Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Mam kilkoro żywych brzemion, a każde z nich cięższe."

"Mam kilkoro żywych brzemion, a każde z nich cięższe."

Pokaż mimo to


Na półkach:



Na półkach:

W formie jest iście tradycyjna, żeby nie powiedzieć wręcz konserwatywna, ale harmonia opowieści doskonale współgra z prostolinijnym, bezpośrednim tonem. Przepiękna, chwytająca za gardziel i oczyszczająca historia, ani na moment nie ocierająca się o ckliwość, mimo potężnych nakładów martyrologii. Nie mogę powiedzieć, że Wagamese był najsprawniejszym pisarzem, ale utkał historię niesamowicie ważną, potrzebną i, mam nadzieję, uświadamiającą. Jebać katoli.

W formie jest iście tradycyjna, żeby nie powiedzieć wręcz konserwatywna, ale harmonia opowieści doskonale współgra z prostolinijnym, bezpośrednim tonem. Przepiękna, chwytająca za gardziel i oczyszczająca historia, ani na moment nie ocierająca się o ckliwość, mimo potężnych nakładów martyrologii. Nie mogę powiedzieć, że Wagamese był najsprawniejszym pisarzem, ale utkał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejny essential core klubów książki dla libkowych matek z białej klasy średniej po czterdziestce odhaczony. Zbyt wielu zarzutów nie mam, bo to zwyczajnie poprawna stylistycznie pozycja, ale, no, nic więcej. Wystarczy przeczytać plot summary, a potem kilka rozdziałów, żeby wyczuć intonację i już wnioski, do których prowadzi same cisną się na usta. Czy w taki właśnie sposób "przeczytałem" tę książkę? Być może, w każdym razie ponad siedemset stron w przypadku takiej łopaty to stanowczo za dużo.

Kolejny essential core klubów książki dla libkowych matek z białej klasy średniej po czterdziestce odhaczony. Zbyt wielu zarzutów nie mam, bo to zwyczajnie poprawna stylistycznie pozycja, ale, no, nic więcej. Wystarczy przeczytać plot summary, a potem kilka rozdziałów, żeby wyczuć intonację i już wnioski, do których prowadzi same cisną się na usta. Czy w taki właśnie sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja bratnia dusza literacka, której szukałem od czasów skończenia przygody z DFW i w sumie nie sądziłem, że znajdę. Jestem naprawdę pod wrażeniem, jak z tak odważnie abstrakcyjną fokalizacją światów wewnętrznych, z tak rozwidlonymi i zachowawczymi tropami narracyjnymi udało się Saundersowi dokonać ważnych diagnoz społecznych, a przy tym po brzegi wypełnić te historie błogim humanizmem. Sięgam po "Lincolna..." na dniach.

Moja bratnia dusza literacka, której szukałem od czasów skończenia przygody z DFW i w sumie nie sądziłem, że znajdę. Jestem naprawdę pod wrażeniem, jak z tak odważnie abstrakcyjną fokalizacją światów wewnętrznych, z tak rozwidlonymi i zachowawczymi tropami narracyjnymi udało się Saundersowi dokonać ważnych diagnoz społecznych, a przy tym po brzegi wypełnić te historie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Płakałem

Płakałem

Pokaż mimo to


Na półkach:

Totalnie odjechana od początku do końca, ale niestety ma mocniejsze i słabsze momenty. Poza oczywistym, wywrotowym spojrzeniem na post-kolonializm kocham, z jaką konsekwentnością buduje groteskowych bohaterów, aby między tonami satyrycznego absurdu wsadzić im w usta kwestie jak żywcem wyjęte z rzeczywistej i szczerej dysputy klasowo-rasowej.

Totalnie odjechana od początku do końca, ale niestety ma mocniejsze i słabsze momenty. Poza oczywistym, wywrotowym spojrzeniem na post-kolonializm kocham, z jaką konsekwentnością buduje groteskowych bohaterów, aby między tonami satyrycznego absurdu wsadzić im w usta kwestie jak żywcem wyjęte z rzeczywistej i szczerej dysputy klasowo-rasowej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Takie dzieła utwierdzają mnie w przekonaniu, że literaturę nie tylko da się rozwinąć w obrębie jej nakreślonych przez wieki granic, ale też po prostu wymyślić na nowo. Moja książka roku 2020.

