rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Teraz już rozumiem, co mają na myśli ludzie, gdy piszą, że przewidzieli pierwszy zwrot akcji w tej książce, a drugiego nie... a ja już myślałam, że jestem taka mądra i wszystko wiem, i pewnie nic mnie nie zaskoczy....

“Sabat” to powieść romantasy o czarownicach, na którą czekaliśmy. Akademia. Podział czarownic na kolory w zależności od ich mocy. Ciekawie ukazana więź oraz równowaga pomiędzy magią a jej nosicielami. Od wrogów do… wrogów kochanków. Vibe “Chilling Adventures of Sabrina”. Wszystko to w nieco mroczniejszej odsłonie, z nutką pikanterii i wątpliwej moralności.

Ta książka to guilty pleasure, krótka i przyjemna, idealna na dwa posiedzenia, z bohaterką, która jest charakterna, sarkastyczna, a jednocześnie wrażliwa i gotowa do poświęceń. Jako zielona wiedźma posiada połączenie z naturą, a więź, którą ma ze swoją magią życia została pięknie opisana, z delikatnością, która mnie zachwyciła. Szkoda, że trochę jej rozumu wyleciało przez okno przy Thorne’ie, przez co wiedziałam, dokąd zmierza fabuła, ale wciąż dobrze się bawiłam.

Dyrektor Thorne jest tego rodzaju moralnie szarą postacią, która czaruje czytelnika i wzbudza skrajne odczucia, które przybierają na sile z każdą stroną. Jako naczynie – demon w nieśmiertelnym ciele, pożywiający się czarownicami, by przetrwać, dawał mi ogromny vibe wampira, a jednocześnie wprowadził ciekawy twist na fantastykę o czarownicach. Szkoda, że zdolności innego rodzaju wiedźm nie zostały wyeksponowane, jedynie wspomniane, a ich rola w historii naprawdę niewielka, ale liczę, że to się zmieni w kontynuacji.

Myślę, że “Sabat” można spokojnie potraktować jako wprowadzenie do świata, przedstawienie zasad rządzących magią i akademią, a to co najlepsze dopiero przed nami. Choć dobrze się bawiłam podczas lektury, to jednak szału ani większych zaskoczeń nie było, więc wahał się, czy sięgnę po drugi tom, ale po tym zakończeniu potrzebuję go na już!

Teraz już rozumiem, co mają na myśli ludzie, gdy piszą, że przewidzieli pierwszy zwrot akcji w tej książce, a drugiego nie... a ja już myślałam, że jestem taka mądra i wszystko wiem, i pewnie nic mnie nie zaskoczy....

“Sabat” to powieść romantasy o czarownicach, na którą czekaliśmy. Akademia. Podział czarownic na kolory w zależności od ich mocy. Ciekawie ukazana więź oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Fallen Princess” swoim klimatem bardzo przypomniała mi o serii „Save me” autorki, ale akcja umiejscowiona została w paranormalnym świecie. Myślę, że jeśli jedna Wam się spodobała, to i druga pewnie przypadłaby Wam do gustu. Moje odczucia wobec obu są raczej mieszane. Mamy tutaj podział na tych dzieciaków, którzy myślą, że są lepsi i tych, których traktuje się gorzej, z tym, że w tym przypadku o traktowaniu świadczy magia, jaką dana grupa dysponuje.

Jeśli chodzi o fabułę to była bardzo spokojna, slow burn at its finest, zarówno pod względem fabuły, jak i wątku romantycznego. Całość rozwija się stopniowo, a wręcz ośmieliłabym się powiedzieć, że ślamazarnie, przez co pierwsza połowa mnie wynudziła. Magia pojawiała się dość sporadycznie, a bohaterowie raczej skupiają się na rozwikłaniu zagadki morderstwa ucznia, co nie jest opisane jakoś spektakularnie, bo odniosłam wrażenie, że fabuła nie ruszyła do przodu nawet o milimetr, dopóki do nie dotarłam do połowy książki. Aczkolwiek ja bardzo lubię magiczne akademie, więc jakoś bardzo nie męczyłam się podczas czytania.

Postaci niestety wypadły w moich oczach dość kartonowo, były albo zazdrosne albo odgrywały role przyjaciół dla Zoey, albo po prostu sobie były. Nie posiadały jakichś konkretnych cech charakteru, przeszłości ani czegoś, co uczyniłoby ich niezbędnymi dla historii, stanowiły raczej pionki. Potrzebny ktoś, żeby zrobić zamieszanie? Osoba X. Ktoś, kto będzie nas irytował? Osoba Y. Ich jedyna cecha to magia, którą posiadają, ale nawet ona nie odgrywała większej roli w fabule, co mnie rozczarowało. Z Zoey jako Banshee, autorka miała ogromne pole do popisu, ale Zoey jeśli się nie użalała nad sobą, swoją niespodziewaną magią lub chłopakiem, wobec którego zachowań wolała pozostawać ślepa, po prostu… istniała. Jedynym, co w niej polubiłam, była jej determinacja, by szybko się zaadoptować do nowej sytuacji i nie poddawać.

Wydaje mi się, że ciężko jest zakończyć książki w dobry sposób. Rzadko się zdarza, że zakończenie mi się podoba, ale tutaj skończyło się w taki przyjemny, komfortowy sposób, co bardzo mi przypadło do gustu, jednocześnie zostawiając furtkę otwartą na kolejny tom/tomy. Jeszcze nie jestem pewna, czy po nie sięgnę, ale z pewnością ciekawią mnie moce bohaterów, których nie było nam dane za dobrze poznać oraz to jak rozwinie się relacja pomiędzy Zoey a Dylanem.

“Fallen Princess” swoim klimatem bardzo przypomniała mi o serii „Save me” autorki, ale akcja umiejscowiona została w paranormalnym świecie. Myślę, że jeśli jedna Wam się spodobała, to i druga pewnie przypadłaby Wam do gustu. Moje odczucia wobec obu są raczej mieszane. Mamy tutaj podział na tych dzieciaków, którzy myślą, że są lepsi i tych, których traktuje się gorzej, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zarówno seria “Krew i popiół”, jak i “Z ciała i ognia” to moje absolutne guilty pleasure. FBAA dołączyła do grona moich ulubionych serii oraz postaci, mimo że momenty i książki w serii były powtarzalne i niepotrzebnie przeciągnięte na tyle tomów. Jest to poniekąd problem, który miałam ze Światłem w płomieniu. Ta kontynuacja wydała mi się bardziej powtarzalnym zapełniaczem, który powtarzał schematyczny cykl wydarzeń z drugiej połowy pierwszego tomu, mającym na celu przygotować nas na prawidłową akcję, która będzie miała miejsce w A Fire in the Flesh. Fabuła stanęła w miejscu, a wydarzenia stale się powtarzały. Więc choć pojawiły się zgrzyty, tak przyznaję, że właśnie mimo wszystko, była to dla mnie przyjemna lektura.

Jestem w niewielkiej mniejszości, której pierwotna seria podoba się bardziej niż ta, bardziej też czuję się związana z Poppy, Kieranem i pozostałymi, ale w tym tomie Nyktos naprawdę podbił moje serce. O ile wcześniej nie byłam pewna, czy potrafię wybrać między nim a Casem, tak teraz już wiem, że jakimś cudem pokochałam Pierwotnego bardziej (Cas is still my baby). Rozumiem wszystkich, którzy do niego wzdychają – każda scena z jego udziałem była warta przebrnięcia przez ten zamknięty cykl 700 stron. Cieszę się również, że jego więź z Serą się pogłębiła; nie zabrakło momentów szczerości, wrażliwości i bezbronności między nimi, które przypadły mi do gustu.

Niestety Sera, którą uprzednio postrzegałam jako bohaterkę dojrzalszą od Poppy, wiele straciła w moich oczach swoim upartym i lekkomyślnym zachowaniem. Zawsze musiała robić to, co jej się podobało, nawet jeśli oznaczało to ściągnięcie niebezpieczeństwa na ludzi wokół niej, a później użalała się nad ich bezsensownymi śmierciami.

Zakończenia takie jak tej książki nie powinny być dozwolone. To zbrodnia, że nie wiem, kiedy wyjdzie kolejny tom, bo naprawdę chciałabym móc już wiedzieć, co się wydarzy dalej. Ostatnie rozdziały czytałam, siedząc na krawędzi łóżka, i tak też będę oczekiwać na kontynuację. Mam nadzieję, żę autorka zaserwuje nam więcej akcji, rewelacji oraz romantycznych momentów, a mniej skupi się na cielesnym aspekcie relacji Sery i Nyktosa, który zaczynał mi już działać na nerwy, gdy okazało się, że następował zawsze jako rozwiązanie konfliktu.

Zarówno seria “Krew i popiół”, jak i “Z ciała i ognia” to moje absolutne guilty pleasure. FBAA dołączyła do grona moich ulubionych serii oraz postaci, mimo że momenty i książki w serii były powtarzalne i niepotrzebnie przeciągnięte na tyle tomów. Jest to poniekąd problem, który miałam ze Światłem w płomieniu. Ta kontynuacja wydała mi się bardziej powtarzalnym zapełniaczem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rune Winters jest czarownicą. W jej świecie takie jak ona są zabijane, więc potajemnie pod pseudonimem Szkarłatnej Ćmy, pomaga uwolnić i zbiec czarownicom, które zostały złapane. Za dnia rozpieszczona arystokratka, nocą najbardziej znienawidzona działaczka przeciwko Nowej Republice. Gdy jedna z najpotężniejszych czarownic zostaje złapana, Rune posuwa się do desperackiego kroku, którym jest zbliżenie się do kogoś na tyle ważnego, by miał informacje o więźniach, których ona potrzebuje. Gideon Sharpe jest kimś takim. Samym Kapitanem Szkarłatnej Gwardii, bezlitosnym łowcą. Kiedy cień podejrzenia pada na Rune, Gideon decyduje się jej przypodobać przyjaciółce brata, aby dowiedzieć się, czy to ona jest poszukiwaną przez nich Ćmą.

