rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Szmira" Bukowskiego to nietypowa książka, będąca pastiszem stylów występujących w prasie brukowej. Przedstawia losy prywatnego detektywa, Nicka Belane'a. Na samym początku powieści do bohatera przychodzi trójka klientów, każdy z innym zadaniem. Osią lektury stają się działania detektywa na rzecz rozwiązania zadanych zleceń.

Ta książka wywołuje u mnie bardzo wiele sprzecznych odczuć. Z jednej strony staram się pamiętać o tym, że miała nawiązywać do kultury pulpu, o czym świadczy sam tytuł (w oryginale brzmi on: "Pulp"). To znaczy, że powieść związana jest z literaturą popularną, a także czerpie z filmu Quentina Tarantino "Pulp Fiction". Z drugiej strony nie wydaje mi się, by ta poza mogła faktycznie uratować powieść w moich oczach.

Fabuła jest stereotypowa i przewidywalna. Wszystkie elementy zaskoczenia są małymi światełkami, które zaraz giną w odmętach książki. Spodziewałam się tego, że powieść nie będzie wybitnie oryginalna, jednak oczekiwałam, że zachowa pewien poziom, że rozwiązywane zagadki w jakiś niezwykły sposób połączą się ze sobą lub autorowi uda się stworzyć niesamowity punkt kulminacyjny. Nie było tak. Wszystkie elementy fabuły rozwiązywały się same, stawały się prozaiczne. Pisarzowi w jakiś sposób udało się sprawić, że nawet najdziwniejsze sytuacje nie robiły na mnie wrażenia. Zdarzyło mi się pary razy uśmiechnąć delikatnie, ponieważ coś w książce przyciągnęło moją uwagę, jednak były to sporadyczne sytuacje, niknące w ogólnym wrażeniu wywołanym przez powieść.

Jednym z moich największych zarzutów wobec książki jest sposób w jaki została napisana. Jest zbudowana głównie z dialogów i krótkich, okolicznościowych opisów. Na początku przypadło mi to do gustu, bo pozwalało na szybkie czytanie, jednak prędko dostrzegłam wady takiej formy. Po pierwsze utrudniało to wyobrażenie sobie świata przedstawionego - brak szczegółów uniemożliwiał pogłębienie charakterystyki bohaterów. Po drugie, żadna z opisywanych sytuacji nie mogła przez to zapaść w pamięć. W mojej wyobraźni były to tylko szkice, ciągle tak samo nieprawdopodobne i zachowujące małą wagę. Przez to, że autor nie skupiał się na budowaniu atmosfery, tylko starał się jak najszybciej przedstawić wszystkie elementy akcji, stworzył coś, co dla mnie jest okropnie podobne do listy na zakupy. Uważam, że trochę "odbębnił" zadanie, jakim było napisanie "Szmiry". Ta książka nie daje mi poczucia dzieła przemyślanego ani skończonego. Każdy wątek, dialog, postać można by bez problemu poszerzyć i pogłębić. Wtedy też łatwiej byłoby mi napisać na jej temat recenzję - teraz analizuję coś, co właściwie jest szkieletem niezbyt dobrej powieści.

Tak płytkie utworzenie świata przedstawionego prowadzi do jeszcze jednej, bardzo negatywnej rzeczy. Postaci są tak niecharakterystyczne, iż zlewają się ze sobą i równie dobrze mogłyby być jedną osobą. W konsekwencji tak naprawdę mogłaby być tylko jedna postać kobieca (skoro i tak wszystkie opisane kobiety, które grają jakąś rolę w fabule są seksownymi, młodymi dziewczynami o niesamowitym ciele) i jedna postać męska (wszyscy mężczyźni to starsi, zaniedbani, obleśni faceci). Ten układ bohaterów jest bardzo niekorzystny również ze względu na stereotypowe role, które każdy z nich przybiera. W wyniku tego nie czułam się zbyt dobrze czytając tę książkę. Właściwie czułam się bardzo niekomfortowo, kiedy kolejny stary facet interesował się kobietą tylko ze względu na jej wygląd. Szczególnie, że nawet gdy bohaterka odgrywała ważną rolę, to najłatwiej było zapamiętać ją poprzez jej fizyczność i ostatecznie przez większość czasu tylko do tego się sprowadzała.

Niestety, główny bohater głównie zajmował się interesowaniem się młodszymi kobietami, piciem i leniwymi próbami rozwiązania zleceń. Przez to jawi się jako dość obleśny człowiek o rubasznym i wulgarnym sposobie bycia. Nie jest łatwo go lubić. Jest niemiły, prostacki i właściwie nie ma żadnej cechy, która sprawiłaby, bym chciała go spotkać. A zazwyczaj po przeczytaniu książki jestem na tyle przywiązana do bohaterów, by chcieć spotkać ich znowu (chociażby czytając daną książkę po raz kolejny). W tym wypadku tak nie było, raczej poczułam ulgę, gdy zbliżałam się do końca lektury.

Nick Belane miał jedną cechę, która mnie nurtuje. Często wplatał między dialogi, opisy krótkie przemyślenia o fatalistycznym wydźwięku. W konsekwencji między zupełnie niezwiązanymi ze śmiercią sytuacjami, pojawiały się myśli o śmierci właśnie lub też o bezsensie życia. Były one oderwane od fabuły, nieprzystające do niczego i stanowiły raczej odzwierciedlenie stanu autora niż próbę dodania głębi powieści.

Innym odpychającym elementem fabuły jest jej obsceniczność i wulgarność, dostrzegalna we wszystkich kontaktach bohaterów, wybijająca się w opisach i przemyśleniach głównego bohatera. Każda sytuacja wydawała się brudna, brutalna. Autor nie szczędził niepochlebnych opisów świadczących o pijaństwie Belane'a, wdawał się w niepotrzebne szczegóły, gdy rozlewała się krew. Nie dość, że w książce nie było pozytywnych elementów, to Bukowski wyolbrzymił negatywne sytuacje na tyle, by to one stały się najważniejsze, by przyciągały uwagę.

To, co jest dla mnie ciekawe, to fakt, że główny bohater został w pewnym momencie nazwany "ostatnim reliktem starego Hollywood, prawdziwego Hollywood". Muszę zauważyć, że w takim razie to "stare Hollywood" nie jawi się raczej jako miejsce, które powinno kiedykolwiek istnieć.

"Szmira" była dla mnie dużym rozczarowaniem i zniechęciła mnie do Bukowskiego. Wydaje mi się, że miała przedstawiać coś, czego nie ma i nigdy nie było. Można doszukiwać się w niej wartości, ale ja jej nie widzę. Uważam, że przewrotna dedykacja dla złego pisarstwa, którą autor zamieszcza w książce zemściła się na nim i sprawiła, że także jego utwór można zaliczyć do tej kategorii.


Jeśli podobała Ci się moja recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/2021/05/szmira-charles-bukowski.html

"Szmira" Bukowskiego to nietypowa książka, będąca pastiszem stylów występujących w prasie brukowej. Przedstawia losy prywatnego detektywa, Nicka Belane'a. Na samym początku powieści do bohatera przychodzi trójka klientów, każdy z innym zadaniem. Osią lektury stają się działania detektywa na rzecz rozwiązania zadanych zleceń.

Ta książka wywołuje u mnie bardzo wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kopalnie króla Salomona" Haggarda to dziewiętnastowieczna powieść przygodowa, otwierająca cykl książek przedstawiających losy Allana Quatermaina. Lektura opowiada o wyprawie, której celem jest odnalezienie brata jednego z głównych bohaterów. Zaginął on w skutek powzięcia kroków, mających pozwolić mu na odnalezienie skarbów ukrytych w odległej krainie Afryki.

Powieść jest typową historią przygodową, obfitującą w opisy przyrody i anegdotki na temat polowań na słonie. Przedstawia dosyć ciekawy świat i realia zupełnie odstające od współczesnych. Nie jest do końca zgodna z aktualną poprawnością polityczną - pojawiają się drobne wątki rasistowskie, a główny bohater utrzymuje się ze sprzedaży kości słoniowej. Jego zawód wydaje się być teraz zupełnie barbarzyński.

Mimo wszystko mam wrażenie, że książka nie zestarzała się i dalej może przyciągnąć wielu czytelników. Niezwykłe przygody, które opisuje Haggard są niesamowicie pociągające i wciągające. Idea odkrycia ogromnego skarbu, ukrytego od wielu lat jest ekscytująca, a postaci przemyślane i ciekawe. Jest to prosta historia, pozbawiona wątków pobocznych, dzięki czemu akcja pozostaje wartka. To również sprawia, że każdy element ważny dla głównej części fabuły jest pogłębiony i dokładnie sportretowany. Jest to ogromna zaleta - książka nie ma żadnych niedociągnięć, ponieważ autor skupił się na tym, by fabuła była spójna, a nie wypełniona zaskakującymi zwrotami akcji. Prostota formy pozostawia całą historię czystą, sensowną; od razu wiadomo, co było celem Haggarda przy pisaniu tej książki. Niestety we współczesnej literaturze czytelnik często nie może tak samo łatwo odgadywać planu autora.

Książka ta jest przykładem dobrej literatury. Mimo, że jej fabuła jest prosta, a poruszane problemy przyziemne (w tym znaczeniu, że nie podnoszą skomplikowanych kwestii moralnych) jest zdecydowanie warta przeczytania. Jest bardzo dobrze napisana, chociaż początkowo trzeba przestawić się na nieco inny sposób wyrażania się. Wynika to z tego, że jest to stara książka i w jej języku, nawet przy tłumaczeniu, widoczne są znamiona epoki. Jest to miłym urozmaiceniem - powieść jest barwna, a jej język przykuwa uwagę. Nie jest zupełnie prosty, infantylny, jak w wielu książkach, z którymi można się spotkać współcześnie. Dzięki temu utrzymuje "męski" charakter całej historii i sprawia, że jest ona spójniejsza. Dopełnia obraz świata tworzony przez Haggarda i ułatwia czytelnikowi rozeznanie się w nim, dostrzeżenie nawet najmniejszych szczegółów.

Również sposób kreowania bohaterów jest świetny. Od momentu ich wprowadzenia mowa jest o pewnych ich charakterystycznych cechach, które przewijają się przez całą powieść. Jest to bardzo duży plus, ponieważ ułatwia rozróżnianie postaci i zrozumienie ich charakterów. Umożliwia to także dodanie wielu akcentów komediowych, umilających lekturę. Warto zwrócić uwagę na sylwetkę głównego bohatera, który pełni rolę narratora. Prowadzi on delikatny dialog z czytelnikiem, dzięki czemu łatwo go polubić. Bardzo podobał mi się niespotykany dotąd zabieg, gdzie w przypisach autor tłumaczył pewne nieścisłości, których dopuścił się Quatermain. Podobało mi się to, ponieważ pozwalało na pewien dialog między pisarzem a bohaterem, którego stworzył. Traktuję to jako miłe urozmaicenie w zazwyczaj dokładnie ustalonych relacjach między światem rzeczywistym i przedstawionym.

Książka ma wiele zalet, jednak jej fabuła jest w dość przykry sposób przewidywalna. Same tytuły rozdziałów wiele podpowiadają, a od pewnego momentu wiadomym jest co będzie działo się dalej. Zaskakujące sytuacje są rzadkością i nie stanowią ważnego elementu fabuły. Zastanawiam się jednak, czy faktycznie dla każdego czytelnika lektura będzie miała tak mało niewiadomych. Myślę, że dla dziecka albo młodego nastolatka akcja może być mniej przewidywalna, tak samo jak i dla osoby, która bardziej niż ja wciągnie się w opisywany świat. Niestety, byłam zmuszona do częstego przerywania powieści, wobec czego miałam trochę za dużo czasu do myślenia o niej i mogłam ją samodzielnie rozpracować. Na pewno ktoś, kto czytałby ją "na raz" myślałby o niej w inny sposób niż ja.

Powinnam jednak zauważyć, że historia w książce jest opowiadana w dość powolny sposób. Między elementami ważnymi dla akcji przewija się wiele opisów i anegdot, co z jednej strony wydłuża książkę, a z drugiej sprawia, że trudniej jest pozostać na niej skupionym przez długi czas.

To, co bardzo podobało mi się w "Kopalniach króla Salomona" to sposób w jaki została wydana. Jedno z nowszych wydań zostało wykonane przez wydawnictwo Zysk i S-ka. Jest ono bardzo przemyślane i ładne. Bardzo współgra z treścią, a sposób zaznaczania rozdziałów sprawiał, że zawsze byłam bardzo ciekawa co znajdę w kolejnym.

Książka Haggarda to naprawdę ciekawa pozycja, zupełnie inna od współczesnych książek. Jest typową powieścią przygodową, ale ma w sobie coś więcej. Jest niezwykle dobrze napisana i przemyślana, dzięki czemu czytelnik może doskonale odnaleźć się w przedstawionym świecie. Jest wciągająca, fascynująca i gwarantuje niezapomnianą przygodę każdemu kto po nią sięgnie.

jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/2021/05/kopalnie-krola-salomona-henry-rider.html

"Kopalnie króla Salomona" Haggarda to dziewiętnastowieczna powieść przygodowa, otwierająca cykl książek przedstawiających losy Allana Quatermaina. Lektura opowiada o wyprawie, której celem jest odnalezienie brata jednego z głównych bohaterów. Zaginął on w skutek powzięcia kroków, mających pozwolić mu na odnalezienie skarbów ukrytych w odległej krainie Afryki.

Powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gdzie leży granica?" to jedna z najpopularniejszych książek Lodge'a, która mimo upływu lat nie traci na aktualności. Nie jest to jedna z powieści uniwersyteckich, jednak opowiada o środowisku zbliżonym, w niezwykły sposób łącząc wydarzenia historyczne lat 60. i 70., zmiany społeczne oraz tematykę kościoła katolickiego, tworząc poruszającą czarną komedię.

Książka opowiada o losach dziesiątki ludzi, którzy poznali się w czasach studiów, dzięki czwartkowym mszom i swojej wierze. Autor w niezwykły sposób splata ich losy, opowiada o ich życiu, zachodzących w nim zmianach, problemach, wzlotach i upadkach. Tematyka powieści obraca się cały czas wokół kościoła katolickiego, wiary. W bardzo inteligentny sposób zwraca uwagę na problematykę religii i mówi o czymś, czego jeszcze nigdy nie odnalazłam w literaturze - szczerze komentuje wydarzenia z życia katolików, na które zgadzają się w imię wiary.

Powieść bardzo mnie zaskoczyła. Myślałam, że będzie to bardzo zabawna książka, która po prostu umili mi czas. I, chociaż czyta się ją niebywale szybko, nie śmiałam się przy niej aż tak często. Problemy w niej poruszane są dużo bardziej poważne niż się wydaje. To, co przydarzało się bohaterom, dzieje się w życiu wielu wierzących ludzi - ich wszystkie rozterki, problemy tak naprawdę nie są zmyślone. Dotyczą dużej części społeczeństwa; nie zmienia tego brak świadomości ludzi ani wypieranie tego. Książka ta nazywa kwestie, które dawno powinny zostać nazwane i myślę, że powinna zostać przeczytana przez wszystkich, szczególnie w krajach, gdzie katolicyzm dominuje. W niezbyt komfortowy sposób zmusza do myślenia i odkrywa to, co większość chciałaby pozostawić w ukryciu. Bardzo podobała mi się szczerość autora - nie ułatwiał przyjęcia pewnych prawd, wprost mówił o religii, a to naprawdę rzadko się zdarza. Wiem, że osoby wierzące potraktowałyby tę książkę jako zabawną opowiastkę, historyjkę, która pół żartem, pół serio mówi o pewnych sprawach, jednak niewiele z niej wynika. Żałuję tego - ja nie umiałam się śmiać z pewnych akapitów, które mogłyby innych rozbawić. Jestem zbyt świadoma tragedii, które kryją się za ukrytymi pod fasadą humoru opowieściami. Ta wiedza nie jest przyjemna, pozbawia pewnych złudzeń, ale jednocześnie pozwala na dostrzeżenie serca instytucji kościoła - i kryjących się w nim problemów.

Tak naprawdę to najbardziej podobało mi się w tej książce. Po raz kolejny się powtórzę, jednak nie znajduję lepszego sposobu na ujęcie moich myśli - szczerość autora sprawiła, że powieść jest autentyczna, wyrazista i wciąga czytelnika, porywa go do swojego świata. A realizm przedstawianej historii sprawia, że, jeśli ktoś na to pozwoli, autor przedstawi mu rzeczywistość w innym świetle, pokaże coś, na co dotąd patrzyło się przez mgłę. Z drugiej strony "Gdzie leży granica?" jest swego rodzaju parabolą, którą można odebrać jako przyjemną powieść czytaną do poduszki. Niektóre jej fragmenty były naprawdę zabawne, a lekka fabuła sprzyja lekturze, utrudnia odłożenie jej w imię innych obowiązków. Dawno nic mnie tak nie wciągnęło jak ta książka, żałuję, iż jest ona tak krótka - chętnie dowiedziałabym się więcej o jej bohaterach, dłużej poznawała ich perypetie. Widzę jednak zaletę w jej długości - dzięki temu nie ma czasu, by stać się nużącą i nie sposób odnaleźć w niej jakiekolwiek dłużyzny.

