Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Ból za ból Jenny Han, Siobhan Vivian
Ocena 6,8
Ból za ból Jenny Han, Siobhan ...

Na półkach: , , ,

Nie ma nic słodszego niż zemsta. Bo kto z nas nie chciałby zobaczyć, jak osoba która od lat się nad nami znęca, czy to fizycznie czy psychicznie cierpi podobne katusze? Założę się, że praktycznie każdy, nawet jeśli twierdzi inaczej, w adekwatnej sytuacji poczułby (nawet mimowolnie) odrobinę zadowolenia z czyjejś krzywdy.

Bohaterki powieści “Ból za ból” to na pierwszy rzut oka niegroźne, zwyczajne nastolatki, które wbrew pozorom knują niecne plany przeciwko swoim wrogom. Mary w przeszłości doświadczyła wielu obelg związanych ze swoją niegdysiejszą tuszą. Kat została wystawiona przez chłopaka, w którym pokładała wielkie nadzieje. Lily od lat przyjaźni się z osobą, która jak się okazuje tylko wykorzystuje ją dla swoich własnych celów i podtrzymania dobrej reputacji. Każda jest inna, każda ma inne doświadczenia, jednak łączy je jedno: wszystkie trzy chcą zemścić się na tych samych osobach.

Zielonego pojęcia nie mam, jakim cudem książka ta znalazła się na szczycie rankingu New York Times'a. Nie ma w niej ani jednej cechy dobrego bestselleru. Nie jest ani wciągająca, ani oryginalna, ani nie ma interesujących bohaterów. Ba! Nawet okładka nie przykuwa zanadto wzroku. Jakby tego było mało tytułowe zemsty są nie dość że infantylne to jeszcze zupełnie nie przemyślane. Miałam wrażenie, że bohaterki robią wszystko na oślep, “a nuż się uda”. Co więc przesądziło o sukcesie powieści Siobhan Vivian i Jenny Han? God knows.

Przepraszam, ale zwyczajnie nie mogę się nie przyczepić do jednej kwestii, która wręcz doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Mianowicie jedna z bohaterek książki nie stroniła specjalnie od używek w szczególności chodzi tu o marihuanę. Jednak za każdym razem, gdy była mowa o owej substancji używano zwrotu “ziele” aniżeli (jak to się mówi wśród młodzieży i nie tylko) “zioło”. Nie jestem polonistką ani szczególnie nie znam się na ortografii, ale sentencja “palić ziele” brzmi w moich oczach co najmniej dziwnie. Nie rozumiem, dlaczego nie można było zostać przy ogólnie przyjętym “ziole”, biorąc pod uwagę fakt, że jest to tylko książka młodzieżowa a nie jakaś lektura wyższych lotów.

Jeden jedyny plus jaki dostrzegam w tej książce to fakt, że choć została ona napisana przez dwie autorki to czytelnik zupełnie tego nie odczuwa. Treść jest spójna, jednolita i zrozumiała. Dokładnie wiemy, co twórczynie chciały nam przekazać. Niestety ten odosobniony plusik nie jest w stanie w jakikolwiek sposób przekonać mnie, żebym sięgnęła po kolejne tomy powyższej serii.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Nie ma nic słodszego niż zemsta. Bo kto z nas nie chciałby zobaczyć, jak osoba która od lat się nad nami znęca, czy to fizycznie czy psychicznie cierpi podobne katusze? Założę się, że praktycznie każdy, nawet jeśli twierdzi inaczej, w adekwatnej sytuacji poczułby (nawet mimowolnie) odrobinę zadowolenia z czyjejś krzywdy.

Bohaterki powieści “Ból za ból” to na pierwszy rzut...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ludzie w różny sposób radzą sobie ze śmiercią ukochanej osoby. Jedni izolują się od społeczeństwa, tłumiąc smutek w sobie, inni wierzą, że czas uleczy ich rany, a jeszcze inni przytłoczeni żałobą targają się nawet na własne życie lub bezustannie doszukują się przyczyny straty w sobie samych. Doktor Pritchard stworzył specjalny program mający na celu domknięcie wyjątkowo ciężkich przypadów żałoby w krótkim czasie. Terapia zakłada wkroczenie w rzeczywistość zrozpaczonej jednostki sobowtóra, który w perfekcyjny sposób zarówno wyglądem jak i zachowaniem odzwierciedla zmarłego.

Siedemnastoletnia Quinlan McKe od wczesnego dzieciństwa wciela się w role zmarłych osób. Robi to, choć wie, że długotrwałe naśladowanie innych może mieć tragiczne skutki dla jej psychiki. Kolejne zlecenie, które decyduje się przyjąć, diametralnie różni się poprzednich. Nastolatka ma stać się na dwa tygodnie Cataliną Barnes. Jednak żaden z jej dotychczasowy angaży nie trwał nigdy tak długo i nie dotyczył tak dużej ilości członków rodziny. Quinlan musi więc dołożyć wszelkich starań, aby w czasie pracy być zarówno wiarygodnym sobowtórem jak i pamiętać o tym, kim jest naprawdę. Nie będzie to jednak łatwe biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna, którą przyszło jej naśladować, prowadziła wręcz wymarzone życie.

Moją pierwszą reakcją, gdy tylko dowiedziałam się na czym polega terapia opracowana przez doktora Pritcharda było wielkie niedowierzanie. Nie mogłam sobie wyobrazić, jakim cudem ludzie mogą wyrazić zgodę na to, aby zupełnie obca osoba przejęła na jakiś czas tożsamość ich ukochanego bliskiego, zwracała się do nich per “mamo” bądź “tato” oraz mieszkała z nimi pod jednym dachem jak gdyby nigdy nic. Dopiero gdy na konkretnych przykładach ze zleceń Quinlan zobaczyłam jak to działa w praktyce, doszłam do wniosku, że taki program rzeczywiście może być efektywny i pomocny.

Akcja w książce rozkręca się dość powolni. Pierwsze rozdziały zawierają głównie przemyślenia bohaterki oraz wspomnienia z jej poprzednich zleceń. Jakby tego było mało fabuła jest całkiem przewidywalna. Na szczęście wydarzenia szybko nabierają tempa, a akcja całkowicie pochłania odbiorcę. Nadmienię też, że choć książka należy do literatury młodzieżowej, to porusza temat, który zainteresuje nie tylko młodego czytelnika.

Suzanne Young wprowadziła pewien chaos, tworząc cykl “Program”. Wpierw opublikowała “Plagę” oraz “ Kurację samobójców”, potem dodała jednak dwa nowe tomy “Remedium” i “Epidemię” (w Polsce wydana zostanie w sierpniu tego roku), które powinny zostać przeczytane przed tymi pierwszymi. Zatem osoby pragnące zapoznać się z serią powinny w pierwszej kolejności sięgnąć po części 0 oraz 0.5.

Co tu dużo mówić, “Remedium” to znakomity i emocjonujący prequel, który idealnie wprowadza do serii, a zarazem podsyca tylko naszą ciekawość do dalszych losów bohaterów.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Ludzie w różny sposób radzą sobie ze śmiercią ukochanej osoby. Jedni izolują się od społeczeństwa, tłumiąc smutek w sobie, inni wierzą, że czas uleczy ich rany, a jeszcze inni przytłoczeni żałobą targają się nawet na własne życie lub bezustannie doszukują się przyczyny straty w sobie samych. Doktor Pritchard stworzył specjalny program mający na celu domknięcie wyjątkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O Marku Hłasce słyszałam dość sprzeczne opinie. Jedni go podziwiają, inni uważają, że zandato afiszuje się ze swoim pesymizmem. Ja na swoje pierwsze spotkanie z tym kultowym autorem postanowiłam wybrać, można by rzec “sprawdzoną” książkę, bo jak się mówi “Piękni dwudziestoletni” to jeden z najlepszych utworów w dorobku literackim Hłaski.

Książka powstawała na przełomie lat sześciesiątych ubiegłego wieku, dlatego też znajdziemy w niej mnóstwo nawiązań do ówczesnych twórców literackich, wydarzeń oraz sytuacji politycznej. Ja osobiście odniosłam wrażenie, że Hłasko kieruje swoje słowa wyłącznie do czytelnika tamtejszych czasów. Używa w głównej mierze zwrotów oraz nazwisk, które dla współczesnego odbiorcy nic nie mówią (chyba, że jest wybitnym znawcą historii), tak jakby pisarz nie spodziewał się, że jego twórczość może być czytana w innym czasie i w odmiennych realiach. Z tego właśnie powodu zdaje sobie sprawę, że moja raczej tylko podstawowa wiedza na temat komunistycznej Polski nieco dyskwalifkuje mnie z obiektywnej oceny twórczości Marka Hłaski.

Ciekawe jest jednak to, że choć wydarzenia opisane w książce, miały miejsce przed wieloma laty, niektóre z faktów pozostaly niezmienne. Weźmy tu za przykład stosunek Amerykanów do narodu polskiego. Praktycznie każde spostrzeżenie zawarte przez Hłaskę w rozdziale “Goofy the dog” jest obecnie aktualne. Co nawiasem mówiąc jest niezmiernie smutne, bo uświadamiamy sobie, że od tak wielu dziesięcioleci Polacy postrzegani są poza granicami kraju tak samo jak za czasów komuny.

