Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Najpierw usłyszałem o ekopoezji. Popukałem się w czoło (kolejna moda włazi nie tam, gdzie trzeba, teraz tylko czekać na poezję wegańską i elektryczną, tzn. nie-spalinową...). A potem przeczytałem Gandera. Poeci od wieków opisują tzw. przyrodę i jej działanie na tzw. podmiot liryczny, ale to, co zrobił Gander, graniczy z cudem. U niego człowiek stoi nie obok natury, nie wpatrzony w nią, tylko jako jej część. Stoi częściowo złączony z żywymi istotami, które są częściowo nim, a przeżycia przepływają pomiędzy organizmami, pomiędzy umysłami, jestestwami, bytami. udało mu się pokazać bycie w jednym continuum z resztą natury, opisać człowieka jako uczestnika, nie odbiorcę.
Przypomina się Elizabeth Bishop, i jej wpatrywanie się w krajobrazy, zawsze z oddali, zawsze jako widz, i jej ukrywanie przeżyć, jej wycofanie - jakiż to kontrast z Podwojonym życiem!
Nie uwierzyłbym, że wstawianie do tekstu poetyckiego naukowych nazw rodzajowych i gatunkowych roślin i zwierząt wywoła cokolwiek prócz zgrzytu, a jednak temu autorowi udało się to zrobić w pełnej harmonii z ciałem wiersza. Nawet surfing, taki sportowy, na desce, stał się tutaj zjawiskiem literackim!
Dużo miłości w tych wierszach, także fizycznej, przepięknie wplecionej w tkankę tekstu, dużo też żalu za utraconym, tęsknoty- wszystko to w symbiozie z mchem, drzewem, owadem i roztoczami.
"Pustkowie" - jeden z piękniejszych wierszy o utraconym, nie u Gandera, tylko w całej poezji świata
"Jej nieobecność
ciągnie przez ciebie, ciągnie
jak wiatr
w skruszonej skale."

i jeszcze ("Ku nam III")
"W tobie
wywracam moje życie na zewnątrz."

Najpierw usłyszałem o ekopoezji. Popukałem się w czoło (kolejna moda włazi nie tam, gdzie trzeba, teraz tylko czekać na poezję wegańską i elektryczną, tzn. nie-spalinową...). A potem przeczytałem Gandera. Poeci od wieków opisują tzw. przyrodę i jej działanie na tzw. podmiot liryczny, ale to, co zrobił Gander, graniczy z cudem. U niego człowiek stoi nie obok natury, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zbiór wierszy uhonorowany nagrodą Europejskiego Poety Wolności w 2010 roku. Zbiór, który wygrał w bardzo trudnej rywalizacji (przepraszam za sportową stylistykę) z kilkoma świetnymi i bardzo odeń różnymi książkami poetyckimi. I twierdzę, że wygrał zasłużenie, że Arłou udowadnia istnienie i potrzebę czytania poezji, która nie sili się na awangardowość, która umie być prawdziwa i nie ucieka przed oskarżeniami o banał (niesłusznymi), która przywołuje znane wszystkim przeżywanie, jak choćby wiersz Babcia uczyła.
Albo
"Tamto lato
przetrwa
dłużej niż my."
Arłou często nie przydziela swoim wierszom tematów - swobodnie miesza w nich historię, codzienność, miłość, politykę, podróże czy odniesienia literackie. Niestety można mieć wrażenie, że autor, jak niedojrzały nastolatek, nie umie się ustrzec przechwałek swoimi podbojami, że na dłuższą metę psuje to odbiór erotycznych fragmentów jego wierszy.
Jest tu na szczęście także miłość delikatnie i poruszająco szkicowana (Południk Greenwich).
A "25 marca" to jeden z najsubtelniejszych wierszy politycznych, jakie zdarzyło mi się napotkać.
Przełożył te teksty Adam Pomorski, znawca literatury, także białoruskiej, tłumacz, który wie, że tłumaczenie z języka tak bliskiego (szczególnie w leksyce) polszczyźnie wcale nie jest łatwe, który wie, jak unikać mielizn i zdradliwych ułatwień.
Świetna książka.