Cenię także ilość bohaterów, których mamy okazję poznać - jest ich dużo, aż dziesięć. To również dodaje wiele wątków i możliwość poprowadzenia mnóstwa krótkich historii, urozmaicających główną fabułę. Pokazuje to także jak niezwykłe jest życie - każdy z bohaterów przeżył coś innego, zamieszkał w innym miejscu, mimo tego, że wszyscy zaczynali z jednego miejsca. Jest coś uspokajającego w takiej rosnącej świadomości możliwych scenariuszy, wedle których możemy poprowadzić własne życie.

Lodge pozostawił jedynym wspólnym mianownikiem u bohaterów ich wiarę. To też jest czymś wspaniałym i otwierającym oczy - pokazał bardzo dużą liczbę odmiennych postaw religijnych i pozwolił czytelnikom zobaczyć ogrom czynników wpływających na wiarę. Tak szerokie omówienie kościoła katolickiego i jego wyznawców nie pozwala nie zmienić chociaż o odrobinę jego odbioru. I to jest naprawdę świetne - książka uzmysławia wiele, ale co najważniejsze może być impulsem do rozpoczęcia zupełnie nowych przemyśleń na temat, który nie powinien być pomijany.

"Gdzie leży granica?" to niezwykła lektura, z której każdy może wyciągnąć tyle, ile chce. Jednak żadnego czytelnika nie pozostawi bez zmian - nawet jeśli on nie będzie ich świadomy.

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Gdzie leży granica?" to jedna z najpopularniejszych książek Lodge'a, która mimo upływu lat nie traci na aktualności. Nie jest to jedna z powieści uniwersyteckich, jednak opowiada o środowisku zbliżonym, w niezwykły sposób łącząc wydarzenia historyczne lat 60. i 70., zmiany społeczne oraz tematykę kościoła katolickiego, tworząc poruszającą czarną komedię.

Książka opowiada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Narzeczeni" to pierwsza włoska powieść historyczna. Powstała w okresie romantyzmu i wciąż jest czytana, we Włoszech sięgając pozycji "Pana Tadeusza" w Polsce. Jednak jest to zgoła inna historia, której w żaden sposób nie można przyrównać do dzieła Mickiewicza - powieść ta mimo upływu czasu pozostaje uniwersalna, a czyta się ją lepiej niż niejedną pozycję współczesną.

Książka opowiada o młodej parze, Lucii i Renzu, którzy przez swoją miłość i chęć wzięcia ślubu wplątują się w niezwykłe historie pełne zwrotów akcji i zabawnych akcentów. Fabuła wydaje się być dość oklepana i zwykła, jednak jej prostota jest dla mnie ogromnym atutem. Wcale nie jest tak łatwo stworzyć wciągającą powieść o historii, która zdaje się być oczywista. Domyślam się, iż autor wcale nie podejrzewał, że książka po takim czasie dalej będzie czytana, ale mimo tego udało mu się stworzyć dzieło ponadczasowe. Jest to książka, którą może przeczytać każdy - nie ma momentów, nie nadających się dla młodego czytelnika, a niektóre z niuansów na pewno wybiją się, gdy będzie czytał je ktoś dojrzały. Powieść ta jest dla mnie dokładnym obrazem historii przygodowej - w jej fabule jest coś, co odbieram jako pierwotny trzon tego gatunku, jest w niej coś czystego i niewymuszonego, dzięki czemu książkę odbiera się jeszcze bardziej pozytywnie.

Powieść ta jest jedną z tych historii, które zmuszają do płynięcia wraz z nią. Każdy rozdział praktycznie prowadzi czytelnika, opowiadając swoją historię niczym pracownik muzeum oprowadzający po swojej ulubionej sali wystaw. Ta niewymuszona lekkość nadaje książce idealny charakter letniej lektury, powieści rodzinnej, którą rodzic już od najmłodszych lat może czytać swoim dzieciom. Niezwykle przypadła mi do gustu atmosfera kreowana przez autora, która teraz prowadzi mnie do tych wniosków. Rzadko kiedy czuję się tak, jakby pisarz z każdym kolejnym słowem rysował przede mną coraz dokładniejszy obraz swojej historii. Tym razem tak było. Tworzone przez niego dzieło jest niebywale plastyczne, dzięki czemu wyobraźnia może wręcz szaleć przy wyobrażaniu sobie Włoch, bohaterów i wszelkich miejsc, gdzie dzieje się akcja. Samo tempo akcji ma sprawiać, by czytelnik miał szansę dobrze rozejrzeć się po kreowanym świecie, poznać bohaterów z każdej strony i zrozumieć motywację, kierującą ich działaniami.

Ta powolność nie jest częsta we współczesnej literaturze. Często akcja zawiązuje się już w pierwszym rozdziale, a fabuła przyjmuje filmową konwencję, pełną niebezpieczeństw, szybką. To, że w przypadku tej powieści jest inaczej jest czymś wspaniałym. Nie da się prędko przeczytać tej książki, bo nawet gdy wciąga i nie pozwala się odłożyć, pisana jest w sposób tak pełen opisów, nagromadzonych zdań, że nie pozwala na przyspieszenie. Sama nadaje rytm czytania i powoli odkrywa swoje karty, umożliwiając pełne poznanie każdej swojej strony.

Czasami oczywiście to wypełnienie opisami staje się nużące, brak fabuły jest męczący, a przy zawiłościach historycznych łatwo się pogubić. Jednak jest to rzadkość, która też jest jedynie połowicznie problemem. Dbałość o szczegóły umożliwia lepsze zrozumienie tamtych czasów, dokładne poznane wydarzeń, odgrywających istotną rolę w fabule. Jest to bardzo ważne w przypadku powieści historycznych - nie jest trudno sprawić, by opisywane w nich wydarzenia stały się niezrozumiałe dla czytelnika nie będącego biegłym w zdarzeniach historycznych. W tym przypadku autor stanął na wysokości zadania i bardzo skrupulatnie przedstawił dawne wydarzenia. Muszę jednak zauważyć, że w przypadku gdy w Polsce tak niewiele uwagi poświęca się historii innych państw (co zresztą nie jest wybitnie nie zrozumiałe - znajomość dokładnych dziejów wielu krajów nie jest w niczym potrzebna), to powieść historyczna o Włoszech wydaje się być fikcją. Historia tego kraju, charakter życia tam na tyle różni się od życia w Polsce, że nie jest łatwo przyjąć te zdarzenia jako, przynajmniej w części, prawdziwe.

Warto też zauważyć, że chociaż książka ma wielowątkową fabułę, przewijają się w niej pewne aspekty, które regularnie powracają. Jednym z nich jest wiara. Pojawia się wielu bohaterów, którzy są zakonnikami, wiele postaci epizodycznych czy drugoplanowych związanych jest w religią. Jest to bardzo ciekawe, ze względu na to, że nie jest tak łatwo znaleźć książkę, gdzie tak otwarcie mówi się o wierze. Domyślam się, iż wynika to z czasów, gdy powstała powieść, ale patrząc na jej uniwersalizm, jest to dość niesamowite. Powracający temat Boga nie stanowi problemu w książce, o ile ktoś nie ma dużych oporów do czytania o religii. Dla mnie było to fascynujące. Autor pokazywał odsłonę wiary, o której często się zapomina, pokazywał wierzących jako ludzi, kierujących się niezwykłymi prawami moralnymi, pełnymi szacunku dla wartości, współcześnie często zapominanych. Religia w utworze konsekwentnie i wprawnie pokazywała jak powinno się zachowywać, by być dobrym, chociaż nie ominęła też tematu nieszczęśliwego dołączenia do zakonu. Ta obiektywność jest czymś bardzo dobrym, umożliwiającym głębsze i bardziej wprawne analizy. Myślę, że mimo upływu czasu głos Manzoniego w kwestii religii jest istotny i dobrze byłoby brać pod uwagę to, co napisał. Jest pewna czystość w jego ujęciu wiary, czystość od której się odchodzi i którą naprawdę ciężko odnaleźć wśród wierzących, czy pośród literatury poruszającej tę tematykę.

Także bohaterowie książki zostają pogłębieni, dzięki ich wierze. Jest to kolejny element ich charakteru, osobowości, któremu poświęcone zostaje wiele czasu. Ich oddanie staje się w powieści bardzo chrześcijańskie, pełne dobra. Tak samo pewne cechy u innych postaci uwypuklają tlące się w nich zło. silny podział na dobrych i złych bohaterów, poprzeplatanych z osobami mającymi obie cechy jest zabiegiem bardzo literackim, z jednej strony prostym, a z drugiej niezwykle satysfakcjonującym. Wcale nie jest tak łatwo odnaleźć w literaturze przykłady książek z tak czystym podziałem bohaterów, mających tak wiele odsłon. Ze względu na to, że ten podział wydaje się mieć w sobie pierwotną myśl powieści przygodowych, którą możemy także odnaleźć w fabule książki, staje się ona podręcznikowym przykładem książki wywodzącej się z tego gatunku.

Dlatego też, mimo faktu, iż książka dostępna jest jedynie w formie e-booka lub bardzo trudno dostępnego i starego wydania, szczerze uważam, że warto sięgnąć po tę książkę. Jest miejscami nudnawa, trzeba poświęcić jej dość dużo czasu, ale przeczytanie jej przynosi ogrom satysfakcji i szeroki uśmiech na twarzy; jest niebywale ciepła i pełna szczęścia, spokoju, który pozostaje z czytelnikiem przez długi czas.

jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Narzeczeni" to pierwsza włoska powieść historyczna. Powstała w okresie romantyzmu i wciąż jest czytana, we Włoszech sięgając pozycji "Pana Tadeusza" w Polsce. Jednak jest to zgoła inna historia, której w żaden sposób nie można przyrównać do dzieła Mickiewicza - powieść ta mimo upływu czasu pozostaje uniwersalna, a czyta się ją lepiej niż niejedną pozycję współczesną....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Między kłamstwem a ironią" to jedna z wielu książek Umberto Eco, której treść stanowią eseje o podobnej tematyce. Jest to krótki zbiór, składający się jedynie z czterech utworów. Nie zmienia to jednak faktu, że książeczka jest wspaniałym źródłem refleksji, analizy rzeczy dotąd traktowanych jako oczywiste.

Lektura ta skupia się wokół problematyki słowa - jego niejednoznaczności, fałszu, który w łatwy sposób może zamazać zgoła inne znaczenie intencji wypowiedzi. Ponadto porusza kwestię humoru, komizmu, ich zależności od języka. Cztery eseje poruszają różne tematy, dzięki czemu nie są nużące, a także pozwalają szerzej zanurzyć się w zawiłych kwestiach języka.

Nie czytałam wielu prac Eco, jednak po tym, jak zachwyciły mnie jego felietony, nie mogłam się oprzeć chęci poznania lepiej jego twórczości. Dlatego sięgnęłam po ten zbiór - bardzo lubię tego autora, jego sposób przekazywania myśli i przewijający się intelektualizm. Jednakże, muszę od razu zauważyć, że nie jest to pisarz, który przypadnie do gustu każdemu, w szczególności, gdy chodzi o utwory inne niż powieści. Te krótkie prace są unikatowe i nie są w żaden sposób standardowe; chociaż czyta się je dosyć łatwo, ich treść jest zawiła i nie zawsze przystępna. Dlatego chcę zaznaczyć, że domyślam się, że wiele czytelników może nie traktować takiej lektury jako przyjemność - moja opinia w wypadku tej książki jest bardzo subiektywna.

Eseje były dla mnie niezwykłe. Ich problematyka dotyczyła spraw, które chętnie sama bym zbadała. Chociaż początkowo byłam zaskoczona tematyką zbioru, z każdą kolejną stroną coraz lepiej dostrzegałam zarysowane problemy, uczyłam się zwracać uwagę na detale, w pewien sposób stanowiące o naszym życiu. Utwory są dość abstrakcyjne, dotyczą kwestii, które wydają się być naturalne. Przez to lektura wymaga przestawienia percepcji, odmiany światopoglądu na przyziemną rzecz, jaką jest język. Uważam, że takie gimnastykowanie umysłu, zmuszanie do odmiany perspektywy jest czymś wspaniałym i potrzebnym. Pozwala to na odświeżenie poglądów, ruszenie głową w prawie taki sam sposób jak przy obliczaniu trudnego zadania z matematyki. Jeśli ktoś nie zajmuje się zazwyczaj sprawami tego typu, związanymi z nietypową analizą, takie eseje stanowią naprawdę świetną łamigłówkę i źródło przemyśleń lub refleksji. Ta przyszłościowa wartość jest w pewien sposób kwintesencją tych utworów - początkowo zmuszają one do ćwiczeń, których wynikiem jest rozwój.

Wielkim plusem tego zbioru jest korzystanie z przykładów postaci, wypowiedzi, pochodzących z kultury włoskiej. Autor odnosi się do literatury tego kraju, a także do komiksów, postaci europejskich. Dzięki temu lepiej obrazuje swoje eseje, argumentuje przy użyciu fragmentów tekstów, co ułatwia zrozumienie poruszanej przez niego problematyki. Dodatkowo, pozwala to na poznanie nowych wartościowych książek i pisarzy, twórców. Jednocześnie jest to minus - większość tekstów, do których się odnosi nie jest znana w Polsce, część nie jest nawet dostępna w języku polskim. Nie zawsze jest to utrudnienie - czasem dany problem jest opisywany na tyle zrozumiale, że nie wymaga poparcia dodatkową znajomością całości utworu, na którym oparta jest argumentacja. Właściwie, chyba za każdym razem esej był bardziej lub mniej czytelny, bez dokładnej wiedzy na temat fabuły, jednak parę razy musiałam sprawdzić w internecie, o czym dokładnie pisze autor, by faktycznie zrozumieć jego rozważania.

To jest największą wadą tego zbioru. Po pierwsze, część tekstów pochodzących z przykładów jest bardzo przestarzała, a po drugie nie jest dostępna dla czytelników spoza Włoch. Przez to nawet gdy dany fragment jakiejś książki wyda się bardzo fascynujący, nie można jej przeczytać - chyba, że zna się włoski. Dodatkowo, jeden z esejów w całości opierał się na analizie pod danym kątem jednej z powieści włoskich. Utwór zainteresował mnie na tyle, że sama chciałam poznać całą historię książki. I faktycznie udało mi się to, ale wynika to jedynie z mojego przypadkowego szczęścia - akurat okazało się, że książka jest dostępna na jednej stronie jako e-book. Ten trud w dostępie do omawianych przez Eco dzieł jest bardzo zniechęcający i niefortunny. Na pewno w pewnym stopniu wpływa na odbiór esejów, a także nie pozwala na pogłębienie omawianej przez autora tematyki na innych utworach tych twórców, których wybrał Eco.

Jednak nawet te utrudnienia nie uniemożliwiają pełnego zrozumienia rozważań filozofa. Są bodźcem zmuszającym do większego zaangażowania w analizę jego słów, jednak taki wysiłek dalej nie jest czymś niemożliwym do zrobienia. Sama tematyka, problemy poruszane przez Eco są czymś naprawdę wzniosłym, ciekawym i poruszającym; zasługują na wracanie do nich, poznawanie ich. Szczególnie, skoro mamy tak wspaniały dostęp do twórczości autora, aż szkoda to ignorować i chociaż nie spróbować sięgnąć po jeden z jego zbiorów esejów czy może powieści. Jest to jeden z najlepszych pisarzy i umysłów na jaki miałam okazję się natknąć, dlatego gorąco namawiam na próbę zapoznania się z jego twórczością. Na zobaczenie czym jest ubieranie abstrakcyjnych treści w słowa, tak zaskakująco lekkie i przystępne.

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Między kłamstwem a ironią" to jedna z wielu książek Umberto Eco, której treść stanowią eseje o podobnej tematyce. Jest to krótki zbiór, składający się jedynie z czterech utworów. Nie zmienia to jednak faktu, że książeczka jest wspaniałym źródłem refleksji, analizy rzeczy dotąd traktowanych jako oczywiste.

Lektura ta skupia się wokół problematyki słowa - jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Podróż na południe" to jedna z tych książek, które na długo zapadają w pamięć. Jest ona zupełnie nietypowa, awangardowa i pełna zaskakujących wątków, bohaterów. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się znaleźć podobną powieść, ale zdecydowanie na to liczę - podróż, w którą wyruszamy dzięki Ajvazowi jest jednym z najlepszych przeżyć, o jakich możemy marzyć; jest to zdecydowanie warte powtórki.



Książka opowiada o losach wielu postaci, które w niesamowity sposób łączą się ze sobą i rozplatają, by na nowo do siebie powrócić. Jest to powieść szkatułkowa, co dodatkowo jest źródłem ogromu radości odkrywania fabuły. W czasie czytania czułam się jak podróżniczka zwiedzająca zupełnie nowy ląd. Każde kolejne zdanie otwierało nowe możliwości, kolejne akapity rozszerzały powieść, tworząc niezwykłą sieć.