Takie dzieła utwierdzają mnie w przekonaniu, że literaturę nie tylko da się rozwinąć w obrębie jej nakreślonych przez wieki granic, ale też po prostu wymyślić na nowo. Moja książka roku 2020.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Cummins to niezła cwaniara jest. Zaburza linearność dla swagu, rzuca tytułami Borgesa i Marqueza bez kontekstu, desperacko próbuje odkrywać karty, gdy nie za wiele do odkrywania, a wszystko i tak pozostaje tak samo niemrawe. No i jeszcze ten niesmaczny protekcjonalizm w notce autora. To kolejna łzawa historia i kiedy słyszę zarzuty etniczne ze strony odbiorców, nie mogę się pod nimi podpisać, bo przynależność społeczna czy narodowa magicznie nie nadałaby tej książce jakościowego stempla. Z drugiej strony odrobinę wzburza mnie sytuacja, w której manuskrypty tysięcy latynoamerykańskich autorów (z pewnością nierzadko lepszych), których treści oscylują wokół podobnej problematyki tragizmu i adaptacji migracyjnej, są konsekwentnie odrzucane przez wydawnictwa, aż nagle przychodzi babka z NYC związana z Penguinem jeszcze od lat 90. i bez przeszkód wydaje taki bubel w takim nakładzie.

Cummins przed riserczem pewnie nigdy nawet nie przekroczyła południowej granicy, chyba że na wakacje All Inclusive, ale to wciąż zaledwie dzieło fikcji, któremu mimo nikłej jakości historii towarzyszy jednak poczciwa idea. Niemniej ten fikcjonalny sznyt przynosi więcej wad, niż zalet. Papierkowość postaci, patos, całkowite minięcie się z obcej autorce kulturą i przede wszystkim „narzędziowość” historii przedstawianej. Wątpliwe czy do opowiedzenia o współczesnej problematyce migracyjnej potrzebna była ckliwa, wyssana z palca historia rozwleczona na 400 stron. Ważne że hajs się zgadza, można jebnąć paznokcie we wzorek z okładki.

Cummins to niezła cwaniara jest. Zaburza linearność dla swagu, rzuca tytułami Borgesa i Marqueza bez kontekstu, desperacko próbuje odkrywać karty, gdy nie za wiele do odkrywania, a wszystko i tak pozostaje tak samo niemrawe. No i jeszcze ten niesmaczny protekcjonalizm w notce autora. To kolejna łzawa historia i kiedy słyszę zarzuty etniczne ze strony odbiorców, nie mogę się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak piekielnie intymna, że gdyby nie nominacje w kategorii fiction, byłbym pewien że czytam pełnoprawny pamiętnik.

Tak piekielnie intymna, że gdyby nie nominacje w kategorii fiction, byłbym pewien że czytam pełnoprawny pamiętnik.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie jest tenisem, a ja nie umiem grać

Życie jest tenisem, a ja nie umiem grać

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tą powieścią, ponad pół roku temu, czytałem ją na kurewsko nudnych wykładach, których kurewska nuda tak bardzo mnie zaabsorbowała i zdekoncetrowała, że nie byłem w stanie się na niej skupić, ani wczuć się w jej diegesis. Nie była dla mnie ani ciekawa, ani entertaining, więc zwróciłem ją do biblioteki zanim w ogóle skończyłem I część. Teraz, ponad pół roku później, czytając eseje Wallace’a zauważyłem, jak ten wiele zawdzięcza tej książce, nazywając ją rewolucyjną, doskonałą i inspirującą, a samego DeLillo prorokiem postmodernizmu i jego swoistym mentorem, który naprowadził jego myśl literacką na tory, którymi podążał przez całą karierę. Postanowiłem dać jej kolejną szansę, tym razem w oryginale, bo polskie wydanie jest paskudne, przestarzałe i trudne do dorwania i ohh boy, nie żałuję, bo chyba stała się moją ulubioną powieścią ever.

Nie będę się rozpisywał na temat paralel kompozycyjnych, ani samym meta-transcedentalnym wpływie, jakim „Biały szum” oddziałuje na odbiorcę zacierając granice twórca-odbiorca, bo temu już swój wywód poświęcił Wallace w „Rzekomo fajnej rzeczy…”, a ja się na tym nie znam, więc zostaje mi się po prostu podpisać pod tym, co Dave powiedział.

