Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jasny wywód, duża erudycja, obiektywizm i brak uprzedzeń. Wymaga też erudycji i otwartej głowy czytelnika. Jedyny niezbyt jasny wątek związany jest z tezą o tym, że faszyzm był próbą ratowania chrześcijaństwa jako cywilizacji.

Jasny wywód, duża erudycja, obiektywizm i brak uprzedzeń. Wymaga też erudycji i otwartej głowy czytelnika. Jedyny niezbyt jasny wątek związany jest z tezą o tym, że faszyzm był próbą ratowania chrześcijaństwa jako cywilizacji.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Twórczość nie od razu przynosi popularność, czyli sukces. Przeciwnie, musi przejść przez tzw. czyściec, dobrze znany starym światom analogowej sztuki, przywoływanym w powieści.
Dotyczy to głównej bohaterki, Doroty, przez wiele lat niezauważanej i niedocenianej; dotyczy pewnego malarza; dotyczy też innych zapomnianych poetek, którymi ona się interesuje, instynktownie czując z nimi jakąś więź, co okaże się nie tylko bogate pod względem poznawczym dla niej samej, ale też przyniesie wiele wrażeń czytelnikom, bo wokół owego nietypowego śledztwa rozwinie się wielowątkowa, dramatyczna akcja „Eratosfery”, sięgająca głęboko w przeszłość, do drugiej wojny i powikłanych dziejów polsko-żydowsko-niemieckich.
Ale proszę się nie bać: nie będzie żadnych gliniastych rozważań, będzie wartko, dramatycznie i dynamicznie. Wejdziemy w tajemniczy labirynt (na co wskazuje okładka) zdarzeń powiązanych ze sobą logicznie, choć niespodziewanie, zasysający uwagę od pierwszego zakrętu.
Zaczyna się trochę banalnie i od przypadku: do rąk Doroty trafia list z czasów wojny, pisany przez Barbarę do pewnego Horacego; on i ona przedstawieni są jako kochankowie, ale w perspektywie jest też ono - ich dziecko.
Kapryśny i przemyślny przypadek będzie jednak nie jedynym zarządcą ludzkich losów, tych dwojga i wielu innych. Wszyscy bohaterowie powieści będą się szamotać, gryźć wędzidło, we wzajemnych relacjach czasem pomagać sobie, czasem szkodzić, odkrywać nadzieję i śmiertelne zagrożenie, za każdym razem niezwykle emocjogenne. Będą wśród nich buntownicy, którzy wybiorą raczej śmierć niż jakiekolwiek podporządkowanie regułom środowiska. Będą natchnieni detektywi (np. przyjaciel Doroty, Mikołaj), nielubiący zaglądać tylko do zakamarków własnej przeszłości, a przeszłości innych niezwykle ciekawi. Będą też zalęknione istoty, próbujące opanować ów lęk i uwierzyć nieśmiało, że wolność wyboru ich także może dotyczyć.
I nie są najważniejsze ich imiona. Danuta Szulczyńska-Miłosz - jak jedna z przywołanych w książce babć - zdaje się wierzyć, że każdy człowiek ma w sobie głębię i tajemnicę, która stanowi jądro osobowości, a droga do samoświadomości wiedzie przez przeżycie i opanowanie emocji. To nie tylko procentuje uwolnieniem od toksycznych energii, obecnych w każdym, ale i pozwala rozwinąć zalążkowe walory charakteru, uszczęśliwić siebie i przy okazji innych.
Dziać się to wszystko może - i tak się zdarza w opowiadanej historii - jakby mimochodem, jakby magicznie, jakby za sprawą spontanicznych reakcji na różnorakie bodźce, które bohaterowie - niczym bolesne kopniaki - dostają od życia, a dotyczy to i postaci historycznych, i współczesnych, myślących racjonalnie, na pozór trzeźwych i wyluzowanych (patrz wideorozmowa).

Twórczość nie od razu przynosi popularność, czyli sukces. Przeciwnie, musi przejść przez tzw. czyściec, dobrze znany starym światom analogowej sztuki, przywoływanym w powieści.
Dotyczy to głównej bohaterki, Doroty, przez wiele lat niezauważanej i niedocenianej; dotyczy pewnego malarza; dotyczy też innych zapomnianych poetek, którymi ona się interesuje, instynktownie czując...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Książka rewelacyjna, ale nie dla każdego. Specjalistyczna, wyrafinowana analiza, przede wszystkim skupiona na kolorystyce i kompozycji, odsłania jednak głębinowe treści - wizję świata i sytuacji człowieka. Wykorzystuje niemal wszystkie dostępne konteksty (od Freuda poczynając, a na Ficowskim i Juszczaku kończąc).

