Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

John Flanagan jest jednym z moich ulubionych autorów – seria Zwiadowcy moim zdaniem jest po prostu fenomenalna i wszystkim gorąco ją polecam. Wprawdzie zostało mi jeszcze kilka tomów do przeczytania (swoją drogą zastanawiam się, czy nie zacząć jej czytać od początku), ale postanowiłam zapoznać się z drugą serią również dziejącą się w świecie wykreowanym w Zwiadowcach. Bardzo się cieszę z tego powodu, ponieważ Araluen zauroczył mnie swym pięknem, a teraz mam okazję bliżej poznać Skandię – odpowiednik naszej Skandynawii, w której żyją odważni, waleczni i nieposkromieni Skandianie.

Hal Mikkelson jest synem znakomitego skandyjskiego wojownika, poległego w walce oraz aralueńskiej niewolnicy. Przez swe pochodzenie czuje się wykluczony przez rówieśników, którzy widzą w nim jedynie aralueńską krew, choć chłopiec czuje się Skandianinem. Nie jest tak sprawny fizycznie jak jego koledzy, ale jego siła drzemie w umyśle – to doskonały strateg, sternik, wynalazca, złota rączka i, jak się wkrótce okazuje, świetny przywódca. Wszyscy młodzi mężczyźni w wieku 16 lat rozpoczynają trening na wojownika, żołnierza i ukończywszy go otrzymują swą własną broń i hełm. Właśnie zaczyna się kilkutygodniowy obóz przetrwania, w którym rywalizują między sobą trzy drużyny utworzone przez chłopaków: drużyna Wilków na czele z Rollondem, drużyna Rekinów na czele z Tursgudem oraz drużyna wyrzutków, która została utworzona przez najsłabszych z grona czyli Czaple. Na jej przywódcę zostaje wybrany Hal i czeka go niełatwe zadanie, bowiem jej członkom daleko do ideału skandyjskiego żołnierza.

Czaple to grupa nastolatków, z których każdy stanowi odrębną jednostkę, posiada charakterystyczne cechy, ale wszyscy wzajemnie się uzupełniają. Hal to, jak już wspomniałam, świetny przywódca; Stig charakteryzuje się siłą, szybkością i wybuchowością; Ingvar ma problemy ze wzrokiem; Jesper to doskonały złodziejaszek; bliźniacy Wulf i Ulf wiecznie się ze sobą kłócą; Stefan potrafi naśladować dźwięki a Edvin jest inteligentny i oczytany. Stanowią zgraną drużynę, która dzięki swej elokwencji i sprytowi jest zdolna pokonać wszystkie przeciwności losu. Ale czy uda się im wygrać rywalizację z silniejszymi przeciwnikami z drużyn Wilków i Rekinów? Ta, która zwycięży, będzie cieszyła się uznaniem wśród Skandian.

„Cóż to za drużyna! Złodziej, przewrażliwiony na swoim punkcie pierwszy oficer, niemal ślepy niedźwiedź, błazen, bliźniaki, których nikt nie potrafi odróżnić, mól książkowy i skirl, który nie wie nawet, jak powinien wyglądać porządny żagiel. Trudno wyobrazić sobie lepszy skład.”

Jak już wspomniałam, uwielbiam świat wykreowany przez Flanagana. Jest on dziki, rządzą w nim prawa natury, a ludzie żyją według rytmu przyrody. Doceniane są takie cechy jak honorowość, uczciwość, patriotyzm, przyjaźń, chęć oddania życia w razie potrzeby za kraj i przyjaciół, a Skandianie tworzą jedną wielką rodzinę. Pojawia się tu nawet Erak, którego poznałam i polubiłam w Zwiadowcach.

Zauważyłam jednak sporo podobieństw do Zwiadowdców – Hal jak nic przypomina Willa, a jego relacja z przyjacielem poległego ojca Thornem kojarzyła mi się z Willem i Haltem. Stig, najlepszy kumpel Hala przypominał mi Horace’a, który również charakteryzuje się siłą fizyczną, wybuchowością i lojalnością. To, że świat wykreowany przez Flanagana pokrywa się z tym w Zwiadowcach mnie nie dziwi, ale widać, że autor chce zwrócić uwagę wśród czytelników na cechy, o których mówiłam.

Wyrzutki to powieść opowiadająca o tym, że każdy z nas jest inny a przez to wyjątkowy. A z innymi ludźmi tworzymy jedną wielką całość i wzajemnie się z nimi uzupełniamy. Każdy z nas ma inne talenty a przez to sprawdza się w innej roli. Lektura nowej serii Flanagana wciągnęła mnie niesamowicie, dosłownie ją pochłonęłam. Choć uważam, że jest nieco słabsza od Zwiadowców, to polecam ją zarówno płci męskiej jak i żeńskiej. To świetna powieść przygodowa, w której dobro walczy ze złem, nie brak tu również humoru, dzięki czemu nieraz zaśmiewałam się pod nosem. Zakończenie pozostawia niedosyt i gdybym tylko miała pod ręką kolejny tom, to niezwłocznie bym się za niego zabrała. To, co wychodzi spod pióra Johna Flanagana jest moim zdaniem genialne i mam zamiar przeczytać wszystko, co napisał.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

John Flanagan jest jednym z moich ulubionych autorów – seria Zwiadowcy moim zdaniem jest po prostu fenomenalna i wszystkim gorąco ją polecam. Wprawdzie zostało mi jeszcze kilka tomów do przeczytania (swoją drogą zastanawiam się, czy nie zacząć jej czytać od początku), ale postanowiłam zapoznać się z drugą serią również dziejącą się w świecie wykreowanym w Zwiadowcach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tak jak większość tu obecnych częściej sięgam po literaturę zagraniczną niż polską. Nie wiem z czego to wynika, podejrzewam że z tego, iż trudno jest mi znaleźć naprawdę dobre polskie powieści i częściej są zwyczajnie bez szału. W moje gusta czytelnicze i łapki rzadziej trafiają książki naszych rodzimych autorów. Tym razem przedstawię jednak pozycję polskiej utalentowanej pisarki Anny Kańtoch, która w 2009 roku otrzymała Nagrodę im. Janusza A.Zajdla za opowiadanie "Światy Dantego".

