Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Ogarnij życie. Instrukcja podboju świata dla nastolatków Amy Bradley, Andy Cope, Andy Whittaker, Darrell Woodman
Ocena 6,6
Ogarnij życie.... Amy Bradley, Andy C...

Na półkach:

Książka wymaga dokładnego wytłumaczenia nastolatkom treści po to, aby uniknąć nieprawidłowej interpretacji przedstawionych informacji.

Książka wymaga dokładnego wytłumaczenia nastolatkom treści po to, aby uniknąć nieprawidłowej interpretacji przedstawionych informacji.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Oblężenie i nawałnica” to drugi tom trylogii o griszach. Po poprzednim nie spodziewałam się zbyt wiele, chociaż w stosunku do ,,Szóstki wron” seria ta zawodzi mnie niesłychanie. Immersję i odbiór psują dodatkowo takie elementy jak błędy składniowe i ,,zjadanie” liter, które pojawiło się w moim wydaniu. Oczywiście jest to kwestia polskiego przekładu i książki, która nie stanowi klasyki ani dzieła literackiego, które w dodatku skierowane jest do nastolatków; oczywiście cieszę się, że młodzi ludzie czytają, jednak wydawnictwa powinny szczególnie dbać o język stosowany w książkach dla takich osób, aby wypowiadały się one poprawną polszczyzną, a nie utrwalały analfabetyzm, który w przyszłych pokoleniach może w skutkach okazać się wtórny.

Sama książka była dla mnie rozrywką i odskocznią. Do pewnego momentu. W ,,Cieniu i kości” nie dało się jeszcze do końca odczuć niewłaściwych wartości i ról społecznych, które w ,,Oblężeniu i nawałnicy” zdają się wypełzać z każdej stronicy. Sama postać Mala i jego relacja z Aliną jest toksyczna – Mal miał ją w poważaniu, kiedy Alina była szarą myszką, zakochaną w nim sierotą, a następnie kartografem niewysokiej rangi. Kiedy jej podejście i ranga zmieniły się, Mal przestał akceptować to, w jakiej pozycji się znalazł i zaczął od Aliny wymagać w tamtym momencie niemożliwego. Zmiana kobiety na istotę istotną i nieprzyklejoną do niego dosłownie go wykastrowało – zaczęły się pretensje o brak poświęcania czasu i inne zajęcia w życiu. Kiedy to Mal wchodził w kontakty fizyczne z innymi kobietami wszystko było ok – bo jemu przecież wolno; podobnie było, kiedy olewał ją w ohydny sposób – nikt nie miał do niego pretensji, a Alina cichutko kochała go z cienia. Kiedy sytuacja odwróciła się na korzyść Aliny, pojawił się problem, nawet jeśli ona nie wchodziła w kontakty fizyczne z innymi mężczyznami.

Pretensje Mala, że Alina nie poświęca mu czasu, zamykają się jedynie na fizycznych aspektach znajomości – chodzi mu jedynie o podporządkowanie jej i miłość fizyczną, a więc relacja ta nie ma prawa przetrwać, jeśli zostanie nakreślona nieco bardziej realnie.

Problem pojawia się również w kontekście ról społecznych i tego, co przystoi której płci. Gdyby to Mal musiał uratować swoje państwo i griszów, wszyscy przyklaskiwalibyśmy mu, że się poświęca; kiedy musi to robić Alina pojawia się problem, jakoby była nieczuła i nie kochała swojego partnera. Jednocześnie nie zwraca uwagi na to, że Mal miał ją w nosie przez całe życie i teraz tylko wymaga, zamiast wspierać. Pretensje pojawiają się nawet w kwestii amplifikatorów, które są niezbędne do powstrzymania Zmrocza – Mal powstrzymuje Alinę przed zmianą, nie chce, żeby stała się kimś, kto się mu wymknie, bo przecież brak władzy i kontroli nad jedną kobietą wykastruje samca alfa, który nomen omen i tak nie radzi sobie z tą sytuacją, a więc zaczyna pić i udowadniać swoją… A jakże, męskość.

Alina i Mal NIE ROZMAWIAJĄ ZE SOBĄ DO JASNEJ ANIELKI; ci ludzie absolutnie ze sobą nie rozmawiają… Stąd Alina nie dostrzega, że jej partner czuje się źle, a ona boi się powiedzieć mu, że widzi Zmrocza, bo Mal się zdenerwuje, tupnie nóżką i pójdzie napić się kvasu, a później awanturować się i dać komuś po mordzie. Bo tak jest prościej.

Mal to emocjonalny terrorysta, a Alina to niepewna siebie, mało angażująca bohaterka. Czytanie tego powoduje, że zaczynam stać po stronie Zmrocza – przynajmniej ma jaja i niczewoje.

Nakreślenie takiego a nie innego państwa czy rządzących trafia do mnie – nieudolny król, intrygi na dworze, koneksje rodzinne są rozpisane poprawnie. Sam pomysł na książkę nie jest tragiczny – czy jednak musimy traktować nastolatków jak idiotów i wciskać im niewłaściwe role i romantyzowaną przemoc psychiczną? Czy nie możemy oczekiwać od pisarzy pewnego poziomu? Oczywiście nie wszystkie czytane przez nas książki muszą dorównywać ,,Lolicie” czy ,,Zbrodni i karze”, jednak powinny coś sobą reprezentować i zapewniać czytelnikowi również pożywkę intelektualną, chociażby w postaci prawidłowych wartości albo zasad pisowni.

,,Oblężenie i nawałnica” to drugi tom trylogii o griszach. Po poprzednim nie spodziewałam się zbyt wiele, chociaż w stosunku do ,,Szóstki wron” seria ta zawodzi mnie niesłychanie. Immersję i odbiór psują dodatkowo takie elementy jak błędy składniowe i ,,zjadanie” liter, które pojawiło się w moim wydaniu. Oczywiście jest to kwestia polskiego przekładu i książki, która nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Już od ogłoszenia ,,Mapy Dni” nie byłam przekonana co do kontynuowania opowieści o Pani Peregrine i jej podopiecznych. Przyznaję bez bicia – nastawiłam się negatywnie, ponieważ w moim świecie opowieści o Osobliwcach funkcjonowały jako trylogia z otwartym zakończeniem, która ,,trzymała się kupy” i spełniała swoje zadanie. Wprowadzenie kolejnej części budziło obawę, iż historia zostanie w jakiś sposób skrzywiona i zepsuta.

I niestety nie myliłam się. Muszę przyznać, iż Ransom Riggs jest świetnym pisarze, odnajduje się w takiej formie, jakiej się podjął – zdjęcia rozbudzają wyobraźnię, ale pisanie na ich podstawie wcale nie jest takie proste, ponieważ fabuła musi się kleić i być ciągła, bez dziur. W przypadku autora to się sprawdza – fabuła zazwyczaj ma sens, zachowuje przyczynowo-skutkowość, ale jest coś, co mi przeszkadza.

Otóż, po wielu latach zauważam, że absolutnie nie jestem targetem powieści – i dziwnie by było, gdybym była! Wydaje mi się, iż książka jest przede wszystkim dla nastolatków (młodszych, starszych) i młodych dorosłych. Natomiast w dorosłym odbiorcy może wzbudzać frustrację z powodu nielogicznych decyzji, jakie podejmują postaci. Kiedy byłam młodsza, absolutnie wszystko miało sens i na pewno młodszym odbiorcom wszystko funkcjonuje w porządku, ponieważ młodzież bywa radykalna w podejmowanych decyzjach i osądach. Tacy są właśnie młodzi Osobliwcy.

Na minus wydaje mi się ,,bunt” Jacoba. Z mojego punktu widzenia niekoniecznie jest zrozumiały, aczkolwiek nie mogę zaprzeczyć, że z pewnością jest rozwojowy i doprowadza do bycia indywidualnym i uzyskania dojrzałej tożsamości.

Cała struktura świata Osobliwców również wydaje się specyficzna i dziwna – dorośli w ciele dzieci pod rządami Ymbrynek, ograniczone i podlegające zasadom. Tak jest bezpiecznie, ale czy na pewno tak da się żyć i czy da się powstrzymać tenże zabawny bunt młodzieńczy? Ale może jakieś 80 lat temu młodzież była inna?

To, co budziło we mnie bardzo dużą frustrację, to ,,związek” Emmy i Jacoba. Widać, że Emma jest zakochana w Abie, czyli dziadku Jacoba. Tutaj absolutnie nic się nie trzyma kupy i jest mi wręcz żal Jacoba.

Podsumowując, mam wiele do zarzucenia ,,Mapie Dni”, ponieważ w moim odczuciu psuje serię – czy to starcze marudzenie, nie pamiętanie, jak to wół cielęciem był czy nieodpowiedniość książki dla osoby dorosłej? Nie mam pojęcia, jednak moja ocena nie bazuje wyłącznie na tym, że średnio mi się podobała, a także na tym, że nie mogę jednak zaprzeczyć, że ,,Mapa Dni” ze względu na zbudowanie fabuły, pomysł i przyczynowo-skutkowość jest jak najbardziej na poziomie. Czy jest nieodpowiednia dla dorosłych? Naiwna? Młodzieżowa? TAK. Ale nie jest książką złą i nie powinna być oceniania jako taka. Jest po prostu skierowana do nastolatków, ale nie niewłaściwa, niedobra czy szkodliwa. Tak, jak nastolatków nie interesują kryminały czy nudzą erotyki i romanse, tak do dorosłych może nie trafić ta opowieść. I mimo wszystko to jest naprawdę w porządku.

Warto podać ją nastolatkom i jeśli jesteście fanami Pani Peregrine i jej podopiecznych – podejdźcie do ,,Mapy Dni” i oceńcie ją sami. Być może jestem tylko negatywnie nastawiona i postrzegam opowieść przez jego pryzmat?

Już od ogłoszenia ,,Mapy Dni” nie byłam przekonana co do kontynuowania opowieści o Pani Peregrine i jej podopiecznych. Przyznaję bez bicia – nastawiłam się negatywnie, ponieważ w moim świecie opowieści o Osobliwcach funkcjonowały jako trylogia z otwartym zakończeniem, która ,,trzymała się kupy” i spełniała swoje zadanie. Wprowadzenie kolejnej części budziło obawę, iż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Trzecia ludzkość” to dzieło, choć krótkie, niesamowicie toporne w odbiorze. Nie wiem czy sprawia to narracja czy jest to kwestia tłumaczenia, ale dla mnie było bardzo ciężkie do przejścia, wręcz nieporęczne, jak na książkę.
Sam zamysł fabuły jest dobry, zaciekawiły mnie drogi ludzkości oraz pomysły na ewolucję ludzi. Pod względem logicznym rozwiązania te nie miały zbyt wielu dziur, a uzupełnienia bazujące na Encyklopedii wiedzy względnej i absolutnej po prostu podbiły moje serce. Nie wiem czy wszystkie informacje w Encyklopedii były zgodne z prawdą, ale te które sprawdziłam faktycznie pokrywały się z powszechnie znanymi faktami. Miłe zaskoczenie, ponieważ w ten sposób utwór przemyca dużo więcej treści.