Książka rewelacyjna, ale nie dla każdego. Specjalistyczna, wyrafinowana analiza, przede wszystkim skupiona na kolorystyce i kompozycji, odsłania jednak głębinowe treści - wizję świata i sytuacji człowieka. Wykorzystuje niemal wszystkie dostępne konteksty (od Freuda poczynając, a na Ficowskim i Juszczaku kończąc).

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka ważna ze względu na krąg kulturowy autorki, ale nieco drażniąca dla człowieka obeznanego z literaturą i świadomego perswazyjnego jej charakteru ze względu na powtarzalność ( aż natrętną) głównych idei zaangażowanej autorki. Najciekawszy dla mnie okazał się list Ojca autorki, pisany do prezydenta USA z więzienia i kreślącego wizję Stanów ( i ich prezydenta) jako strażnika światowego pokoju i miłości między państwami i ludźmi, w tonie bardzo idealistyczny, ambitny i szlachetny.

Książka ważna ze względu na krąg kulturowy autorki, ale nieco drażniąca dla człowieka obeznanego z literaturą i świadomego perswazyjnego jej charakteru ze względu na powtarzalność ( aż natrętną) głównych idei zaangażowanej autorki. Najciekawszy dla mnie okazał się list Ojca autorki, pisany do prezydenta USA z więzienia i kreślącego wizję Stanów ( i ich prezydenta) jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Solidna literacko robota. Dzięki naturalnemu oddechowi sagi możliwa stała się próba pokazania, jak przeszłość bohaterów określa ich stosunek do świata. Widać to w rodzinie Maryli i jej matki, ziemianki z Kresów, niemogącej uwolnić się od poczucia winy i wspomnień o śmierci pierworodnego syna (destrukcyjny gen antyrosyjskości odzywa się też w córce). Ta trauma matki do końca ciąży nad relacjami obu kobiet, w młodszej podsyca zazdrość, co nie pozwala jej zaspokoić istotnych potrzeb emocjonalnych.
Wszystkie napięcia między rodzicami a dziećmi oświetlane są zresztą przez Mosiężną w sposób wiarygodny; jest dziedziczona trauma, są próby wyzwalania się, jest dziecko jako klej rozpadającego się związku, jest „dorastanie” ojca, który wyszedł z więzienia i przejmuje opiekę nad synem, co staje się naturalną drogą do jego adaptacji w zmienionym świecie, jest szantaż córki, która utrudnia ojcu nowy związek po śmierci matki.
Zazdrość i miłość jako towarzyszące sobie uczucia pojawiają się w różnych odsłonach: między mężczyznami i kobietami, między kobietami, między rywalizującymi mężczyznami, między rodzeństwem; przejmująco brzmi to już w pierwszym i drugim tomie, kiedy starszy brat - pokazany początkowo jako opiekun i mentor - nie wytrzymuje napięcia i cierpienia, ale zostawia siostrze swoisty testament. W trzecim wybrzmiewa niespodziewaną kodą, kiedy Maryla dojrzewa do krytycznej samooceny, ale uwalnia się od obyczajowej presji, próbując schwytać migotliwe, oddalające się, może już na zawsze, szczęście.
Wszystkie trzy tomy pokazują życie i ludzi bardzo prawdopodobnie. Zmagają się oni z okolicznościami, ale nie są herosami ani cynikami. Główny temat - uwikłanie człowieka w historię, która raz zadaje ciosy otwarcie, raz kąsa z ukrycia - jest również zrealizowany bez tak częstej w literaturze polskiej tendencyjności. Destrukcja to efekt zachowań ludzi i ich wyborów. Jeśli nie tych, którzy działają w danej sytuacji i są na pierwszym planie, to tych, którzy te sytuacje sprokurowali. Nie ma w powieściach typowych szwarzcharakterów, może z wyjątkiem pewnego ubeka nękającego Marylę, choć i ta postać finiszuje zaskakująco.