Bardzo niewiele jest na naszym rynku książek o czarownicach, w porównaniu do innych magicznych istot, a już szczególnie takich z motywem łowcy czarownic i romansu między nimi, więc nie miałam okazji nigdy wspomnieć, że to mój ulubiony. Dwoje wrogów, którzy technicznie rzecz biorąc stoją po dwóch stronach barykady i powinni się nienawidzić na śmierć i życie, a jednak budzą się w nich emocje wobec siebie nawzajem, których nie powinni czuć? Sign me up!

Finalnie? “Szkarłatna Ćma” okazała się książką zupełnie inną od tego, czego oczekiwałam. Zacznijmy od tego, że jest tu bardzo mało magii i zaklęć, choć wszystko w fabule przecież krzyczy “niebezpieczeństwo, czarownica!”. Sięgając po tę książkę musicie się raczej nastawić na subtelny dworski romans, z polowaniem na czarownice w tle. Samej Szkarłatnej Ćmy jest równie niewiele, bo Rune, więcej nam opowiada o swojej działalności, niż pokazuje na stronach.

I pod tym względem niestety trochę się rozczarowałam tą książką. Jeśli macie ochotę na jakieś lekkie, przewidywalne, ale przyjemne YA z raczej powściągliwie ukazanym wątkiem fantastycznym i romantycznym, to będzie książka dla Was. Ale jeśli tak jak ja, raczej skłaniacie się ku dynamiczności i dobrze rozbudowanej fabule, to obawiam się, że ta historia zupełnie się nie sprawdzi.

O ile szybko i sprawnie poradziłam sobie z tą lekturą, niestety okazała się ona dla mnie jakaś taka… nijaka, z braku lepszego słowa. Przez całą książkę niewiele się dzieje, pojawiło się kilka dziur fabularnych, a bohaterowie wydali mi się zbyt naiwni, irytujący i niezbyt inteligentni. Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem udało im się zostać Szkarłatną Ćmą oraz Kapitanem Szkarłatnej Gwardii i jakim cudem Gideon natychmiast nie uwierzył w to, jaką oszustką była Rune, skoro cały czas wpadała w jego sidła jakby wcale nie była tą nieuchwytną i przebiegłą ćmą. Send help. Nie znajdziecie tutaj też enemies to lovers, bo niechęć Rune i Gideona do siebie jest raczej płytka. Myślę, że jest to ten rodzaj historii, po który sięga się raczej ze względu na atmosferę, a jest on historyczny i elegancka — bale, opery. Jeśli to Wasze klimaty, to sięgajcie!

Rune Winters jest czarownicą. W jej świecie takie jak ona są zabijane, więc potajemnie pod pseudonimem Szkarłatnej Ćmy, pomaga uwolnić i zbiec czarownicom, które zostały złapane. Za dnia rozpieszczona arystokratka, nocą najbardziej znienawidzona działaczka przeciwko Nowej Republice. Gdy jedna z najpotężniejszych czarownic zostaje złapana, Rune posuwa się do desperackiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Trafiony, zatopiony” było moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki, więc nie spodziewałam się, że książka będzie napisana w trzeciej osobie. Na ogół ten zabieg wpływa negatywnie na mój odbiór książki, szczególnie romansu, bo nie potrafię się tak wczuć w emocje, ale nie zniechęcałam się, bo autorka narysowała ciekawy obraz przyjaciół, którzy wyraźnie mieli się ku sobie od pierwszej strony. Od samego początku było to dla mnie oczywiste, że zarówno Hannah, jak i Fox mieli do siebie nawzajem słabość, co bardzo mnie zaciekawiło, w dodatku historia miała miejsce w małym miasteczku. Ale szybko okazało się, że na drodze tego związku stoi dosłownie każdy… w tym sam Fox.

Rozwój relacji praktycznie nie istniał. W ogromnej części była to wina niepewności i kompleksów Foxa, które początkowo sprawiły, że było mi smutno i chciałam go przytulić. Cieszyłam się, że Hannah widziała go za to, kim naprawdę był i że byli dla siebie oparciem, co poskutkowało wieloma uroczymi scenami między nimi. Ale za każdym razem, gdy myślałam, że romans w końcu dokądś zmierza, bohaterowie robili kilka kroków w tył przez błędne domysły czy bezustanne bitwy myślowe Foxa.

Temat, który miał największy potencjał oraz wprowadził najwięcej chaosu do fabuły to emocjonalna podróż Foxa, która była niekompletna i spłycona – zdecydowanie brakowało tu jakiegoś znaczącego morału, komentarza albo chociaż dojścia przez niego do pewnych wniosków i zrozumienia swojego problemu oraz problematyki dotyczącej jego otoczenia. Gdy wreszcie coś ruszyło w tym kierunku, książka zwyczajnie dobiegła końca i przeskoczyła od razu do epilogu mającego miejsce 10 lat później. A gdzie progres i przestrzeń by się rozwinąć, uleczyć lub chociaż zbudować związek po tylu stronach marudzenia?

W moim odczuciu fabuła stała w miejscu przez ¾ książki, a ostatnie rozdziały były chaotycznym, powtarzalnym “kocham cię” i “musimy zerwać”. Brakowało mi jakiegoś rozwinięcia, bo skąd miałam wiedzieć, że po ponownym pogodzeniu się, bohaterzy znów ze sobą nie zerwą w następnej chwili, co prawdopodobnie znów by nastąpiło, gdybyśmy tylko mieli jakiś follow up do tej końcówki.

Niestety niewiele wyciągnęłam z tej lektury, nie wciągnęłam się i nie potrafiłam do końca polubić postaci, a już szczególnie tych pobocznych; Piper, Brendan, matki Foxa i załogi, czy sposobu, w jaki autorka wytłumaczyła pewne problemy. Aczkolwiek widziałam, że wielu osobom się spodobała, więc może Wam bardziej przypadnie do gustu.

“Trafiony, zatopiony” było moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki, więc nie spodziewałam się, że książka będzie napisana w trzeciej osobie. Na ogół ten zabieg wpływa negatywnie na mój odbiór książki, szczególnie romansu, bo nie potrafię się tak wczuć w emocje, ale nie zniechęcałam się, bo autorka narysowała ciekawy obraz przyjaciół, którzy wyraźnie mieli się ku...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Addicted to you Becca Ritchie, Krista Ritchie
Ocena 6,7
Addicted to you Becca Ritchie, Kris...

Na półkach:

Lily Calloway i Loren Hale są przyjaciółmi od dzieciństwa. Oboje pochodzą z bogatych, znanych rodzin, które połączyły swoje marki, oboje mają problemy z rodziną… oraz są poważnie uzależnieni. Od czasu pójścia na studia udają szczęśliwą parę, kłamią, ukrywają się i dystansują od ludzi i bliskich. Wszystko to po to, aby utrzymać w sekrecie swoje zmagania. Lo nie jest w stanie wytrzymać dnia bez upicia się do nieprzytomności. Jest outsiderem, więc nie musi jakoś bardzo się starać, by nikt go nie przejrzał. Lily z kolei jest drobna, wstydliwa i nie potrafi odmawiać, a jej największą słabością jest... seks. Oboje przez lata poddają się swoim uzależnieniom, które przysłaniają im widok. Kłamstwo jednak z czasem staje się prawdą, która prędzej czy później musi wyjść na jaw...

„Addicted to you”, wbrew oczekiwaniom, wcale nie jest erotykiem kręcącym się wyłącznie wokół seksu, a wiem, że u wielu takie obawy się pojawiły. Scen erotycznych prawie nie ma, co jest wielkim plusem – częściej to myśli głównej bohaterki kręcą się wokół tego tematu, ale opisy są subtelne i wyrażane przez uzależnienie. Autorki opisały wszystko ze smakiem i umiarem, a wydawnictwo zadbało o dobre tłumaczenie.

Pierwsza połowa książki toczy się dość spokojnie. Mimo że jest dobrze napisana, początkowo niełatwo było mi się w nią wkręcić, nie wiem dlaczego. Mimo wszystko do końca nie mogłam się od niej oderwać. Ta skupia się raczej na relacji pomiędzy Lily i Lo; ich wiernej, ofiarnej, niezwykle bliskiej przyjaźni damsko-męskiej, która posuwa się, a może już nawet jest czymś więcej – na tym, jak wygląda ich codzienne życie i na funkcjonowaniu ich problemów. Druga połowa zgłębia temat uzależnień, ich konsekwencji, wpływu na innych i siebie nawzajem. Przestaje je postrzegać, jako codzienność, z którą bohaterowie mieli do czynienia przez lata, aż stała się dla nich normalnością, ale jako poważny problem, z którym należy coś zrobić.