To umiejętne rozkładanie i składanie fabuły jest czymś wspaniałym, co po skończeniu książki daje poczucie ogromnej satysfakcji oraz potrzeby dla przemyślenia fabuły. Nie jest ona trudna do zrozumienia, czy nieoczywista, po prostu jej zaskakujący charakter wymaga poświęceniu jej wielu myśli, czasu, by w pełni odczuć jej wagę, najważniejsze punkty ciężkości, a także samą istotę powieści. Myślę, że zabawa, z jaką była tworzona, pewna kokieteria, którą odnajdujemy w sposobie łączenia wątków jest powiewem świeżości, ale przy tym nie może zostać po prostu odebrana jako coś łatwego. W tym jest pewien paradoks tej książki. Z jednej strony można ją zaliczyć do lekkich pozycji, a z drugiej właśnie nie można nie poddać jej refleksji.

Przy tym trzon fabuły nie jest bardzo niespotykany, unikatowy - cała oś książki opiera się na wątku kryminalnym, to on, nawet gdy czasowo się o nim zapomina, jest najważniejszym, kluczowym elementem. To utrzymuje książkę w ryzach. Pozostałe bardziej istotne wątki są dość poetyckie, nawet gdy pozostają rzeczywiste, łatwo odczuć w nich świat fantazji, zgubić się w nim. Silny motyw przewodni, jakim jest morderstwo spaja całą książkę w naprawdę znakomity sposób.

Jednak, muszę zauważyć, że niektóre kwestie, które tworzyły główny problem, były bardzo istotne w ogóle mnie do siebie nie przekonały. Z racji tego, że były to kluczowe cechy części bohaterów, pojawiały się bardzo często, były opisywane z wielką szczegółowością, a w dalszym ciągu uznawałam je za naciągane, nierzeczywiste. Autor utworzył charakter, który sprawnie tworzył oniryczną atmosferę w powieści, ale w moim przypadku doprowadził też do obudzenia wielu wątpliwości i niechęci. Domyślam się, że ten problem nie będzie dotyczył wszystkich czytelników i łatwo też nie zwracać uwagi na to małe rozczarowanie, ale dla mnie był to istotny minus, gdy zastanawiałam się nad tą książką. Szczególnie pamiętam, że przez prawie cały okres czytania z tyłu głowy pozostawała mi jakaś niechęć względem niektórych postaci. Dopiero po przeanalizowaniu całości zrozumiałam, co mi przeszkadzało i zauważyłam z czego to wynikało. Tak naprawdę jest to dla mnie jedyna tak przeszkadzająca rzecz w całej powieści. Cała reszta fabuły była dla mnie niezwykłym, nowym światem, który bardzo chciałam odkrywać.

Wielowarstwowość powieści jest naprawdę ogromną zaletą książki. Ciągłe odkrywanie jest w pewien sposób istotą tej książki. Bardzo mi się to podobało, szczególnie, że w jakiś sposób autorowi udało się tak utworzyć narrację, by była ona bardzo subtelna; sprawna, a przy tym pozostawia czytelnikowi pewną wolność - nie ma wrażenia, jak gdyby pisarz prowadził za rękę. On tylko nakreśla świat, pilnuje naszej podróży, a przy tym pozostawia nas samych, pozwala dostrzec każdy szczegół, nie ingerując w nasze odczucia. Ta lekkość w budowie, słowach jest bardzo potrzebna w tej książce, która łatwo mogłaby stać się przytłaczająca. Dzięki kunsztowi literackiemu udało się temu zapobiec, umożliwić lekturę większej ilości osób.

Książka jest także napisana kwiecistym językiem. Jest to przykład powieści napisanej naprawdę pięknym językiem, dzięki czemu czyta się ją jeszcze przyjemniej. Jest to również jeden z elementów, pokazujących jak bardzo powieść była przemyślana. Wskazuje na to także budowa, której nie można nic zarzucić, bo jest idealnie spójna, a także atmosfera, będąca piękną wizualizacją świata "Podróży...". Tak samo język tworzy wspaniałą oazę, przepiękne dopełnienie całej powieści. Tworzy to bardzo spójny świat, gdzie każdy bohater, każdy element jest idealnie wyszlifowany by współgrał z pozostałymi.

Nawet elementy humorystyczne nie wybijają się z tej zgranej grupy. Często humor może być w jakiś sposób niefortunny, niedopasowany do charakteru powieści czy danej sytuacji. Autorowi udało się uniknąć takiej nieścisłości, a i tak zachować pewne momenty, wywołujące szeroki uśmiech na twarzy. Nie ma ich wiele, bo nie pasowałoby to do fabuły, ale te krótkie fragmenty dodatkowo odciążają atmosferę, dodają nowe siły dla czytelnika, na nowo motywują by nie odrywać się od lektury.

Chciałabym także zwrócić uwagę na tłumacza, Leszka Engelkinga. Domyślam się, iż nie była to prosta powieść do przetłumaczenia, a udało się to wręcz znakomicie. Były momenty, które dla mnie były ciut niezręczne ze względu na formę i użycie czasu, ale wydaje mi się, że to wynika z niecodzienności takich działań, takiego użycia słów. Zresztą, nie wydawało się to niefortunne, a raczej dodające książce unikatowości, co faktycznie się udało.

"Podróż na południe" jest naprawdę niesamowitą książką, zaskakującą i zmieniającą postrzeganie całego świata. Nie jest najprostszą lekturą, ale zdecydowanie warto po nią sięgnąć, poznać jej niespotykany świat i na nowo dostrzec rzeczywistość.

Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Podróż na południe" to jedna z tych książek, które na długo zapadają w pamięć. Jest ona zupełnie nietypowa, awangardowa i pełna zaskakujących wątków, bohaterów. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się znaleźć podobną powieść, ale zdecydowanie na to liczę - podróż, w którą wyruszamy dzięki Ajvazowi jest jednym z najlepszych przeżyć, o jakich możemy marzyć; jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Sztorm i furia" to pierwszy tom nowej serii Jennifer L. Armentrout, będącej kontynuacją cyklu "Dark Elements". Dzięki temu na nowo wchodzimy do jednego z uniwersum autorki, mając szansę lepiej je poznać, zrozumieć. Dodatkowo, możemy ponownie spotkać starych bohaterów (którzy, jak w każdej książce tej pisarki, są intrygujący, zabawni i fascynujący), a także zapoznać się z nowymi postaciami.

Książka opowiada o losach Trinity - nastolatki, mieszkającej w jednej z odosobnionych posiadłości strażników, mimo że nie jest jednym z nich. Tajemnica jej pochodzenia jest silnie strzeżona, co prowadzi do wielu komplikacji, a z czasem jest przyczyną zawiązania wartkiej fabuły. Jest to główny wątek, okraszony mnóstwem interesujących problemów, dzięki czemu lekturę stanowią niekończące się niespodzianki, szokujące wydarzenia, a także poruszający wątek miłosny.

Po tę powieść sięgnęłam głównie ze względu na sentyment, jakim darzę autorkę. Przeczytałam wiele jej książek, gdy dostrzegę nieznany tytuł jej autorstwa w bibliotece nie mogę oprzeć się przed wypożyczeniem go. I chociaż książka niebywale mnie wciągnęła, muszę przyznać, że nie była dla mnie taką przyjemnością jak inne powieści autorki. Głównie wynika to z moich odczuć względem starych bohaterów, występujących w książce. Seria "Dark Elements" obfitowała w akcję, pełna była walk, zdrad, ataków i wydarzeń, które były krzywdzące to dla jednego bohatera, to dla drugiego. Świadomość tego sprawia, że jakiekolwiek problemy w "Sztormie i furii" powodowały u mnie smutek i niezadowolenie. W końcu te postaci już przeżyły mnóstwo okropnych rzeczy w poprzedniej serii i utrudnianie im życia w kolejnej wydaje się być dość okrutne. Myślę, że dla czytelnika rozpoczynającego przygodę z Armentrout odczucia względem tej książki byłyby zupełnie inne, tak samo dla kogoś, kto nie pamięta wydarzeń z pierwszej serii. Dla mnie było to dość męczące, jednak był to niewielki dyskomfort, który łatwo można było zignorować.

Przywiązanie do autorki zaowocowało także dużą ilością pozytywnych odczuć; zobaczeniem ponownie tego, co tak cenię w jej książkach. Jedną z tych rzeczy jest sposób pisania Armentrout. Wszystkie jej powieści są pod tym względem cudowne - pisarka tworzy w niezwykle lekki sposób, wciąga czytelnika do swojego świata za pomocą prostych środków, które w jej rękach są niezwykle efektowne. Tworzy zabawne i magnetyzujące dialogi, a narracja daje wrażenie faktycznej znajomości z głównym bohaterem. Tak samo było w tej powieści - monologi wewnętrzne Trinity były nienachalne i klarowne, nie można było się nimi zmęczyć czy znużyć. Wszystkie dialogi pokazywały relacje bohaterki z innymi postaciami, na ich podstawie widać były jak związki między nimi się tworzyły, w jaki sposób powstały. Ta lekkość słusznie sprawia, że ta historia brzmi jak opowieść nastolatków - nie ma tam niepotrzebnej powagi. Książka jest spójna w sposobie opowiadania i wieku bohaterów.

Problemy miłosne, będące stałym aspektem książek Armentrout kwitną dzięki narracji autorki. Niezmiennie umie wspaniale tworzyć rodzące się uczucie między dwojgiem ludzi, opisywać je w sposób, który buduje między nimi napięcie, magnetyzm, który z czasem zmienia się w powód, dla którego czytelnik nie jest w stanie przestać czytać. "Sztorm i furia" jest kolejnym przykładem tej umiejętności pisarki, ale wcale nie zlewa się z innymi powieściami. Tym razem opisywana relacja jest nieco inna, opiera się na innych uczuciach i utworzyła się dzięki innym czynnikom. Jest to wspaniałe urozmaicenie, dzięki któremu odbieram tę książkę inaczej, myślę o niej w trochę inny sposób. Powstający związek, a także charaktery bohaterów niebywale odbiegają od schematu, w który zaczęła wpadać autorka. Cieszę się, że udało jej się tego uniknąć w tak satysfakcjonujący i dobry sposób.

Także główna bohaterka wyróżnia się z tłumu. Bardzo łatwo ją polubić, jest otwarta, głośna, lekko dziecinna, ale przy tym bardzo odświeżająca. Ma w sobie charyzmę, którą czuć przez całą książkę, dzięki czemu cała atmosfera powieści odbiega od schematów, staje się czymś jedynym w swoim rodzaju. Niezwykle przypadła mi do gustu ta zmiana dynamiki w fabule, prowadząca do zupełnej odmiany znanych mi dotąd historii. To lekkie przejaskrawienie bohaterki doprowadziło do przeniesienia ciężaru fabuły, odmiany, co zawsze jest nieco zaskakujące, ale przy tym prowadzi do pozytywnych odczuć, odmiany sposobu patrzenia.

To dodanie emocji do książki czyni ją naprawdę wyjątkową i wciągającą na zupełnie innym poziomie. Dzięki temu powieść jest elektryzująca właściwie od pierwszych stron, a na rozwiązanie wszelkich tajemnic czeka się jeszcze niecierpliwiej. Zaczynając książkę od razu zostaje się przeniesionym do zupełnie nowego świata, nie ma czasu na przyzwyczajenie się do niego; od razu trzeba się dostosować. Ta nowa, rzadka dynamika sprawdza się w tej książce i miejmy nadzieję, będzie dalej przyjemna w kontynuacji serii.

Książka była dla mnie dość trudna - na początku opierałam się sile jej przyciągania, niezadowolona z zupełnie innej fabuły, traktowaniu bohaterów w taki, a nie inny sposób. Właściwie do samego końca nie mogłam się przekonać, co myśleć o tej lekturze, jednak jakiś czas po przeczytaniu jej dochodzę do wniosku, że była dość miłą odmianą. Muszę nauczyć się przestać patrzeć na nią przez pryzmat innych książek autorki - nawet jeśli inne podobały mi się bardziej, gdybym zaczynała właśnie od tej pozycji i tak sięgnęłabym po inne dzieła autorki. Myślę, że dla fanów Armentrout może być zaskoczeniem, próbą, która nie do końca przypadnie do gustu, ale po namyśle raczej wszyscy dojdą do jednej, słusznej konkluzji - jest to zwyczajnie dobra książka, czyta się ją niebywale szybko, a jej fabuła i bohaterowie mimo upływu czasu nie dają o sobie zapomnieć. Warto sięgnąć po tę lekturę i oderwać się od świata, by powrócić dopiero po paru dniach, z utrzymującym się w głowie niezwykłym światem fantazji i marzeń.

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Sztorm i furia" to pierwszy tom nowej serii Jennifer L. Armentrout, będącej kontynuacją cyklu "Dark Elements". Dzięki temu na nowo wchodzimy do jednego z uniwersum autorki, mając szansę lepiej je poznać, zrozumieć. Dodatkowo, możemy ponownie spotkać starych bohaterów (którzy, jak w każdej książce tej pisarki, są intrygujący, zabawni i fascynujący), a także zapoznać się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwaga! W tekście pojawiają się fragmenty spoilerujące treści z całej serii.

Seria "After" Anny Todd jest jednym z bardziej znanych cykli. Doczekała się ekranizacji pierwszej części, a niedługo pojawić się ma filmowa kontynuacja historii Tessy i Hardina. Wpływa to na jej trwającą popularność i ciągłe pojawianie się nowych fanów wokół tych książek.

"After" opowiada o nastoletniej Tessie, która wraz z rozpoczęciem studiów zmienia swoje życie - zaczyna sama podejmować decyzje, przestaje być zależna od matki, a na dodatek poznaje Hardina, niezwykłego chłopaka, który fascynuje ją od pierwszego spotkania.

Początek serii nie jest zbyt oryginalny, bardzo łatwo możemy odnaleźć książki o podobnej fabule. To, co wyróżnia ten cykl, to fakt, że książki powstały na podstawie fanfiction, o tym samym tytule. Opowiadanie fanowskie opowiadało o Harry'm Stylesie i całym zespole One Direction. Myślę, że to mocno wpłynęło na popularność książek - najpierw podbiły Internet, gdzie zostały przetłumaczone na różne języki, rozpowszechnione w różnych krajach niczym prawdziwa literatura. Popularność w Internecie tej serii była niemożliwa do zignorowania i nawet nie dziwię się, że wydano książki - był to wiadomy sukces komercyjny.

Nie zmienia to jednak faktu, że lektury takie jak te, nie powinny być wydawane. To, że wcześniej funkcjonowały jako opowiadania fanowskie, silnie wpływa na jakość słownictwa, samą budowę książki. Nie dość, że początkowe rozdziały są niewspółmiernie krótkie do tych, które odnajdujemy w dalszej części pierwszego tomu, co jest przyjemne w czytaniu, ponieważ bardzo szybko się je czyta, ale przy tym stanowi ułatwienie w prowadzeniu fabuły, która i tak jest niezwykle prosta. Takie szatkowanie historii nie daje możliwości na faktyczne, dokładne opowiedzenie niektórych wątków, a dodatkowo specjalnie tworzy mnóstwo punktów zaskoczenia przy końcu rozdziału, co jest oczywistym zabiegiem, mającym przytrzymać czytelnika przy książce.

Taka uboga forma chociaż jest zauważalna, możliwe, że dla większości ludzi nie stanowi problemu. Właściwie nie wiem, czy nim jest, ale w istotny sposób obniża poziom czytelnictwa. Jeżeli ludzie będą zaczytywać się w książki o wybrakowanym słownictwie, mające niską jakość budowy to te pozycje, które są faktycznie warte przeczytania, będą tym bardziej odsuwane w kąt, w imię takich "serialowych" powieści.

Jednak ten aspekt jest ogólnie znanym, dużym i szeroko omawianym problemem, który pojawia się na skutek literatury masowej. Dotyczy naprawdę dużej liczby książek, więc nie będę demonizować serii Todd. Ta kwestia jest na swój sposób nie do rozwiązania, szczególnie w tych czasach, gdzie właściwie każdy może napisać książkę. Dlatego też porzucam już te rozważania i przechodzę dalej, do kwestii stricte związanej z "After".

Cały pomysł na napisanie tego posta wynika z moich rozważań nad relacjami, które stanowią główne wątki serii. Uczucia między Tessą i Hardinem są najważniejszą osią fabuły, to o nich czytamy praktycznie cały czas. I nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie okropna toksyczność tej relacji. Zarówno dziewczyna, jak i chłopak traktują się okropnie. Ona nim manipuluje, zmusza go do działań, których nie chce robić, oczernia go i uważa za inicjatora konfliktów między nimi. Za to on ma duże problemy z agresją, nie umie wyrażać swoich uczuć i zachowuje się trochę jak stalker wobec niej. Ich własne problemy są na tyle poważne, że zanim rozpoczęli związek, powinni byli pójść na terapię, ponieważ nie są w stanie stworzyć zdrowego związku z kimkolwiek - w końcu nie radzą sobie sami ze sobą.

I właśnie tu pojawia się mój główny zarzut wobec serii. Autorka przyczynia się do romantyzowania, nadawania zupełnie błędnego obrazu toksycznej relacji. Pisarka uważa, że książki pokazują próby odnalezienia siebie, uformowania swojego życia przez młode osoby na progu dorosłości. Według mnie, jest to historia o przekraczaniu własnych granic, odnajdywaniu się w związku, w którym nie ma miejsca na wzajemny szacunek. Byciu w relacji, opierającej się na wyżywaniu się na sobie, uznaniu miłości za jedyną wartość, którą warto uznać za decydującą w życiu, nawet jeśli przyczynia się ona do niszczenia własnego życia.

