Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Był taki czas, że bardzo ciekawiła mnie sprawa zielonej karty w Stanach Zjednoczonych. Bardzo prawdopodobne, że było to związane z serialem Jane The Virgin, gdzie w pewnym momencie był to bardzo ważny motyw dla całej rodziny Villanueva. Dlatego też, gdy dostałam propozycję zrecenzowania książki Glody Moldavsky „Powiedz tak”, bez wahania podjęłam się współpracy.

Jimena Ramos pochodzi z Peru, ale całe życie spędziła w Nowym Yorku i dopiero teraz, w wieku 17 lat dowiaduje się, że jest nielegalną imigrantką. Wszystkie jej plany, studia, relacje mogą iść do kosza w momencie, gdy tylko ktoś się dowie, że przebywa na ziemiach USA nielegalnie. Ale jest jedno wyjście. Jeden sposób, żeby zdobyć zieloną kartę szybko i nie wyjeżdżając z kraju, bez narażania siebie i mamy. Jimena doskonale wie co musi zrobić – musi jak najszybciej wyjść za mąż, za prawdziwego Amerykanina. Jedynym problemem okazuje się być jej sąsiad, Vitaly.

Miałam ogromne oczekiwania co do „Powiedz tak” i część z tych oczekiwań zdecydowanie zostało spełnionych, jednak mam kilka zarzutów co do tej cudownej książki. I właśnie przez te kilka rzeczy nie stanie się moim ulubieńcem na przyszłe lata.

💐 💐 💐 💐 💐 💐 💐

Po pierwsze:

Jimena jest typową amerykańską nastolatką. I niby nic w tym złego, gdyby nie to, że jest STEREOTYPOWA. Jest zwyczajnie głupiutka, dopóki nie dowiaduje się o swojej sytuacji, nie ma hamulców (w granicach rozsądku oczywiście). Natomiast, gdy już szuka idealnego Amerykanina jest w stanie się zdecydować na dwa razy starszego od siebie mężczyznę (nie byłoby to złe, gdyby nie to, że nie kochają siebie nawzajem, tylko ona chce go wykorzystać dla zielonej karty, a on ją dla własnych korzyści). Z resztą ja naprawdę nie rozumiem (najprawdopodobniej jest to przez to, że całe życie mieszkam w Polsce i nie wiem, jak to działa w USA) jakim cudem przez 17 lat Jimena nie zorientowała się, że powinna mieć jakieś dokumenty?

💐 💐 💐 💐 💐 💐 💐

Po drugie:

Ta książka jest zdecydowanie za krótka. Została przepięknie u nas wydana, każdy rozdział rozpoczyna półróżowa kartka, tak samo martwa pagina i pierwsza litera każdego rozdziału jest różowa! Mimo to, brakuje mi czegoś w tej książce, POTRZEBUJĘ DRUGIEJ CZĘŚCI!

💐 💐 💐 💐 💐 💐 💐

Po trzecie:

Język hiszpański. Dla mnie nie był to ogromny problem, ale nie każdy rozumie ten język i w momencie, kiedy matka głównej bohaterki mówi po hiszpańsku, a nie jest to nigdzie przetłumaczone (nie mamy przypisów, ani słowniczka), to jest to ogromne utrudnienie. Moldavsky próbowała to ominąć mową zależną, ale to nie gwarantuje nam zrozumienia całej wypowiedzi postaci.

💐 💐 💐 💐 💐 💐 💐

Sama fabuła jest naprawdę ciekawa, pochłania i nie chce wypuścić, dlatego bardzo wam polecam tę książkę. Musicie poznać Vitaly’ego!

Był taki czas, że bardzo ciekawiła mnie sprawa zielonej karty w Stanach Zjednoczonych. Bardzo prawdopodobne, że było to związane z serialem Jane The Virgin, gdzie w pewnym momencie był to bardzo ważny motyw dla całej rodziny Villanueva. Dlatego też, gdy dostałam propozycję zrecenzowania książki Glody Moldavsky „Powiedz tak”, bez wahania podjęłam się współpracy.

Jimena...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie chciałabym za bardzo spoilerować osobom, które 1 tomu jeszcze nie czytały, więc zamiast fabuły raczej opiszę moje uczucia związane z tym tomem „Stypendium Pentagramu”. Nie zmienia to faktu, że KONIECZNIE MUSICIE PRZECZYTAĆ TĘ DYLOGIĘ!!!
Najważniejsze co musicie wiedzieć, to to, że początek „… Córki Eshell” jest bezpośrednią kontynuacją tego, co działo się w „Stypendium Pentagramu: Mistic”, więc znajomość pierwszego tomu jest w tym przypadku niezbędna.
Co do moich odczuć związanych z tą książką, to tak jak już mówiłam, jestem niezdecydowana! Z jednej strony jestem zachwycona tym, że Aneta Swoboda głębiej wchodzi w temat Podziemia, demonów i dzieci cienia. Wątek z salą muzyczną i fortepianem był przepiękny i jednocześnie niepokojący, jednak otoczka amnezji, która się pojawiła w pewnym momencie. Był to zabieg, który może i był potrzebny fabule, ale sprawił, że motyw found family, który był budowany w całym pierwszym tomie, właściwie rozsypał się w pył. Myślę, że można było rozwiązać to w inny sposób. Zostawić temperament i upartość Mistic, ale jednocześnie pozostawić w pamięci jej przyjaciół Carol.
Z rzeczy, które potwornie mi się nie podobały jest to, że w całej książce nie było Sama! Liczę jednak na to, że Aneta napisze prequell do tej dylogii, gdzie zamieści jego historię. Niestety, albo i stety, muszę przyznać rację Miłoszowi, że nowa postać w świecie Pentagramu otarła łzy po utracie Sama. W końcu dostaliśmy mrocznego nieznajomego, który w dodatku jest DEMONEM!!! W końcu, bo jak pewnie już wiecie nie lubię Ethana.
Czy polecam tę książkę? Na pewno, jest to zwieńczenie historii, chociaż osobiście chciałabym więcej. W tej części w końcu dowiadujemy się, co się stało z Carol i czy można to wszystko jakoś odkręcić. Dostajemy więcej wątków, mamy narrację Sky i Eli, ale jednocześnie cała książka wydaje się być za krótka jak na tyle wątków. Czuję, że czegoś mi brakuje i jeżeli nie będzie 3 tomu, który pięknie mi wyjaśni czego (oprócz ofc Sama) to chyba będę zawiedziona.

Nie chciałabym za bardzo spoilerować osobom, które 1 tomu jeszcze nie czytały, więc zamiast fabuły raczej opiszę moje uczucia związane z tym tomem „Stypendium Pentagramu”. Nie zmienia to faktu, że KONIECZNIE MUSICIE PRZECZYTAĆ TĘ DYLOGIĘ!!!
Najważniejsze co musicie wiedzieć, to to, że początek „… Córki Eshell” jest bezpośrednią kontynuacją tego, co działo się w „Stypendium...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętam jak kilka lat temu miałam podejście do debiutu Edyty Prusinowskiej. Nie przebrnęłam przez tamtą książkę. I szczerze myślałam, że nigdy więcej już po tę autorkę nie sięgnę, jednak promocja wydawnictwa Moondrive zrobiła swoje, a ja od miesięcy czekałam na opowieść o wampirze, który boi się krwi.

Życie Dakoty najpierw zawisło na włosku, żeby potem upaść i odwrócić się kompletnie do góry nogami. Po śmierci jej ojca już nic nie było takie samo, jej matka wpadła w alkoholizm, a sama Dakota musiała odtąd zajmować się nią i całym domem. Do tego wszystkiego za główny cel postawiła sobie dostanie się na studia medyczne. Wszystko może by dalej szło w miarę spokojnym torem, gdyby nie pewien wampir, który poprosił ją o korepetycje z biologii. Wraz z Henrym do życia Dakoty ponownie zawitała śmierć…

Nie spodziewałam się tego, ale totalnie przepadłam w tej książce! Zakochałam się, pomimo tego, że z twórczością Edyty Prusinowskiej z początku się nie lubiłam oraz pomimo tego, że na samą „Krew, która nas dzieli” (tak jak i na inne książki tej autorki) spadł ogromny hejt jeszcze kilka miesięcy przed premierą. Zakochałam się w książkarze Henrym, w Dakocie, która ciągle myśli z perspektywy biologicznej. Zakochałam się w tym, że w końcu w polskiej literaturze ktoś odważył się poruszyć temat tabu, jakim jest (jak się okazało) okres. Tak, okres, który ma prawie połowa ludzi na świece jest dalej tematem tabu. I wiecie co? Między innymi przez to, na Edytę Prusinowską i „Krew, która nas dzieli” spadł ogromny hejt w przeciągu ostatniego miesiąca.

Ktoś, zapewne recenzent książki, którą dostaliśmy przedpremierowo w pdf’ie, opublikował na TikToku dźwięk ze sceną, w której, gdy Dakota dowiaduje się o tym, że Henry jest wampirem, przypomina sobie, że przecież ma okres. A wiecie, okres = krew, a wampiry krew piją… a ludzie się oburzyli, tym bardziej po tym jak Dakota pomyślała „To oznaczało, że mogłam wyrzucić z głowy wyobrażenie, w którym Henry zamiast herbaty wrzuca do wrzątku tampony”. Tak! STRASZNE! Tak jak już to tłumaczyłam na TikToku, Dakota myśli w sposób biologiczny. Henry jest wampirem, pije krew, Dakota ma okres, (możliwe, że) używa tamponów. Może nie każdy myślał nad tym, jakie herbatki wampiry sobie piją, ale ja na pewno kiedyś się nad tym zastanawiałam.

