Najnowsze artykuły
- ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński1
- ArtykułyLiliana Więcek: „Każdy z nas potrzebuje w swoim życiu wsparcia drugiego człowieka”BarbaraDorosz1
- ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński3
- ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel34
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Włodzimierz Kowalewski
Źródło: http://leksykonkultury.ceik.eu/images/thumb/5/5a/Kowalewski.jpg/200px-Kowalewski.jpg
10
6,2/10
Pisze książki: literatura piękna, czasopisma
Urodzony: 11.11.1956
Włodzimierz Kowalewski (ur. 1956) – jeden z najciekawszych współczesnych polskich prozaików. Ukończył polonistykę na UMK w Toruniu. Pracował jako nauczyciel, współredagował olsztyńskie pismo „Borussia” i toruński „Przegląd Artystyczno-Literacki”. Jest prozaikiem, scenarzystą, autorem słuchowisk, pisze recenzje i felietony, stały współpracownik Polskiego Radia Olsztyn. Opublikował m.in. dwa zbiory wierszy, kilka zbiorów opowiadań. Za powieść Bóg zapłacz! i zbiory opowiadań "Powrót do Breitenheide" oraz "Światło i lęk" był nominowany do Nagrody Literackiej NIKE. Został uhonorowany Nagrodą Literacką im. Samuela Bogumiła Lindego, Nagrodą Prezydenta Miasta Olsztyn, a za powieść Excentrycy - Literacką Nagrodą Warmii i Mazur. Powieść została przeniesiona na wielki ekran przez Janusza Majewskiego – film został nagrodzony Srebrnymi Lwami podczas 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni.
6,2/10średnia ocena książek autora
868 przeczytało książki autora
1 239 chce przeczytać książki autora
7fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Brzydki człowiek i inne opowiadania
Włodzimierz Kowalewski
6,4 z 20 ocen
66 czytelników 5 opinii
2016
Bliza - Kwartalnik Artystyczny nr 4 (13) 2012 - Kulturowa amnezja
8,5 z 2 ocen
2 czytelników 0 opinii
2012
Lampa, nr 1 (10) / styczeń 2005
Sławomir Shuty, Włodzimierz Kowalewski
0,0 z ocen
1 czytelnik 0 opinii
2005
Powiązane treści
Aktualności
13
Aktualności
LubimyCzytać
3
Wyjątkowe, wspólne dzieło 20 autorów na aukcji WOŚP
Aktualności
LubimyCzytać
2
Patronaty tygodnia
Aktualności
LubimyCzytać
8
Adaptacje. Kino i literatura: Excentrycy
19 stycznia odbędzie się kolejny seans z cyklu „Adaptacje. Literatura i kino”. Tym razem na wielkim ekranie obejrzymy ekranizację w reżyserii Janusza Majewskiego – „Excentrycy...
Aktualności
LubimyCzytać
5
Cztery dni wśród dobrych książek
Czterodniowe święto wrocławskich moli książkowych zbliża się wielkimi krokami. Już 3 grudnia ruszą 24. Wrocławskie Targi Dobrych Książek, które w tym roku zagoszczą w Centrum...
Popularne cytaty autora
Cytat dnia
- No to po co, według pana, jest jazz? - Po to, żeby wiedzieć, że życie nie jest ani złe, ani ciężkie, ani krótkie. Jeżeli człowiek zapomni,...
- No to po co, według pana, jest jazz? - Po to, żeby wiedzieć, że życie nie jest ani złe, ani ciężkie, ani krótkie. Jeżeli człowiek zapomni, co w nim ludzkiego, to, żeby słysząc muzykę, sobie przypomniał.
4 osoby to lubią
Zresztą historia obiektywnie nie istnieje, są tylko wersje zdarzeń, wszystkie nieprawdziwe. Nie ma też żadnych ideologii, są tylko preteksty...
Zresztą historia obiektywnie nie istnieje, są tylko wersje zdarzeń, wszystkie nieprawdziwe. Nie ma też żadnych ideologii, są tylko preteksty do łajdactw.
3 osoby to lubiąObraz świata w twoich oczach zależy od tego, jak sam wyglądasz.