Patrząc na odbiór tej serii przez dużą część społeczeństwa, w tym wielu młodych dziewczyn, jest to przerażające. Sama wpadłam w pułapkę "After", kiedy czytałam go parę lat temu. Nawet wtedy nie dałam rady skończyć cyklu, ze względu na rosnącą frustrację wynikającą z zachowań bohaterów, ale dopiero teraz, kiedy przeczytałam pierwszy tom na nowo i zobaczyłam wszechobecną agresję i wymuszanie, królujące w tej powieści, poczułam się wręcz obrzydzona. Relacje jak ta, w rzeczywistości są źródłem tragedii ludzi, są niezwykle wyniszczające, a Todd pokazuje jedną z nich jako coś wspaniałego, bo pełnego miłości. Uczucia, gdy przysłaniają prawdę nad charakterem innych nie są w żadnym wypadku niczym dobrym. W szczególności, gdy prowadzą do wzajemnej zależności dwóch niszczących się osób.

Na swój sposób imponuje mi konsekwencja autorki przy obrazie obojga bohaterów. Są faktycznie dobrze narysowani pod względem swojej toksyczności, są stale tak samo niedobrzy dla siebie. To, co jest ciekawe, to fakt, że przez wszystkie tomy, przez które udało mi się przebrnąć (odpadłam w połowie trzeciego), postaci ani trochę nie ewoluowały. Niezmiennie byli wobec siebie podejrzliwi, agresywni, nie rozmawiali o ważnych sprawach, nie rozwiązywali problemów. Właściwie, cała seria ciągle opiera się na tym, że Tessa w bardziej lub mniej dotkliwy sposób stawia na swoim. Ale musi też płacić za to cenę - to ona wpadła w spiralę wybaczania Hardinowi za każdy czyn, jakiego się dopuścił. A zrobił wiele rzeczy, które są niewybaczalne. Ona z jakiegoś powodu decyduje się na dawanie mu kolejnych szans, cały czas dopuszcza go coraz bliżej siebie, ignorując wszystkie te znaki, świadczące o tym, że Hardin jest zły - dla niej i wszystkich innych ludzi. Może nie zwraca na to uwagi, bo ich relacja daje jej wolność do ranienia go? Nie jest dobrze traktowana, więc sama może się na nim wyżywać. Oczywiście, po prostu czytając książkę nie jest to aż tak widoczne ani czytelne - łatwo zapaść się w fabułę, bezrefleksyjnie zanurzyć się w niej. Ale nawet chwila refleksji przynosi przykre wnioski - "After" to historia złych ludzi tworzących toksyczną relację.

Todd tłumaczy charaktery swoich bohaterów ich traumami - oboje mieli ojców alkoholików, relacje Tessy z matką zdecydowanie nie były niczym pozytywnym, a Hardin przeżył więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek powinien. Jednak, o ile u Mony Kasten tragedie z przeszłości nie sprawiają, że bohaterowie są kompletnie wyniszczonymi ludźmi, tak postaci Todd naprawdę nie powinny być stawiane w roli, gdzie ktokolwiek mógłby chcieć być nimi. Są to błędne wzorce, nie niosące za sobą przemyśleń ani głębszej analizy. Przez to większość czytelników traktuje ich jako zwykłych ludzi, którymi nie są.

Właśnie ten wniosek jest taki straszny. Normalizowanie tych złych zachowań nigdy nie przyniesie niczego dobrego, szczególnie w świecie, gdzie nie wszędzie podejmuje się wystarczająco dużo działań przeciwdziałających przemocy domowej. Takie książki są oczywistym przykładem zgody na przerażające w skutkach działania, związki nie prowadzące do niczego dobrego.

Z tego powodu jestem przerażona i zrezygnowana faktem, że "After" doczekało się ekranizacji i bije rekordy popularności. Jest to seria, której naprawdę nie polecam, uważam ją za błąd wydawniczy, przykład książki, której nie można nazwać literaturą - w końcu niczego dobrego nie można z niej wynieść, a promowane w niej wzorce są oburzającym przykładem przyzwolenia na toksyczne zachowania, ukryte pod płaszczem wielkiej, obezwładniającej miłości, w imię której warto poświęcić wszystko - nawet szacunek do samego siebie.

Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

Uwaga! W tekście pojawiają się fragmenty spoilerujące treści z całej serii.

Seria "After" Anny Todd jest jednym z bardziej znanych cykli. Doczekała się ekranizacji pierwszej części, a niedługo pojawić się ma filmowa kontynuacja historii Tessy i Hardina. Wpływa to na jej trwającą popularność i ciągłe pojawianie się nowych fanów wokół tych książek.

"After" opowiada o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dziewczyny Znikąd" Amy Reed to książka inna niż wszystkie. Wykazuje się wychodzącą poza standardowe fabuły historią, jest onieśmielająca w analizie współczesnego świata. Głośno mówi o sprawach, o których ludzie wolą milczeć. I dlatego, zasługuje na pełną uwagę jak największej liczby osób.

Książka opowiada o trzech dziewczynach - Grace, Rosinie i Erin. Wszystkie zupełnie się od siebie różnią, ale w jakiś sposób część ich problemów pozostaje taka sama - w końcu są dziewczynami. Tak samo mają problemy z chłopakami. W równym stopniu próbują odnaleźć się w niesprzyjającej rzeczywistości i co najważniejsze - każda z nich szuka wsparcia i dla każdej jest to równie trudne.

Prócz tego aspektu, w powieści odnajdujemy inny, prowadzący wątek; walkę z kulturą gwałtu i polityką miasta, z którego pochodzą dziewczyny, wobec ofiar molestowania oraz napaści na tle seksualnym. Cała oś fabuły opiera się na działaniach dziewczyn w tym zakresie, zaznacza zmiany, jakie są w stanie wprowadzić dzięki swemu oddaniu i zaangażowaniu.

Budowa książki jest podzielona między rozdziały o głównych bohaterkach i ich koleżankach, znajomych ze szkoły, którym poświęcone są akapity, co pozwala na dostrzeżenie wszystkich różnic między dziewczynami, ich odmienne charaktery i to, że niezależnie od tego, jakie są, z kim się przyjaźnią, jak się ubierają, są wspaniałymi osobami, a każda z nich, nawet postępując sprzecznie z działaniem innej postępuje dobrze, bo robi wszystko według własnego uznania. Niezmiernie urzekł mnie ten pomysł z wplątywaniem wątków innych dziewczyn. Nie dość, że sprawił, iż ciężki ton lektury nie utrzymywał się przez cały czas, to dodatkowo jest sposobem na zlikwidowanie pewnego poczucia niskiej samooceny u dziewczyn - pokazanie, że można dążyć do innych celów, nie chcieć podejmować różnych decyzji, odpowiada na pytania dotyczące spraw tabu, o których trudno rozmawia się w szkole czy domu. Poznanie odpowiedzi na nie w książce pozwala na ciche zrozumienie, dostrzeżenie, że nasze decyzje są słuszne, wtedy gdy nam odpowiadają. I nie ma znaczenia, że wszyscy wokół nas postępują inaczej - to co działa dla nas, jest dobre. Nic więcej nie można dodać w tym temacie.

Ta otwartość jest wielką zaletą książki. Rzadko kiedy można spotkać się z tak jasnym przekazem, mówieniem aż tak wprost, a jest to niebywale potrzebne. W świecie, w którym przez większość czasu kwitł kult mężczyzny, kobiety na nowo muszą zdefiniować swoje potrzeby, co jest dla nich dobre, a co nie. "Dziewczyny Znikąd" mogą ułatwić kolejnym pokoleniom nastolatek (i nie tylko) wybranie własnej drogi i odnalezienie w niej poczucia własnej wartości. Nie jestem w stanie pokazać, jak bardzo to cenię.

Jeżeli chodzi o główny wątek, czyli walkę z kulturą gwałtu, muszę zauważyć, że autorka bardzo dobrze poradziła sobie z nazwaniem tego problemu, znalezieniem sposobu na mówienie o nim w literaturze. Jest to ważne, ponieważ część dziewczyn nie wie lub nie chce zauważyć, kiedy jakieś zachowanie nie jest w porządku; ta książka wprost, głośno i wyraźnie zaznacza, co jest złe. Szczególnie przypadło mi do gustu, jak w pewnym momencie dziewczyny i część chłopaków, całego społeczeństwa przestała przymykać oko na straszne zapędy niektórych mieszkańców, którzy nie brzydzili się gwałtem. Ta przemiana w ludziach to prawdopodobnie najważniejszy punkt całej książki, ponieważ pokazuje, że jeśli nawet jedna osoba ośmieli się zauważyć i powiedzieć coś na temat czyjegoś złego zachowania, inni, którzy wcześniej bali się odezwać przyłączą się do tego i sami zaczną mówić, poruszać tę kwestię.

Jest to obserwacja, którą należy umieszczać w książkach. To ona może zwiększyć odwagę ludzi i ich chęć do wprowadzenia zmian. Nie umiem powiedzieć, jak istotne to jest; waga dodawania skrzydeł i wiary innym, by nie bali się przynosić zmiany jest prawdopodobnie fundamentem przemiany społeczeństwa na lepsze. I jest to kolejny argument ku uznaniu "Dziewczyn Znikąd" za niezwykle ważną, istotną powieść, przynoszącą zmiany.

Muszę jednak zauważyć, że zakończenie książki troszkę mnie rozczarowało. Część wątków nie została wyjaśniona, a ostatni wątek nie rozwiązywał wszystkich problemów. Miałam lekkie wrażenie, że autorka za bardzo przyspieszyła, chcąc skończyć książkę i nie domknęła do końca fabuły. Taki zabieg zawsze pozostawia pewien niedosyt, tak też było w przypadku tej książki. Nie jest to rażący problem, wręcz wydaje mi się, że dla większości może być nawet niezauważalny, bo właściwie niewiele zmienia. Jednak dla mnie było to pewnego rodzaju rozczarowanie, przykryte grubą płachtą zadowolenia wynikającego z poruszanych w książce wątków, samej historii i pokazanych mechanizmów, które dają nadzieję na lepsze jutro kolejnych pokoleń.

Myślę, że jest to jedna w pierwszych książek, pokazujących zdolność dziewczyn do zmiany świata. Mam na myśli historie całkowicie realistyczne i dotykające problematyki, która faktycznie istnieje w każdym miejscu świata. Jest to właściwie lekko szokujące - jak rzadko oddaje się moc sprawczą młodym kobietom, a jak owocne to jest. Z jednej strony o tym właśnie jest dla mnie ta książka. O mocy dziewczyn, ich sile, którą wystarczy tylko trochę popchnąć do działania, po czym zacznie ona rozwijać się sama z siebie, bez niczyjej pomocy. To wniosek, który jest niezwykle potrzebny do wyciągnięcia; dzięki niemu mogą na wielką skalę zachodzić przemiany w społeczeństwie. Dlatego "Dziewczyny Znikąd" powinny pojawić się na półce w pokoju każdej dziewczyny. Żeby każda z nas mogła dostrzec zdolność do działania, umiejętność zmiany świata, którą mamy cały czas, nawet jeśli wmawia się nam, że jest inaczej. Historia Grace, Erin i Rosiny jest w stanie dodać mocy każdemu, uświadomić sobie, że to społeczeństwo nakłada na dziewczyny granice ich możliwości, kiedy tak naprawdę jesteśmy zdolne do zrobienia wszystkiego. Konkluzja płynąca z "Dziewczyn Znikąd" opiera się właśnie na wyłożonych powyżej wartościach - ta książka daje siłę i zrozumienie, a to jedne z najważniejszych i najpiękniejszych rzeczy, na jakie możemy liczyć od drugiego człowieka.

Książkę dostałam w ramach współpracy z wydawnictwem Poradnia K, za co serdecznie dziękuję!

Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Dziewczyny Znikąd" Amy Reed to książka inna niż wszystkie. Wykazuje się wychodzącą poza standardowe fabuły historią, jest onieśmielająca w analizie współczesnego świata. Głośno mówi o sprawach, o których ludzie wolą milczeć. I dlatego, zasługuje na pełną uwagę jak największej liczby osób.

Książka opowiada o trzech dziewczynach - Grace, Rosinie i Erin. Wszystkie zupełnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Znajdź mnie" Andre Acimana jest kontynuacją bestsellerowych "Tamtych dni, tamtych nocy". Ekranizacja pierwszej części przypomniała o książce i wzniosła ją na wyżyny popularności, dzięki czemu autor zdecydował się powrócić do części bohaterów, tworząc drugą część, nad którą dzisiaj się pochylę.

"Znajdź mnie" opowiada o losach Samuela-ojca Elio, jego synu i Oliverze dwadzieścia lat po wydarzeniach z pierwszej części. Na nowo zanurzamy się w świecie gorących Włoch, refleksji i atmosfery pełnej uczuć, niewypowiedzianych słów, a także intensywności doznań, emocji czy wrażeń.

Książka jest kontynuacją innej historii, ale nie jest to bardzo wyczuwalne. Oczywiście, jest parę wątków, do których się w tej pozycji powraca, które były istotne w "Tamtych dniach...", jednak w zupełnej większości jest to niezależna, osobna historia o tych samych ludziach. Przez to słowa autora, jakie możemy odnaleźć na okładce: "Świat "Tamtych dni, tamtych nocy" tak naprawdę nigdy mnie nie opuścił. (...) Film sprawił, iż zdałem sobie sprawę, że chcę wrócić do bohaterów i obserwować ich przez kolejne lata" wydają się być całkowicie trafne. To nie jest powrót do pewnych realiów, świata; w książce stricte chodzi o pociągnięcie dalej losów pewnych postaci i jest to bardzo wyczuwalne. To oni znajdują się pod lupą, są obserwowani, analizowani na nowo. Właściwie, na nowo ich poznajemy, dostrzegamy to, czego wcześniej nie byliśmy w stanie, zagłębiamy się w kolejną warstwę ich osobowości. Jest to rzecz, którą rzadko umożliwiają kontynuacje. Zazwyczaj celem tworzenia następnych części książki jest napisanie następnej historii dziejącej się w danym świecie. Tu tego nie ma - nie dość, że charakterystycznie dla Acimana fabuły praktycznie się nie doświadcza, to jeszcze silnie wyczuwalna jest ta wartość bohatera, traktowanie go jako istniejącego bytu, a nie środku do opowiedzenia historii.

Widać to także w budowie powieści, zmiennej narracji, z której każda różni się od poprzedniej. Całe rozdziały charakteryzują się odmiennymi tendencjami - jeden jest pełen dialogów, drugi składa się głównie z opisów... To bardzo różnicuje książkę i sprawia, że czytelnik dostaje szansę na wysokie zrozumienie innego bohatera. Autor postarał się, by ukazać wszystkie zmiany jakie zachodzą w sposobie myślenia, zaznaczyć, że każdy bohater jest zupełnie inną osobą. Może wydaje się to oczywiste, ale w przypadku książek Acimana wcale nie jest proste, bo każda z nich składa się głównie z refleksji i analizy ludzi czy świata. Umiejętność do zróżnicowania ludzi, gdy ich charakterystyka opiera się głównie na ich sposobie myślenia jest imponująca. Sprawia też, że zaczynając kolejny rozdział dosłownie zanurzamy się w kolejnym świecie, nowej rzeczywistości, sterowanej przez inną osobę. To było bardzo ekscytujące i przyjemne, utrzymywało niezwykle lekki charakter książki.

O tym także chciałabym napisać - o ile "Tamte dni..." to była literatura gęsta, pełna głębokich emocji, oczekiwań i niepokojów, tak "Znajdź mnie" stanowi jej zupełne przeciwieństwo. Jest to książka, którą łatwo się czyta, gładko przechodząca przez różne przeciwności losu i trudy. Dzięki temu jest to gładka lektura. Właściwie zatapia się w niej na tyle łatwo, jak w książkach nie mających większego znaczenia. Tak naprawdę jest to wielka zaleta. Mało który pisarz tworzący w podobnej atmosferze umie doprowadzić do takiego płynięcia przez historię, utrzymać lekkość pióra. To przyznaję na ogromny plus tej książki, którą czytało mi się dużo lżej niż poprzednią część, wypełnioną ciężkimi opisami, powolną, nie nużącą, ale dość trudną. Jestem ciekawa z czego wynika ta odmiana. Im więcej myślę nad "Znajdź mnie", tym pozytywniejszy jest mój odbiór tej lektury. Szczególnie, gdy przypominam sobie wszechobecną tam zabawę pisaniem. Głównie mam na myśli część wypełnioną dialogami, która była tak niesamowita w czytaniu - rozmowy w niej prowadzone musiały zostać niesamowicie przemyślane przez autora i podoba mi się, jak ze swojego wewnętrznego monologu udało mu się utworzyć logiczny, pasujący do książki niekończący się dialog, będący niczym film. Niezwykle przypadła mi do gustu ta forma narracji i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dostanę szansę na przeczytanie czegoś podobnego.

