rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Bardzo lubię książki o małych miastach, położonych na krańcu świata z dala od cywilizacji. Pewnie nie od razu uświadamiamy sobie, jak bardzo tego typu mikroświaty oderwane są również od ogólnoprzyjętego modelu zachowań, by nie rzec bardziej dobitnie - kreują swój własny wzorzec. Tak jest i w Björnstad, szwedzkiej mieścinie, w której oczy wszystkich skierowane są na hokejową drużynę juniorów, niespodziewanie awansującą do krajowych półfinałów. Nadzieje na wygraną jednoczą całą społeczność Björnstad, bo ich realizacja oznaczałaby ogromną zmianę w życiu miasta: napływających sponsorów, otwarcie nowej szkoły, sklepów, itp. Jednym słowem wygrana wyniosłaby miasto z niebytu zapewniając mu istnienie nie tylko w jego własnych oczach, ale także w świadomości obcych.
I jak to zwykle w takich historiach bywa COŚ SIĘ WYDARZA. Coś staje na przeszkodzie planom i marzeniom Björnstad. COŚ zatem należy z tym zrobić.

"Miasto niedźwiedzia" to przepiękna, ale i bolesna opowieść o przyjaźni i lojalności, bezwzględności i okrucieństwie, o poczuciu jedności, ale też wykluczenia, jakie niesie ze sobą sport. To również uniwersalna historia o tym, co się powinno, o paradygmacie człowieczeństwa, dobra i konieczności.
Podczas czytania łzy stawały mi gulą w gardle i normalnie napisałabym, że to oznacza nadmiar sentymentalizmu, zbytnią prostotę rozwiązań fabularnych, granicę kiczu, itd. Tym razem się na to nie powołam, bo nawet jeśli któreś z tych sformułowań ociera się o prawdę, to jakie to ma znaczenie? Literatura powinna oddziaływać, powalać nas na łopatki, kłaść się cieniem na sercu i odciskiem na duszy. Tak jak w tym przypadku. Must read bezapelacyjnie!

Bardzo lubię książki o małych miastach, położonych na krańcu świata z dala od cywilizacji. Pewnie nie od razu uświadamiamy sobie, jak bardzo tego typu mikroświaty oderwane są również od ogólnoprzyjętego modelu zachowań, by nie rzec bardziej dobitnie - kreują swój własny wzorzec. Tak jest i w Björnstad, szwedzkiej mieścinie, w której oczy wszystkich skierowane są na hokejową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przedziwność konstrukcyjno-narracyjna, bo więcej się dzieje na poziomie języka niż w warstwie tzw. akcji. Państwo Maytree i historia ich miłości zostają zanurzeni w klimacie baśni, legend i podań o ludach zamieszkujących Cape Code:
"Życie Państwa Maytree, podobnie jak życie Nausetów, toczyło się na tle nieruchomych gwiazd. Świat traktuje ludzi bezdusznie - tak było dawniej i tak jest również dzisiaj - lecz rzadko bywa okrutny dla jednostek. Powolne obroty sfer niebieskich wyznaczały upływ czasu, a państwo Maytree spędzali go zwykle pod gołym niebem".

Czytelnik błądzi pomiędzy uniwersalizmem tej historii, jej miejscami biblijnym charakterem, a niezliczonymi porównaniami, które przenoszą go w świat rządzony prawami natury: "Przypominał wędrownego minstrela albo czerwoonooką czaplę nocną", "Ich jaźnie przypominały splecioną w warkocz rzekę, która płynęła przez czas kroplami albo strugami". Jeśli dodamy do tego cytaty z Keatsa, Kafki, odniesienia do Thoreau i Rousseau - to staniemy w obliczu amalgamatu różnych wpływów i odniesień. Nie wiem, czy coś z tego wynika: książkę Dillard czyta się opornie, wpadając w chwilowe zachwyty nad jej filozoficznym rozmachem i cichym nurtem historii. Dla wybranych.