Sposób, w jaki autorki skonstruowały bohaterów, choć brzmi znajomo — outsider i nieśmiała dziewczyna — przedstawia ich w dość oryginalny sposób. Nie odczułam, jakbym czytała o postaciach, które pojawiły się już gdzieś indziej, a ich przyjaźń i związek wcale nie brzmiały jak przewałkowany temat. Lily choć ma tendencje do niepewności czy niekonsekwencji wynikających głównie z jej "kłopotu", nie bywa irytująca, chwilami może trochę obsesyjna. Niestety nie pojawia się narracja ze strony Lo, ale jego niekończąca się troska, widoczna od pierwszych stron słabość do przyjaciółki, nagłe wahania nastroju, brak strachu i poczucie samotności do mnie przemówiły.

Bohaterowie nie są już nastolatkami, więc nie próbują sobie narzucać swoich zdań, ani kierować swoimi życiami. Nie próbują nawzajem zatrzymać swoich uzależnień nawet wtedy, gdy ich to najbardziej boli — bo wiedzą, jak to jest czuć ten wewnętrzny przymus, który każe im robić rzeczy wbrew sobie, więc nie sposób im samolubnie nakazać tej drugiej osobie przestać. Ich miłość jest naturalna, podobnie jak przejście ze sztucznego związku w prawdziwy. Związek Lily i Lo opiera się na przyjaźni, więc nie widzimy wielkiej różnicy między tymi etapami. Autorki sprawnie kierują akcją, że mamy wrażenie, jakby od zawsze byli razem.

Książka jest dobrze napisana, lekka, zabawna, pełna sarkazmu, ale i bardzo wzruszająca. W ostatnich rozdziałach autentycznie płakałam. Jest to historia o uzależnieniu, które jest silniejsze niż wstyd, przyjaźń czy nawet miłość. Mówi o tym, jak duży wpływ ma na normalne funkcjonowanie, poczucie wartości, nawiązywanie przyjaźni czy kontakty z rodziną. Ma ciekawych bohaterów pierwszoplanowych i naprawdę świetnie skonstruowanych drugoplanowych. Każdy jest jedyny w swoim rodzaju, wyrazisty i zapałałam do każdego jednego sympatią. Pod koniec historia toczy bieg w najbardziej odpowiednim kierunku, jaki mogłabym sobie wymarzyć, więc jestem ciekawa kontynuacji i losów bohaterów w kolejnych częściach. Chciałabym zobaczyć, jak radzą sobie z uzależnieniami i układają swoje życia. Czyta się naprawdę przyjemnie i książka ma w sobie coś, co wyróżnia ją na tle innych romansów. Zdecydowanie jestem zadowolona z lektury i polecam ją każdemu fanowi gatunku czy tematu.

Lily Calloway i Loren Hale są przyjaciółmi od dzieciństwa. Oboje pochodzą z bogatych, znanych rodzin, które połączyły swoje marki, oboje mają problemy z rodziną… oraz są poważnie uzależnieni. Od czasu pójścia na studia udają szczęśliwą parę, kłamią, ukrywają się i dystansują od ludzi i bliskich. Wszystko to po to, aby utrzymać w sekrecie swoje zmagania. Lo nie jest w stanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Violet, Xaden oraz reszta naznaczonych powraca do Basgiathu, akademii wojskowej dla jeźdźców smoków, by rozpocząć drugi rok nauki. Nic już nie będzie takie samo po odkryciu prawdy przez Violet i otarciu się o śmierć. Ona i jej ukochany mają sobie wiele do wyjaśnienia, ale nowi wrogowie są zdeterminowani, by utrzymać ich z dala od siebie i wybić wszystkich, którzy zagrażają ich kłamstwom. By utrzymać sekrety i swoje serce bezpieczne, Violet odsuwa się od przyjaciół i innych kadetów. Teraz nikomu nie może zaufać. Na pierwszym roku wielu z nich straciło życie. Teraz pozostali utracą swoje człowieczeństwo.

"𝐒𝐞𝐤𝐫𝐞𝐭𝐲 𝐧𝐢𝐞 𝐝𝐚𝐣𝐚 𝐩𝐫𝐳𝐞𝐰𝐚𝐠𝐢. 𝐔𝐦𝐢𝐞𝐫𝐚𝐣𝐚 𝐰𝐫𝐚𝐳 𝐳 𝐥𝐮𝐝𝐳𝐦𝐢, 𝐤𝐭𝐨𝐫𝐳𝐲 𝐢𝐜𝐡 𝐬𝐭𝐫𝐳𝐞𝐠𝐚."

“Żelazny płomień” to intrygująca, pełna akcji kontynuacja, o której choć początkowo nie wiedziałam, co myśleć, to ewentualnie całkowicie dla niej przepadłam. Choć nie uważam, by była tak wciągająca jak pierwsza część, myślę że była o wiele bardziej emocjonująca i skomplikowana. Mimo że nie zawsze czytało mi się ją lekko i szybko, jakoś zawsze łapałam się na tym, że mówiłam sobie “jeszcze jeden rozdział” i na tym jednym się nie kończyło. A koniec końców również mnie wzruszyła – uroniłam łzę zarówno z uśmiechem, jak i jedną z bólem serca. W końcu zostawiła mnie z mętlikiem w głowie i długim termin oczekiwania na premierę trzeciego tomu.

Relacja Violet i Xadena to był jeden z wątków, na który najbardziej czekałam i choć nie rozczarował mnie tak jak wielu innych czytelników, to jednak muszę przyznać, że ich komunikacja w tym tomie pozostawiała wiele do życzenia i momentami frustrowała. Aczkolwiek Xaden nigdy nie pozwolił mi zwątpić w jego uczucie i oddanie Violet. Z niecierpliwością oczekuję rozwoju na przestrzeni przyszłych części tego cyklu.

A skoro już mówimy o więziach, nie mogę nie wspomnieć o smokach, które jak zawsze były genialne, ale Tairn przeszedł sam siebie. Jego pozornie suche poczucie humoru było tak świetne i sarkastyczne. Ubawiłam się po pachy za każdym razem, gdy się odezwał, a mówił tylko faktami. Andarna też miała swoje 10 minut chwały i to uwielbiam. Jako “postać”, Andarna bardzo się rozwinęła i nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się jeszcze więcej o niej, o kulturze smoków oraz przeszłości całego tego świata wykreowanego przez autorka, bo rzuciła nam mnóstwo kąsków oraz trochę światła na pewne fakty i niecierpliwie się, by je odkryć.

W “Żelaznym płomieniu” autorka postawiła na rozbudowanie świata, trochę mniej na romans, jeszcze więcej na przyjaźń. Nie brakuje tutaj zarówno momentów, które sprawią, że będziecie się łamać nad znalezieniem odpowiedzi, jak i tych pięknych i smutnych pomiędzy członkami drużyny czwartego skrzydła. Nie zabraknie akcji, uniesień serca, całkowicie nowych rewelacji, rozwojów postaci i charakterów. Myślę, że posiada po trochę wszystkiego, czego potrzeba, ale w oszczędnej ilości. Rebecca wyraźnie chce żebyśmy a) głowili się i troili, a także czekali na odpowiedzi b) cierpieli.

Choć, jak już wspomniałam, drugi tom nie przypadł mi do gustu tak mocno jak pierwszy, to jednak finalnie naprawdę zrobił na mnie wrażenie i przelatuje mi w głowie setka teorii na temat tego, co może się dalej wydarzyć. Ubolewam i czekam, by wrócić do tego brutalnego świata jak najszybciej, a także do ukochanych bohaterów, którzy mieli pod górkę, a teraz będą mieć jeszcze trudniej.

"𝐉𝐞𝐬𝐭𝐞𝐬 𝐦𝐨𝐣𝐚 𝐠𝐫𝐚𝐰𝐢𝐭𝐚𝐜𝐣𝐚. 𝐁𝐞𝐳 𝐜𝐢𝐞𝐛𝐢𝐞 𝐧𝐢𝐜 𝐰 𝐦𝐨𝐢𝐦 𝐬𝐰𝐢𝐞𝐜𝐢𝐞 𝐧𝐢𝐞 𝐝𝐳𝐢𝐚𝐥𝐚."

Violet, Xaden oraz reszta naznaczonych powraca do Basgiathu, akademii wojskowej dla jeźdźców smoków, by rozpocząć drugi rok nauki. Nic już nie będzie takie samo po odkryciu prawdy przez Violet i otarciu się o śmierć. Ona i jej ukochany mają sobie wiele do wyjaśnienia, ale nowi wrogowie są zdeterminowani, by utrzymać ich z dala od siebie i wybić wszystkich, którzy zagrażają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

➵ “Bezsilna” to powieść, na której premierę czekałam od dawna, więc miałam wobec niej pewne oczekiwania. Zaczęła się bardzo ciekawie i zdecydowanie miała potencjał, ale szybko przekonałam się, że jest to raczej zlepek innych, znanych nam już, popularnych historii. Igrzyska śmierci, Czerwona królowa, Rywalki, Dwory, Niezgodna, Żmija i Skrzydła Nocy to kilka tytułów, których motywy, a nawet pełne sceny rozpoznałam w “Bezsilnej”. Podobieństwa były ogromne i niestety szybko mi się znudziły.

➵ O ile większość z tych książek bardzo lubię i sobie cenię, niestety nie spodobało mi się ich wykorzystanie tutaj, gdyż cały czas miałam uczucie deja vu. Myślę, że gdyby autorka pokusiła się o bardziej oryginalną i własną historię, z pewnością bym dla niej przepadła, ponieważ zbudowany świat oraz magiczne moce przedstawione już na pierwszych stu stronach były naprawdę dobrym wstępem. Niestety od tego momentu byłam coraz bardziej obojętna i wiedziałam, dokąd to wszystko zmierza.