Jest jednak jedna kwestia, nie dająca mi spokoju. Myślę tu nad stanowiskiem autora wobec właściwie każdej swojej książki, ale tej w szczególności - nie umiem zrozumieć, na ile autobiograficzna jest jego literatura. Przy tej pozycji miałam bardzo duże poczucie, nie cały czas jednak w dużej ilości chwil, że Aciman próbuje dojść do ładu z własnym bagażem emocjonalnym, swoimi historiami. O ile część przemyśleń w oczywisty sposób nawiązuje do niego samego (myśli starszych mężczyzn często pojawiają się w tekstach kultury i nie jest tak trudno je zidentyfikować), tak trudno jest określić jego stosunek do całości utworu. Z jednej strony wierzę w kreatywność pisarza, uniwersalne wartości bohaterów, które nie są tropem do autobiograficznych odniesień, ale z drugiej momentami czułam się rozdarta między różnymi stanami tego samego człowieka. Chociaż nie było to ani wybitnie dotkliwe ani faktycznie częste. Zazwyczaj w pewnych refleksjach czułam echa poglądów twórcy, co jest praktycznie niemożliwe do zniwelowania przez pisarza czy autora filmu, zdjęcia itd. Chętnie sięgnę po inne książki Acimana, by móc dostrzec na ile moje aktualne spostrzeżenia są trafne.

Jakkolwiek, opisy rozmów, stanowiska różnych postaci i ich poglądy bardzo przypadły mi do gustu. Szczególnie wątek związany z kobietami nie był w żaden sposób uwłaczający, co jest miłą odmianą, patrząc na moje dotychczasowe styczności z męskim opisem płci przeciwnej. Rzadko kiedy poruszam tę problematykę pisząc recenzje, bo wiem, że ten spis myśli i taka charakterystyka jest jedynie fantazją, która nie ma możliwości na spełnienie się; nie ma więc po co o tym mówić. Jednak w chwili, gdy widzę portret w miarę realistycznej kobiety, otulony fascynacją narratora, doceniającego jej ludzki charakter, nie mogę tego nie docenić. To duża wartość. Co prawda nie został do końca zachowany do samego końca, ale sam wizerunek utworzony w momencie poznania bohaterki pozostaje w pamięci jako dobry, inny i przyjemny.

Książka ta ma wiele różnych opinii, część jest pozytywna, część wręcz przeciwnie. Jak dla mnie była do dobra lektura, zachowana w klimacie, który cenię. Dała mi wiele miłych chwil, pozwoliła mi odczuć emocje wcale niełatwe do wywołania. Wiem, że jest to specyficzna literatura, w której nie każdy się odnajdzie - to samo mówiłam na temat pierwszej części i moje zdanie pozostało niezmienione. Aciman nie jest autorem, który każdemu przypadnie do gustu, ale warto po niego sięgnąć, spróbować, zobaczyć. To, co możemy od niego uzyskać jest inną jakością, czymś niespotykanym, co w niezwykły sposób rozszerza naszą perspektywę. Nie wspominając nawet o tym, jak dobrze napisane są jego książki i jak świetnie umie zbudować postaci. Nie jest łatwo znaleźć autora jak on, poruszającego w literaturze rzeczy błahe obok wysokich, piszącego o uczuciach w zupełnie inny sposób. Jego wizja świata jest czymś innym i nowym, zupełnie niezwyczajnym, dlatego wartym dostrzeżenia.

Książkę dostałam w ramach współpracy z wydawnictwem Poradnia K, za co serdecznie dziękuję.


Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga:https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Znajdź mnie" Andre Acimana jest kontynuacją bestsellerowych "Tamtych dni, tamtych nocy". Ekranizacja pierwszej części przypomniała o książce i wzniosła ją na wyżyny popularności, dzięki czemu autor zdecydował się powrócić do części bohaterów, tworząc drugą część, nad którą dzisiaj się pochylę.

"Znajdź mnie" opowiada o losach Samuela-ojca Elio, jego synu i Oliverze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Podróż nieślubna" autorstwa Christiny Lauren to przeurocza historia, idealna na lato. Jest jedną z najprzyjemniejszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie i zupełnie mnie pochłonęła, przez co na pewien czas kompletnie oderwałam się od rzeczywistości.

Książka opowiada o losach Olive i Ethana, którzy w wyniku niefortunnego ciągu wydarzeń jadą w podróż poślubną siostry dziewczyny i brata chłopaka. Nieszczęśliwie ta dwójka nigdy nie umiała się ze sobą porozumieć i zazwyczaj ledwo wytrzymywali przez dłuższy czas w jednym pomieszczeniu. Co więc może się zdarzyć, gdy są na siebie skazani przez określoną ilość dni i nie mogą liczyć na całkowite odseparowanie się od siebie?

Sama pisząc poprzedni akapit widzę, jak oczywista wydaje się być ta historia. W końcu jest to historia taka jak w innych romansach, jedynie lekko utrudniona. Faktycznie może być trochę wtórna, ale to, jak przyjemnie się ją czytało, jakie wspaniałe były perypetie bohaterów zupełnie ją ratują z drogi historii opowiedzianej już tysiące razy. Myślę, że założenia "Podróży...", najważniejsze wątki są lekko oklepane, jednak reszta fabuły, wszystkie wątki, sceny są niebywałym powiewem świeżości, obiecującym powiewem nadmorskiej bryzy w gorący dzień.

Na samym początku chciałabym powiedzieć, że książka jest niewątpliwie zabawna. Relacja między głównymi bohaterami, ich dialogi są pełne docinków i śmiesznych uwag, a sam zamysł fabuły powoduje rozbawienie. Chociaż mój dyplomatyczny "niefortunny ciąg wydarzeń" nie oddaje lekko obrzydliwego zajścia z wesela, które doprowadziło do "zamiany" pary młodej, sam wątek nadal powoduje u mnie uśmiech na twarzy, bo jest bardzo zmyślny i sprytny. Również narracja jest pełna zabawnych zwrotów i lekkości, która oddaje atmosferę wakacji, jest wciągająca i satysfakcjonująca.

Ciągłym zachwytem napawa mnie chemia, którą odnajdujemy między bohaterami. Jest autentyczna, ewoluuje, pełno w niej charyzmy i dumy, co dynamizuje całą relację. Wszystkie wątki, obserwacje wręcz spijałam z kartek, a wiele momentów powodowało u mnie szybsze bicie serca - romantyzm, którym wypełniona jest ta historia napawa szczerym wzruszeniem i pragnieniem szczęśliwego zakończenia.

Przyznaję, że język, którym napisana jest książka nie jest wybitny, ale to dodaje autentyczności - to, w jaki sposób bohaterowie mówią jest bardzo ludzkie i pełne zwrotów, których faktycznie się używa. Tak samo w przypadku opisów - chociaż jest to prosty język bardzo pasuje do konwencji, a przy tym jest to dobrze napisana książka. Szybko się ją czyta, a już wcześniej wspominana przeze mnie lekkość jest również wynikiem języka; może nie jest to arcydzieło, ale takie proste, wciągające historie pozwalają się rozluźnić, odpocząć i trochę zmienić perspektywę, która na skutek codzienności zmienia się, przez co można stracić magię i zdolność do bezrefleksyjnego optymizmu. A przecież to jest źródło do tego, by doceniać życie i wszystkie jego elementy.

"Podróż nieślubna" ma niezwykle bogatą fabułę, której zwinność bardzo mnie zachwyca. Książka ma zachowane wszystkie łańcuchy przyczynowo skutkowe i nie ma żadnych niedociągnięć pod tym względem. Jest spójna i zrozumiała, co zaskakujące, ale nie zdarza się aż tak często. Nawet nie wiem ile razy przymykałam oko na nieścisłości w historii - tutaj sama byłam zaskoczona tym, na ile przemyślana była akcja. Naprawdę nie ma żadnych poślizgnięć, co byłoby łatwe w przypadku książki o tak przewrotnej fabule. Jest też dość nieoczywista, a pewne wątki na swój sposób nowatorskie. Pod tym względem na pewno jest to książka jedyna w swoim rodzaju, niezwykła w niespotykanej dotąd fabule. Wartkość akcji prowadzi również do tego, że czytelnik zwyczajnie nie jest w stanie odłożyć książki. Sama musiałam się od niej odrywać, by pójść spać o dopuszczalnej godzinie, a nie spędzić ją na dalszym zgłębianiu "Podróży...". Co nie zmieniło faktu, że pierwszą myślą po obudzeniu było pytanie o dalsze losy Olive i Ethana, które przestało mnie męczyć dopiero po dokończeniu ostatniej strony.

Muszę jednak zwrócić uwagę na to, że początek książki był dla mnie dość trudny - fabuła rozkręca się niezwykle długo i wymaga pewnej dozy cierpliwości, co oczywiście prędko zaczyna rekompensować, ale i tak myślę, że trzeba mieć to na uwadze; ja byłam lekko zmęczona powolnym rozwojem fabuły. Chociaż gdybym nie wiedziała, co ma być głównym wątkiem na pewno byłabym dużo bardziej zafascynowana historią i chciałabym jak najszybciej poznać dalsze losy Olive, zrozumieć o czym jest ta książka.

Im więcej myślę o tej lekturze, tym bardziej myślę, że z jednej strony była wspaniałym oderwaniem od rzeczywistości, a z drugiej lekko denerwowała mnie postępowaniem głównej bohaterki, niecierpliwiła mnie. Właściwie, pokazuje to, jak bardzo udało mi się przenieść do świata wykreowanego przez autorkę, co jest niewątpliwym plusem. Szczególnie, że już wcześniej miałam styczność z książkami Christiny Lauren, a "Podróż nieślubna" jest zdecydowanie z nich najlepsza, najlepiej napisana z najlepiej utworzonymi bohaterami. W tej książce istnieje świat, do którego chętnie bym się przeniosła, realia niby zbieżne z rzeczywistością, ale dużo barwniejsze i ciekawsze, żywsze w każdym znaczeniu tego słowa. Teraz nawet zauważam, że minęło wiele czasu od kiedy książka aż tak rozczuliła mnie jak ta pozycja - wydaje mi się, że to wystarczający sygnał, by uznać, że naprawdę warto zasięgnąć po relaks z tą lekturą w ręku. Nie wiem ile innych letnich nowości umożliwi taką rozrywkę i odprężenie jak ta.

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Podróż nieślubna" autorstwa Christiny Lauren to przeurocza historia, idealna na lato. Jest jedną z najprzyjemniejszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie i zupełnie mnie pochłonęła, przez co na pewien czas kompletnie oderwałam się od rzeczywistości.

Książka opowiada o losach Olive i Ethana, którzy w wyniku niefortunnego ciągu wydarzeń jadą w podróż poślubną...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Drugie zapiski na pudełku od zapałek" to felietony Umberto Eco pisane we wczesnych latach dziewięćdziesiątych dla L'Espresso. Są to bardzo krótkie utwory podejmujące najróżniejszą tematykę, od ekologii po abstrakcyjne rozważania nad interpretacją lub odbiorem książek.

Jest to niezwykły zbiór myśli, pozwalający na zapoznanie się z sytuacją Włoch w tamtym okresie, a także zezwalający na poznanie opinii, problemów wielkiego autora jakim jest Eco. Czytanie tych felietonów teraz, właściwie trzydzieści lat od momentu, gdy zaczęły wychodzić jest ciekawym sposobem na rozszerzenie perspektywy, spojrzenia na nadal aktualne problemy, ciekawe rozważania interesujące niezależnie od czasu, gotowe do podjęcia w zupełnie dowolnej chwili życia czy trwania świata.

Sięgnęłam po tę książkę przypadkiem, przeglądając książki w bibliotece. Nie za bardzo wiedziałam na co się piszę, do tej pory jedynie słyszałam o tym pisarzu i oglądałam film na podstawie "Imienia róży". Nie jest to zbyt duży poziom zaznajomienia z jego twórczością, ale uznałam, że nadszedł czas, gdy wypadałoby, bym powoli zaczęła poznawać jego dzieła. Ten zbiór felietonów wydaje się być jednym z idealnych wyborów do poznania Umberto Eco. Książka jest dość cienka, dzięki czemu szybko się ją czyta, a jej charakter pozwala zrozumieć popularność jej autora i zachęcić do sięgnięcia po jego kolejne utwory. Ja jestem bardzo zmotywowana do zagłębienia się w twórczość Eco po tej lekturze, a jednocześnie dostrzegam już, że trzeba być ostrożnym przy jego literaturze - łatwo się nią przytłoczyć, lekko zmęczyć.

Felietony mają tę zaletę, że są niebywale krótkie. Nawet gdy tematyka któregoś mniej mi odpowiadała, zaraz się kończył, dzięki czemu trudno było wpaść w znużenie lub irytację wywołaną sprzecznymi poglądami. Jednak widzę, że Eco ma tendencję do pogłębiania dość abstrakcyjnych lub trudnych analiz, przez co dostrzegam jak ostrożnym trzeba być wybierając jego kolejne książki.

Jednak ten trud nie jest na tyle ogromny, by zniechęcać się do lektury. Szczególnie w wypadku "Drugich zapisków...". Jak już wspominałam, felietony są króciutkie, a ich tematyka naprawdę niesamowicie różna. Ze względu na to, część utworów wywoływała na mojej twarzy ogromny uśmiech, inne zmuszały do myślenia i analizowania przeczytanej treści, a jeszcze inne były zwykłym zapisem myśli, kolorową formą zabawy wiedzą.

Wspaniale widać sposób pisania autora. Jest bardzo intelektualny, pełen odniesień do różnych tekstów kultury. Cudownie czyta się to, co wyszło spod pióra Eco - jego lekkość w pisaniu treści skomplikowanych lub abstrakcyjnych jest rzadkością, a tak potrzebną w literaturze. Nie wiem, czy zdarzyło mi się kiedykolwiek wcześniej przeczytać coś takiego jak te felietony. Ich niepowtarzalny charakter jest dla mnie czymś niezwykłym, czymś co napawa mnie zdumieniem, satysfakcją i zachwytem. Ta proza prawie przypomina naturę - piękny las czy zagajnik skrywający ogrom zwierząt i roślin, z czego część nie została jeszcze nawet odkryta. Czytając Eco czułam się, jakbym odkryła nowy smak, nową jakość tego, co dotychczas znałam.

Dlatego też, zdecydowanie będę sięgać po kolejne książki tego autora - skoro ledwo ponad stustronicowy zbiór wywołał we mnie tyle emocji, co przyniesie powieść lub dłuższa analiza czegokolwiek?

Felietony stanowiły także przyjemne źródło wiedzy na temat Włoch. Bardzo jestem zadowolona z tego, że udało mi się tak poznać nową kulturę, z zupełnie innej strony niż zazwyczaj. Sposób patrzenia Eco jest jedyny w swoim rodzaju, więc zasięgnięcie po zapis jego rozważań stanowi wspaniałą możliwość dostrzeżenia świata na nowo. Takie zdystansowanie się do siebie jest dobre, na pewno przynosi wiele korzyści, szczególnie, gdy za "kontrę" uznaje się kogoś tak inteligentnego, pełnego wiedzy jak autor "Drugich zapisków...". Nie zmienia to jednak faktu, że z częścią utworów nie zgadzałam się w ogóle - to uniesienie, które spowodował u mnie dysonans poglądowy, również był wiele wart; pozwolił mi zdefiniować moje wartości, dokładnie zobaczyć i opisać to, w co wierzę.

Zdecydowanie warto sięgnąć po ten zbiór felietonów - jest on krótki, co jest samo w sobie zaletą, ale też pozwala w iście intelektualny sposób zmierzyć się z rzeczywistością, poglądami i nami samymi. Mimo upływu czasu jest tak samo aktualny - trafne spostrzeżenia dotyczące ludzi rzadko kiedy kończą swój termin ważności.

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Drugie zapiski na pudełku od zapałek" to felietony Umberto Eco pisane we wczesnych latach dziewięćdziesiątych dla L'Espresso. Są to bardzo krótkie utwory podejmujące najróżniejszą tematykę, od ekologii po abstrakcyjne rozważania nad interpretacją lub odbiorem książek.

Jest to niezwykły zbiór myśli, pozwalający na zapoznanie się z sytuacją Włoch w tamtym okresie, a także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Baku, Moskwa, Warszawa" Marcina Michała Wysockiego to niezwykła książka, na którą natknęłam się dzięki serwisowi Nakanapie. Jest to nowość wydawnicza, będąca jednocześnie pierwszą papierową książką wydaną przez wydawnictwo QES Agency.

Książka snuje historię życia pochodzącego z Azerbejdżanu Sadiqa Aszurowa. Opowiada o jego losach, skupiających się wokół tytułowych trzech miast. Jest to również wspaniała możliwość zagłębienia się w historię Azerbejdżanu, jego konfliktów i różnorodności, nie wspominając już o głębokiej analizie Rosji, jej mieszkańców i Związku Radzieckiego. Dzięki przeprowadzkom i barwnym przyjaciołom bohater ma szansę pokazać różne spojrzenia na politykę i wartości społeczne, co pozwala na przemyślenie własnych poglądów.