Zbiór wierszy uhonorowany nagrodą Europejskiego Poety Wolności w 2010 roku. Zbiór, który wygrał w bardzo trudnej rywalizacji (przepraszam za sportową stylistykę) z kilkoma świetnymi i bardzo odeń różnymi książkami poetyckimi. I twierdzę, że wygrał zasłużenie, że Arłou udowadnia istnienie i potrzebę czytania poezji, która nie sili się na awangardowość, która umie być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeden z klasyków sf, powieść wciąż wznawiana i czytana od tak wielu lat, i właściwie nie wiadomo, co o tym zdecydowało. Nie wydaje się wybitna, należy raczej do dobrego rzemiosła na niwie fantastyki niż do wielkiej sztuki. Pokazuje jeden z możliwych sposobów spotkania z obcą cywilizacją, katastrofalny w skutkach, a mimo to w jakiś sposób doceniony przez bohaterów, bardzo licznych zresztą, tej powieści. Akcja opracowana została przez autora bardzo precyzyjnie, mnóstwo tu dokładnych informacji geograficznych, astronomicznych, z dziedziny fizyki i lotów kosmicznych także, widać, że "science" w science-fiction Leiber traktował poważnie. A kolei przybyłe z głębokiego kosmosu obce istoty WSZYSTKIE przypominają ziemskie zwierzęta, jakby ewolucja w odległych systemach planetarnych wciąż sprawdzała ewolucję na Ziemi i dostosowywała się do niej - co nie jest ano możliwe, ani sensowne. Ciekawie przedstawił autor reakcje wielu różnych typów ludzkich na nagłe tragiczne wydarzenia, mniej ciekawie prezentuje się wątek romansowy między człowiekiem i kosmitką (czyżby wymuszony na pisarzu przez wydawnictwo?).
Spodziewałem się więcej, mimo to książka wydaje się istotna i czyta się ją dobrze. To wystarczający powód, żeby nadal ją wydawać.

Jeden z klasyków sf, powieść wciąż wznawiana i czytana od tak wielu lat, i właściwie nie wiadomo, co o tym zdecydowało. Nie wydaje się wybitna, należy raczej do dobrego rzemiosła na niwie fantastyki niż do wielkiej sztuki. Pokazuje jeden z możliwych sposobów spotkania z obcą cywilizacją, katastrofalny w skutkach, a mimo to w jakiś sposób doceniony przez bohaterów, bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak jak Sny o pociągach tego autora odebrałem jak prozę najwyższych lotów, tak opowiadania z tego tomu uznaję za męczące. Jest w nich element obecny u niektórych pisarzy z USA, mianowicie coś w rodzaju kowbojskiej tępej pewności siebie - i nie chodzi o tępotę, tylko o pewien sposób traktowania czytelnika. Jakbym siedział w knajpie z kimś, kto wciąż gada opowiadając historie pełne niepotrzebnych detali, nikogo nie dopuszcza do głosu i nie chce słyszeć żadnych moich uwag na temat jego monologu.
Przy tym - skojarzenie z opowiadaniami Lucii Berlin - autor wprowadza tu czytelnika do świata ciężko chorych, albo więźniów i morderców, albo narkomanów i alkoholików, co oczywiście nie jest naganne, ale mnie, szczególnie jeśli ukazywane jest na surowo, także w warstwie językowej tych ludzi, bez metafor i przenośni, niestety odpycha.
To nie jest zła proza, tylko wyjątkowo niezgodna z moją estetyką i moją wytrzymałością.

Tak jak Sny o pociągach tego autora odebrałem jak prozę najwyższych lotów, tak opowiadania z tego tomu uznaję za męczące. Jest w nich element obecny u niektórych pisarzy z USA, mianowicie coś w rodzaju kowbojskiej tępej pewności siebie - i nie chodzi o tępotę, tylko o pewien sposób traktowania czytelnika. Jakbym siedział w knajpie z kimś, kto wciąż gada opowiadając historie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To z pewnością ważne dzieło w historii literatury japońskiej. Być może było pierwszą próbą satyry społecznej wyśmiewającej z jednej strony snobizm przeciętnych i słabo wykształconych Japończyków starających się wyglądać na artystów i znawców sztuki tradycyjnej, a z drugiej strony równie żałosne w skutkach nieumiejętne i bezkrytyczne naśladowanie kultury europejskiej. Dziś wiemy, że Japonia poradziła sobie z tymi zjawiskami znakomicie, przyjmując z Zachodu wiele, i zachowując własną kulturę prawie nienaruszoną.
Powieść czytana dzisiaj nieco nudzi, bo ile razy można obserwować tę samą głupotę i to samo ograniczenie tych samych ludzi (tekst składa się prawie wyłącznie z monologów kota-narratora i dialogów kilku bohaterów).
Przetłumaczył Kota wielce zasłużony (obok Wiesława Kotańskiego) dla wprowadzenia literatury japońskiej do "menu" polskich czytelników Mikołaj Melanowicz. Jego tłumaczenia są dobre, a jednak zawierają błędy. Tłumacz bardzo często nie trafia we właściwe słowa, używa pojęć bliskich tym właściwym, ale nie tych właściwych, i to bardzo przeszkadza w lekturze. Wciąż potykamy się o drobne niezrozumienia, bo są ich tu setki. "W wychowaniu córek przyjął zasadę obojętności" znaczy, że nie brał udziału w ich wychowywaniu czy/oraz ich los był mu obojętny? "Szantażowanie fałszywą władzą" - co to znaczy? "Kraj stacza się do upadku" - źle sklejone dwa idiomy: ma być albo "chyli się ku upadkowi", albo "starcza się". To przykłady z fragmentu jednej strony. Może przed ponownym wydaniem powieści powinien był przejrzeć i poprawić tłumaczenie dobry redaktor?
Tak czy inaczej, mamy dziś do dyspozycji spory zbiór tłumaczeń z japońskiego, i tych sprzed lat, i całkiem nowych. Na ich tle Jestem kotem pełni rolę historycznej ciekawostki, i to, niestety, nudnawej.