Solidna literacko robota. Dzięki naturalnemu oddechowi sagi możliwa stała się próba pokazania, jak przeszłość bohaterów określa ich stosunek do świata. Widać to w rodzinie Maryli i jej matki, ziemianki z Kresów, niemogącej uwolnić się od poczucia winy i wspomnień o śmierci pierworodnego syna (destrukcyjny gen antyrosyjskości odzywa się też w córce). Ta trauma matki do końca...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Zachwyciłam się, a rzadko mi się zdarza. To rzecz może i wymagająca skupienia i pełnej uwagi, ale znakomita, metafizyczna z historycznym tłem. Shalev jest – co u nas się niemal nie zdarza, a co niezwykle cenię – do bólu logiczna i precyzyjna w konstrukcji, dawkuje treści porcjami i powtarza niektóre informacje tak, by stale utrzymywać uwagę i podsycać zaciekawienie samą akcją. Rzecz dotyczy dwóch kobiet. Przywoływane fakty z heroicznej przeszłości osiemdziesięcioletniej Racheli, bojowniczki o wyrwanie Izraela spod dominacji Brytyjczyków, układają się w dramatyczną opowieść o mesjańskim zapale, buncie wobec rodziny (byciu „parszywym psem”), rozczarowaniu partnerami i dziećmi, zaskakujących intrygach przeznaczenia, napięciu między zewnętrznym nakazem zapominania a wewnętrzną, podtrzymującą życie, potrzebą pamiętania. Fakty z przeszłości drugiej bohaterki, Atary, same w sobie są wystarczająco skomplikowane (córka przemocowego ojca z drugiego małżeństwa, matka dwóch synów i córki, zbuntowana wobec establishmentu architektka, rozpamiętująca swoje winy wobec dzieci z dwóch małżeństw i obu mężów). O wiele dotkliwiej jednak brzmi historia jej życia, jeśli je dopełnia – poznawana stopniowo przez czytelnika – opowieść Racheli. Ale pomysł na konstrukcję całości polega na tym, że los – czy też „przypadek, który próbuje stać się losem” – niczym złośliwy człowiek „robi wszystko”, by nie doszło do satysfakcjonującego i najważniejszego dla obu kobiet spotkania, a tym samym pełnego wyświetlenia przeszłości („powiem ci, po kim możesz nosić imię”, zapowiada Rachel przed planowaną rozmową z Atarą). A pikanterii dodaje fakt, że ukochany pierwszej był ojcem drugiej.
Polecam tym, którzy od literatury oczekują czegoś więcej niż banalna rozrywka.

Zachwyciłam się, a rzadko mi się zdarza. To rzecz może i wymagająca skupienia i pełnej uwagi, ale znakomita, metafizyczna z historycznym tłem. Shalev jest – co u nas się niemal nie zdarza, a co niezwykle cenię – do bólu logiczna i precyzyjna w konstrukcji, dawkuje treści porcjami i powtarza niektóre informacje tak, by stale utrzymywać uwagę i podsycać zaciekawienie samą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fantastyczny kawał opowieści o świecie. Dowcipny i mądry. Koziołek porusza się w rejestrach niewiarygodnie ryzykownych, polityki aktualnej (i imienia „Jarosław”) nie oszczędzając. Na przykład przejmująco łączy opowieść o Zmartwychwstaniu z wojną na Ukrainie, a ratowanie z otchłani piekielnych pokazuje jako czynność tyleż religijną i metaforyczną, co dotkliwie realną – przez niemożność stuprocentowej skuteczności działania ludzi przewożących tych, co uciekają przed bombami. Przy czym twierdzi uparcie, że nauczył się takiej giętkości myślenia niemal w stu procentach z dzieł dawnych i współczesnych, ale wcale nie naukowych ani choćby reporterskich, tylko jak najbardziej beletrystycznych, zwanych czasem literaturą fikcyjną.
Nagroda Gdynia (za eseistykę właśnie) nie wybiła profesorowi z głowy przekonania o sile i roli fikcji (zajmował się wtedy nie kim innym, tylko Sienkiewiczem), przeciwnie, nadal uprawia swój niecny proceder. O owym staroświeckim przecież autorze utrzymuje, że nie tylko trylogia, ale także choćby „Śladami Stasia i Nel” czy „Janko Muzykant” mogą uruchamiać w człowieku myśli i stać się przedmiotem ciekawej rozmowy, mocno zakorzenionej w aktualiach (np. o zasadności 500+ dla amatora-muzykanta). Wczoraj i dziś, w roku 2022 i 2023. Co więcej, dowodzi, że niepoprawny politycznie Grek Zorba, wraz z jego stosunkiem do kobiet, może stać się dla Polaków (i Polek, a jakże) nauczycielem rozumnego bycia we wspólnocie, mimo że – na pozór – gloryfikuje życie od polityki niezależne, a nawet wobec niej zdystansowane. Bo literatura – powiada Koziołek – pozwala zachwycać się, wzruszać i buntować naraz, na spór i utożsamienie jednocześnie. Na przeżywanie radości i cierpienia Innego (Fikcyjnego), „na głębokie przejęcie się”, na bycie czułym. Czytelnikiem, a w efekcie człowiekiem uspołecznionym. Polecam gorąco.