Bardzo podobała mi się tematyka książki. Dzięki niej mogłam na nowo poznać wiele aspektów polityki rosyjskiej w innej perspektywie. Było to niezwykle ciekawe przeżycie - wiele informacji, historii, pozwoliły mi na uzmysłowienie sobie zupełnie nowych kwestii związanych z krajami wschodnimi. Szczególnie barwny wątek Azerbejdżanu i Baku był cudnym akcentem powieści - wprowadzał zupełnie odmienną atmosferę, inną niż w zazwyczaj. Dawał szansę na zaznajomienie się z kulturą kraju, o którym dotychczas wiedziałam jedynie, że jest, a jego historię i perypetie życia mieszkańców stanowiły dla mnie ogromną niewiadomą. Cieszę się, że pojawiła się książka, która rozwiewa tajemnice tego kraju, w szczególności, że akcja toczy się w ciekawych czasach - w okresie, gdy państwo to włączone było w skład ZSRR.

Ponadto, główny bohater, Sadiq wiedzie barwne życie, które dostarcza wiele zabawy i poruszenia. Jego droga by zostać malarzem, plastykiem usiana jest niezwykłymi zwrotami akcji, jest źródłem niekończącej się uciechy, śmiechu oraz emocji. Jest to także jedna z osi historii, co dodatkowo umożliwia pełne przejście przez karierę mężczyzny, dostrzeżenie każdego wzlotu i upadku.

Książka jest zaskakująco rozbudowana - porusza najróżniejsze kwestie, od zabaw z dzieciństwa, przez służbę w wojsku do perypetii związanych ze studiowaniem. To sprawia, że nie sposób nudzić się przy tej lekturze. Każdy rozdział przynosi nowe historie, a bohater co chwila znajduje kolejne sytuacje, które zazwyczaj generują głównie następne problemy. Dzięki temu książkę stanowią niekończące się zawirowania i potknięcia, świetnie oddające realia życia.

Jak wcześniej wspominałam, Sadiq zajmuje się sztuką - jest to kolejny wątek, który umożliwia książce na wprowadzenie do akcji wielu urozmaiceń, z czego autor czynnie korzysta. Jest to dobry zabieg - w jego wyniku czytelnik poznaje różne tajemnice świata plastycznego, a także może dostrzec, w jaki sposób da się wykorzystać własny potencjał. Jest to świetne dopełnienie dla fabuły, dające szansę na rozbudowanie akcji i zdynamizowanie jej między opisami ludzi, relacji czy państw.

Muszę jednak przyznać, że spodziewałam się, że ta książka jest bardziej fabularyzowanym reportażem niż powieścią. Nie jest tak - wątki ludzi są bardzo ważne, odgrywają istotną rolę, odciągają uwagę od specyfiki kultury różnych państw. Oczywiście, nie mogę mieć nikomu za złe lekkiego rozczarowania - sama sprowadziłam na siebie błędne przekonania, których ta książka po prostu nie mogła spełnić, ze względu na to, że jej tematyka z zasady miała dotykać wielu innych kwestii. Jednak przez to mój odbiór jest lekko zaburzony i czuję pewne nienasycenie związane z brakiem omówienia pewnych wątków, które zdecydowanie zostałyby zamieszczone w książce reporterskiej.

Nie mogę jednak nie zauważyć, że wiele opisów relacji międzyludzkich jest atutem książki. Zawarte w niej są niuanse codziennego życia i te małe kwestie, które prowadzą do zróżnicowania charakterów ludzi pozwala na skupienie się nad rzeczą, która nigdy nie będzie dostatecznie uwypuklona. Ludzie, nawet stanowiąc bardzo bliską siebie grupę, są od siebie niezwykle różni, kierują się innymi ideałami, mają różne wartości. Jest to ogromna zaleta, że autor skupia się na tym wątku. To, że jest opisanych wiele związków romantycznych, także umożliwia dostrzeżenie jak wiele mamy uczuć i jak różnią się emocje, którymi darzymy niby tak samo bliskie osoby. Jest to interesująca kwestia życia, niby błaha, a tak istotna, tak wpływająca na nas i nasze otoczenie.

Również skupienie głównego bohatera na wyznawanych przez siebie, najistotniejszych dwóch wartościach stanowi interesujący zabieg, dzięki któremu sami możemy na nowo dostrzec ich wielowarstwową korzyść zarówno dla naszego życia i spokoju ducha, jak i ogólnego szczęścia, wzrastającego w ich imię. Nie będę zdradzać, cóż to za idee - myślę, że lepiej odkryć to samemu, wyruszając w podróż wraz z Sadiqem i jego towarzyszami życia.

Chciałabym jednak zaznaczyć, że o ile ze względu na tematykę, książka na pewno znajdzie wielu fanów i mnóstwo osób dostrzeże jej wartość, tak język i sposób pisania, choć sprawiający, że czyta się ją niebywale szybko, troszkę kuleje. Nie trudno znaleźć tam powtórzenia, a część metafor bywa na tyle bujnie napisana, że w moim przypadku prowadziło to do zupełnego zgubienia wątku. Na swój sposób prowadzi to do budowania indywidualnej atmosfery powieści i jej niepowtarzalności, ale czasem jest to przyczyna do wybicia z rytmu czytania.

Ostatecznie myślę jednak, że "Baku, Moskwa, Warszawa" to ciekawa lektura, po którą warto sięgnąć i zobaczyć własne odczucia względem niej, a również dostrzec inną stronę ZSRR.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję. Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Baku, Moskwa, Warszawa" Marcina Michała Wysockiego to niezwykła książka, na którą natknęłam się dzięki serwisowi Nakanapie. Jest to nowość wydawnicza, będąca jednocześnie pierwszą papierową książką wydaną przez wydawnictwo QES Agency.

Książka snuje historię życia pochodzącego z Azerbejdżanu Sadiqa Aszurowa. Opowiada o jego losach, skupiających się wokół tytułowych trzech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Tamte dni, tamte noce" Andre Acimana to niezwykła opowieść romansu między chłopakiem, a mężczyzną, rozgrywającym się w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych we Włoszech. Historia podbiła serca ogromu ludzi dzięki swojej ekranizacji, w skutek której powieść przetłumaczono na język polski. O ile film jest niezmiennie doceniany, książka cieszy się nierówną popularnością.

Narratorem powieści jest Elio - siedemnastolatek, który wraz z rodzicami przyjechał na wakacje do ich domu we Włoszech. Zgodnie z tradycją, dołączył do nich jeden ze studentów ojca chłopaka, piszący doktorat Oliver. Między nimi budzi się uczucie, pragnienie, a cała książka staje się studium pożądania.

Powieść nie jest typową historią miłosną. Wydaje mi się, że w ogóle trudno nazwać ją powieścią o miłości - ciężko dostrzec to uczucie między bohaterami. Myślę, że dużo łatwiej zauważyć tam wzajemną fascynację, fizyczną reakcję na drugiego człowieka i niemoc w poradzeniu sobie z tym. Elio prowadzi nas przez niezwykłą opowieść swego zauroczenia, dzięki niemu razem przeżywamy jego burzę emocji, brak umiejętności w poradzeniu sobie z tym. Jest to niezwykłe doznanie, niesamowicie głębokie, mimo tego, że wydaje się, że jest to jedynie książka - tak naprawdę ciężko jest oderwać się od bohaterów i wyjść z ich sfery emocjonalnej. Sieć uczuć została przez Acimana głęboko utkana, dzięki czemu czytelnik jest uwikłany w fabułę i nie ma możliwości opuszczenia jej.

Jednocześnie powieść nie ma silnego, przewodniego wątku, który przeradzałby się w akcję. Fabuła ma naprawdę niewiele aspektów, jest prosta, oparta na paru punktach. Duża część książki to rozważania, zapis myśli. Przez to nie jest to łatwa lektura, a wiele osób rezygnuje z niej, sięgając z powrotem po film. Możliwe, że wynika to również z pewnego braku finezji, surowości opisywanych uczuć. Jesteśmy przyzwyczajeni do ogromnego piękna wynikającego z miłości. Jeżeli bohater darzy kogoś niezwykle głębokim uczuciem, raczej ma to być emocja, która zmieni go na lepsze, da mu mnóstwo szczęścia, uraduje mu duszę, a w tej pozycji nie ma wielu takich beztroskich, dobrych momentów. Jest to przykład zauroczenia niekoniecznie dobrego. Nie jest to kolejna wielka, cukierkowa miłość, raczej przykład tego, że czasami pragniemy kogoś ze względu na to, że odkrywamy siebie, dostrzegamy kim jesteśmy. Myślę, że jest to ważna myśl, którą należy rozważyć - przez to nie można odbierać powieści Acimana jak każdej innej opowieści o miłości. Z jednej strony zniechęca to wielu czytelników, ale z drugiej tworzy z niej coś na miarę przypowieści - pod przykryciem zwykłego romansu możemy dostrzec wartości, za którymi należy dążyć.

Im więcej myślę nad tą pozycją, tym bardziej dostrzegam jej indywidualizm na tle większości - jej narracja, charakterystyka i problematyka opierają się na zupełnie innych punktach ciężkości. Pomimo wszystko książka ta jest bardzo gęsta. Opisywane w niej uczucie są niezwykle silne, z czasem narastają coraz bardziej, przez co otaczają nas z każdej strony. Nie tworzy to atmosfery, w której łatwo się czyta. Raczej trzeba trochę przedzierać się przez fabułę, powoli iść wraz z nią jej dusznym torem. Szczególnie pierwsze dwie części (powieść podzielona jest na cztery etapy) są trudne. Wymagają wiele skupienia i czasu aby zrozumieć wszystko, co jest w nich opisywane. Pozostałe są coraz bardziej rozwadniane, tak, że zbliżanie się do końca jest dużo łatwiejsze. Zaczyna się płynąć wraz z historią, gubi się świadomość przewracania kartek i nagle kończy, w bardzo satysfakcjonujący sposób.

I tu pojawia się pewien paradoks tej książki. Nie mogę powiedzieć, że początek nie jest nużący. Jest okropnie męczący miejscami, a pewne akapity chciałoby się po prostu od razu pominąć. Sama nie wiem, czy gdyby nie moja ogromna fascynacja tą historią i to, jak bardzo jej wyczekiwałam, to czy po prostu nie odłożyłabym jej nieprzeczytanej. Dalsze części na nowo zachęciły mnie do siebie, jednak niezmiennie pamiętam duży dyskomfort czytania, który pojawiał się raz na jakiś czas. Wydaje mi się, że moja opinia nie jest jednostkowa - wiele osób porzuciło lekturę lub męczyło się z nią. Jednak widzę, że warto przeczytać tę książkę. Nawet jeżeli miejscami się dłuży, zakończenie oraz całość historii skłania do przemyśleń i uświadamia, co jest naprawdę ważne, pokazuje pewien sposób podejmowania decyzji czy życia. Nie jest łatwo znaleźć książkę, po której przeczytaniu od razu będzie miało się w głowie burzę myśli i autentyczną chęć działania, zmiany, wprowadzenia do swojego życia szczęścia. "Tamte dni, tamte noce" stanowią jeden z tych wyjątków, białych kruków, które zdecydowanie zbyt rzadko wpadają w nasze ręce. Dlatego też myślę, że warto zastanowić się nad tą powieścią, wybrać dogodny moment i jednak ją przeczytać. Chociażby po to, by zaspokoić ciekawość lub sprawdzić, czy faktycznie można z niej coś wyciągnąć.

Uważam też, że z jednej strony jej ekranizacja była wspaniałym pomysłem. Po pierwsze, jest to niezwykle dobry film, a po drugie zapewnił jej rozgłos i popularność. Jednak jest też druga strona tej sytuacji - przez to wielu czytelników sięga po nią ze względu na jej filmowy odpowiednik, oczekuje tych samych emocji i dokładnie takiej samej historii w książce. Nigdy nie jest to możliwe, ale w przypadku tej pozycji jest wybitne rozróżnienie między prozą a filmem. Ta książka nigdy nie była i nie będzie dla każdego - jakby nie patrzeć jest dość wyrafinowana, o skomplikowanej budowie i nie jest standardową powieścią obyczajową. A ze względu na film, nagle miała się stać czymś ogólnodostępnym i zrozumiałym. Możliwe, że trochę przesadzam, ale jednak nie wszystko każdy jest w stanie przeczytać. Tak naprawdę, ta opinia mogłaby być punktem wyjściowym do dyskusji (czy naprawdę dobra książka nie powinna być możliwa do przeczytania dla każdego, ale na różnym poziomie zrozumienia i interpretacji? Czy naprawdę dobra literatura nie jest rozbudowaną przypowieścią?), jednak nie jest ona w tym momencie potrzebna, tym bardziej, że tym razem zależy mi na omówieniu jedynie jednej książki.

"Tamte dni, tamte noce" to faktycznie powieść dość kontrowersyjna, fascynująca, trudna. Zatrzymuje czytelnika w swoim świecie na dłużej niżby chciał, ale chyba trzeba to po prostu przyjąć - pewnych historii nie sposób zapomnieć. A jeżeli wciąż nie jesteście do tego przekonani, myślę, że najlepiej byście sprawdzili to sami.

jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga:https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Tamte dni, tamte noce" Andre Acimana to niezwykła opowieść romansu między chłopakiem, a mężczyzną, rozgrywającym się w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych we Włoszech. Historia podbiła serca ogromu ludzi dzięki swojej ekranizacji, w skutek której powieść przetłumaczono na język polski. O ile film jest niezmiennie doceniany, książka cieszy się nierówną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"QualityLandia" Marca-Uwe Klinga to świeżo wydana w Polsce powieść, której autora przyrównuje się do George'a Orwella. Niemiecki pisarz równie sprawnie tworzy wizję przyszłości nie tak odległej od naszej rzeczywistości.

Książka opowiada o Piotrze Bezrobotnym - młodym mężczyźnie, zajmującym się złomowaniem popsutych maszyn. Wiedzie spokojne życie, nie przejmując się zbytnio polityką, sprawami państwa. Dopiero przypadkowa przesyłka sprawia, że porzuca swoją dotychczasową rutynę i rzuca się w wir zaskakujących sytuacji. Oprócz tego część rozdziałów dotyczy innych bohaterów, a całość przemieszana jest różnymi informacjami prasowymi czy też biuletynem tłumaczącym działanie QualityLandii.

Będę szczera, początkowo obawiałam się, że ta książka jest kolejną oklepaną wizją przyszłości, pełną przemocy i powagi, pewnego patosu. Szczęśliwie, myliłam się. "QualityLandia" zupełnie odbiega od standardów prozy futurystycznej. Jest pełna zabawnych dialogów, opisów, a czyta się ją jednym tchem, ale bez poczucia grozy czy strachu. Chociaż wizja świata, którą tworzy autor jest przerażająca, podana jest w sposób, któremu nie sposób się oprzeć i myślę, że dopiero po czasie dostrzega się mechanizmy w niej przedstawione i ten straszny motyw wykorzystania technologii do złych celów. Ta powieść nie przytłacza powagą - wydaje się być podobna do książek obyczajowych albo tych, z którymi spędza się jeden wieczór, a tak naprawdę jest bardzo ciekawą i pouczającą lekturą. Jej przystępność jest ogromną zaletą; uważam, że jest warta przeczytania, szczególnie jako dopełnienie czy przeciwwaga do chociażby "Roku 1984", a przy tym na tyle różni się od tej pierwszej, by nie była wtórna lub męcząca.

Powieść różni się od większości książek nawet pod względem budowy. Rozdziały przeplatane są krótkimi wstawkami niezwiązanymi z fabułą, dzięki czemu możemy lepiej wejść do jej świata. Jest to ogromny plus, ponieważ sprawia, że wizja Klinga jest zupełnie spójna i łatwa do odczytania. Dzięki temu czytelnik ma możliwość poznać dogłębnie rzeczywistość bohaterów oraz odkryć jej mankamenty, ułudę, którą karmi mieszkańców. Podobał mi się ten zabieg; był obiektywnym głosem, pokazującym społeczność. Jest to ogromny plus, szczególnie w wypadku powieści opisujących utopie lub w ogóle przyszły czy fantastyczny świat. Takie fragmenty też umożliwiają szybsze poznanie QualityLandii w łatwy sposób, pozbawiony trudnych i żmudnych dialogów, mających wytłumaczyć działanie świata. Można więc powiedzieć, że był to sposób na zdynamizowanie akcji, dodatkowa możliwość rozśmieszenia czytelnika.

Kartki tej książki są doprawdy wypełnione humorem. Część uwag czy wątków może wydać się lekko żenująca, ale to też pasuje do klimatu - uwypukla to charakter ludzi, skutki życia w ich świecie. Zresztą, zazwyczaj śmieszne fragmenty były naprawdę zabawne, a absurdalne działanie niektórych czy ich frapująca osobowość stanowiła doskonałe umilenie lektury.

Również bohaterowie byli niezwykle zróżnicowaną grupą. Ich interakcje dzięki temu przyciągały uwagę i były satysfakcjonujące. W szczególności wymieszanie ludzi z robotami i częste zamieszczanie ich rozmów dawało powód do nieustannej zabawy. Zabieg autora, dzięki któremu więcej niż jedna postać pozostała zgłębiona także jest świetny - urozmaica książkę, dodając jej więcej wątków pobocznych, a także daje szansę na szersze opisanie przedstawionego świata.