3 osoby to lubią
Najnowsze opinie o książkach autora
Wbrew naturze Beata Rudzińska
5,8
Oczy zalewa mi zieleń liści pobliskich drzew. Czuję zapach bzu rosnącego z prawej strony. W uszach dzwonki i dzwoneczki godowego śpiewu ptaków. Nadchodzi wiosna. Czas przebudzenia.
Chce się żyć!
A przede mną, na kolanach wbrew otaczającej mnie naturze, swoiste „memento mori”. Nomen omen Wbrew naturze. Kukułcze jajo pozostawione mi przez zimowy, martwy czas ku pamięci. Zbiór 17 opowiadań. Bardziej i mniej znanych lub w ogóle nieznanych mi pisarzy. Zbiorek, w który bezwiednie wsunęłam palec, by otworzyć go na przypadkowej fotografii z krótkim podpisem na odwrocie.
Graficzny posłaniec zwiastujący ponurą tematykę poświęconą zazębiającym się pojęciom, przenikającym się zjawiskom, uzupełniającym się procesom jakimi są przemijanie, starość i w ostateczności śmierć. Trochę obawiałam się chaosu wynikającego z różnorodności stylów, preferowanych form przekazu czy subiektywnych ujęć. Jednym słowem kakofonii, dodatkowo nakładającej się na moją niechęć do opowiadań.
Niepotrzebnie.
To właśnie te cechy, których obawiałam się najbardziej, stały się atutami zbiorku. Postawiły w środku starość, by ukazać ją w literackim obrazie 3D, w tworzeniu którego każdy z pisarzy stanowił dopasowane elementy jednego zespołu, będących jednocześnie oddzielnymi cząstkami, autonomicznymi aparatami fotograficznymi, subiektywnymi źrenicami oczu utrwalającymi go pod własnymi, indywidualnymi, osobistymi kątami widzenia.
I to było fascynujące!
Mogłam przyjrzeć się starości oczami osoby młodej, nieświadomej dotyku przemijania, jego obecności nawet kiedy ma się naście lat, a także kobiety dojrzałej, świadomej utraty młodości, więc próbującej ją zatrzymać czy staruszka znającego wartość przemijającego czasu i pogodzonego z czekającą go śmiercią, by ostatecznie poczuć jak starość fizycznie usztywnia stawy, ogranicza zdolność ruchu, osłabia mięśnie, plami skórę, poprzez wniknięcie w świadomość i ciało starej kobiety. Mogłam też poprzyglądać się z bliska śladom, rysom, bliznom, nieodwracalnym zniszczeniom pozostawionym na ludzkim ciele przez upływ czasu, jak obrazom wystawionym w muzeum staroci. Portretom tak plastycznie, namacalnie oddającym detale pomarszczonej skóry, chwiejących się zębów, powykręcanych stawów rak, stróżki śliny ciągnącej się z ust, aż do współczucia, litości i obrzydzenia. Lęku? Mogłam podpatrzeć, podejrzeć jak inni radzą sobie z przemijaniem, z wizją śmierci majaczącej gdzieś tam, na końcu drogi. Jak próbują zachować młodość, oszukać czas, zatuszować rysy zostawione przez proces destrukcji, ignorować przemijanie, oddalać myśli o śmierci i oswajać się z powszechną obecnością rozkładu ciała i przedmiotów. Nie tylko na poważnie, z patosem, przerażeniem lub grozą, ale i z przymrużeniem oka. Nie tylko w sposób piękny i wzniosły, a przez to uległy jej potędze nieuchronności, ale i wulgarny, pełen złości, wykrzyczanego buntu i oskarżeń pod adresem reżysera mojego świata. Mogłam też przeanalizować inny rodzaj śmierci. Tej za życia. Społecznej. Alienującej ludzi starych, a przez to niepotrzebnych, bezużytecznych, nieprzydatnych jak rzecz, zużyty samochód będący odpowiednikiem ludzkiego bohatera. Ale i nie tylko ludzi starych. Dotyczyło to również kobiet, osiągających magiczną granicę wieku, za którą stają się niewidoczne dla mężczyzn, z wyrokiem śmierci za życia, bo już nieatrakcyjnych seksualnie.