Treść „Krwi…” nie jest szczególnie wymagająca, ale nie powiedziałabym też, że jest to czytadło. Jest to młodzieżówka, dzięki której możemy się oderwać od rzeczywistości i rozwiązywać zagadkę razem z Dakotą i Henrym. Myślę, że jest to również opowieść, w której każdy z nas może odnaleźć część siebie i zobaczyć, że jednak są ludzie (lub wampiry) podobni do nas. Do tego jest to historia o odkrywaniu siebie, akceptacji tym kim się jest i przede wszystkim o kochaniu Pana Darcy’ego. Tak, to jest mój ukochany moment.

Jedyny mój problem z tą książką jest taki, że jest 14+, przez co jest za mało tej tytułowej krwi, a ja bym jednak chciała, żeby w tej książce było bardziej… krwawo.

Pamiętam jak kilka lat temu miałam podejście do debiutu Edyty Prusinowskiej. Nie przebrnęłam przez tamtą książkę. I szczerze myślałam, że nigdy więcej już po tę autorkę nie sięgnę, jednak promocja wydawnictwa Moondrive zrobiła swoje, a ja od miesięcy czekałam na opowieść o wampirze, który boi się krwi.

Życie Dakoty najpierw zawisło na włosku, żeby potem upaść i odwrócić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Adalyn Grace zrobiła coś, co wszyscy próbowaliśmy zrobić grając w The Sims! Napisała „Belladonnę”, w której znajdziemy romans między samym Śmiercią a dziewczyną, która nie może umrzeć!
Signa Farrow (jeśli na początku myśleliście, że główna bohaterka będzie się nazywała Belladonna, to nie jesteście sami… hehe) ma śmiertelnego pecha i to dosłownie, każdy członek jej rodziny, który ją adoptuje… umiera. Dlatego też, gdy Signa w końcu trafia do Thorn Grove, ogarnia ją panika na wiadomość, że jej kuzynka jest nieuleczalnie chora, a duch jej ciotki krąży po domu. Na dodatek za każdym razem, gdy dziewczyna ociera się o śmierć, nawiedza ją, no tak, sam Śmierć! Signa postanawia rozwikłać zagadkę tajemniczej choroby kuzynki i spróbować choć trochę zrozumieć swoją dziwną więź ze Śmiercią.
Powiem wam, że jestem zauroczona tą książką! Jak myślę o niej to widzę ogród w środku nocy, dwójkę kochanków pod drzewem, a w oddali widać piękny bal maskowy kryjący się za szybami wielkiego domu. KOCHAM taką atmosferę! Jeszcze do tego wątek kryminalny! To mnie kupiło już totalnie! Ale… Heh, zawsze musi być jakieś „ale” … Czegoś mi w niej brakowało…
Sama tajemnica i próby jej rozwiązania były znakomite, ale kurczę… „trójkąt” (trójkąt miłosny w znaczeniu raczej tym Zmierzchowym) między Signą, Sylasem i Śmiercią? Kurczę… brakowało mi tych emocji… Tego jak Signa zakochuje się w Sylasie, bo w Śmierci to mamy troszkę bardziej szczegółowe, a przy stajennym jest to bardziej zauroczenie cielesne. Mam wrażenie, że Signa nie zakochuje się w nim (w jego charakterze, tym jak ją traktuje itp.) tylko w (pierwszej) bliskości z mężczyzną. Bliskości, mam tu na myśli m.in. fragment, w którym w trakcie jazdy konnej czuje ciepło jego ciała. Z różnych powodów też bije się ze swoimi myślami i rozważa czy chce się angażować w tę nierealną miłość ze Śmiercią, czy tę bardziej przyziemną z Sylasem.
Myślę, że ta książka bardziej niż romansem stoi wątkiem kryminalnym i tą przecudowną atmosferą, o której już wspominałam. Na plus też jest to, że bohaterka nie jest banalna, jest typową nastolatką, która eksperymentuje. Dobrze, nie typową nastolatką, bo nie eksperymentuje z makijażem czy ubiorem, a z tytułową belladonną. Trucizną, która na nią nie działa! Eksperymentuje ze swoją mocą, odkrywa ją, dzięki spotkaniom ze Śmiercią uczy się jak z niej korzystać. Jest inteligentna, ale tak jak prawdziwy człowiek, daje się zwieść emocją. Czasami nie dostrzega oczywistych sygnałów, ale właśnie te cechy sprawiają, że nie jest papierowa, że ma się wrażenie, że zaraz wraz z samym Śmiercią, może wskoczyć do twojego pokoju przez okno i próbować uratować cię przed otruciem belladonną.
Po zakończeniu „Belladonny” potrzebuję jak najszybciej 2 tomu, który wyszedł już za granicą. Mam nadzieję, że nie dopadnie go „klątwa drugiego tomu” i zachwyci mnie tą samą atmosferą co jego poprzedniczka. Kończąc ten już dość długi wywód, mogę wam z czystym sumieniem polecić „Belladonnę” na jesienne wieczory, ale myślę, że powinna wam towarzyszyć rozgrzewająca herbata z pomarańczą i goździkami!

Adalyn Grace zrobiła coś, co wszyscy próbowaliśmy zrobić grając w The Sims! Napisała „Belladonnę”, w której znajdziemy romans między samym Śmiercią a dziewczyną, która nie może umrzeć!
Signa Farrow (jeśli na początku myśleliście, że główna bohaterka będzie się nazywała Belladonna, to nie jesteście sami… hehe) ma śmiertelnego pecha i to dosłownie, każdy członek jej rodziny,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zadziwiające jest to, że dwa dzieła, tak różne od siebie i oddzielone kilkoma latami są jednocześnie tak do siebie podobne. Tak jest właśnie ze „Stypendium Pentagramu” Anety Swobody i produkcją Netflixa „Wednesday”. I od razu was uprzedzę, jeśli myślicie, że niedawna premiera książki tutaj dużo mówi, to Stypendium było pisane jako pierwsze! A więc tak: Jeśli jesteście fanami „Wednesday” z Jenną Ortegą w roli głównej, to mogę was zapewnić, że pokochacie „Stypednium Pentagramu”!

Kiedy Caroline umiera w dziwnych okolicznościach, bo przecież na ile prawdopodobne jest to, że w pełni zdrowa nastolatka nagle zasłabnie i dostanie wylewu(?), jej młodsza siostra dostaje ofertę przejęcia jej stypendium w elitarnej i tajnej szkole. Mistic postanawia odkryć prawdę i drugie życie Carol. Dziewczyna przybywa do Dirvenly High, owianej mrokiem elitarnej szkoły, w której od pierwszej klasy uczniowie praktykują sztuki walki. Przerażona Mistic trafia do drugiej klasy, przez co w zawrotnym tempie musi nadrobić cały rok tych zajęć, a w przeciwieństwie do swojej siostry porzuciła treningi jeszcze w dzieciństwie. Jednak jak się okazuje to nie one będą jej największym problemem. Odkąd przyjechała do Dirvenly High dzieją się dziwne rzeczy… w łazience słyszy swoje imię, które doprowadza ją do piwnicy i wielkiego pentagramu; coś ją wzywa do lasu, w którym żyją nie tylko zwierzęta, ale również potwory prosto ze starych legend…

Nie będę ukrywać, że po tę książkę sięgnęłam głównie przez mojego BookBesTea Miłosza (@milosz.zksiazkami), który jest dumnym patronem „Stypendium Pentagramu” i powiem szczerze, że troszkę obawiałam się, że się zawiodę. Ale prawda jest taka, że to raczej Miłosz zawiódł się na mnie! Dlaczego zapytacie? Ponieważ (o zgrozo) nie lubię Ethana. Przestańcie celować we mnie tymi kołkami! Od samego początku coś mi się w nim nie podobało i to chyba jest mój jedyny (chociaż nie, mam jeszcze jeden, ale o nim później) zarzut wobec tej książki. Ethan jest dokładnie tym najprzystojniejszym chłopakiem ze szkoły, za którym uganiają się wszystkie dziewczyny (i chłopacy też), ale on na żadną z nich nie zwraca uwagi, ale gay vibe od niego za bardzo nie bije. I tak (SPOILER), oczywiście Mistic ma na niego crusha, chociaż nie chce się do tego przyznać, bo ma ważniejsze sprawy na głowie, ale tak, mamy tam pocałunek w romantycznej ramce. Okey, ale dlaczego go tak bardzo nie lubię? A no dlatego, że raz się pojawił i już było wiadomo, że będą razem. I ja się pytam: Dlaczego główna bohaterka nie może wybrać sobie np. przyjaciela tego najprzystojniejszego, super wysportowanego i super popularnego chłopaka? NO BŁAGAM TUTAJ OBOK STOI SAM! (i dla osób, które przeczytały książkę i chcą już powiedzieć „ale…” to powiem wam, nie obchodzi mnie to. TO SAM.)

Druga rzecz, którą mam do zarzucenia (i to może być już kwestia tego, że czytałam egzemplarz przed ostateczną korektą i nie do końca wiem, jak ta sprawa wygląda w ostatecznej wersji) to fakt, że Mistic ma fotograficzną pamięć. Ale już na początku wspomina, że nie lubi, jak mówi się na to „fotograficzna pamięć” po czym przez całą książkę tak właśnie to nazywa xd. Ale właściwie to tyle.