Fantastyczny kawał opowieści o świecie. Dowcipny i mądry. Koziołek porusza się w rejestrach niewiarygodnie ryzykownych, polityki aktualnej (i imienia „Jarosław”) nie oszczędzając. Na przykład przejmująco łączy opowieść o Zmartwychwstaniu z wojną na Ukrainie, a ratowanie z otchłani piekielnych pokazuje jako czynność tyleż religijną i metaforyczną, co dotkliwie realną – przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całkiem fajne. Bo niegłupie, a nie tylko sprawne językowo. Ale tylko dla tych odbiorców pastiszu Uzdańskiego, którzy hołubią w sobie duszę homo ludens. Tych zdolnych do śmiania się i głębszego namysłu zarazem.
Warto przypomnieć, że to ludyczne nastawienie wpisuje się w romantyczną żywiołowość i fantazję gniewnych, zbuntowanych przeciw rygoryzmowi i ciasnemu racjonalizmowi klasyków. Skłonność do zabawy, dygresyjność, nieharmonijność i niespójność stylistyczna należą tak samo do romantycznej dykcji, jak patos, choć – faktycznie – obsługiwały odmienne tematy i służyły do artykulacji odmiennych kwestii. Dygresyjność i niespójność stylistyczna pozwalają Uzdańskiemu – obok historii warszawskiej prekariackiej niedobranej pary z kotem Eksem i duchem w szafie – zmieścić fragmenty bełkotliwej powieści „Towianka”, dziennik z rejsu z toksycznym trupem Mickiewicza na pokładzie, fragmenty pamiętnika Zofii Szymanowskiej, a nawet – co jest czystym i najmniej chyba uzasadnionym dowcipem – komentarze po meczu Bayernu z Lewandowskim.

Całkiem fajne. Bo niegłupie, a nie tylko sprawne językowo. Ale tylko dla tych odbiorców pastiszu Uzdańskiego, którzy hołubią w sobie duszę homo ludens. Tych zdolnych do śmiania się i głębszego namysłu zarazem.
Warto przypomnieć, że to ludyczne nastawienie wpisuje się w romantyczną żywiołowość i fantazję gniewnych, zbuntowanych przeciw rygoryzmowi i ciasnemu racjonalizmowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyzwoita, ale bez rewelacji. Wyraźne tezy, raczej publicystyka, a nie literatura.

Przyzwoita, ale bez rewelacji. Wyraźne tezy, raczej publicystyka, a nie literatura.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przereklamowana, ale niezła. W modnym typie - cienkich, chaotycznych i takich, które dają pierwszeństwo ekscentryzmom językowym. Temat ważny - przemoc w rodzinie - ale nie ma w niej nic, czego nie ma i w innych.

Przereklamowana, ale niezła. W modnym typie - cienkich, chaotycznych i takich, które dają pierwszeństwo ekscentryzmom językowym. Temat ważny - przemoc w rodzinie - ale nie ma w niej nic, czego nie ma i w innych.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ważne treści i problemy z pierwszych stron gazet, przy tym subtelność i precyzja w konstrukcji. Świadomie używany język prostych ludzi, bez prymitywizmu i podskórnego nabijania się w nich ( co często się zdarza w literaturze). Książka dla uważnego czytelnika, ale nie wymagająca żadnej erudycji.

Ważne treści i problemy z pierwszych stron gazet, przy tym subtelność i precyzja w konstrukcji. Świadomie używany język prostych ludzi, bez prymitywizmu i podskórnego nabijania się w nich ( co często się zdarza w literaturze). Książka dla uważnego czytelnika, ale nie wymagająca żadnej erudycji.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezła książka, ale wrzawa niektórych kręgów wokół niej jest nieadekwatna do wartości, przesadna. Pisanie dosadnym językiem, nawet jeśli pasuje on ( jak w tym wypadku) do wymyślonego bohatera, przedstawionego w sposób spójny, jeszcze nie czyni z książki arcydzieła. Rozumiem, że przyjęta przez Rudzką konwencja (trauma po śmierci męża, programowa antyinteligenckość, chęć dowalenia pewnym kręgom) świetnie posłużyła założonym celom. Wolę jednak literaturę, która pomaga rozumieć, a nie dowalać komukolwiek, nawet jeśli to nie są ludzie konkretni, tylko ideologia.

Niezła książka, ale wrzawa niektórych kręgów wokół niej jest nieadekwatna do wartości, przesadna. Pisanie dosadnym językiem, nawet jeśli pasuje on ( jak w tym wypadku) do wymyślonego bohatera, przedstawionego w sposób spójny, jeszcze nie czyni z książki arcydzieła. Rozumiem, że przyjęta przez Rudzką konwencja (trauma po śmierci męża, programowa antyinteligenckość, chęć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobre kawałki, świetnie podsłuchane frazy, ale całość niewiele dodaje do wcześniejszych rozpoznań Masłowskiej.