Jednak co jest dla mnie nie do przyjęcia to swoisty szowinizm lub seksizm przedstawiany w książce, który jest wręcz niesmaczny. Nie wiem czy to styl autora, który przemyca swoje idee czy po prostu na potrzeby Trzeciej ludzkości jest to rozwiązanie narracyjne (jeśli tak, to chwała Ci genialny pisarzu), ale w większości rozdziały i wypowiedzi Aurore Kammerer są nawe o 1/5 krótsze, niż te Davida Wellsa. Nie jest to wybieg stworzony w jednej części książki, ale towarzyszy nam przez całość powieści.

Postaci, choć zróżnicowane, są karykaturalne i jakoś nie budzą specjalnie sympatii. Przeniesienie środka ciężkości z 6 bohaterów do 3 również w pewnych momentach ma miejsce, co powoduje, iż tak naprawdę nie wiemy, co dzieje się z Pigmejką i Amazonką, chociaż to niewątpliwie one miały wielki wkład w tworzenie Emceków.

Co do samych Mikroludzi, pomysł bardzo ciekawy, wręcz użyteczny, ale dziurawy… Jak to się stało, że my, jako Homo Sapiens uczyliśmy się wszystkiego sami i byliśmy niemal dzicy, a Emceki nie? Kwestia edukacji? Wychowania? Przysposobienia? Mało jasno to opisane.

Również dziurawe są wątki matki Ziemi, która uczy się oddziaływać na ludzi. Dopiero teraz? Przecież wcześniej zdarzały się huragany, tsunami i inne, które przecież musiały być dobrze nakierowane na ludność.

Jeśli chodzi o dalszą część fabuły, zdecydowanie za dużo w niej elementów. Wszystkie ładnie składają się do siebie, niczym puzzle, ale jakoś ewidentnie coś tu nie gra. Za dużo.

Jeśli miałabym czytać do końca życia książki tylko tego autora – nie miałabym większego problemu, bo nie jest to literatura z niskiej półki, wprost przeciwnie – otwiera oczy na wiele możliwości. Ale ma w sobie jakieś błędy logiczne, jakieś braki, które jednakże odbierają radość z czytania i ma się poczucie orania po grudzie. Na pewno przeczytam i resztę serii, ale za jakiś czas, kiedy ochłonę.

,,Trzecia ludzkość” to dzieło, choć krótkie, niesamowicie toporne w odbiorze. Nie wiem czy sprawia to narracja czy jest to kwestia tłumaczenia, ale dla mnie było bardzo ciężkie do przejścia, wręcz nieporęczne, jak na książkę.
Sam zamysł fabuły jest dobry, zaciekawiły mnie drogi ludzkości oraz pomysły na ewolucję ludzi. Pod względem logicznym rozwiązania te nie miały zbyt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zabierając się za książkę Sandry Lipsitz Bem ,,Męskość, kobiecość. O różnicach wynikających z płci” tak naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać, ponieważ z jednej strony studiuję kierunek pośrednio związany ze zjawiskiem płci zarówno biologicznej, jak i kulturowej, z drugiej całość ideologii gender to wciąż dla mnie coś nowego, o czym nie posiadam zbyt wielu informacji, mam braki, a nawet jestem ignorantką, chociaż staram się to wszystko nadrobić. Po lekturze wiem, że moje podejście do płci kulturowej było ograniczone i mylne. Nie wiedziałam, iż tak wiele zależy od kultury, w której się wychowujemy i jak wiele przekazów wynosimy z androcentryzmu, który uznajemy za wzór, do którego powinniśmy dążyć. Nie oznacza to oczywiście, iż wszyscy powinniśmy stać się mężczyznami, ale płeć męska wyznacza normę, w której się znajdujemy i wokół której oscylujemy, uznając doświadczenia i poglądy kobiet za mniej wartościowe, jakościowo gorsze, nieznaczące. Taki układ świata jest nierówny i krzywdzący, sprawia, iż grupy uprzywilejowane pozostają uprzywilejowane, a pozostałe nadal zmuszane są do dostosowania się do pokazanego i niedoścignionego ideału. Kultura budowana na podstawie doświadczeń mężczyzn ukazywana jest jako destrukcyjna i kompetetywna; jako równowagę autorka wysnuwa momentami twierdzenia, iż świat oparty na gyno- czy kobietocentryzmie byłby zgoła inny, spokojniejszy, harmonijny, opiekuńczy. Nie mogę się z tym zgodzić. Wiele kobiet wykazuje cechy charakteru utożsamiane typowo z męskimi – agresja, współzawodnictwo, przewodzenie, brak chęci do posiadania dzieci i opieki nad nimi – które nie wynikają z dostosowania się do androcentrycznego spojrzenia na społeczeństwo. Po prostu nie wszystkie przedstawicielki płci pięknej stworzone są jako delikatne i podległe istoty. I nie ma w tym niczego dziwnego, są po prostu (jak to przedstawiała autorka) osobnika androginicznymi. Patrząc więc na to z tej strony, nie sądzę, aby świat typowo kobiecy był mniej spokojny czy pozbawiony starć i wojen. Takie porównania i nawiązania ze strony autorki zdarzają się niezwykle rzadko na tle całości książki, jednak zaburzają mi ogólny jej odbiór.

Sandra Lipsitz Bem w interesujący sposób przeprowadza nas przez świat biologii i kultury, aby w końcu dokonać podsumowania, w którym podaje pod rozważania temat wychowania jednostki neutralnej rodzajowo. Wynika z tego, iż musielibyśmy najpierw pozbyć się uprzedzeń i wdrukowanych schematów postrzegania ludzi przez pryzmat płci. Sytuacja jest skomplikowana – aby nie używać słowa beznadziejna – ponieważ nie wszyscy żyją w poczuciu nierówności oraz nie każda osoba byłaby w stanie nie utożsamiać się ze swoją płcią biologiczną i z przystosowanymi do niej rolami. Aby doprowadzić do tak szeroko zakrojonej utopii musielibyśmy przeformułować i zreformować instytucje i ludzkie myślenie oparte niemal w całości na androcentryzmie. Niestety wieku życia w takich kręgach kulturowych odcisnęły na ludziach tak wielkie piętno, iż nie wiem czy w ogóle możliwy jest taki obrót sprawy. Oczywiście poszkodowane są na tym osoby zaliczające się do grup dyskryminowanych a także osoby androginiczne. A co z tymi, które dobrowolnie godzą się na bycie kobietami i liczą się z niższą pozycją z tym związaną?

Rozdział poświęcony esencjalizmowi biologicznemu rzucił nowe światło na postrzeganie płci biologicznej. Zwrócenie uwagi na fakt, iż zarówno osobniki męskie, jak i żeńskie są w równym stopniu zdolne do opiekowania się potomstwem sprawia, iż zakładanie podległości z powodu różnic biologicznych jest nie tylko krzywdzące, ale i niewłaściwe. W dychotomii dotyczącej płci jedynie kobiety są w stanie zachodzić w ciążę i rodzić dzieci, co nie oznacza jednak, iż przez to są słabsze, należy się nimi opiekować albo same skazane są na sromotną porażkę. Walki feministek i wiele czynników spowodowało założenie o równości, które i tak okazało się pozytywne i równane do wzorca męskiego – operacje związane z prostatą zaliczały się do pakietu zdrowotnego, ciąża i poród już nie, ponieważ był on specyficzny dla jednej płci, a więc – nierówny. Samo założenie jest więc z gruntu błędne i niewłaściwe. Idąc tokiem rozumowania esencjalizmu biologicznego z jednej strony jesteśmy w stanie ograniczyć płcie do rozrodu, natomiast z drugiej powoduje nierówności z powodu pewnego niedostosowania do androcentrycznego wzorca. Nierówności te podbudowują kultura i instytucje społeczne.

Prawdziwym odkryciem dla mnie było zakorzenienie pewnych uprzedzeń już w religii judeochrześcijańskiej, w której Ewa przedstawiana była jako uosobienie bogini stworzycielki, którą należało zdetronizować, aby nad regionem zapanował Jahwe. Ponadto fakt, iż uległa wężowi pokazuje ją jednoznacznie jako o słabszej woli i moralności od mężczyzny, a także jako seksualne zagrożenie ściągające mężczyzn na nieodpowiednią drogę. Następnie podejście takie było powielane i rozbudowywane, aby przez mity i psychoanalizę w niemal niezmienionej formie pozostać do dziś. Tekst powoduje, iż zaczynam się zastanawiać nad tym, kim jestem. Nie utożsamiam siebie bezpośrednio z kobietą poza oczywistymi wskaźnikami jak piersi czy długie włosy. Nie zwracam uwagi na komentarze, iż zachowuję się nie kobieco, ponieważ reaguję agresją czy gram w gry komputerowe. Bywały momenty, w których ,,ometkowanie” płciowe bywało dotkliwe, aczkolwiek zazwyczaj żyję nie jako kobieta, a jako człowiek – w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest to dobra podstawa do utopii, jednak naturalnym jest, iż nie wszyscy myślą w ten sam sposób. Działania feministek niejednokrotnie opacznie zrozumiane, innym razem celowo ubarwione, doprowadziły do sytuacji, w której mierzymy się w codziennej rzeczywistości z poprawnością polityczną i parytetami, paradoksalnie stawiającymi grupy dyskryminowane w punkcie wyjścia. Domagamy się specjalnych praw i takiegoż traktowania, równości szans i reparacji za wcześniejszą dyskryminację, co pokazuje, iż grupy takie są słabe i niezdolne do funkcjonowania na równi zresztą społeczeństwa. Czy naprawdę o to chodziło?

Muszę jednak przyznać, iż tekst otworzył mi oczy na to, jak wiele determinuje kultura i jak głęboko jestem w niej zakorzeniona. Wpływ przypomina wręcz determinizm kulturowy, w którym zamiast być postrzegana przez pryzmat umiejętności, ludzie widzą mnie jako kobietę zdolną do pełnienia ról matki i żony, bez zwrócenia uwagi na fakt, iż być może inaczej odczuwam swoje powołanie albo naprawdę jestem w stanie coś odkryć w nauce/dobrze sprawdzić się w roli pracownika wysokiego szczebla. Jest to krzywdzące. W jaki sposób z tym walczyć? Zapewne edukować i podkreślać równość oraz nie zastępowalność obu płci, ponieważ to, że się różnimy jest faktem, nie należy jednak do tego dorabiać ideologii niższości i wyższości czy zazdrości. Kwestię ,,zazdrości o penisa”, również mamy obecnie przepracowaną, ponieważ Freud się mylił – kobiety nie zazdroszczą narządu, a to, co on symbolizuje, gdyż już od najmłodszych lat dziewczynki i chłopcy są w stanie zrozumieć różnice i przywileje z nimi związane. Tak naprawdę wszystko rozwija się w głowie – nie tylko poszczególnych jednostek, ale całej struktury społecznej. Androcentryczne spojrzenie instytucji społecznych również nie ułatwia zmiany postrzegania. Seksistowskie żarty, gwałty na randkach, tradycyjny podział ról – to jedynie odbicie starego porządku, który o ile nie powinien zostać całkowicie wymazany (utopijne podejście), powinien ulec zmianie na tyle, aby zachowania czy ujęcie dominacja-podległość nie były definiowane w kategoriach rodzaju. Nie ma nic złego w różnicach, ubarwiają one życie i sprawiają, że świat jest ciekawy, dlaczego więc nie traktować różnic pomiędzy kobietą i mężczyzną jak tych, które dotyczą poszczególnych ludzi? Przecież różnię się od swojej mamy, przyjaciółki, brata czy chłopaka i nie ma w tym nic złego ani nienaturalnego. Dlaczego więc różnice pomiędzy płciami są tak podkreślane, często z niekorzyścią na rzecz jednej z nich (mówię o sytuacji seksizmu, który utarł się obecnie w taki sposób, iż zachowania niepożądane przeciw kobietom ze strony mężczyzn są seksizmem, ale takie same zachowania do mężczyzn ze strony kobiet już nie – dlaczego?)?