Z tych pozytywnych rzeczy:

Bardzo potrzebowałam książkę, która ma vibe Wednesday i właściwie, gdyby nie Paula @rozczytana_slowami może nie zorientowałabym się, że „Stypendium Pentagramu” to właśnie panna Adams w troszkę bardziej kolorowym wydaniu! I to mi się mega podoba! Oczywiście nie odbieram teraz tej książce mroku, bo jest mroczna i to nawet bardzo, ale nie ma w niej scen z wrzucaniem piranii do basenu. Za to, tak jak w przypadku produkcji Netflixa, może wam się odechcieć spacerów po lesie, no chyba, że będziecie chcieli w nim spotkać jakiegoś wilkołaka czy wampira. Aha! I jeszcze piwnice. BŁAGAM trzymajcie się od piwnic z daleka! Ja się już nigdy nie dam zaciągnąć do żadnej piwnicy (na szczęście ta moja jest na parterze więc prawie jak taka komórka, ale ta u babci jest przerażająca!)

Czytając debiut Anety Swobody możemy obserwować przemianę głównej bohaterki, której pochodzenie z czasem nabiera większego sensu, a ona sama mogłaby być dwoma różnymi osobami. Z jednej strony mamy Mistic Andrews – dziewczynę odtrąconą przez ludzki świat; a z drugiej Mistic Reen – obiecującą uczennicę prywatnej szkoły, która (choć mroczna) staje się jej drugim domem, gdzie w końcu ją akceptują taką jaka jest. Jeśli chcecie się dowiedzieć o co chodzi z tymi nazwiskami to musicie przeczytać książkę, ja wam nic nie powiem! Za to mogę was zapewnić, że będziecie się naprawdę dobrze bawić czytający „Stypendium Pentagramu”! Będziecie potrzebowali chusteczek na pewno na samym początku i przy końcówce, aha i najlepiej żebyście jednak siedzieli czytając tę książkę! Ani ja, ani autorka, a nawet wydawnictwo nie bierzemy odpowiedzialności za uszkodzenia szczęki, która na 100% będzie wam odpadać!

Zadziwiające jest to, że dwa dzieła, tak różne od siebie i oddzielone kilkoma latami są jednocześnie tak do siebie podobne. Tak jest właśnie ze „Stypendium Pentagramu” Anety Swobody i produkcją Netflixa „Wednesday”. I od razu was uprzedzę, jeśli myślicie, że niedawna premiera książki tutaj dużo mówi, to Stypendium było pisane jako pierwsze! A więc tak: Jeśli jesteście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Można by powiedzieć, że jest to książka idealna dla miłośników komedii romantycznych. Jednak muszę was zmartwić. „Eksperyment: Komedia Romantyczna” Ciary Smyth wcale nie stoi romansem.
Saoirse kończy właśnie szkołę, a przed nią najdłuższe wakacje jej życia, które zamierza spędzić w domu. Zanurzyć się w horrorowej (Saoirse uwielbia oglądać horrory) i imprezowej otchłani i zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które ją spotkały w przeciągu ostatnich miesięcy. Zapomnieć o byłej dziewczynie, z którą układała w głowie plan na przyszłość. Zapomnieć o byłej przyjaciółce, którą znała od dzieciństwa, a okazało się, że wcale nie może jej ufać. Zapomnieć o ojcu, który okazał się być podłym egoistą. Zapomnieć o jego planach ślubnych. Zapomnieć o jego nowej dziewczynie, która za kilka miesięcy miała zostać jej macochą. Aż w końcu… Zapomnieć o mamie, tak samo jak ona zapomniała o niej.
Ale wtedy Saoirse na swojej drodze spotyka dziewczynę z pięknym angielskim akcentem - Ruby. Nastolatkę zakochaną w komediach romantycznych, kociakach i totalnie nie zdecydowaną na to co chce robić w życiu. Dziewczynę, którą życie nie raz złamało, a jednak w dalszym ciągu rano wstaje z uśmiechem na twarzy. Ruby jest osobą, która pokaże Saoirse, że czasami jednak warto wierzyć w miłość, nawet jeżeli nie zawsze wygląda tak, jak w tych wszystkich komediach romantycznych.
Myślę, że powinnam zacząć od problemów, które widzę w tej książce, bo są w sumie tylko dwie rzeczy, które mi się nie podobały. Po pierwsze: BRAK CHEMII MIĘDZY BOHATERKAMI. Sięgając po tę książkę myślałam, że będzie to romans między dwoma wchodzącymi w dorosłość dziewczynami, które powoli będą się poznawać, ale będzie ryzyko podpalenia tego wesołego miasteczka, do którego poszły na pierwszą randkę, od iskier między nimi. A jednak nie. Jasne, Saoirse widzi Ruby w romantyczny sposób, jednak problem jest taki, że nie pozwala nam wejść do swojej głowy na tyle, żebyśmy mogli poczuć te same emocje. Po prostu nie czuć tego, co ona twierdzi, że czuje. Jest na tyle to słabo pokazane, że gdyby nie było od początku powiedziane, że to ma być romans, że dziewczyny powoli się w sobie zakochują i chodzą na randki, naprawdę pomyślałabym, że są po prostu dobrymi przyjaciółkami. Najlepszymi nawet. Ale niestety nie, że mają się ku sobie.
Dugą rzeczą jest to, że Ruby zhejtowała mój ulubiony film. Dwa Tygodnie na Miłość.
Z rzeczy pozytywnych: na maksa podobała mi się relacja między Saoirse a jej rodziną i przyjaciółką. WTEDY BYŁO CZUĆ TE EMOCJE! Gołym okiem było widać, że bohaterka ciągle ma za złe ojcu to, co zrobił. Powoli zaczyna rozumieć jego intencje, lecz do końca jest pewna swoich racji. Podobało mi się to, jak pokazana została duma Saoirse, bo skoro jej przyjaciółka, którą zna ponad 10 lat, ją zdradziła, to nie zamierza jej przebaczyć. Jest to głupota, bo nawet nie dała jej wytłumaczyć co się stało, ale to było coś, co nie powodowało, że Saoirse była pusta, wręcz przeciwnie, nabierała dzięki temu głębi. I jeszcze choroba mamy. Mama głównej bohaterki Eksperymentu jest chora na demencję. Nie pamięta swojej córki, męża, a za jakiś czas może nie pamiętać nawet jak się ubrać, samodzielnie skorzystać z toalety czy jak coś zjeść. Relacja matki z córką Ciara Smyth opisała niesamowicie. Pod. Każdym. Względem. Ukazała radzenie sobie z chorobą mamy oraz tę okropną, lecz nieustającą myśl, że za kilka lub kilkanaście lat Saoirse może spotkać to samo.
Czy mimo wszystko podobał mi się „Eksperyment: Komedia Romantyczna” Ciary Smyth? Tak. Ale jako powieść obyczajowa o radzeniu sobie z demencją, o próbach zatrzymania się w czasie, kiedy jeszcze wszystko było dobrze. Niestety nie jako romans wlw. + bardzo liczyłam na notkę od autorki o jakimś researchu o demencji i funkcjonowaniu ośrodków specjalizujących się w tej chorobie. Nie dostałam tego niestety.
Dlatego, głównie przez ukazanie romansu wlw, ale również dzięki tej niesamowitej relacji rodzinnej i przyjacielskiej dałam tej książce 3.5/5 gwiazdek.

Można by powiedzieć, że jest to książka idealna dla miłośników komedii romantycznych. Jednak muszę was zmartwić. „Eksperyment: Komedia Romantyczna” Ciary Smyth wcale nie stoi romansem.
Saoirse kończy właśnie szkołę, a przed nią najdłuższe wakacje jej życia, które zamierza spędzić w domu. Zanurzyć się w horrorowej (Saoirse uwielbia oglądać horrory) i imprezowej otchłani i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Solitaire” jest debiutem Alice Oseman, osoby autorskiej takich hitów jak „Heartstopper” czy „Loveless”, mimo to patrząc na chronologię świata Osemanverse zamieszczoną na stronie https://aliceoseman.com/ ta powieść toczy się w trakcie 4 tomu Heartstoppera podobnie jak „This Winter”.
„Solitaire” w końcu pozwala nam poznać bliżej bohaterkę, która podbiła serca wielu czytelników – Tori Spring, w której życiu nagle pojawia się Michael Holden, chłopak który przepisał się do Higgs z Truham. Razem z Michaelem w szkole pojawia się tajemnicza organizacja o nazwie Solitaire, która za wszelką cenę chce udowodnić, że Cierpliwość zabija, przy okazji wielokrotnie upokarzając szkołę jako instytucję. Michael zafascynowany działaniem Solitaire postanawia wszcząć śledztwo i wciągnąć w nie Tori.
Wydaje mi się, że ta książka jest jednym wielkim trigger warningiem; Alice Oseman na pierwszych stronach zapewnił* nas o tym, że „ ta książka porusza problem samobójstw, myśli i prób samobójczych, samookaleczania, depresji, zaburzeń odżywiania i zachowań obsesyjno-kompulsywnych”. Osobiście przypomniałabym na samym początku, że wchodzimy do głowy osoby z depresją. Osoby, która uważa, że inni mają gorzej, ma tutaj przykład swojego brata Charliego, który ze względu na swoje choroby przebywał w szpitalu psychiatrycznym. Co najgorsze, Tori uważa, że to jej wina.
Solitaire jeszcze bardziej uwypukla sytuację, która miała miejsce w „This Winter”, o której wspominałam w recenzji tej książki. Pokazuje relację rodzeństwa Spring w końcu z perspektywy Tori, której tak bardzo brakowało w komiksach. Jak wszyscy zauważyliśmy Heartstopper jest nastawiony głównie na historię Charliego, dlatego marzę o tym, aby Alice Oseman napisał* książkę z perspektywy Nicka. Myślę, że historia opowiedziana przez partnera osoby mierzącej się z depresją i zaburzeniami odżywiania może być równie ciekawa.
Bardzo podoba mi się to, że Alice Oseman w swoim Osemanverse uwzględnił* to, że jeden bohater może być różnie postrzegany w zależności od tego w czyjej głowie aktualnie siedzimy. Tutaj np. Nick Nelson, gdybym czytała tę książkę jako pierwszą, przed komiksami, pomyślałabym, że Nick jest strasznym draniem (tak też nazwała go Tori). Dlatego też jeszcze bardziej zależy mi na książce z narracją Nicka!
Czytając „romantyczną” historię Tori można odnieść wrażenie, że Alice Oseman nie udało się nawiązać dobrej romantycznej relacji między Tori a Michaelem (dla osób czytających 4 tom Heartstoppera to nie jest spoiler!). Trzeba jednak pamiętać, że Tori jest osobą aseksualną, heteroromantyczną, czyli raczej nie postrzega ludzi w sposób fizyczny. Jak moja aroas przyjaciółka powiedziała: „ludzie są jak okładki książek, są ładne albo nie, ale to tylko okładki, ważniejsza jest treść”.
Jestem zachwycona tym, że Alice Oseman użył* na początku dwóch cytatów z „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen (z książki i filmu z 2005 – mojego ulubionego filmu). Mam wrażenie, że po raz pierwszy też dostaliśmy bohaterkę, która otwarcie mówi, że nie lubi czytać książek oraz jak bardzo nie lubi właśnie „Dumy i uprzedzenia”, jednak czasami przebija z niej jej dawna miłość do literatury!
Solitaire jest o tyle przerażające, że w pewnym momencie czytelnik jest w stanie znaleźć TAK OGROMNĄ liczbę podobieństw do Tori, zauważyć te same myśli czy zachowania, a po zakończeniu książki po prostu ma się ochotę położyć i nie wstawać przez jakiś czas. Jest to książka niesamowicie przygnębiająca, zdecydowanie przed lekturą trzeba się zastanowić, czy jest to książka dobra na ten moment.