To z pewnością ważne dzieło w historii literatury japońskiej. Być może było pierwszą próbą satyry społecznej wyśmiewającej z jednej strony snobizm przeciętnych i słabo wykształconych Japończyków starających się wyglądać na artystów i znawców sztuki tradycyjnej, a z drugiej strony równie żałosne w skutkach nieumiejętne i bezkrytyczne naśladowanie kultury europejskiej. Dziś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spodziewałem się, inaczej niż w przypadku wierszy autorki, czegoś w rodzaju (wysmakowanej, ale jednak) literatury kobiecej, sagi o matkach, żonach i kochankach, trudnym losie płci pięknej itd.
No i tak, takie to jest, a jednocześnie wcale nie jest. Jest balladą o przechodzeniu przez życie i o życiu, które przechodzi przez ludzi. Tu i ówdzie wieje wiatr historii, tu i tam pojawiają się niespotykane w literaturze nawiązania (np. esperanto - kto dziś pamięta o esperanto? a kto o nim pisze w powieściach???). Są tu kobiety, są mężczyźni, jedni i drudzy traktowani równie poważnie, z równą uwagą prowadzeni przez fabułę.
Autorka poetką jest, i to dodaje jej prozie śpiewności, muzycznej frazy, dzięki temu znajdujemy tu może najpiękniejsze w polskiej literaturze opisy jesieni, melancholii towarzyszącej smętnej pogodzie, zamieraniu życia, także odchodzenia, umierania.
Mimo że ten typ powieści i ta tematyka jest dziś modna, także w pozycjach przekładanych na polski z języków Europy wschodniej i środkowej, książka Fiedorczuk jest osobna, nokturnowa, elegijna. Przepiękne literackie pianissimo.

Spodziewałem się, inaczej niż w przypadku wierszy autorki, czegoś w rodzaju (wysmakowanej, ale jednak) literatury kobiecej, sagi o matkach, żonach i kochankach, trudnym losie płci pięknej itd.
No i tak, takie to jest, a jednocześnie wcale nie jest. Jest balladą o przechodzeniu przez życie i o życiu, które przechodzi przez ludzi. Tu i ówdzie wieje wiatr historii, tu i tam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym nie zauważył nazwiska autora na okładce, nie uwierzyłbym, że to Mistrz Kapuściński. Czy to wina jeszcze niewielkiego doświadczenia, czy okoliczności politycznych (komunizm) i tematu (wyprawa do republik związku sowieckiego), nie wiem, ale tekst miejscami sprawia wrażenie laurki wystawianej miejscom odwiedzanym, różowej i polukrowanej. a język (tylko w niewielkim stopniu, na szczęście) zarażony został sowiecką nowomową. Tym niemniej znalazłem trochę interesujących faktów. Znalazłem też tę niesamowitą zdolność autora do syntezy, do patrzenia z dystansu i szeroko - oto w paru zdaniach zapisane są różnice między narodami i kulturami tamtych miejsc (dziś krajów). Zatem - warto, ale do Szachinszacha tej książce bardzo daleko.

Gdybym nie zauważył nazwiska autora na okładce, nie uwierzyłbym, że to Mistrz Kapuściński. Czy to wina jeszcze niewielkiego doświadczenia, czy okoliczności politycznych (komunizm) i tematu (wyprawa do republik związku sowieckiego), nie wiem, ale tekst miejscami sprawia wrażenie laurki wystawianej miejscom odwiedzanym, różowej i polukrowanej. a język (tylko w niewielkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytane może z 10 procent tylko. Bo się chciało przekonać, co w tym takiego przebojowego, czemu taka popularność, i się nie przekonało. Się nie wie nadal. Styl chwilami poprawny, w innych miejscach nieporadny, infantylny nawet. Opisy świata bohaterki (tylko początkowo, bo potem ofiary, czyli zimnego trupa) odpychający, a czytanie o nim przykre (takie było zamierzenie autorki, zatem to nie zarzut, tylko odczucie).
Bohater po stronie dobrych (policjant) raczej sztampowy, mimo prób wyposażenia go w głębię psychologiczną. Jak potoczyła się akcja, nie wiadomo, bo się nie doczytało.
W świecie pełnym dobrej i bardzo dobrej literatury chyba jednak na powieści KB szkoda czasu.