Lata 50. XX wieku. W tych trudnych dla Polski powojennych czasach żyje trzynastoletnia Nina, która mieszka wraz z rodzicami i bratem. Jest grzeczną dziewczyną, pomaga mamie i dobrze się uczy. To, co odróżnia jej świat od naszego to fakt istnienia aniołów, które zostały zesłane na ziemię. Muszą ukrywać się przed UB, który stara się ich pozbyć. Pewnego dnia Nina dowiaduje się, że została wybrana przez niebiańskie istoty i nakłoniona przez wpatrzoną w anioły matkę postanawia wyruszyć do oddalonych o wiele kilometrów Markotów do opuszczonego klasztoru, w którym poznaje dwanaścioro pozostałych dzieciaków, które również przybyły tam w tym samym celu co ona. Nikt tak naprawdę nie wie do końca w jakim, ale szybko okazuje się, że miejsce to skrywa niejedną tajemnicę… Bohaterowie będą musieli wykazać się niemałą odwagą, aby móc bezpiecznie powrócić do swoich domów, a wakacje te z pewnością będą niezapomniane…

Nina to rezolutna i odważna młoda osoba, która zawsze umie poradzić sobie w trudnych momentach. Wie również, co odpowiedzieć swym rozmówcom w krępujących sytuacjach lub wtedy, gdy nie chce, aby prawda wyszła na jaw. Ma jednak niską samoocenę, co sprawia, że często użala się nad sobą i płacze, co często mnie irytowało. Nie wiemy zbyt wiele o jej przeszłości czy rodzinie, gdyż poznajemy ją podczas podróży do Markotów, a narracja skupia się bardziej na teraźniejszych wydarzeniach. Zdradza nam jednak fakt, iż życie w Polsce kilka lat po zakończeniu II Wojny Światowej nie było usłane różami. Matka Niny żyje przeszłością i prawdopodobnie cierpi na depresję spowodowaną faktem, iż w czasie wojny straciła braci. Natomiast ojciec przedstawiony został jako mężczyzna rozpieszczający swą córkę i próbujący wnieść w jej codzienność nieco kolorów.

"Świat o świcie był tak bardzo inny - świeży i wymyty, jakby czekał, drzemiąc, na ludzi, którzy za chwilę go zapełnią."

W powieści występuje także kilkanaścioro dzieci, z których każde jest inne. Spotkać można więc bliźniaczki pochodzące ze wsi, mówiące wiejską gwarą, prostolinijne i nieowijające w bawełnę; Adama – wrednego, podlizującego się intryganta; Staszka chodzącego w kolorowych ubraniach z zagranicy; pulchnego Jacka z dużym poczuciem humoru; chłopczycę Tamarę; przepiękną Lidkę; rządzącą wszystkimi Elizę; silnego Mariusza i jego kłamliwego koleżkę, nazywanych Flipem i Flapem oraz najmłodszych z całej gromady Małgosię i Tymka.

Tajemnica Diabelskiego Kręgu to powieść z gatunku fantastyki adresowana przede wszystkim do młodzieży. Zwroty akcji, mnóstwo tajemnic i magii to coś, z czym możemy spotkać się na jej kartach. Nie można narzekać na nudę, ponieważ fabuła już od samego początku nas wciąga, a sama podróż Niny do Markotów okupiona była całą masą przygód. Jako dziecko uwielbiałam tego typu historie i uważam, że ta świetnie nadaje się dla osób, które wyrosły już z literatury dziecięcej, ale nie czują się jeszcze na siłach, aby sięgać po fantastykę dla starszych czytelników. Dobrze się przy niej bawiłam i nie żałuję spędzonego z nią czasu. Jestem zadowolona z tego, że trafiłam na dobrą polską pisarkę; na plus zasługuje również fakt, iż jest to powieść jednotomowa, dzięki czemu historia zamyka się w jednej książce. A teraz zmykajcie na pociąg do Markotów – tylko uwaga, nie wysiadajcie podczas postoju aby kupić lody, bo może się to źle skończyć!

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Tak jak większość tu obecnych częściej sięgam po literaturę zagraniczną niż polską. Nie wiem z czego to wynika, podejrzewam że z tego, iż trudno jest mi znaleźć naprawdę dobre polskie powieści i częściej są zwyczajnie bez szału. W moje gusta czytelnicze i łapki rzadziej trafiają książki naszych rodzimych autorów. Tym razem przedstawię jednak pozycję polskiej utalentowanej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Corina Bomann to niemiecka autorka książek fantastycznych i historycznych dla młodzieży. W Polsce jest znana, oprócz Mechanicznych pająków, z powieści Wyspa motyli, która trafiła na listę bestsellerów „Spiegla”. Nie czytałam jeszcze jej poprzedniej powieści, Mechaniczne pająki były moim pierwszym spotkaniem z jej twórczością. Nie mogę już wytrzymać, dlatego w tym miejscu krzyczę, że musicie ją przeczytać!