Przedziwność konstrukcyjno-narracyjna, bo więcej się dzieje na poziomie języka niż w warstwie tzw. akcji. Państwo Maytree i historia ich miłości zostają zanurzeni w klimacie baśni, legend i podań o ludach zamieszkujących Cape Code:
"Życie Państwa Maytree, podobnie jak życie Nausetów, toczyło się na tle nieruchomych gwiazd. Świat traktuje ludzi bezdusznie - tak było dawniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaintrygowana przyznaną autorce Nagrodą Pulitzera, sięgnęłam po "Drabinę czasu" i jestem nieco rozczarowana. Spodziewałam się językowych i fabularnych fajerwerków, a otrzymałam stonowaną, niespieszną powieść, która, co prawda, nie wzbudza "ochów i achów", ale ma w sobie coś. Tylko to "coś" ukryte zostało pod powierzchnią nieco chaotycznej fabuły i zbaczających z traktu przemyśleń głównej bohaterki.
Delia Grinstead, czterdziestoletnia mężatka, matka trojga dzieci, czuje, że powoli znika. Pomaga mężowi w prowadzeniu praktyki lekarskiej jednocześnie zajmując się domem i dziećmi, które coraz mniej jej potrzebują. Kobieta po mistrzowsku gra drugie skrzypce i stanowi bezpieczne tło dla wyraźniejszych "żyć" swojej rodziny. I to zaczyna ją uwierać. Chciałaby coś znaczyć, być zauważana, kochana i doceniana. Pewnego dnia dociera do niej przypadkowość położenia, w jakim się znalazła - nie jest pewna powodów, dla których mąż Sam, wybrał właśnie ją spośród trzech sióstr i to przelewa czarę goryczy. Delia ucieka: bez planu, konkretnej wizji i przygotowań. W nowym, nieznanym sobie miejscu, buduje siebie od początku, prowadząc proste, skromne życie - staje się ważna dla nowo poznanych ludzi.
"I to by było na tyle?" - zapytacie może. I całkiem słusznie, bo końcówka tej dość obszernej powieści pozostawiła mnie w lekkim zadziwieniu i niezrozumieniu. Nie będę jej zdradzać, bo może ktoś z Was jednak się skusi na lekturę "Drabiny czasu" - chociażby ze względu na ciekawą galerię postaci i chęć zrozumienia motywów, które nimi kierują. Chyba warto.

Zaintrygowana przyznaną autorce Nagrodą Pulitzera, sięgnęłam po "Drabinę czasu" i jestem nieco rozczarowana. Spodziewałam się językowych i fabularnych fajerwerków, a otrzymałam stonowaną, niespieszną powieść, która, co prawda, nie wzbudza "ochów i achów", ale ma w sobie coś. Tylko to "coś" ukryte zostało pod powierzchnią nieco chaotycznej fabuły i zbaczających z traktu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za mało tej literackiej uczty! To jedyny zarzut, jaki mam do książki Marie Aubert. Opowieść stanowi świetny szkic do czegoś o większym zakroju i bardzo szkoda, że czytelnik dostaje tylko taki okruch. Wielobarwny, ale jednak...
Poruszamy się wokół odwiecznych tematów rywalizacji, zazdrości, wzajemnej krytyki i pragnienia bycia tym lepszym, mądrzejszym, ładniejszym i szczęśliwszym z rodzeństwa. Ida, czterdziestoletnia bohaterka, dopiero teraz orientuje się, że nie wpisuje się w utarty schemat życia. Brak stałego związku zaczyna ją uwierać, stanowiąc jawny wyznacznik niepowodzenia w temacie bycia kochanym i akceptowanym. Na domiar złego - to jej młodsza siostra Marthe, w odczuciu Idy - ta mniej zdolna i urodziwa, radzi sobie na tej niwie o wiele lepiej.
I być może ten wątek nie jest niczym nadzwyczajnym w literaturze, ale precyzja z jaką narracja dobiera się do przedstawionych osób i zdarzeń, ta żądza bolesnej i mało pięknej prawdy o ludzkim sercu, poruszyła mnie do głębi. Aubert nie boi się odzierać człowieka z jego zalet po to, by pokazać niskie pobudki, jakie często rządzą każdym z nas. To bardzo wartościowy wstęp do powieści. Polecam!

Za mało tej literackiej uczty! To jedyny zarzut, jaki mam do książki Marie Aubert. Opowieść stanowi świetny szkic do czegoś o większym zakroju i bardzo szkoda, że czytelnik dostaje tylko taki okruch. Wielobarwny, ale jednak...
Poruszamy się wokół odwiecznych tematów rywalizacji, zazdrości, wzajemnej krytyki i pragnienia bycia tym lepszym, mądrzejszym, ładniejszym i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znacie to? Czasami nie wiadomo, dlaczego sięgamy po coś, co w naszej (czasem nawet snobistycznej) ocenie nie jest wystarczająco ambitne. I tutaj pojawia się zagwozdka: czy Jojo Moyes to autorka typowych czytadeł czy może w jej powieściach tkwi (chciałoby się pewnie aby tak było) coś więcej? Cóż jest i tak, i tak, co przecież absolutnie niczego nie przekreśla.
"Kolory pawich piór" to w moim odczuciu coś hybrydowego. Czasowy zakres powieści, krwistość postaci, drobiazgowość i malowniczość opisów należą do jej głównych zalet. Wadą są niektóre rozwiązania fabularne obliczone na czułostkowy efekt i niestety sztampowe zakończenie. Nie chciałabym za wiele zdradzać - myślę, że każdy kto lubi długie historie z bogatym tłem, chętnie sięgnie po tę powieść bez oglądania się na ewentualne niedociągnięcia. I ja też nie żałuję czasu spędzonego z "Zakątkiem...", choć już nie oszukuję się w kwestii doniosłości tej prozy:). Bo przecież nie zawsze musi być trudno i skomplikowanie, co to to nie:). Jednakże must have książki ocenionej przeze mnie co najmniej przyzwoicie to literackość i język. Jeśli coś jest napisane dobrze, to opiera się krytyce. Sami oceńcie!