Przeczytane może z 10 procent tylko. Bo się chciało przekonać, co w tym takiego przebojowego, czemu taka popularność, i się nie przekonało. Się nie wie nadal. Styl chwilami poprawny, w innych miejscach nieporadny, infantylny nawet. Opisy świata bohaterki (tylko początkowo, bo potem ofiary, czyli zimnego trupa) odpychający, a czytanie o nim przykre (takie było zamierzenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właściwie to zadziwiająca książka. Sądząc z tytułu i opisu spodziewać się należało romansu, historycznego i w pełni literackiego, ale romansu, a mamy...
No właśnie, co to za powieść?
To jest powieść o miłości, w jakiejś części jest. Może niedokładnie tam, gdzie byśmy się spodziewali, ale tak.
To jest też powieść o ojczyźnie autorki i jej losie popychadła pomiatanego przez wszystkich większych, bo dopiero dziś Korea cieszy się uznaniem i prestiżem na świecie, ale przecież nadal nie cała, skoro nadal duża część narodu żyje w więzieniu zarządzanym przez bandytę.
To jest powieść o poznawaniu Korei na zachodzie i o poznawaniu Europy w Korei.
A przede wszystkim to powieść o kobiecie całe życie szukającej utraconego ciepła i utraconego miejsca, i całe życie próbującej wierzyć, że jej wybory pozwolą jej znaleźć to, co utracone, i...
Dobra i ważna powieść.

Właściwie to zadziwiająca książka. Sądząc z tytułu i opisu spodziewać się należało romansu, historycznego i w pełni literackiego, ale romansu, a mamy...
No właśnie, co to za powieść?
To jest powieść o miłości, w jakiejś części jest. Może niedokładnie tam, gdzie byśmy się spodziewali, ale tak.
To jest też powieść o ojczyźnie autorki i jej losie popychadła pomiatanego przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tom wspomnień, w których mniej ważne są przypadki z życia autora, za to wiele tam o wydarzeniach historycznych ważnych dla dziejów naszego kraju, i w widoczny sposób ważnych dla autora.
Wspomnień napisano i wydano drukiem tony, dlaczego ta książka miałaby być wyjątkowa? A dlatego, że poza podziwu godną wiedzą autora i jego talentem do prowadzenia "akcji" wartko i ciekawie, znajdujemy w tej prozie wspaniały, bez wątpienia doskonały język literacki. Brandys pisze tak dźwięcznie, tak soczyście, poprawnie, ale ani na jotę nie nudno, tak wirtuozersko, że to przeżycie samo w sobie, jak koncert wielkiej muzyki grany przez wielkich artystów. Ma się wrażenie, że Brandys umiałby opisać kopanie kartofli w deszczowy dzień tak, żeby czytelnika wprawić w zachwyt. Wielu jest świetnych pisarzy, ale takie mistrzostwo osiągają nieliczni.

Tom wspomnień, w których mniej ważne są przypadki z życia autora, za to wiele tam o wydarzeniach historycznych ważnych dla dziejów naszego kraju, i w widoczny sposób ważnych dla autora.
Wspomnień napisano i wydano drukiem tony, dlaczego ta książka miałaby być wyjątkowa? A dlatego, że poza podziwu godną wiedzą autora i jego talentem do prowadzenia "akcji" wartko i ciekawie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiór opowiadań pisarza powoli zapominanego, a, oczywiście, szkoda. Saroyan nie był gigantem literatury amerykańskiej, nie był też wyraźnie oryginalny (jego technika pisarska, sposób obrazowania podobne są do tego, co znajdujemy u innych autorów z tamtych lat, Salingera, Steinbecka, w jakimś stopniu Hemingwaya), miał jednak tę przewagę nad innymi, że wprowadzał do swojej prozy ciepłe uczucia wobec ludzi i wobec świata, nawet w historiach o ciężkich kolejach losu. Ta książka na pewno nie jest ani najważniejsza, ani najlepsza w jego dorobku, ale może być wstępem do jego twórczości, wstępem niedługim, łatwostrawnym, acz wyrazistym, prezentującym prócz talentu autora także pozytywne nastawienie do człowieka. Niby banał, a jakie to rzadkie w literaturze (nie tylko) amerykańskiej.

