-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2014-02-08
2013-09-26
Jodi Picoult to autorka ciesząca się ogromną popularnością, zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Pisarka ujęła czytelników niezwykle umiejętnym podejściem do bardzo trudnych zagadnień, które mogą dotknąć każdego z nas. Ciężka choroba, decyzje, które mogą wywoływać moralne rozterki, trudne relacje międzyludzkie - to własnie świat, w którym się obraca i o którym potrafi bardzo interesująco pisać.
Na pierwszy rzut oka tematyka "Dziewiętnastu minut" może wydawać się bardzo amerykańska. Jeżeli jednak dobrze się wczytać, czytelnik szybko zrozumie, że poruszane przez Jodi Picoult problemy są bardzo uniwersalne.
Siedemnastoletni Peter Houghton wyrusza do szkoły z plecakiem wypełnionym bronią. Jego ofiarami stają się zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. W dosłownie parę minut zmienia życie mieszkańców sielankowego Sterling w prawdziwy koszmar. Sprawa wydaje się być oczywista - setki świadków mogą w każdej chwili wskazać Petera jako bezwzględnego mordercę, proces zdaje się być jedynie formalnością. Czy aby na pewno? Chłopak nie należy do grupy znudzonych nastolatków, którzy z braku lepszego zajęcia, zaczynają strzelać do żywych celów. Peter już od czasów przedszkolnych jest ofiarą regularnych upokorzeń ze strony rówieśników. Dorośli umywają od sprawy ręce, bo jak twierdzą, ewentualne interwencje wywołują jeszcze większą agresję. Pozostawiony sam na sam z problemem, żyje w ciągłym strachu przed kolejną podłością ze strony najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Czy lata takiego psychicznego obciążenia mogą usprawiedliwiać jego zachowanie?
Jodi Picoult z niebywałym wyczuciem porusza się w obszarze tematów zdecydowanie kontrowersyjnych. Ucieka od prostych odpowiedzi, stara się w uczciwy i obiektywny sposób pokazać racje każdej ze stron. Prawdą jest, że Peter dopuścił się czegoś niewyobrażalnego i doprowadził do zniszczeń, których nic nie będzie w stanie zrekompensować. W takich momentach wiele osób momentalnie wysuwa postulaty o zakazie powszechnego posiadania broni. Z drugiej strony od razu pojawiają się głosy, że to nie broń a człowiek dokonuje zniszczenia. Świadome i umiejętne posługiwanie się pistoletem czy strzelbą, samo w sobie nie stwarza zagrożenia. Która postawa jest słuszna? Picoult nie opowiada się po jakiejkolwiek stronie, pozwalając czytelnikowi na prywatną ocenę i refleksję.
Choć główny bohater dopuścił się czegoś niewybaczalnego, byłoby zdecydowanym uproszeniem, nazwać go zimnym mordercą. Ze stronic książki wyłania się bowiem postać chłopca regularnie poniżanego, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Mogłoby się zdawać, że część nieprzyjemnych sytuacji, które go spotykają, to tak naprawdę nic nie znaczące drobnostki - mało wyszukane przezwisko, wyrzucenie pudełka na śniadanie przez okno autobusu, prowokacyjne komentarze na temat orientacji seksualnej... Dla większości jego równieśników to małe, nic nie znaczące złośliwości, które postrzegaja bardziej w kategorii dowcipu. Czytelnik ma za to okazję zobaczyć, jak zgubna może się okazać kumulacja takich żartów. Ogrom poniżenia, z jakim zmaga się Peter jest naprawdę przytłaczający.
Pisarka nie ogranicza się jedynie do wnikliwego opisu życia młodego człowieka, który został doprowadzony do ostateczności. Dostrzega wielość interesujących zagadnień, jakie tworzą się po dokonaniu zbrodni. W przejmujący sposób pokazuje dramat rodziców chłopca w chwili, gdy cały świat okrzykuje ich dziecko mianem potwora. Matka będąca położną, dręczy się pytaniami, czy naprawdę była aż tak złą rodzicielką, że jej ukochany syn dopuścił się czegoś tak strasznego. Otoczenie bez wiekszego zastanowienia zrzuca na nią lwią część odpowiedzialności. Czy faktycznie popełniła karygodne błędy w wychowaniu? Jak ma kontynuować pracę w zawodzie, gdy w każdym nowym życiu dostrzega zagrożenie? Ojciec chłopca jest osobą, która nauczyła go posługiwania się bronią. Chłopiec czuł się naprawdę wyróżniony faktem, że dopuścił go do swojej największej pasji. Czy powinien był przewidzieć, że Peter może wykorzystać te umiejętności w tak przerażający sposób? Czy będzie w stanie spojrzeć synowi w oczy, w chwili, gdy z powodu pewnych zdarzeń z przeszłości bardziej utożsamia się z rodzicami ofiar, niż z rolą kochającego i wybaczającego ojca zagubionego chłopca?
Sprawa oczywiście dotyka nie tylko najbliższą rodzinę, ale również osoby z szerzej pojętego otoczenia chłopca. Przykładowo, czy matka dziewczynki, która co prawda nie padła ofiarą Petera, jednak była świadkiem zdarzenia, będzie potrafiła być na tyle obiektywna, by przewodzić w jego procesie? Jak powinna zachować się dawna przyjaciółka chłopca, będąca świadkiem jego regularnego poniżania, która na własne oczy zobaczyła, jak Peter zabija jej chłopaka? "Dziewiętnastu minut" to książka, w której roi się od złożonych problemów, niejednoznacznych odpowiedzi i głębokich emocji.
Czytelnik do samego końca nie będzie w stanie przewidzieć, jak może zakończyć się ta historia. Z jednej strony jest oczywistym, że Peter musi ponieść karę, z drugiej zwykłe skazanie w obliczu wszystkiego, czego się dowiedzieliśmy na temat chłopca, wydaje się trochę "niesprawiedliwe". Rozwiązanie, na jakie zdecydowała się pisarka jest zaskazujące ale i w pełni satysfakcjonujące. Książka z pewnością na długo pozostanie w pamięci czytelnika.