Znacie to? Czasami nie wiadomo, dlaczego sięgamy po coś, co w naszej (czasem nawet snobistycznej) ocenie nie jest wystarczająco ambitne. I tutaj pojawia się zagwozdka: czy Jojo Moyes to autorka typowych czytadeł czy może w jej powieściach tkwi (chciałoby się pewnie aby tak było) coś więcej? Cóż jest i tak, i tak, co przecież absolutnie niczego nie przekreśla.
"Kolory pawich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piękna. Nasuwa nieco skojarzeń z "Małym życiem" Yanagihary pod względem ładunku emocji, temat jednakże zahacza o zupełnie inną tematykę.
Narracja rozpięta została na dwóch filarach czasowych: zaczynamy od lat 80-tych i w miarę upływu lekturowego czasu wkraczamy w lata 90-te; drugą płaszczyznę tworzy dla nas rok 2015 - lustro i katalizator wcześniejszych wydarzeń.
Lata 80 pokazane zostały przez pryzmat epidemii AIDS i ta soczewka, przez którą zobaczymy Chicago tamtego czasu, jest bardzo bolesnym filtrem. Pojawiający się głównie męscy bohaterowie, tacy jak Charlie, Yale, Julian, Nico zostali zatrzymani przez życie w ogromnym rozkroku nad przepaścią. Nikt nie jest bezpieczny, wirus przetrzebia ulice i pozbawia przyjaciół, siejąc spustoszenie tak samo wśród biednych jak i bogatych. Jest jak fatum.
W 2015 śledzimy losy Fiony, kobiety, która przeżyła śmierć brata, ale także wielu z jego przyjaciół. Nie chcę zdradzać za wiele - czytając powieść Makkai często zastanawiałam się, czy pozostanie przy życiu to faktycznie lepsza strona medalu i jak w ogóle można żyć-po-życiu? Fiona stała się depozytariuszką pamięci, a to niezmiernie trudne zadanie.
W "Wierzyliśmy jak nikt" zetkniecie się też z wątkami miłości, przyjaźni, triumfie sztuki nad kruchością istnień ludzkich, solidarności i innych, które wkradają się prosto w serce. I zapadają w pamięć. Absolutnie warto!

Piękna. Nasuwa nieco skojarzeń z "Małym życiem" Yanagihary pod względem ładunku emocji, temat jednakże zahacza o zupełnie inną tematykę.
Narracja rozpięta została na dwóch filarach czasowych: zaczynamy od lat 80-tych i w miarę upływu lekturowego czasu wkraczamy w lata 90-te; drugą płaszczyznę tworzy dla nas rok 2015 - lustro i katalizator wcześniejszych wydarzeń.
Lata 80...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lektura "Znajdź mnie" była dla mnie pewnego rodzaju nadwerężeniem tej nici zaufania, która potrafi narodzić się pomiędzy autorem i czytelnikiem. Nie zrozumcie mnie źle: moja chęć zagłębienia się w kontunuację "Call me by your name" wiązała się nie z ciekawością poznania dalszych losów Elia i Olivera, lecz z potrzebą odnalezienia siebie pośród magii słów i obrazów będących znakiem rozpoznawczym prozy Acimana. I pod tym względem się nie zawiodłam - "Znajdź mnie" również czaruje atmosferą, wątkiem muzycznym, trafnością niektórych porównań i przemyśleń. Jednakże tylko "niektórych".
Narracja rozgrywa się na przestrzeni czterech rozdziałów będących właściwie autonomicznymi historiami Samuela (ojca Elia), Elia, Olivera i ostatecznie też Elia i Olivera. Wszystkie te opowieści łączy wątek miłości opisywanej często tak wzniosłymy frazami, że aż trudno oprzeć się wrażeniu kiczowatości i zbytniego uogólniania. A to wszystko przez tak doceniany przeze mnie w "Tamtych dniach, tamtych nocach" poetycki język narracji.
Tutaj coś jednak nie wyszło. Banalność miłosnych spotkań bohaterów sprawia, że przestają być indywidualnościami, a stają się konstruktami myślowymi noszącymi w sobie bagaż cech i wypowiedzi potrzebnych narratorowi do pchnięcia akcji do przodu. I to jest mój największy zarzut jaki mam do autora. "Znajdź mnie" prześlizguje się po temacie zagłębiając się w kiczu i irytującej aforystyce. Mimo wszystko klimatycznej.