Dobre kawałki, świetnie podsłuchane frazy, ale całość niewiele dodaje do wcześniejszych rozpoznań Masłowskiej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemność z lektury „Wylotu” mogą mieć wszyscy ci, których intryguje człowiek jako istota zmienna, kształtująca się pod wpływem relacji z innymi, ciągle zaskakująca, pragnąca się spełniać w kreacji, ale poddawana nieustannej bolesnej obróbce, ciągle czująca ów przyciasny gorset, który nie chce się zrosnąć z ciałem i duszą.
Powinno się w nich w trakcie lektury zrodzić niejedno kłopotliwe pytanie. Na przykład o to, na ile zalecane przez współczesnych coachów zasady pozytywnego myślenia i racjonalnego działania mogą stanowić panaceum na ukryte, nierozwiązane węzełki psyche, istotne nośniki żywej pamięci? Albo czy owe supły - obciążając i stanowiąc przetrwalnik niewygodnych postaw - mogą też okazać się bogactwem? Bo jakoś uczłowieczają, wyzwalają rodzaj energii, która przynosi cierpienie, ale też budzi empatię. Więc w efekcie są więziotwórcze. A czy to wszystko z kolei oznacza, że zasadne są jakiekolwiek wizje obiecujące wszystkim happy endy, jak by sobie życzyło wielu - hiperoptymistycznie nastrojonych - aktywistów społecznych, natchnionych ideologów? Wiedzących zawsze lepiej, dlatego nie pozwalających sobie na rezygnację z kontroli jednostki, bo a nuż się zbuntuje, zbłądzi. Czyniących sobie tylko wygodne alibi z frazesów o dobru ogólnym i szczęściu.
W świetle tego, jak rozwija się akcja książki, odpowiedzi mogą okazać się kłopotliwe. Ale twórcze, podejrzewam.
Niepokój mogą poczuć także ci, dla odmiany kontemplacyjnie nastawieni obserwatorzy, którzy - ukołysani gładką gadką mistrzów od bezpiecznych psychologicznych procedur, bo sporo ich w powieści - trafią nagle na mowę knajacką, wybuch nieprzyjemnych emocji czy niezrozumiałe neologizmy, bo i taki język tu się pojawi. Może im to się niebezpiecznie skojarzyć z paleniem samochodów na paryskich przedmieściach, strzelaniną w prestiżowej amerykańskiej szkole czy zepsutym powietrzem na salonach. I będą to uprawnione skojarzenia.
Tak właśnie jest. Ważkie treści raz po raz rozsadzają gorset „Wylotu”, powodują, że czytelnik zamiast podziwiać sprawne operowanie konwencjami wpadnie wprost w życie, szczerzące groźnie kły. I będzie musiał sobie z tym poradzić.

Przyjemność z lektury „Wylotu” mogą mieć wszyscy ci, których intryguje człowiek jako istota zmienna, kształtująca się pod wpływem relacji z innymi, ciągle zaskakująca, pragnąca się spełniać w kreacji, ale poddawana nieustannej bolesnej obróbce, ciągle czująca ów przyciasny gorset, który nie chce się zrosnąć z ciałem i duszą.
Powinno się w nich w trakcie lektury zrodzić...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Konrad Widuch, główny, ale nie jedyny (na początku i końcu odzywa się sam autor) narrator „Chołodu” podkreśla transowość pisania, bo „ręka ma swoją prawdę”, a zapiski tworzy, nie wierząc, że je ktokolwiek przeczyta. Podkreśla w ten sposób literackość opisywanego świata. Apostrofy do zbulwersowanej zdarzeniami nieistniejącej czytelniczki pojawiają się dla uwypuklenia absurdalności wydarzeń, zwracają uwagę na ich drastyczność, na dziwność podobną do dziwności wielu tekstów stricte egzystencjalnych, młodszych i starszych autorów.
Różnica w podejściu i efektach wynika najpewniej z wieku i doświadczenia literackiego starszych, do jakich należy Twardoch, który zdążył już przyzwyczaić do egzystencjalnej egzotyki, a nawet nią znudzić. Jego egzotyczne opisy wyprawy syberyjskiej, wobec których dystansuje się dzięki ramie – są więc tyleż krajoznawczo-etnograficznym raportem, co studium tożsamości i zadawaniem pytań o naturę człowieka, rolę w nim tego, co wyrasta z instynktów i co pochodzi z zewnątrz, z układów społeczno-politycznych i kultury. I nie jest ważne, czy lud Chołodców istniał naprawdę czy nie, czy Chołod jest na mapie. Ważne są myśli, które się rodzą z tych przywołań i kreacji, wydobyte jakby z pramroków gatunku ludzkiego, więc prawdziwe pod każdą szerokością geograficzną. Rodzą się głównie z zestawień – ludzi, istot nie całkiem wyklutych i światów kultury. Śląskich doświadczeń autora z perypetiami wodza Wesunasa i surową mądrością Auszry. Przebłysków pamięci z czasów, kiedy Widuch był rewolucjonistą, walczył w wojnie polsko-sowieckiej, doświadczał łagru, szykował byłego współwięźnia Gabaidze na pokarm dla wygłodzonego uciekiniera, łączył własne ciało i wolę z ciałem i siłą prakobiecej Ljubow, rozpoznawał wpływ na styl życia swoich gospodarzy kuchni Czukczów i Jukagirów, wysłuchiwał opowieści inicjacyjnych towarzyszących kopulacji z ziemią. Wszystko to splecione zostało kunsztownie w tchnącą dostojeństwem tkaninę z polonizmów, gwary śląskiej, germanizmów i rusycyzmów. Spektakularną metaforą przepastnej ciemności w każdym „czełowieku” stają się próby opowiedzenia o „skurwysynie Stalinie” i jego „czarnej duszy” w zapoznanym języku Chołodców.
Egzotyka Twardochowej Północy staje się zabawną, nasyconą przesadnie obcością, egzotyką tylko dla czytelnika, który chce za wszelką cenę odrzucić nieprzyjemne prawdy o ludzkości pogrążającej się w cyklicznych kryzysach, wywołującej wojny, mordującej najsłabszych, najwrażliwszych zaś skazującej na upokorzenie. Lub dla ludzi uparcie dzielących przedstawicieli tego samego gatunku na czarnuchów i białasów, na swoich i nieswoich, na czystych i skalanych. Dojrzały porte-parole Twardocha nie popełnia błędu, szukając straszności poza sobą i nią nie śmieszy w najprostszy sposób. Bywa, że wtedy i czytelnikowi uśmiech rozbawienia zamienia się w grymas trwogi.