Sandra Lipsitz Bem z pewnością wniosła wiele do mojego postrzegania świata – przede wszystkim rozwinęłam wiedzę o psychoanalizie a także konstrukcji społecznej i samego gender, aczkolwiek patrząc z perspektywy niemal 18 lat momentami publikacja jest przestarzała, ponieważ wiele się zmieniło na rzecz praw kobiet i równości czy też w ogóle odbioru płci pięknej. Niemniej na pewno każdy, kto decyduje się na zagłębienie w tematykę gender powinien zagłębić się w tekst. Nie można jednak robić tego bezrefleksyjnie, a przepuścić przez filtr swojej wiedzy i doświadczeń, które wzbogacone o te informacje mogą okazać się niezwykle cenne i budować podwaliny pod przyszłe badania czy nowy sposób postrzegania świata i otaczającej go rzeczywistości.

Zabierając się za książkę Sandry Lipsitz Bem ,,Męskość, kobiecość. O różnicach wynikających z płci” tak naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać, ponieważ z jednej strony studiuję kierunek pośrednio związany ze zjawiskiem płci zarówno biologicznej, jak i kulturowej, z drugiej całość ideologii gender to wciąż dla mnie coś nowego, o czym nie posiadam zbyt wielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Witajcie w Rosji” to zbiór opowiadań, po których nie spodziewałam się zbyt wiele – ot, Glukhovky’emu się nudziło i nabazgrolił parę linijek, w których opisuje życie w szaroburej Matuszce Rossiji. Ale jako, że jestem wielkim fanem Uniwersum Metro 2033, które przemówiło do mnie nawet pomimo początkowych trudności, zdecydowałam się sięgnąć i po opowiadania. Chociaż po ,,Futu.re” nie spodziewałam się raczej zbyt wiele, ponieważ tamto nie przypadło mi szczególnie do gustu. Pierwszym szokiem, niemal kulturowym, okazał się fakt, iż opisywane przez Dimitrija rzeczy i zjawiska są niesamowicie aktualne nie tylko w Rosji, ale i na całym globie. Czyżby postępująca cybernetyzacja, technologia, transhumanizm i globalizacja? Pomimo tak celnej zbieżności z resztą świata, ,,Witajcie w Rosji” pokazuje i zachowuje jednak ten niesamowity klimat absurdalności wielkiego i stale pijanego kraju. Korupcja? Zabójstwa? Tuszowanie zbrodni? Dogadywanie się? Nepotyzm? Urojenia? Łamanie prawa? Dziel i rządź. Znalazłam tu wszystko, czym cechuje się współczesny świat z domieszką tego, co lubię najbardziej, czyli science fiction i fantastyki.

Bardzo dobre wrażenie wywarły na mnie opowiadania ,,Proteza”, ,,Panspermia”, ,,Nim ucichnie wiatr”, ,,Utopia” oraz ,,Na dnie”. ,,Proteza” akurat zbieżnie trafia w moje zainteresowanie cyborgizacją i nieśmiertelnym ,,Ghost in the Shell”, które obecnie nadrabiam, więc nie ma nic dziwnego w tym, że akurat to mnie zainteresowało. ,,Panspermia” świetnie wpasowuje się w astrofizykę, którą również pokochałam. ,,Nim ucichnie wiatr” pokazuje natomiast, jaki wpływ na postrzeganie polityki, ludzi, ważnych problemów mają byle słupki popularności wykazywane w sondażach. Poza tym, cel uświęca środki, prawda? ,,Utopia” odwołuje się do syndromu paryskiego, natomiast ,,Na dnie” uświadamia, jak bardzo absurdalnym zjawiskiem i miejsce jest Rosja.

Każde z opowiadań pokazuje Rosję w zupełnie innym świetle, jednak w każdym z nich znajduje się ziarno prawdy. Zbiór jest dla mnie dość zrozumiały i adekwatny do otaczającego mnie świata. Nie wiem tylko z jakiego powodu: czy przywykłam do zglobalizowanej rzeczywiści, w której mam swobodny dostęp do Internetu, McDonalda i smartphona czy bliskość geograficzna, wspólne korzenie i żelazna kurtyna, która odbiła się echem nawet po moim urodzeniu, nauczyła mnie żyć na takich a nie innych zasadach, w której właśnie to jest moją rzeczywistością. A może po części jedno i drugie? Niemniej, warto sięgnąć po ten zbiór chociażby ze względu na adekwatność stwierdzenia ,,To je Rosja, tego nie ogarniesz”.

,,Witajcie w Rosji” to zbiór opowiadań, po których nie spodziewałam się zbyt wiele – ot, Glukhovky’emu się nudziło i nabazgrolił parę linijek, w których opisuje życie w szaroburej Matuszce Rossiji. Ale jako, że jestem wielkim fanem Uniwersum Metro 2033, które przemówiło do mnie nawet pomimo początkowych trudności, zdecydowałam się sięgnąć i po opowiadania. Chociaż po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Księga jesiennych demonów” urzeka klimatem i niesamowitym ciągle budowanym napięciem, podtrzymywanym dodatkowo na każdym kroku. Wszystko tam jest mroczne, pokazuje drugą stronę ludzkiej egzystencji, gdzie nie ma tylko białego i szarego, ale występują także odcienie szarości. Nie wszystkie opowiadania są dla wszystkich, ale każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie najbardziej odpowiadały ,,Wiedźma i wilk” oraz ,,Piorun”. Miały w sobie coś, co mnie pociąga i ciekawi. To je czytałam z zapartym tchem na jeden raz.

Żadna opowieść nie kończy się dobrze – nie oszukujmy się, to nie bajki dla dzieci. Bohaterowi stykają się z konsekwencjami swoich decyzji, które muszą unieść bez względu na koszty. Są ludzcy. Zakończenie też jest bardzo ciekawe, niespodziewane – wygląda jedynie, jakby ktoś miał okropnego pecha, którego przecież da się odczarować albo zła passa sama sobie minie. A tymczasem nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizy… Yyyy… To znaczy takiego rozwiązania sprawy.

Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z publikacjami Grzędowicza i żałuję – wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie i chętnie przeczytam więcej :) w planach mam m.in. Hel 3 :)

,,Księga jesiennych demonów” urzeka klimatem i niesamowitym ciągle budowanym napięciem, podtrzymywanym dodatkowo na każdym kroku. Wszystko tam jest mroczne, pokazuje drugą stronę ludzkiej egzystencji, gdzie nie ma tylko białego i szarego, ale występują także odcienie szarości. Nie wszystkie opowiadania są dla wszystkich, ale każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie najbardziej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiaj skończyłam czytać ,,Astrofizykę dla zabieganych”. Interesuję się tym tematem od dłuższego czasu, niestety – jestem oporna na wiedzę fizyczną, w jakimkolwiek stanie skupienia; są rzeczy, których pojąć nie mogę za żadne skarby. I nie oszukujcie się, że książka ta coś zmieni, ponieważ jak dla mnie, jest napisana dość ciężko i wiele rzeczy musiał tłumaczyć mi chłopak. Nie zniechęca mnie to jednak do pogłębiania wiedzy o astrofizyce :)

Książka napisana w sposób taki, że laik powinien być w stanie ją zrozumieć, aczkolwiek wydaje mi się, że nadal nie jest ,,na głowę” wielu osób, a z kolei dla naukowców zajmujących się tą dziedziną będzie zbyt banalna; może to kwestia tłumaczenia, może złożoności samych aspektów kosmosu i Galaktyk.

Nie zmienia to faktu, iż zwraca się tutaj uwagę na wiele ważnych aspektów – może nie jesteśmy jedyni we wszechświecie, może jesteśmy bardziej skomplikowani, może trzeba zainteresować się nie tylko tym, co mamy tutaj, ale także kolonizowaniem innych planet? Perspektywa kosmiczna potrafi przytłoczyć, ale także uświadomić nam wiele możliwości.

Książka ta jest pierwszą w takim rodzaju, którą czytam – teraz zabieram się za ,,Nie mamy pojęcia”; naprawdę ,,Astrofizyka dla zabieganych” zrobiła na mnie dobre wrażenie i na pewno będę poszukiwać książek typu non-fiction oraz z dziedziny literatury popularnonaukowej. A nuż się czegoś dowiem :)

Dzisiaj skończyłam czytać ,,Astrofizykę dla zabieganych”. Interesuję się tym tematem od dłuższego czasu, niestety – jestem oporna na wiedzę fizyczną, w jakimkolwiek stanie skupienia; są rzeczy, których pojąć nie mogę za żadne skarby. I nie oszukujcie się, że książka ta coś zmieni, ponieważ jak dla mnie, jest napisana dość ciężko i wiele rzeczy musiał tłumaczyć mi chłopak....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zabierając się za ,,Królestwo Kanciarzy” spodziewałam się, iż książkę wciągnę jednym haustem spragnionego powietrza. Tak się jednak nie stało z powodu nawału obowiązków. Mea culpa. Niemniej jednak kontynuacja ,,Szóstki wron” zrobiła na mnie wrażenie z powodu misternie utkanego przez autorkę, stojącą za Kazem Brekkerem, planu. Jego doskonałość (planu, nie Kaza) zaparła mi dech w piersiach i spowodowała zastanowienie, jakim cudem ktoś może coś takiego w ogóle wymyślić? Nie byłabym w stanie wysunąć jednej dziesiątej posunięć i pogrywać na tylu frontach jednocześnie. Ale być może do tego mam zbyt wielkie skrupuły / za małe jaja / JAKIEKOLWIEK sumienie. Fajnie się o tym czyta, ale postawienie wszystkiego na jedną kartę i mistrzowski blef to coś, z czym się trzeba urodzić, nie nabędzie tego nikt, może jedynie wyćwiczyć zdolności, które w nas istnieją. Aby wygrać, należy grać na wielu pozycjach, myśleć jak kupiec, uciekać się do podstępów… A to dopiero jest ciężkie.