➵ Ale zacznijmy od początku. Światem rządzą Elitarni – są nie tylko bogatsi, ale posiadają również niezwykłe moce. Paedyn jest Zwyczajna, urodzona bez mocy, biedna a w dodatku żyje tylko dzięki sprytowi i kradzieżom. Na takich jak ona poluje się i zabija. Tą robotą zajmuje się Egzekutor, książe Kai, brat następcy tronu. Takie zadanie przypadło mu w rodzinie i społeczeństwie ze względu na jego niezwykły rodzaj mocy. Któregoś dnia w zaułku Paedyn ratuje mu życie, nie wiedząc, kim jest. Choć jakoś udaje jej się ujść z życiem, wieści o jej bohaterskim czynie szybko się roznoszą i zostaje wytypowana do tegorocznego turnieju – przeciwko Kaiowi oraz wielu innym, równie śmiercionośnym uczestnikom, którzy przygotowywali się do tego całe życie, a w dodatku mają moce, które dają im przewagę.

➵ Podobało mi się to, że Paedyn była zdecydowanie inteligentną, sprytną i zaradną bohaterką. Mogłam uwierzyć w to, że dzięki temu przetrwała w slumsach i że potrafiła o siebie zadbać — nie raz to pokazała, choć zbyt łatwo czasami przychodziły jej wyjścia z trudnych sytuacji, a autorka bardzo ją idealizowała. Jej chemia z Kaiem była wyraźna, jednak czasem ich banter i flirt sprawiały, że miałam ochotę przewrócić oczami, bo dialogi były tak oklepane, że już bardziej się nie dało. Każda inna postać była dla mnie raczej kartonowa.

➵ Odniosłam wrażenie, że kreując bohaterów i historię, autorka posłużyła się wszystkimi możliwymi trendami TikToka, ale nijak one pasowały w kontekście, dlatego często dialogi, flirt, groźby, banter, wszystko było dla mnie sztuczne i teatralne. Trójkąt miłosny, który się rozwinął był moim zdaniem zupełnie niepotrzebny, bo wyraźny był fakt, iż jeden z braci w ogóle nie miał szans, a wszystko było bardzo insta.

➵ Myślę, że jest to książka dla tych, którzy mają ochotę na niewymagające romantasy i nie przeszkadzają im podobieństwa, a wręcz szukają oklepanych schematów i oczekują tylko i wyłącznie rozrywki.

➵ “Bezsilna” to powieść, na której premierę czekałam od dawna, więc miałam wobec niej pewne oczekiwania. Zaczęła się bardzo ciekawie i zdecydowanie miała potencjał, ale szybko przekonałam się, że jest to raczej zlepek innych, znanych nam już, popularnych historii. Igrzyska śmierci, Czerwona królowa, Rywalki, Dwory, Niezgodna, Żmija i Skrzydła Nocy to kilka tytułów, których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Carmilla” to powieść, o której po raz pierwszy usłyszałam dekadę temu w filmie “The Moth Diaries”, który oczarował mnie swoim klimatem i tematyką i teraz widzę, że był ogromnie inspirowany właśnie nią. To klasyka i pewnie wiele z Was kojarzy ten tytuł jako historię o wampirze-kobiecie lub jako tę, którą inspirował się autor “Drakuli”. Tak jest, ale to nie wszystko. To niepokojący i prowokujący portret obsesji i strachu, który ukazuje jak łatwo pomylić pozory z rzeczywistością, przyjaźń i pożądanie. Dotykając fascynującego tematu, jakim jest kobieca seksualność, bada intensywność kobiecej przyjaźni i jej zacierające się granice.

Strony są przesiąknięte mrocznym i dusznym gotyckim klimatem, a przekładając je mamy odczucie jakbyśmy powoli odkrywali tajemnicę i demaskowali manipulacje uwikłane pomiędzy rozdziały. Napisana niemal niczym pamiętnik, lekkim i prostym językiem, “Carmilla” jest książką, którą czyta się szybko i równie szybko kończy.

Laura i Carmilla są jak przeciwieństwa, które się przyciągają i uzupełniają; światło i mrok, niewinność i pożądanie. Obie lgną do siebie jak ćma do światła; jest w tym zaintrygowanie, strach, miłość, nienawiść, więź i niezrozumienie. Ich relacji towarzyszy wiele skrajnych emocji, a także niepewności i niewiadomych, zarówno dla czytelnika, jak i prawdopodobnie dla samych dziewcząt.

Co mi się najbardziej podobało, był sposób, w jaki został ukazany obraz wampira, czyli bardziej jako pewnego rodzaju “ducha” czy pośmiertnej, lecz nie do końca umarłej istoty. Nigdy nie jest otwarcie powiedziane, że jest to “pijący krew wampir”, lecz cała postać Carmilli i wszystko co z nią związane, otoczone jest pewnego rodzaju subtelną otoczką niepewności, enigmy. Ukazana jest jako postać nad wyraz piękna i czarująca, która z łatwością przyciąga i przysposobia sobie innych ludzi, unika odpowiedzi lub opowiada półprawdy tak zgrabnie, że nikt jej nawet nie kwestionuje, a przy tym jest jednocześnie uwodzicielska i niepokojąca. Tylko stare tytuły, takie jak “Carmilla”, przedstawiają ten prawdziwie gotycki, hipnotyzujący i powabny portret zarówno wampira, jak i kobiety, jakiego osobiście jestem wielką fanką.

Jeśli też lubicie takie klimaty, to jest must. A to wydanie wyjątkowo posiada piękne grafiki, które idealnie wyrażają charakter i oddają atmosferę powieści. Cieszę się, że mogłam ją przeczytać.

“Carmilla” to powieść, o której po raz pierwszy usłyszałam dekadę temu w filmie “The Moth Diaries”, który oczarował mnie swoim klimatem i tematyką i teraz widzę, że był ogromnie inspirowany właśnie nią. To klasyka i pewnie wiele z Was kojarzy ten tytuł jako historię o wampirze-kobiecie lub jako tę, którą inspirował się autor “Drakuli”. Tak jest, ale to nie wszystko. To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sloane to zadziorna bibliotekarka z Knockemout, która ma dość tego, że każdy oprócz niej jest w szczęśliwym związku. Chciałaby się już ustatkować, ale kandydatów na męża i ojca w okolicy brak. W dodatku jeszcze bardziej ma dość Luciana Rollinsa, swojego wroga i dawnego przyjaciela z sąsiedztwa. Lucian i Sloane mają wspólną przeszłość, która zostawiła zarówno piękne i bolesne wspomnienia za sobą, i eksplozywnie zakończyła ich znajomość. A jednak nie potrafią o sobie zapomnieć i gdy pewne sprawy wychodzą na jaw, Lucian będzie musiał pomóc Sloane je rozwiązać i nie stracić przy tym kontroli, na której tak bardzo mu zależy.


Tak jak wszyscy mówią, to rzeczywiście była najlepsza książka z serii. Historia Sloane i Lucyfera była pełna iskier, banteru i zaborczych, jak i troskliwych i niebezpiecznych, przy czym przewidywalnych momentów. Choć z chęcią sięgnęłam po tę książkę, cieszę się, że seria Knockemout dobiegła już końca.

Z bólem serca, a jednocześnie motylkami w brzuchu czytałam rozdziały z przeszłości bohaterów, która była zarówno piękna, smutna i wzruszająca. Pozwoliła mi poznać chłopca, którym był Lucian kiedyś i zrozumieć, dlaczego stał się tak powściągliwym, kontrolującym i niebezpiecznym mężczyzną z wielkim sercem, tam pod wieloma warstwami drogich ubrań. Jak to doświadczyło ich oboje — choć nie mogę powiedzieć, że rozumiem, dlaczego to ciągnęło się za nimi przez tak długi czas, wywołując tyle niepotrzebnej nienawiści.

W drugiej połowie książki humory Luciana niestety zaczęły mi działać na nerwy, sposób, w jaki co chwilę zmieniał zdanie i traktował Sloane. To, w jaki sposób trzymał się swojej przeszłości i niechęci do Sloane, mimo lat terapii. Wątek kryminalny też już mi się trochę przejadł, a było go tutaj trochę więcej i miałam już dość tych oczywistości.

Końcowo dobrze się bawiłam, a Sloane i Lucyfer stali się moją ulubioną parą, choć końcówka zbyt szybko się rozwinęła jak na moje gusta, a przyciąganie i odpychanie między bohaterami w którymś momencie sprawiło, że przewracałam oczami. Jednak dla mnie każdy tom tej serii jest trochę lepszy od poprzedniego — przyjemniej i szybciej się go czyta, a do bohaterów przywiązuje się bardziej, Ale nie mogę powiedzieć, że różnica między nimi jest ogromna, bo żaden nie stawia poprzeczki absurdalnie wysoko. Jest to seria, przy której świetnie się bawiłam i mocno się związałam z miasteczkiem, ale pałam do niej raczej sympatią, nie miłością.

Sloane to zadziorna bibliotekarka z Knockemout, która ma dość tego, że każdy oprócz niej jest w szczęśliwym związku. Chciałaby się już ustatkować, ale kandydatów na męża i ojca w okolicy brak. W dodatku jeszcze bardziej ma dość Luciana Rollinsa, swojego wroga i dawnego przyjaciela z sąsiedztwa. Lucian i Sloane mają wspólną przeszłość, która zostawiła zarówno piękne i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nash Morgan nie pamięta, jak został postrzelony. Może się tylko domyślać, kto za tym stoi. Wie też, że ramię to nie jedyna rzecz, która musi powrócić do zdrowia. Odkąd niemal stracił życie, nie jest sobą, ale trudniej się do tego przyznać przed innymi niż przed samym sobą. Nic nie wzbudza w nim emocji, oprócz nowej sąsiadki, Liny. Choć znają się nie od dziś, dopiero teraz się do siebie zbliżają.