Specyficzny styl wypowiedzi jest tym, co odróżnia Marka Hłaskę na tle innych polskich autorów. Przede wszystkim męźczyzna nie owija w bawełnę, nie stara się upiększać rzeczywistości jakimiś górnolotnymi opisami, bez ogródek stawia kawę na ławę. Pisze o realiach takimi jakie są. Uważano go w szkole za skończonego idiotę? Zdarzyło mu się imać nieuczciwej pracy? No cóż taka jest prawda, więc niech czytelnik o tym wie. Mało który autor może pochwalić się aż taką szczerością wobec odbiorcy.

To co niesamowicie mnie drażniło w “Pięknych dwudziestoletnich” to morze przelewającego się alkoholu niemalże na każdej stronie utworu. Wódka była nie tylko istnotnym (jak nie najważniejszym) elementem spotkań towarzyskich, ale także kartą przetargową, sposobem na rozwiązanie wszelkich problemów oraz weną do rozwoju twórczości. Rozumiem, że można lubić sobie wypić, ale po co się aż tak z tym obnosić?

Marek Hłasko to autor zdecydowanie charakterystyczny i jedyny w swoim rodzaju. Żeby zrozumieć jego literaturę, trzeba przede wszystkim pojąć jego sposób myślenia oraz realia, w jakich przyszło mu żyć. Jestem przekonana, że nie każdemu tego typu twórczość przypadnie do gustu. Ci jednak co tak samo jak ja cenią sobie szczerość i niesublimowość będą więcej niż zadowoleni z lektury “Pięknych dwudziestoletnich”.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

O Marku Hłasce słyszałam dość sprzeczne opinie. Jedni go podziwiają, inni uważają, że zandato afiszuje się ze swoim pesymizmem. Ja na swoje pierwsze spotkanie z tym kultowym autorem postanowiłam wybrać, można by rzec “sprawdzoną” książkę, bo jak się mówi “Piękni dwudziestoletni” to jeden z najlepszych utworów w dorobku literackim Hłaski.

Książka powstawała na przełomie lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O tym że chciałabym zobaczyć “Przypadki Callie i Kaydena” na półkach naszych rodzimych księgarni pisałam już w 2013 roku, czyli na dwa lata przed rzeczywistą polską premierą. Jak widać miałam nosa, bo książka jest tak dobra (a nawet jeszcze lepsza) jak sobie początkowo wyobrażałam.

Może i historia przedstawiona w książce nie jest nadzwyczaj wyszukana – ot cicha i wyobcowana dziewczyna zakochuje się w największym szkolnym przystojniaku, ale w tym przypadku najistotniejszą rolę pełnią postaci. Autorka postarała się, aby każda z nich miała swoją osobistą mroczną historię, która przyczynia się do ich obecnego zachowania. Callie w wieku dwunastu lat doświadczyła traumatycznego przeżycia (o którego detalach pisarka stara się mówić jak najmniej szczególnie w początkowej części książki – jakby czytelnik był na tyle głupi i sam się od razu się nie zorientował o czym jest mowa), a Kayden z kolei od dzieciństwa był bity i zastraszany przez własnego ojca, czego raz świadkiem była główna bohaterka. To właśnie przez te podobne doświadczenia między nastolatkami pojawiła się nić porozumienia, a później głębsze uczucie.

W „Przypadkach Callie i Kaydena” historię poznajemy z punktu wiedzenia obu tytułowych postaci. W głównej mierze bohaterowie relacjonują swoje aktualne uczucia oraz wydarzenia, choć czasem w częściach pisanych przez Callie znajdziemy fragmenty jej osobistego dziennika. Choć jak wyżej wspomniałam książka fabułę ma przeciętną to zachowania bohaterów nie są podobne do żadnej innej powieści tego typu, jaką miałam możliwość do tej pory przeczytać. W większości utworów nagminnie powtarza się schemat postaci doświadczonych przez życie, które później boją się własnego cienia i unikają wszelkich nowych sytuacji, które wydają im się „niebezpieczne”. Tutaj natomiast bohaterowie, mimo że posiadają pewne psychiczne ograniczenia to starają się je przezwyciężać i stawiać przed sobą nowe wyzywania. Potwierdzeniem tego jest na przykład lista „rzeczy do zrobienia”, stworzona przez Callie i jej przyjaciela Setha, którą każdego dnia wdrążają w życie.

Nie da się ukryć, że pierwsze co przyciąga do tej powieści to znakomita oprawa graficzna. Wydaje mi się, że nawet gdyby treść utworu nie wywarła na mnie dużego wrażenia (na szczęście tak się nie stało) to i tak zatrzymałabym go w swojej biblioteczce, chociażby po to żeby cieszyć oko tą przepiękną okładką. Ogromne znaczenie ma dla mnie również fakt, że zdjęcie znajdujące się na obwolucie nie tylko idealnie współgra z fabułą, ale ponadto jest dokładnym odzwierciedleniem jednego z wątków utworu. Nie można, więc zarzucić wydawnictwu chęci przyciągnięcia czytelnika (szczególnie wzrokowca) okładką, niemającą zupełnie związku z treścią.

Książka Jessicki Sorensen wciągnęła mnie na tyle, że zaraz po zakończeniu jej lektury zaczęłam momentalnie rozglądać się za kolejnym tomem serii. Jestem przekonana, że moja reakcja nie jest odosobniona i inni czytelnicy również będą zachwyceni historią, opisaną w książce i nie omieszkają sięgnąć po kolejny tom.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

O tym że chciałabym zobaczyć “Przypadki Callie i Kaydena” na półkach naszych rodzimych księgarni pisałam już w 2013 roku, czyli na dwa lata przed rzeczywistą polską premierą. Jak widać miałam nosa, bo książka jest tak dobra (a nawet jeszcze lepsza) jak sobie początkowo wyobrażałam.

Może i historia przedstawiona w książce nie jest nadzwyczaj wyszukana – ot cicha i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lowa zdaje sobie sprawę, że najazd Juliusza Cezara na Brytanię jest nieunikniony. Wie też ze jej niewyszkolona i mniej liczna armia będzie miała nie lada kłopot z przeciwstawieniem się rzymskiej potędze. Jedyne co może zrobić w tym wypadku to jak najbardziej odwlec w czasie przybycie wroga na terytorium swojego kraju. W tym celu posyła trzech najlepszych wojowników na kontynent, aby zapoznali się z taktyką wojenną nieprzyjaciela oraz pomogli tamtejszym plemionom w buncie przeciw Cezarowi.

Jak już wspominałam w recenzji “Czasu żelaza”, Angus Watson ma niebywały talent do kreacji wyrazistych i nieprzeciętnych postaci. Drugi tom sagi pozwala czytelnikowi na bliższe poznanie nie tylko głównych bohaterów, którzy prym wiedli w poprzedniej części, ale i tych pobocznych, którzy jak się okazuje nie są mniej ciekawi. Powiedziałabym nawet, że co poniektórzy wiodą ciekawsze życie niż Dug, Lowa czy Wiosna razem wzięci, a ponieważ powieść liczy sobie prawie osiemset stron, można łatwo się domyślić, że interesujących postaci będzie tam co nie miara.

To co uwielbiam w tej książce to język. Może i nie jest on nadzwyczaj wyszukany, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest wręcz wulgarny, jednak to jest właśnie to, co tak bardzo odróżnia tę powieść na tle innych. Autor nie próbuje na siłe odtwarzać starożytnej mowy, nie używa archaizmów ani żadnych niezrozumiałych pojęć. Momentami styl wypowiedzi bohaterów jest aż nadto współczesny, jednak dzięki temu można odnieść wrażenie, że występujące w książce postacie są realnymi jednostkami, równymi każdemu z nas.

Dla tych co lubią spiski, mam dobrą wiadomość, w “Żelaznej wojnie”znajdziemy ich dostatek. Jedni spiskują z drugimi, trzeci z tymi pierwszymi, a na koniec okazuje się, że zamieszany w przekręt jest jeszcze ktoś czwarty. Jednym słowem Angus Watson zaskakuje czytelnika na każdym kroku. Prócz elementu zaskoczenia w książce nie brakuje też nadzwyczaj krwawych scen oraz momentami wręcz odpychających rytuałów. Osoby o słabych nerwach powinny mieć na uwadze, że powieść do najestetyczniejszych nie należy.

Książka choć ma wiele plusów, ma też jedną zasadniczą wadę, która w moim przekonaniu pozbyła historię wszelkiej realności. Chodzi mianowicie o wszechobecną magię, którą posługują się praktycznie wszystkie występujące w powieści plemiona. Rozumiem, że utwór należy do gatunku fantasy, jednak nie zmienia to faktu, że opowiada on o rzeczywistych postaciach i wydarzeniach, dlatego choć w minimalnym stopniu powinien odzwierciedlać fakty historyczne. Choćbym nie wiem jak wielką miała wyobrażnie, nie jestem w stanie uwierzyć w to, że rytualne morderstwa dzieci mogą przyczynić się do nagłej zmiany warunków atmosferycznych w celu przechylenia szali zwycięstwa na korzyść Rzymian czy też stworzenia niezniszczalnego legionu.