To moje pierwsze spotkanie z dorosłą twórczością Jodi Picoult i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Pomimo, że pisarka wydała już naprawdę bardzo dużo książek, całość jest naprawdę wnikliwa, doskonale przemyślana, świetnie opisana i naprawdę wstrząsająca. Gdybym miała wpływ na listę lektur szkolnych, poważnie zastanowiłabym się nad włączeniem jej do kanonu lektur obowiązkowych. Książka z pewnością nie zmieni każdego szkolnego oprawcy we wzór dobrego zachowania, ale może uczulić otoczenie na sytuacje, w których ktoś bawi się kosztem innej osoby. Z drugiej strony to wyraźny sygnał dla osób poniżanych, że zachowanie, jakiego dopuścił się Peter, w żaden sposób nie rozwiązuje sprawy. Warto wczytać się w jego przemyślenia w trakcie rozprawy a także w treść listu, jaki otrzymał od jednej z postrzelonych uczennic.
Książkę polecam każdemu, kogo interesują trudne problemy i pytania, na które brak jest jednoznacznych odpowiedzi. Jak już wspomniałam, to moje pierwsze spotkanie z dorosłą twórczością pisarki. Jeśli kolejne będą równie udane, szybko zasilę szeregi jej gorących zwolenników. Polecam!
(http://alison-2.blogspot.com/2013/09/dziewietnascie-minut.html)
Jodi Picoult to autorka ciesząca się ogromną popularnością, zarówno w Polsce, jak i na całym świecie. Pisarka ujęła czytelników niezwykle umiejętnym podejściem do bardzo trudnych zagadnień, które mogą dotknąć każdego z nas. Ciężka choroba, decyzje, które mogą wywoływać moralne rozterki, trudne relacje międzyludzkie - to własnie świat, w którym się obraca i o którym potrafi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Krzysztof Spadło zadebiutował w zeszłym roku zbiorem dziesięciu opowiadań z pogranicza horroru i science-fiction. Choć sama nie należę do fanów tych gatunków, bardzo przychylne recenzje skłoniły mnie do zapoznania się z tą książką. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Niemal od pierwszej kartki dało się odczuć, że autor potrafi pisać znakomite historie. Być może za sprawą moich prywatnych preferencji najbardziej doceniłam jednak to, co w jego opowiadaniach było najbardziej zbliżone do rzeczywistości. Historie z pozoru przeciętnych ludzi, wiodących z pozoru przewidywalne życie. Tym większa była moja radość, gdy dowiedziałam się, że w kolejnej książce autor planuje zmierzyć się z bardziej "życiową" tematyką. Siegając po książkę wierzyłam, że twórczość Krzysztofa Spadło obrała właściwy kurs. Czy moje wygórowane oczekiwania odnośnie do jego najnowszej książki zostały zaspokojone? O tym za moment.
"Na pohybel całemu światu!" to pierwszy tom powieści "Skazaniec". Na czym polega wyjątkowość tego tytułu, dowiedzą się ci, którzy skuszą się na lekturę. Dla zachęty co nieco o samej fabule.
Człowiek u progu dorosłego życia często ma wrażenie, że świat leży u jego stóp. Możliwości wydają się być nieograniczone i tylko od niego zależy, co zdoła osiągnąć. Niestety zwykle nie zdaje sobie jednak sprawy, że równie łatwo jest całkowicie się pogrążyć, dosłownie z dnia na dzień przekreślić wszystkie szanse, jake oferuje los. Doskonale wie o tym nasz główny bohater. Ropuch, bo właśnie taką ksywę nosi, zostaje skazany na dożywocie i trafia to wronieckiego więzienia. Nie wiadomo za co, choć jeśli wierzyć jednemu z innych skazańców, za każdym dożywociem kryje się śmierć... Aby przetrwać, mężczyzna szybko musi opanować panujące tam reguły. Nie ma taryf ulgowych, kto nie jest wystarczająco pojętny, szybko przekona się o tym, jak podłe może być życie w zakładzie. Naiwni zostaną perfidnie wykorzystani, buntownicy szybko dowiedzą się, gdzie ich miejsce, ewentualne sojusze oparte będą na wzajemnych korzyściach, w więzieniu niczego nie ma za darmo. Co więcej, nie wystarczy siedzieć cicho i trzymać się z dala od kłopotów. Trzeba dobrze poznać psychikę współwięźniów, tak by umiejętnie nimi kierować lub przynajmniej wyrobić sobie w miarę bezpieczną pozycję. W przeciwnym razie, człowiek od razu znajduje się na przegranej pozycji. I choć więzienie stanowi bardzo specyficzne, zamknięte środowisko, nawet tutaj przebrzmiewają echa wydarzeń, rozgrywających się w Polsce i na świecie. Nie brakuje zarówno scen smutnych jak i bardzo zabawnych, zaskakujących zwrotów akcji, wstrząsających zdarzeń. Jakże inne, a mimo wszystko w jakiś sposób podobne - codzienne życie...
Rozpoczynając lekturę, liczyłam na wiele, lecz mimo to nawet przez chwilę nie spodziwałam się, że książka wciągnie mnie do tego stopnia. Znakomicie nakreślony klimat jednego z najbardziej znanych polskich więzień sprawia, że bardzo łatwo jest uwierzyć, w opisane w książce wydarzenia. Nie brakuje barwnych i niepowtarzalnych postaci. Mamy tutaj osoby, które w więzieniu przeżyły większość swojego życia i doszły do etapu, w którym świat zewnętrzny bardziej je przeraża, niż pociąga. Zamiast się buntować, lub tęsknić do tego, co już za nimi, uważnie obserwują otoczenie i zwykle są w stanie wyciągnąć właściwe wnioski. Mamy też postacie, które dopiero rozpoczynają swoje życie w niewoli i z niebywałą łatwością pakują się w kłopoty. Nie brakuje kombinatorów, którzy za odpowiednią opłatą, będą w stanie zdobyć niemal każdy pożądany towar, ludzi dla których stosowna zapłata jest wystarczającym argumentem, by zdobyć się na każdą podłość. Paradoksalnie życie w zamknięciu wcale nie musi oznaczać zakończenia kryminalnej działalności. Nie brakuje ludzi, którzy to właśnie w więzieniu stają się groźnymi przestępcami...
Oprócz świetnie nakreślonego klimatu więzienia, wyrazistych bohaterów, ciekawej, wielowątkowej fabuły, na uwagę zasługuje również historyczne tło książki. Akcja rozpoczyna się na początku lat 20-tych ubiegłego stulecia. Nawet jesli więźniowie mają ograniczony dostęp do informacji z zewnątrz, pewne zdarzenia mają również wpływ na ich życie. Choćby wprowadzenie polskiej waluty, która może być pożądanym towarem w nielegalnych, więziennych transakcjach. Nie brakuje i innych smaczków, wspomnianych jakby mimochodem, choćby informacji na temat pierwszej egzekucji dokonanej za pomocą gazu. Tego typu wzmianki stanowią bardzo ciekawe urozmaicenie całej książki.