Angelina jest w mieście by załatwić parę spraw służbowych. Jest rodzajem kobiety, która się nie wiąże i nie zostaje w jednym miejscu na długo – przeciwieństwem Nasha. A jednak szybko staje się jasne, że jest wszystkim, czego on potrzebuje. Tylko, czy uda mu się ją przekonać, by otworzyła swoje przerażone serce? I czy jej sekrety nie zniszczą kruchego zaufania między nimi?


Powrót do Knockemout sprawił, iż pokochałam to miasteczko i jego społeczeństwo jeszcze mocniej. Choć od początku zachwycił mnie klimat tej serii, to jednak pewne niedociągnięcia nie pozwoliły mi się wcześniej cieszyć nim tak jak to robiłam, czytając historię Liny i Nasha. Drugi tom okazał się lepszy, mimo że nie był idealny Zacznijmy od tego, że Nash był o wiele ciekawszym i przystępniejszym bratem – to głównie Knox sprawiał, że nie potrafiłam wcześniej oddać serca lekturze – ale tutaj byłam zachwycona każdym bohaterem, pierwszo i drugoplanowym. Związałam się z nimi, ich rozterkami, sprzeczkami, poczuciem humoru i wsparciem, którym byli dla siebie mieszkańcy miasta. Pisząc to, już nie mogę się doczekać lektury kolejnej części, bo bardzo chcę wrócić do tej lokalnej społeczności.

Ale wracając do Nasha – nie sądziłam, że to powiem, ale chyba oddałam mu swoje serce. W 1 części wydawał mi się dość nudną postacią, ale wiem, że bardzo się myliłam. Pokochałam to, jakim był oddanym komendantem, bratem i mężczyzną. Kochanym, dobrym, troskliwym i silnym, mimo wzlotów i upadków. Fajne było to, że dowiedzieliśmy się więcej o przeszłości Morganów, ich dorastaniu i jego wpływie na dorosłe życie. Do Liny również zapałałam sympatią. Była inteligentna, charyzmatyczna, nie mniej niż wszyscy mężczyźni Knockemout, a jednocześnie posiadała własne lęki, które osobiście dobrze rozumiałam i uczyniły ją w moich oczach bardziej realną i zadziorną. Byli zupełnie różni, a dla wszystkich chyba było to oczywiste, że idealnie do siebie pasują.

Mamy tutaj do czynienia z insta lust, ale jakimś cudem autorce udało się rozwinąć relację bohaterów w miarę stopniowo i naturalnie. Choć w którymś momencie, gdy zaczęli się nienawidzić i sprzeczać, muszę przyznać, że powody były dla mnie naciągane i cała ta drama była niedojrzała z ich strony, to jeśli przymknąć na to oko – oraz na fakt, że książka mogłaby być ciut krótsza – to jest to lektura, przy której można się świetnie bawić. Jest chemia, jest przyjaźń, która przeradza się w nienawiść, a ta w miłość, jest poczucie humoru, sprzeczki między braćmi, sąsiadami, kochankami… każdym. To Knockemout i tutaj nie da się świetnie nie bawić. Jest trochę napięcia i zagadka kryminalna, która podobnie jak wcześniej, rozwija się dopiero pod koniec, a przede wszystkim jest wciągająco i romantycznie.

“To, co skrywamy przed światem” dosłownie opowiada o tym, co skrywamy wewnątrz nas. O lękach, słabościach i tym, jak sobie z tym radzimy. Tym, że siła jest w nas, w zaufaniu, miłości, w przyjaźni i rodzinie. Obserwowanie społeczności, życia innych bohaterów oraz tych nam już znanych z poprzedniej części, rzucenie okruchów na ich temat podekscytowało mnie na historię Sloane i Luciana. Widać, że Lucy Score pamiętała by domknąć wątki na temat bohaterów, z którymi już się żegnamy, a jednocześnie rzuca przynętę i zaciekawia nas postaciami, których historię dopiero opowie. Jestem gotowa, by odkryć odpowiedzi na swoje pytania i powrócić do rodzinnej atmosfery miasteczka.

Nash Morgan nie pamięta, jak został postrzelony. Może się tylko domyślać, kto za tym stoi. Wie też, że ramię to nie jedyna rzecz, która musi powrócić do zdrowia. Odkąd niemal stracił życie, nie jest sobą, ale trudniej się do tego przyznać przed innymi niż przed samym sobą. Nic nie wzbudza w nim emocji, oprócz nowej sąsiadki, Liny. Choć znają się nie od dziś, dopiero teraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[patronat medialny]

Leaf Young jest zwyczajną kelnerką do dnia, w którym jej ciało opętuje demon. Każda opętana osoba zawsze traciła zmysły, ale z jakiegoś powodu nie ona. Nikt nie powinien móc ich kontrolować lub przeżyć, ale ona wciąż nie umarła.

Leaf nie jest demonem, ale też już nie człowiekiem. Zmuszona porzucić stare życie, rozpoczyna trening na egzorcystkę w akademii Black Bird (jeśli zapytacie Leaf, to jakaś sekta, w której każdy nosi tytuł niczym regał z Ikei) pod nadzorem Falco, bo inaczej czeka ją śmierć z ich ręki. Jest to trudniejsze, gdy na każdym kroku demon w jej głowie buntuje się przeciwko takiemu obrotowi spraw, a Falco i egzorcyści wcale nie są jej przychylni.

„Zabij mrok” to przezabawna i klimatyczna powieść New Adult w nurcie dark academii, która zabierze Was do świata egzorcystów i demonów, z pewnością rozkochując w sobie fanów serialu Shadowhunters oraz serii Akademia Wampirów, których jest mieszanką. Łącząc w sobie cechy fantastyki i romansu slow burn, autorka wciągnęła mnie w sidła tego jednocześnie skomplikowanego i prostego świata oraz kupiła naturalnymi i dowcipnymi docinkami bohaterów, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych.

Jest to historia, która mnie pozytywnie zaskoczyła, bo nie spodziewałam się, że aż tak skradnie mi serce! Ma ona klimat nieco starszych tytułów fantasy i rozpoczyna się sceną, która od razu skojarzyła mi się ze starymi horrorami: dziewczyna pracująca w typowym dinerze, enigmatyczny nieznajomy pojawiający się któregoś dnia w jej miejscu pracy, pozostawiając za sobą dziwne uczucie, informacja o tajemniczych zabójstwach lecąca w tle w wiadomościach… Zaangażowałam się od pierwszego rozdziału.

Leaf, sarkastyczna protagonistka, próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jednocześnie mając w głowie demona, który jest manipulacyjny i łobuzerski — nie potrafimy zdecydować, czy powinniśmy mu zaufać czy być podejrzliwi. Leaf również wiele razy wykazała się sprytem oraz siłą i kibicowałam jej cały czas, gdy była w akademii wrogo do niej nastawionej.

Falco jest postacią, którą możemy określić jako typowo „grumpy”. Obowiązkowy, poważny egzorcysta-żołnierz, a jednocześnie miękki i życzliwy gdzieś tam w środku jako osoba. Z początku nie byłam pewna, czy go polubię, ale dość szybko mnie do siebie przekonał, gdy szkolił i na swój sposób opiekował się Leaf.

Gama bohaterów pobocznych jest równie ciekawa, a ukazanie demonów pozytywnie mnie zaintrygowało, na przykład one nie tylko opętują — niektóre to małe szkodniki i to jest HILARIOUS! Pojawiają się też różnorodne magiczne stwory (np. krwiożercze rośliny).

Z pewnością spodoba się Wam, jeśli lubicie pióro niemieckich autorek; lekkie, ale nie banalne, z dużą dozą humoru, a także emocjonalnymi zwrotami akcji tam, gdzie się ich nie spodziewacie. Po zakończeniu natychmiast zapragniecie sięgnąć po 2 tom!

[patronat medialny]

Leaf Young jest zwyczajną kelnerką do dnia, w którym jej ciało opętuje demon. Każda opętana osoba zawsze traciła zmysły, ale z jakiegoś powodu nie ona. Nikt nie powinien móc ich kontrolować lub przeżyć, ale ona wciąż nie umarła.

Leaf nie jest demonem, ale też już nie człowiekiem. Zmuszona porzucić stare życie, rozpoczyna trening na egzorcystkę w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem czytelniczką, którą natychmiast przyciągają historie przeplatane intrygami, zagadkami i elementami kryminalnymi/thrillera. „Genialne umysły” początkowo wydawały się obiecującą lekturą, jednak pomimo ciekawego pomysłu i potencjału, książka niestety nie przypadła mi do gustu.

Muszę zaznaczyć, że jestem ogromną fanką autorki i jej serię The Inheritance Games wręcz połknęłam oraz z niecierpliwością czekam na inne książki z tamtego uniwersum, dlatego tutaj wręcz aż się zdziwiłam, bo czułam się jakbym czytała książkę innego autora. Wchodząc w tę książkę, wiedziałam iż jest to wznowienie jednego z jej dawnych tytułów i właśnie widać, że jest to książka klimatem zbliżona do powieści młodzieżowych, które wychodziły w poprzedniej dekadzie, a pióro Barnes jeszcze nie było aż tak dopracowane jak obecnie.