Bohaterką Mechanicznych pająków jest nastoletnia Violet Adair – młoda londyńska szlachcianka, która mieszka w ogromnej posiadłości ze służbą, nosi przepiękne stroje i przygotowuje się do balu debiutantek – w końcu najwyższa pora, aby znalazła sobie męża. Z pozoru wydaje się być zwykłą dziewczyną żyjącą u kresu XIX wieku. Jeśli jednak poznamy ją bliżej przekonamy się, że do bycia roztrzepaną i głupiutką bardzo jej daleko. Bale, piękne stroje i przyszłość u boku nudnego, pozbawionego jakichkolwiek pasji mężczyzny to coś, na co w żadnym wypadku się nie zgodzi. Nocami oraz w wolnych chwilach, gdy nikt nie patrzy, konstruuje wynalazki i marzy o tym, aby za kilka lat stać się znaną wynalazczynią i pierwszą kobietą, która wejdzie w szeregi Towarzystwa – znanego londyńskiego zrzeszenia osób, które zajmują się tym samym co ona. Wynajęła nawet bez wiedzy rodziny laboratorium w biednej dzielnicy Londynu, aby móc przeprowadzać doświadczenia.

„Nadmiar fantazji i pomysłowość jakoś nie były w cenie. Dziewczęta powinny dawać się wcisnąć w gorsety, uśmiechać się i w żadnym razie nie zdradzać, że w ich głowach mieszka jakiś rozum.”

Nic jednak nie mogłaby czynić bez pomocy Alfreda, majordomusa z tajemniczą przeszłością, którą dziewczyna zna, a wiedzę tę wykorzystuje po to, aby mężczyzna pomagał jej w działaniach. Nie jest to jednak relacja oparta na szantażu – dwójkę bohaterów łączy przyjaźń i wzajemny szacunek. Gdy pewnego dnia na balu zorganizowanym przez rodziców Violet nagle umiera jeden z lordów, dziewczyna postanawia rozpocząć śledztwo na własną rękę, a jej umiejętności i obecność Alfreda okażą się niezbędne… Kto chce pozbyć się wysoko postawionych osób i w jakim celu?

Violet to typ bohaterki, który lubię najbardziej: nie jest infantylna, nie wzdycha przez większość książki do wybranka swego serca ; jest za to spostrzegawcza, spontaniczna, konkretna, ma swoje zdanie na dany temat, poświęca się pasji, a także zdaje sobie sprawę z istniejącej biedy, nie jest na nią obojętna i wie, że z racji swego urodzenia jest uprzywilejowana. Mogę ją dopisać do, istniejącej w mojej głowie, listy ulubionych bohaterek.
Zazwyczaj chwilę zajmuje mi wciągnięcie się w lekturę, muszę przeczytać kilkadziesiąt stron, żeby poznać bohaterów, przekonać się, o czym opowiada historia i zaciekawić, co wydarzy się dalej. Ale w Mechanicznych pająkach było całkiem inaczej – od samego początku coś zaskoczyło i wkręciłam się w fabułę. Od razu polubiłam Violet i Alfreda oraz pracowników cyrku pana Blakley’a, którzy pojawiają się nieco później.

Akcja powieści osadzona jest w roku 1888, w tle mając szybko rozwijającą się mechanizację życia codziennego. Z tego, co autorka pisze w posłowie, nie wszystkie fakty jednak zgadzają się z prawdziwą historią. Mimo wszystko możemy przenieść się do czasów, gdy dobra nauki nie były tak szeroko dostępne i uzmysłowić sobie, że kiedyś życie codzienne niosło ze sobą o wiele więcej trudności związanych z brakiem sprzętów, które używamy dzisiaj.

Dzięki Corinie Bomann przeżyłam cudowną podróż w przeszłość do Anglii rządzonej przez królową Wiktorię, pełną różnic pomiędzy ludźmi bogatymi a biednymi. Świetni, sympatyczni bohaterowie, których nie da się nie lubić oraz połączenie opisów czasów wiktoriańskich oraz kryminału, w którym trup ściele się gęsto dało wciągającą i niezwykłą powieść, którą z czystym sercem gorąco polecam.

www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com

Corina Bomann to niemiecka autorka książek fantastycznych i historycznych dla młodzieży. W Polsce jest znana, oprócz Mechanicznych pająków, z powieści Wyspa motyli, która trafiła na listę bestsellerów „Spiegla”. Nie czytałam jeszcze jej poprzedniej powieści, Mechaniczne pająki były moim pierwszym spotkaniem z jej twórczością. Nie mogę już wytrzymać, dlatego w tym miejscu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Richard Paul Evans znany jest polskim czytelnikom przede wszystkim z powieści skierowanych do kobiet. Napisał jednak również powieści młodzieżowe z cyklu Michael Vey opowiadające o losach chłopca obdarzonego elektryczną mocą. Jakiś czas temu czytałam tom pierwszy, który przypadł mi do gustu, dlatego też bez wahania sięgnęłam po jego kontynuację.

Michael wraz z przyjaciółmi po ucieczce z akademii, w której szkolone były inne osoby posiadające tę samą "przypadłość" co on, ukrywa się przed członkami instytucji Elgen, która chce wykorzystać ich umiejętności do swoich egoistycznych celów. Chłopak oprócz żądnego władzy i pieniędzy doktora Hatcha ma na głowie inne zmartwienie - chce odszukać i uwolnić matkę porwaną przez złych ludzi, którzy wykorzystują ją, aby móc szantażować Vey'a. Wraz z gronem przyjaciół wybiera się do Peru, gdzie odkrywa szokującą prawdę o instytucji Elgen i o doktorze Hatchu.

