Najnowsze artykuły
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
- ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jaime Mendoza
Źródło: http://comicvine.gamespot.com/jaime-mendoza/4040-5008/
8
6,3/10
Pisze książki: komiksy
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,3/10średnia ocena książek autora
276 przeczytało książki autora
80 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Forever Evil Aftermath: Batman vs Bane
Peter J. Tomasi, Jaime Mendoza
6,0 z 2 ocen
3 czytelników 1 opinia
2014
Najnowsze opinie o książkach autora
Superman: Pierwsze próby Superboya Peter J. Tomasi
6,7
"The New 52", w Polsce znane jako "Nowe DC Comics", to wykreowana po 2011 roku część komiksowego Uniwersum DC, którą śmiało można nazwać restartem jego komiksowej płaszczyzny, i to dużo bardziej konsekwentnym, niż efekt ,,tabula rasy” restartu tego Uniwersum z lat 80-tych XX wieku, który zostawił kilka alternatywnych ,,Ziem” dla Wszechświata DC, w którym żyją śledzone przez fanów postacie; z czasem problem zamiast ,,rozebrać sytuację na czynniki pierwsze” nieco bardziej ją podkopał . A wszystko zaczęło się od decyzji ,,Organu Twórczego” wydawnictwa "DC Comics", którego w tej kwestii podjęte działanie przedstawiłem w nieco skromnym zakresie, zarysowując historię tejże niezwykłej, ratującej Uniwersum operacji. Czy w takim razie osiągnęło to wyczekiwany, zamierzony rezultat?
Na przełomie połowy lat 80-tych XX wieku zmysły i gusta fanów zwrócone były, jakby z lekkim niedowierzaniem, w istotne i chyba jedno z najważniejszych przeobrażeń Wszechświata "DC Comics" istniejącego w wyobraźni fanów: w przebudowę macierzy jego rzeczywistości zwaną „Kryzysem na Nieskończonych Ziemiach”. Historia, którą jądro decyzyjne Uniwersum DC postanowiło wcielić życie – co dzisiaj, z perspektywy współczesnego miłośnika kultury komiksowej narasta do rangi kanonu - opisano na łamach wydania zbiorczego tej pozycji. Ma ona niebagatelne 30 lat z hakiem, a mówienie o tym akcie rekonstrukcji Uniwersum DC, jak o zwyczajnej przebudowie, czy restarcie, to zbyt mało, aby unaocznić jego znaczenie i wydźwięk w postaci pokaźnej zmiany struktury ,,DC Comics”, na której nakreśla się konstrukt wydarzeń tego Uniwersum. "Kryzys na Nieskończonych Ziemiach" był niczym nagłe trzęsienie Ziemi, którego wtedy, w tamtych czasach kompletnie nikt się nie spodziewał. To była tak niezwykle napisana dobarwiona rozwiązaniami fabularnymi i graficznymi opowieść, że wszystko po jej wyłonieniu się nagle nabrało rozleglejszego znaczenia, jakby coś nadrzędnego, ni stąd, ni zowąd dopowiedziało nam niezwykle istotną wcześniej zapomnianą historię. Alternatywne światy, Batman czy Superman mający swoje odpowiedniki je zamieszkujące. To były lata 80-te, i może nie było to coś czego nie można by się całkowicie spodziewać, ale miało w sobie tę sięgającą bardzo głęboko do podświadomości fanów, moc, działając na nich niczym potężna psychiczna broń obusieczna.