Fabuła obraca się wokół splątanej sieci kryminalnej intrygi, morderców i poznawania sposobu ich myślenia. Niestety, to, co mogło być fascynującą narracją, szybko rozpada się z powodu słabo rozwiniętych wątków i postaci. Jednym z moich głównych rozczarowań jest sposób przedstawienia całego tego programu Naturalsów oraz sposobu ich zaangażowania i “wiedzy” na temat morderców. Nie jestem przekonana i nawet nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego. “Profilowanie” bohaterów było dla mnie po prostu stwierdzeniem oczywistych faktów, z nadzieją, że akurat znaczą one dokładnie “to” dla analizowanej osoby.

Pojawia się również trójkąt miłosny, który zamiast dodawać głębi i złożoności postaciom i ich związkom, wątek ten wydaje się wymuszony i powierzchowny. W interakcjach między bohaterami brakuje chemii, pozostawiając czytelnika obojętnym na ich losy. W moim odczuciu bohaterka była zainteresowana tylko jednym z nich, a drugi po prostu kręcił się wokół nich bez celu. Każdy bohater tak naprawdę zdawał się nie mieć swojego miejsca w fabule i po prostu istniał. Brakowało mi jakiegokolwiek rozwoju postaci. Przez całą historię pozostają jednowymiarowi.

Sam wątek kryminalny, który początkowo zapowiadał trzymającą w napięciu intrygę, ewentualnie wypadł płasko. Ostatecznie zostałam pozostawiona z uczuciem niedosytu, co może być powiązane z faktem, że pozostają jeszcze 3 tomy tej serii, a to jest dopiero pierwszy, ale i tak rozwiązanie zagadki i zakończenie książki było dla mnie raczej nagłe. Na plus dodam, że szybko się czyta i dzięki tylko 300 stronom pochłonęłam książkę w dwa dni.

Prawdopodobnie nie sięgnę po kolejny tom, choć postać Deana bardzo mnie intryguje i chciałabym poczytać o nim więcej, ale widziałam, że wiele osób było zachwyconych, więc jeśli zaciekawił Was opis, to zachęcam by przekonać się samemu, co w trawie piszczy.

Jestem czytelniczką, którą natychmiast przyciągają historie przeplatane intrygami, zagadkami i elementami kryminalnymi/thrillera. „Genialne umysły” początkowo wydawały się obiecującą lekturą, jednak pomimo ciekawego pomysłu i potencjału, książka niestety nie przypadła mi do gustu.

Muszę zaznaczyć, że jestem ogromną fanką autorki i jej serię The Inheritance Games wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„𝐓𝐨 𝐂𝐞𝐜𝐞𝐥𝐢𝐚 𝐮𝐤𝐫𝐚𝐝𝐥𝐚 𝐦𝐧𝐢𝐞 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐚; 𝐨𝐭𝐨 𝐧𝐚𝐣𝐬𝐳𝐜𝐳𝐞𝐫𝐬𝐳𝐚 𝐩𝐫𝐚𝐰𝐝𝐚 𝐮𝐤𝐫𝐲𝐭𝐚 𝐠𝐥𝐞𝐛𝐨𝐤𝐨 𝐰 𝐦𝐨𝐣𝐞𝐣 𝐳𝐥𝐨𝐝𝐳𝐢𝐞𝐣𝐬𝐤𝐢𝐞𝐣 𝐝𝐮𝐬𝐳𝐲.”

TFL to must read, jeśli pokochaliście Bractwo Kurków i związaliście się z jego bohaterami. Dostajemy tutaj wszystko, czego brakowało nam w poprzednich częściach: uzupełnienie informacji o działaniach Bractwa, tego jak powstało, co działo się w życiu naszych ukochanych postaci, gdy dorastali — JAK zostali zmuszeni wcześnie dorosnąć i stać się sprytniejsi, szybsi, lepsi, by przetrwać i osiągnąć swoje cele. Co działo się z Tobiasem w Exodusie na przestrzeni lat, gdy nie byliśmy w stanie tego zobaczyć.

Ta książka to 500 stron czystych uczuć; skupia się ona na wyjaśnieniu kwestii, które mogłyby Was zastanawiać, i tych dotyczących przeszłości i przyszłości.

To zbiór rozdziałów z młodości Tobiasa, ukazujących, jak stał się taką osobą, jaką jest dzisiaj. Naprzemiennie mamy też rozdziały teraźniejsze, opowiedziane zarówno z jego perspektywy, jak i Cecelii, które pokazują, z czym zmagają się po wszystkim co przeszli, jak to wpłynęło na ich osobowości i na powolny rozwój ich relacji. A także co jeszcze dopiero ich czeka, bo ta historia jeszcze się nie zakończyła. Jeśli myśleliście, że po zakończeniu Exodusa czeka nas sielanka, to się myliliście — przed kłamstwami i sekretami przeszłości trudno jest uciec. Autorka idealnie wyważa zmagania w próbach ponownego zaufania i budowania związku, z nowymi nowinkami. Jednocześnie funduje nam smutną opowieść o chłopcach, którzy poświęcili wszystko, by dokonać zemsty za utratę, którą byli zmuszeni cierpieć.

Każdy rozdział z przeszłości napawał mnie przygnębieniem. Chciałam przytulić Tobiasa, chciałam by ktokolwiek okazał mu troskę. Jemu i kruczym chłopcom. A wracając do teraźniejszości, odczuwałam melancholię i deja vu, bo choć relacja C i T całkowicie się zmieniła, zmagali się wciąż z tymi samymi słabościami i problemami, balansując między toksycznym związkiem, a próbami naprawienia go. Choć chwilami mnie irytowali, bo miałam wrażenie, że utknęli w komunikacji i spędzali więcej czasu marnując go i kłócąc się, niż ruszając do przodu. Jest to powodem, dla którego zaniżyłam trochę ocenę, ale poza tym książka wywarła na mnie dobre wrażenie i wzbudziła mnóstwo uczuć.

Ale kończąc tę trylogię, mogę myśleć tylko o tym, jak mi smutno, bo już zawsze będzie mnie z nią łączył ładunek emocjonalny, wspomnienia pełnych przeżywania godzin, które spędziłam, poznając losy Cecelii, Seana, Dominica i Tobiasa. ❤️‍🩹

Potrzebuję więcej!

Po raz kolejny już chciałabym podziękować tłumaczom i redakcji Flow Books za utworzenie tekstu, przez który wręcz się płynie! Oczywiście Kate Stewart ma piękne pióro pełne wrażliwości i potrafi stworzyć historię, która jest jednocześnie namiętna, tajemnicza i melancholijna, ale nie da się ukryć faktu, że dobre tłumaczenie cringe-free pozwala zachować emocje, którymi ta seria była nacechowana.

Teraz pozostaje mi tylko czekać i mieć nadzieję, że doczekamy się również „One last rainy day” w polskim przekładzie. ☔️🖤🐦‍⬛

„𝐓𝐨 𝐂𝐞𝐜𝐞𝐥𝐢𝐚 𝐮𝐤𝐫𝐚𝐝𝐥𝐚 𝐦𝐧𝐢𝐞 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐚; 𝐨𝐭𝐨 𝐧𝐚𝐣𝐬𝐳𝐜𝐳𝐞𝐫𝐬𝐳𝐚 𝐩𝐫𝐚𝐰𝐝𝐚 𝐮𝐤𝐫𝐲𝐭𝐚 𝐠𝐥𝐞𝐛𝐨𝐤𝐨 𝐰 𝐦𝐨𝐣𝐞𝐣 𝐳𝐥𝐨𝐝𝐳𝐢𝐞𝐣𝐬𝐤𝐢𝐞𝐣 𝐝𝐮𝐬𝐳𝐲.”

TFL to must read, jeśli pokochaliście Bractwo Kurków i związaliście się z jego bohaterami. Dostajemy tutaj wszystko, czego brakowało nam w poprzednich częściach: uzupełnienie informacji o działaniach Bractwa, tego jak powstało, co działo się w życiu naszych ukochanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobnie jak w dwóch poprzednio wydanych książkach Lynn Painter, mam nieco mieszane uczucia wobec całej historii. Po skończeniu jej, nie wiedziałam, jak ją ocenić i wciąż nic się nie zmieniło. Było w niej kilka rzeczy, które mi się podobały, ale i takie, które w ogóle mi nie podeszły. Zacznijmy od tych pierwszych.

JACK. Z jakiegoś powodu już od pierwszego spotkania z nim wiedziałam, że będzie z niego hubby material i to się nie zmieniło. Bardzo mu kibicowałam, żeby podbił serce Hallie tak jak zrobił to z moim (mimo że sabotował związek Hallie z kimś innym – man gotta do what he gotta do to get the girl). Pojawiły się też sarkastyczne potyczki słowne, co było bardzo na plus. Ogromne nadzieje wzbudził we mnie jednak motyw randek.

I tutaj wszystko spaliło na panewce, bo to właśnie ta część książki mi się nie spodobała, a wręcz mnie wynudziła. Wciągnęłam się dopiero w drugiej połowie, gdy Hallie i Jack pojechali na wesele jej siostry i udawali parę. To był taki fake dating, który lubię i szybciorem dotarłam do końca, by ponownie spotkać się z rozczarowaniem – 3rd act break up, dramatyczne pogodzenie i nagłe zakończenie – trzy rzeczy, których najbardziej nie lubię w romansach i jeszcze mniej, gdy pojawiają się wszystkie naraz.