Konrad Widuch, główny, ale nie jedyny (na początku i końcu odzywa się sam autor) narrator „Chołodu” podkreśla transowość pisania, bo „ręka ma swoją prawdę”, a zapiski tworzy, nie wierząc, że je ktokolwiek przeczyta. Podkreśla w ten sposób literackość opisywanego świata. Apostrofy do zbulwersowanej zdarzeniami nieistniejącej czytelniczki pojawiają się dla uwypuklenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ważny temat, adekwatny do niego dobór wątków - manipulowanie medycyną z powodów ideologicznych, zmaganie się z cierpieniem chorego na alzheimera ojca, rozpad związków rodzinnych i narastanie apatii w doświadczającym opresji człowieku. mam wrażenie, że autorka nie udźwignęła jednak LITERACKO podjętego zadania. Nagrody dla książki są raczej za temat niż za jego realizację. Moim skromnym zdaniem. Na pewno rzecz ważna dla ludzi zainteresowanych podjętymi kwestiami.

Ważny temat, adekwatny do niego dobór wątków - manipulowanie medycyną z powodów ideologicznych, zmaganie się z cierpieniem chorego na alzheimera ojca, rozpad związków rodzinnych i narastanie apatii w doświadczającym opresji człowieku. mam wrażenie, że autorka nie udźwignęła jednak LITERACKO podjętego zadania. Nagrody dla książki są raczej za temat niż za jego realizację....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przewrotność autorki w tworzeniu portretu człowieka (i niespodzianka, którą funduje czytelnikowi) polega na tym, że jej świat wydaje się na pozór stabilny, ale to nie ludzie wymagają wsparcia, lecz roboty humanoidalne. Ich wzajemne obcowanie wyzwala całą gamę napięć, ponieważ produkty sztucznej inteligencji nie są używane tylko w sytuacjach o małym stopniu komplikacji, opartych na niezmiennych algorytmach. W odróżnieniu od wielu książek i filmów powieść Zapisz zmiany wprowadza je w sferę związaną z obsługą emocji, a idzie dalej niż słynny Łowca androidów, w którym nieustraszony policjant zakochuje się w ściganej przez siebie replikantce. XXII wiek w wersji Katarzyny Zawodnik charakteryzuje się deficytem uczuć także dlatego, że ludzie ten deficyt metodycznie projektują, co pokazują choćby opisy procedur obowiązujących w wylęgarni, co nie znaczy, że zawsze wychodzą buble. Towarzyszy im ambicja zarządzających, którzy chcą odbudować populację po niszczącej wojnie, a humanoidy spełniają tę funkcję coraz doskonalej. Akceptuje się nawet samoistne mutacje.
Wydaje się wręcz - i tu pojawia się w powieści konieczny element fiction - że nie ma żadnych barier technicznych w zaspokajaniu zachcianek ludzi. Jedyną przeszkodą może być ich wola, trudność w podejmowaniu decyzji i rozpoznanie tego, co naprawdę im służy, co naprawdę zapewni im szczęście. Nie tylko w danym momencie, ale i w dającej się przewidzieć, a nawet i nie przewidzieć, przyszłości. Bo zapisane zmiany mają przecież zawsze konsekwencje. Mamy tu jakby współczesny wariant romantycznego Faustowskiego zawołania „Trwaj, chwilo, jesteś piękna”. Pytanie tylko, na ile jest faktycznie piękna, na ile uszczęśliwiająca. Czy może jak u owego doktora alchemii okazać się złudzeniem? A może pociągnąć za sobą śmierć jakiejś Małgorzaty?
Widać wyraźnie, że każda relacja człowieka z robotem odsłania słabości charakteru, testuje jego wady, pokazuje, że niewinny na pozór ludzki kaprys może wywołać katastrofę. I ciekawe, że błędy popełniają właśnie ludzie, a nie mutujące pliki, które dziś zwykle nazywamy złośliwymi.
Zdumiewa, że - przy tak ogromnej wadze problemów - Katarzynie Zawodnik udało się nie popaść w ponury ton i uniknąć natrętnego dydaktyzmu. W jej świecie jest wręcz tłoczno, fascynuje bogactwo i różnorodność. Stworzyła wiele wiarygodnych postaci, zilustrowała wiele ludzkich i humanoidalnych typów, bo wiele też jest ludzkich potrzeb, dla każdego z nich, budząc jakąś dozę sympatii. Uniknęła gadulstwa i encyklopedyzmu. Opowiada naturalnie - sytuacjami i poprzez dialogi, nierzadko dowcipne.
Ale najbardziej zadziwia głęboki optymizm Autorki. Zwierza się w wywiadzie, że nie przyszło jej to łatwo, a - co ciekawe - źródło tego optymizmu i nadziei, dotyczącej losów ludzkości zdaje się tkwić poza człowiekiem - w samodoskonalących się humanoidach, a najpewniej samej miłości.