“Żelazna wojna” różni się znacząco od swojej poprzedniczki. Przede wszystkim jest tu więcej akcji, fabuła wykracza poza granice Brytanii, krew leje się strumieniami, a magia zaczyna panoszyć się na lewo i prawo, nie zmienia to jednak faktu, że jest to znakomita kontynuacja, od której nie sposób się oderwać.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Lowa zdaje sobie sprawę, że najazd Juliusza Cezara na Brytanię jest nieunikniony. Wie też ze jej niewyszkolona i mniej liczna armia będzie miała nie lada kłopot z przeciwstawieniem się rzymskiej potędze. Jedyne co może zrobić w tym wypadku to jak najbardziej odwlec w czasie przybycie wroga na terytorium swojego kraju. W tym celu posyła trzech najlepszych wojowników na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jedne wakacje potrafią wiele zmienić. W przypadku Scarlett zmieniają absolutnie wszystko. Szesnastoletnia dziewczyna zachodzi w ciążę z chłopakiem, który dzień po namiętnie spędzonej nocy ginie w tragicznym wypadku. Pozostawiona sama sobie zmaga się z niedojrzałą matką, która usilnie próbuje przekonać nastolatkę do aborcji bądź oddania dziecka rodzinie zastępczej. Jej jedyną podporą w tym trudnym okresie jest najlepsza przyjaciółka Halley.

Powyższy akapit zawiera w sobie praktycznie wszystko, co znajdziemy w książce. Dodajmy jeszcze tylko pierwszą “prawdziwą” miłość Halley oraz trudne relacje z rodzicami, a po powieść “Ktoś taki jak ty” nie musimy nawet sięgać. Nic więcej bowiem się tam nie dzieje. No chyba, że kogoś interesuje powtarzające się czytanie o chodzeniu do szkoły czy wymykaniu się z domu, aby pojeździć ze szkolnym ciachem po mieście. Do ostatniej strony żyłam nadzieją, że być może za moment nastanie coś spektakularnego, coś co wywróci akcję do góry nogami. Aczkolwiek na nadziejach się skończyło. Autorka nie dość, że niczym mnie nie zaskoczyła to jeszcze w żaden sposób nie urozmaiciła życia bohaterów. Wydaje mi się, że uznała, że zajście szesnastoletniej dziewczyny w ciążę jest wystarczającym szokiem, aby czytelnik żył tym jednym wątkiem do samego końca książki.

Do tego momentu zastanawiam się, co autorka chciała przekazać czytelnikom, pisząc ten utwór? Rozważałam już różne scenariusze począwszy od “prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”, “nawet przy pierwszym razie można zajść w ciążę” (eureka!) czy też “nie idź do łóżka z facetem zanim nie wyzna Ci miłości” kończąc na “wyjście na szkolny bal w zaawansowanej ciąży może skończyć się na porodówce”. Jednak zważywszy na to, że większość identycznych porad znajdziemy w co drugim młodzieżowym czasopiśmie (bądź też we własnej głowie jeśli mamy chodź odrobinę pomyślunku) tworzenie dodatkowo książki na ten temat wydaje mi się nieco zbyteczne.

Zostawmy już monotonną i bezbarwną fabułę w spokoju, a skupmy się na bohaterach. W pierwszej kolejności powiem, że byłam nieco zdziwiona faktem, że Sarah Dessen zdecydowała się opisać zaistniałe wydarzenia z perspektywy cichej przyjaciółki Scarlett aniżeli jej samej. W mojej opinii narracja prowadzona z punktu widzenia nastoletniej przyszłej matki byłaby o wiele ciekawsza. Na szczęście Halley (mimo swojej nieśmiałości i pewnego odosobnienia) jest bardzo pozytywną bohaterką i z łatwością można ją polubić. Oczywiście widać, że jest jeszcze nieco zagubiona i wciąż poszukuje własnego ja, jednak jest to jak najbardziej naturalne w jej wieku.

Na polskim rynku wydawniczym znajdziemy jeszcze parę innych książek autorstwa Sarah Dessen, które tak samo jak “Ktoś taki jak ty” zbierają dość wysokie noty. Ja jednak zanim sięgnę po którąkolwiek z nich przemyślę to dwa razy. Lektura kolejnej powieści tego typu nie jest tym, o czym marzę.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Jedne wakacje potrafią wiele zmienić. W przypadku Scarlett zmieniają absolutnie wszystko. Szesnastoletnia dziewczyna zachodzi w ciążę z chłopakiem, który dzień po namiętnie spędzonej nocy ginie w tragicznym wypadku. Pozostawiona sama sobie zmaga się z niedojrzałą matką, która usilnie próbuje przekonać nastolatkę do aborcji bądź oddania dziecka rodzinie zastępczej. Jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Co jest takiego upiornego w lalkach, że są one motywem przewodnim tak wielu strasznych historii?Jak dla mnie potwór z nich żaden, jednak jak widać inni mają w tej kwestii odmienną opinię. Katie Aleder na przykład uważała, że stanowią one doskonałą bazę pod horror i tak właśnie powstała jej najnowsza książka. “Złe dziewczyny nie umierają” to historia siedemnastoletniej Alexis, której młodsza siostra zostaje opętana przez złego ducha, zamieszkałego w jednej z jej setek kolekcjonerskich lalek. Dusza, pełniąca kontrolę nad ciałem Kasey, chce użyć jej do przeprowadzenia zemsty na całych pokoleniach miejscowych kobiet, a zadaniem Alexis będzie ją powstrzymać.

Być może inni czytelnicy polubią główną bohaterkę, jednak mnie Alexis niemiłosiernie irytowała. Wszystko dlatego, że autorka usiłowała za wszelką cenę wykreować ją na młodocianą buntowniczkę, (z różowymi włosami ,żeby oczywiście odróżniała się na tle innych uczniów), nierozumianą przez rówieśników i bezgranicznie skupioną na swojej pasji jaką jest fotografia. Wszystkie te cechy miały nadać jej wyjątkowego charakteru, jednak w rzeczywistości bohaterka stała się jedną z miliona “rebeliantek”, których w literaturze typu young adult co nie miara.

“Złe dziewczyny nie umierają” z założenia miało być straszną historią, która niestety nie przerażała nawet odrobinę, a momentami wręcz śmieszyła. Za przykład może posłużyć wątek magicznych naszyjników, które swoją mocą ochraniały główną bohaterkę przed wpływem nawiedzonej, młodszej siostry. Dodatkowo po połączeniu buchały iskrami i ogólnie działy się z nimi kosmiczne rzeczy. Jednym słowem, wątek baaardzo infantylny i nietrafiony. Wydaje mi się, że już cokolwiek inny “talizman” lepiej spełniałby swoją rolę i być może byłby nieco bardziej upiorny.

O minusach chyba nasłuchaliście się już wystarczająco dużo, więc czas teraz przejść do tych (niewielu) plusów, jakim może się powyższa książka poszczycić. Po pierwsze powieść czyta się zadziwiająco szybko, w moim przypadku był to zaledwie jeden dzień, co uważam za całkiem niezły wynik, biorąc pod uwagę jak niewiele czytam w ostatnim czasie. Po drugie zachwycająca okładka obok której nie da się przejść obojętnie. Wydawnictwo posłużyło się oprawą amerykańską i miejmy nadzieję, że w przypadku pozostałych tomów pozostanie to nie zmienione, bo z tego co widziałam, inne okładki z serii są równie znakomite jak ta. Po trzecie … no, niestety trzeciego plusu nie udało mi się odnaleźć.

Co tu dużo mówić, “Złe dziewczyny nie umierają” to powieść przeznaczona dla zdecydowanie młodszych czytelników, którym nie będzie przeszkadzała pospolitość głównej bohaterki i które przepadają za “tanimi” horrorami. Myślę też, że fanom serii “Pośredniczka” autorstwa Meg Cabot (czy ktoś jeszcze pamięta ten cykl?) powieść Katie Aleder również mogłaby się spodobać.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Co jest takiego upiornego w lalkach, że są one motywem przewodnim tak wielu strasznych historii?Jak dla mnie potwór z nich żaden, jednak jak widać inni mają w tej kwestii odmienną opinię. Katie Aleder na przykład uważała, że stanowią one doskonałą bazę pod horror i tak właśnie powstała jej najnowsza książka. “Złe dziewczyny nie umierają” to historia siedemnastoletniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wydawać by się mogło, że puszka pomidorów nie może wywrócić życia człowieka do góry nogami. A jednak! Abigail Williams jest tego doskonałym dowodem. Wyprawa dwudziestoparoletniej dziennikarki po brakujący składnik obiadu do mieszkającego po przeciwnej stronie Simona rozpoczyna jej długą drogę w dół. Odnalezienie zwłok sąsiada w pierwszej chwili nie wyzwala w kobiecie jakichkolwiek emocji, aczkolwiek stanowi punkt odniesienia do wszystkich jej późniejszych przemyśleń i zachowań.