"Tego dnia, kiedy zbijałem tę cholerną skrzynię i wyobrażałem sobie, jak miło byłoby posłać aspirantowi Szumskiemu kilka gramów ołowiu pomiędzy oczy, gdzieś daleko stąd rodziła się okrutna ideologia. W tym samym czasie w murach bawarskiego więzienia Landsberg pewien skazaniec, który nazywał się Adolf Hitler, pisał swój szalony, okrutny manifest nienawiści, zatytułowany "Mein Kampf"."
Książkę "Na pohybel całemu światu!" nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować do konkretnego gatunku. Czytelnik znajdzie w niej elementy sensacji, dramatu, thillera a nawet romansu. To sprawia, że bardzo trudno przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się akcja, każda kolejna strona może stanowić dużą niespodziankę...
Jest chyba oczywistym, że książka zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Właściwie nadal nie mogę uwierzyć, że liczy sobie ponad 400 stron, bo czytało się ją naprawdę błyskawicznie. Genialne zakończenie sprawia, że czytelnik już myśli o tym, co zdarzy się w kolejnym tomie. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli na niego zbyt długo czekać, jest to bowiem ten typ książki, którą chce się czytać i czytać...
Mam nadzieję, że zaplanowana z dużym rozmachem kampania promocyjna, na którą składa się m.in. etiuda filmowa czy specjalna strona internetowa, sprawi, że książka wzbudzi zainteresowanie, na które zasługuje. Mnie pozostaje gorąco ją polecać i mocno trzymać kciuki za jej sukces.
(http://alison-2.blogspot.com/2013/09/skazaniec-tom-i.html)
Krzysztof Spadło zadebiutował w zeszłym roku zbiorem dziesięciu opowiadań z pogranicza horroru i science-fiction. Choć sama nie należę do fanów tych gatunków, bardzo przychylne recenzje skłoniły mnie do zapoznania się z tą książką. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Niemal od pierwszej kartki dało się odczuć, że autor potrafi pisać znakomite historie. Być może za sprawą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-14
Fantastyka nigdy nie należała do moich ulubionych gatunków. Traktowałam ją bardziej w kategoriach dobrej rozrywki, choć niekoniecznie czegoś, co mogłoby chwycić czytelnika za serce. Być może dlatego spektakularny sukces G. R. R. Martina bardzo długo nie robił na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Pomimo iż półki w księgarniach zdobiły jego opasłe tomy, a telewizja emitowała kolejne odcinki nakręconego z dużym rozmachem serialu, zupełnie nie ciągnęło mnie do jego szalenie długiej i zawiłej sagi. Gdy jednak "Gra o tron" trafiła do mojego domu, nie byłam w stanie poskromić ciekawości. Chciałam przekonać się, czym zdaje się zachwycać cały świat i ... przepadłam na dobre.
Ogólny zarys "Gry o tron" jest stosunkowo prosty. W Zachodnich Krainach na próżno marzyć o spokojnym i sielskim życiu. Co prawda udało się pokonać szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, jednak jego potomstwo nadal ma aspiracje odzyskać utracony tron. Obecnie panujący Robert Baratheon zaczyna wątpić w szczere intencje otaczających go ludzi, dlatego postanawia odwiedzić starego przyjaciela, Eddarda Starka i obdarzyć go wyjątkowo odpowiedzialnym stanowiskiem. Eddard najchętniej pozostałby na swoich ziemiach północy, zwanych też królestwem zimy, jednak pewne okoliczności sprawiają, że czuje się zobowiązany przyjąć to ogromne wyróżnienie. Jeszcze nie ma najmniejszego pojęcia, jak bardzo ta decyzja wpłynie na życie całej jego rodziny. Nadchodzą wyjątkowo trudne czasy, gdy nawet najbliższa rodzina może okazać się śmiertelnym wrogiem.
O ile sam pomysł na książkę wydaje się mało skomplikowany, o tyle rozmach w kreowaniu rzeczywistości, barwnych postaci, relacji pomiędzy członkami poszczególnych rodów mogą przyprawić o zawrót głowy. Mamy tutaj przedstawicieli wielu rodów, przy czym najważniejszymi, przynajmniej na tą chwilę zdają się być Starkowie i Lannisterowie. Można by założyć że ci pierwsi to pozytywni bohaterowie a po tych drugich można się spodziewać wszystkiego co najgorsze, jednak byłoby to spore uproszczenie. Nawet najbardziej szlachetnym bohaterom zdarza się mniej godne zachowanie czy najzwyczajniejszy w świecie ludzki błąd. Ciemne charaktery zaś nie zawsze wywołują bardzo negatywne uczucia. Sama z dużym zainteresowaniem śledziłam przykładowo losy przebiegłego i naprawdę inteligentnego Tyriona Lannistera. Każda z postaci jest absolutnie niepowtarzalna, a ponieważ autor pozwala nam poznawać opowieść z perspektywy wielu bohaterów, każdego z nich mamy szansę poznać naprawdę dobrze. Każda stronica to kolejne powiązania między rodami, intrygi, spiski, zasadzki. Naprawdę trudno znaleźć moment, w którym książkę można by choć na chwilę odłożyć na półkę. Czytelnik bardzo szybko znajdzie sobie postacie, którym podświadomie zacznie gorąco kibicować. Możecie wierzyć mi na słowo, niezależnie od tego, którego bohatera wybierzecie, autor zadbał o to, byście w którymś momencie poważnie obawiali się o jego życie.