„Solitaire” jest debiutem Alice Oseman, osoby autorskiej takich hitów jak „Heartstopper” czy „Loveless”, mimo to patrząc na chronologię świata Osemanverse zamieszczoną na stronie https://aliceoseman.com/ ta powieść toczy się w trakcie 4 tomu Heartstoppera podobnie jak „This Winter”.
„Solitaire” w końcu pozwala nam poznać bliżej bohaterkę, która podbiła serca wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja przygoda z Klubem Pustych Portfeli rozpoczęła się od przygotowania dla @bookstaza (autorki tej książki) i jej patronek zakładek z Hannah i Ashem. To wtedy właśnie już pokochałam tych bohaterów. Nie znając całej ich historii, tylko poszczególne fakty wyrwane z ich życia. Teraz, pisząc dla Was ten post, patrzę na nich (wiszą nad moim biurkiem) i uśmiecham się wspominając rozmowy z Karoliną, kiedy razem ich tworzyłyśmy i też wtedy, gdy ja poznawałam ich historię.

Hannah marzy o Nowojorskiej szkole muzycznej, jest utalentowana w tym kierunku i pochodzi z bogatej rodziny, więc studia w takim miejscu nie powinny wiązać się z żadnym problemem. A jednak problem jest i to dla dziewczyny dosyć poważny – rodzice wymyślili dla niej zupełnie inną ścieżkę życiową. Według nich Hannah powinna zostać lekarzem, tak samo jak oni oraz jej starszy brat Callum, są przekonani, że resztę swoich dni spędzi na leczeniu ludzi u boku swojego ówczesnego chłopaka – Jamesa. Dlatego też nie mają zamiaru pomóc córce w osiągnięciu jej wymarzonego celu – zostania zawodową tekściarką. Hannah jednak nie zamierza się poddawać, a na pewno nie przez brak dofinansowania czy poprzez zniechęcanie jej do tego nie tylko przez rodzinę, ale również chłopaka czy najlepszą przyjaciółkę; postanawia, że będzie pracować, nieważne jak ciężko, po prostu MUSI zarobić sumę, która pozwoli jej opłacić czesne i spełnić jej marzenia.

Można by pomyśleć, że to będzie zwykła książka o dziewczynie chcącej zarobić trochę pieniędzy. Jednak nic bardziej mylnego! Hannah w tej trudnej i zdecydowanie stresującej sytuacji nie wytrzymuje, gdy automat z kawą nie wydaje jej reszty. Dlatego też jak każdy rozsądny człowiek zaczyna się z tym automatem bić.

W rezultacie z automatu spada na nią jej kawa zostawiając po sobie parzący ślad na koszulce, wysypują się wszystkie monety mieszczące się w tym metalowym pudle, co widzi woźna i tym sposobem dziewczyna ląduje w gabinecie dyrektorki, a później u pedagog, gdzie poznała Kate, Sean’a i Asha, ludzi, którzy całkowicie odmienią jej życie i razem z nią stworzą tytułowy Klub Pustych Portfeli.

Od kilku dni zastanawiam się, co mogę powiedzieć o tej książce?

Zacznę może od tego, że TOTALNIE DAJE VIBE FILMÓW Z POCZĄTKU LAT 10 i 20 XXI WIEKU, czyli m.in. Lemoniada Gada (film, który był inspiracją dla autorki), Wymarzony Luzer, High School Musical, Pamiętnik Księżniczk – czyli same hity, w większości produkcji Disney Channel. Pomimo tego klimatu w żadnym wypadku nie jest przewidywalna, idealnie pokazuje te przyjaźnie, które podobno miały być na całe życie, a w pewnym momencie się okazuje, że ktoś musi do ciebie podejść i wyczyścić ci oczy abyś zauważył*, że coś w tej relacji jest nie tak, tym kimś dla Hannah był właśnie KPP. Nie powiem, że jest to książka idealna, ale zdecydowanie skradła moje serce razem z autorką (KAROLINA TO ŚWIETNA OSOBA!!!) i mam nadzieję, że powstanie kolejny tom tej cudownej historii, bo ostatnie jakieś 40 stron łamie serducho. Ja jestem totalnie zakochana w całym Klubie Pustych Portfeli i właśnie w tym momencie biorę sobie nieoficjalny patronat nad tą książką, dlatego właśnie z czystym sercem i sumieniem bardzo polecam wam tę książkę!

Moja przygoda z Klubem Pustych Portfeli rozpoczęła się od przygotowania dla @bookstaza (autorki tej książki) i jej patronek zakładek z Hannah i Ashem. To wtedy właśnie już pokochałam tych bohaterów. Nie znając całej ich historii, tylko poszczególne fakty wyrwane z ich życia. Teraz, pisząc dla Was ten post, patrzę na nich (wiszą nad moim biurkiem) i uśmiecham się wspominając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marcel Moss na Targach Książki w Krakowie, do którego kolejka była jak stąd do Warszawy (z Katowic), powiedział mi, że „Nasz Pierwszy Rok” będzie plasterkiem po „Mój ostatni miesiąc”.

Nigdy już nie uwierzę w słowa autorów, kiedy powiedzą coś takiego.

Bo jeżeli już w pierwszym rozdziale Moss strzela mi w kolano przywołując „Dziennik alternatywnej rzeczywistości”, w którym Mateusz wciąż żyje, to nie jest to plasterek, lecz nóż prosto w świeżo zagojone serce.

Myślę, że wiele osób wie, jak to jest stracić dwie bardzo dla nas ważne osoby w bardzo krótkim czasie. Sebastian stracił matkę, później zakochał się i stracił ukochanego w bardzo krótkim czasie. Wiele osób mówiło, że ukazanie radzenia sobie z traumą po śmierci rodzica w pierwszym tomie było toksyczne, że sama książka była toksyczna. Nie można się nie zgodzić całkowicie z niektórymi fragmentami i sam Sebastian w „Naszym pierwszym roku” stwierdza, że udanie się do Edenu w ramach radzenia sobie ze śmiercią mamy było błędem, jednak pod żadnym pozorem nie żałuje poznania swoich przyjaciół. Nawet mimo tego, że znał ich tak krótko, dla niego liczył się sam fakt, że mógł z nimi spędzić chociaż chwilę, chociaż końcówkę ich życia. Doświadczenia w końcu kształtują człowieka, a gdyby nie tamte wydarzenia, Sebastian najprawdopodobniej nigdy by już nie spotkał Kevina.

W drugim tomie Sebastian jedzie na wakacje do rodziny Kevina, dawnego przyjaciela z dzieciństwa, aby odetchnąć od wielkiego miasta i uporać się z żałobą oraz depresją. Jest to również szansa na odnowienie starych znajomości i przeżycia nowych doświadczeń, o których obu bohaterom się nie śniło od dłuższego czasu. Główny bohater ma szansę dowiedzenia się, co tak naprawdę się stało, że chłopak zrezygnował z wymarzonych studiów i uciekł z powrotem na wieś; będzie mógł na nowo poznać swojego najlepszego przyjaciela.

Nie mogę ukryć, że się trochę zawiodłam na tej książce. Miała być plasterkiem, a Moss ten plasterek to chyba mi zerwał. Bolało.

