-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2012-01-05
2005-01-01
2008-01-01
2012-01-01
Dwie kobiey, obie zawiedzione, ale jakże różne...
O losach Moniki, bohaterki pierwszego opowiadania, dowiadujemy się z pisanego przez nią pamiętnika. Jej emocje wręcz wylewały się na mnie z atramentowych literek. Współodczuwałam rozpacz, smutek, wzburzenie, gniew, złość, niepewność… Gdy kłóciła się ze swoim mężem, któremu poświęciła się bez reszty, i ja czułam się dotknięta i zdradzona.
Drugie opowiadanie, mimo bardzo ciekawej acz zdecydowanie rzadziej podejmowanej tematyki, znużyło mnie. Ciągnęlo się niemiłosiernie. Wiek umiaru, powolne przekwitanie. „Czy mój zegarek stanął? Nie. Ale wskazówki jakby przestały się obracać.” Narratorka musi się zmierzyć z nieubłagalnie przemijającym czasem, w którym „czyhają okropności śmierci i pożegnań; sztuczne szczęki, ischiasy, niemoc, wyjałowiony umysł i samotność w obcym świecie”. Staje oko w oko ze starością. Nie znamy imienia głównej bohaterki. Jest ona więc żoną, matką, ale przede wszystkim kobietą. Każdą kobietą.
Ogólne wrażenie bardzo pozytywne. Będę musiała częściej sięgać po książki Pani de Beauvoir.
Dwie kobiey, obie zawiedzione, ale jakże różne...
O losach Moniki, bohaterki pierwszego opowiadania, dowiadujemy się z pisanego przez nią pamiętnika. Jej emocje wręcz wylewały się na mnie z atramentowych literek. Współodczuwałam rozpacz, smutek, wzburzenie, gniew, złość, niepewność… Gdy kłóciła się ze swoim mężem, któremu poświęciła się bez reszty, i ja czułam się...
Pierwszej części nie było, wzięłam więc drugą. Niby kompozycja szkatułkowa - raz detektyw próbujący rozgryźć powiązania pomiędzy kolejno pojawiającymi się trupami, raz mrówcze miasto. Płaszczyzny jednak zaczynają się przeplatać...
Cały cykl będę musiała przeczytać, może zaczynanie od środka nie jest aż tak złym pomysłem.
Pierwszej części nie było, wzięłam więc drugą. Niby kompozycja szkatułkowa - raz detektyw próbujący rozgryźć powiązania pomiędzy kolejno pojawiającymi się trupami, raz mrówcze miasto. Płaszczyzny jednak zaczynają się przeplatać...
Cały cykl będę musiała przeczytać, może zaczynanie od środka nie jest aż tak złym pomysłem.
2009-09-01
Przed otworzeniem książki, nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym mogłaby ona być. Wiatrak na okładce. I co z nim? Pierwsze strony przyniosły rozwiązanie. Wiatr (w istocie bardzo odkrywcze), lecz… kiedy wieje z zachodu niesie ze sobą zapach zgniłych jaj. Kiedy jest to wiatr, który wieje ze wschodu, ma odór siarki drapiącej gardło. Kiedy przybywa z północy, są to czarne dymy. Kiedy w końcu zrywa się wiatr, który nadchodzi z południa, co na szczęście nie dzieję się często, naprawdę pachnie jak gówno, nie ma innego słowa. Ale przecież do wszystkiego można się przyzwyczaić. (Zachęcające do kontynuowania lektury, prawda?)
Główny bohater pracujący w rzeźni dusi się w tym szarym, postindustrialnym miasteczku. Na próżno szuka w swojej pamięci przebłysków słońca, od kiedy pamięta niebo zawsze było pokryte grubą warstwą ciemnych chmur. Marzy, aby się stamtąd wydostać… (Kto by nie chciał?)
Trafność słów, absurd i śmiech na sali.