W przypadku tego tytułu warto wspomnieć o wersji audio, którą nagrano z wyjątkowym rozmachem. W produkcji wzięło udział 86 aktorów, a także ponad 20 stażystów i 30 osób w postprodukcji. Znakomicie dobrane do głównych bohaterów głosy sprawiły, że bardzo szybko porzuciłam czytanie właśnie na rzecz słuchania i ani przez moment nie żałowałam tej decyzji. Oprócz samej interpretacji tekstu, zachwyciła mnie muzyka Adama Walickiego. Losom każdego z bohaterów towarzyszyła charakterystyczna dla niego ścieżka dźwiękowa, za sprawą czego całość nabrała naprawdę wyjątkowego, nieco mrocznego klimatu. Spoglądając na oceny pod tą produkcją, nietrudno zauważyć, że zachwyt nad tym audiobookiem udzielił się prawie wszystkim słuchaczom. Po przesłuchaniu pozostał jednak pewien dylemat. Z jednej strony nie mogę się doczekać kolejnej części sagi. Z drugiej, choć zdecydowanie wolałabym jej słuchać niż czytać, audiobooka niestety jeszcze nie ma i nie jestem pewna jak długo będę w stanie na niego czekać. W każdym bądź razie "Grę o tron" w wersji audio gorąco polecam i wierzę, że może przypaść do gustu nawet osobom, które sceptycznie podchodzą do audiobooków i mają problemy nad skupieniem się nad tym, co słyszą.
Długo zastanawiałam się, jakim cudem fantastyka mogła porwać mnie do tego stopnia. Na pewno zrobiła na mnie wrażenie niesamowita wielowątkowość i dbałość o detale. Czytanie tej książki robi równie wielkie wrażenie jak podziwianie złożonej z tysięcy kawałków układanki. Niewiele osób znajdzie w sobie dość motywacji i zaparcia by zmierzyć się z takim zadaniem a G. R. R. Martin jest niewątpliwie mistrzem w swoim fachu. Myślę jednak, że uwiodła mnie również sama otoczka książki, która w dużym stopniu kojarzyła mi się ze średniowieczem. Począwszy od strojów, przez mentalność, kodeks honorowy, sojusze polityczne, przypieczętowane obietnicą zawarcia małżeństw aż po strategie prowadzenia walk - wszystko w jakiś sposób odnajduje swoje odzwierciedlenie w średniowieczu i chyba właśnie z tego powodu sagę mogą pokochać nie tylko fani fantastyki. Niezależnie od tego, co bym jeszcze nie napisała, nie będę w stanie oddać fenomenu tej niezwkłej książki i całej sagi. Myślę, że po prostu warto z nią zaryzykować. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdy pozna się pierwszą część, poznanie kolejnych stanie się czymś zupełnie oczywistym. Nie codzień mamy szansę obcować z równie barwną i wciągającą opowieścią. Dlatego dajcie się skusić na niepowtarzalną przygodę. Gorąco polecam!
(http://alison-2.blogspot.com/2013/07/gra-o-tron.html)
Fantastyka nigdy nie należała do moich ulubionych gatunków. Traktowałam ją bardziej w kategoriach dobrej rozrywki, choć niekoniecznie czegoś, co mogłoby chwycić czytelnika za serce. Być może dlatego spektakularny sukces G. R. R. Martina bardzo długo nie robił na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Pomimo iż półki w księgarniach zdobiły jego opasłe tomy, a telewizja emitowała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-17
Podejrzewam, że wiele osób zdążyło się już zorientować, z jak wielką uwagą śledzę poczynania pana Mariusza Zielke. Jego "Księga kłamców" totalnie wyprowadziła mnie z równowagi i do dziś nie pozwala o sobie zapomnieć. Również "Wyspa dla dwojga" spotkała się z moim zainteresowaniem, nawet jeśli z reguły unikam opowiadań. Pragnąc lepiej poznać samego autora, szybko natknęłam się na informację o jego wcześniejszej książce a mianowicie o "Wyroku". Pisano, że to pierwszy polski thiller finansowy, w co początkowo nieco powątpiewałam... Niestety nie mogłam wyrobić sobie bardziej rzeczowej opinii, bo książka okazała się nieosiągalna, jakby ktoś zmiótł z powierzchni ziemi cały nakład. Całe szczęście, że Czarna Owca, zachęcona pozytywnymi opiniami czytelników, postanowiła wydać ją ponownie. I tak oto Mariusz Zielke stał się jednym z najnowszych autorów znakomitej Czarnej Serii.
Nowe wydanie od razu rzuca się w oczy. Okładka jest jakby zapowiedzią szybkiej, dynamicznej akcji a dopisek "Poznaj mroczne sekrety polskiej finansjery, polityki i mediów" działa na wyobraźnię...
A co w środku? Historia dziennikarza, Jakuba Zimnego, który trafia na chwytliwy temat. Za jego sprawą na światło dzienne wychodzą podejrzane transakcje znanego na polskim rynku Andreasa Holdnera. Dziennikarz od razu rozpoznaje gorący temat ale jeszcze nie przeczuwa, że jego artykuł jest dopiero wstępem do tematu życia, w którym nie zabraknie wpływowych biznesmenów, urzędników najwyższego szczebla ale i groźnych przestępców... Tyle o treści, bo każde dodatkowe słowo mogłoby popsuć wrażenia z lektury tej książki, pełnej fantastycznych zwrotów wydarzeń i misternie skonstuowanych intryg. Wydawnictwo Owca, promując książkę kładzie duży nacisk na podobieństwo do pierwszej części trylogii Larssona. Pomyli się jednak ten, kto stwierdzi, że książka jest jedynie marną imitacją - wiele wydarzeń opisanych na książce jest wynikiem prywatnych doświadczeń autora. Ile w tej książce prawdy a ile fikcji wie chyba wyłącznie sam autor...
Przyznaję, że trudno ocenić mi przystępność momentami specyficznego języka tej książki. Moje wykształcenie pozwala mi bez trudu zagłębiać się w szczegóły finansowych rozgrywek, podejrzewam jednak że osoby, które z przerażeniem myślą o wypełnianiu PITu, mogą z książką mieć pewne problemy... Co prawda zawsze można zignorować niezrozumiałe fragmenty i skupić się na tym co bardziej zrozumiałe i równie fascynujące, jednak gorąco zachęcam by rozpracowywać każdy jej szczegół, nawet jeśli lektura całości miałaby zająć kilka tygodni - warto!
Osoby zaintrygowane, choć nadal niezdecydowane odsyłam na stronę książki, na której znajduje się jej fragment - być może to on sprawi, że zapragniecie poznać całość...
http://www.wyrok.eu/fragment.htm
Jak dopisek na okładce wskazuje, książka to nie tylko finanse. To również polityka i media a może bardziej kombinacja obu tych elementów. Jaki jest wasz stosunek do gazet? Czy wierzycie w opinie i analizy tzw. specjalistów? Mariusz Zielke udowodni Wam, że to, co często zdaje się być białe bywa również czarne, naprawdę czarne... Po lekturze tej książki inaczej spojrzycie na dzienniki w kioskach a czytając artykuły zaczniecie się zastanawiać ile w nich prawdy... To podróż w jedną stronę, tylko dla odważnych - bo gdy raz zrozumiecie, jak działa wielki świat finansów i mediów, trudno będzie Was znowu omamić. I co prawda rzadko będzie Wam dane odkryć drugie dno, przynajmniej będziecie go bardziej świadomi...