Przewrotność autorki w tworzeniu portretu człowieka (i niespodzianka, którą funduje czytelnikowi) polega na tym, że jej świat wydaje się na pozór stabilny, ale to nie ludzie wymagają wsparcia, lecz roboty humanoidalne. Ich wzajemne obcowanie wyzwala całą gamę napięć, ponieważ produkty sztucznej inteligencji nie są używane tylko w sytuacjach o małym stopniu komplikacji,...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Bohatera powieści nie poznajemy z imienia i nazwiska, dowiadujemy się tylko tego, co chce o sobie powiedzieć. Jego wyznanie raz przypomina list, innym razem spowiedź, a treść jest pierwszoosobową relacją z najważniejszych wydarzeń życia; dotyczy dzieciństwa, przyjaźni, stosunków z członkami rodziny, znajomymi, kobietami, wreszcie z czytelnikami. Zwierzenie ostatecznie przybiera kształt powieści człowieka, który wiele przeżył, uznał własne doświadczenie za wyjątkowe, stał się autorem bestsellerów, więc tym samym czuje się namaszczony na mentora. Pytanie, czy w którymś momencie swojego życia - i opowieści - czuje satysfakcję, czy że w efekcie należy do elity ludzi spełnionych, szczęśliwych.
Hubert Fryc konstruuje go jako swego rodzaju prowokację. Szczęśliwy? Nieszczęśliwy? Spełniony? Niespełniony? Upokorzony, ale i upokarzający, żeby odreagować to, czego doświadczył sam? Historia się rozwija, ale opiera na cyklicznych powtórzeniach, świadczących o tym, że jakiś wewnętrzny głód zemsty pozostaje niezaspokojony. W wywiadzie autor wyznaje, że chciał stworzyć i pokazać człowieka złego. Pewnie dlatego w trakcie opowieści dzieje się tak, że im bardziej bohater utwierdza się w swoim mentorstwie, tym mocniej wystawia na próbę empatię wnikliwego czytelnika.
Napisany kunsztownie i precyzyjnie utwór Fryca wwierca się w mózg tym skuteczniej, im czytelnik jest wrażliwszy na literackość. Opowieść jest wirtuozowska, skonstruowana perfekcyjnie jako zwierzenie. Uwodzi transowy, emocjonalny styl, klimat otwartości, stopniowego wtajemniczania w zło, bezwstydnej szczerości w odsłanianiu ciemnych zakamarków duszy, których korzeniem jest pragnienie sprzeczne z naszą tradycją, naruszające kulturowe i religijne tabu - pragnienie zabicia ojca. Ojca jako człowieka, który spłodził, dał życie - to jasne i oczywiste, organizujące warstwę dosłowną i napięcie w opowieści. Ale też ojca jako uosobienia ważnych wartości, figury symbolicznej, obrośniętej w naszej kulturze wieloma znaczeniami, o których pisać aż strach i wstyd.
Jeśli czytelnik uwierzy, że ojciec jest potworem - bo na takiego wygląda w oczach syna, na takiego został przez niego wykreowany - to i w nim zrodzi się bunt i pełna solidarność z bohaterem skrzywdzonym przez los-przeznaczenie-urodzenie-wychowanie. I ugruntuje się przekonanie, że wolność można odzyskiwać tylko przez założycielskie okrucieństwo, przez zniszczenie tego, co się uznaje za ograniczenie.
Autor jednak tworzy sceny i zdarzenia, które są przeciwwagą, co sprawia, że wymowa opowieści staje się oksymoroniczna. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, wspomnę tylko o opowieści matki, która przyznaje się do nielojalności względem syna, reakcji słuchaczy w pociągu czy powtarzalnej wspinaczce i noclegu pod drzwiami pewnego mieszkania w Suwałkach, rodzinnym mieście, puentującej epizod upodobniania się do ojca.
Dlatego w czytelniku uważnym musi się zrodzić dystans do mentorstwa