Doceniam, że historia została opowiedziana z obu perspektyw, co dało mi wgląd w myśli obu bohaterów. Bez nich chyba bym ich tak dobrze nie zrozumiała, bo miałam wrażenie, że autorka bardzo nieznacznie przybliżyła nam ich osobowości, a w dodatku zostawiła wiele wątków otwartych. O co chodzi z wujkiem Mackiem? Jaki był tego powód? I czy ta książka naprawdę musiała zostać napisana w trzeciej osobie?

Niemniej jednak jest to krótka i błyskawiczna lektura, uroczy wręcz rom–com, więc jeśli macie ochotę na coś lekkiego, to się sprawdzi. Jeśli jednak macie krótką cierpliwość do bohaterów, tak jak ja, nie jestem pewna, czy Hallie nie wymęczy Was, jak to zrobiła ze mną.

Podobnie jak w dwóch poprzednio wydanych książkach Lynn Painter, mam nieco mieszane uczucia wobec całej historii. Po skończeniu jej, nie wiedziałam, jak ją ocenić i wciąż nic się nie zmieniło. Było w niej kilka rzeczy, które mi się podobały, ale i takie, które w ogóle mi nie podeszły. Zacznijmy od tych pierwszych.

JACK. Z jakiegoś powodu już od pierwszego spotkania z nim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Emma miała łatwe, zaplanowane życie, ale nie przez siebie, tylko innych. Gdy jej szkolna miłość, Jesse, odwzajemnia jej uczucie i kończą szkołę, porzucają oczekiwania, wyjeżdżają z miasta i robią to, co kochają. Podróżują i biorą ślub. Wszystko jest idealnie, aż to momentu, gdy helikopter Jessego się rozbija. Emma musi zmierzyć z żałobą, marzeniami, które być może już przeminęły i po drodze spotyka przyjaciela ze szkoły, Sama, który ponownie otwiera jej serce na miłość. Ale gdy wszystko wydaje się idealne, Emma dostaje telefon. Jesse żyje. I wraca do domu.


“Jedyne prawdziwe miłości” to naprawdę wielowarstwowa powieść, która choć pyta nas, czy możemy wybrać jedną prawdziwą miłość i czy możemy kochać więcej niż jedną osobę, dotyka też personalnych tematów; marzeń, pasji, rodziny, przyjaźni. Czego naprawdę pragniemy od życia i dojrzewania do tego, by to zrozumieć.

Było to moje pierwsze, ogromnie wyczekiwane spotkanie z tą autorką, ale chyba nie do końca rozumiem ten cały hype. Ta historia z pewnością zaczęła się interesująco, ale im dalej, tym mniej mi się podobała. Może to kwestia tej konkretnej powieści, a może moich osobistych upodobań, ale ani podczas lektury, ani po jej odłożeniu, nie czułam nic poza zirytowaniem i rozczarowaniem rozwojem fabuły oraz postępowaniem bohaterki.

Cała historia skupia się bardziej na jej rozterkach wewnętrznych, niezdecydowaniu. Nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania, jej odbijania między jednym facetem a drugim. Tak, Emma została postawiona w trudnej sytuacji, ale nie potrafiłam jej współczuć, bo jej postępowanie było nieracjonalne – z łatwością zapominała o jednej miłości, gdy była z drugą i na odwrót. Choć się miotała, nie miała żadnych wyrzutów sumienia.

Zabrakło mi też Sama, bo jednak fabuła skupiała się wokół tej trójki, a ja miałam wrażenie, że on był zaledwie dodatkiem. Sam podbił moje serce od pierwszego spotkania i kibicowałam mu do samego końca. W moim odczuciu był on bratnią duszą Emmy i dzięki niemu w tę opowieść zostało tchnięte życie. Przewracałam strony tylko dla niego i myślę, że gdybym spotkała kogoś takiego jak on w prawdziwym życiu, chętnie rzuciłabym się w ramiona miłości. Bardzo szkoda, że został najbardziej pokrzywdzony w tym całym rozwoju, miałam wrażenie jakby cały czas był tylko “opcją na czarną godzinę”, Emma nigdy nie traktowała go jak swoją miłość, jak Jessa.

Natomiast przez irytację nie mogłam się zżyć z bohaterami ani poczuć empatię wobec tego przez, co przeszli i zakończyłam lekturę sfrustrowana Emmą do granic możliwości.

Emma miała łatwe, zaplanowane życie, ale nie przez siebie, tylko innych. Gdy jej szkolna miłość, Jesse, odwzajemnia jej uczucie i kończą szkołę, porzucają oczekiwania, wyjeżdżają z miasta i robią to, co kochają. Podróżują i biorą ślub. Wszystko jest idealnie, aż to momentu, gdy helikopter Jessego się rozbija. Emma musi zmierzyć z żałobą, marzeniami, które być może już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

1️⃣ żadnego całowania
2️⃣ żadnych randek, tylko przygody na jedną noc
3️⃣ żadnej wymiany numerów
4️⃣ żadnych hokeistów
5️⃣ żadnego zakochiwania się

Sidney żyje według tych zasad, skupiona na podążaniu za swoimi marzeniami – stażu w ambasadzie i karierze politycznej, chcąc iść w ślady zmarłej matki, która musiała poświęcić swoje. Sid wie dobrze, jak to jest być na zawsze na ostatnim miejscu, dzięki ojcu pracującym w NFL i nie pozwoli sobie na żadne rozproszenia i ryzyko. Nieważne, że Jax postanowił złamać wszystkie jej reguł w momencie, w którym się poznali. Wkrótce on wyjedzie i zostanie zawodowym graczem, a ona… także musi robić to, co kocha. Nie ma żadnej alternatywy, która pozwoliłaby im zostać razem.

✔️ new adult
✔️ zakład
✔️ he falls first
✔️ fwb

“Zasada numer pięć” jest książką, którą czyta się błyskawicznie. Wciąga od pierwszej strony i kończy się ją tego samego dnia. Nie prezentuje ona jednak nic nowego, zaskakującego czy świeżego. Jest to typowy romans sportowy, który zaczyna się typowo: chłopak zauważa dziewczynę przy barze, wpada w obsesję na jej punkcie, ona początkowo się opiera, ale on postanawia zburzyć wszystkie jej mury. Brzmi znajomo?

Jax jest pewnym siebie, zaborczym i troskliwym bohaterem. Sidney jakoś nie zapadła mi w pamięć, oprócz jej wiecznych rozważań, co zrobić w związku z Jaxem. Konflikt, przekomarzanki i dialogi czasem są żywcem wyjęte z Wattpada, więc nie jest to literatura wysokich lotów, ale nie była też taka zła. Jeśli macie ochotę na jakiś szybki, lekki i przyjemny odmóżdżacz, do którego możecie podejść bez większych oczekiwań – i jeśli jak ja, macie słabość do romansów sportowych – ta książka może się sprawdzić. Nie mogę powiedzieć, że nie oczekiwałam od niej czegoś lepszego, ale ostatecznie spełniła swoją rolę jako szybki przerywnik pomiędzy bardziej wymagającymi lekturami.

1️⃣ żadnego całowania
2️⃣ żadnych randek, tylko przygody na jedną noc
3️⃣ żadnej wymiany numerów
4️⃣ żadnych hokeistów
5️⃣ żadnego zakochiwania się

Sidney żyje według tych zasad, skupiona na podążaniu za swoimi marzeniami – stażu w ambasadzie i karierze politycznej, chcąc iść w ślady zmarłej matki, która musiała poświęcić swoje. Sid wie dobrze, jak to jest być na zawsze na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W tym świecie potomkowie Mojr dziedziczą ich moce. Io i jej siostry potrafią zobaczyć linie życia każdej osoby, łączące ich z rzeczami, które kochają. Jedna je tka, druga wzmacnia lub osłabia, a trzecia – Io, może je przeciąć. Dziewczyna pracuje jako detektywka, dzięki niciom potrafi zobaczyć zdrady ludzi. Ale niecodzienne morderstwa dokonane przez Zmory z zerwaną nicią życia, sprawiają, że królowa gangów zatrudnia Io do pracy nad rozwikłaniem tej zagadki. A do współpracy zostaje jej przydzielony Edei – chłopak, z którym łączy ją nić przeznaczenia.

W swojej powieści autorce udało się stworzyć interesujący, dystopijny świat; zatopione miasto Alante, ciekawy podział społeczeństwa na dzieci potomków bogów, tych szykanowanych i zwyczajnych ludzi, biednych i bogatych, wojny gangów, oryginalne motywy fantastyczne oraz naprawdę intrygującą zagadkę kryminalną, która z łatwością dorównałaby takim seriom jak Stalking Jack The Ripper.

Tylko że to, co najlepsze w tej książce zostało zalane niczym Alante falami info dumpu. Autorka ma tendencję do zarzucania czytelnika informacjami, długimi akapitami, które z początku sprawiały, że ciężko było mi się wciągnąć oraz często mnie dezorientowały. Do samego końca tak naprawdę miałam z tym problem, przez co w którymś momencie po prostu zaczęłam omijać większość opisów, bo ciągle wybijałam się z rytmu i gubiłam, kto, co i jak. Widać, że świat został dokładnie przemyślany i zaplanowany, ale dla mnie osobiście czasami AŻ ZA dokładnie, przez co dobijając do ostatniej strony odczułam, że tak naprawdę niewiele się wydarzyło jak na te 370 stron.

Najbardziej podobał mi się wątek romantyczny. Edei był cudowny, a pomysł na nić przeznaczenia łączącą go z Io to majstersztyk. Szkoda, że nie został wykorzystany pełen potencjał takiego połączenia, ale jest jeszcze na to pole w drugim tomie. Sama Io bardzo mi zaimponowała, była inteligentna i stopniowo wyzbywała się swoich lęków. To bardzo odświeżające, gdy bohaterka nie użala się nad sobą, tylko podejmuje decyzje i działa.