Zbiór opowiadań pisarza powoli zapominanego, a, oczywiście, szkoda. Saroyan nie był gigantem literatury amerykańskiej, nie był też wyraźnie oryginalny (jego technika pisarska, sposób obrazowania podobne są do tego, co znajdujemy u innych autorów z tamtych lat, Salingera, Steinbecka, w jakimś stopniu Hemingwaya), miał jednak tę przewagę nad innymi, że wprowadzał do swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak ja się cieszę, że wydaje się w Polsce literaturę orientalną, i nie tylko japońskie i koreańskie (od niedawna) powieści, ale i poezję, ale i autorów z innych obszarów orientu.
A do tego jeszcze wydanie dwujęzyczne - i niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Co prawda nie znam hindi, ale umiem czytać w tym piśmie, dzięki temu wiem, jak brzmią niektóre wersy, jaka jest melodia wiersza, a to też ważne. A kto nie zna pisma, może zobaczyć, jak prezentuje się wiersz graficznie, a to też ma znaczenie. To jest kontakt z kulturą północnych Indii nie tylko poprzez słowa, ich rozumienie i przeżywanie, ale przez zmysły.
Przetłumaczyła tę poezję największa znawczyni języka hindi w Polsce, Danuta Stasik, przetłumaczyła z wrażliwością i wyczuciem zarówno wobec oryginału, jak i języka przekładu, który zdaje się nie gubić indyjskiej melodii, a jednocześnie brzmi naturalnie i pozwala się w pełni przeżywać.
Poezję tę czyta się z przejęciem, z ciekawością wobec egzotycznego, i ze świadomością, że owo egzotyczne jest bliskie naszemu. Że co boli ich, boli też nas. Że dzielimy wspólny świat i wspólne człowieczeństwo.
Z drugiej strony to poezja dość różna od tej, którą znamy na co dzień z Europy i z Ameryki, mniej wyrafinowana formalnie, za to odważniejsza w stawianiu podstawowych pytań i odpowiadaniu na nie wprost, bez owijania w setki słów.
"Nie zgadzam się
na wyprzedaż samego siebie
po obniżonej cenie" (Postscriptum)
"będę myślał o dobru innych
powrócę doskonalszy" (Jeśli powrócę tym razem)

Są w tym wyborze wiersze zaangażowane społecznie, co w Indiach jest, rzekłbym, oczekiwane i modne, ale i nam nie zaszkodzi, mimo naszej wybujałej nowoczesności literackiej. Są także pełne uroku erotyki (Noc skąpana w rosie), są spotkania z poetami (dziś może zapomnianymi), jest i Polska, jest nieco moralizowania i są wglądy we własne wnętrze:
"po powrocie do domu zastałem
po prostu samego siebie" (Dziwny dzień).

I są przepiękne impresje o przeżywaniu uczuć i przeżywaniu świata:
"W tę noc
idziemy nad brzeg morza
z nadzieją,
że ujrzymy tam syreny
bawiące się beztrosko
w świetle księżyca" (Na brzegu morza).

Jak ja się cieszę, że wydaje się w Polsce literaturę orientalną, i nie tylko japońskie i koreańskie (od niedawna) powieści, ale i poezję, ale i autorów z innych obszarów orientu.
A do tego jeszcze wydanie dwujęzyczne - i niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Co prawda nie znam hindi, ale umiem czytać w tym piśmie, dzięki temu wiem, jak brzmią niektóre wersy, jaka jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hemingway jest w literaturze, nie tylko amerykańskiej, postacią szczególną, chyba z nikim innym nieporównywalną (chyba że Remarque...). Po pierwsze - nie pisał za biurkiem, nosiło go po świecie, ciągnęło go tam, gdzie energia rozsadzała rzeczywistość. I taka jest jego proza, naładowana napięciem po kokardę, wstrząsana wewnętrznym ciśnieniem nieustannie.
Po drugie - to nie autor powieści sensacyjnych, ta energia i napięcie umieszczone jest pod spodem, nie wyrażane explicite, buzuje pod powierzchnią pozornie lekkich i pozbawionych głębszego znaczenia dialogów, i tym większa jest siła rażenia hemingwayowskiej prozy.
Po trzecie - ta siła nie ma służyć rozrywce czytelników, jest użyta po to, żebyśmy przeżywali, najmocniej jak się da, wszystkie nasze odsunięte na bok uczucia, rany, zaniechania, winy, czyny "niezamierzone" i "przypadkowe". Hemingway nie bierze jeńców, detonuje bombę i nie patrzy, kogo rozerwało, a kto tylko stracił rękę.
Po czwarte - to pisarz świadomy swego zawodu i używający środków przyciągających czytelników świadomie, niewolny od literackich mód i zwracania uwagi na wyniki sprzedaży. W jakimś sensie pisał romanse, męskie i skomplikowane, o wielu dnach, ale romanse (mam na myśli pewien typ konstrukcji tekstu w jego prozie). Sądzę, że to go czyni bardziej ludzkim, o ile nie stanowi (a u niego nie stanowiło) głównego motoru twórczości.
Po piąte - (pewnie odstraszy to większość czytelniczek, a dziś to czytelniczki czytają, czytelników niedobitki stanowią światową mniejszość) Hemingway, tak jak Remarque, jest autorem męskiej prozy. Pisze o mężczyznach, o męskim rozumieniu i przeżywaniu świata, o męskich emocjach i męskim przyjmowaniu zwycięstw i klęsk. Nie jak Remarque, który pokazuje niedoścignione ideały męskiego ducha, Hemingway pozwala nam spotkać tych, którzy zmagają się z życiem i często przegrywają. Każdy trochę przegrywa, a ci, którzy sądzą, że tylko wygrywają, i tak niczego nie czytają.
Kto się nie boi, niech czyta. Nie wyjdzie z tej lektury taki sam, jak przed nią.