Van Eck doigrał się i dostał to, na co jak najbardziej zasłużył. Jego czarny charakter i mikry kręgosłup moralny pozwolił mu robić okropieństwa bez dostrzegania tego, że jest to złe – miał się za czystego jak łza, uczciwego człowieka. Tymczasem to Kaz jest czystszy, niż marna imitacja nazywająca siebie ojcem i członkiem Rady Kupieckiej.
Najbardziej chyba podobał mi się wątek romansu homoseksualnego w wykonaniu Jesa i Wylana. Noooo, z to dopiero ojciec go wydziedziczy… Każdy z naszych bohaterów zdobywa nowe umiejętności i przekonuje się o sobie samym – Wylan przyznaje się do swojego alfabetyzmu, Jes obiecuje ćwiczenie na fabrykatora, Kaz zdejmuje rękawiczki… Przygody, które przechodzą nie łamią ich, a wzmacniają, stawiając ich naprzeciw najstraszniejszych, najgłębiej tłumionych lęków. Nieodzowna jest tutaj rozmowa Jespera z ojcem, w której wreszcie, jak to hazardzista, odkrywa karty. Dowiaduje się tym samym, że zawsze pozostanie synem Colma, który będzie go wspierał w decyzjach. Podobnie talenty Wylana zostaną docenione, a matka sprowadzona do domu. Swoją drogą, jakim cudem Van Eck może sobie spojrzeć w oczy? I druga sprawa, jakim kurczę cudem jego młoda żona Alys ogarnia oddychanie? Naiwna i głupiutka od samego początku stanowiła dobry cel dla Kaza – dała się uprowadzić wierząc w Boską Komedyję… Naprawdę?

Tym razem zwróciłam baczniejszą uwagę również na sam Kerch i Ketterdam, w których spodobał mi się kult boga handlu. Jest to nietypowe rozwiązanie, patrząc na… Cóż, prawie wszystkie teksty, które czytuję. Z jednej strony bóg handlu jest zabawnym zjawiskiem, z drugiej jest jak najbardziej na miejscu – tam, gdzie rządzi mamona, niekoniecznie potrzeba boga transcendetnego i nieuchwytnego. Wola Ghezena objawia się w handlu! Pamiętajcie o tym przy zakazie handlu w niedzielę ;) Aczkolwiek ciężko mi wyobrazić sobie świątynie bodaj na kształt ręki Ghezena… Jak to cholerka wygląda? Czy środkowy palec to coś w stylu minaretu? Dobra, whatever. Nie zmienia to faktu, iż bóg handlu wydaje mi się wręcz namacalny patrząc na funkcjonowanie Baryłki czy innej Zachodniej Klepki. Od tego się zaczęło i na tym się skończy – Peka Rollins zniszczył Kazowi życie, on zniszczy go cegła po cegle. Podobało mi się przesłanie Kaza, w którym wyraźnie zaznaczył, że nie było sensu zabijać syna Peki, ponieważ dzięki temu ma coś, czym trzyma Króla w szachu. Jest to okrutne. Ale spróbujcie przetrwać w tym bagnie bez bycia bestią.

Kolejną postacią, która mnie… Powiedzmy, zaskoczyła, jest Inej. Jej twardy kręgosłup moralny i wiara w świętych jest niesamowita. Jednak podczas walki z Dunyashą wydała mi się bardziej ludzka, ponieważ okazało się, że także musi kantować, aby wygrać. W końcu upadek z dachu Dunyashy przypadkiem nie był… Cudownym gestem był gest Kaza, który poinformował jej rodziców o tym, gdzie córka się znajduje. Co prawda, gest romantyczny, cieplutko się robi na serduniu, ale do koślawego koziołka, nie praktyczny. Gdzie Brudnoręki, co to mówił o tym, by niczego nie kochać. Czy jakoś tak. Jak mu znowu zwiną Inej to będzie źle. No ale jedna rzecz przynajmniej się sprawdza – Inej i Van Eck już się nie spotkają. Na całe szczęście, bo za kantowanie w religii handlu grozi sporo. Jeszcze marzenie Inej – ponownie jak ona, szczytne, wzniosłe, ale jakieś niemrawe. Chyba lepiej byłoby, gdyby się ograniczyła do Ketterdamu.

Całkowicie niespodziewanym zwrotem akcji jest to, iż Matthias nie żyje… Niesamowicie mną to poruszyło. Liczyłam na happy end, wszyscy mieli przeżyć – immersja lvl ekspert, kiedy powtarzałam to za Wylanem. Popłakałam się naprawdę i od 2 dni wychodzę z kaca książkowego i postaciowego. Jak to się stało, że Ninie i Matthiasowi nie było dane przeżyć tych cudownych chwil razem? Ciekawe czy autorka planowała to od początku czy wpadła na to w trakcie…
Co do samej Niny, kiedy Djel zamyka jedne drzwi, otwiera inne. Piękne powiedzenie, które bardzo do mnie trafia, a i Ninie pozwoliło się rozwinąć. Jurda parem sprawiła spore zamieszanie, Nina chyba jako jedyna to przeszła jako tako, z uszczerbkiem na… Umiejętnościach, ale ile straciła, tyle zyskała. Oswojenie się ze zmianami było bolesne, ale warte. Każdej chwili.

Szóstka szaleńców, jeden niewykonalny skok. Brekker po raz kolejny udowodnił dobitnie, iż dokona niemożliwego. Te dzieciaki dokonały rzeczy całkowicie niemożliwych i nieosiągalnych dla wielu dorosłych. Niektóre momenty były przewidywalne, jak np. skierowanie Rady Pływów na wykupywanie akcji jurdy przez Van Ecka. Ale ogólnie książka daje spore możliwości dowolnej interpretacji zakończenia – oczywiście z nutką dostrzeżenia płomiennych romansów hetero- i homoseksualnych. Nie żałuję ani minuty spędzonej nad nią i czytałabym jeszcze raz. Warto więc pewnie sięgnąć po inne książki Leigh Bardugo, co pewnie zrobię w przyszłości, bo bliżej interesują mnie grisze.

Zabierając się za ,,Królestwo Kanciarzy” spodziewałam się, iż książkę wciągnę jednym haustem spragnionego powietrza. Tak się jednak nie stało z powodu nawału obowiązków. Mea culpa. Niemniej jednak kontynuacja ,,Szóstki wron” zrobiła na mnie wrażenie z powodu misternie utkanego przez autorkę, stojącą za Kazem Brekkerem, planu. Jego doskonałość (planu, nie Kaza) zaparła mi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zabierając się za ,,Siostrzyczka musi umrzeć” mniej więcej po opisie spodziewałam się jak będzie to wyglądać – w końcu sporo napisano na tylnej okładce. Ale wiadomo, dreszczowce, kryminały i thrillery potrafią zaskoczyć. Chyba za to je kochamy, czyż nie?

Jak zazwyczaj w przypadku tego, co mi się podoba – czy to anime, czy książka, czy serial – wlokę się niemiłosiernie. Może dlatego, że boję się skończyć fabułę, która przypada mi do gustu? Zazwyczaj coś, co mnie ledwo zachwyca lub nie robi tego wcale idzie mi szybko, aby tylko dobrnąć i ocenić, ponieważ jestem wręcz fanem kończenia tego, co zaczęłam.
Tego typu książki nigdy nie powodują, iż utożsamiam się z bohaterami. Przeważnie chcę wiedzieć, jakie motywy miał przestępca, który dopuszcza się poszczególnych czynów. Związane jest to prawdopodobnie z tym, że interesuję się naturą ludzką, która niezmiennie mnie zaskakuje nawet (a może przede wszystkim) w trakcie normalnego życia w społeczeństwie.

Panowie posługujący się pseudonimem Freda Wolff odwalili kawał dobrej roboty tworząc skomplikowane osobowości i cechy charakteru wykreowanych na papierze postaci. Każda osoba jest niemal realna i nie przejaskrawiona w rażący sposób. Ogólnie książkę czyta się gładko – bardzo dobra narracja i fabuła trzymająca w napięciu do kilku ostatnich rozdziałów. Musze przyznać, iż zaskakuje i naprawdę wprowadza zamęt. Żałuję jedynie, iż historia kończy się happy endem, bo bez tego mogłaby być ciekawsza. Co jednak nie zmienia faktu, iż opowieść sama w sobie jest warta uwagi i powinna się znaleźć w biblioteczce każdego fana dreszczyku.

Zabierając się za ,,Siostrzyczka musi umrzeć” mniej więcej po opisie spodziewałam się jak będzie to wyglądać – w końcu sporo napisano na tylnej okładce. Ale wiadomo, dreszczowce, kryminały i thrillery potrafią zaskoczyć. Chyba za to je kochamy, czyż nie?

Jak zazwyczaj w przypadku tego, co mi się podoba – czy to anime, czy książka, czy serial – wlokę się niemiłosiernie....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Echo zgasłego świata Dagmara Adwentowska, Maciej Głowacki, Dawid Jaworski, Piotr Jedliński, Magdalena Kucenty, Paweł Majka, Maciej Marchewka "Komodo", Justyna Micota, Aneta Pazdan, Ilona Podgajna, Tomasz Przyłucki, Anna Wołosiak-Tomaszewska, Simon Zack, Marek Zychla
Ocena 6,1
Echo zgasłego ... Dagmara Adwentowska...

Na półkach: ,

,,Echo zgasłego świata” to pierwsza część opowiadań z uniwersum metra, z którą miałam do czynienia. Sam pomysł poszerzania postapokaliptycznego świata wykreowanego przez Dimitrija Głuchowskiego wydaje się ciekawym pomysłem i chyba chętnie skorzystam z następnego konkursu, o ile takowy zapowiedzą :)

Podniosło się wiele głosów, iż opowiadania są wtórne, sztampowe i nieciekawe, ponieważ – a jakże – to wszystko już widziałem, a więc następuje książkowe deja vu. Ale zastanówmy się – czy społeczeństwo po upadku i jakieś, jakiejkolwiek odbudowie, nie będzie wyglądać dokładnie jak to, które znamy? Jest uwarunkowane szerokością geograficzną i kulturą, jednak wszędzie występują punktu wspólne. Ludzie to istoty stadne, które w pojedynkę się nie wychowają (bo i jak to? Wychowanie z definicji wymaga dwóch stron) oraz same żyć nie mogą, ponieważ każdy musi do kogoś odezwać gębę. Nawet przeskakując szczeble piramidy Maslowa i tak nie zbudujemy na samotnym życiu niczego konkretnego – musimy polegać na innych, dawać się ranić, płodzić dzieci, bronić ich i przekazywać dalej wartości, które zostały w nas wszczepione za młodu, jeszcze z mlekiem matki.
Skutkiem tego jest tworzenie od zarania dziejów dokładnie tych samych struktur. Myślicie, że w Metrze byłoby inaczej? Nie. Ludzie potrzebują wierzyć i potrzebują nad sobą bata, dlatego tworzą religie i kulty, mniej lub bardziej realne bóstwa. No cóż, mówi się że bóg istnieje, dopóki ma swoich wyznawców. Podobnie jest tutaj. Jeden jest zastępowany przez wielu innych, praktycznie na każdej stacji metra znajdziemy coś, co ludzie czczą i w co wierzą. Stąd też ludzie w schronach bywają przesądni. Jak i my dzisiaj. Nie przechodź pod drabiną. Usiądź przed podróżą. Jeśli nieboszczyk leży przez weekend, to zabierze kogoś ze sobą. Na podstawie dostępnych dla nich obszarów i wiedzy tworzą swoje wersje przesądów, które rozprzestrzeniają się efektem wirusa po tunelach zimnych podziemnych domów.
Od zawsze ludzie też lubią władzę i przemoc. Tutaj jest to również dokładnie pokazane. Zawsze rządzi silniejszy, bardziej sprytny, bardziej okrutny, bardziej podstępny. Od tego nie ma wyjątku zarówno u nas, jak i w czasie postapokalipsy. Wszechobecne prawo do użycia siły i zastraszenie przewija się i tutaj. A więc czy nie jest tak, że książka wydaje się wtórna, sztampowa i nudna, bo opisuje to, co dzieje się zazwyczaj w naszym społeczeństwie? Skoro mamy to na co dzień – czym tu się ekscytować? Meh.