Szerokość kontekstualna tej książki w ustach takiego laika jak ja czyni ją właściwie nieopisywalną zdrowymi, opiniotwórczymi słowami. Powiem tylko, że intonacyjnie i pod względem tempa narracji, to jest jakby bracia Safdie wyreżyserowali adaptację „Tęczy grawitacji”, a pod względem treści to najlepszy portret współczesnej paranoi, kryzysu wieku średniego, desperackiej ucieczki przed śmiercią i innych, abstrakcyjnych bolączek zachodniej cywilizacji, za którymi stoją środki masowego przekazu i zniewolenie konsumpcjonizmem. Poza jasnym obnażeniem człowieka, który z czynnego odbiorcy kultury konsumpcyjnej staje się jej bezradną ofiarą, uświadczamy tu też doskonałej satyry na ogłupiałe środowisko akademickie oraz małomiejskie życie rodzinne. Doskonałość na każdym kroku, motyw goni motyw bez żadnego przystanku, a neurotyczno-paranoiczny ton będący motorem napędowym oddziałuje na czytelnika tak mocno, że można się nabawić nadciśnienia.

To powieść na pewno wyjątkowa i w pewien sposób przełomowa, bowiem to chyba pierwszy przykład obnażenia toksycznej mentalności i kultury śmierci we współczesnej Ameryce, który odbił się w amerykańskiej popkulturze na tak szeroką skalę. To rewolucja dla postmodernizmu literackiego, który z intertekstualnej zabawy z czytelnikiem, zachowując jej ironiczno-groteskowo-awangardowy ton poruszył kwestie w pewien sposób wręcz egzystencjalne, istotne i śmiertelnie poważne, nie tracąc przy tym nic z charakterystycznej dla tego nurtu "zabawowości".

KOCHAM.

Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tą powieścią, ponad pół roku temu, czytałem ją na kurewsko nudnych wykładach, których kurewska nuda tak bardzo mnie zaabsorbowała i zdekoncetrowała, że nie byłem w stanie się na niej skupić, ani wczuć się w jej diegesis. Nie była dla mnie ani ciekawa, ani entertaining, więc zwróciłem ją do biblioteki zanim w ogóle skończyłem I część....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Faktycznie, zajeżdża studenckim snobizmem gościa starającego się ostentacyjnie udowodnić swoją wiedzę z zakresu języka, logiki i filozofii, ale nie mam nic przeciwko temu, bo się utożsamiam, będąc przy tym nieokreślenie głupszym od Wallace'a.

Na przemian traci impet i znów go zyskuje, odchodzi od przewodniego motywu na jakieś abstrakcyjne łona relacji międzyludzkich, aby potem wysnuć wniosek, którego oczekiwałem od kilkudziesięciu stron i tak w kółko. Mimo niedoszlifowania konceptualnego, jest w niej coś tak oryginalnego, czego żaden postmodernista pokolenia DFW nie osiągnął w dziedzinie literackiej. Czy to ten absurdalny neurotyzm bohaterów, czy perfekcyjnie wyczuta żonglerka językiem potocznym i filozoficznym, czy po prostu tytułowy pomysł, który zdaje mi się jedną z najbardziej fascynujących myśli przewodnich w literaturze fikcji, z jakimi kiedykolwiek się spotkałem.

Szkoda, że nie doczekała się polskiego przekładu; czuję, że wiele u mnie straciła przez to, że często traciłem językową koncentrację.

Faktycznie, zajeżdża studenckim snobizmem gościa starającego się ostentacyjnie udowodnić swoją wiedzę z zakresu języka, logiki i filozofii, ale nie mam nic przeciwko temu, bo się utożsamiam, będąc przy tym nieokreślenie głupszym od Wallace'a.

Na przemian traci impet i znów go zyskuje, odchodzi od przewodniego motywu na jakieś abstrakcyjne łona relacji międzyludzkich, aby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sranie w banie. Chociaż kocham umysł Pynchona i jego każde idące donikąd zdanie, to tutaj czuję jakby pierwszy raz faktycznie otarł się o grafomanię.

Sranie w banie. Chociaż kocham umysł Pynchona i jego każde idące donikąd zdanie, to tutaj czuję jakby pierwszy raz faktycznie otarł się o grafomanię.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Konsekwentność, z jaką Franzen buduje sylwetkę współczesnego, skażonego toksycznymi ideałami człowieka jest dla mnie niebywała.