Pierwsza część książki mnie zachwyciła. Gavin Extence oczarował mnie znakomitą narracją, kreacją bohaterów i odrobiną czarnego humoru. Akcja ze strony na stronę nabierała tempa i nie pozwalała czytelnikowi nawet na moment oderwać się od lektury. Jestem jednak nieco zdziwiona, dlaczego autor nadał książce taki a nie inny tytuł. Melody Black to postać poboczna, która pojawia się dopiero pod sam koniec powieści i pełni w niej raczej mało znaczącą rolę. Ponadto lustrzany świat, o którym wspomina bohaterka nijak ma się do Abigail, która prowadzi narrację oraz gra kluczową rolę w akcji utworu.

Za ogromny plus i wyraz odwagi należy uznać notatkę biograficzną, umieszczoną na samym końcu książki. Pisarz wyjaśnia w niej pobudki, które zainspirowały go do napisania owej powieści oraz uprzedza pytania na temat swoich osobistych problemów natury psychicznej. Dzięki temu, że książka została napisana przez osobę, która tak samo jak główna bohaterka zmaga się z zaburzeniami osobowości, jej treść nabiera bardziej prawdziwego przekazu. Wiemy, że stany emocjonalne, doświadczane przez Abby, nie są tylko fikcją literacką a rzeczywistym odzwierciedleniem tego, co siedzi w głowie osoby chorej.

Książki Gavina Extence poruszają kwestie bliskie każdemu współczesnemu człowiekowi. Poprzez problem eutanazji, co miało miejsce w przypadku powieści „Wszechświat kontra Alex Woods” po chorobę psychiczną i brak zrozumienia przez społeczeństwo, o czym czytamy w „Lustrzanym świecie Melody Black”. W obu tych powieściach młody brytyjski pisarz przedstawia poruszane zagadnienia w sposób pozwalający czytelnikowi na wyrobienie własnego zdania na dany temat. Właśnie z tego powodu zaskarbił sobie moją sympatię i uznanie.

„Lustrzany świat Melody Black” oceniłabym jeszcze wyżej, gdyby nie a) fakt, że po rekonwalescencji głównej bohaterki akcja staje się monotonna i odrobinę nużąca (po wcześniejszej dynamice nie pozostaje nawet ślad) b) tytuł jest mało adekwatny do treści książki c) zakończenie całkowicie mnie zawiodło. Wydaje mi się, że gdyby poprawić wyżej wspomniane mankamenty, książka byłaby w stanie powtórzyć sukces poprzedniej powieści autora „Wszechświat kontra Alex Woods”.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Wydawać by się mogło, że puszka pomidorów nie może wywrócić życia człowieka do góry nogami. A jednak! Abigail Williams jest tego doskonałym dowodem. Wyprawa dwudziestoparoletniej dziennikarki po brakujący składnik obiadu do mieszkającego po przeciwnej stronie Simona rozpoczyna jej długą drogę w dół. Odnalezienie zwłok sąsiada w pierwszej chwili nie wyzwala w kobiecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Trudno jest pogodzić się ze śmiercią najleszego przyjaciela. Sama byłam nie tak dawno w podobnej sytuacji, więc uwierzcie mi, wiem co mówię. Człowiek cały czas zastanawia się, co mógłby zrobić inaczej, żałuję wypowiedzianych słów i straconych szans. W moim przypadku było o tyle "łatwiej", że mój znajomy został zabrany przez chorobę, a nie popełnił samobójstwa tak jak to miało miejsce w "Playlist for the dead".

Hayden nie zostawił żadego listu pożegnalnego, w którym wyjaśniałby przyczyny odebrania sobie życia, jednak Sam - jego najlepszy i zarazem jedyny przyjaciel, tuż obok ciała znajduje playlistę złożoną z 27 utworów wraz z dopiskiem: "Posłuchaj, a zrozumiesz". Od tej pory bohater raz po raz przesłuchuje składankę i głowi się, jaką wiadomość chciał mu przekazać zmarły kompan, bowiem zarówno wybór piosenek jak i ich treść nie wydają się dawać żadnej sensownej odpowiedzi na to pytanie. Ponadto wraz z rozwojem wydarzeń wychodzi na jaw, że Hayden zataił przed swoim Samem parę istotnych kwestii, które mogły mieć istotny wpływ na podjętą przez niego decyzję.

Sięgając po książkę Michelle Falkoff miałam pewne obawy. Opis z tyłu okładki przypominał mi inną powieść o podobnej tematyce, którą czytałam jakiś czas temu, mowa tu o "Trzynastu powodach". Aczkolwiek już po pierwszych kilku rozdziałach wiedziałam, że mój niepokój był niepotrzebny. W prawdzie w obu powieściach wątek przewodni - próba odnalezienia przyczyny samobójstwa nastolatka - jest identyczny, jednak na tym podobieństwa się kończą. "Playlist for the dead" ma ten plus, że jej fabuła jest znacznie bardziej rozbudowana i rozciągnięta w czasie, dzięki czemu czytelnik nie jest od samego początku przytłoczony gradem wydarzeń, a ponadto może obserwować jak wraz z upływem dni zmienia się sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości przez głównego bohatera.

“Playlist for the dead” to dobra powieść ... jednak tylko dla osób w wieku do, powiedzmy, 17 lat. Starsi czytelnicy raczej nie znajdą w tym utworze niczego zaskakującego czy unikalnego. Wszystko przez młodych i niedoświadczonych życiem bohaterów, którzy dopiero na łamach powieści przeżywają swoje pierwsze miłości, bójki oraz załamania. Aczkolwiek to nie niedojrzałość postaci wzbudziły moją największą irytację. To co doprowadzało mnie do szału to przerywane wątki, a szczególnie jeden konkretny – motyw Arcymaga_Ged'a. Gdy tylko na arenie zdarzeń pojawiła się ta tajemnicza persona, pomyśłałam sobie “Oho! Dzieje się coś ciekawego! Być może śmierć Haydena miała jakieś mroczne pobudki”, zaczęłam już węszyć ukryte spiski, teorie, a nawet fantastyczne czy też pozagrobowe wpływy. Na próżno.

Jak już wyżej wspomniałam, Michelle Falkoff stworzyła książkę dla dość zawężonego obszaru odbiorców. Młodsi czytelnicy być może uznają tę powieść za genialną i wyciągną z niej wiele ciekawych wniosków, podczas gdy starsi przeczytają ją bez większych emocji i szybko zapomną w ogóle o jej istnieniu.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Trudno jest pogodzić się ze śmiercią najleszego przyjaciela. Sama byłam nie tak dawno w podobnej sytuacji, więc uwierzcie mi, wiem co mówię. Człowiek cały czas zastanawia się, co mógłby zrobić inaczej, żałuję wypowiedzianych słów i straconych szans. W moim przypadku było o tyle "łatwiej", że mój znajomy został zabrany przez chorobę, a nie popełnił samobójstwa tak jak to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nastoletnia Kestrel stoi przed życiowym dylematem. Wstąpić do armii swojego ojca czy stanąć na ślubnym kobiercu? Jako córka generała bohaterka musi podjąć jedną z powyższych decyzji, aby dać dobry przykład reszcie społeczeństwa i nie zawieść swojego surowego rodzica. Jednak co wybrać, kiedy żadna z tych opcji nie jest tym, co chciałaby od życia dziewczyna? Jakby tego było mało między Kestrel a nadwornym niewolnikiem rodzi się zakazane uczucie, z którego nie może wyniknąć nic dobrego.

Miłość pomiędzy dwoma zwaśnionymi stronami to motyw znany w literaturze od wieków. Weźmy chociażby za przykład Romea i Julię, których historia miała tragiczny koniec. Czy w powieści Marie Rutkowski możemy oczekiwać happy end'u? Tego jeszcze nie wiadomo, ponieważ "Pojedynek" rozpoczyna trzytomową sagę "Niezwyciężona", a ponadto pisarka wciąż wodzi czytelnika za nos jako, że uczucia głównej bohaterki są całkowicie sprzeczne z jej zachowaniem.

Wracając jednak do tytułu serii, jestem bardzo zawiedziona, że polskie wydawnictwo nie zostało przy oryginalnej nazwie jaką jest “The Winner's Curse” - Klątwa Zwycięzcy, która według mnie brzmi o niebo lepiej niż “Niezwyciężona”. Na szczęście okładki pozostały zostały niezmienione, dzięki czemu polscy czytelnicy mogą nacieszyć oko przepięknymi graficznymi oprawami.

Jeśli na bieżąco czytacie moje recenzje to pewnie już wiecie, że ogromną uwagę poświęcam kreacji głównego bohatera. Kestrel to postać strworzona z wielką dobałością o szczegóły. Siedemnastolatka zaimponowała mi swoim uporem, inteligencją oraz empatią. Co najważniejsze nie jest to typowa dziewczyna z wyższych, która boi się własnego cienia a jej główną rozrywką są wytworne bale. Kestrel jest przebiegła, potrafi myśleć strategicznie i nie boi się podejmować ryzyka.