Czy muszę jeszcze dodawać, że książka szalenie mi się podoba? ;-) Teraz rozumiem dlaczego "Wyrok" został nazwany pierwszym polskim thillerem finansowym - książka o trudnej i ryzykownej tematyce, której wcześniej nie podjął się żaden polski autor, napisana tak pasjonująco, trzymająca w napięciu do ostatniej chwili, naprawdę aż żal gdy się kończy...
To skandal, że tak długo musiała czekać na przyzwoite wydanie, choć może jednak powinnam się cieszyć, że w ogóle się doczekała... Ze swojej strony gorąco zachęcam do poszukiwania tej książki - swojego egzemplarza z domu nie wypuszczę w obawie, że po raz kolejny zniknie z całym nakładem ;-) Bo takiej popularności autorowi życzę :-)
(http://alison-2.blogspot.com/2012/10/wyrok.html)
Podejrzewam, że wiele osób zdążyło się już zorientować, z jak wielką uwagą śledzę poczynania pana Mariusza Zielke. Jego "Księga kłamców" totalnie wyprowadziła mnie z równowagi i do dziś nie pozwala o sobie zapomnieć. Również "Wyspa dla dwojga" spotkała się z moim zainteresowaniem, nawet jeśli z reguły unikam opowiadań. Pragnąc lepiej poznać samego autora, szybko natknęłam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Porozmawiajmy o polityce... Mogę sobie wyobrazić Wasze reakcje. O czym tu rozmawiać, było beznadziejnie, jest beznadziejnie i lepiej pewnie też nie będzie. Wybory - oficjalnie nie wypada czegoś podobnego powiedzieć ale właściwie szkoda czasu na głosowanie, bo nieważne kto by wygrał i tak o obietnicach zapomni i zajmie się własnym majątkiem. Ale mówić tak nie wypada, bo w końcu nie po to walczyli przodkowie o wolność wyboru, by ją ignorować. Więc co robić... W niektórych krajach dopuszczalne jest oddanie w wyborach białej kartki. Jest to ważny głos, wyrażający krytykę wobec wszystkich kandydatów – głosuję, bo takie moje prawo ale że nie mam na kogo, głosuję przeciw wszystkim. Kusząca opcja...
W książce „Miasto białych kart” José Saramago postanowił pójść krok dalej i pokazać nam co się stanie, gdy na białą kartkę zdecyduje się większość społeczeństwa. Wybory w stolicy nienazwanego kraju. Paskuda pogoda pozwala zakładać, że tym razem wielu obywateli w ogóle nie ruszy się z domu. Mijają długie godziny a członkowie komisji wyborczych wprost wychodzą z siebie, by namówić kogokolwiek do głosowania, choćby własną rodzinę. Godzina czwarta – nagle, nie wiedzieć czemu ludzie zaczynają opuszczać mieszkania by dopełnić obywatelskiego obowiązku. Godzinami cierpliwie stoją w kolejkach, by oddać swój głos. Jak już niedługo się okaże, w większości „biały” głos... Nikt nie potrafi wytłumaczyć dlaczego akurat tutaj, w stolicy, doszło do tak niecodziennej sytuacji, podczas gdy cała reszta kraju głosowała tak jak zwykle, na konkretne partie. Politycy próbują poruszyć sumienie głosujących, tak by w kolejnym głosowaniu zwrócili się w stronę konkretnej partii. I tym większe jest ich zaskoczenie, gdy liczba białych kart nawet się zwiększa - 83 procent mieszkańców stolicy postanawia wyrazić swoje niezadowolenie.
Rząd nie widzi innej możliwości jak tylko opuścić stolicę, pozbawić jej wszelkich praw i boleśnie dać jej do zrozumienia, jak bardzo się pomyliła, odrzucając panujące dotąd struktury władzy. Pod osłoną nocy opuszcza miasto, stawiając na jego granicach żołnierzy a o swojej decyzji informując mieszkańców dopiero następnego dnia, w orędziu prezydenta – cóż, to z pewnością wyczerpująca informacja, choć tak uboga w emocje, gdy porówna się ją do słów samego autora...
„... sentymentalne, takie jak, Stolica Obudziła się Osierocona, ironiczne, jak, Kasztan Wybuchł w Ustach Prowokatorów albo Bała Kartka Stała się Czarna, pedagogiczne, jak Państwo Udziela Lekcji Zbuntowanej Stolicy, mściwe, jak Nadeszła Pora Wyrównania Rachunków, profetyczne, jak Od Tej Chwili Nic Już Nie Będzie Takie Jak Dawniej, alarmistyczne, jak Anarchia u Bram albo Podejrzane Ruchy na Granicy, retoryczne, jak Historyczne Orędzie w Historycznej Chwili, pochlebcze, jak Godność Prezydenta Wyzywa Nieodpowiedzialność Stolicy, wojenne, jak Wojsko Otacza Miasto, obiektywne, jak Odwrót Organów Władzy Przebiegł bez Zakłóceń, radykalne, jak Urząd Miasta Powinien Przejąć Najwyższą Władzę, taktyczne, jak Ratunek w Tradycji Municypalnej.”
Str. 110
Miasto opuszcza również policja i można się spodziewać, że w tej sytuacji stolica będzie teraz miastem bezprawia, w którym kradzieże, gwałty i rozboje staną się standardem. Czy aby na pewno? Jak zareagują mieszkańcy na tą nietypową banicję? Jakie będą dalsze działania rządu, który z całą pewnością nie ma zamiaru rezygnować ze stolicy?
