rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Autor wybrał intrygujące i niebanalne przypadki znalezione w starej prasie medycznej, które opisał w krótkich podrozdziałach. Całkiem fajne jest, że w poszczególnych rozdziałach przybliżana jest sylwetka autora danego sensacyjnego doniesienia medycznego. Autor starał się także znaleźć diagnozę, co faktycznie mogło dolegać opisywanym pacjentom lub jak współcześnie byłby leczony.
Książka napisana jest swobodnym, zrozumiałym językiem - gdy w tekście pojawiał się jakiś niezrozumiały dla laika czy współczesnego człowieka termin od razu był wyjaśniany.
Jednak niekwestionowaną zaletą tej książki jest polski tłumacz, który zrobił ŚWIETNĄ robotę. W przypisach oprócz licznych wyjaśnień terminów, miar itp., co najmniej kilkakrotnie bezpardonowo prostuje błędne wnioski autora. (Nie bez znaczenia jest fakt, że tłumacz - pan Adam Tuz - w przeciwieństwie do autora, posiada wykształcenie medyczne). Rzadko się spotykam, by tłumacz wchodził w pole autora, jeśli chodzi o research, więc tym bardziej brawo.

Książkę naprawdę dobrze się czyta, a część przypadków zapada tak mocno w pamięć, że towarzyski sukces jest gwarantowany, gdy wspomni się o nich podczas niezobowiązujących pogawędek. Jako fanka książek popularnonaukowych z zakresu medycyny mogę ją z czystym sumieniem polecić. :)

Autor wybrał intrygujące i niebanalne przypadki znalezione w starej prasie medycznej, które opisał w krótkich podrozdziałach. Całkiem fajne jest, że w poszczególnych rozdziałach przybliżana jest sylwetka autora danego sensacyjnego doniesienia medycznego. Autor starał się także znaleźć diagnozę, co faktycznie mogło dolegać opisywanym pacjentom lub jak współcześnie byłby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jodie należy do tych osób, którym życie dało popalić - śmierć bliskich, dorastanie w niepełnej rodzinie, bulimia, związki z nieodpowiednimi mężczyznami, problemy ze znalezieniem właściwej pracy, a potem ciężka choroba, depresja, a w końcu myśli samobójcze. A jednak, gdy znalazła się na samym dnie, udało jej się odbić się od niego i zamiast dalej skupiać się na swoim nieszczęściu, zajęła się robieniem czegoś dobrego dla innych. Wydaje się, że specjalnie dla niej zostało stworzone powiedzenie: "Jeśli życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę".

Całość recenzji na blogu: https://pewnalekturka.blogspot.com/2017/04/milion-cudownych-listow.html

Autorka zdradza wiele szczegółów ze swojego życia - bardzo intymnych szczegółów, o których człowiek wstydzi się opowiedzieć nawet (i zwłaszcza) bliskim osobom, bo nie chce ich tym zranić. Myślę, że to, co najbardziej porusza w tej opowieści to bezpretensjonalna szczerość. Boimy się okazywać słabość, przyznawać, że potrzebujemy pomocy, nauczeni "trzymania gardy". Jodie w wyniku swojej choroby musiała dopuścić do siebie innych ludzi i przyjąć od nich pomoc. Ale najpierw trzeba wykonać pierwszy, najtrudniejszy krok i o tą pomoc poprosić.

(...)

Książka jest w pewnym sposób przewrotna - wszędzie słyszymy, że najpierw powinno się zadbać o siebie, a dopiero potem o innych - Jodie zaś była w kompletnej rozsypce, gdy zaczęła doradzać innym, jakie kroki powinni zrobić, by wyjść z własnego dołka. W pewnym momencie wspomina nawet, że jest tak dobra w pisaniu rad, że może sama powinna je zacząć stosować.

Treść listów wysyłanych przez Jodie do tych ludzi wcale nie jest odkrywcza. Powiedziałabym, że naiwna i banalna (pisanie każdej osobie, że "jest wyjątkowa i piękna" mnie osobiście, by nie przekonało). To coś, co można byłoby napisać każdemu bez względu na to, jak źle się czuje. Ich sekret tkwi w czym innym. W tym, że ktoś zupełnie obcy poświęcił swój czas, by napisać coś miłego. Może w ogóle nie znać danej osoby i pisać utarte frazesy, ale podczas pisania Jodie myślała właśnie o tej osobie i pisała dla tej konkretnej osoby. Gdy człowiek czuje, że nic nie znaczy, lub jeśli jest zrezygnowany, przerażony i samotny, to myślę, że świadomość, że istnieje na świecie jedna osoba, która włożyła wysiłek, by ten człowiek poczuł się odrobinę lepiej, może być tym, co przynosi ludziom otuchę.