Ale zajmijmy się samą zawartością. Jedne opowiadania przypadły mi do gustu lepiej, inne gorzej. Cóż, zdarza się. Czasami coś człowieka rozproszy i cały misterny plan w piz… To znaczy, cała atmosfera czytania idzie w łeb. Spośród nich wyróżniały się dla mnie chyba najbardziej ,,Pinokio” oraz ,,Awers i rewers”, ale niedaleko w tyle zostały także ,,Upadek stacji Eden” i ,,Parias”. Zaciekawiły mnie najbardziej, ale generalnie zbiór opowiadań czytało się dosyć przyjemnie, chociaż czasu jak na lekarstwo, żeby czytać cokolwiek :< No ale jak się nie ma, co się lubi… Z chęcią przeczytam pozostałe tomy, aby zobaczyć co też kombinują nasi polscy pisarze :)
Natomiast nie zainteresowało mnie w ogóle opowiadanie Pawła Majki, które jest totalnie denne. Zapowiadało się świetnie, a wyszło jak zwykle.

,,Echo zgasłego świata” to pierwsza część opowiadań z uniwersum metra, z którą miałam do czynienia. Sam pomysł poszerzania postapokaliptycznego świata wykreowanego przez Dimitrija Głuchowskiego wydaje się ciekawym pomysłem i chyba chętnie skorzystam z następnego konkursu, o ile takowy zapowiedzą :)

Podniosło się wiele głosów, iż opowiadania są wtórne, sztampowe i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to kompendium wiedzy odnośnie magicznych stworzeń istniejących w uniwersum Harry'ego Pottera. Znajdziemy w niej przeszło 80 różnorakich gatunków opisanych pokrótce i oznaczonych symboliką niebezpieczeństwa zaaprobowaną przez Ministerstwo Magii. Ogólnie książkę czyta się dość przyjemnie i szybko, z potrzebnymi informacjami, jak skrypty do niektórych przedmiotów na studiach (kto czyta, ten czyta…)

Nie spodziewałam się cudów jak w przypadku Baśni Barda Beedle'a; wiedziałam że ,,Fantastycze...” to kompendium wiedzy, dlatego też przeczytałam je szybko i odłożyłam na półkę. Niemniej, niewątpliwą zaletą tego wydania jest to, iż pasuje niejako do ,,trylogii”, w skład której wchodzi ,,Quidditch przez wieki” oraz ,,Baśnie...” - będą pięknie wyglądać na półce obok oryginalnych tomów Harry'ego Pottera :)

,,Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to kompendium wiedzy odnośnie magicznych stworzeń istniejących w uniwersum Harry'ego Pottera. Znajdziemy w niej przeszło 80 różnorakich gatunków opisanych pokrótce i oznaczonych symboliką niebezpieczeństwa zaaprobowaną przez Ministerstwo Magii. Ogólnie książkę czyta się dość przyjemnie i szybko, z potrzebnymi informacjami, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

*OPINIA NAPISANA PRZEZ OSOBĘ DOROSŁĄ – MOŻE BYĆ NIEADEKWATNA, ZWAŻYWSZY NA TARGET KSIĄŻKI*

Odkąd zobaczyłam tę książkę w Empiku, zapragnęłam ją mieć – no ej, w końcu to kolejna książka Katarzyny Berenik Miszczuk, którą uwielbiam za serię o Wiktorii i nieco mniej za Wilka i Wilczycę. ,,Szeptucha” od razu przyciągnęła mój wzrok, dobry opis na odwrocie też wyglądał na ciekawostkę. Nie żałowałam ani chwili, ze wydałam na nią swoje ciężko zarobione w Deichmannie pieniążki. Do czasu.

Generalnie spodziewałam się czegoś… Innego? Bardziej zwartego? Konkretniejszego? Powyższy tekst napisany drukowanymi literami zwraca uwagę na pewną rzeczy – chyba wyrosłam z książek pani Katarzyny. Nie widzę doprawdy innej możliwości. Bohaterzy wydali mi się płytcy, problemy egzystencjalne także, nawet ich działanie jest nielogicznie i niezrozumiałe. Czy to dlatego, że dojrzałam i czytuję ostatnio coraz więcej kryminałów? Zmienił mi się smak, podejście do życia czy może spojrzenie na romantyczną miłość? Niemniej, książka nie urzeka. Męczyłam się bardzo podczas czytania, nagrzeszyłam myślą, mową piętą, nogą, okiem…

Główna bohaterka to puste dziewczę z wielkiego miasta. Skończyła uniwersytet medyczny, ale oprócz bycia lekarzem i praktyki u szeptuchy nie reprezentuje sobą nic. Elegancja? Umiar? Logiczne myślenie (tfu, u kobiety?)? Mózg? Ani jedna z tych rzeczy nie pojawiała się u niej chyba od początku książki. Ale przynajmniej pasują do siebie z Mieszkiem i może to sprawiło, iż uroiła im się romantyczna miłość i schadzki. Bohaterka jest w moim wieku, a zachowuje się jak zakochana gówniara (przepraszam za dosadność określenia). Wiem, że kiedy się zakochujemy, dosłownie tracimy głowę dla tej drugiej osoby i popełniamy nieracjonalne decyzje. Ale oddanie kwiatu paproci akurat Mieszkowi spowoduje spore zaburzenie równowagi. Nie wspominając już o tym, że obiecała go jednemu i drugiemu bogowi, którzy są pyszni, nieustępliwi, gnuśni i kapryśni. Bardzo źle podjęta decyzja. Ale z racji tego, że cykle pani Miszczuk kończą się szczęśliwie, zapewne i w tym nie będzie wyjątku.

Książka jest ok, ale dla nastolatek. Gdy będę miała córkę podrzucę jej do czytania wszystkie książki autorki, bo jest to bardzo dobry pomysł na zaszczepienie czytania, zwłaszcza w okresie adolescencji, kiedy – jak wiadomo – na bakier z konstruktywnym realizowaniem siebie. Niemniej, książka nie zachwyca, nie porywa i nie stanowi klasyka literatury. Jakim cudem, ja się pytam, toż to zostało Książką Roku 2016? Czy coś jest ze mną nie tak, czy po prostu dojrzałam i stałam się pewną siebie, zrównoważoną i odpowiednią kobietą? Nie no, nie przesadzałabym z tymi epitetami, ale naprawdę, musiałam dorosnąć i poszerzyć światopogląd, skoro akurat ta książka robi na mnie okropne wrażenie i jest niewarta uwagi.

Od przeczytania ostatniej książki trochę minęło. Ale ciesze się, że wreszcie przebrnęłam przez szeptuchę i pozostawiam ją w Bielinach, gdzie jej miejsce. Oczywiście resztę serii też przeczytam, bo jestem uzależnionym od książek masochistą, co rzutuje na tak nieracjonalne decyzje. Poza tym lubię mieć skompletowane serie, dlatego już wiem, że na pewno kupię pozostałe dwie części. Tymczasem pora przenieść się w świat kryminałów i zmyć niesmak, który pozostawiła mi Gosia...

*OPINIA NAPISANA PRZEZ OSOBĘ DOROSŁĄ – MOŻE BYĆ NIEADEKWATNA, ZWAŻYWSZY NA TARGET KSIĄŻKI*

Odkąd zobaczyłam tę książkę w Empiku, zapragnęłam ją mieć – no ej, w końcu to kolejna książka Katarzyny Berenik Miszczuk, którą uwielbiam za serię o Wiktorii i nieco mniej za Wilka i Wilczycę. ,,Szeptucha” od razu przyciągnęła mój wzrok, dobry opis na odwrocie też wyglądał na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Baśnie Barda Beedle'a” to coś, co od zawsze chciałam mieć. A tak właściwie, odkąd pojawiły się w sklepach. Najpierw planowałam kupić stare wydanie, ale kiedy nie udało mi się to w Poznaniu, na parę lat porzuciłam plany. Aż do teraz.
Po przeczytaniu mogę stwierdzić, iż odbyło się to prosto, szybko, przyjemnie i bezboleśnie. Baśnie zawierają wiele elementów i schematy typowe dla opowiadanych i u nas baśni i bajek. Zawsze występują te same motywy, które umożliwiają dzieciom uczenie się konstruktywnych i pożądanych zachowań: prawda i odwaga cię wyzwolą i doprowadzą w rezultacie do szczęścia, natomiast kłamstwo, krętactwo i pójście na łatwiznę zawsze kończy się źle. Z pewnością są to opowieści, które mogą zostać przeczytane dzieciom do snu i wielokrotnie powtarzane i utrwalane obok dobrze nam znanych z dzieciństw bajek i baśni.
Okraszone notatkami Dumbledore'a dają dodatkowe punkty na skali imersji i pozwalają poznać świat czarodziejów z nieco bardziej, paradoksalnie laickiej, strony. Przyjemna i gładka lektura.

Mam jednak uwagi do posiadanej przeze mnie wersji – otóż szczytne są cele organizacji non-profit Lumos, ale chyba nieco odlecieli w świat marzeń, co stwierdzam, jak pedagog z wykształcenia. Ale są to moje 3 grosze, które nie wpływają na ocenę książki :) Po prostu wpisuję to jako adnotację do wydania :)

,,Baśnie Barda Beedle'a” to coś, co od zawsze chciałam mieć. A tak właściwie, odkąd pojawiły się w sklepach. Najpierw planowałam kupić stare wydanie, ale kiedy nie udało mi się to w Poznaniu, na parę lat porzuciłam plany. Aż do teraz.
Po przeczytaniu mogę stwierdzić, iż odbyło się to prosto, szybko, przyjemnie i bezboleśnie. Baśnie zawierają wiele elementów i schematy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle… Z całym szacunkiem, ale panią Monikę poniosło i nie oddało. Wciągający thriller psychologiczny? Nie. Fabuła do bólu przewidywalna i miałka? Jak najbardziej. Jako ktoś, kto powoli zaczyna wciągać się w kryminały liczyłam na powieść wyższych lotów, która faktycznie nie pozwoli i zasnąć, jednak nudziłam się podczas czytania jak rzadko kiedy. Nie mogłam przez nią przebrnąć, bo była najeżona błędami, bredniami i nielogicznością. Każdy z nas popełnia błędy, czasami wychodzą zdania w typie ,,jadąc do szkoły padał deszcz”, ale jeśli ktoś robi to nagminnie, nie powinien zabierać się za pisanie książki ani na siłę forsować jej na rynek.