Nie ma co ukrywać, chociaż nie bolało tak bardzo jak przy pierwszym tomie, więc myślę, że można powiedzieć, że klątwa drugiego tomu dosięgnęła i tę książkę. Momentami gubiłam się w akcji, pomimo tego, że rozdziały z alternatywną rzeczywistością są tytułowane, to zostawałam nagle wciągnięta do świata, gdzie przyjaciele Sebastiana i JEGO MAMA żyli. Niektóre wydarzenia stamtąd przenikały do ich prawdziwego świata, przez co ciężko było odróżnić czasem książkową fikcje od książkowej rzeczywistości. Mimo wszystko polecam „Nasz pierwszy rok”, tym bardziej po przeczytaniu „Mój ostatni miesiąc” daje nadzieję nie tylko dla Sebastiana czy Kevina, ale również dla każdej osoby, która zmaga się z depresją czy żałobą.

Marcel Moss na Targach Książki w Krakowie, do którego kolejka była jak stąd do Warszawy (z Katowic), powiedział mi, że „Nasz Pierwszy Rok” będzie plasterkiem po „Mój ostatni miesiąc”.

Nigdy już nie uwierzę w słowa autorów, kiedy powiedzą coś takiego.

Bo jeżeli już w pierwszym rozdziale Moss strzela mi w kolano przywołując „Dziennik alternatywnej rzeczywistości”, w którym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Romantyczny dramat opowiadający o przypadkowo połączonej parze, którą do zawarcia małżeństwa skłoniła podstawowa potrzeba - zapewnienia bezpieczeństwa.
Ktoś powie pieniądze - i owszem one zapewniają bezpieczeństwo - bliskich, a także samych bohaterów, jak na przykład opiekę medyczną. Ten nic nie znaczący związek pod wpływem przeżyć i napotkanych zdarzeń przeobraża się w wielkie uczucie.

Należy podziwiać autorkę za to, że potrafi tak dobrze manipulować czytelnikiem.

Prawda jest taka - doszło do oszustwa. Głowni bohaterowie - Cassie i Luke dopuścili się oszustwa dla własnych korzyści.
Przyznaję najpierw zobaczyłam film - więc kiedy otrzymałam książkę - bohaterowie mieli już swój realny wymiar, wczytując się znalazłam jednak swoją małą wizję, bo przecież film od książki w wielu miejscach różni się co mnie niezmiernie w wybranych momentach ucieszyło.

Książka zawiera trochę więcej wątków - wskazuje na rolę miłości w rodzinie, przedstawia różnice w interpretacji wydarzeń i uczuć przez poszczególne osoby, pokazuje różnice w odczuciach, interpretowaniu sytuacji. Bardzo ciekawie została pokazana rola przyjaźni: Casandry i Nory, Casandry i Frankiego, Luka i Frankiego, przyjaźni na której można polegać, przyjaźni mocniejszej niż śmierć. Niepodważalnie pięknie relacja córki z matką, syna z ojcem do tego więź braterska! "Purpurowe serca" to znakomita książka o rodzinie, o wybaczeniu i miłości!

Film może bardziej dramatycznie podbija serca widzów, ale i w powieści pewne wątki pozostawiają oddźwięk - jak postawa i słowa Cassie dotyczące zabijania na spotkaniu przed wyjazdem na misję. W obu przypadkach pozostaje moralna ocena co jest złe a co dobre. Można kłamać i oszukiwać? Można pozostać bezkarnym, bo ma się szczytne cele? Czy trzeba ponieść karę? Prawdą jest, to że jako czytelnik całkowicie stanęłam po stronie bohaterów kibicując ich decyzjom, podglądając ich rodzące się uczucie.

Jednak każdy samodzielnie musi podjąć decyzję po której stronie stanie, jak oceni Luka, jak Cassie, może nie wszyscy zgodzą się ze mną, może ktoś powie, że tam nie ma mowy o miłości, że to tylko wyrachowanie….

Muszę też przyznać, że przez całą lekturę w głowie towarzyszył mi zachrypnięty głos Sofii Carson śpiewający “Come back home”.

Romantyczny dramat opowiadający o przypadkowo połączonej parze, którą do zawarcia małżeństwa skłoniła podstawowa potrzeba - zapewnienia bezpieczeństwa.
Ktoś powie pieniądze - i owszem one zapewniają bezpieczeństwo - bliskich, a także samych bohaterów, jak na przykład opiekę medyczną. Ten nic nie znaczący związek pod wpływem przeżyć i napotkanych zdarzeń przeobraża się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy otrzymaliśmy propozycję recenzji książki Katarzyny Michalak ucieszyłam się, pomyślałam, że odpocznę, zatopię się w dobrej kobiecej literaturze, zrelaksuję się.

Jednak moja przygoda czytelnicza początkowo “szła jak po grudzie” - raziły mnie młodzieżowe, trochę sztuczne zwroty językowe, nieforemne zdania. Chociaż przyznaję, treściowo opowieść Michalak od początku była niesamowita, wciągnęła mnie bez reszty. Główny wątek radzenia sobie (albo raczej nieradzenia) z syndromem stresu pourazowego (PTSD) jest bardzo ciekawy i niesamowicie potrzebny, bo przecież zrozumieć innych to na co dzień nie lada sztuka, jak nam życie pokazuje. Zrozumieć człowieka z lękami, depresją…, żyć z taką osobą, to trudne zadanie wymagające ogromnego poświęcenia, zaangażowania i miłości.

Historia Florencji i Desmonda wstrząsnęła mną dogłębnie, problem PTSD nie był mi dotąd tak dokładnie znany. Skojarzyłam fakty i szybko zorientowałam się o jakie wydarzenia w Tunezji chodzi, wtedy już książka pochłonęła mnie zupełnie.

Świetne kreacje bohaterów - pokrótce:

Florencja zagubiona, a zarazem odważna;

Desmond - wredny przystojniak za nic mający ludzi wokół, ale najczulszy ojciec;

Liwia - bezpośrednia, złośliwa, ale jak się okazuje kochająca i troskliwa,chociaż nieźle zagubiona w meandrach życia młoda, samotna kobieta.

Sprzeczności w tych cechach, ale przecież tacy jesteśmy - złożeni ; dla jednych dobrzy i mili, dla innych zaś niedostępni i źl. Jak wiemy, każdy patrzy na świat ze swojej perspektywy, pod wpływem własnych przeżyć i aktualnych emocji oceniamy innych i ich postępowanie, decyzje.

Mam nadzieję, że autorka przewidziała kontynuację losów Florencji, bo pomimo, że większość wątków została rozwiązana, to jednak nie wiem jaką decyzję ostatecznie podjęła Florka.

Dla mnie Michalak zostawiła sobie szeroko otwartą furtkę, bo może niektórzy bohaterowie do siebie niekoniecznie pasują, a może pod innymi względami pasują idealnie, a z innymi zawsze czuliby niedosyt? A może czasem należy podjąć pewne decyzje, a serce powinno się kierować rozumem? Czekam na ciąg dalszy! Może w historii o innych bohaterach, może w kontynuacji losów bohaterów “Piastunki róż”. Czekam, a moje myśli wciąż krążą wokół powieści.

Kiedy otrzymaliśmy propozycję recenzji książki Katarzyny Michalak ucieszyłam się, pomyślałam, że odpocznę, zatopię się w dobrej kobiecej literaturze, zrelaksuję się.

Jednak moja przygoda czytelnicza początkowo “szła jak po grudzie” - raziły mnie młodzieżowe, trochę sztuczne zwroty językowe, nieforemne zdania. Chociaż przyznaję, treściowo opowieść Michalak od początku była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak wszyscy wiemy, książki Victorii Schwab są w pewnym sensie wyjątkowe. Seria „Miasto Duchów” jak dotąd ani razu mnie nie zawiodła, każdy tom czytałam z taką samą fascynacją i dreszczykiem, kiedy Posłaniec Śmierci chuchał mi na kark.
Razem z Duchodzeniowcami tym razem przybywamy do Nowego Orleanu, miasta doskonale znanego nam m.in. dzięki animacji Disneya „Księżniczka i Żaba”, miasta bezsprzecznie kojarzącego się nam z VooDoo, starą magią i religią. Miasto to, tak jak w Edynburg („Miasto Duchów”) i Paryż („Korytarz kości”), świetnie poznajemy dzięki Victorii Schwab; wiedzieliście, że w Nowym Orleanie jest kilka cmentarzy o nazwie „Cmentarz Saint Louis”, które różnią się tylko numerkami?
W momencie, gdy rodzice głównej bohaterki i ich ekipa filmowa rozpoczyna nagrywanie kolejnego odcinka „Duchodzeniowców”, Cass ponownie dostaje mnóstwo czasu, aby rozejrzeć się po nowym mieście, ale nie tylko tym, w którym żyją ludzie, ale również w tym, gdzie przebywają nieodesłane dusze. Nowy Orlean z wielu względów jest niesamowicie nabuzowaną duchową energią metropolią, dlatego też dwójka przyjaciół tym razem stroi od przebywania za kurtyną, tym bardziej po niefortunnym seansie spirytystycznym. Lecz mimo tego, jak zawsze nasza dwójka przyjaciół musi wpakować się w kłopoty, tym razem Cass i Jacob nie uciekają przed jakimś konkretnym duchem, jak to było w przypadku poprzednich części, lecz przed wysłannikiem Śmierci, tej przez wielkie „Ś”.
Cassidy Blake okradła Śmierć, a teraz musi oddać jej to z nawiązką. Mimo to, tak jak mówi mój ulubiony cytat:
„Kiedyś okradłam Śmierć. Jestem gotowa zrobić to ponownie.”
Tak jak poprzednie części nie zostawiały na mnie suchej nitki, tak ta wrzuciła mnie do Styksu abym popływała sobie z umarlakami. Pechowo dla mnie, zawsze czytałam tę książkę wieczorami, kiedy albo nikogo nie było w domu, albo wszyscy już spali, a za moimi szklanymi drzwiami przemykała jakaś biała postać. W głowie natomiast ciągle grała mi ta sama, złowieszcza muzyka z serialu „Loki”(którą możecie posłuchać na następnej planszy), powiem wam tak, pasuje ona idealnie do „Mostu Dusz”! Uwierzcie mi, nie oderwiecie się od lektury tej pozycji i nie będzie rozdziału, na którym nie będziecie się bać, przeżyjecie emocje, jakich nie doświadczycie przy innych książkach z tego gatunku! Myślę, że ta książka jest idealną pozycją na jesień, a szczególnie na zbliżające się wielkimi krokami Halloween! Mam nadzieję też, że nie będzie to ostatnia część tej serii, ponieważ kocham ją całym sercem i wydaje mi się, że jest jeszcze sporo miejsc, które Duchodzeniowcy mogliby odwiedzić, może nawet by się znalazło jakieś w Polsce? Może zamek w Bobolicach i duch Białej Damy?