Powieść Michael Vey. Bunt przepełniona jest akcją, która mknie niczym pendolino. Cały czas coś się dzieje i autor nawet na chwilę nie zwalnia tempa. Strzelaniny, pościgi, walka ze strażnikami, wkradanie się do cudzych przybytków i posługiwanie się elektryczną mocą to chleb powszedni dla jej bohaterów. Dobrze mi się to czytało i nie było momentów, w których bym się nudziła. Jedyne do czego chciałabym się przyczepić to to, że ZAWSZE w trudnych sytuacjach, w momentach wydawać by się mogło bez wyjścia, bohaterowie znajdują rozwiązanie problemu, które nie raz spada im z nieba. Przez jakiś krótki czas zmagają się z komplikacjami, ale już na następnej stronie wychodzą raźno z opresji. Może dziwnie to zabrzmi, ale wolałabym, żeby przytrafiło im się coś złego i więcej czasu szukali na wyjście z danej sytuacji niż co chwilę mieli problemy i po mrugnięciu okiem je rozwiązywali.

"Nie jestem bohaterem. Jestem piętnastolatkiem, który nie ma pojęcia, co robi."

Michael to dojrzały piętnastolatek, na którego barki z dnia na dzień spadła ogromna odpowiedzialność, gdyż oprócz tego, że nie jest normalnym nastolatkiem, to jeszcze na dodatek musi odbić matkę z rąk porywaczy. Polubiłam go, ale mógłby być nieco bardziej niegrzeczny, bo jego dobroć była aż zbyt duża, przez co nie do końca był wiarygodną postacią. Być może został tak wykreowany ze względu na to, iż jest to powieść młodzieżowa, a jej bohaterowie powinni świecić przykładem. Ja jednak lubię postacie pełne wad, nie nieskazitelne, ponieważ dzięki temu łatwiej jest mi się z nimi utożsamić.

Druga część przygód Michaela Vey'a zapewnia kilka godzin dobrej rozrywki. To dobra powieść dla młodzieży - zarówno dziewcząt jak i chłopców. Na uwagę zasługuje fakt, iż świetnie prezentuje metody mącenia w ludzkiej psychice za pomocą tortur, upokorzeń i filmów, które sprawiają, że człowiek zaczyna z własnej lub niewłasnej woli wierzyć w czyjąś ideologię, w tym przypadku doktora Hatcha. Końcówka była naprawdę interesująca i wprowadziła nowy, myślę że główny wątek w kolejnym tomie, który z ciekawości na pewno przeczytam.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Richard Paul Evans znany jest polskim czytelnikom przede wszystkim z powieści skierowanych do kobiet. Napisał jednak również powieści młodzieżowe z cyklu Michael Vey opowiadające o losach chłopca obdarzonego elektryczną mocą. Jakiś czas temu czytałam tom pierwszy, który przypadł mi do gustu, dlatego też bez wahania sięgnęłam po jego kontynuację.

Michael wraz z przyjaciółmi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najbardziej popularną książką Matthew Quicka jest Poradnik pozytywnego myślenia, na podstawie której nakręcono film z Jennifer Lawrence i Bradley'em Cooperem w rolach głównych. Jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać, jak i pozostałych powieści Quicka. Wybacz mi, Leonardzie było moim pierwszym spotkaniem z jego twórczością i mogę zaliczyć je do jak najbardziej udanych.

Leonard kończy właśnie osiemnaście lat. Nadchodzi dzień jego urodzin i chłopak postanawia go spędzić w osobliwy sposób - ma zamiar popełnić morderstwo, a następnie odebrać sobie życie. Ten fakt świadczy już o tym, że będziemy mieli do czynienia z niezwykłym bohaterem i niecodzienną historią. Tak więc Leonard, który jest jednocześnie narratorem swojej opowieści, zwracając się bezpośrednio do czytelnika przedstawia swój ostatni dzień życia oraz motywy nim kierujące.

Chłopak nie czuje się szczęśliwy, dnie spędza w większości samotnie, gdyż jego matka woli rozwijanie swej kariery i romansowanie niż opiekę nad synem i w domu pojawia się rzadko. Leonard uwielbia filmy z Bogartem w roli głównej i ogląda je wielokrotnie ze swym jedynym przyjacielem, sąsiadem Waltem - staruszkiem palącym jeden papieros za drugim, również potrzebującym towarzystwa. Obaj na tyle znają swoje ulubione produkcje, że rozmawiają ze sobą posługując się cytatami, co moim zdaniem jest godne pochwały. Poza tym nastolatek uwielbia jeździć metrem i obserwować dorosłych, utwierdzając się w przekonaniu, że... nie warto dorastać i że nie chce skończyć tak jak oni: zgorzkniali, niezadowoleni ze swojego życia, ale nie robiący nic by to zmienić.

"Wiem, że tak naprawdę zależy ci tylko na tym, by to wszystko się skończyło - że nie potrafisz dostrzec jakiejkolwiek nadziei w przyszłości, że świat sprawia wrażenie mrocznego i przerażającego. Może nawet masz rację, bo świat niewątpliwie potrafi być paskudnym miejscem."

Podczas lektury wielokrotnie nasuwało mi się na myśl pytanie: właściwie dlaczego bohater chce zabić swojego kolegę? Myślę, że w Waszych głowach również się ono pojawi. Autor nie odkrywa kart od razu, dopiero po pewnym czasie dowiadujemy się, co wydarzyło się w przeszłości, jakie okropne wydarzenia musiały mieć miejsce, aby ten młody człowiek zapragnął pozbawić kogoś życia.