Bardzo podobała mi się skrupulatność w wizji QualityLandii. Jej świat jest bardzo szczegółowo opisany i nie pozostawia niedomówień, przez które można w nią zwątpić. Jest czytelna i właściwie, po przeczytaniu całej książki wiadomo jak radzą sobie w niej wszystkie warstwy, na czym polega polityka, kto jest uprzywilejowany, a rola technologii jest naprawdę świetnie zilustrowana. Na tyle to wszystko jest jasne, że w sama wierzę, że może nas czekać właśnie taka przyszłość - bez problemu dostrzegam podobieństwa między działaniem współczesnych, a jego skutkami widocznymi w powieści Klinga. Myślę, że na podstawie tej książki możemy przyzwyczaić się do tego, co nas czeka. W końcu wszystko, co robią ludzie, jeśli nagle się coś nie zmieni doprowadzi do utworzenia właśnie takiego społeczeństwa - bezwolnego, zupełnie zanurzonego w potrzebie konsumpcji i niezdolnego do własnych, niezależnych działań. Także nasza inteligencja ucierpi w sposób opisany w "QualityLandii". Nawet ciężko jest mi się zdystansować do tej wizji, uznać ją za sprzeczną czy znaleźć choćby jedno niedociągnięcie; uznanie, że ludzie wykorzystają tak technologię, to kalkulacja, a nie fantazja.

Nie mogę jednak nie zauważyć, że sposób pisania autora i budowa jego powieści nie sprzyja zdecydowanemu przejęciu się, nie do końca można ją wziąć za ostrzeżenie. Rytm książki jest trochę jak karuzela - z czasem bardzo przyspiesza, po czym zatrzymuje się, pozostawiając po sobie najbardziej wrażenia i urywki wspomnień. Nie wstrząsnęła mną ta historia, a raczej przyjęłam ją i potraktowałam jako rozrywkę. Myślę, że w momencie, w którym w rzeczywistości stanie się coś, co strice można połączyć z tą książką, zauważę to i spłynie na mnie ogromne wrażenie, strach. Ale tymczasem doceniam ją raczej jako źródło śmiechu niż czarnych wizji, co nieco mnie przeraża; mam nadzieję, że za jakiś czas dostrzegę w niej więcej i zobaczę, jak ulotny jest moment, gdy daleko nam do reguł jej świata. Chyba ważną kwestią jest to, że sama nie wiem, co można zrobić, by odmienić przyszłość ludzkości. Widząc, że opisywane zachowania są tak podobne do tych, z którymi można spotkać się codziennie, a uzależnienie ludzi od technologii już jest tak wysokie, świadomość potrzeby zmiany i trud w jej dokonaniu przytłacza mnie. Mam nadzieję, że "QualityLandia" trafi do osób, które wymyślą, co da się zrobić, a przynajmniej w ogóle staną się tego świadomi - już to może spowodować zmianę. A na razie najlepszą rzeczą, którą można zrobić jest szerzenie popularności tej powieści, bo jest ważniejsza niż nam się wydaje.

"QualityLandia" na swój sposób pełna jest sprzeczności: mówi o rzeczach poważnych, w sposób lekki, rozśmiesza zamiast przerażać. Ten kontrast jest widoczny i na pewno pozytywnie wpływa na fabułę. Nie ośmielę się nazwać jej powieścią na kształt przypowieści, ale zdecydowanie można wyciągnąć z niej więcej niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Jej wielowarstwowość umożliwia przystępność, a to najważniejszy i często pomijany aspekt książek, które mają szansę coś zmienić.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu NieZwykłe i portalowi LubimyCzytać.

Jeśli podobała Ci się ta recenzja zapraszam na mojego bloga:https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"QualityLandia" Marca-Uwe Klinga to świeżo wydana w Polsce powieść, której autora przyrównuje się do George'a Orwella. Niemiecki pisarz równie sprawnie tworzy wizję przyszłości nie tak odległej od naszej rzeczywistości.

Książka opowiada o Piotrze Bezrobotnym - młodym mężczyźnie, zajmującym się złomowaniem popsutych maszyn. Wiedzie spokojne życie, nie przejmując się zbytnio...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Obrzydliwa anatomia" Mary Altman to niezwykła przygoda prowadząca nas przez wszystkie zawstydzające miejsca ciała, nie omijając ignorowanych ze względu na dobry smak odruchów dotyczących każdego z nas. Jest to niesamowicie szczery zbiór felietonów, który każdemu przypadnie do gustu.



Już pierwszy rozdział omawiający temat włosów bardzo przypadł mi do gustu - szczere, proste omawianie wymagań społeczeństwa wobec kobiet daje do myślenia, a także zwraca uwagę na najważniejszy aspekt tych przemyśleń - to od nas samych zależy, co chcemy robić z naszym ciałem. Jeżeli chcemy mieć je całkiem gładkie, zostawić włosy miejscami, a może całkowicie pozwolić im rosnąć; to tylko i wyłącznie nasza sprawa. I cała książka bije właśnie tą myślą, ona składa się na fundamentalnego przewodnika każdej historii.



Muszę przyznać, że dzięki temu ta historia to konkretny must-have każdej dziewczyny. We współczesnym świecie, pełnym zretuszowanych zdjęć, programów do poprawy wyglądu i idolek zawsze wyglądających perfekcyjnie, taka publikacja to powiew świeżości. Pokazuje, że każdy z nas się poci, ma włosy tam, gdzie wolałby ich nie mieć, a większość osób, które mają miesiączkę przeżywają w związku z tym więcej niż chciałyby przyznać. Ta książka stara się pokazać, że demonizowanie naszej naturalnej strony, nie jest dobre i zdecydowanie nie prowadzi do dobrych skutków.



Właściwie, wiele nauczyłam się dzięki tej lekturze. Zaczęłam pojmować swoje ciało w inny sposób i dostrzegłam, że nawet jeśli borykam się z kompleksami, to część tych opisywanych w książce mnie zdecydowanie nie dotyczy. Z jednej strony mnie to cieszy, ale z drugiej uświadamiam sobie, jak trudne jest życie kobiet - żyją w przeświadczeniu, że ich naturalny zapach, wygląd jest niedostatecznie dobry. Jak można żyć w ten sposób? Ciągle dostosowywać się do oczekiwań społeczeństwa, jedynie ze względu na jego dziwne przeświadczenia. Wstrząsnęło mną to spostrzeżenie i tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że książki takie jak ta są potrzebne. Tylko one mogą odczarować sposób pojmowania przez kobiety swojego ciała. Z tego względu chciałabym, by ta książka była lekturą, by była omawiana w szkole fragment po fragmencie. Bo dzięki temu wiele dziewczynek zostałoby uratowanych od losu człowieka, który wiecznie poprawia swój wygląd. Myślę, że to największa zaleta, która wynika z "Obrzydliwej anatomii" - wpływ na ludzi, który może nastąpić nawet nieświadomie, ale doprowadzi do ogromnej zmiany mentalności.



Dodatkową zaletą książki jest jej przystępność - autorka silnie subiektywizuje treść, dzięki czemu czytanie wydaje się być rozmową, a wszystkie problemy są oddane realistycznie. To sprawia, że można przestać czuć się niekomfortowo z poruszanymi przez nią treściami, zobaczyć, że faktycznie nie zasługują na taką rangę tematu tabu, że są czymś zwykłym. Również prowadzi to do wprowadzenia wielu zabawnych akcentów, które umilają lekturę. Czytanie tej książki to prawdziwa przyjemność i dopiero po odłożeniu jej możemy zobaczyć, jak ważne było to, co jest tam zapisane.



Nie mogę jednak nie zauważyć, że sięgając po nią spodziewałam się trochę czegoś innego. Byłam świeżo po lekturze "Świata bez kobiet" Agnieszki Graff, gdy sięgałam po "Obrzydliwą anatomię" i spodziewałam się czegoś dużo bardziej feministycznego. Szybko okazało się, że Altman nie podchodziła do tej książki w sposób stricte powiązany z feminizmem. Dla niej wszystkie kwestie bardziej połączone były ze wszystkimi kobietami, niezależnie od tego jak się określają, odcięła część uwarunkowań społecznych wynikających ze społeczeństwa patriarchalnego, nie do końca brała to pod uwagę. Oczywiście, wspominała o tym i nie udawała, że nie jest to powiązane, ale nie było to w głównej osi utworu. Nie mogę powiedzieć, że mnie to rozczarowało, ponieważ patrząc na tendencje społeczne jest to raczej zaleta, rozszerzenie kręgu odbiorców, ale byłam tym zaskoczona. Niekoniecznie negatywnie, chyba w miarę neutralnie to odebrałam, ponieważ nie wpłynęło na jakość felietonów. Przełożyło jedynie środek ciężkości w inne miejsce; to nie wada, a urozmaicenie.



Aczkolwiek, przyznaję, niektóre felietony były przeprowadzone mniej dokładnie. Część z nich była bardzo długa i wymagająca, a pozostałe były jakby napomknięciem o problemie. Przez to jedynie z niektórych dowiedziałam się naprawdę wielu informacji, ciekawostek.



Dążąc ku podsumowaniu, nawet jeżeli część opowieści było mniej wnikliwych, ich charakter pozostał ten sam - skupiony na budowaniu pozytywnego wizerunku własnego ciała, dostrzeżeniu, że wszystko co w nim jest, jest normalne. To naprawdę najlepszy, najważniejszy przekaz jaki można dać, patrząc na wygląd naszego świata. Cieszy mnie, że powstają teksty kultury, które dają szansę, na zmianę poglądu na ciało, odbiór samych siebie. To naprawdę literacki kamień milowy, odchodzący od schematów pojmowania kobiet, wielki plus, który przyniesie zmianę i zaznacza, że ona już, teraz zachodzi. Naprawdę polecam sięgnąć po tę książkę - czyta się ją niesamowicie prędko, kartki same przelatują przez palce, ale treść zostaje z nami do końca życia; bo gdy raz zobaczymy nasze ciała w innym świetle, już zawsze będziemy je tak postrzegać, szerząc pozytywny odbiór samych siebie, a przynajmniej pracę, której rezultatem będzie pokochanie się w pełni.


jeśli podobała Ci się moja opinia, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Obrzydliwa anatomia" Mary Altman to niezwykła przygoda prowadząca nas przez wszystkie zawstydzające miejsca ciała, nie omijając ignorowanych ze względu na dobry smak odruchów dotyczących każdego z nas. Jest to niesamowicie szczery zbiór felietonów, który każdemu przypadnie do gustu.



Już pierwszy rozdział omawiający temat włosów bardzo przypadł mi do gustu - szczere,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kłamstwo" i "Prawda" Care Santos to krótka seria opowiadająca o Ericu i Xenii, nastolatkach muszących przezwyciężyć gamę problemów i niekorzystnych kolei losu, by zdołać pozostać razem.
Ich uczucie dla obojga jest zaskakujące, szczególnie ze względu na jego siłę, obezwładniającą i już od pierwszych chwil tak intensywną, że nie mogli z siebie zrezygnować.

Zdecydowałam się na to, by zrecenzować obie książki w jednym poście, ze względu na to, że pierwszy tom i tak kończy się w sposób, który nie pozwala nie sięgnąć po drugi, a to jak szybko czyta się obie książki sprawia, że czyta się je jak jedną. Dodatkowo, myślę, że sięgając po "Kłamstwo" należy od razu założyć, że przeczyta się jego kontynuację - jest ona idealnym dopełnieniem wydarzeń z pierwszej książki i dopiero po przeczytaniu obydwu pozycji faktycznie można w pełni docenić opowiedzianą w nich historię.

Na początek powinnam zaznaczyć, że nawet jeśli miłość bohaterów ma duży wpływ na ich działania, uczucie nie jest główną osią utworu. Fabuła skupiona jest na innych, trudniejszych wątkach, poruszających kwestię biedy, głodu, nielegalnych porachunków. Najważniejszym aspektem jest historia Erica - jego przeszłość, przyczyny długoletniego pobytu w zakładzie poprawczym. Sprawia to, że książka jest odmienna od wszystkich, które zdarzyło mi się czytać. Trudny wątek, który porusza daje możliwość wielu refleksji oraz pokazuje, że nie powinno się szybko oceniać ludzi.

To, na ile możemy poznać Erica na dobre przekreśla zwyczaje oceniania ludzi według stereotypów. Jego postać jest w pewien sposób pełna sprzeczności, szokuje, a jednocześnie pozwala zrozumieć niektóre schematy działań. Dzięki niemu można nauczyć się, że dopóki kogoś nie poznamy, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jaką jest osobą. Wydaje się, że jest to swego rodzaju oczywistość, jednak ludzie zaskakująco często o tym zapominają. Nawet Xenia, wybranka Erica, z czasem zaczyna rozumieć chłopaka. Połączone jest to z faktem, że początkowo okłamał ją on, ale czy mógł założyć, że nie odetnie się od niego? Stygmatyzacja osób z zakładów poprawczych jest ogromna i zupełnie rozumiem jego podejście, nieakceptowalne w przypadku praktycznie każdej innej relacji.

Kwestia przed chwilą wspomnianej stygmatyzacji jest ważnym aspektem książek. Jest często wspominana, pokazane jest, jak trudno jest wrócić na dobrą drogę ludziom, którzy z niej zboczyli. Społeczeństwo nie ułatwia im tego, a poruszanie takich spraw w książkach może umożliwić zmianę. To ważne, by rozmawiać o tym, szczególnie z młodszymi osobami. Dzięki temu otwieramy bramkę do przyszłości wolnej od oceniania, otwartej na rozmowy i słuchanie wszystkich ludzi. Przykład Xenii, która zdecydowała się zrozumieć Erica, wskazuje jakie to jest proste - wystarczy otworzyć się na kogoś i pozwolić mu mówić. Takie działanie może prowadzić do długotrwałych zmian - polepszeniu życia osoby poszkodowanej stygmatyzacją, zmiany podejścia. Cieszę się, że powstają książki poruszające tę tematykę, szczególnie, gdy są tak przystępne jak te.

Obie powieści bardzo dobrze się czyta, wręcz płynie się przez strony. Muszę przyznać, że nawet nie zauważałam upływu czasu, gdy zajmowałam się nimi, nawet nie zauważałam kiedy docierałam do ostatniej strony. Właściwie, stało się to tak szybko, że sama siebie zaskoczyłam. Dawno nie przeczytałam dwóch książek tak prędko. Jest to bardzo duża zaleta. Ze względu na to, że seria porusza trudne tematy, mogłaby łatwo zniechęcić, gdyby nie była tak wciągająca. Wiele razy chciałam przeczytać jakieś książki, właśnie opierając się na tematyce, którą poruszały, a nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Z tą było wręcz odwrotnie - byłam niezmiernie szczęśliwa, że miałam od razu oba tomy, więc nie musiałam czekać, mogłam od razu zabrać się za kolejny.

Tym, co również bardzo doceniłam w książkach, była zmieniająca się narracja. Początkowo narratorką jest Xenia, która potem oddaje prowadzenie historii Ericowi. Podobało mi się to, ponieważ doprowadziło do dynamizacji historii, a także była bardziej rzeczywista, łatwiej było się w niej odnaleźć. Uważam także, że to chłopak powinien opowiedzieć swoją historię - cieszę się, że dostał tę możliwość. Aczkolwiek, wprowadzenie, które wiązało się z narracją Xenii, również było potrzebne i myślę, że był to świetny zabieg, który umożliwił dobre wejście w historię.

Książka reklamowana jest jako podobna do "Trzynastu powodów" Jaya Ashera. Możliwe, że patrząc na tematykę, faktycznie można doszukać się między nimi podobieństw, jednak wydaje mi się, że jest wiele różnic między tymi pozycjami, co tak naprawdę jest ogromnym plusem. "Kłamstwo" i "Prawda" są autorstwa hiszpańskiej autorki i jest to zdecydowanie wyczuwalne. Sposób prowadzenia historii, atmosfera są zupełnie różne od amerykańskiej. Cenię to, ponieważ rynek czytelniczy jest dość zdominowany przez pisarzy z Ameryki, przynajmniej ja obracam się w kręgu książek, które głównie pochodzą stamtąd, dlatego zawsze, gdy trafiam na pozycję z innego państwa, wyczuwam to. Lubię te różnice panujące w sposobie tworzenia historii. Są one jednymi z akcentów wskazujących na różnorodność, ale też umożliwiają odmienną rozrywkę, która jest zawsze cenna. Dzięki temu również możemy przenieść się do zupełnie innego miejsca niż zwykle - nie do Nowego Jorku czy Londynu, a słonecznej Barcelony, tak różnej od tamtych miast.

Myślę, że warto sięgnąć po te książki. Umożliwiają zarówno miłe spędzenie czasu, jak i rozrywkę intelektualną, pozwalającą na zrozumienie rzadko poruszanych kwestii społecznych. Nietypowa akcja jest wciągająca, fascynująca, a bohaterów nie da się nie polubić. Jest to doprawdy czysta przyjemność, od której nie sposób się oderwać.
Za książki dziękuję serdecznie wydawnictwu Akapit Press!

Jeśli podoba Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Kłamstwo" i "Prawda" Care Santos to krótka seria opowiadająca o Ericu i Xenii, nastolatkach muszących przezwyciężyć gamę problemów i niekorzystnych kolei losu, by zdołać pozostać razem.
Ich uczucie dla obojga jest zaskakujące, szczególnie ze względu na jego siłę, obezwładniającą i już od pierwszych chwil tak intensywną, że nie mogli z siebie zrezygnować.