Ostatnie rozdziały trzymały w napięciu, choć nie jestem pewna, czy podobało mi się takie zakończenie. Myślę, że można było zamknąć tę powieść w jednym tomie, ale na pewno rozważę sięgnięcie po kolejny – dla Edeia, Io i ich magicznej więzi.

W tym świecie potomkowie Mojr dziedziczą ich moce. Io i jej siostry potrafią zobaczyć linie życia każdej osoby, łączące ich z rzeczami, które kochają. Jedna je tka, druga wzmacnia lub osłabia, a trzecia – Io, może je przeciąć. Dziewczyna pracuje jako detektywka, dzięki niciom potrafi zobaczyć zdrady ludzi. Ale niecodzienne morderstwa dokonane przez Zmory z zerwaną nicią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oraya została adoptowana przez króla wampirów Domu Nocy, wyciągnięta spod gruzów jej zniszczonego wojną domu, w którym zginęła jej ludzka rodzina i dziedzictwo. W świecie wampirów została otoczona ochroną ojca, ale musiała nauczyć się zabijać bez litości, by przetrwać—a także by się przygotować. Kejari to turniej, w którym albo wygrywasz albo umierasz, a polana krew jest ofiarą dla bogini Nyaxii, która spełni życzenie zwycięzcy. Jeśli Oraya wygra, połączy się z ojcem, zyskując jego potęgę i już nigdy nie będzie musiała się bać. Ale im dłużej trwa turniej, tym bardziej Oraya zaczyna kwestionować wszystko co wie—bunt wampirów, swojego konkurenta Raihna, który krok po kroku przebija się przez jej mury obronne, oraz własne serce.


ŻiSN posiada ciekawie zbudowany świat: królestwa na granicy wojny oraz skrajność świata wampirów oraz ludzi. Jest też pełna znanych nam już, ale ukochanych motywów: sierota, turniej na śmierć i życie, magiczne istoty, tym razem, co ciekawe, wampiry ze skrzydłami, panujące nad magią.

Jeśli czytaliście jakąkolwiek książek Sarah J. Maas, odczujecie tutaj podobieństwo do jej postaci Fae, ogólnie do charakteru jej powieści, From blood and ash czy Igrzysk Śmierci.

Największym jednak atutem tej książki są bohaterowie. Każda postać posiada swoje unikalne cechy, które sprawiają, że czujemy się z nimi związani. Ich działania, rozwój i reakcje na różne sytuacje cementują ich charakter.

Oraya jest człowiekiem, który dorastał w mrocznym, brutalnym świecie wampirów i musiała się dostosować, by przetrwać, poświęcając część swojej ludzkiej natury. Była silna, sprytna i tym samym niedoceniana przez swoich przeciwników.

Raihn miał wiele cech wspólnych z nią, ale jednocześnie był jej całkowitym przeciwieństwem i dzięki temu idealnie się uzupełniali i zgrywali; jako przeciwnicy, sojusznicy, przyjaciele. Kochałam ich razem, nawet wtedy, gdy byli wrogami — choć nie zauważyłam, aż tyle niechęci z jego strony. 😳 Wampir z sercem człowieka>>>

Jednak muszę przyznać, że jednym z niewielu mankamentów tej książki jest jej tempo. Pomimo ciekawie zbudowanej fabuły i faktu, że poniekąd od początku jesteśmy wrzuceni w turniej, akcja często wydaje się być mało dynamiczna i czyta się troszkę wolno. Oprócz ostatnich rozdziałów, nie miałam takiego odczucia, że nie potrafię odłożyć książki, aczkolwiek wciąż czytało mi się ją przyjemnie.

Autorka stworzyła świat pełen magii, mroku, intryg i niezwykłych wampirów, umiejętnie łącząc elementy fantastyki i pasjonującego romansu. A jej zakończenie pozostawiło mnie z chęcią natychmiastowego sięgnięcia po kontynuację!

Oraya została adoptowana przez króla wampirów Domu Nocy, wyciągnięta spod gruzów jej zniszczonego wojną domu, w którym zginęła jej ludzka rodzina i dziedzictwo. W świecie wampirów została otoczona ochroną ojca, ale musiała nauczyć się zabijać bez litości, by przetrwać—a także by się przygotować. Kejari to turniej, w którym albo wygrywasz albo umierasz, a polana krew jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Miłość i inne słowa" jest historią o niejednej, lecz dwójce ludzi, którzy kochają czytać, a słowa są tym, co rodzi między nimi więź.

Autorki stworzyły przepiękną, uroczą, ciepłą, a chwilami nawet wzruszającą i głęboką powieść o miłości, przyjaźni, dorastaniu, stracie i pokrewieństwie dusz, a także samych słowach, które stanowią dużą część historii, a przy tym są jej siłą, bo sposób, w jaki została napisana, chwycił mnie za serce.

Po śmierci mamy Macy, jej tata robi wszystko, by nie czuła się samotna i sumiennie wypełnia polecenia, która jego żona zostawiła w kwestii jej wychowywania. Jednym z nich jest wyjazd do domku weekendowego, gdzie podczas dnia otwartego, Macy poznaje chłopca czytającego w garderobie. Cała jego ogromna i głośna rodzina, tak inna od jej własnej, mieszka w domku obok i gdy tylko Macy się wprowadza, nawiązuje się między nimi wyjątkowa więź, która z czasem przeradza się w coś większego. Przez lata widują się w każdy weekend i powoli zakochują, a towarzyszą temu książki i słowa. Wydaje im się, że już zawsze będą razem – w końcu są swoimi bratnimi duszami i nie wyobrażają sobie bez siebie życia. Ale jedna noc wszystko zmienia.

Piętnaście lat później wpadają na siebie, ale Macy ma poukładane życie, a przynajmniej tak myśli, i nie wie, czy jest w stanie z powrotem przyjąć do niego Elliota. Ten z kolei gotów jest stanąć na głowie, by ją odzyskać.

Pamiętam że zaczynając tę książkę, miałam z początku obawy, że podniosłam sobie oczekiwania wobec niej zbyt wysoko, ponieważ przez zabieg, za którym osobiście nie przepadam – przeskoki co rozdział od teraźniejszości do przeszłości, wybijałam się z rytmu. Ale wiecie co? Jak tylko się do tego przyzwyczaiłam, przepadłam. Od dawna nie czytałam książki, która tak by mi się spodobała i wzbudziła we mnie tak wiele uczuć.

Jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę słowo ✨soft✨, wyskoczą Wam Macy i Elliot. Ich relacja właśnie taka była, nie ma dla niej lepszego słowa, a rozdziały z ich nastoletnich czasów sprawiły, że uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Elliot jest ucieleśnieniem komfortu. Jego postać i każde słowo, które wymówił było pełne miłości i oddania. Nie dało się nie zauważyć, jak bardzo zakochany był w Macy; zawsze był tam dla niej, a jego obecność wszystko zmieniała. Jeśli lubicie kolekcjonować swoich książkowych chłopców jak ja, Elliot jest perfekcyjnym kandydatem na męża książkowego.

Poprzez postać Macy poruszone zostały również takie motywy jak dorastanie bez matki i samotne rodzicielstwo, z którym jej ojciec musiał się zmierzyć. Każdy z bohaterów tej powieści miał tutaj swoje miejsce, swoją osobowość, autentyczność, dopełniał historii i emocji w niej zawartych. Gwarantuję, że pokochacie każdego z osobna.

Nie znam innej książki, która tak dobrze poruszyła by temat pokrewieństwa dusz. Macy i Elliot byli swoimi bratnimi duszami, ale nie dlatego, że tak siebie nawzajem nazywali, ale dlatego że nawet bez wspominania tego, każdy może to dostrzec. THEY'RE EACH OTHER'S PERSON. EVERYTHING.

Byłam pewna od pierwszych rozdziałów, że dam tej powieści najmniej 9/10. Niestety, gdy doszło do rozwiązania zagadki nocy, która rozdzieliła bohaterów, autorki zdecydowały się na rozwiązanie, które wzbudziło we mnie negatywne uczucia i które według mnie było mocno niepotrzebne, po czym zamiotły to pod dywan. Jest to jedna, jedyna rzecz, która mi się tutaj nie spodobała. Ponieważ jednak dawno nie czytałam książki, która aż tak by mnie urzekła, zdecydowałam się udawać, że to nie miało miejsca.

Jedyne czego ja potrzebuję do szczęścia, to lekkie i przyjemne pióro oraz chemia między bohaterami, a tutaj dostałam to wszystko i więcej. Ta historia zmiękczyła moje serce, a przy tym była zmysłowa w wyjątkowy sposób; czułam to w pozornie niewinnych dotknięciach pocałunkach na szyi, długich, głębokich spojrzeniach i pełnych oddania zapewnieniach miłości. Ten zabieg całkowicie mnie kupił.

Mogę z czystym sercem powiedzieć, że to jedna z moich ulubionych historii miłosnych.

"Miłość i inne słowa" jest historią o niejednej, lecz dwójce ludzi, którzy kochają czytać, a słowa są tym, co rodzi między nimi więź.

Autorki stworzyły przepiękną, uroczą, ciepłą, a chwilami nawet wzruszającą i głęboką powieść o miłości, przyjaźni, dorastaniu, stracie i pokrewieństwie dusz, a także samych słowach, które stanowią dużą część historii, a przy tym są jej siłą,...

więcej Pokaż mimo to