Jej bezinteresowny projekt wysyłania pocieszających listów do potrzebujących tego ludzi stanowił także pomoc dla niej samej. Była to pewna forma terapii. Zaczęła patrzeć na swoje problemy z innej perspektywy - niekoniecznie, że "inni ludzie mają gorzej", tylko że doświadczanie problemów jest tym, co łączy wszystkich ludzi.


Gdy zasiadałam do tej książki, nie byłam w najlepszej formie psychicznej, co w pełni uświadomiłam sobie po jej skończeniu. Nie oczekiwałam, że książka mnie pocieszy, bo literatura z gatunku: "było mi źle, a spójrz, dałam radę" i "każdy dzień to twoje zwycięstwo", nie jest w stanie mnie zmobilizować do zmian. Książka nie przebudowała mojego życia. Ale (o ironio) bardzo mnie przybiła i wyzwoliła dużo nieprzyjemnych emocji. No cóż, książka nie jest w stanie dodać otuchy każdemu. Jednakże traktując ją jako bardzo odważną relację autobiograficzną, jako pewnego rodzaju świadectwo, jestem pod dużym wrażeniem. I to właśnie dzięki jej wartości literackiej zasługuje na wysoką ocenę.

Jodie należy do tych osób, którym życie dało popalić - śmierć bliskich, dorastanie w niepełnej rodzinie, bulimia, związki z nieodpowiednimi mężczyznami, problemy ze znalezieniem właściwej pracy, a potem ciężka choroba, depresja, a w końcu myśli samobójcze. A jednak, gdy znalazła się na samym dnie, udało jej się odbić się od niego i zamiast dalej skupiać się na swoim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Konkurs" od pierwszych stron zaciekawił mnie sympatycznym stylem narracji. Co prawda narratorka nie stroni od typowych dla tego wieku utyskiwań na temat swojej niepewności, nieodwzajemnionego uczucia itp. Ale nieco cierpki humor i autoironia są zaprezentowane w niezłym wydaniu.

Całość recenzji na: https://pewnalekturka.blogspot.com/2017/04/konkurs.html

Książka jest nieco inne niż pozostałe młodzieżówki. No dobrze, tak, pojawia się trójkąt miłosny. Wygląda na to, że to jakiś nieodłączny element, bez którego cały literacki świat młodzieżówek by się zawalił. Ale poza tym Willowdean wcale nie pragnie stać się najpopularniejszą dziewczyną w szkole, ani nie stara się na siłę dostosować się do innych, nie czuje pędu by imponować rówieśnikom głupimi wyskokami, ani powiększać sobie ego dręczeniem innym. W zasadzie jest zwyczajną dziewczyną, ma jedną przyjaciółkę, dorywczą pracę i uważa, że jej życie jest całkiem znośnie. Żeby jednak nie było zbyt łatwo: jej przyjaciółka zaczyna się od niej oddalać, Will wciąż tęskni za swoją ciocią, a matka (laureatka lokalnego konkursu piękności) nie może pogodzić się ze zbyt pulchnym wyglądem córki. Może wydaje się to absurdalne, ale w zasadzie największym powodem zmartwień dziewczyny jest to, że ugania się za nią dwóch porządnych chłopaków. (...)

Najkrócej rzecz ujmując książka jest o akceptacji samego siebie, o szukaniu przyjaciół, którzy będą stać za sobą murem, a także o odwadze do przekraczania granic wyznaczanych przez własne lęki.

(...)

Jest to książka, która zasługuje na uwagę i szczerze poleciłabym ją każdej nastolatce, która z jakiegoś powodu nie czuje się dobrze w swojej skórze. Potrafi być inspirująca i potrzebna do uświadomienia sobie, że najważniejsza nie jest opinia innych, ale własne, wewnętrzne poczucie wartości. Obawiam się jednak, że dla pozostałych czytelników, jest to jedna z tych pozycji, która szybko znika z pamięci. Choć pod każdym względem poprawna i sympatyczna, to jednak nie jest to "petarda", która wywraca świat do góry nogami.