W "Wolności" bezpośrednio podaje na tacy portret ludzi nieprzyzwoitych, zakłamanych, zagubionych i przede wszystkim nieszczęśliwych. Najważniejszą kwestią, która zrodziła się w mojej głowie po przeczytaniu tej powieści jest właśnie problem, jak bardzo trudne, często wręcz nieosiągalne, jest bycie szczęśliwym we współczesnym świecie, doszczętnie pogrążonym w nikczemnych wartościach, które to my, LUDZIE, siejemy, podlewamy i pozwalamy im rosnąć w siłę.

Franzen porusza tutaj też problem, który jest mi bardzo bliski, bowiem ostatnimi czasy często go kontempluję. Czy wolność jest obiektywnym dobrem i wartością, która przysługuje człowiekowi w każdej formie, w każdej dziedzinie życia? Czy za wszelką cenę powinien dążyć do UWOLNIENIA się dla indywidualistycznego dobra, przyjemności? Bohaterowie Franzena wolności notorycznie nadużywają, psując zarówno swój wewnętrzny obraz siebie, jak i raniąc wszystkich tych wokół, których ich wolnościowe czyny pośrednio dotknęły. Głównymi aspektami wolności, które poruszane są w tym wielkim dziele są wolność seksualna oraz wolność ideowa. W moim przekonaniu to właśnie nadużywanie tych dwóch aspektów jest najbardziej autodestrukcyjne, skłonne do zniszczenia nas, jako ludzi, od środka. I Franzen również wydaje się patrzeć na tę kwestię w ten sposób. Uważa, że jak najbardziej - należy walczyć o swoje i dążyć do indywidualnego ukojenia ducha, ale nie kosztem cierpienia innych oraz dążeniem do celu półśrodkami, które są zaledwie przykrywką, a za ich fasadą kryje się egoizm i zakłamanie, jak w przypadku Waltera.

Chciałbym jeszcze wrócić do kwestii nieosiągalnego szczęścia, które przewija się przez całą powieść i obok tytułowej wolności wydaje się centralnym motywem eksploatacyjnym. Każdy bohater z osobna jest kreowany na postać wewnętrznie skażoną jakąś częścią etycznego zła. Mimo tego, jako że Franzen w żadnym stopniu nie ocenia z góry swoich postaci, wciąż możemy odnaleźć w nich element czystej empatii i zrozumienia. Patty, Walter, Richard czy Joey konsekwentnie starają się dążyć do osiągnięcia pełnego szczęścia, poszukując go w drugim człowieku. Niestety ich wzajemne wyparcie moralne oraz nieszczerość wobec samych siebie utrudniają im tę drogę, przez co pogrążają się w depresji. Dopóki nie dostrzeżemy własnych skaz, dopóki nie zrozumiemy samych siebie i tego, czego oczekujemy od życia i innych, nie uzyskamy niepisanego paszportu, który pozwoli nam przekroczyć granicę szczęścia.

Konsekwentność, z jaką Franzen buduje sylwetkę współczesnego, skażonego toksycznymi ideałami człowieka jest dla mnie niebywała.

W "Wolności" bezpośrednio podaje na tacy portret ludzi nieprzyzwoitych, zakłamanych, zagubionych i przede wszystkim nieszczęśliwych. Najważniejszą kwestią, która zrodziła się w mojej głowie po przeczytaniu tej powieści jest właśnie problem, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłe zaskoczenie, bo to właściwie moje pierwsze, pełnoprawne starcie z BG, którego przedstawicieli zawsze miałem za zdemoralizowanych, odczłowieczonych ćpunów i w sumie to faktycznie nimi są, ale Burroughs bynajmniej nie prowadzi jawnej pochwały narkomanii, a sama powieść nie jest elegią dla ćpania, jak podejrzewałem. Wręcz przeciwnie, co podkreśla już we wstępie.

Burroughs na podstawie własnych, dehumanizujących doświadczeń, patrzy krytycznym okiem uzależnionego na świat narkotycznych fantazji i traum. Najbardziej przemawia do mnie niesamowite zdystansowanie, objawiające się bluźnierczym humorem i traktowaniem podejmowanych spraw bardziej błahostkowo, jakby skąpanie świata w opiatach i obrzydliwych dewiacjach seksualnych było czymś niewykraczającym poza niepisaną normalność. W ogólnym rozrachunku książkę i tak odczytuję bardziej jako anty-narkotykową.