Saramago przedstawia nam jedno z możliwych rozwiązań, trudno powiedzieć na ile realne, z całą pewnością bardzo przewrotne. „Miasto białych kart” jest swego rodzaju kontynuacją „Miasta ślepców”, choć z powodzeniem można je przeczytać bez znajomości pierwszej książki. W niektórych przypadkach może to być nawet wskazane, ponieważ wiele osób, które wcześniej czytały „Miasto ślepców”, oczekują czegoś podobnego, a to nie będzie miało miejsca. Po pierwsze, tematyka jest dość trudna. Nie każdy interesuje się polityką a w tym przypadku bardzo przydaje się przynajmniej ogólna orientacja w strukturach rządzących. Problem ślepoty na swój sposób może dotknąć każdego i jest w pewnym sensie nam bliski. Problemy rządzących to już inna bajka... Po drugie, o ile w „Mieście ślepców” mamy konkretną grupę bohaterów, którzy towarzyszą nam od samego początku, o tyle „Miasto białych kart” na dobrą sprawę nie ma głównego bohatera. Pojawiają się tutaj różne osoby, zaczynając od samego prezydenta a kończąc na sprzedawcy gazet, ale po przeczytaniu całej książki, nadal nie możemy odpowiedzieć na pytanie, o kim naprawdę była...
Jak na Saramago przystało, znowu nie ma wydzielonych dialogów, za to nie brakuje długich i zawiłych zdań, do których osobiście mam słabość, choć wielu osobom sprawiają spore trudności. Autor wplata swoje komentarze, coś zapowiada, z czegoś się tłumaczy, przypomina stare mądrości, czyli robi wszystko to, czego moglibyśmy się spodziewać po tym portugalskim Nobliście.
„Po plenarnym posiedzeniu rządu, do którego w naszym mniemaniu na ostatniej stronie poprzedniego rozdziału odnieśliśmy się w sposób wyczerpujący, ścisły gabinet ministrów, ten od kryzysów, przedyskutował i przyjął kilka decyzji, które w swoim czasie ujrzą światło dzienne, jeżeli rozwój wypadków, zapowiedzieliśmy przy innej okazji, nie zmieni ich na niebyłe albo nie zmusi do zastąpienia innymi, wszak, o czym zawsze należy pamiętać, człowiek strzela, pan bóg kule nosi, a niewiele było okazji, niemal zawsze zgubnych, w których obaj zgodnie decydowali.”
Str. 86-87
Trudny temat, nieokreślony bohater, wymagający styl autora – nic dziwnego, że wiele osób nie jest w stanie skończyć tej książki a na portalach pojawiają się komentarze typu – droga przez mękę... Z pewnością nie jest to książka na jedno popołudnie, tu po prostu czasem trzeba się zatrzymać, zastanowić, czasem przeczytać jeszcze raz. To książka, która otwiera nam oczy na absurdy otaczającego nas świata, w którym demokratyczny gest, będący pokojowym wyrazem niezadowolenia z działalności struktur rządzących staje się furtką do totalitaryzmu. To książka wnikliwa i niepokojąca, trudna ale jakże wartościowa i ważna. Polecam, jeśli nie na dziś, to na jutro, przyszły miesiąc czy rok – moment, w którym poczujecie, że jesteście na nią gotowi...
(http://alison-2.blogspot.com/2012/09/miasto-biaych-kart.html)
Porozmawiajmy o polityce... Mogę sobie wyobrazić Wasze reakcje. O czym tu rozmawiać, było beznadziejnie, jest beznadziejnie i lepiej pewnie też nie będzie. Wybory - oficjalnie nie wypada czegoś podobnego powiedzieć ale właściwie szkoda czasu na głosowanie, bo nieważne kto by wygrał i tak o obietnicach zapomni i zajmie się własnym majątkiem. Ale mówić tak nie wypada, bo w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-09-09
José Saramago to wyjątkowo charakterystyczny pisarz. Jego książek nie sposób pomylić z dziełami jakiegokolwiek innego autora. Portugalczyk, laureat Nagrody Nobla, człowiek, któremu na sukces przyszło czekać ponad 60 lat...
Przyznaję, że należę do wiernych wielbicielek twórczości tego pisarza. Mimo to odnoszę się z pełnym zrozumieniem do każdego, kto po przeczytaniu kilkunastu stron którejkolwiek książki Saramago, rzucił nią o ścianę... Dlaczego miałby to zrobić? O tym później.
"Miasto ślepców" to chyba jedna z najbardziej znanych książek pisarza, głównie za sprawą efektownej ekranizacji powieści, autorstwa Fernando Meirellesa.
W nienazwanym kraju znajduje się zwykłe, nienazwane miasto. Ani lepsze, ani gorsze od milionów innych miast na całym świecie. W tym przeciętnym mieście, dochodzi do niezwykłego zdarzenia. Oto na środku skrzyżowania, jeden z kierowców niespodziewanie traci wzrok. Sprawa jest dość nietypowa, bo nieszczęśnik nie tylko nigdy nie miał większych problemów ze wzrokiem ale też po utracie wzroku zamiast ciemności, której doświadczają zwykli ślepcy, widzi biel... Niedługo potem ta sama przypadłość dotyka osoby, które miały bezpośredni kontakt z pierwszą ofiarą – człowiek, który pomógł mu na skrzyżowaniu, lekarz okulista, u którego szukał pomocy, jego własna małżonka. Choroba zatacza coraz szersze kręgi i rząd, pragnąc uniknąć białej epidemii, postanawia umieścić chorych w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Zamknięci w nim ludzie stają w obliczu konieczności zorganizowania życia na nowo, ręka w rękę z każdym, kogo los sprowadził do szpitala. Szybko okazuje się jednak, że w obliczu tragedii pojęcia dobra i zła ulegają przewartościowaniu, a człowiek jest zdolny do najstraszniejszych czynów, by choć trochę przedłużyć własną egzystencję. Cudowny, zorganizowany, cywilizowany świat rozpada się niczym domek z kart, a chore społeczeństwo coraz bardziej przypomina dzikie zwierzęta. W tym całym zamieszaniu nikt nawet nie przypuszcza, że w szpitalu znalazła się jedna, zdrowa osoba...
Trzeba przyznać, że José Saramago, jak mało kto potrafi zanurzyć się w umysł zwykłego człowieka i wydobyć z niego wszystkie myśli, nawet takie, o których istnieniu sami jeszcze nie wiemy lub wolimy nie wiedzieć. Pisarz zmusza nas do zastanowienia się nad tym, gdzie kończy się nasze człowieczeństwo, jak łatwo można zapomnieć o drugiej osobie w obliczu zagrożenia własnej egzystencji. Pokazuje człowieka nie takim, jakim chciałby być a takim jakim naprawdę jest – słabym, podatnym na manipulacje, czasem nieczułym, czasem naiwnym, niedoskonałym...