Hemingway jest w literaturze, nie tylko amerykańskiej, postacią szczególną, chyba z nikim innym nieporównywalną (chyba że Remarque...). Po pierwsze - nie pisał za biurkiem, nosiło go po świecie, ciągnęło go tam, gdzie energia rozsadzała rzeczywistość. I taka jest jego proza, naładowana napięciem po kokardę, wstrząsana wewnętrznym ciśnieniem nieustannie.
Po drugie - to nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto by się spodziewał od tego autora właśnie tak wspaniałej książki literaturoznawczej? Od autora znanego raczej z zainteresowania historią i polityką przecież. Mówię to z pełną odpowiedzialnością - to praca zupełnie nieprzystająca do akademickiego wzorca, to książka brawurowa, eksplodująca energią, nie pozostawiająca wątpliwości, że dla Cata proza Dostojewskiego jest intelektualnie i duchowo niezbędna, kluczowa, że została nie tylko przeczytana i zanalizowana, ale i przeżyta, przetrawiona, a nawet przepita i i przespana, jeśli wiecie, o co mi chodzi.
Cat nie należy o autorów skromnie ukrywających się za tematem książki, przeciwnie, słychać go i widać wciąż, on przekonuje, krzyczy, zasypuje argumentami, buduje plastyczny obraz świata wokół Dostojewskiego, wnikliwie rozpracowuje mnóstwo osób z otoczenia pisarza, a wszystko to z nieporównywalną pasją!
Przy tym autor zna Rosję od środka, zna Petersburg, rozumie tamtejszą mentalność, czym także różni się od bardzo nawet wyrafinowanych znawców teorii literaturoznawczych.
Skoro piszę to ja, osobnik Dostojewskiego ceniący w bardzo, powiedzmy, ograniczonej skali, to tym większa to pochwała dla książki. Chciałbym przeczytać podobne cuda o innych pisarzach i ich dziełach, ech!

Kto by się spodziewał od tego autora właśnie tak wspaniałej książki literaturoznawczej? Od autora znanego raczej z zainteresowania historią i polityką przecież. Mówię to z pełną odpowiedzialnością - to praca zupełnie nieprzystająca do akademickiego wzorca, to książka brawurowa, eksplodująca energią, nie pozostawiająca wątpliwości, że dla Cata proza Dostojewskiego jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podróże kształcą, a podróże literackie kształcą tym bardziej. Podróż przez kolejne książki wydane w ramach festiwalu Europejski Poeta Wolności kształcą podwójnie, pozwalając przeżyć spotkania z poezją wielu różnych krajów i języków, i jednocześnie z poezją wielu różnych nurtów, filozofii, technik pisarskich.
Ta książka należy do tych trudniejszych, tak sądzę. Pierwsze wrażenia sugerowały, że może jest ponad moje siły, trzeba było zaczynać lekturę kilkukrotnie, żeby móc zostać z tymi wierszami.
"Właśnie o to we wszystkim chodzi", pisze w jednym z pierwszych tekstów, kiedy niejeden zagubiony czytelnik nie wie, o co chodzi. W tym samym wierszu znajdujemy pióra jastrzębia zamiast jasnej pointy, bo, jak sądzę, mimo że "Są tacy, co mają nawyk, swoisty ogląd, dostrzegają logikę", to nie o to idzie w wierszu, w poezji autorki, w życiu ludzkim, lecz o rzeczone pióra jastrzębia, o "nieprzewidywalność wszak chyba absolutną". Przyszło mi do głowy przy tym tekście, że blisko pani Lillpers do Tranströmera, i dopiero po chwili dotarło do mnie, że szwedzka poetka nie może go nie znać...
To poezja, która otwiera się przed czytającym tylko wtedy, kiedy nie usiłujemy jej zrozumieć, kiedy pozwalamy jej być i się dziać, nie zmuszamy ani jej, ani siebie do niczego. Te same wiersze zdarzało mi się odbierać jednego dnia jako krańcowo hermetyczne, a już dzień później przemawiały jasno i obrazowo.
Dużo tu o granicach, w różnych sensach i konotacjach, ale i o miłości? (str. 26), o bólu i przywiązaniu do niego (str. 20), jest przepiękne szwedzkie prawie haiku (str. 40). Jest surrealna składnia, niedokończone zwroty, okaleczone konstrukcje (np. str. 69), a wszystko to nie przypadkiem, taki widzi świat autorka, tak widzi go często wielu z nas. Jest nawet quasi wierszyk dla dzieci (str. 72).
I może ostatnie trzy wersy w tomie najwyraźniej portretują wrażliwość ludzką i literacką autorki. Nie przytoczę ich, lepiej dotrzeć do nich samej albo samemu.