Płakałam – tak! Płakałam – czytają każdą stronę. Okropne błędy interpunkcyjnej oraz mylenie! postaci przez samą autorkę jest straszne. Tak, zdarz się, nie widzimy swoich błędów i często dopiero druga osoba jest w stanie nam to wyperswadować lub wskazać / poprawić / zmienić. W tym przypadku, książka która poszła do drugu jest NIEPOPRAWIONA, jakby korektorzy i recenzenci nie mieli jej w łapie. Jak to możliwe, ja się pytam?! Czuję się urażona, bo naprawdę nie po to płacę 30 zł za coś, co ma rozwijać mnie, mój światopogląd i zdolności językowe, aby dostać bubel najwyższych lotów, który nadaje się jak podpórka pod stół i to z zastrzeżeniami.
Tak wiem, jakie mam prawo krytykować, skoro sama nic nie wydałam. Jednak przy moim magistrze otrzymuję pozytywne informacje zwrotne – dobrze ułożone, ładny styl pisania, merytoryczne. Wiem, że to coś innego, ale jak widać – da się? Da! Nie czepiam się natomiast powtórzeń, bo sama na tym się ciągle łapię.

Co do fabuły, jak pisałam, miałka. Miał być trzymający w napięciu thriller psychologiczny, a jest historia rodem z posiedzenia na tronie. Przepraszam za dosadność, ale naprawdę, jak wyjaśnić jednowymiarowe postacie, w sumie z tą sektą też jest mało co, pierwszy wątek zajmuje prawie w całości Lidia. Nie, nie jej problem. Lidia. Sama bogata, rozkapryszona i rozpieszczona, w dodatku mało rozgarnięta córka wpływowych ludzi. Wszystko kręci się wokół niej. Nie wiem, czy to miało w jakiś sposób zwrócić uwagę na to, kim dziewczyna jest i jak ważną rolę odgrywa w powieści? Jeśli tak – nie wyszło. Cóż, jest to pierwsza książka pani Siudy, którą miałam (nie)przyjemność czytać. I coś mi się wydaje, że kolejnej nie będzie. Kryminał w całości wygląda tak, jakby autorka srogo ,,posmarowała” komuś łapki za pozytywne opinie, bo jak można sygnować swoim podpisem i słowami coś takiego, kiedy jest się redaktorem ,,Pocisku”? Książka jest bardzo słaba, jeśli to wyżyny twórczości pani Moniki to radzę jak najszybciej pozbawić ją pióra i odesłać do kuchni. Bezczeszczenie literatury w ten sposób jest karygodne.

Ok, co z innymi postaciami? Wszystkie są tak wyostrzone, że paradoksalnie stały się jednowymiarowe, miałkie, płaskie, straszne i wiele innych epitetów. Sprawa sama w sobie też nie jest jakaś skomplikowana, ale dodanie tutaj przekupnych ludzi robi swoje. Cóż mogę rzec? Zawiodłam się kompletnie. Chyba pora znów przerzucić się na Uniwersum Metra albo oddać się ,,Królestwu Kanciarzy” Leigh Bardugo, które czeka na mnie w domu.

Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle… Z całym szacunkiem, ale panią Monikę poniosło i nie oddało. Wciągający thriller psychologiczny? Nie. Fabuła do bólu przewidywalna i miałka? Jak najbardziej. Jako ktoś, kto powoli zaczyna wciągać się w kryminały liczyłam na powieść wyższych lotów, która faktycznie nie pozwoli i zasnąć, jednak nudziłam się podczas czytania jak rzadko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach: ,

Majstrowanie z czasem to zawsze zły pomysł. Ale nie potrzebowałam nowej części Harry'ego Pottera, żeby o tym wiedzieć. Zabierając się za lekturę nie spodziewałam się fabuły najwyższych lotów. Podobnie było z konstrukcją i imersją. Niby pojawiają się dokładnie te same osoby, niby zaczyna się od chwili, w której kończy się VII część, ale to już nie to. Cytując koleżankę: ,,czytywałam lepsze fanfiki”.

Zastanawiające jest to, iż pojawia się wiele niedociągnięć i nieścisłości. Kiedy się to czytam, nasuwa się masę pytań: jak to jest możliwe? Ale przecież w oryginalnej serii tego nie było… To działało inaczej. I dokładnie takie nastawienie towarzyszyło mi przez całą historię. Nie dlatego, że specjalnie nastawiałam się na połapanie błędów, ale dlatego, że było ich za dużo i atakowały mnie ze wszystkich stron. Niektóre rzeczy były niedorzeczne. No cóż, Voldemort nigdy nie wyglądał na człowieka zainteresowanego TYMI sprawami, więc tym bardziej dziwi, iż miał dziecko. Po drugie, po co mu ono? Odnosiłam wrażenie, że czyny Voldemorta nigdy nie były nieprzewidziane i nieprzemyślane. Przepowiednie, które kierowały w dużej mierze poczynaniami bohaterów od pierwszej części tutaj nagle zostają poddane w pewnym sensie pod wątpliwość. Jeśli tak prosto zniweczyć przepowiednie używając zmieniacza czasu, no to o co ten wielki hałas? Nie mówię tutaj o prostej zmianie czasu, której dokonuje się praktycznie od tak: wystarczy nie przemyśleć w określonym czasie i ścieżka się zmienia.

Występują w fabule dokładnie te same osoby, które w serii, jednak na skutek słabego napisania są one jednowymiarowe i nie podobne do siebie. Harry to już nie Harry, którego dotychczas znałam i to boli. Książkę czyta się szybko, ale nie dlatego, że jest wybitna, ale z prostej przyczyny – to tylko scenariusz. Chyba jednak się cieszę, iż pani Rowling nie napisała dalszych części podpadających pod oryginalną potterowską serię. Na szczęście nie znalazłam żadnych literówek ani błędów w tłumaczeniu, więc to jakoś ratuje sztukę. Podsumowując jednym słowem: nieszczególnie. Dokładnie nieszczególnie to wyszło. Proszę, przestańcie! ;-;

Majstrowanie z czasem to zawsze zły pomysł. Ale nie potrzebowałam nowej części Harry'ego Pottera, żeby o tym wiedzieć. Zabierając się za lekturę nie spodziewałam się fabuły najwyższych lotów. Podobnie było z konstrukcją i imersją. Niby pojawiają się dokładnie te same osoby, niby zaczyna się od chwili, w której kończy się VII część, ale to już nie to. Cytując koleżankę:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o ,,Dziewczynie z pociągu” spojrzałam na nią neutralnie – dość standardowy format, ładne duże litery i śmiesznie mało stron – jak to mówię >400 to nie książka. Ale jednak opowieść ma coś w sobie – czyta się jednym tchem i pierwszego dnia wciągnęłam z niej ponad 100 stron. Bardzo mnie zaciekawiła i niesamowicie dobrze wzrok prześlizgiwał się po tekście i informacjach tam zawartych. Chciałam więcej! Problem stanowił tylko brak czasu czy raczej dzielenie go między Borderlands a nią.

Już sama koncepcja opowieści rozpoczynająca się niemal dedukcyjnie, w której schodzimy od ogółu do szczegółu, w dodatku osadzona w pociągu, jest niesamowita. Często sama jeżdżę pociągiem, w malutkich wioskach zaglądam ludziom w ich życia. Czasami przejeżdżając przez Dębiec czy Mikołajów zastanawiam się, co robią ci ludzie na peronach i dokąd zmierzają. Dokładnie to samo robiła nasza bohaterka – Rachel. Może nieco zbyt oddawała się fantazjom, ale każdy z nas ma swój własny sposób na poradzenie sobie z trudami dnia codziennego, tak aby nie oszaleć. Jeśli jednym z nich jest zastanawianie się jak żyją Jess i Jason – dlaczego nie. Zwłaszcza, że nikt o tym nie wie…
Książka opowiadana jest z perspektywy 3 kobiet – każda odmienna od pozostałych, z innymi priorytetami i podejściem do życia. Pokazuje to, jak cudownie udało się autorce oddzielić poszczególne osobowości w taki sposób, że nie mamy wrażenia, iż wszystko jest opisywane przez jedną i tą samą osobę. Ponadto, tutaj nic nie jest czarne ani białe, dobre ani złe – nie występuje dokładny i dosadny podział. Rachel – dobre serduszko, ale alkoholiczka z problemami, która w samoobronie jest w stanie dźgnąć byłego męża. Anna – ułożona pani domu, trochę przysłowiowa Karyna, ale bez wyrzutów sumienia, że najpierw była kochanką i odbiła męża innej kobiecie. Megan – szalona dziewczyna, która ciągle ucieka, zdradza i nie znajduje szczęścia, ale za to ma wyrzuty sumienia. A jak to mówią w pedagogice, lepiej jeśli 1000 razy coś zrobisz i za każdym razem masz wyrzuty sumienia, niż zrobisz coś raz, ale bez nich. Takie ułożenie osób doskonale pokazuje jak różni jesteśmy, jakie mamy ciemne sekrety, jak się dusimy sami z sobą… I dlatego opowieść ta to świetny psychologiczny thriller. Każdy z nas może dojrzeć w którejś z bohaterek jakąś część siebie. Może akurat tą, której nie lubimy i której chcemy się pozbyć.

Czasami nieco denerwowały mnie cechy charaktery poszczególnych osób, ale już szczytem była naiwność, z jakąś Rachel wmawiała sobie, że zna Scotta i Megan. Jak można wnioskować o ,,znaniu” kogoś jedynie na podstawie tego, co się widzi, podczas kiedy nawet Scott nie znał żony i nie wiedział kim tak właściwie była i jest. Ufanie jedynie zmysłom i ślepe podążanie za tym, że WYDAJE nam się, że kogoś znamy, prowadzi do problemów i zapędzania samego siebie w kozi róg. W dodatku książka poniekąd potwierdza fakt, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane – Rachel zajmował się czymś, czym nie do końca powinna. I, jak wiemy, zobaczenie jak Kamal i Megan się całują wyglądało nieco inaczej z ich strony, niż z jej. Stanowi to poniekąd przestrogę w podejmowaniu pochopnych decyzji. Czy zrobiła dobrze…? Nawet po lekturze czuję, iż nie mnie to oceniać. Może gdyby nie drążyła, nie doszłoby do odnalezienia mordercy. Ale niewykluczone, że i bez niej coś by się ruszyło, ponieważ Anna kiedyś gdzieś mogła znaleźć ten telefon. Ale pewnie Tom by ją wtedy uspokoił i nie przejęłaby się tym zbytnio. Więc… Chyba jednak obecność Rachel była nieodzowna. No i to od niej wszystko się zaczęło.
Zdecydowanie na plus pozostaje fakt, iż każda z osób ma jakieś zaburzenie. Dlaczego? Ponieważ może zaburzenia nie są aż tak rzadkie, jak nam się wydaje, a nikt o tym nie mówi i unikamy jak ognia osób chodzących do terapeuty, psychiatry czy psychologa. A, jak to mówią, prawdopodobieństwo spotkania w życiu psychopaty wynosi 100%. Może chociażby dlatego warto się tym zainteresować? Jednak po raz kolejny pojawia nam się w literaturze popularnej schemat klinicznego przypadku psychopaty. Tak tak, mowa o Tomie. Nie był on nawet mitomanem, ale klasycznym psychopatą. Jednak skonstruowanie go w taki, a nie inny sposób ma swoje piekielnie dobre zalety! Autorka stanęła na głowie i przedstawiła go pięknie, dużo lepiej niż zrobiła to Tana French w ,,Zdążyć przed zmrokiem”, które lekko mnie zniesmaczyło pod tym względem. Jednak zarówno pisać, jak i dobrze przetłumaczyć też trzeba umieć i chylę czoła przed osobami, które sobie z tym radzą.