"Kryzys na Nieskończonych Ziemiach", owszem, był nad wyraz znaczącym wydarzeniem w dziejach nie tylko narracji obrazkowych Uniwersum DC, ale i innych komiksowych rzeczywistości, w których poprzez mającą w sobie boską moc myśl twórczą daje się życie superbohaterom i wiecznie owijającym się wokół nich niczym lepka pajęczyna, antybohaterom. Mimo to wydarzenia wyłaniające się stopniowo aż po sam koniec, na przestrzeni całej historii ,,Kryzysu” dały nam pewną porcję nieścisłości, jarzma lekko dźgającego w ,,niekonsekwentność" podejmowanych przez scenarzystów "DC Comics" takich a nie innych wyborów, dających obraz Crossoveru z lat 80-tych, który, paradoksalnie rzecz biorąc, uwypuklił szansę zaistnienia drugiej wielkiej przemianie – skutku szeregu decyzji, które zapadły pośród twórców tego wydawnictwa – w okolicach 2011 roku. Tą przemianą, która tym razem ,,raz na zawsze” niczym przykładający się do swoich zadań poczciwy archiwista i bibliotekarz w jednym, układający i dostosowujący swoje zbiory do określonego schematu, miała uporządkować i wyczyścić powracające po "Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach" problemy macierzy Uniwersum DC, stała się seria "Flashpoint – Punkt Krytyczny". I rzeczywiście, jak dotąd, ten niezwykle specyficzny restart sprzed 8 lat sprawdza się naprawdę dobrze, w konsekwencji zyskując sobie miano nie restartu, lecz charakteru ,,nowej ery” w historii wydawnictwa DC. Po ,,Flashpointcie” i związanej z nim mini-serii "Convergence", można rzec, że Uniwersum postaci, wśród których przoduje Batman, Zielona Latarnia, Wonder Woman, Liga Sprawiedliwości i masa innych komiksowych osobliwości, zachowało cząstkę istoty Multiversum, w tym sensie, że pamięć o alternatywnych światach i losów całych odnóg rzeczywistości z ,,Kryzysu” – Crossoveru z lat 80-tych, w nim pozostała, przy fakcie istnienia jednej konkretnej Ziemi, na której losy wielu bohaterów zaczęły się toczyć od nowa.
I tak z perspektywy wydawnictwa dochodzimy do sytuacji, której punktem wyjściowym tudzież wynikiem decyzji kierownictwa "DC Comics" było rozpoczęcie trwającej do dzisiaj emisji komiksów z cyklu "DC Odrodzenie (DC Rebirth)". Ukazywane tu historie są pomostem łączącym finał serii "Flashpoint" z "Nowym DC Comics". Jedną z postaci o znaczeniu dużo bardziej wychodzącym poza priorytetową rolę w unaocznieniu skutków podjęcia decyzji przez włodarzy wydawnictwa "DC Comics" w postaci wprowadzenia w podstawę jego rzeczywistości, w której toczą się liczne opowieści: serii "Flashpoint" i wspomnianej wyżej "Konwergencji", jest pewien bohater - bardzo istotny dla charakteru Uniwersum kryptończyk, Superman. To on swą osobą wiąże alternatywne światy; to jego samego przeniesiono do innego, obcego mu Wszechświata, w którym już istnieje ktoś taki jak on, w którym musi nauczyć się żyć od nowa,.
"Superman" to nie, ot tak zapoczątkowana seria splotów losów i wydarzeń ukazujących perypetie ,,Człowieka ze Stali” i jego rodziny, lecz komiksowe kontinuum, które nie powinno uciec gdzieś w kąt waszej uwadze, w szczególności, gdy czytaliście komiksowy mini-event "Droga Do Odrodzenia: Superman. Lois i Clark, Ostatnie dni Supermana". Peter J. Tomasi, Patrick Gleason i inni artyści w tomie pierwszym "Supermana" z "DC Odrodzenie" przekazali do zbiorowej świadomości fanów dość wyróżniającą się historię i przekaz, w którym bez robienia czegokolwiek na siłę podkreślili fabularnie a uzupełnili uwydatniającą to grafiką, że ,,Syn Kryptona” - najpotężniejszy superbohater i zarazem ,,ludzka” istota stąpająca po Ziemi i jego najbliżsi: syn Jonathan i żona Lois, wciąż nie mają łatwo, znajdując się na ,,prawie” takiej samej, a mimo wszystko obcej, alternatywnej rzeczywistości i jej alternatywnej planecie, Ziemia. Tom drugi, natomiast, o którym w moich deliberacjach się rozchodzi, to zlepek dość specyficznych wydarzeń, zaczętych w nietypowy i prosty sposób, których cały przebieg tu nakreślony można podnieść do rangi co najwyżej dynamicznego zakrapianego podkreślającą szatę emocjonalną, młodzieńczość i nieustającą ciągłość historii, linią rysunku i motywem