Jak wszyscy wiemy, książki Victorii Schwab są w pewnym sensie wyjątkowe. Seria „Miasto Duchów” jak dotąd ani razu mnie nie zawiodła, każdy tom czytałam z taką samą fascynacją i dreszczykiem, kiedy Posłaniec Śmierci chuchał mi na kark.
Razem z Duchodzeniowcami tym razem przybywamy do Nowego Orleanu, miasta doskonale znanego nam m.in. dzięki animacji Disneya „Księżniczka i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacie to uczucie, kiedy książka zapowiada się naprawdę dobrze, ale później okazuje się, może nie klapą, ale po prostu słaba, taka meh?
Ja właśnie tak miałam z „Martwym Punktem” Hamish’a Steele’a.
Ten komiks miał ogromny potencjał, w końcu grupa dzieciaków (którzy są 20+), gadający pies i nawiedzony dom (jak teraz to piszę to mam w głowie tylko jedno: Scooby Doo!), a do tego winda, która jest portalem do innych wymiarów, gdzie żyją anioły i demony. A to wszystko, w jeszcze bardziej nawiedzonym parku rozrywki!
Norma, Barney i Pugsley (to ten gadający pies) wraz z bardziej przeszkadzającym niż pomagającym demonem, Courtney, muszą uratować świat ludzi przed demoniczną zagładą. Jednocześnie muszą zmierzyć się z lękami przeszłości, które chodzą za nimi krok w krok nie dając o sobie zapomnieć.
Miał to być ekscytujący komiks z dreszczykiem i reprezentacją LGBTQ+, ale został z tego tylko komiks z reprezentacją. Myślę, że aby ta historia spełniła swój potencjał, musiałaby mieć bardziej rozwinięte rozdziały, ponieważ walka z demonami kończyła się zanim w ogóle się zaczęła. Jakikolwiek „złoczyńca”, który mógłby nas zainteresować, znikał jak płatek śniegu na ciepłej ręce. W pewnym momencie okazało się, że wystarczy niektórym demonom po prostu zrobić zdjęcie i po sprawie; Dobrze, że autor zdecydował się po drodze dodać jakieś komplikacje, bo bez tego, to byłaby już totalna katastrofa.
Jeżeli zaś chodzi o reprezentację, to mamy tutaj osobę niebinarną (Courtney), osobę trans (Barney’a) i romans między dwójką chłopaków, no dobrze, zalążki romansu. I to właściwie tyle, nie mamy za bardzo poruszonej kwestii osób niebinarnych; w przypadku Barney’a mamy tylko wzmiankę, że został on wyrzucony z domu, a we wspomnieniach jest ukazana jego dawna postać; zaś sam romans jest raczej powierzchowny, nie mamy zbyt wielu emocji, jedyną może być rozpacz Barney’a po domniemanym odrzuceniu.
Moim zdaniem, jest to pozycja słaba, możliwe, że to ja zaczynam po prostu wyrastać z takiej literatury, ale jednocześnie nie jestem pewna, czy młodszym czytelnikom się ta książka spodoba.

Znacie to uczucie, kiedy książka zapowiada się naprawdę dobrze, ale później okazuje się, może nie klapą, ale po prostu słaba, taka meh?
Ja właśnie tak miałam z „Martwym Punktem” Hamish’a Steele’a.
Ten komiks miał ogromny potencjał, w końcu grupa dzieciaków (którzy są 20+), gadający pies i nawiedzony dom (jak teraz to piszę to mam w głowie tylko jedno: Scooby Doo!), a do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Księżniczka” Andrzeja Pilipiuka, to dugi tom cyklu „Kuzynki Kruszewskie”. Na szczęście nie zawiodłam się. Nawet powiem, że akcja przyspieszyła! To już nie była spokojna powieść fantastyczna, to już „fantastyka akcji” lub „akcja fantastyczna” jak kto woli. Pościg goni pościg, walka na szable, pistolety, noże, wróg jest wszędzie – pod wieloma postaciami. Dziewczyny walczą z Golemem, Monikę ścigają łowcy wampirów, a Alchemika członkowie Bractwa Drugiej Drogi. Wiele wywołujących śmiech lub napięcie, trochę naciągnięte sytuacje w szkole, ale cóż autor ma prawo wprowadzić własne pomysły, mieć własną wizję. Główna postacią jest oczywiście księżniczka, pięknie wykreowana, trochę fantastyczna, chociaż bardzo rzeczywista postać o wyglądzie szesnastolatki i doświadczeniu wielowiekowym. Na szczęście wszystko dobrze się kończy dla naszych bohaterów, nawet grono przyjaciół się poszerza, a bohaterowie planują kolejne przygody, a Księżniczka okazuje się nie być tym za kogo się podaje!
Powieść czyta się szybko i łatwo. Piękne ilustracje bardzo wzbogacają wydanie – nawet na czytniku sprawiają, że wrażenie jest niesamowite. Polecam!

„Księżniczka” Andrzeja Pilipiuka, to dugi tom cyklu „Kuzynki Kruszewskie”. Na szczęście nie zawiodłam się. Nawet powiem, że akcja przyspieszyła! To już nie była spokojna powieść fantastyczna, to już „fantastyka akcji” lub „akcja fantastyczna” jak kto woli. Pościg goni pościg, walka na szable, pistolety, noże, wróg jest wszędzie – pod wieloma postaciami. Dziewczyny walczą z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kuzynki” Andrzeja Pilipiuka z ilustracjami Pawła Zaręby, to majstersztyk wydawniczy. Książka, która zachwyca – niby czarno-białe ilustracje, niby zwykły, lekko żółty papier, ale wszystko tak dopasowane, kompozycja tak przemyślana – zachwyca! Książkę, chce się trzymać w ręku, a jak ma się jeszcze egzemplarz z dedykacją autorską… Wisienka na torcie 😊 To edytorska strona, a pod względem pisarskim? Powrót do wspomnień – pamiętacie „Godzinę pąsowej róży”? Dla mnie wróciły wspomnienia doświadczeń literackich… Maria Krüger mnie zachwyciła, długo szukałam podobnej literatury, aż wreszcie pojawiły się współczesne powieści fantastyczne – i tak wędrowałam literackim szlakiem przez „Zmierzch”, „Zwiadowców”, „Żniwiarza”, „Harrego Pottera”, „Trylogii czasu” itp. Poszukując motywów magicznych i podróży w czasie.
Na Krakowskich Targach Książki trafiłam do bogatego stoiska Fabryki Słów, spotkałam się z polskim pisarzem, zachwyciłam wydaniami książek i poległam – znowu powróciłam do świata magii, pięknych strojów, nieznanych wyzwań, tradycji. „Kuzynki” to wprowadzenie do cyklu powieści – bardzo dobre wprowadzenie. To połączenie najbardziej współczesnych elementów XXI wieku i epok wcześniejszych. W powieści spotykają się Alchemiczki Stanisławy – współczesnej nauczycielki, wampirzycy bałkańskiej księżniczki Moniki Stiepankovic – obecnej szesnastoletniej ofiary wojny, Katarzyny Kruszewskiej – kuzynki Stanisławy, niesamowitej informatyczki, pracownicy CBŚ. Przygody dziewcząt w poszukiwaniu Alchemika mistrza Michała Sędziwoja, walka ze złem – nawet tym przybywającym z przeszłości, to główne tematy powieści. Świetne połączenie współczesności z przeszłością, ocena zjawisk, nawiązania historyczne – niemała dawka historii na kartach książki!
Polecam! 8 na 10 punktów! Świetna rozrywka, co potwierdza ilość wydań – książka napisana w 2003r. , a w 2020 to już 7 wydanie.

„Kuzynki” Andrzeja Pilipiuka z ilustracjami Pawła Zaręby, to majstersztyk wydawniczy. Książka, która zachwyca – niby czarno-białe ilustracje, niby zwykły, lekko żółty papier, ale wszystko tak dopasowane, kompozycja tak przemyślana – zachwyca! Książkę, chce się trzymać w ręku, a jak ma się jeszcze egzemplarz z dedykacją autorską… Wisienka na torcie 😊 To edytorska strona, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Raz Wiedźmie Śmierć to kolejna powieść Adama Fabera rozpoczynająca już trzecią serię i przypominająca cudowne czasy z Kronik Jaaru. Saga Rodu Bies rozpoczyna się książką intrygującą i niewątpliwie pełną magii.