Książka opowiada o wymyślonej, białej epidemii, jednak to, o czym pisze autor, możemy zaobserwować w realnym świecie. Wystarczy by w nasz bezpieczny uporządkowany świat wdarła się katastrofa. Ile razy oglądaliśmy w telewizji scenki jak to porządni obywatele okradają sklepy po tym, jak miasto nawiedziła powódź czy huragan? Jak ludzie ograbiają domy tych, z którymi jeszcze niedawno urządzali przyjęcia w ogrodzie? Ile razy widzieliśmy żołnierzy, którzy przekonani o tym, że nikt ich nie przyłapie i nie wyciągnie konsekwencji dopuszczają się gwałtów i wymyślnych tortur, również na zupełnie niewinnych i bezbronnych ludziach?
"Miasto ślepców" to nie jest przyjemna książka. To gorzka pigułka, którą trudno przełknąć a jeszcze trudniej przyznać autorowi rację – bo choć gdzieś w głębi duszy wiemy, że ma rację, tak bardzo chcemy, by się mylił.
Jakby tego było mało, książka ze strony na stronę coraz bardziej obrasta brudem. W ślepym społeczeństwie bardzo trudno zachować higienę, tym bardziej, że wiele osób wychodzi z założenia, że nie warto się trudzić – swoim potrzebom można ulżyć dosłownie wszędzie – w końcu i tak nikt nie zobaczy. Liczne opisy rozkładających się ciał, odchodów, gnijącego pożywienia, mogą sprawić spore trudności bardziej wrażliwym czytelnikom. Do tego dochodzi jeszcze bardzo specyficzny język autora, przez który wielu czytelników nie będzie w stanie przebrnąć.
Saramago nie używa imion. Choć w książce pojawi się wiele bohaterów, nie zostanie przytoczone ani jedno nazwisko. Zamast tego operować będziemy określeniami typu: zezowaty chłopiec, żona lekarza, człowiek z opaską na oku. Osobiście nie miałam z tym większych problemów i po pewnym czasie te określenia bardziej przypadły mi do gustu niż przykładowo skomplikowane nazwiska, niemniej niektórych czytelników może to drażnić.
Zdecydowanie trudniej oswoić się ze sposobem, w jaki autor prezentuje dialogi. Są one najzwyczajniej w świecie zlane z tekstem, tak że otwierając książkę na którejkolwiek stronie, można odnieść wrażenie, że w ogóle ich nie ma. Po pewnym czasie można dojść do większej wprawy, jednak na początku może zdarzyć się, że będziemy musieli przeczytać dialog dwa razy, by zrozumieć, kto brał w nim udział i co powiedział.
"Wstając, spytała, Czujesz jakąś zmianę, Żadnej, odparł, Uważaj, zapalę światło, powiesz, czy odczuwasz różnicę, Nie, żadnej, Na pewno, Nic, po prostu biel, tak jakby nie istniała noc."
Str. 17
Autor zdaje się mieć dużą słabość do różnorodnych przysłów i mądrości życiowych, które bardzo chętnie wplata w swoją opowieść.
"Na szczęście, jak to pokazuje historia ludzkości, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, choć pamiętajmy, że czasem bywa odwrotnie, dobre rzeczy pociągają za sobą fatalne wydarzenia, ale świat jest pełen sprzeczności i tylko nieliczne udaje nam się rozwikłać."
Str. 224
Saramago jest narratorem, który od czasu do czasu lubi przerwać swoją opowieść, by zastanawić się nad jakimś zagadnieniem, które być może nurtuje czytelnika. Przykładowo dlaczego któryś z bohaterów wypowiedział dane zdanie, czy wykonał daną czynność. W niektórych przypadkach uzyskamy wyczerpującą odpowiedź na takie pytania, w innych autor uczciwie informuje, że tej informacji nie otrzymamy... Co prawa jako narrator ogarnia on wzrokiem zdecydowanie większy obszar, niż którykolwiek z bohaterów, jednak niektóre zdarzenia i miejsca pozostają niedostępne nawet dla niego.
"Ciekawe, co się dzieje w środku, nie możemy ryzykować i wedrzeć się do środka, ale od czego jest wyobraźnia, chwila koncentracji i już widzimy..."
Str. 223
Dlaczego, pomimo tak specyficznego języka autora uważam, że książka jest naprawdę wybitna i warta przecztania, nawet wielokrotnie? Bo to książka prawdziwa. Mocna, bezkompromisowa, głęboka, zmuszająca do refleksji, brutalnie obnażająca najbardziej pierwotne odruchy. Książka która nie pozwala o sobie zapomnieć, wzbudza skrajne emocje, coś w nas porusza. Czy można od książki oczekiwać czegoś więcej?
(http://alison-2.blogspot.com/2012/09/miasto-slepcow_10.html)
José Saramago to wyjątkowo charakterystyczny pisarz. Jego książek nie sposób pomylić z dziełami jakiegokolwiek innego autora. Portugalczyk, laureat Nagrody Nobla, człowiek, któremu na sukces przyszło czekać ponad 60 lat...
Przyznaję, że należę do wiernych wielbicielek twórczości tego pisarza. Mimo to odnoszę się z pełnym zrozumieniem do każdego, kto po przeczytaniu...
2011-01-01
Książka, nad czym ubolewam, nie została jeszcze przetłumaczona na język polski. Jej oryginalny tytuł to "Die Gottessucherin". Książka opowiada losy autentycznej osoby i jednej z najbardziej wpływowych kobiet swoich czasów. Gracia Mendes Nasi, bo o niej mowa, urodziła się w Lizbonie, w żydowskiej rodzinie. Przyszło jej żyć w bardzo skomplikowanych czasach, gdy to Żydzi zmuszeni byli wybierać pomiędzy nawróceniem na chrześcijaństwo a życiem na wyganiu. Będąc młodą kobietą, musiała przejąć interesy po zmarłym mężu, jednocześnie organizując drogę ucieczki dla setek Żydów w Portugalii i Hiszpanii, coraz dotkliwiej uciskanych przez inkwizycję. Żyjąc w poczuciu obowiązku wobec własnej wiary, ludu, rodziny, trudno było znaleźć miejsce na własne uczucia czy słabości...