"Konkurs" od pierwszych stron zaciekawił mnie sympatycznym stylem narracji. Co prawda narratorka nie stroni od typowych dla tego wieku utyskiwań na temat swojej niepewności, nieodwzajemnionego uczucia itp. Ale nieco cierpki humor i autoironia są zaprezentowane w niezłym wydaniu.

Całość recenzji na: https://pewnalekturka.blogspot.com/2017/04/konkurs.html

Książka jest nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/09/zero.html

(...)

Autor w jednej powieści podejmuje kilka ważnych spraw: granic prywatności, bezpieczeństwa w sieci, ochrony danych osobowych, jak również monetyzacji danych, kierunku rozwoju nowoczesnych technologii i coraz większego uzależnienie się od nich młodych pokoleń.

Elsberg nie zawodzi, od pierwszej strony zrzuca na czytelnika bombę i prowadzi go jak na smyczy przez kolejne rozdziały. Autor objaśnia zjawiska, procesy w sposób ciekawy i zrozumiały (nie mylić z łopatologicznym), wplatając wyjaśnienia w naturalny ton konwersacji. Wszystko to w tle trzymające w napięciu fabuły z zwodniczymi zwrotami akcji.

Wydarzenia są opisywane z kilku perspektyw: mamy znowu dziennikarkę (co w sumie nie jest dziwne, zważywszy na to, że autor sam pracował w tym fachu), mieszkankę Londynu; sztab kryzysowy instytucji rządowych (tym razem rząd amerykański); zarząd firmy, która odpowiada za kryzys (aplikacja Freemee); kilku cywili (w tym wypadku córkę dziennikarki i jej kolegów) i oczywiście samego antagonistę (grupę cyberprzestępczą). Użyto przystępnego języka i nawet dla technologicznego laika powinien być zrozumiały. Dialogi świetnie skonstruowane - najbardziej podobały mi się rozmowy głównej bohaterki z jej kolegą z redakcji z działu techniki, który dzielił się ciekawostkami np. o creepiness effect (efekt niesamowitości). Ciekawe, wciągające ORAZ pouczające? Nic, tylko brać w ciemno!

Książki Elsberga są dopracowane do ostatniego szlifu. Rzetelny research, wciągająca fabuła, liczne zwroty akcji, dbałość o realizm, pełnowymiarowe postaci... mam wyliczać dalej? Do tego "Zero" potrafi człowieka wręcz ZMUSIĆ do myślenia i do zastanowienia się następnym razem, gdy będzie chciało się kliknąć "udostępnij".

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/09/zero.html

(...)

Autor w jednej powieści podejmuje kilka ważnych spraw: granic prywatności, bezpieczeństwa w sieci, ochrony danych osobowych, jak również monetyzacji danych, kierunku rozwoju nowoczesnych technologii i coraz większego uzależnienie się od nich młodych pokoleń.

Elsberg nie zawodzi, od pierwszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W książce można znaleźć zbieżności do bajkowego pierwowzoru tak jakie: "klątwa", która ciąży na całym dworze księcia i która maskuje ich prawdziwe oblicze; przetrzymanie dziewczyny wbrew jej woli i tęsknota za domem; syndrom sztokholmski, który skutkuje powstaniem nieoczekiwanego uczucia... Wyłapywanie takich "smaczków", które były często przedstawione w przewrotny lub niemal dosłowny sposób, sprawiało mi, jako czytelnikowi, dużą przyjemność.

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/12/dwor-cierni-i-roz.html

Tak samo z zadowoleniem przyjęłam sporą dawkę magii i jeszcze więcej magicznych stworzeń: nagi, suriel, bogge, puka... Nazwy brzmią egzotycznie, ale ich charakterystyka została przedstawiona bardzo sugestywnie (i przerażająco). Poza tym cieszę się, że autorka rozbudowuje świat przedstawiony i poznajemy inny rodzaj fae, który nieco różni się od fae znanego ze "Szklanego tronu".

Druga połowa powieści przypominała mi Turniej Trójmagiczny (podobieństwo konkurencji). Podobało mi się wplecenie motywu z mitu o Persefonie. Bardzo doceniam sięganie w powieściach po grecko-rzymską spuściznę literacką. Choć z drugiej strony absolutnie potępiam seksizm, którym przesiąknięta była druga połowa książki. Uważam, że przesadą były te skąpe wdzianka, które zmuszona była nosić Feyra (w zasadzie do czego NIE BYŁA zmuszona Feyra w tej powieści? mam wrażenie, że cały czas była bezwolną marionetką w czyiś rękach). Rozczarowało mnie też zakończenie - jakoś zaleciało mi "Zmierzchem".