Po skończonej lekturze mam lekki niedosyt – chciałabym więcej i więcej. Za szybko się skończyło, było za mało. Dużo za mało. Jedyną rzeczą, jaka psuje całość to literówki w tłumaczeniu, które średnio pasują do tak dobrej historii. Czekam na więcej i oby tak dalej, Paulo Hawkins :)

Kiedy pierwszy raz usłyszałam o ,,Dziewczynie z pociągu” spojrzałam na nią neutralnie – dość standardowy format, ładne duże litery i śmiesznie mało stron – jak to mówię >400 to nie książka. Ale jednak opowieść ma coś w sobie – czyta się jednym tchem i pierwszego dnia wciągnęłam z niej ponad 100 stron. Bardzo mnie zaciekawiła i niesamowicie dobrze wzrok prześlizgiwał się po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Prawo do użycia siły” zapowiadało się ciekawie – jak niemal wszystko z uniwersum Metro 2033. Pokochałam wytwór Głuchowskiego i chciałam więcej, dużo więcej, stąd na mojej półce, obok ,,Prawa do życia”, ,,Pitera” i ,,Echa zgasłego świata” znalazła się także książka powyższa, która miała zaspokoić moją ciekawość i głód postapokaliptycznego świata.

Jednym z zażaleń, które wysunęłam pod adresem oryginalnego Metra było to, iż Głuchowski nieszczególnie przyłożył się do opisania nastrojów społecznych panujących w moskiewskim metrze. Natomiast Szabałow stanął na wysokości zadania, doskonale opisując to, co działo się w kilka miesięcy po Początku. Wiadomym jest, iż są zasady, które utrzymują porządek społeczny i zabezpieczają prawa i interesy jednostek. Ale co dzieje się, gdy nie ma aparatu władzy i kończy się świat wraz ze swoimi dawnymi regułami? Otóż, niektóre osoby zaczynają uważać, że dawne czasy i ład społeczny przestają obowiązywać. Wtedy wykorzystują prawo silniejszego i prawo do użycia siły w celu przejęcia władzy. Autor dokładnie opisał to, kiedy wspominał o ludziach Pająka i ich ohydnych poczynaniach. Głuchowski skupiał się na tym, co dzieje się po przeszło 20 latach od wybuchu bomby, ale nie napisał, jak ludzie do tego doszli. Przecież to logiczne, że na początku panował chaos, kradzieże, morderstwa, bezczeszczenie i gwałty. Niektórzy nie uznają zasad za wiążących wszędzie i zawsze, a jedynie za coś, czego złamanie grozi sankcją. Tak było w przypadku policjantów. Istotnym było także opisanie jak skończyły się ich wojaże (zamknięcie, kanibalizm i wygnanie na wpół oszalałego Pająka z makarowem to coś, co jest jak najbardziej logiczne). Podobnie Szabałow oddał realizm, gdy wspominał o podburzeniu ludzi, kiedy policjanci zniszczyli kapliczkę – wtedy doszło do nich, że przekroczyli granicę, bo naruszyli wspólną własność, świętość, która trzymała osoby w ryzach i nakazywała wybaczać. Nic więc dziwnego, że przestali się oszukiwać, iż to ich nie dotyczy i i w sumie dobrze, że przytrafiło się komuś innemu. Naprawdę, pod tym względem Denis bardzo dobrze odwzorował całą sytuację, tym bardziej, iż porównując ją z etapami rozwoju moralnego (odsyłam m.in. do Kohlberga) ma jak największy sens i Głuchowski sporo mógłby się nauczyć.

Kolejną rzeczą, która wydaje się w miarę logiczna i spójna, jest fakt, iż pojawiło się wielożeństwo. Przy deficycie mężczyzn nie ma się co dziwić, ponieważ faktycznie pojawiają się podstawowe potrzeby z piramidy Maslowa, a lepsze wielożeństwo, niż rozpusta. Trzymanie ludzi ,,za mordę” twardą ręką, jak zrobił to Rodionycz, również ma całkowity sens, a i to Głuchowski pominął. W oryginale jedynymi stacjami tak rządzonymi są chyba tylko te wchodzące w skład Hanzy, IV Rzeszy i Linii Czerwonej, które są bardzo demonizowane i pokazywane naprawdę źle. Wynika to z tego, iż Głuchowski ma lewicowe poglądy, dlatego też pokazanie, że jednak silna władza się przydaje stałoby w sprzeczności z wyznawaną przez niego ideologią. Szabałow nie miał takich oporów i dokładnie nakreślił hierarchię. Bądźmy szczerzy, którzy politycy poradziliby sobie podczas wojny i zaraz po niej? Nie byliby w stanie odbudować społeczeństwa ani go kontrolować. Tylko silna wojskowa władza w jakiś sposób przybliża określenie zasad i spokój w metrze czy Schronie. Ludzie Ci byli przygotowani na ekstremalne sytuacje, a koniec świata na pewno taką jest. Niestety, co za tym idzie, w Schronie doszło do tradycyjnego podzielenia ról. Kobiety na fermę i do grzybów oraz rodzenia dzieci, mężczyźni jako stalkerzy. Oczywiście upraszczam schemat – niektóre kobiety były nauczycielkami. Jednak jest to mała ilość dostępnych ról społecznych. W Metrze było ich od groma: były i lekarki, i prostytutki i stalkerzy. Naprawdę demokratycznie to rozwiązali i dopuścili kobiety do wielu męskich zawodów, co poniekąd jest pocieszające. No cóż, wygląda na to, że jednak opowiadam się za parytetami :)

,,Prawo do użycia siły” nie jest jednak tak wciągające jak Metro, które ma w sobie sporo niespodzianek i jakby… Realności, czego nie mogę powiedzieć o tej pierwszej. Dlaczego? Otóż, patrząc na fabułę Mulder i Scully byliby w siódmym niebie. Oczywiście, o ile Scully nie zamknęliby na fermie grzybów i w domu, a chociaż dopuścili ją do doktora Ojboli. Piszę o tym, ponieważ niektóre sytuacje były spod znaku ,,Z Archiwum X”. Weźmy np. tych stalkerów, którzy po tripie w lokalce poznikali ze swoich klitek. Nie wiem… przekopali się podłogą? Coś ich zjadło? Przeszli niewidzialni przez zewnętrzne wrota, czy jak? Jeśli zostanie to wyjaśnione to sprostuję, jednak na teraz całość opowieści mocno zajeżdża robotą, której kryptonim powinien brzmieć ,,I want to believ”. Dlatego też opisanie tego typu sytuacji mocno mnie wybiło z rytmu i spowodowało, iż książka nie do końca była dla mnie poważna. Kolejną rzeczą jest to, że Schron był niemal cukierkowym postapo. Mieli chirurga, prąd, całkiem sporo rzeczy, pięknie wyposażony, karawany ich odwiedzały. Jednym problemem jest kończące się jedzenie, pozostałe do przejścia. Daj nam Boże, żeby nasze schrony na wypadek apokalipsy był tak dobrze skonstruowane i wyposażone, bo wtedy i człowiek telefon naładuje i na komputerze pogra, jak ktoś przed wybuchem wniesie je do środka.

Zdecydowanie na plus są dolne przypisy, które umieszczał sam autor. Z racji tego, iż zaczynam zajmować się powoli ASG, jest to dla mnie kopalnia wiedzy, która bardzo się przyda. Jestem wdzięczna autorowi za taki pomysł i tak genialne wplecenie informacji do fabuły. Akurat to powoduje, że książka nabiera realizmu. Bardzo nudziły mnie retrospekcje, na które z uporem maniaka uparł się Szabałow. Tak, ja wiem, że chciał przedstawić etapy tworzenia i kreowania dzielnego członka rosyjskiego specnazu, ale bez przesady. Dla mnie obeszłoby się i bez tego, bo tak właściwie… książka, chociaż dotyczy tematyki coraz nam bliższej, jest jakaś miałka. Zdarzały się również malutkie potknięcia przy tłumaczeniu. Reszty zażaleń nie mam, więcej grzechów nie pamiętam i sięgnę za jakiś czas po ,,Prawo do życia”, aby uzupełnić sobie fabułę i sprawdzić za co tak właściwie Rodionycz przehandlował tych biednych stalkerów i sporo chłopa ze swojego Schronu. Bo naprawdę ostatnie jego myśli nie brzmią mi, jakby stalkerzy pojechali na wycieczkę po samą tuszonkę, skondensowane mleko i kaszę…

Na plus jeszcze są easter egg'i, których całkiem sporo w książce. Jednym z moich ulubionych są plotki o moskiewskim metrze i ludziach wewnątrz. Niestety, jak mówią, metro rozkradli w 2010 i w sumie to chyba niemożliwe, żeby ktoś tam mieszkał. Ciekawe, co na to Głuchowski :)

,,Prawo do użycia siły” zapowiadało się ciekawie – jak niemal wszystko z uniwersum Metro 2033. Pokochałam wytwór Głuchowskiego i chciałam więcej, dużo więcej, stąd na mojej półce, obok ,,Prawa do życia”, ,,Pitera” i ,,Echa zgasłego świata” znalazła się także książka powyższa, która miała zaspokoić moją ciekawość i głód postapokaliptycznego świata.

Jednym z zażaleń, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapowiadało się dobrze, a skończyło jak zwykle… Od samego początku książka mnie wciągała i chciałam więcej. Nie tylko po to, żeby dowiedzieć się jak potoczy się fabuła, ale książka sama z siebie wydawała się niezwykle ciekawa, a prowadzona narracja była niesamowita – dobrze się zapowiadała, nie męczyła, czytało się ją jak opowieść na dobranoc. Ale w pewnym momencie coś się zmieniło. Im bardziej pogrążał się detektyw Ryan, tym bardziej historia stawała się nierzeczywista, koślawa i ciągnąca się jak stara melasa. W sumie ciekawym zabiegiem jest fakt, że nie wszystkie wątki są zakończone – w książkach, które czytuję zwykle autorzy starają się je ,,pozszywać” na siłę, co ma sens, jeśli naprawdę chcemy wiedzieć wszystko o wszystkich. W ten sposób kryminały mają swoją zaletę i stanowią interesujący gatunek.

Skąd jednak u autorki pomysł wykreowania tak słabego ogniwa, jakim jest Adam Ryan? Po pierwsze, człowiek ten nigdy nie powinien trafić do policji, nie wspominając już w ogóle o wydziale zabójstw. Po drugie, okropna z niego łajza. Po trzecie, kłamca i mitoman. Odnoszą się do powyższego: nigdy nie powinien zdać testów psychologicznych, które do wydziału zabójstw raczej są nieodzowne – w końcu nie wpuszczają tam byle kogo. Człowiek tak niestabilny w życiu nie powinien się zbliżyć choćby na kilometr do wydziału zabójstw, chyba że sam dokona morderstwa. Jest mężczyzną bez honoru i nie poukładanymi w głowie, zjaranymi stykami. Zajmowanie się sprawą, z którą jest bezpośrednio związany (z którą mógł być) nie jest najlepszym pomysłem i naprawdę może doprowadzić do problemów pracodawcy oraz w tym wypadku samego zainteresowanego. Jego zmiana charakterologiczna nastąpiła tuż po zajęciu się sprawą. Dlaczego nie zastanowił się nad tym, choć na samo wspomnienie Knockneer pocił się i trząsł?