Podróże kształcą, a podróże literackie kształcą tym bardziej. Podróż przez kolejne książki wydane w ramach festiwalu Europejski Poeta Wolności kształcą podwójnie, pozwalając przeżyć spotkania z poezją wielu różnych krajów i języków, i jednocześnie z poezją wielu różnych nurtów, filozofii, technik pisarskich.
Ta książka należy do tych trudniejszych, tak sądzę. Pierwsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Memuary świetnego, dziś odrobinę - niesłusznie - zapomnianego pisarza, zapomnianego u nas, bo w anglojęzycznym świecie jego proza jest stale obecna w księgarniach i w rękach czytelników. Memuary po angielsku ciepłe, lekkie, wspominające o problemach życiowych jakby niechcący, skonstruowane łatwo, bez wątpienia przystępnie i odpoczynkowo. Memuary opowiadają o Indiach, i Indii jest tam sporo, również w postaci dietetycznej, zatem lekkostrawnej. Dla zainteresowanych Azją - rozkosz. Dla zainteresowanych literaturą od strony żywotów pisarzy - również. Dla lubiących odpocząć przy lekturze - gratka.
Dla mnie - bomba, bo pisarz tamilski, mimo że po tamilsku chyba ani słowa nie napisał (poza odrabianiem lekcji czasach szkolnych).
Wydawcy, wróćcie do Narayana, bo to świetny autor nietrudnej i ciepłej, ale mądrej prozy. Skoro lubią go na wyspach, to i w Polsce polubią, a wiedza o Indiach nie jest do czytania go potrzebna.

Memuary świetnego, dziś odrobinę - niesłusznie - zapomnianego pisarza, zapomnianego u nas, bo w anglojęzycznym świecie jego proza jest stale obecna w księgarniach i w rękach czytelników. Memuary po angielsku ciepłe, lekkie, wspominające o problemach życiowych jakby niechcący, skonstruowane łatwo, bez wątpienia przystępnie i odpoczynkowo. Memuary opowiadają o Indiach, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To rzeczywiście Bareja w wydaniu bardzo literackim, i do tego węgiersko-słowackim. Z jednej strony teatr absurdu, a z drugiej zapewne krzywe zwierciadło prezentujące postaci faktycznie czynne z życiu publicznym Słowacji w czasie zmiany ustroju. Dobre to, brawurowe nawet, ale już chyba trochę zleżałe, albo przeciwnie, musi poczekać, aż znów będzie można spojrzeć na ten czas świeżym okiem.
Trzeba spróbować innego Grendela, bo pisać to on umiał niewątpliwie, a tłumacz Miłosz Waligórski przekłada brawurowo z jakiejś połowy języków naszej części Europy, i choćby dla jego talentu warto.

To rzeczywiście Bareja w wydaniu bardzo literackim, i do tego węgiersko-słowackim. Z jednej strony teatr absurdu, a z drugiej zapewne krzywe zwierciadło prezentujące postaci faktycznie czynne z życiu publicznym Słowacji w czasie zmiany ustroju. Dobre to, brawurowe nawet, ale już chyba trochę zleżałe, albo przeciwnie, musi poczekać, aż znów będzie można spojrzeć na ten czas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowiadania, które jednak z prozą niewiele mają wspólnego, to albo poezja pisana prozaicznie, albo memuary, luźne strzępy wspomnień. Wydają się bardzo kobiece, wyjątkowo mocno osadzone w kobiecym odbiorze świata (no, w ostatnich latach trzy czwarte produkcji literackiej można tak określić), a, o dziwo, teksty tłumaczyło trzech panów (co prawda bez łódki i bez psa). Powtórzę to, co pisałem na temat wierszy Bishop - to jest wyraźnie antykonfesyjne, autorka robi, co może, żeby nie pokazać czytelnikowi swojego wnętrza, choć na pozór opisuje siebie i swoje przypadki życiowe. Proszę przyjrzeć się tekstowi o Marianne Moore - długie to, a o Marianne dowiadujemy się bardzo niewiele, nawet chyba mniej niż o jej matce. No tak, widzimy, jak się ubierała, jak się zachowywała w tej czy innej sytuacji, ale co tam się naprawdę działo? Czy Marianne była przyjaciółką autorki, mentorką, koleżanką po fachu, kochanką, wszystkim tym po trochu? Rozumiem, że można nie chcieć przekraczać granic intymności, ale EB nie przekracza tu żadnych granic, nie zdradza prawie niczego, mimo wielu słów NA POZÓR służących ukazaniu faktów.
Proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie jest zarzut, tylko moje odczytanie tej osobowości, i moje odczytanie tej prozy. Opowieści o osobowości, nieśmiałej, schowanej, może nawet dążącej do pokazania siebie światu, nie potrafiącej jednak temu podołać. I to jest tu najciekawsze. I dlatego warto.