Mam również zastrzeżenia, które odnosi się w zasadzie do wszystkiego wychodzącego spod pióra autorki - chociaż w tej powieści świat nieśmiertelnych trawi tajemnicza magiczna "plaga", to prawdziwą plagą książek Maas jest chichotanie bohaterów! Zresztą nawet sama Feyra, gdy raz zachichotała poczuła się bardzo nieswojo, czyli coś, co tym bardziej powinien poczuć chichoczący, choć zwykle oziębły i zdystansowany, fae wysokiego rodu!

(...)

W powieści można dostrzec schemat znany ze "Szklanego tronu": młoda, waleczna dziewczyna za czyn zabroniony zostaje zmuszona do zostania niewolnikiem osobnika z wysokiego rodu. No i ostatecznie okazuje się, że to nie taka sobie zwykła dziewczyna. Może i fabuła dążyła do przewidywalnego zakończenia, jednak po drodze oczarowała ciekawą interpretacją baśni i świetnie wplecionymi zwrotami akcji. Jestem ciekawa kolejnego tomu.

W książce można znaleźć zbieżności do bajkowego pierwowzoru tak jakie: "klątwa", która ciąży na całym dworze księcia i która maskuje ich prawdziwe oblicze; przetrzymanie dziewczyny wbrew jej woli i tęsknota za domem; syndrom sztokholmski, który skutkuje powstaniem nieoczekiwanego uczucia... Wyłapywanie takich "smaczków", które były często przedstawione w przewrotny lub...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tego Pana nie trzeba nikomu przedstawiać. Jaki jest Sherlock Holmes, każdy widzi.

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/02/sherlock-holmes-pies-baskervillow.html

W tej części przygód Sherlock jest teoretycznie (i częściowo praktycznie) nieobecny, więc to na barki Watsona spada ciężar nie tylko prowadzenia narracji, ale i śledztwa. Przenosimy się wraz pomocnikiem Holmesa do Devonshire, do posiadłości Baskervillów, na których to rodzie ciąży "klątwa". Zatem podejmowana jest próba rozwiązania tajemniczego morderstwa, ale również wyjaśnienia nadprzyrodzonych mocy, które uczepiły się biednych potomków tego rodu. Jak zawsze pojawi się wiele tropów, "nitek prowadzących do splatanego kłębka". Tym razem przed detektywem niespotykane wyzwanie - nie dość, że sprawę rozpatruje z pewnego dystansu, to pojawia się tajemniczy jegomość, który zdaje się być godnym przeciwnikiem (do tego stopnia, że w pewnym momencie "zastrzelił Holmesa z jego własnej broni").

(...)

Trudno nie docenić kunsztu warsztatowego autora - lekkie operowanie językiem, plastyczność opisów potrafią sprawić czytelnikowi niemal estetyczną przyjemność.
Panuje aura tajemniczości i grozy - potęguje to uczucie ulokowanie miejsca akcji na wrzosowisku przesianym zwodniczymi mokradłami. (Opisy tonących zwierząt w bagnie czy też dziwnych dźwięków noszonych przez pustą przestrzeń działają na wyobraźnie.) Jest się czego bać.

(...)

Podoba mi się, że poza kilkoma naprawdę zaskakującymi (i mocno przerażającymi) zwrotami akcji, czytelnik w zasadzie ma możliwość sam prowadzić śledztwo równolegle z bohaterami. Dużą część poszlak otrzymujemy z relacji Watsona, więc nawet przed konfrontacją z dedukcyjnym geniuszem Holmesa, jesteśmy w stanie wytypować mordercę.

Nie ma sensu polecać tej książki. Jest tak dobra, że sama stanowi swoją rekomendację. :)

Tego Pana nie trzeba nikomu przedstawiać. Jaki jest Sherlock Holmes, każdy widzi.