Przed otworzeniem książki, nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym mogłaby ona być. Wiatrak na okładce. I co z nim? Pierwsze strony przyniosły rozwiązanie. Wiatr (w istocie bardzo odkrywcze), lecz… kiedy wieje z zachodu niesie ze sobą zapach zgniłych jaj. Kiedy jest to wiatr, który wieje ze wschodu, ma odór siarki drapiącej gardło. Kiedy przybywa z północy, są to czarne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-08-01
„Edmond Ganglion” (i spółka) nie jest pierwszą książką Egloffa, którą udało mi się przeczytać. (Udało, bo jednak nie każdemu się udaje.) Moja przygoda z nią zaczęła się nadzwyczaj ciekawie. W bibliotece zawsze okupuję tylko dwa działy – literaturę francuską i nowości. W tym pierwszym myślałam, że już nic mnie nie zdziwi – Proust, mimo że kusił, aby jeszcze raz wznowić lekturę jego „Poszukiwań straconego czasu”, opasłe tomiszcze „Gargantui i Pantagruela” obok którego staram się przechodzić obojętnie, aż tu nagle takie COŚ. Wyciągam „Edmonda”, patrzę na okładkę, czytam opis z tyłu, a w końcu otwieram pierwszą stronę. A tu nic innego jak… mrówki. Nie jedna, nie trzy, całe pięć mrówek. Na szczęście nie były żywe, lecz czarne, takie z atramentu. Przewróciłam kartkę, a tam o! znowu MRÓWKI. Dwie tym razem. Zawołałam moją siostrę i kazałam jej otworzyć moją nietuzinkową zdobycz. Też się zdziwiła. Zabrałam więc „Edmonda” do domu i nie pożałowałam.
Nie przeczę, jest to książka dość specyficzna, (nie spodziewałam się, że będzie inaczej). Już sam tytuł jest. Tytułowy bohater - Pan Ganglion, właściciel podupadającego zakładu pogrzebowego „Edmond Ganglion & SYN” w małej francuskiej mieścinie, NIE MA SYNA.
Można by się też zastanawiać, co było przyczyną upadku firmy. Konkurencja – pomyślałoby wielu z nas. Nie, to nie konkurencja zabiła rynek, tylko zmarli, którzy - jak to zmarli – umarli.
Zakończenia (którego właściwie na próżno szukać) nigdy bym się nie domyśliła i za nie wielki plus.
„Edmond Ganglion” (i spółka) nie jest pierwszą książką Egloffa, którą udało mi się przeczytać. (Udało, bo jednak nie każdemu się udaje.) Moja przygoda z nią zaczęła się nadzwyczaj ciekawie. W bibliotece zawsze okupuję tylko dwa działy – literaturę francuską i nowości. W tym pierwszym myślałam, że już nic mnie nie zdziwi – Proust, mimo że kusił, aby jeszcze raz wznowić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
17-latka wychowana ze świadomością, że jej życie jest mniej warte od kozy.
Książka wzrusza do głębi. Opisy są tak realne, że aż boli własne ciało.
Każdy powinien przeczytać.
17-latka wychowana ze świadomością, że jej życie jest mniej warte od kozy.
Książka wzrusza do głębi. Opisy są tak realne, że aż boli własne ciało.
Każdy powinien przeczytać.
2011-11-01
2011-08-01
Zaczynałam wielokrotnie i nigdy nie udało mi się zabrnąć dalej niż do 40 strony. Do Prousta chyba trzeba dojrzeć, także na dzień dzisiejszy (jak ktoś ładnie to określił) jestem w KUPP'ie - Klubie Usiłujących Przeczytać Proust'a.
Zaczynałam wielokrotnie i nigdy nie udało mi się zabrnąć dalej niż do 40 strony. Do Prousta chyba trzeba dojrzeć, także na dzień dzisiejszy (jak ktoś ładnie to określił) jestem w KUPP'ie - Klubie Usiłujących Przeczytać Proust'a.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to