Leonard uważany jest za dziwaka. Myślę, że w polskich realiach również miałby problemy w kontaktach z rówieśnikami. Chłopak ma duszę artysty, jest wrażliwy i o wiele dojrzalszy od swoich kolegów i koleżanek. Zauważa to, czego oni nie potrafią dostrzec, stawia wiele błyskotliwych pytań i posiada mnóstwo przemyśleń dotyczących otaczającej nas rzeczywistości. Gdy czytałam tę książkę, wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego nigdy wcześniej sama nie zadawałam sobie i innym takich pytań i nie miałam takich refleksji jak Leonard. Poza tym krytykuje on świat dorosłych, którzy zatracili gdzieś w sobie dziecięcą fantazję i radość na rzecz wiecznie niezadowolonej miny i myślenia tylko o sobie. Jedynymi osobami, z którymi posiada dobry kontakt jest wspomniany sąsiad Walt, który jest jednocześnie jego najlepszym przyjacielem (swoją drogą stanowią dość osobliwy duet) oraz nauczyciel Herr Silverman posiadający podobną osobowość do chłopaka, autentycznie troszczący się o dobro swoich uczniów, wykonujący swoją pracę z powołania, a sami wiemy, że takich pedagogów jest niestety bardzo mało w naszym społeczeństwie.

"Wydaje się, jakby wszyscy znani mi dorośli nienawidzili swojej pracy i swojego życia. Poza Waltem i Herr Silvermanem nie znam chyba nikogo po osiemnastym roku życia, komu śmierć nie przyniosłaby ulgi. "

Wybacz mi, Leonardzie to powieść w stylu Johna Greena - mamy tu do czynienia z postacią specyficzną, ale dającą się lubić już od pierwszych stron. Ironiczne poczucie humoru i niezwykła osobowość łączą się w zapadającego w pamięci na długo bohatera. Nie mogę nie wspomnieć o przypisach, które momentami zajmują całą stronę i które pochodzą od... Leonarda, co moim zdaniem jest genialnym pomysłem - fabuła nie "zaśmieca" się zbędnymi na pozór fragmentami, a poza tym odnosi się wrażenie, że rzeczywiście czyta się zapiski człowieka z krwi i kości. Taki właśnie jest Leonard i cała ta powieść - prawdziwa, nie dająca o sobie zapomnieć i przekonująca, że książka nie musi być pełna magicznych istot, aby przyciągnąć młodych (i nie tylko) czytelników, że dzięki autentycznym bohaterom historia może obronić się sama.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Najbardziej popularną książką Matthew Quicka jest Poradnik pozytywnego myślenia, na podstawie której nakręcono film z Jennifer Lawrence i Bradley'em Cooperem w rolach głównych. Jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać, jak i pozostałych powieści Quicka. Wybacz mi, Leonardzie było moim pierwszym spotkaniem z jego twórczością i mogę zaliczyć je do jak najbardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zanim wybrałam się do biblioteki nie słyszałam ani słowa na temat twórczości Karin Slaughter. Nie wiedziałam również, że Zbrodniarz jest szóstym tomem serii o agencie wydziału śledczego Willu Trencie. Mój wzrok przyciągnęła okładka, która moim zdaniem jest niesamowita - tajemnicza i wywołująca dreszcze. Dodatkowo do jej wypożyczenia zachęcił mnie opis oraz zdanie, które możecie zobaczyć tuż pod tytułem: "Cienie przeszłości drzemią w murach opuszczonego sierocińca...". I właśnie to zdanie ostatecznie przekonało mnie do zapoznania się z tą powieścią. Nawet fakt, iż jest to już któryś tom cyklu nie zniechęcił mnie do jej przeczytania, choć zazwyczaj czytam poszczególne części po kolei i raczej twardo się tego trzymam.

Jak już wspomniałam głównym bohaterem powieści jest agent wydziału śledczego Will Trent. Obecnie wykonuje dosyć nudną i niewiele znaczącą pracę - jest kimś w rodzaju ochroniarza na lotnisku w Atlancie. Ma stale na pieńku z szefową, starą wygą, Amandą Wagner, która od wielu lat pracuje w policji, poprowadziła mnóstwo spraw i cieszy się szacunkiem wszystkich współpracowników i podwładnych. Gdy pewnego dnia zostaje zamordowana studentka, to właśnie Amanda rozpoczyna śledztwo. Sprawa ta łudząco przypomina morderstwa dokonywane trzydzieści lat temu, w których ginęły nastoletnie prostytutki. Istnieje zbyt wiele podobieństw do tamtych zabójstw, trudno więc mówić o przypadkowej zbieżności. Wiele lat temu, gdy miały miejsce zbrodnie, tożsamość mordercy wraz z przyjaciółką próbowała odkryć młodziutka Amanda - początkująca policjantka. Pracy nie ułatwiała jej płeć oraz fakt, iż jest córką wielkiego Duke'a Wagnera - grubej ryby w policji. W teraźniejszości dochodzeniem bardzo chciałby zająć się Will, ale początkowo z niewiadomych przyczyn szefowa odsuwa go od niego. Dlaczego po tylu latach morderca uderza ponownie? I jaki związek ma z tym wszystkim Will?

"Niesprawiedliwość nigdy nie wydaje ci się tak tragiczna, jak wówczas, gdy puka do twoich drzwi."

Zbrodniarz to świetny thriller, który trzyma w napięciu przez cały czas. Narracja nie skupia się na jednym bohaterze lecz "przeskakuje" z każdym kolejnym rozdziałem na inną postać. Występują tu retrospekcje, w których możemy przenieść się do lat 70. XX wieku i "na bieżąco" śledzić poczynania młodej Amandy oraz towarzyszyć przetrzymywanym dziewczynom. Autorka porusza temat segregacji rasowej, która jeszcze wtedy istniała w Stanach Zjednoczonych, w mniejszym lub w większym stopniu. Możemy zobaczyć, jak traktowani byli czarnoskórzy, jakie relacje występowały pomiędzy czarnoskórymi a białymi policjantami i jak traktowani byli afroamerykańscy przestępcy. Poza tym okazuje się, że kobiety w tamtych czasach również nie miały łatwo, szczególnie jeśli wykonywały zawód policjantki, który uważany był za typowo męski i panowało przeświadczenie, że płeć piękna o wiele gorzej radzi sobie w tym fachu. Amanda i jej przyjaciółka miały mnóstwo problemów ze względu na to, iż były kobietami, a chciały przecież tylko wymierzyć sprawiedliwość. Prawda jest taka, że ryzykowały całą swoją karierę. W tych trudnych czasach między dwoma kobietami narodziła się przyjaźń, która przetrwała lata, a sprawa prowadzona przez Amandę ukształtowała ją jako policjantkę.