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/02/sherlock-holmes-pies-baskervillow.html

W tej części przygód Sherlock jest teoretycznie (i częściowo praktycznie) nieobecny, więc to na barki Watsona spada ciężar nie tylko prowadzenia narracji, ale i śledztwa. Przenosimy się wraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobra przygodówka potrafi równie mocno wciągnąć co thriller czy kryminał. Co dziwne rzadko udaje mi się natrafić na książki przygodowe - nie wiem, czy ten gatunek odchodzi w zapomnienie, czy po prostu źle szukam? Dlatego jak tylko przeczytałam opis "Vango..." to pomyślałam sobie: muszę ją mieć! Książka kusi osadzeniem fabuły w latach 30 i to do tego w Europie (dawno nie czytałam czegoś "swojskiego" - tylko Hameryka i Hameryka); młodym i odważnym głównym bohaterem i żywą akcją. W związku z tym moje oczekiwania wobec niej były dość wysokie (by nie powiedzieć monstrualne).

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/01/vango-uciekaj-albo-gin.html

Początek - kompletne szaleństwo, nie mogłam się połapać w tym, co się dzieje. Tyle różnych perspektyw opisywanych wydarzeń, tyle różnych elementów, wprowadzonych postaci, a to, że autor bardzo dozuje wyjaśnienia, nie ułatwia sprawy. Słowem - czytelnik wpada prosto na głęboką wodę i to w sam środek oceanu.

(...)

Co jakiś czas autor raczy nas drobnymi (a czasami ogromnymi) i niespodziewanymi zwrotami akcji (i aż przyprawiającymi o dreszcze). Wplótł w fabułę postacie historyczne - na kartach książki można spotkać... no, dobrze, nie będę psuć czytania, ale przyznam, że byłam naprawdę zaskoczona niektórymi nazwiskami. Zdarzało się, aż musiałam wracać do poprzednich rozdziałów, by na nowo odczytać ich sens.

Autor niemiłośnie pogrywa sobie z uczuciami czytelników. Opisuje swojską scenkę, by zburzyć ją w następnym akapicie. Uwiecznia moment triumfu, by zaraz zmienić go w niewyobrażalną porażkę. Gromadzi rozłączonych bohaterów w jedynym miejscu i pozwala im się minąć.

(...)

Nie spodziewałam się, że tyle rzeczy może być uchwycone na 400 stronach lektury: nieudolność francuskiej policji; samospełniającą się przepowiednię; odwagę grupy żołnierzy, którym los krzyżuje szlachetne plany; bohaterstwo i okrucieństwo; bestialstwo reżimów i ludzi; konieczność podejmowania trudnych decyzji, by ratować innych; nieuchwytną miłość; ciężar osamotnienia; nieograniczone granicami państw przywiązanie i ucieczkę, ucieczkę, ucieczkę...

Moim ideałem książki jest by dostarczała rozrywki, ale i wzruszała, by uczyła i skłaniała do refleksji. I zdawać by się mogło, że błaha (bo przygodowa) książka, dedykowana młodzieży (?), z taką nonszalancją operującą niepoważnym absurdem od tego ideału jest daleko. A tu proszę! Zdobyła moje serce, duszę i rozum (i najwidoczniej również oczy, bo nie dałam rady powstrzymywać łez).

Jest coś takiego jak euforia biegacza, ten moment gdy zmęczenie i ból przestaje mieć znaczenie - to pikuś w porównaniu z euforią czytelnika. Euforią, która musi się skończyć wraz z ostatnią stroną książki. Nie wiem, co bardziej boli zakwasy tego biegacza, czy rozpacz opuszczonego czytelnika.

Dobra przygodówka potrafi równie mocno wciągnąć co thriller czy kryminał. Co dziwne rzadko udaje mi się natrafić na książki przygodowe - nie wiem, czy ten gatunek odchodzi w zapomnienie, czy po prostu źle szukam? Dlatego jak tylko przeczytałam opis "Vango..." to pomyślałam sobie: muszę ją mieć! Książka kusi osadzeniem fabuły w latach 30 i to do tego w Europie (dawno nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny (Wydanie ilustrowane) Jim Kay, J.K. Rowling
Ocena 8,6
Harry Potter i... Jim Kay, J.K. Rowli...

Na półkach: ,

Po latach powracam do książki z czasów przełomu mojego dzieciństwa i nastoletniości: Harry'ego Pottera. Ale, hola hola, cóż można o nim napisać więcej niż zostało już napisane i powiedziane?