Wielu z was mogłoby mnie zapytać, dlaczego “Pojedynek” otrzymał tak niską notę, skoro powieść ma tak wiele plusów. Śpieszę z wyjaśnieniami. Wszystkiemu winna jest mało dynamiczna akcja. Książka niby liczy sobie prawie czterysta stron, ale tylko ¼ to prawdziwie wartka akcja. Pozostała treść to jedynie zapoznawanie się ze światem przedstawionym i osobowościami poszczególnych bohaterów. To też poniekąd ma swoje plusy, ponieważ po lekturze “Pojedynku” doskonale znamy Valorian i Herran, ich aspiracje, a także mocne i słabe strony. Dodatkowo w czytelniku budzi się silne przywiązanie do bohaterów oraz przemożna chęć poznania dalszego ciągu historii.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Nastoletnia Kestrel stoi przed życiowym dylematem. Wstąpić do armii swojego ojca czy stanąć na ślubnym kobiercu? Jako córka generała bohaterka musi podjąć jedną z powyższych decyzji, aby dać dobry przykład reszcie społeczeństwa i nie zawieść swojego surowego rodzica. Jednak co wybrać, kiedy żadna z tych opcji nie jest tym, co chciałaby od życia dziewczyna? Jakby tego było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Francja to kraj pełen inspiracji. Od wieków inne nacje zachwycają się jego pięknem, elegancją, wyrafinowaniem a przede wszystkim romantyzmem. Co roku tłumy turystów odwiedzają Paryż, aby choć przez chwilę poczuć wyjątkową atmosferę tego miejsca, poobserwować jego mieszkańców i na własne oczy przekonać się, jak wyglądają i zachowują się Francuzki.

Francuskie kobiety kojarzone są głównie ze szczupłą sylwetką (osiąganą bez większych wyrzeczeń), nienagannym ubiorem (w stylu Coco Chanel) oraz niepohamowaną namiętnością (bo skąd niby nazwa "francuski pocałunek"?). Miliony kobiet z całego świata pragną je naśladować i nabyć choć część ich "idealnych" cech. Tytuły takie jak "Lekcje Madame Chic" czy "Francuskie dzieci nie grymaszą" biją rekordy popularności, sprzedają się jak świeże bułeczki i jak twierdzi autorka ... wciąż podtrzymują błędny obraz typowej mieszkanki kraju sera i winnej latorośli.

Marie-Morgane Le Moël za swój priorytetowy cel uznała obalenie najpopularniejszych stereotypów, krążących o jej rodaczkach. Pod lupę wzięła takie kwestie jak dieta, wychowanie dzieci, stosunek do pracy, życie seksualne i wiele innych. Autorka wszystkie swoje przemyślenia opiera na wiedzy historycznej oraz na doświadczeniach własnych bądź znajomych. Choć wielu czytelnikom duża ilość nawiązań do zamierzchłych czasów może nie przypaść do gustu, mnie osobiście bardzo się podobała. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy jak wiele interesujących kobiecych postaci zamieszkiwało Francję oraz jak duży wpływ miały one na ówczesne wydarzenia w kraju, a także na teraźniejsze zachowania Francuzek.

Autorka w swojej książce bardzo dużo miejsca poświęca na opis seksualnych zachowań swoich rodaczek. W sumie to odniosłam wrażenie, że tak naprawdę to głównym tematem książki były zbliżenia intymne Francuzek, a inne kwestie były zepchnięte na dalszy plan. Choć Marie Le Moël od samego początku podkreślała, że jej zamiarem jest pokazanie normalnej francuskiej kobiety, której zachowanie jest dalekie od zakorzenionych osądów, to akurat w tej kwestii jej się to nie udało. Lektura "Całej prawdy o Francuzkach" jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że francuskie kobiety są zdecydowanie bardziej wyzwolone niż inne mieszkanki Europy.

Choć z jednej strony nie jestem przekonana, czy Marie-Morgane Le Moël osiągnęła zamierzony cel, jakim było obalenie krążących mitów, to z drugiej jestem pewna, że znakomicie przedstawiła zachowania Francuzek i ich przyczyny. Jednym słowem jej debiut literacki można uznać za jak najbardziej udany. Dodatkowo prócz świetnej i edukującej treści, nowe Wydawnictwo Kobiece ofiarowuje nam przepiękną oprawę graficzną, idealnie dopasowaną do zawartości książki.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Francja to kraj pełen inspiracji. Od wieków inne nacje zachwycają się jego pięknem, elegancją, wyrafinowaniem a przede wszystkim romantyzmem. Co roku tłumy turystów odwiedzają Paryż, aby choć przez chwilę poczuć wyjątkową atmosferę tego miejsca, poobserwować jego mieszkańców i na własne oczy przekonać się, jak wyglądają i zachowują się Francuzki.

Francuskie kobiety...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Skok Janet Evanovich, Lee Goldberg
Ocena 6,9
Skok Janet Evanovich, Le...

Na półkach: , , ,

Agentka FBI Kate O'Hara już od paru dobrych lat ściga międzynarodowego przestępcę Nicka Foxa, który dziwnym trafem non stop jej umyka i nie daje się złapać w żadną z jej zasadzek. Bohaterka nie spocznie, póki nie dopadnie przestępcy i nie doprowadzi go przed wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli sposób w jaki miałaby go schwytać był nie do końca zgodny z prawem. Jakie jest więc jej zdziwienie, gdy nagle zamiast ścigać Foxa … musi z nim współpracować!

W głównej bohaterce “Skoku” nietrudno nie dostrzec pewnych podobieństw do Stephenie Plum, tytułowej łowczyni nagród znanej z kultowej już poprzedniej serii Janet Evanovich. Obie te postacie są zdeterminowane w drodze do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu, nie boją się podejmować ryzyka, a swoją postawą i zachowaniem pokazują, że kobiety całkiem nieźle potrafią sobie radzić w typowo "męskich" profesjach. Mimo łączących je zbieżności, nie miałam najmniejszego problemu ze zdecydowaniem, że to historię Kate O'Hary czytało mi się przyjemniej i to nie dlatego, że bohaterka jest moja imienniczką, ale dlatego, że jest bardziej stanowcza i lepiej ocenia swoje możliwości.

Pisarski duet Evanovich i Goldberga to strzał w dziesiątkę. Autorzy idealnie się uzupełniają, a ich pomysły miejscami są wręcz genialne. Wyraźnie widać, że to Janet Evanovich stoi za wykreowaniem postaci Kate (która jest bardziej stonowana i stara się w pierwszej kolejności kierować logiką), podczas, gdy "ojciec Monka" zajął się stworzeniem Nicka (nierozważnego lekkoducha z bezstresowym podejściem do problemów). Para ta, choć na pierwszy rzut oka całkowicie do siebie nie pasuje, to w rzeczywistości działając wspólnie może dosłownie przenosić góry. To samo tyczy się autorów.

Ciężko mi wskazać czy to bohaterowie czy też akcja jest największym atutem tej książki. Z jednej strony chciałabym powiedzieć, że są to świetnie wykreowani bohaterowie, z którymi bez wahania zaprzyjaźniłabym się w rzeczywistości, jednak z drugiej strony przedstawienie poważnych, kryminalnych przewinień w tak zabawny sposób i w tylu miejscach na świecie też wymaga niemałej inwencji twórczej i zasługuje na uznanie.

Evanovich i Goldberg to nazwiska obok który nie można przejść obojętnie. Wspólnie stworzyli przyjemną, pełną akcji lekturę, która dodatkowo wywoła uśmiech na twarzy czytelnika. W tym miejscu chciałabym podkreślić, że powieść choć pisana z perspektywy kobiety to ze względu na sporą ilość męskich bohaterów jak i ich dużą rolę w akcji, przypadnie też do gustu literackiego płci męskiej. Może i "Skok" nie wniesie do naszych czytelniczych doznań niczego ,czego już wcześniej nie widzieliśmy, ale zawieść nas też nie zawiedzie.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Agentka FBI Kate O'Hara już od paru dobrych lat ściga międzynarodowego przestępcę Nicka Foxa, który dziwnym trafem non stop jej umyka i nie daje się złapać w żadną z jej zasadzek. Bohaterka nie spocznie, póki nie dopadnie przestępcy i nie doprowadzi go przed wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli sposób w jaki miałaby go schwytać był nie do końca zgodny z prawem. Jakie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Co tu dużo ukrywać, miałam wielki problem z zabraniem się za pisanie tej recenzji, bo najzwyczajniej w świecie nie mam pojęcia co o niej napisać. „Czy wspominałam, że Cię kocham?” nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych powieści gatunku Young Adult. W sumie to książka aż zadziwia swoją nijakością. Ot, zwykła niczym wyróżniająca się dziewczyna zgadza się spędzić wakacje u dawno niewidzianego ojca i zakochuje się w swoim intrygującym przyrodnim bracie. Jak można byłoby się spodziewać jej obiekt zauroczenia jest typem „złego chłopca”, którego bohaterka stara się poskromić. Nie znajdziemy tutaj żadnych spektakularnych wydarzeń, a ewentualnie niczym niewyróżniające się młodzieńcze wybryki.

Czytając książkę bardzo dużą wagę przykładam do wyrazistych bohaterów. Często nawet jeśli fabuła nie jest wystarczająco dobra, ale za to postacie, grające wiodącą rolę w powieści, są unikalne i zaskarbią sobie moją sympatię, automatycznie podnosi to moją notę za cały utwór. Jednak w przypadku „Czy wspominałam, że Cię kocham?” żaden z bohaterów nie wydał się mi bliski czy też nad wyraz interesujący. W sumie to przeglądając inne recenzje na temat DIMILY byłam szczerze zdumiona jak wielu czytelników zachwyca się postacią Tylera, który dla mnie osobiście irytował szczególnie na samym początku powieści.