Lektura "Znajdź mnie" była dla mnie pewnego rodzaju nadwerężeniem tej nici zaufania, która potrafi narodzić się pomiędzy autorem i czytelnikiem. Nie zrozumcie mnie źle: moja chęć zagłębienia się w kontunuację "Call me by your name" wiązała się nie z ciekawością poznania dalszych losów Elia i Olivera, lecz z potrzebą odnalezienia siebie pośród magii słów i obrazów będących...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka Muriel Barbery to wspaniałe doświadczenie czytelnicze, prawdziwa uczta dla umysłu. To wrażenie potęguje jeszcze fakt, że okładka antycypuje, zdawać by się mogło, zgoła inny rodzaj literackiego doświadczenia: ławeczka na tle Wieży Eiffla uchwycona w ostatnich promieniach słońca, obiecuje lekką i niezobowiązującą lekturę.
A tutaj klops albo i lepiej - twardy orzech do zgryzienia, na którym zęby można sobie połamać. I to nie tylko dlatego, że narracje dwóch bohaterek odwołują się i do filozofii, i do zdobyczy japońskiej kinematografii, ale przede wszystkim z powodu ciągłego uczucia zaskoczenia, które nie odstępuje nas na krok.
Tej powieści nie da się czytać za szybko, bo jest w niej gęsto od intertekstualnych odniesień. Obydwie bohaterki snują swoje refleksje na dość wysokim intelektualnym poziomie, co czasem razi w przypadku 12-letniej Palomy (niestety, i to jest akurat wada tej narracji, nie sposób uwierzyć w wiek opowiadającej).
Całość sprawia wrażenie fiszek z refleksjami, które ktoś pospinał historią o losach mieszkańców przy paryskiej rue de Grenalle. Ale to nie wada! Wnioski ukrywającej swoje oczytanie dozorczyni są przepiękną apologią Sztuki ratującej życie w wymiarze egzystencjalnym. I wskazówką, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje.
Hmm, może ta okładka była jednak zamierzeniem celowym?

Książka Muriel Barbery to wspaniałe doświadczenie czytelnicze, prawdziwa uczta dla umysłu. To wrażenie potęguje jeszcze fakt, że okładka antycypuje, zdawać by się mogło, zgoła inny rodzaj literackiego doświadczenia: ławeczka na tle Wieży Eiffla uchwycona w ostatnich promieniach słońca, obiecuje lekką i niezobowiązującą lekturę.
A tutaj klops albo i lepiej - twardy orzech do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z niecierpliwością czekałam na trzeci tom z serii "Dicte Svendsen" nie tylko ze względu na chęć zanurzenia się w kolejnej kryminalnej historii z duńskiego podwórka, ale bardziej nawet powodowana ciekawością co do rozwoju osobistych wątków postaci z otoczenia głównej bohaterki. I tym akurat się nie rozczarowałam. Dalsze losy Anne, komisarza Wagnera i Idy Marie są nakreślane subtelnie i z dużą dozą wiarygodności. W przeciwieństwie do postaci Dicte, której psychologiczny wymiar zaczyna tracić na głębi.
Tym razem dostajemy śledztwo prowadzone w środowisku imigrantów, gdyż to w miejscach przez nich odwiedzanych i zasiedlanych znajdowane są zwłoki młodych kobiet. Z perspektywy roku 2019 napisana niemalże 15 lat wcześniej powieść zdaje się powierzchownie traktować temat ludności napływowej i jej wpływu na kulturę kraju - gospodarza. Problem ten obrósł przez ostatni czas tak wieloma mitami, niedopowiedzeniami i półprawdami, że w "Szkodach w ludziach" wydaje się być jedynie czubkiem góry lodowej.
Dicte jest jak zwykle uwikłana w śledztwo zawodowo i prywatnie, między innymi za sprawą córki zakochanej w pochodzącym z Pakistanu Azizie. Oprócz tego ponownie stajemy się świadkami emocjonalnych rozterek dziennikarki i jej wyrzutów sumienia związanych z oddaniem do adopcji pierwszego dziecka. Jeśli dodamy do tego ciągle niejasny status jej związku z Bo, to przed oczami ukaże się całość postaci w jej rozedrganiu i nielogiczności.
Zakładam, być może pochopnie, że tak budowana postać była zamysłem autorki, czemu jednocześnie nie muszę przyklaskiwać.
Książkę można przeczytać, jeśli nie ma się zbyt wygórowanych oczekiwań po dwóch pierwszych tomach. Przy dużej dozie szczęścia nie poczujecie irytacji.

Z niecierpliwością czekałam na trzeci tom z serii "Dicte Svendsen" nie tylko ze względu na chęć zanurzenia się w kolejnej kryminalnej historii z duńskiego podwórka, ale bardziej nawet powodowana ciekawością co do rozwoju osobistych wątków postaci z otoczenia głównej bohaterki. I tym akurat się nie rozczarowałam. Dalsze losy Anne, komisarza Wagnera i Idy Marie są nakreślane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Żmijowisko" zapowiada się całkiem nieźle: jest idealna sceneria zapomnianej przez Boga wsi, w której ktoś próbuje rozkręcić biznes agroturystyczny; jest grupa trzydziestolatków na urlopie odreagowująca trudy wielkomiejskiego życia i jest zaginięcie Ady, córki Kamili i Arka. Czyli wszystko to, co gwarantuje zalążek dobrej akcji.