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2017/01/harry-potter-i-kamien-filozoficzny.html

Po pierwsze, uwielbiam nowe wydanie ilustrowane, które jeszcze intensywniej pozwala poczuć powiew literatury dziecięcej. Ilustracje są naprawdę urocze. Książka co prawda w tym wydaniu jest dość sporych rozmiarów, trochę nieporęczna i zbyt ciężka dla moich nadgarstków (raz tak mi zdrętwiały ręce, że myślałam, że zaraz mi odpadną albo sama je sobie obetnę w przypływie rozpaczy). Jest wydane w układzie dwuszpaltowym (tekst w dwóch kolumnach na stronie) - od czasów czytania dwuszpaltowych "Krzyżaków" mam małą awersję do tego typu układu, ale jakoś dałam radę.

Po drugie, w czasie czytania dostrzegłam to, co zauroczyło mnie w wieku nieletnim - niezwykle przyjemny sposób narracji; lekki, nieco uszczypliwy język, który teraz doceniam jeszcze bardziej.

Po trzecie, świetne otwarcie. Dla część czytelników najistotniejszym czynnikiem, by zdecydować się na przeczytanie książki jest pierwsze zdanie lub akapit. W przypadku Harry'ego Pottera pierwszy akapit jest genialny, oddający ducha powieści (i podsumowujących samych Dursley'ów).

Po czwarte, idealne proporcje opisu i dialogu. Autorka zwięźle przedstawia scenerie, ograniczając się do najważniejszych kwestii, pozostawiając szczegóły wyobraźni czytelnika. Książka opiera się głównie na opisie akcji i liniach dialogowych, przez co czyta się ją niezwykle sprawnie - co jest kluczowe w literaturze dedykowanej młodemu czytelnikowi, którego nie chce się przecież zanudzić.

Po piąte, zauważyłam, że im dalej w las, tym Hagrid traci swoją rustykalną wymowę słów - o ile we wrześniu wołał jeszcze "Pirszoroczni!" to na wiosnę posługuje się już w zasadzie poprawnym językiem, nie licząc dodawania charakterystycznych dla niego "niech skonam" i "cholibka".

(...)

Po siódme, czytając o nocnych wycieczkach po korytarzach Hogwartu zaczęła mnie zastanawiać kwestia zakazu chodzenia w nocy po zamku - jak sobie uczniowie radzili, jeśli musieli skorzystać z toalety? Czy może rzucali jakieś zaklęcia na swoje pęcherze, by wytrzymały do rana?

(...)

Po dziesiąte, mam zastrzeżenie do tłumaczenia, a raczej niezbyt uważnej korekty, która przeoczyła takie zdanie jak: "Drążąc ze strachu, Harry otworzył drzwi i wbiegli się środka". Ale więcej rażących i rzucających się w oczy błędów nie znalazłam, co nie znaczy, że ich nie ma.

Po jedenaste, rozwój wypadków nie był zaskoczeniem po kilkukrotnym przeczytaniu książki i kilkunastokrotnym obejrzeniu filmu, ale doceniam dobrze skonstruowany plan wydarzeń, w którym każde zdarzenie, z czegoś wynika, a zwroty akcji mają logiczną podbudowę.

(...)

Mam w planach zakup kolejnych części serii w tym wydaniu. Dobrze było wrócić do książki po latach, co prawda może już rozwój fabuły i zwroty akcji nie dostarczały takiego dreszczu emocji, jak podczas pierwszego razu, ale i tak była to bardzo przyjemna lektura. Polecam to wydanie, ale radzę zaopatrzyć się w stalowe nadgarstki.

Po latach powracam do książki z czasów przełomu mojego dzieciństwa i nastoletniości: Harry'ego Pottera. Ale, hola hola, cóż można o nim napisać więcej niż zostało już napisane i powiedziane?

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2017/01/harry-potter-i-kamien-filozoficzny.html

Po pierwsze, uwielbiam nowe wydanie ilustrowane, które jeszcze intensywniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Liczyłam na kolejną książkę młodzieżową, z gatunku tych, w których główna bohaterka jawi się jako kompletny bad-ass, który "skopuje tyłki tym złym". Coś w stylu mocnej przygodówki z silną akcją odwetową. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam po przeczytaniu opisu z okładki.

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/02/santa-olivia.html

Już pierwszych kilka rozdziałów tak mnie odstręczyły od lektury, że poczucie obowiązku doczytania walczyło z potrzebą porzucenia jej na pastwę czasu. Gdybym była redaktorem, do którego trafiłby tak słaby manuskrypt, pewnie nawet nie raczyłabym skontaktować się z jego autorem, by wykrzyczeć: NIE!