Są tu też fragmenty poświęcone sekcji zwłok, które bardzo lubię zarówno w powieściach jak i serialach, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. W Zbrodniarzu jest to podwójnie ciekawe, ponieważ przenosimy się do prosektorium w latach 70. i w czasach obecnych. Jak to bywa w dobrych thrillerach, autorka poddaje wnikliwej analizie ludzką psychikę, nie tylko psychopatycznego mordercy, ale również innych postaci oraz skupia się na życiu osobistym głównego bohatera.

Moim zdaniem Zbrodniarz to dopieszczony w 100% thriller, o czym świadczy jego zakończenie. W pełni mnie ono usatysfakcjonowało i było przede wszystkim zaskakujące. Autorka ciekawie pociągnęła nie tylko wątek morderstwa, ale także mniej znaczących bohaterów. Polecam tę pozycję wszystkim miłośnikom gatunku i tym, którzy chcą przeżyć podróż do Ameryki lat siedemdziesiątych XX wieku. Dla mnie było to przypadkowe odkrycie, które sprawiło, że mam ochotę poznać inne powieści tej autorki, których w Polsce zostało wydanych na szczęście całkiem sporo.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Zanim wybrałam się do biblioteki nie słyszałam ani słowa na temat twórczości Karin Slaughter. Nie wiedziałam również, że Zbrodniarz jest szóstym tomem serii o agencie wydziału śledczego Willu Trencie. Mój wzrok przyciągnęła okładka, która moim zdaniem jest niesamowita - tajemnicza i wywołująca dreszcze. Dodatkowo do jej wypożyczenia zachęcił mnie opis oraz zdanie, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W informacjach o autorce możemy wyczytać, że C.J.Daugherty to była dziennikarka śledcza. Mimo iż nie wykonuje już tej profesji, to wciąż drzemie w niej zainteresowanie naturą przestępców i tych, którzy próbują ich powstrzymać. W serii Wybrani mamy do czynienia z ludźmi gotowymi, dosłownie, dążyć po trupach do celu. A wszystko to w imię władzy...

Allie udało się zaaklimatyzować w Akademii Cimmeria. Ma nowych przyjaciół i chłopaka, nie popełnia już przestępstw, a wręcz przeciwnie - jest dumą dla rodziny, gdyż celująco zdała wszystkie egzaminy. Zaczyna się nowy semestr i priorytetem dla wszystkich uczniów i pracowników szkoły jest to, aby jak najszybciej wyremontować ją po pożarze, który poczynił ogromne szkody. Do tego dochodzi niezakończony spór z Nathanielem, który staje się coraz odważniejszy i coraz bardziej nieustępliwy. Na dodatek w murach akademii ukrywa się szpieg, który informuje wroga o tym, co się w niej dzieje. Allie poznaje część tajemnic dotyczących zarówno Akademii Cimmeria jak i jej osoby. To jednak nie koniec, bowiem odpowiedzi rodzą kolejne pytania...

C.J.Daugherty już od samego początku wrzuca czytelnika w wir wydarzeń. Od pierwszych stron akcja pędzi, jedynie momentami zwalniając. Podczas lektury w głowie niemalże cały czas rozbrzmiewało mi pytanie: "Kto jest szpiegiem? Czyżby to...?" (w miejsce kropek wstawcie sobie każdego bohatera Dziedzictwa). Obudziło to we mnie łowcę poszukującego zdrajcy. Zresztą część drugą czytało mi się przyjemniej niż pierwszą, głównie ze względu na to, że od początku coś się w niej dzieje, natomiast w tomie pierwszym autorka poświęciła sporą część na to, by główna bohaterka zaaklimatyzowała się w nowym otoczeniu.

"Najbliższa osoba może wyrządzić ci największą krzywdę."

Allie Sheridan w tym tomie zyskała w moich oczach, gdyż stała się dojrzalsza i bardziej odpowiedzialna. Podoba mi się również to, że nie jest perfekcyjna i jak każdy człowiek popełnia błędy i podejmuje nie do końca dobre decyzje. Za to zaczął wkurzać mnie Carter, który ciągle narzucał innym swoje zdanie i tak jak w poprzedniej części go lubiłam, tak tu moja sympatia zmalała. Pozostałym bohaterom autorka poświęciła tak naprawdę niewiele uwagi, zwłaszcza Jo, której w Wybranych było pełno, a tu pojawiła się zaledwie kilka/kilkanaście razy. Nie mogłam się też oprzeć wrażeniu, że pozostałe postacie stoją w cieniu Allie.

Podoba mi się aura tajemniczości, która unosi się na kartach Dziedzictwa. Od dziecka uwielbiałam powieści, w których mrok i niedopowiedzenia kryją się tuż za rogiem. Cieszę się również, że nie ma tu wampirów, o czym wspominałam w recenzji poprzedniego tomu, gdyż miałam właśnie takie podejrzenia. Okazuje się, że wcale nie trzeba kreować istot paranormalnych z nadprzyrodzonymi mocami, aby stworzyć historię pełną zagadek.