Dalej też nie jest najgorzej: dostajemy trzy plany czasowe (wtedy, teraz i pomiędzy) składające się na obraz całej historii, oczywiście odsłanianej stopniowo i w odpowiednich dawkach. Poznajemy lepiej niektórych bohaterów, szczególnie Roberta, dawnego chłopaka Kamili i Adaomę, jego egzotyczną narzeczoną. Wraz z nimi wejrzymy nieco głębiej w klimat korporacyjnej stolicy i żyłującej ludzi pracy w mediach.

W planie "teraz" dostajemy też temat ojca zaginionej dziewczynki, który po roku wraca w to samo miejsce, aby dalej szukać.

Plan na powieść był naprawdę ambitny, jednakże jego realizacja mogła zostać przeprowadzona lepiej. Razi w treści schematyczność postaci, dużo uproszczeń, bazowanie na dwóch, trzech cechach bohaterów, co czyni ich jednowymiarowymi. Przede wszystkim jednak rozczarowało mnie zakończenie: absurdalne i obliczone jedynie na efekt zaskoczenia, a nie dostarczenia spójnego psychologicznie motywu zbrodni i obrazu środowiskowego, który by wzmacniał całość.
Szkoda, bo Chmielarz sprawnie posługuje się słowem i przy odrobinie dopracowania "Żmijowisko" mogłoby tylko zyskać. Bo czyta się to naprawdę dobrze.

"Żmijowisko" zapowiada się całkiem nieźle: jest idealna sceneria zapomnianej przez Boga wsi, w której ktoś próbuje rozkręcić biznes agroturystyczny; jest grupa trzydziestolatków na urlopie odreagowująca trudy wielkomiejskiego życia i jest zaginięcie Ady, córki Kamili i Arka. Czyli wszystko to, co gwarantuje zalążek dobrej akcji.

Dalej też nie jest najgorzej: dostajemy trzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książki Anny Gavaldy zdecydowanie mają coś w sobie.
Nad tym "czymś" zastanawiam się już nie pierwszy raz. I pewnie nie ostatni.
"Rozbrojeni" są zbiorem historii o ludziach w pewien sposób "przetrąconych" przez życie, opanowanych smutkiem, wystawionych na pożarcie przez czas. I chociaż postaci, o których losie się dowiadujemy, pochodzą z różnych zakątów społecznych - ta nić tęsknoty za drugim człowiekiem i zwyczajną bliskością łączy je wszystkie.
Można oczywiście wyrzucać autorce język czasami nieprzystający do bohatera i lekki patos w formie, ale wiecie co, nie będę się czepiać.
Bo te historie stają się bliskie sercu. Bo docierają do jego zakamarków za pomocą celnych obrazów i mądrych wniosków. Bo uwrażliwiają na to, obok czego często przechodzimy obojętnie.
I to jest pewnie to "coś".

Książki Anny Gavaldy zdecydowanie mają coś w sobie.
Nad tym "czymś" zastanawiam się już nie pierwszy raz. I pewnie nie ostatni.
"Rozbrojeni" są zbiorem historii o ludziach w pewien sposób "przetrąconych" przez życie, opanowanych smutkiem, wystawionych na pożarcie przez czas. I chociaż postaci, o których losie się dowiadujemy, pochodzą z różnych zakątów społecznych - ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I znowu nie wiem, czy opinie o niezwykłej zabawności tej książki były aż tak przesadzone, czy może poczucie humoru ginie w często niedoskonałym tłumaczeniu?Pewnie oba stwierdzenia mają w sobie ziarnko prawdy.
Spodziewałam się niekonwencjonalności, a otrzymałam niestety dość banalne podejście do życiowego outsiderstwa. Rozumiem zamysł, który sam w sobie nie był zły, jednak jego językowa realizacja i kiczowate zakończenie popsuły wszystko, co zasługiwało na uznanie. Szkoda.