Po pierwsze suche, nienaturalne dialogi.
Po drugie sztywni bohaterowie, wodzeni pierwotnymi instynktami, na każdym kroku przeklinającym i nie wzbudzający ani grama sympatii. (...)
Po trzecie - ciężki język, naładowany przymiotnikami, opisami, nieistotnymi szczegółami. Przez co akcja jeszcze bardziej była rozwleczona (pomijając fakt, że i tak była rozciągnięta na kilkadziesiąt lat). (...)
Po czwarte - niewykorzystany potencjał. Nie mam pojęcia, jak autorce udało się historię o genetycznie zmodyfikowanym nadczłowieku zamkniętym w zapomnianym, pogrążonym w beznadziei mieście, sprowadzić do boksu! (...)
Po piąte - "uh-huh"! Zabrakło mi palców, gdy próbowałam policzyć użyty w tej powieści ten zwrot (?) - jakby nie dało się napisać "pokiwała głową" albo "przytaknęła", to nie - jak małpa raz za razem bohaterka wydaje z siebie jakieś paradźwięki.
Po szóste kompozycja - tempo akcji bardzo wolne, bez zwrotów akcji - obserwowanie topiącej się muchy w zupie przysporzyłoby więcej emocji. Jedyna część, która jako-tako się broni to zakończenie.

Wyszła mi litania pisarskich niedociągnięć i błędów. A wytykanie ich sprawiło mi tyle samo przyjemności, co czytanie tej książki. Kompletna strata czasu. Opis z okładki nie miał się nijak do jej treści. Nie polecam.

(Nie wiem, czy książkę można zaliczyć do stricte młodzieżowej literatury z racji na sceny dla dorosłych - jeśli już to raczej do tej starszej grupy wiekowej).

Liczyłam na kolejną książkę młodzieżową, z gatunku tych, w których główna bohaterka jawi się jako kompletny bad-ass, który "skopuje tyłki tym złym". Coś w stylu mocnej przygodówki z silną akcją odwetową. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam po przeczytaniu opisu z okładki.

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/02/santa-olivia.html

Już pierwszych kilka...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W śnieżną noc John Green, Maureen Johnson, Lauren Myracle
Ocena 7,1
W śnieżną noc John Green, Maureen...

Na półkach: ,

To co łączy trzy opowiadania jest jedno zasypane miasteczko (w którym niektórzy znaleźli się przez przypadek), nastoletni bohaterowie, których rodzice lub ex-chłopak z różnych powodów (naprawdę różnych) nie mogą dotrzeć do domu na święta, pierwszoosobowa narracja, no i miłość. (Uczciwie ostrzegam - miłość występuje w tej książce równie często, co w piosence Beatelsów "All you need is love").

Całość recenzji na: http://po-czyta-lna.blogspot.com/2016/01/w-sniezna-noc-swiateczne-opowiadania-o.html)

(...)

Jest to książka, która nadaje się na mroźne, bezśnieżne zimowe noce, gdy opatuleni w kilka koców, trzy pary skarpetek, termofor z żywego kota i zaopatrzeni w kubek gorącego napoju, jesteśmy paleni nagłą potrzebą przeczytania czegoś niezobowiązującego i zabawnego. Czyta się przyjemnie i bardzo szybko (za szybko?). Lektura raczej nie skłania do głębszych refleksji (czasami tylko irytuje stereotypizacją). Ot, taka lekka komedia romantyczna dla młodzieży w wydaniu książkowym.

Okazała się lepsza niż oczekiwałam (bo nie przepadam za romansikami młodzieżowymi). Może i każde opowiadanie reprezentuje inny poziom (trzecie wyraźnie kuleje w stosunku do pozostałych, tym bardziej, że zawiera finał historii) to samą konstrukcję i rozwój fabuły (mimo że z do bólu przewidywalnym zakończeniem) oceniam pozytywnie.

To co łączy trzy opowiadania jest jedno zasypane miasteczko (w którym niektórzy znaleźli się przez przypadek), nastoletni bohaterowie, których rodzice lub ex-chłopak z różnych powodów (naprawdę różnych) nie mogą dotrzeć do domu na święta, pierwszoosobowa narracja, no i miłość. (Uczciwie ostrzegam - miłość występuje w tej książce równie często, co w piosence Beatelsów...

więcej Pokaż mimo to