Bohatera powieści nie poznajemy z imienia i nazwiska, dowiadujemy się tylko tego, co chce o sobie powiedzieć. Jego wyznanie raz przypomina list, innym razem spowiedź, a treść jest pierwszoosobową relacją z najważniejszych wydarzeń życia; dotyczy dzieciństwa, przyjaźni, stosunków z członkami rodziny, znajomymi, kobietami, wreszcie z czytelnikami. Zwierzenie ostatecznie...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Dojrzała powieść o napięciach w rodzinie dla uważnego i otwartego czytelnika.

Dojrzała powieść o napięciach w rodzinie dla uważnego i otwartego czytelnika.

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Jest w tej powieści napięcie, są emocje i namiętności, jest zagrożenie życia i charakterne postaci, choć nie wszyscy bohaterowie pierwszego tomu, czyli "Maryli i Debory" przeżyli wojnę i powstanie. Wyeksponowanie w tytule drugiego imienia z pierwszej książki wiele znaczy. Z dużą zręcznością w budowaniu akcji, przenikliwością psychologiczną i rzetelnym stosunkiem do źródeł Magdalena Mosiężna portretuje trzy warszawskie rodziny w czasach rodzącego się stalinizmu - zagrożone aresztowaniami, rozbiciem, koniecznością wyjazdu, utratą pracy, utratą przyjaciół i bliskich. Nie każda z pokazanych dysfunkcji wynika z najgroźniejszych w tym czasie wstrząsów politycznych, bo zdarzy się i śmierć dziecka, i powojenna niepełnosprawność, i uzależnienie od narkotyków, ale to sejsmograf wyczulony na wstrząsy stricte polityczne zarejestruje dramat najboleśniejszy. I - czy paradoksalnie? - szanse na przetrwanie każdy z bohaterów zyska tym większe, im - poddany naciskom - okaże większe podobieństwo do Pascalowskiej trzciny miotanej przez wiatr: ugnie się pod razami zadawanymi przez ludzi owładniętych resentymentem albo zmanipulowanych oślepiającą ideologią. A potem sobie wybaczy lub będzie żył ze świadomością winy, budząc szacunek, empatię lub ściągając na siebie potępienie czytelników, choć sama autorka nikogo nie potępia (patrz wywiad na YT), a sytuacje przedstawia tak, że - jeśli się nie ulega rozpowszechnionym dziś skłonnościom katońskim - nietrudno bohaterów usprawiedliwić lub przynajmniej zrozumieć ich decyzje.
Jak widać, autorki tego cyklu historycznego nie interesuje historia jako czysta abstrakcja, choć z pietyzmem rejestruje jej prawa i wydarzenia, które tworzą znaczące tło (prześladowanie AK, nacjonalizację, porachunki inteligenckie). Interesują ją zaplątani w historię ludzie: czasem nieugięci i mocni jak twierdze, a czasem - pogubieni i słabi. Bo dobrze wiedzą, że w każdej chwili może im ktoś odebrać majątek, ich podsłuchać, oskarżyć, znieważyć, poniżyć. Kawał dobrej powieści psychologicznej - z historią w tle.

Jest w tej powieści napięcie, są emocje i namiętności, jest zagrożenie życia i charakterne postaci, choć nie wszyscy bohaterowie pierwszego tomu, czyli "Maryli i Debory" przeżyli wojnę i powstanie. Wyeksponowanie w tytule drugiego imienia z pierwszej książki wiele znaczy. Z dużą zręcznością w budowaniu akcji, przenikliwością psychologiczną i rzetelnym stosunkiem do źródeł...

więcej Pokaż mimo to video - opinia