Gracia Mendes Nasi to wyjątkowa reprezentantka narodu żydowskiego. Kobieta, która samodzielnie prowadzi ogromny interes, utrzymuje międzynarodowe kontakty, ratuje setki uciekinierów, a nawet czynnie wpływa na politykę, może imponować, również w czasach nam współczesnych. Mam cichą nadzieję, że książka Petera Prange już niedługo zostanie przetłumaczona na nasz język i ciepło przyjęta przez wielu polskich Czytelników...
Książka, nad czym ubolewam, nie została jeszcze przetłumaczona na język polski. Jej oryginalny tytuł to "Die Gottessucherin". Książka opowiada losy autentycznej osoby i jednej z najbardziej wpływowych kobiet swoich czasów. Gracia Mendes Nasi, bo o niej mowa, urodziła się w Lizbonie, w żydowskiej rodzinie. Przyszło jej żyć w bardzo skomplikowanych czasach, gdy to Żydzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czasem życie potrafi podsunąć temat na naprawdę wciągającą książkę. Wystarczy uważnie obserwować i łapać okazję... Stephen King napisał jedną ze swoich najbardziej znanych powieści podczas pobytu w wynajętym domku w Orrington, w stanie Maine. Sam domek nie jest jeszcze niczym nadzwyczajnym, jednak cmętarz dla zwierząt, znajdujący się tuż za nim, był już co najmniej intrygujący. Podczas pobytu King'a w Orrington, Smucky, kot jego córki, zginął rozjechany na pobliskiej drodze. Niewiele brakowało, a podobny los spotkałby również syna pisarza. Dla dziecka było to z pewnością bardzo wstrząsające przeżycie. Dla ojca bodziec do sięgnięcia po pióro i stworzenia historii, która przez wiele kolejnych lat będzie działać na wyobraźnię czytelników.
„Cmętarz zwieżąt” opowiada losy małżeństwa Creed’ów. Louis objął właśnie lukratywne stanowisko lekarza w kampusie akademickim. Nowa praca wiąże się z koniecznością zmiany miejsca zamieszkania. Urokliwe miasteczko Ludlow w stanie Maine, gdzie znajduje się ich nowy dom, zdaje się być oazą spokoju i szczęścia, w porównaniu do zgiełku Chicago, które zmuszeni są opuścić. Sielankowy obrazek zakłóca jedynie pobliska droga, którą z zadziwiającą regularnością przemykają ciężarówki. Rodzina Creed’ów szybko zdobywa sympatię starego małżeństwa, mieszkającego w sąsiedztwie. Jud Crandall staje się dla nich nie tylko wdzięcznym towarzyszem rozmów, ale również przewodnikiem po najbliższej okolicy. To właśnie on zabiera rodzinę na stary cmentarz dla zwierząt, na którym okoliczni mieszkańcy chowają swoich pupili. Od tej chwili śmierć stanie się obecna w ich życiu o wiele bardziej, niżby kiedykolwiek sobie tego życzyli...
Horror nigdy nie był moim ulubionym gatunkiem, jednak niezwykła okładka tej książki nie pozwalała mi o sobie zapomnieć. Dlatego właśnie zaryzykowałam spotkanie z powieścią Kinga i ... przepadłam na dobre. „Cmętarz zwieżąt” to z całą pewnością nie jedna z tych książek, które sprowadzają się do dużej ilości krwi i przerażających stworów. W dużej mierze zdarzenia są całkowicie realne i mogłyby przytrafić się każdemu z nas. Nowa praca, przeprowadzka, zawieranie nowych znajomości - jak łatwo wczuć się w sytuację głównych bohaterów. Dopiero z czasem zaczyna robić się dziwnie i mrocznie. Louis zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę, której konsekwencji nie jest w stanie przewidzieć. I nawet jeżeli skutki jego czynu są co najmniej niepokojące, istnieje spore ryzyko, że następnym razem posunie się jeszcze dalej. To szaleństwo nie jest jednak wynikiem zwykłej bezmyślności, a owocem silnego uczucia, jakim mąż i ojciec darzy swoją rodzinę. King doskonale nakreślił portret mężczyzny, który w obliczu niezwykle bolesnych doświadczeń kompletnie traci rozeznanie w tym, co dobre a co złe, co słuszne a co niedopuszczalne. Czytając zapewne niejedna osoba sama postawi sobie pytanie, jak sama zachowałaby się w obliczu sytuacji, z jaką ma do czynienia Louis. Gdzie znajduje się granica pomiędzy miłością a szaleństwem?
Stephen King nakreślił przed czytelnikiem bardzo interesującą historię, wobec której trudno pozostać obojętnym. W tej opowieści już samo przeczucie, że może wydarzyć się coś niedobrego jest na tyle intensywne, by książkę przeczytać niemal jednym tchem. „Cmętarz zwieżąt” to doskonały dowód na to, że możliwe jest napisanie ambitnego horroru, z dopracowaną fabułą i barwnymi postaciami. Co więcej, horror może poruszać intrygujący i skomplikowany temat. W przypadku tej powieści jest nim śmierć. Podczas lektury pojawiają się pytania odnośnie przeżywania śmierci bliskich, ale również godzenia się z własnym przemijaniem. I choć sytuacja w której znajduje się główny bohater jest całkowicie abstrakcyjna, może sprowokować refleksje na bardziej kontrowersyjny temat - czy zawsze, za każdą cenę, należy podtrzymywać życie drugiego człowieka? Czy zawsze służy to drugiemy człowiekowi a może jedynie zaspokojeniu egoistycznych pobudek drugiej osoby, która nie chce pozostać opuszczona? Pisarz nie dostarczy nigomu gotowych odpowiedzi, jednak z dużym prawdopodobieństwem zmusi do myślenia.
Nie przypuszczałam, że lektura „Cmętarza zwieżąt” będzie w stanie dostarczyć mi zarówno dużej porcji rozrywki i wrażeń, jak i głębszych przemyśleń. To z całą pewnością lektura, która na długo pozostanie w pamięci i którą serdecznie polecam.
(http://alison-2.blogspot.com/2014/02/cmetarz-zwiezat-stephen-king.html)
Czasem życie potrafi podsunąć temat na naprawdę wciągającą książkę. Wystarczy uważnie obserwować i łapać okazję... Stephen King napisał jedną ze swoich najbardziej znanych powieści podczas pobytu w wynajętym domku w Orrington, w stanie Maine. Sam domek nie jest jeszcze niczym nadzwyczajnym, jednak cmętarz dla zwierząt, znajdujący się tuż za nim, był już co najmniej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to