Gdy do świata żywych nagle powraca dawno zmarła ciotka, życie rodziny Biesów odwraca się do góry nogami. Gdyby ciotka sprawiała zbyt mało kłopotów, to do kolekcji dochodzi jeszcze śmierć maga – Maximiliana de Gousse’a, uwaga, byłego męża Agrei, babci Dragi i Sata Biesów, która była przy jego śmierci. Szalona ciotka i babcia, którą podejrzewają o morderstwo, czego chcieć więcej? Aha, no tak, nasza zwariowana rodzinka jeszcze musi nie dać się spalić na stosie w centrum Krakowa.

Jeśli to jeszcze was nie przekonało do sięgnięcia po tę książkę, to może sprawi to humor i niepowtarzalny klimat! Zapewniam was, że pokochacie całą rodzinę Biesów, będziecie się śmiać i momentami nawet bać!

Mimo tych wszystkich superlatywów, największą zaletą tej książki jest Wiedźmi Słownik na początku powieści, dzięki któremu nie pogubimy się w trakcie czytania, a do tego wyłapiemy więcej smaczków dotyczących poprzednich serii Adama Fabera!

Przy tej książce przysłowie „Nie oceniaj książki po okładce” nie ma prawa bytu, ponieważ okładka jest GENIALNA! To chyba pierwsza taka pozycja, przy której nie trzeba używać żadnych filtrów, aby poprawić barwy!

Powieść ta jest skierowana raczej do młodzieży, co nie wyklucza tego, że dorośli będą się na niej świetnie bawić! Mimo to, gdybym miała celować, to byłaby to książka mniej więcej dla osób 11+.

Raz Wiedźmie Śmierć to kolejna powieść Adama Fabera rozpoczynająca już trzecią serię i przypominająca cudowne czasy z Kronik Jaaru. Saga Rodu Bies rozpoczyna się książką intrygującą i niewątpliwie pełną magii.

Gdy do świata żywych nagle powraca dawno zmarła ciotka, życie rodziny Biesów odwraca się do góry nogami. Gdyby ciotka sprawiała zbyt mało kłopotów, to do kolekcji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O „Zadaniu Domowym” Lizy Wiemer było już głośno długo przed premierą dzięki Karolinie – Come Book. Mówiono, że jest to powieść, która w świetny sposób porusza problem niemoralnych zadań na całym świecie. Mówiono, że jest świetna.

Czy zasłużenie?

Zdecydowanie tak.

Jest to chyba pierwsza książka, która wywołała we mnie tyle skrajnych emocji! (potwierdzić to może kobietarenesansu_ (Instagram) , której dosłownie płakałam na głosówkach)
Czy odtworzenie konferencji w Wannsee z 1942 roku, wcielenie się w nazistów, a na koniec zorganizowanie debaty, na której uczniowie mieliby właściwie usprawiedliwić czyny nazistów jest moralne?

Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama.

Nie.

Mimo tego, tylko dwójka uczniów sprzeciwia się temu nietypowemu zadaniu. Cała reszta klasy albo posłusznie wykonuje polecenie nauczyciela, albo chorobliwie ekscytuje się zadaniem i wykorzystuje je jako ujście dla swoich antysemickich, nietolerancyjnych i nienawistnych przekonań. Do tego dochodzi niestety często już typowy nauczyciel, który nie zwraca większej uwagi na takie zachowanie.

Logan i Cade są wzorem dla wszystkich, są to jedyne osoby, które od początku sprzeciwiały się zadaniu i nagłośniły sprawę w mediach. Jak możemy się spodziewać spadł na nich niemożliwie ogromny hejt (nawet nie wyobrażacie sobie jak wielki), ale oni przetrwali, nie poddali się mimo strachu o siebie i bliskich.

To jest ten typ książki, w której w trakcie czytania ma się ochotę przytulić i pocieszyć bohaterów, a nawet czasami chwycić ich za ramiona i porządnie potrząść.

Jest to książka genialna w swojej prostocie. Bardzo ważna, szczególnie w czasach, w których ludzie zdają się powoli zapominać o tym, co działo się niecałe osiemdziesiąt lat temu. To kolejna książka, która powinna znaleźć się w kanonie lektur.

Najbardziej przerażające w tej książce jest to, że jest ona inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Takie zadanie zostało już kiedyś zadane. I to nie jednokrotnie.

O „Zadaniu Domowym” Lizy Wiemer było już głośno długo przed premierą dzięki Karolinie – Come Book. Mówiono, że jest to powieść, która w świetny sposób porusza problem niemoralnych zadań na całym świecie. Mówiono, że jest świetna.

Czy zasłużenie?

Zdecydowanie tak.

Jest to chyba pierwsza książka, która wywołała we mnie tyle skrajnych emocji! (potwierdzić to może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kojarzycie te wszystkie książki celebrytów, którzy mimo tego, że czasem są molami książkowymi nie mają pojęcia o pisaniu? Wszyscy wiemy jaką opinię ma Again but better czy 365 dni. Więc czy powieść (podobno z wątkami autobiograficznymi) napisana przez piosenkarkę, która sama w wywiadzie na temat swojej książki potwierdziła, że wcześniej nie miała styczności z pisaniem, a swój debiut napisała w niecałe pół roku, może być dobra? „Za spisywanie tej historii zajęłam się w styczniu.” – a książka miała premierę na początku lipca, co prawda sama książka nie jest długa, ale pamiętajmy, że to debiut, który ma po części opowiadać historię samej autorki, więc czy te siedem miesięcy (a pewnie nie, ponieważ książka musiała przejść korektę itp.) to nie za mało? Tak, to jest za mało. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak irytującą bohaterką jak Mery Majka, gdyby jednak poświęcić jej trochę więcej czasu, może wyszłaby na tym lepiej. Ale od początku. Mery Majka, tak jak już powiedziałam to debiut Sylwii Lipki, który po części ma być jej autobiografią. Maria Majka to nastolatka z marzeniami by zostać piosenkarką, aktorką, czy nawet reżyserką. I wszystkie te marzenia powoli się spełniają, z większą lub mniejszą ingerencją bohaterki. Książka ta ma opowiadać o radzeniu sobie z hejtem i dążeniu do spełnienia marzeń. I tak po części jest, ale tylko po części. Marysia to ten typ postaci, której wszystko się udaje. No może nie wszystko, ale jak się jej podwinie noga, to zaraz los zsyła jej coś o wiele lepszego. Na przykład Marysia nie śpi do czwartej w nocy, a o piątej musi wstać aby pojechać na konkurs – jest nieprzytomna, zamiast dwunasta, występuje pierwsza, a do tego na konkursie zjawia się jej największa rywalka. No i niby nic w tym dziwnego, dziewczyna będzie musiała jakoś przełknąć porażkę, ale jednak nie. Mimo tego, że w konkursie uczestniczy dziewczyna (podobno) lepsza od naszej bohaterki, Mery Majka i tak wygrywa konkurs, i zdobywa główną nagrodę, jaką jest lekcja śpiewu u Kamila Ktonia. OK, to było dziwne, ale jakoś możemy to przełknąć, natomiast sytuacja z lekcją śpiewu dalej rozwija się tak, że nauczyciel może prowadzić lekcje tylko w piątki o godzinie 10 rano. Znaczy to, że przez kolejne kilka lat bohaterka co tydzień opuszcza lekcje w piątki, rodzice się na to zgadzają, nauczyciele nie mają z tym większego problemu, ale Marysia i tak co trochę gada o tym, że jej życie jest beznadziejne. Bohaterka zakochuje się z prędkością supernowy, co jak możemy zauważyć pod koniec książki nie wychodzi jej za dobrze. W każdym razie, po tym jak przez wiele miesięcy Marysia wręcz wyczekuje rozstania się z chłopakiem (są w związku na odległość), a gdy ten w końcu postanawia z nią zerwać, Marysia znowu rozmyśla o tym jakie to jej życie jest beznadziejne: „Myślałam o tym, że nic mi nie wychodzi – związek z Tomkiem się rozpadł (przecież tego właśnie chciała), w szkole idzie mi coraz gorzej, bo w ciągu tygodnia od zerwania załapałam dwie kolejne tróje” – no kurde, ja rozumiem, że jak przez całe życie leciała na piątkach to może być dla niej szok jak dostanie 3, ale ona jest w LICEUM, co oznacza, że jest trudniej, a tam często nawet 3 jest ciężko wywalczyć! Ale oczywiście, kiedy Marysia już postanawia zakończyć swoją karierę aktorską i piosenkarską, na odsiecz przychodzi SMS: „ZAPROSZENIE NA CASTING DO NOWEGO PROGRAMU TELEWIZYJNEGO” na Disney Channel. Marysia w wieku jedenastu lat wysłała maila do Disneya i podała im swój numer telefonu. Tak. Po pięciu latach się do niej odezwali. I nie zgadniecie co! Z pośród kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset kandydatek, producenci wybrali właśnie ją! OH JAKIE TO JEJ ŻYCIE JEST BEZNADZIEJNE! I tu mamy wątek autobiograficzny, ponieważ tak jak Sylwia Lipka brała udział w programie „I love Violetta”, tak Marysia bierze udział w programie „Hej, Camila!” – tak, to ma być odpowiednik Violetty. To teraz do wszystkich fanów Violetty, czy wy też myśleliście, że prowadzące program, faktycznie uwielbiają ten serial? Bo tu się okazuje, że wcale nie. Marysia poszła na ten casting (właściwie pojechała do Warszawy) tylko po to, aby zdobyć sławę. A pomyśleć, że mogły być tam prawdziwe fanki serialu… A więc, jeżeli tak było naprawdę, to ktoś mi właśnie troszeczkę zniszczył dzieciństwo. Mam wrażenie, że Majka im starsza, tym bardziej egoistyczna, ponieważ gdy Aneta wyciąga ją i Oliwię na zakupy, ta myśli, że to po to aby uczcić jej sukces, a gdy widzi, że Aneta nie ma takiego zamiaru od razu się na nią wkurza i nawet nie pomyśli, że dziewczyna może mieć jakieś ważniejsze problemy. „Nie uwierzyłam Anecie, ale szczerze mówiąc, nie bardzo mnie teraz obchodziła. Byłam na nią trochę zła za to, że nie potrafi cieszyć się moim szczęściem i że nawet mi nie pogratulowała. W dodatku przez nią popsuł mi się humor.” No zostawię to bez komentarza. Dalej, kiedy już była wkurzona na Anetę, a kółko filmowe miało nagrywać film, Marysia była reżyserką (oczywiście nikt nie chciał też być reżyserem, wiec ponownie dostała to co chce na srebrnej tacy), zespół zdecydował bez jej zgody na przyjęcie Anety do grona aktorów. „Do filmu zgłosiła się Aneta. Oliwia ją zaproponowała i ekipa przyjęła nową aktorkę; bez mojej zgody! Jestem wściekła!!! Nie dość, że muszę codziennie widywać ją na dworcu, jeździć tym samym pociągiem siedzieć w tej samej klasie, to jeszcze ma grać w MOIM filmie!” A wydawać by się mogło, że w kółku filmowym panuje demokracja i jak większość chce przyjąć nową aktorkę, to ją przyjmuje, a sam film nie jest JEJ tylko ICH. Z pozytywów to jest tutaj Oskar. Postać ciekawa i sarkastyczna. Problem w tej postaci jest taki, że jest on stereotypowym gejem, znaczy nie ma przyjaciół wśród chłopaków i trzyma się tylko z Marysią i Tosią. Mimo wszystko jak autorka powiedziała, jest to w pełni wymyślona postać, paradoks jest taki, że jest najlepszą postacią. Książka ma kilka nielogicznych fragmentów, np. ten dotyczący rzeki, czy raczej strumyka: „Jeśli chce się przejść je wszerz, wystarczy iść przy brzegu, a wzdłuż - cóż, trzeba tylko iść prostopadle do wody.” No ja po tym fragmencie zaczęłam wątpić, czy ta książka przeszła jakąkolwiek korektę. Moim zdaniem, ta książka jest słaba. Ma 276 stron, jest krótka, powinnam ją przeczytać szybko, ale zajęła mi 9 dni. Styl pisania pozostawię bez komentarza. Powinien wam wystarczyć fakt, że kilka razy prawie wrzuciłam ją do morza. Ta książka miała opowiadać o radzeniu sobie z hejtem, ma tam może dwa fragmenty o tym. Okazuje się, że wystarczy mieć gdzieś hejterów i usuwać negatywne komentarze. Czy ta książka może nauczyć czegoś dzieci? A właściwie dziewczynki, bo to właśnie tylko do nich skierowana jest książka? Tak, może, ale głównie tego, że skoro piątkowa uczennica, przewodnicząca klasy odnosi takie sukcesy, a mimo wszystko ciągle powtarza, jakie to jej życie jest beznadziejne, to czy te dziewczynki, które mogą być przeciętnymi uczennicami, nie odnoszącymi takich sukcesów, mają życie lepsze od niej? Podpowiem wam, dopóki się nad tym nie zastanawiają, to mają, bo Marysia głównie użala się nad sobą.