I znowu nie wiem, czy opinie o niezwykłej zabawności tej książki były aż tak przesadzone, czy może poczucie humoru ginie w często niedoskonałym tłumaczeniu?Pewnie oba stwierdzenia mają w sobie ziarnko prawdy.
Spodziewałam się niekonwencjonalności, a otrzymałam niestety dość banalne podejście do życiowego outsiderstwa. Rozumiem zamysł, który sam w sobie nie był zły, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieść Acimana przeczytałam jakiś miesiąc temu i to, że piszę o niej dopiero teraz jest znakiem dla mnie samej. Bo nie mogłam się to tego zabrać, bo nie wiedziałam jak, bo było to ponad moje siły.
Chciałabym opowiedzieć o tej książce bez patosu i sentymentu: rzeczowo i konkretnie, bo emocje przyjdą do Was same w trakcie zagłębiania się w- no właśnie- akcję? (jej nie ma za wiele na powierzchni tekstu) psychikę bohaterów?(już bliżej, chociaż ta powieść to nie studium osobowości), w mądrość słów próbujących oddać coś, co nieznane i często nieuchwytne? Tak, to chyba to.
"Tamte dni, tamte noce" zaczyna się tak, jak wiele powieści: jest lato, w nieokreślonym bliżej, włoskim miasteczku czas płynie nieśpiesznie, utartym, sennym rytmem. Elio - syn profesora, wychowany wśród wartości antyku, poliglota i utalentowany muzyk, spędza te upalne miesiące w towarzystwie rodziców i nowo przybyłego doktoranta ze Stanów - Olivera. I tutaj się wszystko zaczyna i kończy jednocześnie. Bohaterowie ulegają czemuś, czego obaj do końca nie pojmują, ale pomimo lęku, decydują się pójść za zewem natury i intelektu.
Karty "Call me by your name" są przesycone pożądaniem i skrywaną namiętnością, dla której tylko czasami znajduje się ujście. Tytuł oryginału jest o wiele lepszy od tłumaczenia: oddaje istotę i sens relacji jaka łączy Elio i Olivera. Nie chodzi tutaj bynajmniej o aspekt homoseksualny, bo odnalezienie w kimś samego siebie to przecież rzadkie i niemalże transcendentne doświadczenie, niezależne od charakteru związku dwojga/dwóch osób. Bohaterowie dotknęli czegoś, co naznaczy ich na resztę życia, będąc przyczyną ulotnych chwil radości pośród większego od niej cierpienia. Niezwykle subtelnie próbuje o tym powiedzieć Elio jego ojciec na ostatnich stronach powieści:
"Miałeś piękną przyjaźń. Może coś więcej niż przyjaźń. Zazdroszczę Ci (...). Jeśli jest ból, pielęgnuj go, a jeśli jest płomień, nie zdmuchuj go, nie obchodź się z nim brutalnie.(...). Chcąc jak najszybciej zapomnieć, wyrywamy z siebie mnóstwo uczuć i każdej następnej osobie mamy mniej do zaoferowania, a w wieku trzydziestu lat jesteśmy bankrutami. Ale nic nie czuć, żeby nie musieć czuć - co za marnotrawstwo!(...). To twoja sprawa jak pokierujesz swoim życiem, ale pamiętaj, że nasze dusze i ciała są nam podarowane tylko raz."
Ogromna wyrozumiałość i przesycona cierpieniem mądrość płynąca z tych słów, to piękne podsumowanie całej książki. Aciman dyskretnie przemyca w swojej powieści odwieczne pytanie o sens czucia i istnienie seksualnej jednoznaczności. I robi to w tak bezpretensjonalny i pozbawiony oceny sposób, że ma się ochotę na więcej. I ja na pewno powrócę do "Call me by your name" pewnie już jako inna osoba-czytelnik i przetestuję jej aktualność w zmiennym nurcie własnego życia. Wręcz nie mogę się już tego doczekać.

Powieść Acimana przeczytałam jakiś miesiąc temu i to, że piszę o niej dopiero teraz jest znakiem dla mnie samej. Bo nie mogłam się to tego zabrać, bo nie wiedziałam jak, bo było to ponad moje siły.
Chciałabym opowiedzieć o tej książce bez patosu i sentymentu: rzeczowo i konkretnie, bo emocje przyjdą do Was same w trakcie zagłębiania się w- no właśnie- akcję? (jej nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jestem się w stanie tak po prostu opędzić od tego, co niesie ze sobą literatura francuska. Jest po prostu tak różna od naszej i w tym, o czym mówi, ale przede wszystkim w tym JAK o tym mówi.
"Między niebem a Lou" z opowieści o stracie robi przepiękną historię miłości i przyjaźni, które potwierdzają niezmienną wartość życia. Jo cierpi po odejściu swojej Lou, ale zadanie, które ukochana żona powierza mu przed swoją śmiercią, na nowo odkrywa przed nim tajemnicę tego, czym/kim jest człowiek. Zwłaszcza, jeżeli tak naprawdę nie zna się własnych członków rodziny.
Dodam tylko jeszcze na koniec, że i styl, i francuska muzyka rozbrzmiewająca na kartach powieści są jej dodatkowymi atutami. Jak oni to robią,
Ci Francuzi?