"Życie to pasmo bólu i najlepiej by było, gdybyś się zaczęła do tego przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie znika. Gromadzi się jak śnieg. Oswój się z tym jak najszybciej."

Uważam, że Dziedzictwo to dobra kontynuacja Wybranych. Brakuje mi tu jednak typowo brytyjskich akcentów, nawiązujących do kultury, przez co historia staje się "amerykańska". Trudno doszukiwać się w niej głębi, ale stanowi świetną rozrywkę i godziny pełne wrażeń. Autorka wciąż nie odkryła jeszcze wszystkich kart, co sprawia, że mam ochotę sięgnąć po kolejne tomy, aby krok po kroku, strona po stronie poznawać tajemnice Akademii Cimmeria.


[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

W informacjach o autorce możemy wyczytać, że C.J.Daugherty to była dziennikarka śledcza. Mimo iż nie wykonuje już tej profesji, to wciąż drzemie w niej zainteresowanie naturą przestępców i tych, którzy próbują ich powstrzymać. W serii Wybrani mamy do czynienia z ludźmi gotowymi, dosłownie, dążyć po trupach do celu. A wszystko to w imię władzy...

Allie udało się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mój przyjaciel mrok to drugi tom cyklu o niewielkim miasteczku Hollows leżącym gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Jego mieszkańcy tworzą jedną wielką rodzinę, znają się od lat, choć nie zawsze żyją w dobrych stosunkach. Spotykamy tu wielu bohaterów, którzy zmagają się z przeróżnymi problemami, a wszystko to dzieje się właśnie w Hollows.

Głównym wątkiem powieści jest sprawa zaginionej przed laty kobiety, której teraz, po śmierci ojca, poszukuje syn Michael. Plotki głoszą, że była nieszczęśliwa w małżeństwie i pewnego dnia spakowała walizkę, wsiadła do czarnego samochodu i uciekła z kochankiem porzucając męża i dwójkę dzieci. Jednak jej syn w to nie wierzy i próbuje poznać prawdę. Uważa, że matka nie była typem osoby, która z dnia na dzień zostawia całe swoje życie, a przede wszystkim dzieci, które darzyła ogromną miłością. Czy kobieta rzeczywiście uciekła? A może przydarzyło jej się coś okropnego, coś, co na zawsze zmieni życie jej syna?

Życie w niewielkim Hollows nie jest idyllą. Tak jak w innych miejscach na świecie ludzie mają swoje problemy i autorka mówi o tym w swojej powieści. Poznajemy w niej emerytowanego policjanta Jonesa Coopera, który nie może pogodzić się z koszmarami z przeszłości oraz tym, że nie wykonuje już pracy, która była jednocześnie jego największą pasją. Z polecenia żony chodzi do psychologa, ale dopiero pomoc w prywatnym śledztwie dotyczącym poszukiwań matki Michaela napędza go do działania, dopiero wtedy czuje, że jego życie ma jakiś sens i nie jest miałką papką.

"Na tym polega hipokryzja dorosłości: nie chcesz, by dzieci, o które się troszczysz, robiły rzeczy, które sam robiłeś, kiedy nie miałeś pojęcia, jak kruche jest życie."

W Hollows od niedawna mieszka także pisarka Bethany Graves razem ze swoją nastoletnią córką Willow. Kobieta chciała uciec od zgiełku Nowego Jorku i przenieść się do niewielkiej mieściny, w której będzie miała święty spokój i poświęci się tworzeniu i wychowywaniu córki. Dziewczyna natomiast nie czuje się dobrze w nowym miejscu, myśli tylko o tym, że chciałaby wrócić do poprzedniego życia.

Na kartach powieści poznajemy również Paulę Carr - niegdyś przebojową i pełną życia kobietę, teraz matkę dwójki dzieci, nieustannie zastraszaną i kontrolowaną przez męża. Nie stosuje on wobec niej przemocy fizycznej, ale psychiczną, przez co kobieta czuje się jak w klatce - nie może samodzielnie wykonać ani jednego kroku.

Losy bohaterów nieustannie splatają się ze sobą, przez co podczas lektury nie mamy wrażenia, że przytłacza nas ilość wątków. Wszystkie one tworzą jedną, spójną historię, która naprawdę wciąga. Narracja przeskakuje w każdym rozdziale od jednej osoby do drugiej, przez co miałam wrażenie, że muszę przeczytać jeszcze jeden rozdział, bo a nuż w kolejnym dowiem się, jak potoczyły się losy bohaterów z rozdziału poprzedniego.

Okładka jest mroczna i tajemnicza, co wprowadza w przeświadczenie, że będziemy mieli do czynienia z horrorem lub thrillerem. Nic bardziej mylnego - moim zdaniem Mój przyjaciel mrok to przede wszystkim powieść obyczajowa, w której możemy zobaczyć, że nie tylko nasze życie nie jest kolorowe, że każdy człowiek, niezależnie od statusu majątkowego, prędzej czy później będzie miał w swoim życiu trudne momenty. Jeśli chodzi o wątek dotyczący zaginięcia matki Michaela, moim zdaniem zakończył się w ciekawy sposób, nieprzewidywalny dla mnie i pokazuje jak pokręcona jest ludzka psychika. Natomiast ogólnie zakończenie wszystkich wątków było dla mnie zbyt poprawne, zbyt grzeczne, wolałabym żeby coś potoczyło się źle lub żeby "polała się krew". Utwierdziło mnie ono w przekonaniu, że raczej jest to powieść obyczajowa niż mocny thriller.