Mimo że jak wspomniałam powieść nie jest specjalnie wyjątkowa, to wcale nie oznacza, że jest zła czy nieciekawa. Z całą pewnością seria DIMILY przypadnie do gustu dorastającym nastolatkom, które w książce znajdą odzwierciedlenie problemów, z którymi być może aktualnie się zmagają. Autorka pisząc swoją debiutancką książkę miała zaledwie siedemnaście lat, dlatego zachowanie i sposób myślenia bohaterów są bardzo adekwatnie do rzeczywistości.

Największym atutem książki jest według mnie jej okładka. Kolaż zdjęć utrzymanych w ciepłej tonacji nie dość że kojarzy się z wakacjami to jeszcze świetnie pasuje do tematyki utworu. Tytuł z kolei, chociaż zapada w pamięć, to nie mam pojęcia skąd się wziął. Jakoś nie mogę go dopasować, ani do motywu przewodniego książki ani do żadnej sytuacji w niej zawartej.

Summa summarum, pierwszy tom DIMILY nie powala treścią ani nie zapowiada kolejnej fenomenalnej serii, jednak jest dobrą lekką i niezobowiązującą lekturą dla młodszych czytelników.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Co tu dużo ukrywać, miałam wielki problem z zabraniem się za pisanie tej recenzji, bo najzwyczajniej w świecie nie mam pojęcia co o niej napisać. „Czy wspominałam, że Cię kocham?” nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych powieści gatunku Young Adult. W sumie to książka aż zadziwia swoją nijakością. Ot, zwykła niczym wyróżniająca się dziewczyna zgadza się spędzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Carrrie Pilby jest doskonałym przykładem kujonki, skupionej bardziej na zdobywaniu wysokich stopni niż na zawieraniu przyjaźni. W latach szkolnych zupełnie jej to nie przeszkadzało, bo skupiła całą swoją uwagę na poszerzaniu horyzontów, gdy jednak skończyła studia i oceny przestały kierować całym jej życiem, dostrzegła, że jej grono znajomych ogranicza się jedynie do własnego ojca i psychoterapeuty. To właśnie doktor Petrov przygotował plan działania, który ma na celu pomóc Carrie w zawarciu nowych znajomości. Zaleca on:

1. ZROBIĆ 10 rzeczy sprawiających radość.
2. Zostać członkiem jakiejś organizacji lub klubu (aby SPOTYKAĆ SIĘ z ludźmi).
3. Iść na randkę (z naprawdę INTERESUJĄCYM chłopakiem).
4. Wyznać komuś (z WYJĄTKIEM własnego terapeuty), ile dla niej znaczy.
5. Bawić się w sylwestra (w GRONIE ZNAJOMYCH).

Bohaterka początkowo dość sceptycznie podchodzi do realizacji powyższych punktów. Nie ma ochoty na nawiązywanie nowych przyjaźni, dobrze czuje się w swoim własnym towarzystwie z filmem bądź słownikiem w roli kompana. Dodatkowo przeraża ją sama myśl o konwersacji z osobą o niższym ilorazie inteligencji. Postanawia jednak przełamać się i chociażby spróbować wcielić poszczególne podpunkty w życie.

Powieść Caren Lissner przypadła mi do gustu przede wszystkim przez wzgląd na to, że w głównej bohaterce odnalazłam odzwierciedlenie wielu swoich własnych cech (choć w dość wyolbrzymionej wersji) oraz obaw. Wydaje mi się, że każdy czytelnik będzie mógł w mniejszym lub większym stopniu utożsamić się z Cassie, ponieważ nie ma chyba osoby, która nie obawiałaby się wyobcowania. Ponadto książka stanowi doskonały poradnik dla osób, które już teraz zostały dotknięte samotnością i chciałyby się z nią uporać.

„Nieznośnie genialna” charakteryzuje się powolnym tempem akcji, ale za to bogatym opisem przeżyć wewnętrznych i rozmyślań tytułowej bohaterki. Wynika z tego, że fani powieści przygodowych raczej nie mają czego szukać w książce pani Lissner, aczkolwiek entuzjaści psychologii człowieka jak najbardziej. Osobiście lektura powieści nie tylko wzbudziła we mnie liczne refleksje, ale także wzbogaciła moją wiedzę na tematy, które wcześniej wydawały się dla mnie nieistotne lub też nieciekawe.

Mówiąc o „Carrie Pilby” nie sposób nie wspomnieć o znakomitym stylu pisania autorki. Caren Lissner świetnie ubiera myśli w słowa przez co mój zeszyt z cytatami wzbogacił się w niejeden cenny werset. Jakby tego było mało pisarka stworzyła bardzo prawdziwą fabułę. Nie znajdziemy tutaj typowego dla większości książek „wciskania kitu” o tym, jak to jeden dzień zmienił całe życie bohaterki czy też jak to diametralnie odmienił się jej sposób myślenia.

Podsumowując, debiut literacki Caren Lissner jest utworem dla dość specyficznego grona odbiorców. Zachwyceni będą przede wszystkim czytelnicy nieoczekujący wartkiej akcji, a za to ceniący sobie doskonały zarys psychologiczny bohatera i refleksyjność.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Carrrie Pilby jest doskonałym przykładem kujonki, skupionej bardziej na zdobywaniu wysokich stopni niż na zawieraniu przyjaźni. W latach szkolnych zupełnie jej to nie przeszkadzało, bo skupiła całą swoją uwagę na poszerzaniu horyzontów, gdy jednak skończyła studia i oceny przestały kierować całym jej życiem, dostrzegła, że jej grono znajomych ogranicza się jedynie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na temat potwora z Loch Ness rzekomo zamieszkującego szkockie jezioro krąży wiele legend. Jedni są przekonani, że zwierze jest tylko wytworem ludzkiej wyobraźni, inni natomiast tak jak bohaterowie powieści „U brzegu” wierzą, że Nessie rzeczywiście zamieszkuje słodkie wody jeziora i dążą do jej odnalezienia.

Sandra Gruen w swoim najnowszym utworze porusza wiele ciekawych kwestii. „U brzegu” to powieść nie tylko o poszukiwaniu szkockiego potwora, ale także o chorej relacji między małżonkami, odnajdywaniu się amerykańskiej arystokracji w warunkach dużo poniżej ich standardów, bezuczuciowych rodzicach, zakazanej miłości oraz brutalnych realiach II wojny światowej. Z powyższych przykładów łatwo wywnioskować, że niemal każdy w tej książce znajdzie coś co go zainteresuje.

Bardzo podobało mi się umiejscowienie akcji książki. Wielka Brytania w czasie wojny stanowi niezwykle ciekawą kwestię do rozważań. Nie wiem, czy wiedza autorki na temat tego okresu w dziejach historii Anglii była oparta na faktach czy też jest to jedynie fikcja literacka, ale wiem, że Sandra Gruen skutecznie zainteresowała mnie tym zagadnieniem i z całą pewnością wkrótce postaram się je zgłębić.

Głowna bohaterka Madeleine Hyde zyskała moją sympatię już na samym początku powieści. Wydaje mi się, że odnalazłam w niej podobieństwo do samej siebie, bo identycznie jak ona lepiej dogaduje się z mężczyznami niż kobietami. Dodatkowo dziewczyna zaimponowała mi swoją odwagą podczas morskiej przeprawy na sąsiedni kontynent. Występuje jednak w książce jedna postać, którą polubiłam jeszcze bardziej niż Maddie, a jest to Angus. Urzekła mnie jego skromność, zaradność, a także zainteresowanie drugim człowiekiem.

Za największy mankament książki, który też sprawił, że powieść nie otrzymała ode mnie większej noty, uważam wątek poszukiwań potwora z Loch Ness. Nie dość że odbiera on utworowi całą realność to jeszcze jest niesłychanie nudny i niepotrzebnie spowalnia akcje. Gdyby motyw ten został zastąpiony jakimkolwiek innym n i e f a n t a s t y c z n y m, „U brzegu” mogłoby liczyć na zyskanie popularności równej poprzedniej powieści Sandry Gruen mianowicie „Wodzie dla słoni”.

Z jednej strony „U brzegu” oczaruje czytelnika swoją niezwykłą atmosferą i ciekawymi bohaterami, z drugiej jednak pozostawi po sobie niedosyt i pewną dozę irytacji. Z pewnością nie jest to książka, którą można by polecić każdemu. Osoba sięgająca po ten utwór powinna charakteryzować się przede wszystkim cierpliwością, wyrozumiałością (dla niedoskonałości fabuły) oraz zamiłowaniem do historii.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Na temat potwora z Loch Ness rzekomo zamieszkującego szkockie jezioro krąży wiele legend. Jedni są przekonani, że zwierze jest tylko wytworem ludzkiej wyobraźni, inni natomiast tak jak bohaterowie powieści „U brzegu” wierzą, że Nessie rzeczywiście zamieszkuje słodkie wody jeziora i dążą do jej odnalezienia.