Opowiadania, które jednak z prozą niewiele mają wspólnego, to albo poezja pisana prozaicznie, albo memuary, luźne strzępy wspomnień. Wydają się bardzo kobiece, wyjątkowo mocno osadzone w kobiecym odbiorze świata (no, w ostatnich latach trzy czwarte produkcji literackiej można tak określić), a, o dziwo, teksty tłumaczyło trzech panów (co prawda bez łódki i bez psa). Powtórzę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Elizabeth Bishop. Panteon poezji amerykańskiej, a przez to światowej, tak to już jest. Tłumaczenie Andrzeja Sosnowskiego, także z panteonu, póki co tylko polskiego, ale kto wie, co przyszłość przyniesie.
I posłowie Sosnowskiego. Bardzo ciekawe, przeczytać należy, jak sądzę, PRZED lekturą wierszy, zostaniemy naprowadzeni na ten sposób obrazowania i na zamierzenia autorki (słynne "co poetka chciała powiedzieć"). Mam wrażenie, że posłowie w dużym stopniu odnosi się do własnej twórczości poetyckiej tłumacza, i to w formie (swego rodzaju chaos, drganie myśli, acz bez wprowadzania czytelnika w konfuzję - swoją drogą, jakie to różne od idealnego uporządkowania idei u Jarniewicza), ale też na sposób widzenia świata u Bishop zwraca uwagę.
Tyle że nie umiem się do końca zgodzić z autorem posłowia.
Uważa się EB za poetkę konfesyjną, przynajmniej z tego nurtu czerpiącą, a mnie się jej wiersze wydają wręcz antykonfesyjne! Zamiast odsłaniania swojego wnętrza, swoich przeżyć, znajdujemy tu zasłanianie, i to wieloma zasłonami, wszystkiego, co mogłoby być osobiste. Poetka daje nam długie, piękne, chwilami porywające opisy miejsc, czasem w ludźmi jako ich elementami, właśnie po to, żeby swoje osobiste ukryć. Wg Sosnowskiego Bishop dąży do zdobycia jakiejś wiedzy o... miejscu? o naturze świata? naturze ludzkiej?, jednak i on przyznaje "o żadnej wiedzy nie może być mowy, bo nawet wyraz "jest" przestaje cokolwiek znaczyć. Co prawda zakończenie wiersza "Przy rybaczówkach" jakieś objawienie zdaje się przywoływać, ale czy rzeczywiście tak jest?
To zdecydowanie bardzo piękna poezja, do czytania spokojnego, smakowania i obserwowania, jak się autorka wije wyślizgując się z łap czytelniczej analizy. W wierszu "Koniec marca" dostajemy szczegóły widoku rozpościerającego się przez oczami narratorki, a tych szczegółów jest dużo i coraz więcej (łącznie z uwagą o przepisie na gotowane karczochy), żeby opóźnić, tak myślę, i rozmyć fragment o jej nastroju i jej pragnieniach w tamtej chwili, nader ogólnie potraktowanych. Tym niemniej cienie igrające z lwem słońca, które je zachodzi od tyłu - cudowny obraz.
I "Santarém", wiersz do wielokrotnego czytania, pejzażowy i przykuwający uwagę, nawet nieco otwarty, nie wprost, ale jednak.
Zadziwiające spotkanie literackie. Warte przeżycia, namysłu i powracania doń od czasu do czasu.

Elizabeth Bishop. Panteon poezji amerykańskiej, a przez to światowej, tak to już jest. Tłumaczenie Andrzeja Sosnowskiego, także z panteonu, póki co tylko polskiego, ale kto wie, co przyszłość przyniesie.
I posłowie Sosnowskiego. Bardzo ciekawe, przeczytać należy, jak sądzę, PRZED lekturą wierszy, zostaniemy naprowadzeni na ten sposób obrazowania i na zamierzenia autorki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O Maślanku wiem od dawna, nawet nam na półce ze dwie jego książki, ale to półka z napisem "kiedy indziej". No i jakoś bez wcześniejszych planów kiedy indziej zdarzyło się teraz.
Maślanek jest realistą do entej potęgi, pisze o świecie, który dobrze zna, w którym dorastał i w którym żyje. Jego uniwersum literackie jest na poły gazetowo-reportażowe, realia czasu i miejsca zajmują bardzo ważne miejsce w tym pisarstwie. To nie jest moje ulubione podejście, ale doceniam i przyznaję, że powieść, skonstruowana świetnie, przemawia i do wspomnień, i do uczuć czytelnika, pozwala współodczuwać i z bohaterem, i z jego miejsce do życia, jego (naszym) krajem. A do tego nadspodziewanie dobre, odmienne od charakteru tej prozy zakończenie! Dobra powieść, naprawdę dobra.

O Maślanku wiem od dawna, nawet nam na półce ze dwie jego książki, ale to półka z napisem "kiedy indziej". No i jakoś bez wcześniejszych planów kiedy indziej zdarzyło się teraz.
Maślanek jest realistą do entej potęgi, pisze o świecie, który dobrze zna, w którym dorastał i w którym żyje. Jego uniwersum literackie jest na poły gazetowo-reportażowe, realia czasu i miejsca...

więcej Pokaż mimo to