I gdybym miała z tych wielu spojrzeń wybrać to najbliższe moim odczuciom i myślom, to na pewno nie kierowałabym się warsztatem literackim, który jest bardzo równy, ale moimi subiektywnymi preferencjami jak plastyczność opisów w "Pani Hedwig" i w "Kotce antykwariusza", siła emocji w "Na deskach" (mało mi było tego monologu, zdecydowanie za mało) czy pomysł na radzenie sobie z lękiem w "Wannie i mroku".
A całość tych miniaturek została oprawiona w ramy mini-galerii.
Niezwykłej.
I tutaj muszę, koniecznie muszę, opowiedzieć o stronie graficznej tej książki. O 17 fotografiach Romana Lipczyńskiego. O jego obrazach stanowiących oryginalną wizualizację wprowadzającą mnie w przesłanie każdego opowiadania. Będące zarazem przecinkami odgradzającymi opowiadania, ale i przystankami do pomyślenia nad tekstem już przeczytanym, zastanowienia się nad treścią przede mną, zadumania się nad samą fotografią. Bo każda z nich to swoisty rebus, zagadka, roszada. Bo cóż może oznaczać na przykład ten kadr? Graficzny posłaniec zwiastujący ponurą tematykę poświęconą zazębiającym się pojęciom, przenikającym się zjawiskom, uzupełniającym się procesom jakimi są przemijanie, starość i w ostateczności śmierć. Trochę obawiałam się chaosu wynikającego z różnorodności stylów, preferowanych form przekazu czy subiektywnych ujęć. Jednym słowem kakofonii, dodatkowo nakładającej się na moją niechęć do opowiadań.
Niepotrzebnie.
To właśnie te cechy, których obawiałam się najbardziej, stały się atutami zbiorku. Postawiły w środku starość, by ukazać ją w literackim obrazie 3D, w tworzeniu którego każdy z pisarzy stanowił dopasowane elementy jednego zespołu, będących jednocześnie oddzielnymi cząstkami, autonomicznymi aparatami fotograficznymi, subiektywnymi źrenicami oczu utrwalającymi go pod własnymi, indywidualnymi, osobistymi kątami widzenia.
I to było fascynujące!
Mogłam przyjrzeć się starości oczami osoby młodej, nieświadomej dotyku przemijania, jego obecności nawet kiedy ma się naście lat, a także kobiety dojrzałej, świadomej utraty młodości, więc próbującej ją zatrzymać czy staruszka znającego wartość przemijającego czasu i pogodzonego z czekającą go śmiercią, by ostatecznie poczuć jak starość fizycznie usztywnia stawy, ogranicza zdolność ruchu, osłabia mięśnie, plami skórę, poprzez wniknięcie w świadomość i ciało starej kobiety. Mogłam też poprzyglądać się z bliska śladom, rysom, bliznom, nieodwracalnym zniszczeniom pozostawionym na ludzkim ciele przez upływ czasu, jak obrazom wystawionym w muzeum staroci. Portretom tak plastycznie, namacalnie oddającym detale pomarszczonej skóry, chwiejących się zębów, powykręcanych stawów rak, stróżki śliny ciągnącej się z ust, aż do współczucia, litości i obrzydzenia. Lęku? Mogłam podpatrzeć, podejrzeć jak inni radzą sobie z przemijaniem, z wizją śmierci majaczącej gdzieś tam, na końcu drogi. Jak próbują zachować młodość, oszukać czas, zatuszować rysy zostawione przez proces destrukcji, ignorować przemijanie, oddalać myśli o śmierci i oswajać się z powszechną obecnością rozkładu ciała i przedmiotów. Nie tylko na poważnie, z patosem, przerażeniem lub grozą, ale i z przymrużeniem oka. Nie tylko w sposób piękny i wzniosły, a przez to uległy jej potędze nieuchronności, ale i wulgarny, pełen złości, wykrzyczanego buntu i oskarżeń pod adresem reżysera mojego świata. Mogłam też przeanalizować inny rodzaj śmierci. Tej za życia. Społecznej. Alienującej ludzi starych, a przez to niepotrzebnych, bezużytecznych, nieprzydatnych jak rzecz, zużyty samochód będący odpowiednikiem ludzkiego bohatera. Ale i nie tylko ludzi starych. Dotyczyło to również kobiet, osiągających magiczną granicę wieku, za którą stają się niewidoczne dla mężczyzn, z wyrokiem śmierci za życia, bo już nieatrakcyjnych seksualnie.