Nie jestem się w stanie tak po prostu opędzić od tego, co niesie ze sobą literatura francuska. Jest po prostu tak różna od naszej i w tym, o czym mówi, ale przede wszystkim w tym JAK o tym mówi.
"Między niebem a Lou" z opowieści o stracie robi przepiękną historię miłości i przyjaźni, które potwierdzają niezmienną wartość życia. Jo cierpi po odejściu swojej Lou, ale zadanie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Osobie odpowiedzialnej za krótką recenzję widniejącą na okładce tej książki należy się wyraz "uznania", bo nie zgadza się nic oprócz imienia bohaterki. Owszem Faye poznaje kogoś na pokładzie samolotu, ale ów mężczyzna na pewno nie ma na imię Ray i bohaterka nie spędza 3 tygodni w Atenach tylko z nim...
W ogóle powieść nie traktuje o przyjaźni damsko-męskiej, jest raczej studium relacji międzyludzkich w o wiele szerszym kontekście.
Niestety nietrafiona nota tak mnie zdenerwowała, że nie byłam w stanie dostatecznie skupić się na tym, co naprawdę istotne - na treści "Konturów" i ich wieloosobowej narracji. Bohaterka-narratorka Faye poprzez rozmowy pozwala niejako 'przepływać' przez siebie napotkanym ludziom, a wchłaniając ich historie niemalże czyni je swoimi. Granica między "ja" a "wy" zostaje niejednokrotnie zatracona, narratorka często zmienia perspektywę, oddaje postaciom ster opowieści tym samym niwelując to, co moglibyśmy uznać za tytułowe kontury.
Nie sposób jednoznacznie orzec, co tak naprawdę jest przedmiotem tej wyjątkowej powieści i na to pewnie liczył wydawca umieszczając wspomnianą już notę-pomyłkę. Kto wie, może dla niektórych jest to pozycja idealnie niuansująca zakamarki komunikacji obu płci i wszelkie czepianie się jest tutaj zbędne? Przeczytajcie!

Osobie odpowiedzialnej za krótką recenzję widniejącą na okładce tej książki należy się wyraz "uznania", bo nie zgadza się nic oprócz imienia bohaterki. Owszem Faye poznaje kogoś na pokładzie samolotu, ale ów mężczyzna na pewno nie ma na imię Ray i bohaterka nie spędza 3 tygodni w Atenach tylko z nim...
W ogóle powieść nie traktuje o przyjaźni damsko-męskiej, jest raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kto jeszcze nie czytał, niech koniecznie spróbuje. "Małe życie" to powieść smaczek, ale i ogromny ból. Tę książkę się "znosi", bo nie sposób się od niej oderwać. Owszem, może jest miejscami nieco naciągana psychologiczne, ale to wybaczam, bo aż za dużo w niej bogactwa myśli, emocji i odkryć, które czynimy wobec siebie samych, żeby przejść obok tego obojętnie.
A oto próbka:

"Dlaczego przyjaźni nie traktuje się na równi ze związkiem? A może jest lepsza? Dwoje ludzi pozostaje razem przez lata, a wiążą ich nie seks, nie atrakcyjność fizyczna, nie pieniądze, nie dzieci, nie własność, lecz wzajemna zgoda na bycie razem, wzajemne zobowiązanie wobec unii, która nie daje się skodyfikować. Przyjaźń oznacza bycie świadkiem dręczących nieszczęść przyjaciela, długich okresów nudy i rzadkich triumfów. To przywilej bycia przy drugiej osobie w jej najtrudniejszych chwilach i świadomość, że samemu też można się przy niej czuć podle".

Kto jeszcze nie czytał, niech koniecznie spróbuje. "Małe życie" to powieść smaczek, ale i ogromny ból. Tę książkę się "znosi", bo nie sposób się od niej oderwać. Owszem, może jest miejscami nieco naciągana psychologiczne, ale to wybaczam, bo aż za dużo w niej bogactwa myśli, emocji i odkryć, które czynimy wobec siebie samych, żeby przejść obok tego obojętnie.
A oto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Olive Kitteridge" nie potrzebuje tej opinii - broni się sama. Na tę niewielką książeczkę składają się -zdawałoby się - autonomiczne opowiastki scalone pojawiającą się w nich postacią Olive, nauczycielki matematyki, kobiety na pozór szorstkiej i mało emocjonalnej, która jednakże budzi sympatię swoją na wskroś ludzką postawą. Dzięki Olive czytelnik inaczej spogląda na pozornie jasne i moralnie określone sytuacje, stając się bardziej wyrozumiały. Ta powieść to cudowna, pięknie napisana historia, zachwycająca akuratnością słów i nieprzegadaniem żadnego z podjętych tematów. A te akurat dotykają spraw najważniejszych.
"Olive Kitteridge" nie wolno przegapić, trzeba przeczytać!