kolorystycznym, familijnego ,,love story”. Superman, od którego ciąg fabularny tomu drugiego wrzuca swój pierwszy bieg – choć trudno w tym wydaniu zbiorczym mówić o płynnej, stabilnej linii wydarzeń – nie zgrywa twardziela o supermocach i Boga, którego z racji potęgi tak powinni postrzegać go ,,obywatele planety Ziemia”. ,,Syn Kryptona" nie zachowuje się tak, jakby pozjadał wszystkie rozumy tego świata; nie panikuje, ani zbytnio się nie wychyla. On jest na obcej Ziemi, mimo to działa na rzecz jej mieszkańców, pomaga jej superbohaterom, ale co najważniejsze znajduje czas dla rodziny. Co istotne, drugi z serii ,,Superman” komiks ma adekwatny w stosunku do zawartości swej familijnej, pouczającej młodych herosów, pro-bohaterskiej historii, tytuł. "Pierwsze Próby Superboya" musiały mieć mówiący nie tylko o fizycznej sile, ale i o niezwyciężonej woli Supermana, uwydatniający się tu przez swój fabularny bieg, charakter; Supermana, który potrafił znaleźć złoty środek i osiągnąć równowagę i w byciu obrońcą ludzkości, i w byciu rodzicem takim jakim jesteśmy my sami lub nimi w przyszłości będziemy. Sceny w Parku Rozrywki, do którego wybrali się Superman, jego syn Jon oraz żona, Lois, pokazują, że na festynie w Hamilton rodzina Kal-ela potrafi bawić się jak niejedna zżyta ze sobą, najzwyklejsza w świecie familia, co intuicyjnie podkreśla lekko rozmazany, jakby okryty mgiełką nostalgii obrys postaci i wypełnienie nakreślanych na planszach komiksu części rzeczywistości. Zabawy rodziny Smithów - bo na tej Ziemi tożsamości Kentów, bliscy Kal-Ela wraz z nim, przyjąć nie mogą – nie przerywa nawet banda łotrzyków, próbujących ukraść ładną sumkę z kas biletowych rozmieszczonych w Parku. No tak, powstrzymuje ich Superman, z czego bardzo trudno, wręcz niezwykle wstydliwie, i to przed własną żoną jest mu się przyznać. Gdy jednak to robi rumieńce zakłopotania nagle wyłaniają się na jego twarzy, a oblicze Lois momentalnie ukazuje prawdziwego kobiecego focha. Jon, natomiast, jak to dziecko, chodzi od atrakcji do atrakcji, spotyka dziewczynę ze szkoły, która mu się podoba, i ciągle ma przemożną ochotę jeść watę cukrową. Jednak wciąż czuwa przy nim jego najlepszy przyjaciel, opiekun i rodzic zarazem, Superman. I to jest piękne, i mimo że po części ma to ,,cukierkowy” charakter, nie uwłacza jednak godności i potęgi kryptońskiego herosa, wręcz przeciwnie: podkreśla jego o wiele bardziej ,,ludzką” stronę niż moglibyśmy przypuszczać.
Historia na festynie w Hamilton to ciepły i miły akcent na początek tomu drugiego niniejszego cyklu od "DC Odrodzenie". Prawdziwe tempo "Pierwszych prób Superboya", co daje temu wyraz szarpane, intensywniejsze rozmieszczenie kadrów ukazujących rozgrywane tu wydarzenia i rozleglejsza paleta kolorów, wwierca się w fabułę tomu, gdy Superman i jego syn uciekają z tajemniczej wyspy dinozaurów, na którą trafili w równie tajemniczy sposób. Tu Superboy poznaje żołnierza – weterana wojennego, niepotrafiącego się stąd wydostać. Mężczyzna nosi w sobie wielki wewnętrzny ciężar winy i odpowiedzialności za śmierć towarzyszy broni. Gdy młody Jon słyszy to z jego ust, nie ukrywa swego wzruszenia. To bardzo ważna dla niego lekcja, a dla czytelnika dość istotny sygnał o tym, jaki syn Supermana może być w przyszłości. Na tym komiks się nie kończy. Najważniejsze momenty rozgrywają się wtedy, gdy Superboy spotyka Robina; gdy razem mimo kompletnie różnych charakterów: Robin – zgrywus i rozpuszczony bachor, który chce być lepszy niż swój ojciec - Batman, oraz Jonathan Smith – ciekawy świata, lecz trochę niepewny, skrywający pod maską szalonego dzieciństwa nieśmiałość, nastolatek, muszą przeżyć próby stworzone przez ich ,,super-rodziców”, których jedynym celem jest poskromienie młodzieńczych charakterów, wejście w ,,superbohaterską” dorosłość i nauka współpracy ze sobą, bo życie herosa powinno opierać się także na umiejętności działania w grupie. Spotkanie Frankensteina przez Supermana jest akcentem rodem z fantastyki, które nie dość, że wprowadza nam kultową, będącą ikoniczną częścią popkultury, postać, to miło domyka całość tomu drugiego serii.