I gdybym miała z tych wielu spojrzeń wybrać to najbliższe moim odczuciom i myślom, to na pewno nie kierowałabym się warsztatem literackim, który jest bardzo równy, ale moimi subiektywnymi preferencjami jak plastyczność opisów w Pani Hedwig i w Kotce antykwariusza, siła emocji w Na deskach (mało mi było tego monologu, zdecydowanie za mało) czy pomysł na radzenie sobie z lękiem w Wannie i mroku.
A całość tych miniaturek została oprawiona w ramy mini-galerii.
Niezwykłej.
I tutaj muszę, koniecznie muszę, opowiedzieć o stronie graficznej tej książki. O 17 fotografiach Romana Lipczyńskiego. O jego obrazach stanowiących oryginalną wizualizację wprowadzającą mnie w przesłanie każdego opowiadania. Będące zarazem przecinkami odgradzającymi opowiadania, ale i przystankami do pomyślenia nad tekstem już przeczytanym, zastanowienia się nad treścią przede mną, zadumania się nad samą fotografią. Bo każda z nich to swoisty rebus, zagadka, roszada. Bo cóż może oznaczać na przykład ten kadr?Graficzny posłaniec zwiastujący ponurą tematykę poświęconą zazębiającym się pojęciom, przenikającym się zjawiskom, uzupełniającym się procesom jakimi są przemijanie, starość i w ostateczności śmierć. Trochę obawiałam się chaosu wynikającego z różnorodności stylów, preferowanych form przekazu czy subiektywnych ujęć. Jednym słowem kakofonii, dodatkowo nakładającej się na moją niechęć do opowiadań.
Niepotrzebnie.
To właśnie te cechy, których obawiałam się najbardziej, stały się atutami zbiorku. Postawiły w środku starość, by ukazać ją w literackim obrazie 3D, w tworzeniu którego każdy z pisarzy stanowił dopasowane elementy jednego zespołu, będących jednocześnie oddzielnymi cząstkami, autonomicznymi aparatami fotograficznymi, subiektywnymi źrenicami oczu utrwalającymi go pod własnymi, indywidualnymi, osobistymi kątami widzenia.
I to było fascynujące!
Mogłam przyjrzeć się starości oczami osoby młodej, nieświadomej dotyku przemijania, jego obecności nawet kiedy ma się naście lat, a także kobiety dojrzałej, świadomej utraty młodości, więc próbującej ją zatrzymać czy staruszka znającego wartość przemijającego czasu i pogodzonego z czekającą go śmiercią, by ostatecznie poczuć jak starość fizycznie usztywnia stawy, ogranicza zdolność ruchu, osłabia mięśnie, plami skórę, poprzez wniknięcie w świadomość i ciało starej kobiety. Mogłam też poprzyglądać się z bliska śladom, rysom, bliznom, nieodwracalnym zniszczeniom pozostawionym na ludzkim ciele przez upływ czasu, jak obrazom wystawionym w muzeum staroci. Portretom tak plastycznie, namacalnie oddającym detale pomarszczonej skóry, chwiejących się zębów, powykręcanych stawów rak, stróżki śliny ciągnącej się z ust, aż do współczucia, litości i obrzydzenia. Lęku? Mogłam podpatrzeć, podejrzeć jak inni radzą sobie z przemijaniem, z wizją śmierci majaczącej gdzieś tam, na końcu drogi. Jak próbują zachować młodość, oszukać czas, zatuszować rysy zostawione przez proces destrukcji, ignorować przemijanie, oddalać myśli o śmierci i oswajać się z powszechną obecnością rozkładu ciała i przedmiotów. Nie tylko na poważnie, z patosem, przerażeniem lub grozą, ale i z przymrużeniem oka. Nie tylko w sposób piękny i wzniosły, a przez to uległy jej potędze nieuchronności, ale i wulgarny, pełen złości, wykrzyczanego buntu i oskarżeń pod adresem reżysera mojego świata. Mogłam też przeanalizować inny rodzaj śmierci. Tej za życia. Społecznej. Alienującej ludzi starych, a przez to niepotrzebnych, bezużytecznych, nieprzydatnych jak rzecz, zużyty samochód będący odpowiednikiem ludzkiego bohatera. Ale i nie tylko ludzi starych. Dotyczyło to również kobiet, osiągających magiczną granicę wieku, za którą stają się niewidoczne dla mężczyzn, z wyrokiem śmierci za życia, bo już nieatrakcyjnych seksualnie.