Sandra Gruen w swoim najnowszym utworze porusza wiele ciekawych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dug Foksiarz to podstarzały najemnik, który przez większość swojego życia wojował u boku tego dowódcy, który był w stanie zaoferować mu najwięcej. Mimo swojego wieku wciąż świetnie sprawował się na polu bitwy i budził strach u przeciwników. Nadszedł jednak czas, gdy Dug zapragnął spokoju i wizja “emerytury” wydawała mu się całkiem kusząca. Mężczyzna jednak za swe ostatnie zadanie przed upragnionym odpoczynkiem powziął zaciągnięcie się do armii niepokonanego króla Zadara. Aczkolwiek cały jego plan wywraca się do góry nogami, gdy pomaga wykaraskać się z tarapatów atrakcyjnej łuczniczce. Od tego momentu nic nie toczy się tak, jakby tego chciał.

Charakterystyczną cechą „Czasu żelaza” są szczegółowe opisy. Autor bardzo dużo miejsca poświęca na przedstawienia zarówno wyglądu bohaterów jak i scenerii, w której rozgrywają się zdarzenia. Często jest to męczące, gdyż przez to akcja wznaczącym stopniu się spowalnia.Opis z tyłu książki informuje nas, że w książce możemy się spodziewać „brutalnych i nieprzyzwoitych scen”. Rzeczywiście tego typu epizody, jednak według mnie nie są one aż tak bestialskie jak można byłoby przypuszczać, dlatego czytelnicy o słabszych nerwach nie mają się czego obawiać (przynajmniej przez większość czasu).

Angus Watson ma niezwykły talent to kreowania bohaterów. Każda postać występująca w powieści jest inna. Osobiście najbardziej polubiłam Duga i Wiosnę. Dug zaskarbił sobie moją sympatię swoim podejściem do życia i „borsuczymi powiedzeniami”, Wiosna natomiast urzekła mnie swoją tajemniczością i dziecięcą radością. Dodatkowo historię poznajemy z perspektywy różnych bohaterów, co daje nam możliwość jeszcze lepszego poznania charakteru bohaterów a także pobudek, którymi kierują się w swoich działaniach.

Książka jest naprawdę dobra szczególnie jeśli ktoś lubi fikcję historyczną. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie ten dodatek fantastyki, który według mnie jest zupełnie niepotrzebny i sprawia, że akcja staje się nieprawdopodobna. Do czasu pojawienia się pierwszych paranormalnych elementów czytelnik jest w stanie uwierzyć, ze opowiadana przez autora historia mogła wydarzyć się naprawdę, jednak gdy druidzi zaczynają przy pomocy energii z zabitych ofiar czynić różnego typu magiczne sztuczki takie jak rozpalenie ogniska czy dodanie drugiej osobie sił witalnych cała powieść niestety traci na realności.

„Czas żelaza” rozpoczyna trzytomową sagę przygód Duga i Lowy. Szczerze powiedziawszy wydaje mi się, że gdyby skrócić przydługawe opisy i dodać parędziesiąt stron to w obecnym tomie można byłoby spokojnie zmieścić wszystko, co autor chciał nam przekazać. Mimo to z przyjemnością sięgnę po kolejne części serii, gdy tylko zostaną wydane.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Dug Foksiarz to podstarzały najemnik, który przez większość swojego życia wojował u boku tego dowódcy, który był w stanie zaoferować mu najwięcej. Mimo swojego wieku wciąż świetnie sprawował się na polu bitwy i budził strach u przeciwników. Nadszedł jednak czas, gdy Dug zapragnął spokoju i wizja “emerytury” wydawała mu się całkiem kusząca. Mężczyzna jednak za swe ostatnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Koniec świata jest tematem często i chętnie poruszanym przez społeczeństwo. Wyznaczamy różne daty, które według nas mogłyby zwiastować nadchodzącą zagładę, a to rok 2000 - początek nowego milenium, a to rok 2012 - zakończenie kalendarza Majów, jednak do tej pory nikomu nie udało się ustalić konkretnego terminu. James Frey oraz Nils Shelton w swojej książce „Endgame”snują przed czytelnikiem wizję jakoby dzień ostateczny miał być poprzedzony serią meteorytów, której znaczenie zna tylko ograniczona ilość osób zwana Graczami. Gracze to grupa dwunastu osób w wieku od 13 do 19 z dwunastu różnych pierwotnych plemion, których zadaniem jest odnaleźć klucze Ziemi i … pozabijać się nawzajem. Zwycięzca czyli jedyna osoba, która przeżyję zapewni sobie i swojemu ludowi przetrwanie.

Przyznam szczerze, że „Endgame” nie wciąga od pierwszych stron, powieść od samego początku wydaje się jakaś taka … dziwna. Bohaterowie wydają się jakby z innej epoki, dodatkowo przypisane im są jakieś dziwne znaczki (których znaczenie do samego końca nie jest wyjaśnione) a jakby tego było mało książka zawiera niezrozumiałe ciągi cyfr czy też zupełnie niezwiązane z niczym (przynajmniej dla mnie) ilustracje. Jak się okazuje te niejasne elementy nie są takie przypadkowe. Jak czytamy z tyłu okładki: „Odszukuj wskazówki. Rozwiązuj łamigłówki” i bowiem osoba, która rozgryzie dane zagadki wygra 100 00 dolarów! Czyli naprawdę warto trochę pogłówkować i dać się wciągnąć do zabawy.

Mimo niezbyt ciekawego rozpoczęcia książki nie powinniśmy się do niej zniechęcać, ponieważ dalej jest już tylko lepiej i lepiej. Akcja nabiera takiego tempa, że nie sposób się od niej oderwać. Sama byłam zdziwiona jak bardzo chciałam dowiedzieć się „co będzie dalej?”, gdy nie byłam w stanie akurat kontynuować lektury. Wszystkie początkowe mankamenty i „dziwadła” przestały mi jawić się jako minusy, a zaczęły stanowić zalety powieści. To właśnie one bowiem sprawiają, że „Endgame” jest tak wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju.

Jak wyżej wspomniałam akcja powieści toczy się wokół aż 12 głównych bohaterów. Każdy z nich ma szanse przedstawić historię ze swojego punktu widzenia, jednak to Sara Alopay najczęściej pełni funkcję narratora. Osobiście, taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał, bo właśnie tę postać polubiłam najbardziej, chyba dlatego że była najmniej agresywna ze wszystkich. Jak możecie się domyślić inni Gracze byli wytrenowanymi i żądnymi krwi zabójcami. Co ciekawe, te bezwzględne jednostki były też zdolne do okazywania uczuć i w poszczególnych przypadkach niesienia pomocy.

Z twórczością Jamesa Freya spotkałam się już dobrych parę lat temu przy lekturze „Milionach małych kawałków”. Książka ta zrobiła na mnie niesamowite wrażenie i do tej pory jest jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałam. „Endgame” w żadnym stopniu nie przypomina wyżej wspomnianej powieści. Odbiega od niej tematyką, stylem pisania, a także grupą odbiorców, do których jest adresowana. Gdybym nie wiedziała, że zarówno „Milion małych kawałków” jak i „Endgame” wyszło spod pióra tego samego autora, w życiu nie przyszłoby mi na myśl, że obie te powieści mogą być ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane. Jest jednak jedna rzecz, która je łączy, mianowicie: obie są bardzo dobre!
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Koniec świata jest tematem często i chętnie poruszanym przez społeczeństwo. Wyznaczamy różne daty, które według nas mogłyby zwiastować nadchodzącą zagładę, a to rok 2000 - początek nowego milenium, a to rok 2012 - zakończenie kalendarza Majów, jednak do tej pory nikomu nie udało się ustalić konkretnego terminu. James Frey oraz Nils Shelton w swojej książce „Endgame”snują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wydawać by się mogło, że temat istot paranormalnych został już zupełnie wyczerpany. Po fali wampirzych powieści jaka zalała rynek wydawniczy przed niespełna czterema laty, większość czytelników uznała ten motyw za wyczerpany i najzwyczajniej w świecie nużący. Tymczasem amerykańska autorka C.C. Hunter postanowiła po raz kolejny podjąć się wampirzego zagadnienia i jak się okazuje z całkiem dobrym rezultatem.

Przed lekturą "Odrodzonej" wiedziałam oczywiście, że C.C. Hunter jest autorką innej paranormalnej serii dla młodzieży, jednak byłam przekonana, że jej nowy cykl jest zupełnie z nią niezwiązany. Okazuje się, że byłam w błędzie, bowiem w „Odrodzonej” występują ci sami bohaterowie, jednak wydarzenia są ukazane oczami nie Kylie, jak miało to miejsce wcześniej, lecz jej przyjaciółki Delli Tsang.

W Wodospadach Cienia C.C. Hunter ukazała wampiry z zupełnie nowej perspektywy. Przede wszystkim stały się one bardziej ludzkie: zapadały na choroby, dosięgały ich problemy związane z ich nadzwyczajnymi zdolnościami czy też odczuwały potrzebę snu. Dodatkowo w akcję wplątanych zostało sporo nowych paranormalnych stworzeń, z którymi wampiry wspólnie egzystują. Są to między innymi: elfy, zmiennokształtni, wiedźmy lub też kameleoni. Poznać ich można po specyficznym "wzorze mózgu". Przyznam się, że gdy pierwszy raz usłyszałam to sformułowanie roześmiałam się w głos, naprawdę nie można było wymyślić jakiegoś innego sposobu na rozpoznanie do jakiego gatunku należy nowo poznana osoba? W sumie chyba wszystko byłoby lepsze niż "wzór mózgu".