Miłe zaskoczenie, bo to właściwie moje pierwsze, pełnoprawne starcie z BG, którego przedstawicieli zawsze miałem za zdemoralizowanych, odczłowieczonych ćpunów i w sumie to faktycznie nimi są, ale Burroughs bynajmniej nie prowadzi jawnej pochwały narkomanii, a sama powieść nie jest elegią dla ćpania, jak podejrzewałem. Wręcz przeciwnie, co podkreśla już we wstępie.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

nie rozumiem

nie rozumiem

Pokaż mimo to


Na półkach:

Jezu, jak to jest niespójnie zredagowane i podane; żadnej chronologii narracyjnej, ani ciągu przyczynowo-skutkowego (nie wiem czy to sam Wallace tak namieszał, czy Pietsch najebany to składał w całość). A mimo wszystko w tym mętliku i rozdziałach liczących od jednej do stu stron, w tym przeskakiwaniu m.in. między franklowskim kompleksem pocenia się, spoglądaniem na współczesną mizoginię, a roztrząsaniu kultury depresji, odnajduję tutaj niesamowicie harmonijną wizję kapitalistyczno-biurokratycznej znieczulicy, która każdemu z nas jest tak bliska. Czy to bliska, czy to z daleka.

Jezu, jak to jest niespójnie zredagowane i podane; żadnej chronologii narracyjnej, ani ciągu przyczynowo-skutkowego (nie wiem czy to sam Wallace tak namieszał, czy Pietsch najebany to składał w całość). A mimo wszystko w tym mętliku i rozdziałach liczących od jednej do stu stron, w tym przeskakiwaniu m.in. między franklowskim kompleksem pocenia się, spoglądaniem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza konfrontacja z Wallacem i już jestem zdumiony jego zdolnościami wyłapywania nieporozumień interpersonalnych, artystycznej manipulacji i zapartego trwania przy swojej, indywidualnej konwencji.

Ten zbiór opowiadań dotyka przede wszystkim toksycznych relacji międzyludzkich, wzajemnego niezrozumienia, ideowych nieporozumień i problemach w postrzeganiu rzeczywistośći. Wallace sięga do najgłębszych zakamarków podłości ludzkiej natury, przelewając na papier problemy, przemyślenia i percepcję bohaterów, którzy tkwią w ciągłych przypadkach skrajnego nieszczęścia i terroru, spotykając na swojej drodze depresję, szowinizm, egoizm czy seksualizajcę. Są zarówno ofiarami zła zewnętrznego, ale też przede wszystkim samych siebie. Swoich racji, których zastosowanie w rzeczywistości przysparza im najwięcej kłopotów.

Ale w tym wirze nieporozumień i licznych konfliktów między paskudnymi ludźmi wciąż pozostaje garść zgryźliwej ironii, która tak naprawdę hiperbolizuje tę "paskudność", pozostawiając wciąż nadzieję dla człowieczeństwa i dobroci ludzkiej, której należy szukać przede wszystkim w sobie, jak i drugim człowieku.

Pierwsza konfrontacja z Wallacem i już jestem zdumiony jego zdolnościami wyłapywania nieporozumień interpersonalnych, artystycznej manipulacji i zapartego trwania przy swojej, indywidualnej konwencji.

Ten zbiór opowiadań dotyka przede wszystkim toksycznych relacji międzyludzkich, wzajemnego niezrozumienia, ideowych nieporozumień i problemach w postrzeganiu rzeczywistośći....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pokoleniowa perspektywa finalnie sprawia wrażenie zbędnej dłużyzny; historia Lefty'ego i Desdemony oraz ich dziedzictwa rodzinnego to po prostu zwyczajny przykład opowieści o imigranckiej asymilacji kulturowej, z całą jej martyrologią, których mnóstwo w kulturze, szczególnie amerykańskiej, przełomu XX i XXI wieku.

Kiedy jednak przebrniemy przez około pięciusetstronicowy wstęp (który mimo że przydługi, ma wciąż mnóstwo dobrych momentów), powieść wkracza na odpowiednie tory, nadrabiając z nawiązką pełnią wrażliwości literackiej w diagnozowaniu seksuologicznych dysfunkcji i problemów.

Pokoleniowa perspektywa finalnie sprawia wrażenie zbędnej dłużyzny; historia Lefty'ego i Desdemony oraz ich dziedzictwa rodzinnego to po prostu zwyczajny przykład opowieści o imigranckiej asymilacji kulturowej, z całą jej martyrologią, których mnóstwo w kulturze, szczególnie amerykańskiej, przełomu XX i XXI wieku.

Kiedy jednak przebrniemy przez około pięciusetstronicowy...

więcej Pokaż mimo to