I gdybym miała z tych wielu spojrzeń wybrać to najbliższe moim odczuciom i myślom, to na pewno nie kierowałabym się warsztatem literackim, który jest bardzo równy, ale moimi subiektywnymi preferencjami jak plastyczność opisów w Pani Hedwig i w Kotce antykwariusza, siła emocji w Na deskach (mało mi było tego monologu, zdecydowanie za mało) czy pomysł na radzenie sobie z lękiem w Wannie i mroku.
A całość tych miniaturek została oprawiona w ramy mini-galerii.
Niezwykłej.
I tutaj muszę, koniecznie muszę, opowiedzieć o stronie graficznej tej książki. O 17 fotografiach Romana Lipczyńskiego. O jego obrazach stanowiących oryginalną wizualizację wprowadzającą mnie w przesłanie każdego opowiadania. Będące zarazem przecinkami odgradzającymi opowiadania, ale i przystankami do pomyślenia nad tekstem już przeczytanym, zastanowienia się nad treścią przede mną, zadumania się nad samą fotografią. Bo każda z nich to swoisty rebus, zagadka, roszada. Bo cóż może oznaczać na przykład kadr, w którym autor zawarł kosmos w ziarenku cukru, bo to Kosmos cukru. I tak za każdym razem, na każdym przystanku, przed kolejną fotografią. Przyglądałam się, odszukiwałam symbolikę, dopasowywałam słowa, by swoją propozycję, pomysł, syntezę skojarzeń skonfrontować z odpowiedzią-tytułem umieszczonym na odwrocie strony. Genialne obrazy, bo łączące prostotę symboliki z zawiłością filozofii, łatwość kojarzeń z trudnością syntezy w dwóch słowach, abstrakcję myśli z praktyczną wizualizacją. Siedziałam czasami zastygła w pochylonej pozie przez kilka (a może nawet kilkanaście) minut, zatopiona w tych fotografiach, aż do pojawienia się bólu sygnalizującego niewygodę pozycji ciała, walcząc sama ze sobą, by nie zajrzeć z tyłu po gotową odpowiedź.
Całość obrazu i treści idealnie współgra ze sobą tworząc książkę do czytania, do oglądania, ale przede wszystkim do przemyśleń, zastanowień, smakowania i oswajania się ze starością graniczącą niemalże z turpizmem. Bo ta budzącą się wiosna wokół mnie nie jest oddzielnym życiem i tylko życiem, a starość, przemijanie i śmierć wbrew tej naturze. Jest jednym z etapów, objawów przemijania, który towarzyszy mi od urodzenia (to ta pierwsza fotografia z trumną),czy tego chcę czy nie. Pozostaje mi się z tym tylko pogodzić. I takie jest ostateczne, trochę pocieszające i wbrew pozorom optymistyczne przesłanie tej książki, tak trafnie ujęte słowami bohatera opowiadania "Punkt zwrotny" – "Starość – jak rozmyślał – pozwala się przyzwyczaić do fizycznego końca, do śmierci, pogodzić się z nią, zrozumieć jej nieuchronność."
http://naostrzuksiazki.pl/
Brzydki człowiek i inne opowiadania Włodzimierz Kowalewski
6,4
Pan Kowalewski był nauczycielem w moim LO niestety nie nauczał mnie, ale mieliśmy ten lekki dreszcz w sobie, że możemy czytać jego powieści i mieć prawdziwego autora tak blisko siebie.
Pamiętam, że w tamtym czasie nie doceniam jego prozy.
Teraz, gdy sama jestem "piękna trzydziestoletnia" i biorę się za bary z życiem troskim, wspominam lata beztroski albo malotroski w rodzinnym Olsztynie czy Toruniu czasow studenckich. Jest niezwykła przyjemność, gdy zna się opisywane ulice i miejsca i razem z bohaterem opowiadań się je przemierza. Można się lekko uśmiechnąć podczas lektury, czasem wzruszyć i pomyśleć, że nie tylko ja zakrzykuje za Herbertem "Wszystko tu nie moje", gdy wracam do Olsztyna i odkrywam kolejne "moje miejsca", które przestały istnieć.