Kolejną sprawą jest fakt, że dał się omotać niespełna osiemnastoletniej dziewczynce, jaką była Rosalind. Ja wiem, powiecie pewnie, że nie każdy jest biegły w rozpoznaniu psychopaty. Że przecież ta dziewczyna mogła się podkochiwać w detektywie. Też tak na początku sądziłam, ale coś mi tu zajeżdżało. W pierwszej chwili nie nasunął mi się fakt, że dziewczyna ma rys psychopatyczny, ale już sam fakt, że owinęła sobie starego chłopa wokół palca jest co najmniej śmieszny. 18-letnie nemesis? Kto to pisze do cholery?! Cała intryga jest jednak dość dobrze skonstruowana, co w jakiś sposób ratuje fabułę. Dodatkowo zastanawia mnie fakt, że jedyną rozgarniętą pod tym względem osobą była Cassie, która kończyła psychologię. Jakoś nikt nie chciał jej wierzyć początkowo, a później wychodziło jak wychodziło. 2 baby razem wzięte są bardziej rozgarnięte od wydziału zabójstw? Czy autorka ma ukryte przesłanki feministyczne? Dobrą rzeczą było pokazanie tego, jak całkowicie inaczej myślą dzieci i osoby w wieku dorastania lub na pograniczu dorosłości: dzieci nie widzą molestowania i wierzą w magiczne atrybuty. My niby też – każdy z nas ma ulubiony brelok do kluczy, łańcuszek który przynosi mu szczęście albo poduszkę na której cały czas śpi. Odnośnie nastolatków i młodych dorosłych, są to ludzie którzy do dorosłych mają ograniczone zaufanie, chociaż powinni już bardziej rozumieć, że są rzeczy, z którymi sobie nie poradzą albo takie, które należy zgłosić odpowiednim władzom. W przypadku popapranego Damiena najbardziej logicznym rozwiązaniem okazało się zabójstwo biednej Katy. Serio? Ale ok. Wierzę, że można tak zakręcić facetem, że aż zrobi wszystko, czego od niego chcesz. Z resztą, Rosalind chyba o czymś takim wspominała.

Od początku cała ta sprawa wydawała się dziwna. Niby logicznie sprawdzano wszystko po kolei, ale skoro ciało znaleziono na wykopaliskach, dlaczego nie zbadano ich od razu pod kątem dowodów: wymazów krwi, tej torebki którą ją uduszono itd.? Czyżby policja, w dodatku kryminalna, była aż tak tępa, że od samego początku na to nie wpadli? Książka, jako debiut, jest niesamowicie dobrze napisana i w sumie nic dziwnego, że otrzymała wiele nagród. Ale lista przewinień autorki tylko się wydłuża, im dalej zgłębiamy się w jej treść i staramy się zrozumieć, o co chodzi temu trefnemu detektywowi. Przeczytałam, ale chyba stanowczo zaczynam tego żałować, bo oprócz słów ,,daktyloskopia” i ,,atawistyczny” nie wniosła ona chyba nic więcej do mojego czasu wolnego / światopoglądu / życia (jak kto woli, do wyboru do koloru). W dodatku przy tłumaczeniu pojawiają się literówki, których stanowczo być nie powinno. Cała kreacja postaci i samej fabuły pomimo bardzo głębokiego stylu i opisu zbrodni jest jakaś… Mało ambitna (wymyślenie tego określenia zajęło mi około 15 minut…). Oby kolejne książki były lepiej. I oby autorka się poprawiła w swoich poczynaniach, bo warsztat jest dobry, fabuła też, ale czegoś znacznie brakuje, aby książka była czymś więcej niż przeciętnym barachłem.

Zapowiadało się dobrze, a skończyło jak zwykle… Od samego początku książka mnie wciągała i chciałam więcej. Nie tylko po to, żeby dowiedzieć się jak potoczy się fabuła, ale książka sama z siebie wydawała się niezwykle ciekawa, a prowadzona narracja była niesamowita – dobrze się zapowiadała, nie męczyła, czytało się ją jak opowieść na dobranoc. Ale w pewnym momencie coś się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy przeczytałam, że ,,Szóstka wron” opowiada o grupie niebezpiecznych wyrzutków i niewykonalnym skoku, trochę inaczej to sobie wyobrażałam, nawet dodając do tego magię. Jurda parem, griszowie i Lodowy Dwór to niesamowicie wykreowane twory występujące w tej książce. Zaskoczyła mnie wertykalność opisów – wszystkie postaci, zjawiska i rzeczy są opisane w taki sposób, że są wręcz trójwymiarowymi, żywymi istotami, do których mogę się zwrócić w przypadku problemu. Lub raczej w przypadku zaciągnięcia długu, który Brekker skutecznie wyegzekwuje.

Przyznam, iż na początku książkę czytało mi się bardzo ciężko – jakby przejście z jednego stylu narracji do kolejnego sprawiło, że zdania nie trzymały się kupy i nie miały sensu. Powodowało to, że przy powieści trzymała mnie jedynie fabuła, bo bardzo się męczyłam w trakcie czytania. Sądziłam, że pochłonę ją jednym tchem, a jednak przeczytanie 500 stronic zajęło mi chyba ponad miesiąc (such a shame…). Nie pojawiały się natomiast błędy interpunkcyjne, wynikające z przekładu czy ortograficzne, co jest zdecydowanie na plus. Jednym z mankamentów jest tasiemka, która się rozplata i nawet przypalona nadal wygląda paskudnie, a sploty lecą dalej. Ale to uwaga czysto estetyczna :)

Zdecydowanym plusem jest fakt, że każda z postaci stanęła naprzeciw tego, czego się boi: Kaz pozwolił się dotknąć i zdjął rękawiczki, Inej postawiła się Tante Heleen, Wylan Van Eck odważył się dowiedzieć co ojciec tak naprawdę o nim myśli, Matthias dał się porwać miłości i sprzeciwił się nieetycznym badaniom Fjerdan (przy czym sprzeniewierzył to, czego go uczyli, ale prawda przecież okazała się inna…), Jesper pokazał się jako grisza i pierwszy raz użył mocy przeciwko innemu griszy, natomiast Nina zaryzykowała dużo dla miłości i odważyła się przyjąć jurdę parem, która mogła spustoszyć jej organizm. Nie obyło się to bez konsekwencji i powolnie – spotkanie z własnymi strachami przypominało terapię szokową, z której skutkami musieli sobie poradzić. Ale po pierwszym przełamaniu lęku stali się szczęśliwi i byli w stanie skupić się na długofalowych celach.
Każda z postaci pokazuje niesamowite zdeterminowanie i brudną, złą przeszłość i tajemnice z nią związane – chociaż są nastolatkami, noszą na swoich barkach wiele problemów, z którymi my, dorośli ludzie, nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić. Są też mistrzami w swoim fachu, bo umykają wielokrotnie śmierci, która czyha na nich w najmniej odpowiednich momentach. Chyba najbardziej przypadła mi do gustu postać Kaza – nieugięty sierota, obca w mieście łajza, która jednak stanęła na nogi i zajęła czołowe miejsce w Klubie Wron. Jego determinacja w dążeniu do celu jest niemal zaskakująca. Nie jest to osoba posiadająca słomiany zapał, a wyraźny cel i drogę, która do niego wiedzie. Zniszczenie Pekki Rollinsa był jednak w stanie przełożyć na później, aby wyciągnąć Inej z ład Van Ecka, który zagrał nieczysto. Pokazuje to, że jednak łajdacy z Baryłki grają czyściej, niż kupcy, którzy bez etyki zgarniają i niszczą wszystko, co mają na drodze. Zastosowanie takiej techniki, spowodowało iż w tej książce nic nie jest czarne albo białe. Wszystko przelewa się w odcieniach szarości i zatapia w dobru i złu, które jest przecież wszechobecne. Sam Matthias mówił, że życie człowieka zależy od tego, co wybierze – nikt nie rodzi się z gruntu zły albo z gruntu dobry, przychodzimy na świat jako tabula rasa, a następnie odziewamy się w dobre i złe uczynki, które kształtują naszą przyszłą postawę i podejście do życia.

Widać wyraźne wzorowanie się na okresie wiktoriańskim – brud, smród i ubóstwo widoczne są tutaj w każdym calu i w każdym zakątku zapyziałego miasta… Bogaci stają się jeszcze bogatsi, biedni zdychają w rynsztokach na ospę i inne choroby zakaźne, które w takich miejscach bardzo szybko się roznoszą. Nacisk na bogacenie się, wykiwanie rywali i rywalizowanie jest tu duży – nic więc dziwnego, że Brekker tak po mistrzowsku opanował sztuczki i obmyślanie adekwatnych planów. Wszechobecna prostytucja, handel niewolnikami i niesprawiedliwość to chyba jedna z naszych definicji piekła. Ale jak widać, da się tam żyć. Zwłaszcza, gdy jest się utalentowanym przestępcą.

Dlaczego więc wystawiam książce ocenę ,,dobra”? Bo w istocie taka jest i zasługuje na honorowe miejsce w biblioteczce każdego fana fantasy. Ale jednak czegoś w niej brakuje – jakiegoś szczegółu. Może też za duży nacisk autorka postawiła na romans. W przypadku Kaza mogło to być bardziej przywiązanie i zaufanie do Inej, niż szczerze uczucie. W przypadku Matthiasa i Niny, wydaje się, iż jest to emocja dojrzalsza, adekwatna dla dojrzałych mężczyzn i kobiet, którzy są w stanie się poświęcić. Chociaż romans Jespera z kartami jest niezgorszy. Dlatego też, bym może autorka powinna jeszcze w jakiś sposób rozwinąć warsztat pisarski, aby stworzyć bestseler, który przyćmi inne? Bo naprawdę dobrze sobie radzi i mam nadzieję przeczytać jeszcze wiele jej książek, które zachęcają przerobionym setki razy tematem, ale przedstawionym w sposób tak nietuzinkowy, że naprawdę jest się ciekawym, co będzie dalej. I na pewno na plus wpływa fakt, że historia nie kończy się happy endem – wiele tomów jest tym przeżarte, przez co tracą swój urok, które do momentu ,,i żyli długo i szczęśliwie” spajał całość w idealne, wartościowe dzieło.

Kiedy przeczytałam, że ,,Szóstka wron” opowiada o grupie niebezpiecznych wyrzutków i niewykonalnym skoku, trochę inaczej to sobie wyobrażałam, nawet dodając do tego magię. Jurda parem, griszowie i Lodowy Dwór to niesamowicie wykreowane twory występujące w tej książce. Zaskoczyła mnie wertykalność opisów – wszystkie postaci, zjawiska i rzeczy są opisane w taki sposób, że są...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to