Kojarzycie te wszystkie książki celebrytów, którzy mimo tego, że czasem są molami książkowymi nie mają pojęcia o pisaniu? Wszyscy wiemy jaką opinię ma Again but better czy 365 dni. Więc czy powieść (podobno z wątkami autobiograficznymi) napisana przez piosenkarkę, która sama w wywiadzie na temat swojej książki potwierdziła, że wcześniej nie miała styczności z pisaniem, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem wielką fanką Lany Del Rey, jednak kiedy zobaczyłam zapowiedź tej książki, wiedziałam, że muszę ją kupić. Tak, głównie ze względu na okładkę…
Jak już jesteśmy przy okładce, to spójrzcie na nią! Jest Cudowna! Pomarańcze na niej przywołują na myśl lato, nie takie burzowe, jakie mamy teraz, tylko to przyjemnie słoneczne sprzed kilku lat, kiedy słońce przyjemnie grzało naszą skórę. Niesamowitego efektu dodają złote napisy oraz zdjęcie autorki z tyłu książki.
Przed wierszami możemy znaleźć notkę od wydawcy oraz samej Lany, z której możemy się dowiedzieć m.in., że Violet Robi Mostek Na Trawie to tytułowy wiersz tego tomiku i pierwszy, który napisała piosenkarka. Wiersze, które są w języku polskim jak i oryginale, co jest zdecydowanym plusem, możemy odczuć więcej emocji przesyłanych przez autorkę w jej ojczystym języku. Poezja przeplatana jest zdjęciami Lany, które nabierają dopiero większego sensu dopiero, gdy przeczyta się utwór. Minusem jest to, że przy oryginale i wersji polskiej często są te same zdjęcia, co wydaje mi się bez sensu, ponieważ dla samej estetyki mogłoby ich być więcej.
Jeżeli chodzi o wiersze, to są one proste, ale bardzo emocjonalne. Czytając je miałam wrażenie, jakbym wchodziła do życia piosenkarki z brudnymi butami. Lana Del Rey otwiera się w nich jak księga, można z niej czytać nie roniąc żadnej emocji, którą chciała nam przekazać. To może być niekomfortowe, poznajemy emocje, wydaje się, że te najbardziej skrywane, intymne.
W moim odczuciu ten tomik wierszy przeznaczony jest dla prawdziwych fanów Lany Del Rey, którzy chcą dowiedzieć się więcej o swojej idolce. Na końcu książki znajdziemy miejsce na notatki dla poetki, co może sprawiać wrażenie jeszcze większej bliskości z autorką.

Nie jestem wielką fanką Lany Del Rey, jednak kiedy zobaczyłam zapowiedź tej książki, wiedziałam, że muszę ją kupić. Tak, głównie ze względu na okładkę…
Jak już jesteśmy przy okładce, to spójrzcie na nią! Jest Cudowna! Pomarańcze na niej przywołują na myśl lato, nie takie burzowe, jakie mamy teraz, tylko to przyjemnie słoneczne sprzed kilku lat, kiedy słońce przyjemnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie książki z wątkiem "Mulan"?

Przez cały marzec czytam głównie niebieskie książki. I wszystkie te niebieskie są naprawdę dobre i świetnie się na nich bawiłam! Tak samo właśnie było z „Tkając Świt” Elizabeth Lim.
Na pewno znacie kultową już animację Disneya – Mulan, a jak blurb z tyłu okładki głosi, Tkając Świt to połączenie MULAN z reality show Project Runway! I taka zdecydowanie jest pierwsza część książki.

Po wielkiej wojnie panującej w A’landii wiele rodzin straciło swoich ojców i synów. Rodzina Mai nie jest wyjątkiem. Maia pracuje jako szwaczka w zakładzie swojego Baby (ojca), niestety przez to, że jest kobietą, nie może chwalić się, że sprzedawane dzieła wyszły spod jej igły. Dlatego, kiedy do wioski przyjeżdża cesarski posłaniec, postanawia zastąpić swojego brata i wyruszyć w podróż do letniego pałacu, aby wziąć udział w konkursie na nadwornego krawca. I wtedy się dopiero zaczyna! Intrygi między konkurencją, niesamowicie wymagające jury i do tego magia, a dokładniej magiczne nożyczki. Następnie niesamowita podróż, którą momentami można by porównać do poszukiwania horkruksów.

Cała powieść prezentuje się znakomicie, chociaż przyznaję, że najbardziej podobała mi się pierwsza część. W drugiej zaczął rozkwitać wątek romantyczny i jak na moje oko to troszeczkę za szybko. Po prostu tak nagle chłopak się jej pyta, czy może się ubiegać o jej względy, oczywiście można powiedzieć, że już wcześniej wyrażał w jakiś sposób swoje zainteresowanie jej osobą, ale wyglądało na to, że robił to z innych względów. Co do postaci, główna bohaterka wydaje się być bardzo dobrze wykreowana, jej postępowania we wszystkich częściach są dokładnie uargumentowane, jednak to nie ona skradła moje serce. Edan. Nadworny czarodziej, arogancki i wielowiekowy praktycznie chłopiec w ciele dwudziestolatka. Momentami uroczy i zawsze zabawny. Pokochacie go od pierwszej dłuższej z nim sceny, jednak ostrzegam! NIE SZUKAJCIE ŻADNYCH FAN ARTÓW PRZED TRZECIĄ CZĘŚCIĄ KSIĄŻKI!!! Znalazłam tam taki spoiler… Tej informacji wolałabym się domyśleć, niż zobaczyć ją na rysunku.
Myślę, że jest to książka, która ma bardzo duże szanse na zajęcie miejsca w mojej top 10 najlepszych książek 2021 i to nie tylko przez wzgląd na motyw Mulan, ale również przez cudownie ukazane relacje rodzinne i chęć ochrony tej rodziny w powieści.

Lubicie książki z wątkiem "Mulan"?

Przez cały marzec czytam głównie niebieskie książki. I wszystkie te niebieskie są naprawdę dobre i świetnie się na nich bawiłam! Tak samo właśnie było z „Tkając Świt” Elizabeth Lim.
Na pewno znacie kultową już animację Disneya – Mulan, a jak blurb z tyłu okładki głosi, Tkając Świt to połączenie MULAN z reality show Project Runway! I taka...

więcej Pokaż mimo to