Superman: Syn Supermana Peter J. Tomasi
6,8
Ponowne przejmowanie pałeczki. Wygląda na to, że Superman z Nowego DC Comics już nie powróci, więc przybyły z innego świata Człowiek ze Stali będzie musiał pełnić jego rolę. Przy okazji jego syn też objawia nadludzkie moce, trzeba nauczyć go superbohaterskiego fachu. W tym samym czasie w Fortecy Samotności odradza się Eradicator.
Tom otwiera krótka historia, gdzie dochodzi do spotkania nowego-starego Supermana z Laną Lang. Jest to głównie okazja, żeby przedstawić jak wyglądała sprawa śmierci Supermana w latach 90. Wyjaśnia się tu też czemu tym razem nie dojdzie do powrotu, a rolę Człowiek ze Stali musi przejąć ktoś inny. Podobało mi się, że łata się w ten sposób dziury fabularne, a także zapoznaje ewentualnego nieobeznanego czytelnika z klasyką. Także jest to okazja do paru wzruszających scen. Bardzo dobry początek, który też ładnie zilustrował Doug Mahnke. Jego dosyć szczegółowe rysunki dobrze oddały retrospekcje z lat 90.
Jeśli zaś chodzi o główną fabułę, to najlepiej wypadają tu wszelkie interakcje rodzinne. Czytelnik obserwuje tu jak Jon (syn Supermana) uczy się władać swoimi mocami, a także bierze udział w pierwszych akcjach z ojcem. Przy czym jestem trochę zaszokowany, że scenarzysta odważył się wprowadzić wątek tragedii w wyniku nieostrożności młodego bohatera – bardzo brutalna lekcja odpowiedzialności. Lois też oczywiście działa tu bardzo aktywnie, nawet w momencie manifestacji zagrożenia z supermocami. Tom ten wprowadza również postać nowej koleżanki Jona i jej rodziny – bardzo sympatyczny wątek, który dobrze ukazuje siłę przyjaźni. Miło też było zobaczyć ponownie największego fana Supermana z poprzedniego uniwersum czyli Bibbo Bibbowskiego – stanowi on tutaj humorystyczny kontrast dla pewnego poważnego wątku.
Największym problemem tomu jest dla mnie poprowadzenie wątku Eradicatora. Jego poprzednia wersja wyewoluowała w niejednoznacznie moralną postać kierującą się kontrowersyjnymi zasadami. Tutaj też początkowo wydaje się, że jest on trochę bardziej skomplikowaną postacią. Niestety w momencie ujawnienia jego prawdziwych intencji, okazuje się bardzo schematyczną postacią – kolejny zimny i oszalały komputer. Wówczas komiks zawiera się w jedną wielką nawalankę i gdyby nie udział we wszystkim całej rodziny Kentów, nie dałoby się tego czytać.
Poza wspominanym wcześniej Dougiem Mahnke za rysunki odpowiada tu dwóch rysowników. Patrick Gleason moim zdaniem rysuje tu zbyt kreskówkowo. Wszystkie jego postacie są strasznie kartoflowate i nienaturalnie błyszczą im oczy. Także sceny walki wypadają niezamierzenie komicznie, a nie spektakularnie. Drugim rysownikiem jest tu Jorge Jimenez, któremu tutaj udaje się stworzyć bardzo klimatyczną retrospekcję. Oprócz tego poruszająca jest scena ukazująca Jona z onomatopejami walki w tle.
Komiks „Lois i Clark” bardzo zachęcił mnie do pomysłu Superrodziny. Ten tom niestety sugeruje, że być może poza samymi interakcjami rodzinnymi nie tak łatwo opowiedzieć dobrą historię. Trochę szkoda.