Zdecydowałam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zamieszczam tu fragment mojej opinii, jeżeli podoba Ci się ona, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Orzechowa Czarownica" to fascynująca książka, skierowana zarówno do młodszych, jak i starszych czytelników. Jest to wielowątkowa historia, która przenosi nas do zupełnie innego, tajemniczego świata, pełnego zagadek i uczuć.

Książka opowiada o nastoletniej Hazel, sierocie, która trafia do nowej rodziny zastępczej. Jednak zamiast standardowego powitania, dziewczynę czeka jedynie samotność i wyobcowanie w nowym środowisku. Dopiero z czasem dostaje możliwość pełnej aklimatyzacji, powiązanej z mnóstwem zagadek, zwrotów akcji i ciągle poruszającego zaskoczenia.

Muszę przyznać, że nie wiem, czy sięgnęłabym po książkę sama z siebie - dostałam ją w ramach współpracy z wydawnictwem Akapit Press, dlatego przeczytałam ją, jednak moje osobiste wybory książkowe nie pokrywają się z założeniami tej powieści. Wynika to z wielu czynników, które w tym momencie nie mają znaczenia, ponieważ po skończeniu "Orzechowej czarownicy" mogę powiedzieć jedno - jest to pozycja zdecydowanie warta przeczytania! Mimo bohaterów młodszych ode mnie i realiów, które już nie do końca dotyczą osób mojej grupy wiekowej, bardzo wciągnęłam się w historię Hazel i nie mogłam doczekać się kolejnych rozdziałów. W pełni dążyłam do rozwikłania tajemnic tej historii i nie rozczarowałam się. Fabuła tej książki jest bardzo gęsto utkana, a im dalej zagłębia się w historię, tym lepiej można dostrzec jej zawirowania. Bardzo cieszę się, że książka miło mnie zaskoczyła i nie dość, że okazała się być ciekawa, to na dodatek zdecydowanie nie jest jedynie dla młodszych osób - myślę, że większość ludzi dobrze by się przy niej bawiła, ze względu na dobrze utworzonych bohaterów, interesujące zwroty akcji i to, jak przyjemnie się ją czyta.

Historia Hazel składa się z wielu warstw, dzięki czemu można o niej rozmawiać, poruszając różne aspekty. Jest w niej dobrze omówiony wątek prześladowania w szkole, gnębienia przez rówieśników, a jest to temat, który niestety się nie starzeje. Jest to ogromna zaleta powieści, ponieważ można omawiać ją w szkole i skupić się na tym, tłumaczyć dlaczego takie zachowanie jest błędne oraz pomóc osobom, których życie w szkole jest trudne. Również uważam, że ten aspekt szkolnictwa nie jest wystarczająco poruszany czy to w literaturze, czy w ogóle przez nauczycieli, rodziców, dorosłych. Bardzo wiele nastolatków ma problemy wynikające z braku tolerancji, a książki takie jak te rzucają światło na ten problem i mogą pomóc poszkodowanym osobom.

Także zróżnicowane charaktery głównych bohaterów - Hazel i Colina - są ciekawym zabiegiem, powodującym rosnące zaintrygowanie powieścią. Narracja omawiająca nastroje obu postaci jest też czymś wspaniałym. Dzięki niej możemy poznać myśli i dziewczyny, i chłopca, lepiej ich poznać oraz dostrzec różnice między nimi, nawet w sposobie myślenia...

Jeżeli chcesz dowiedzieć się, jak kończy się recenzja, zapraszam na mojego bloga:
https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

Zamieszczam tu fragment mojej opinii, jeżeli podoba Ci się ona, zapraszam na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Orzechowa Czarownica" to fascynująca książka, skierowana zarówno do młodszych, jak i starszych czytelników. Jest to wielowątkowa historia, która przenosi nas do zupełnie innego, tajemniczego świata, pełnego zagadek i uczuć.

Książka opowiada o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta opinia jest również dostępna na moim blogu: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Saturnin" Zdenka Jirotki to humorystyczna opowieść o losach młodego arystokraty-narratora, który postanowił zatrudnić sługę, tytułowego Saturnina. Jest to dynamiczny opis wakacji bohatera, przepełnionych niezwykłymi sytuacjami i nietuzinkowymi bohaterami.

Muszę przyznać, że nie do końca wiedziałam czego spodziewać się po powieści. Trafiła na moją półkę trochę przypadkiem - zakupiona została w czasie Targów Książki i długo nie mogłam się za nią zabrać. I jest to jedna z rzeczy, których bardzo żałuję. Już pierwszy rozdział okazał się niesamowicie wciągający, a kolejne jedynie zmuszały mnie do nie odkładania książki. Początkowo byłam lekko skonfundowana niektórymi wydarzeniami i dopiero z czasem sprawdziłam, że powieść została napisana w latach czterdziestych XX wieku. Nie ma to dużego wpływu na fabułę, bardzo uniwersalną czasowo, jednak tłumaczy pojawianie się dorożek. Fakt, że jest to stara książka lekko mnie zafrapował - nie było to wcale wyczuwalne. Sposób pisania był niezwykle przyjemny, a wydarzenia mogłyby rozgrywać się współcześnie. Nawet bohaterowie nie zachowywali się w sposób przestarzały - byli ekscentryczni, ale nie nierealistyczni. Zdecydowanie rozumiem dlaczego wydania powieści są w dalszym ciągu wznawiane, a historia "Saturnina" niezmiennie zachwyca - sama postaram się doprowadzić, by pamięć o książce trwała jak najdłużej i żałuję, że nie poznałam jej wcześniej.

Jest to jedna z takich książek, które z lekkim sercem można polecić każdemu, niezależnie od wieku. Stanowi piękną rozrywkę i umożliwia wiele chwil rozbawienia, śmiechu. Jest bowiem cudownie zabawna - każdy rozdział charakteryzuje się innym wątkiem komicznym, a absurdalne dialogi przez całą książkę rozbrajają i przynoszą dobry nastrój. Książki pogodne, lekkie niby nie są rzadkością, jednak ciężko znaleźć powieść równie zgrabną jak ta i jednocześnie utrzymaną w takiej konwencji. Możliwe, że to kwestia lat, w których była pisana - mam wrażenie, że teraz nie tworzy się takich historii; względnie prostych, z małą ilością akcji i stałą liczbą bohaterów. A ta koncepcja jest wspaniała, stwarzająca domową atmosferę, pełną ciepła. Dzięki temu mamy również szansę dobrze poznać bohaterów, zaprzyjaźnić się z nimi, co jest zwyczajnie przyjemne. Akcja, tworzona z umiarem i rozwagą pozwala na błogie odczucie wakacyjnego rozleniwienia i spokoju. Na pewno ważne jest, by przypominać sobie ten stan, tak trudny do osiągnięcia na co dzień. Pozwala to na głębsze zrelaksowanie się - ciężko pamiętać o własnych problemach, gdy świat Saturnina, narratora i pozostałych bohaterów pełen jest dobra, ciepła i śmiechu.

Bardzo doceniam też to, jak "czeska" jest ta historia - imiona, które nie zostały spolszczone oraz sposób pisania pozostawiają nas w kraju, gdzie stolicą jest Praga. Dzięki temu odbiór książki jest jeszcze przyjemniejszy, co chyba wynika z pewnej egzotyki imion i większej spójności całej opowieści. Dodatkiem do nietuzinkowej fabuły jest "angielski humor", charakterystyczny dla tej książki. Dzięki niemu kanwa historii jest bardzo dobrze naszkicowana, a powieść ma idealne proporcje, stanowiąc nieprzerywającą się rozrywkę.

Książka ta naprawdę ujmuje za serce. Nawet ciężko jest napisać mi na jej temat coś więcej - jest dla mnie po prostu bardzo zabawną, dobrą i ciepłą historią. Życzę każdemu, by miał kiedyś okazję ją przeczytać i myślę, że takie powieści jak ta, powinny być dostępne dla każdego, wszędzie polecane; cieszyłabym się, gdyby stały się popularne na wielką skalę. Zasługują na to, bo pozostawiają błogie uczucie szczęścia, tak przewijającego się przez strony. W szczególności "Saturnin" wydaje mi się być książką na każdy moment. Niezależnie od pory roku, momentu w życiu czy wieku, zagłębianie się w perypetie bohaterów umożliwi powrót do przyjemnego stanu pozbawionego stresu czy nieszczęść. Jest to prawdziwy skarb literatury.

Nie wspominając już o tym, jak ładnie wydana jest książka i jak ciekawie tytułowane są rozdziały, jeśli można to tak ująć. Pod każdym numerem kolejnej części wypisane są wątki w niej poruszane. Bardzo rzadko spotyka się taki zabieg, więc jest to i oryginalne i wspaniałe. Bardzo mi się to podobało i ujęło mnie, ponieważ wytwarza, utrzymuje silny, niepodważalny klimat i atmosferę powieści. Jest to przyjemny dodatek do cudownej treści. Tak samo działa przepiękne najnowsze wydanie - okładka jest urocza, a rozmieszczenie druku i czcionka dodają galanterii. Powieść wygląda dzięki temu bardzo porządnie, ładnie i zachęca do kupienia.

Zdaję sobie sprawę, że z tej recenzji ciężko wynieść jakiś konkret, ale myślę, że jest ona po prostu zachowana w wakacyjnej konwencji - lekka i uświadamia, jak warto przeczytać "Saturnina". Przyznam szczerze, że miałam problem, by zebrać myśli przed pisaniem recenzji o tej pozycji. Gdy myślę o niej, na moją twarz wypływa jedynie szeroki uśmiech i sama nie wiem, co mogę do niego dodać. Chciałabym po prostu, gdyby ktoś pytał mnie o tę książkę, móc zawsze wyjąć ją z torby i podać ją tej osobie, nic nie tłumacząc, by ten ktoś najzwyczajniej w świecie od razu ją przeczytał i dojrzał, że jest to powieść-skarb, której nie sposób się oprzeć.


Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zajrzyj na mojego bloga: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

Ta opinia jest również dostępna na moim blogu: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Saturnin" Zdenka Jirotki to humorystyczna opowieść o losach młodego arystokraty-narratora, który postanowił zatrudnić sługę, tytułowego Saturnina. Jest to dynamiczny opis wakacji bohatera, przepełnionych niezwykłymi sytuacjami i nietuzinkowymi bohaterami.

Muszę przyznać, że nie do końca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

tę recenzję znajdziecie również na moim blogu: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Życie Pi" Yanna Martela to niezwykła opowieść, będąca inna niż wszystkie. Opowiada historię niekonwencjonalną, zaskakującą i zapierającą dech w piersi. A co najważniejsze, pełną zawirowań oraz rzeczywistości, tak odmiennej od codzienności.

Powieść Martela dotyczy Pi - młodego chłopca z Indii, którego początkowo nieskomplikowane życie całkowicie się odmienia - w wyniku decyzji rodziców, nastolatek wraz z rodziną ma wyprowadzić się do Kanady. Mają dopłynąć do niej statkiem, co zostaje uniemożliwione przez sztorm. Książka z obyczajowej, zwyczajnej opowieści zmienia się w historię walki o przetrwanie.

Wiem, że udzieliłam dość dużo informacji na temat fabuły książki. Długo zastanawiałam się, w jaki sposób poradzić sobie z dynamiczną akcją utworu i zadecydowałam zdradzić nieco więcej niż zwykle ze względu na charakter powieści - nie każdy się w niej odnajdzie, dlatego uważam, że należy poinformować Czytelników o charakterystyce fabuły. Początek powieści różni się od jej pozostałych części, dlatego nie chcę nikogo zwodzić - nie jest to powieść o niczym, spokojna i przewidywalna. Zamiast tego główny aspekt stanowi chaotyczny zapis zdarzeń, których nie życzyłabym nikomu; jest to skomplikowana, trudna historia.

Kiedy sięgałam po "Życie Pi" wiedziałam czego się spodziewać - wiele lat temu oglądałam film na podstawie tej książki i teraz wreszcie dorosłam by zmierzyć się z oryginałem, historią bazową. Muszę przyznać, nie spodziewałam tego, co sprezentował Czytelnikom Yann Martel. Chciałabym móc nazwać tę powieść przygodową, jednak w głównej mierze jest to historia wręcz filozoficzna. Porusza wiele kwestii moralnych, pełna jest dywagacji religijnych, czy zabawnych sytuacji powiązanych z duchowością. Ciężko jest odnaleźć w literaturze przykłady tak dobrze opisanej wiary w Boga; religia stanowi pewien fundament powieści, jest ważną rzeczą w życiu bohatera, jednak w zupełnie inny sposób niż w większości książek. Stanowi to ogromną zaletę powieści, ponieważ pozwala na zredefiniowanie religijności, odnalezienie nowego wytłumaczenia dla wiary. Trudno odnaleźć kogoś, kto mówiłby o tej tematyce w tak otwarty sposób, tak szeroko. Jest to wspaniałe, bo jest swoistą możliwością na rozwój. Muszę przyznać, że niektóre fragmenty właśnie powiązane z religią chętnie wykorzystałabym do dyskusji, czy chociażby rozpowszechniłabym je, by więcej osób dostrzegło punkt widzenia autora; jest on zwyczajnie pewnym kamieniem milowym w pojmowaniu wiary.

Powieść ma parę najważniejszych elementów, do których narrator stale wraca. Religia jest jednym z nich, drugi stanowią rozważania, myśli na temat zwierząt. Są one na tyle szczegółowe, jak gdyby słuchało się o nich podczas wykładu z behawiorystyki zwierzęcej czy zoologii. Również są dla mnie punktem wyjściowym dla dyskusji, ze względu na parę kontrowersyjnych tez postawionych przez autora; czytanie ich było po prostu ciekawe. Wydaje mi się, że bez podania przykładów, nie mogę napisać wiele więcej, a nie chcę ich dawać - lepiej odkryć je samemu. Jednakowoż, przyznaję, wszelkie rozważania, które napotyka się w powieści są odświeżające, pełne inteligentnych uwag i odkrywcze, niezależnie czy się z nimi zgadzam. Zdecydowanie warto porozmawiać na tematy przez nie poruszone i przeanalizować punkt widzenia podany w powieści.

Bardzo podobał mi się zabieg kompozycyjny wykonany przez autora. Wstęp, początek książki jest wprowadzeniem do fabuły i umożliwia bardzo dobre poznanie bohatera, dzięki czemu później lepiej rozumiemy podejmowane przez niego decyzje, sposób myślenia. Przeplatająca i zmieniająca się narracja jest ciekawa, zmusza do skupienia, a także pokazuje szerszy obraz życia Pi. Wszelkie te kwestie stanowią zdecydowane zalety powieści i wyróżniają ją od innych pozycji, sprawiają, że nie będzie łatwo o niej zapomnieć.

Główną część książki stanowi historia Pi, gdy był rozbitkiem. Opis jego starań i działań jest poruszający, często smutny, a zdarza się również, że bawi i powoduje uśmiech na twarzy. Jego niezłomność jest ujmująca, a metody, które pozwoliły mu przetrwać zaskakujące. Mam wrażenie, że wiele się nauczyłam dzięki tej powieści, chociaż nie wiem na ile realistyczne były opisy poczynań bohatera - na pewno brzmiały jak bardzo rzeczywisty sposób postępowania. Z tego faktu wynika inna rzecz, w oczywisty sposób z nim powiązana - książka pełna jest dość okrutnych opisów. Dla mnie, jako osoby wrażliwej na wszelkie zdania, w których występuje słowo "krew" było to trudne i sprawiało, że poniektóre fragmenty stawały się niezbyt przyjemne do czytania. Wiem jednak, że nie wszystkim to przeszkadza i że zazwyczaj nie stanowi to problemu. Większość scen tego typu nie była opisywana szczegółowo i prędko się kończyły, ku memu zadowoleniu.

Powieść, mimo zachodzących dynamicznych zmian ma wiele stałych. Sposób pisania przez cały czas jest tak samo bujny i odstaje od większości książek, a to, jak bohater reaguje również jest bardzo spójne. Chcę przez to napisać, że powieść jest bardzo spójna. To, że Pi nie zmienia się pomimo wydarzeń i nie porzuca swojego charakteru jest ogromnym plusem i wykazuje giętkość pióra autora, umożliwiającą to.

Jest to specyficzna książka, pełna zawirowań i nie oczywistości, która na pewno nie przypadnie każdemu do gustu; jest dość wyrafinowana. Myślę, że warto jednak zaryzykować spotkanie z nią, a może akurat nas urzeknie. Bo zdecydowanie, bardzo łatwo da się ulec jej czarowi - jej atmosfera jest niebywała i będzie mi brakować tych chwil przyspieszonego bicia serca, złości czy smutku na skutek historii Pi.

Jeżeli podobała Ci się ta recenzja, zapraszam na mojego bloga!

https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

tę recenzję znajdziecie również na moim blogu: https://zgrajaksiazek.blogspot.com/

"Życie Pi" Yanna Martela to niezwykła opowieść, będąca inna niż wszystkie. Opowiada historię niekonwencjonalną, zaskakującą i zapierającą dech w piersi. A co najważniejsze, pełną zawirowań oraz rzeczywistości, tak odmiennej od codzienności.

Powieść Martela dotyczy Pi - młodego chłopca z...

więcej Pokaż mimo to