Jeśli chodzi o główną bohaterkę to nie mogę powiedzieć, że od samego początku obdarzyłam ją sympatią, choć kłamstwem byłoby też stwierdzenie, że jej nie polubiłam. Były momenty, w których podziwiałam jej odwagę oraz determinację w dążeniu do celu, jednak zdecydowanie przeważały te chwile,w których najzwyczajniej w świecie mnie irytowała. Jednym słowem, Della jest znakomitym przykładem postaci, z którą zupełnie się nie utożsamiam,co za tym idzie nie byłam w stanie wczuć się w akcję książki w stu procentach.

Jak w praktycznie w każdej powieści młodzieżowej (a już szczególnie tej o tematyce wampirów) tak i tutaj nie mogło zabraknąć wątku miłosnego. Nie jest on jednak jakoś szczególnie namiętny zważywszy na powściągliwość głównej bohaterki. Znacznie ciekawsze zdają się próby, jakie podejmuje Dellia, aby dołączyć do elitarnej jednostki JBF, pełniącej funkcję nadnaturalnego biura śledczego. Największym plusem książki jest jednak jej nieprzewidywalność, bowiem zdarzenia przyjmują zupełnie inny obrót niż początkowo mogłoby się wydawać.

Osobiście nie miałam okazji przeczytania poprzedniej serii „Wodospadów Cienia”, dlatego też nie jestem w stanie określić, czy nowo wydany cykl wypadł lepiej czy gorzej. Wiem natomiast, że Cóż wielbiciele paranormal romance z pewnością będą zachwyceni.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Wydawać by się mogło, że temat istot paranormalnych został już zupełnie wyczerpany. Po fali wampirzych powieści jaka zalała rynek wydawniczy przed niespełna czterema laty, większość czytelników uznała ten motyw za wyczerpany i najzwyczajniej w świecie nużący. Tymczasem amerykańska autorka C.C. Hunter postanowiła po raz kolejny podjąć się wampirzego zagadnienia i jak się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Latte zdaje sobie sprawę, że jej matka Fi skrywa przed nią pewną tajemnice. Jej zachowanie, odizolowanie i coroczne kilkudniowe wyjazdy tylko to potwierdzają. Dziewczyna w żaden jednak sposób nie jest w stanie wyciągnąć od swojej rodzicielki jakiejkolwiek informacji uzasadniającej te dziwne działania. Fi skrupulatnie chroni prywatności i nie pozwala, aby córka wciskała nos w nie swoje sprawy, woli by Latte ją nienawidziła niż żeby miała poznać jej sekret i, nie daj Boże, próbowała go zgłębić.

Pierwsze co zrobiłam, gdy usłyszałam o książce pani Agnieszki Tomczyszyn to sprawdziłam jej ocenę i opinie innych czytelników na lubimyczytać, jako że nie były one najwyższe to z mniejszym entuzjazmem podeszłam do lektury „Córki wiatru”. Książka poleżała trochę czasu na półce zanim w końcu zdecydowałam się po nią sięgnąć i …. o dziwo byłam mile zaskoczona. Szybko bowiem wciągnęłam się w akcję i z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów.

Dużym plusem „Ezotero” jest połączenie trzech różnych gatunków literackich: fantasy – Latte na łamach książki poznaje swoje paranormalne zdolności, kryminalnego –bohaterka stara się pomóc policji w rozwiązaniu sprawy śmierci mecenasa Falesse sprzed wielu laty oraz obyczajowego – ukazuje trudne stosunki między matką a dorastającą córką. Autorka umiejętnie połączyła ze sobą wszystkie te wątki w spójną całość i choć początkowo akcja nie jest nadzwyczaj wciągająca to rozwija się w szybkim tempie (czasami nawet aż w za szybkim, bo w jednej chwili bohaterowie są dziećmi, w następnej nastolatkami, a zaraz potem dorosłymi osobami, sprawiło to że momentami czytając o dojrzałych decyzjach bohaterów przed oczami wciąż miałam ich dziecięce sylwetki), ponadto zdradzę, że zakończenie jest naprawdę zaskakujące.

Pisząc recenzję tej książki, nie sposób nie wspomnieć o przepięknej okładce (brawa dla grafika), która chyba jest największą zaletą powieści. Patrząc na nią można by pomyśleć, że treść „Córki wiatru” będzie bardzo refleksyjna i spokojna, tymczasem jednak akcja książki ani nie skłania do przemyśleń ani nie tym bardziej nie jest melancholijna. Jednym słowem potencjalny czytelnik jest nieco robiony w balona.

Podsumowując, „Ezotero. Córka wiatru” nie jest najgorszym (ale też nie najlepszym) debiutem młodej polskiej pisarki. Myślę, że jeśli autorka podszkoli nieco swój warsztat literacki to jej kolejne powieści mogą być na znacznie wyższym poziomie. Póki co książkę mogę polecić przede wszystkim osobom lubującym się w tematyce ezoterycznej.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Latte zdaje sobie sprawę, że jej matka Fi skrywa przed nią pewną tajemnice. Jej zachowanie, odizolowanie i coroczne kilkudniowe wyjazdy tylko to potwierdzają. Dziewczyna w żaden jednak sposób nie jest w stanie wyciągnąć od swojej rodzicielki jakiejkolwiek informacji uzasadniającej te dziwne działania. Fi skrupulatnie chroni prywatności i nie pozwala, aby córka wciskała nos...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przychodzi taki czas w życiu człowieka, że nie w głowie mu już szaleństwa młodości, a zaczyna brakować mu stabilizacji i domowego ogniska. Dellia Moss po dziesięciu latach związku z Paulem postanawia wreszcie wyjść na przeciw swoim pragnieniom i sama oświadcza się swojemu partnerowi. W głowie planuje już weselne przyjęcie, gdy nagle jeden przypadkowy sms ujawnia, że jej wydawać by się mogło niezwykle oddany partner tak naprawdę …romansuje z inną kobietą.

Dla Delli jest do bodziec do całkowitych zmian w swoim życiu. Za namową najlepszej przyjaciółki trzydziestolatka, rzuca pracę, pakuje walizki i udaje się do Londynu, gdzie stara się ukoić ból po rozstaniu i ułożyć swoje życie na nowo. Jednak w stolicy nie jest tak kolorowo jak mogłoby się wydawać – jej nowy szef zdaje się prowadzić szemrane interesy, dziewczyna jest “szantażowana” przez niebywale przystojnego dziennikarza, a ponadto były partner wciąż próbuje naprawić swoje winy i wkupić się spowrotem w łaski Delli, wszystko to sprawia, że bohaterka wciąż znajduje się między młotem a kowadłem.

Książka Mhairi McFarlane urzeka swoją realnością. Dylematy, z jakimi zmaga się główna bohaterka, dotyczą praktycznie każdej młodej kobiety. W tym i mnie, może to właśnie dlatego lektura “To przez Ciebie” pochłonęła mnie tak bardzo. Sama nie tak dawno stałam przed paroma podobnymi wyborami jak Delia Moss, dlatego czytanie o nich z perspetywy kogoś innego było niezwykle ciekawym doświadczeniem. Z powodu występujących podobieństw nie było też sposobu, abym nie obdarzyła sympatią do głównej bohaterki, która jest osobą nadzwyczaj barwną i potrafiącą wziąć los we własne ręce.

Angielska autorka piszę w sposób prosty i klarowny, przystępny każdemu czytelnikowi, jednym słowem typowy dla większości kobiecej literatury i choć wątek miłosny jest przewodnim tematem powieści to nie zabrakło też tutaj elementów sensacyjnych. Dodatkowym umileniem lektury są komiksy, rozpoczynające co poniektóre rozdziały. Rysunki idealnie komponują się z aktualną akcją książki oraz sprawiają wrażenie namalowanych przez samą Dellię. Dzięki nim czytelnik może sobie jeszcze lepiej wyobrazić wygląd poszczególnych bohaterów powieści.

Może i “To przez Ciebie!” nie jest lekturą wymagającą czy też wybitną, (ale przecież książka nie musi wcale być wybitna, aby się ją dobrze czytało, prawda?) może nie “wybuchniesz głośnym śmiechem”, jak zapowiadane jest na okładce, (choć zakładam, że nie raz uśmiech rozbawienia pojawi się na twojej twarzy) ale z pewnością powieść autorstwa Mhairi McFlarne zasługuję na uwagę.
WWW.PUBLIC-READING.BLOGSPOT.COM

Przychodzi taki czas w życiu człowieka, że nie w głowie mu już szaleństwa młodości, a zaczyna brakować mu stabilizacji i domowego ogniska. Dellia Moss po dziesięciu latach związku z Paulem postanawia wreszcie wyjść na przeciw swoim pragnieniom i sama oświadcza się swojemu partnerowi. W głowie planuje już weselne przyjęcie, gdy nagle jeden przypadkowy sms ujawnia, że jej...

więcej Pokaż mimo to