"Olive Kitteridge" nie potrzebuje tej opinii - broni się sama. Na tę niewielką książeczkę składają się -zdawałoby się - autonomiczne opowiastki scalone pojawiającą się w nich postacią Olive, nauczycielki matematyki, kobiety na pozór szorstkiej i mało emocjonalnej, która jednakże budzi sympatię swoją na wskroś ludzką postawą. Dzięki Olive czytelnik inaczej spogląda na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie będę może nic pisać o temacie tej książki, bo wątek główny wydaje się dość prosty: związek-zdrada-poczucie straty-próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Nic nadzwyczajnego ani odkrywczego. Odstępstwem od sztampowości jest jednakże styl pełen "uśmiechniętych dialogów", które zręcznie popychają akcję. Wielka szkoda, że niuanse inteligentnych i dowcipnych rozmów giną w tłumaczeniu, bo zdecydowanie coś jest z nim nie tak.
Mimo wszystko polecam tę książkę jako całkiem niezłą porcję rozrywki!

Nie będę może nic pisać o temacie tej książki, bo wątek główny wydaje się dość prosty: związek-zdrada-poczucie straty-próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Nic nadzwyczajnego ani odkrywczego. Odstępstwem od sztampowości jest jednakże styl pełen "uśmiechniętych dialogów", które zręcznie popychają akcję. Wielka szkoda, że niuanse inteligentnych i dowcipnych rozmów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wyjątkowy rok" nie sprawił, że mi zmiękły kolana. Nie olśnił mnie również nieprzeciętnym stylem, nie zadziwił tematem. Mimo to daję autorowi wysoką notę i piszę tę oto opinię. I pewnie chcielibyście teraz wiedzieć, dlaczego.
Otóż ta mała książeczka pobudza czytelniczy apetyt i sprawia, że ma się ochotę natychmiast porzucić swoją własną, prywatną listę lektur nakreślającą mapę naszych literackich odkryć z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem i pójść za pozycjami wspomnianymi przez autora "Wyjątkowego roku". W tej książce nie akcja, nie bohaterka, pozostawiona samej sobie w nowo odkrytym księgarskim sanktuarium zaginionej ciotki, konstytuują ten najciekawszy wątek, dla którego warto byłoby po nią sięgnąć.
Kluczem do wszystkiego jest tutaj metatekstualność, motyw "książki w książce" i szerzej - potraktowanie ludzkiego życia jako ciągu historii, pisanych przez nas samych. Literatura to wspaniały życiowy kontekst stanowiący piękny i mądry punkt odniesienia dla naszych wyborów i przeżyć. "Wyjątkowy rok" jest właśnie jednym z takich kontekstów. I warto się w nim znaleźć.

"Wyjątkowy rok" nie sprawił, że mi zmiękły kolana. Nie olśnił mnie również nieprzeciętnym stylem, nie zadziwił tematem. Mimo to daję autorowi wysoką notę i piszę tę oto opinię. I pewnie chcielibyście teraz wiedzieć, dlaczego.
Otóż ta mała książeczka pobudza czytelniczy apetyt i sprawia, że ma się ochotę natychmiast porzucić swoją własną, prywatną listę lektur...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Skończyłam. Uwięziona w trzech tomach historia jest już za mną, ale ciągle nie daje mi spokoju. Narracja potoczyła się inaczej niż myślałam - odnosi się wrażenie, że ta, którą ją opowiada dała się ponieść emocjom wydostającym się ze słów.
Początek opowieści - nagłe zniknięcie Lili, prawie w ogóle nas nie zajmuje w sensie dosłownym. Losy naszych bohaterek zaczynają biec osobnymi torami, które przecinają się tylko za pomocą rozmów. Lila, tak bardzo obecna w pierwszych dwóch powieściach, w "Historii ucieczki" staje się już tylko punktem odniesienia dla poczynań Eleny, która wyraźnie skupia się na samej sobie.
Nie chcę za wiele zdradzać - Elena Ferrante dokonała bowiem czegoś niebywałego. Niby opowiada z detalami o szczegółach życia bohaterek, pochyla się pieczołowicie nad wieloma odcieniami ich emocjonalnych przeżyć, co więcej - dodaje do tego wyrazisty kontekst społeczno - obyczajowy, a i tak chcemy więcej.
Inicjalne zniknięcie Lili okazuje się czymś innym niżby się wydawało. Sama narratorka odczuwa pragnienie pozbycia się jej raz na zawsze. Używając słów poddaje samą siebie torturom pamięci. Przywołuje obraz przyjaciółki, ale i prowadzi z nim dialog, chce się jej pozbyć, choć bez niej nie umiałaby żyć.
Przeczytajcie i sami oceńcie, czy historia ucieczki jest ostateczną próbą słownego usankcjonowania wyższości Eleny, czy może jednak kryje się za tym coś więcej?

Skończyłam. Uwięziona w trzech tomach historia jest już za mną, ale ciągle nie daje mi spokoju. Narracja potoczyła się inaczej niż myślałam - odnosi się wrażenie, że ta, którą ją opowiada dała się ponieść emocjom wydostającym się ze słów.
Początek opowieści - nagłe zniknięcie Lili, prawie w ogóle nas nie zajmuje w sensie dosłownym. Losy naszych bohaterek zaczynają biec...

więcej Pokaż mimo to