Mój przyjaciel mrok to pozycja, wobec której miałam odmienne oczekiwania. Otrzymałam coś innego, ale nie znaczy, że gorszego. Bardzo mi się spodobała, chętnie po nią sięgałam, a po jej odłożeniu historia cały czas siedziała mi gdzieś z tyłu głowy. Mam teraz zamiar sięgnąć po poprzedni tom tego cyklu oraz po inne wydane w Polsce dzieła Lisy Unger.


[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Mój przyjaciel mrok to drugi tom cyklu o niewielkim miasteczku Hollows leżącym gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Jego mieszkańcy tworzą jedną wielką rodzinę, znają się od lat, choć nie zawsze żyją w dobrych stosunkach. Spotykamy tu wielu bohaterów, którzy zmagają się z przeróżnymi problemami, a wszystko to dzieje się właśnie w Hollows.

Głównym wątkiem powieści jest sprawa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Powieść Gayle Forman po raz pierwszy została wydana w Polsce w 2010 roku pod innym tytułem - Jeśli zostanę. Jednak głośno zrobiło się o niej dopiero niedawno, gdyż w kinach pojawiła się jej ekranizacja z Chloe Grace Moretz i Jamiem Blackleyem w rolach głównych. Ja również dałam się złapać w tę pułapkę dopiero teraz, choć wielokrotnie widziałam ją w bibliotece jeszcze w starym wydaniu - leżała sobie jakby zapomniana przez cały świat. Podejrzewam, że większość osób nadal nie kojarzy starej okładki i tytułu. Chciałam się przekonać, czy historia Mii rzeczywiście jest tak dobra i gdy tylko nadarzyła się taka okazja, zaczęłam ją czytać.

Mia to zwykła nastolatka, która wiedzie niemalże idealne życie - ma kochającą, szczęśliwą rodzinę, cudownego chłopaka, wspaniałą przyjaciółkę i pasję - grę na wiolonczeli. Jak to zwykle bywa, nic nie zapowiada tragedii, która się jej przydarza. Zwykły dzień, zwykła przejażdżka z rodziną, podczas której zmienia się wszystko. W jednej chwili szczęśliwa rodzina istnieje, a w następnej już nie. Codziennie słyszymy o wypadkach samochodowych, jednak nie poświęcamy im większej uwagi, ponieważ nas nie dotyczą. Jednak dla Mii coś, co zdarza się na drogach każdego dnia jest końcem wszystkiego. A może początkiem czegoś nowego?

Dusza dziewczyny opuszcza ciało i Mia patrzy na wszystko z innej perspektywy. Widzi służby ratunkowe, martwych najbliższych, siebie w stanie krytycznym. Obserwuje reakcje rodziny i znajomych i wspomina dobre i złe chwile, które przeżyła. Czy zdecyduje się zostać i żyć bez tych, którzy byli dla niej całym światem? A może odejdzie, gdyż taka perspektywa wydaje się być zbyt bolesna...

"Umieranie jest proste. To życie jest trudne."

Powiem szczerze, że gdyby nie "szał" na tę powieść i jej ekranizację, nie sięgnęłabym po nią, gdyż tak jak wspominałam, miałam już wielokrotną okazję, aby wypożyczyć ją z biblioteki, jeszcze w starszym wydaniu. Lubię jednak historie, które nie są płytkie i nie służą jedynie zabiciu czasu (choć po takowe również z chęcią sięgam). I choć zakończenia tej historii domyśliłam się jeszcze zanim zaczęłam ją poznawać, to nie zmieniło to mojej chęci to dowiedzenia się, jak się to wszystko potoczyło.

Mia miała ogromne szczęście, że urodziła się w takiej rodzinie. Nie mam na myśli jedynie tego, że nie było w niej żadnych patologii, głodu czy biedy, ale o relacje, które łączyły ją z rodzicami i bratem. Wszyscy nawzajem obdarzali się nie tylko miłością, ale również przyjaźnią; mogli zawsze o wszystkim porozmawiać. Sama także mam młodszego brata, wiążą nas podobne relacje i dzięki temu mogłam się utożsamić z główną bohaterką. I to właśnie wspomnienia dotyczące małego Teddy'ego najbardziej mną poruszyły. Na uwagę także zasługuje niezwykle dojrzała więź, jaka istniała pomiędzy nią a Adamem - jej chłopakiem. To, że posiadała takich najbliższych sprawia, że jeszcze trudniej pogodzić się nam z tym, że już ich nie ma, sami czujemy ból i wysyłamy ogromne dawki wsparcia dla Mii.

"A teraz jestem tutaj, samotna jak nigdy dotąd. Mam siedemnaście lat. Nie tak miało być. Nie tak miało wyglądać moje życie."

Niestety podczas lektury miałam nieustanne wrażenie, że "gdzieś już o tym czytałam". Po pewnym czasie uświadomiłam sobie dlaczego. Zostań, jeśli kochasz przypominało mi dwie inne powieści, które miałam okazję przeczytać: Potem Rosamund Lupton, w której główna bohaterka także "opuszcza" swoje ciało, które walczy o życie w szpitalu oraz Po tamtej stronie ciebie i mnie Jess Rothenberg, w której nastolatka analizuje swoje życie (różni się tym, że bohaterka już nie żyje).

Zostań, jeśli kochasz nie jest oryginalną historią, nie odmieni naszego życia, ale dobrze się ją czyta. Uważam, że świetnie nadaje się dla młodych czytelników, nastolatków, gdyż mimo niewielkiej objętości, pozwala zatrzymać się na chwilę i dostrzec, że rodzina - coś oczywistego dla większości z nas to ogromny skarb, o który powinniśmy dbać każdego dnia. Pomaga również w nauce cieszenia się z tego, co posiadamy. To dobra lekcja dla dorastającej młodzieży i nie tylko.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Powieść Gayle Forman po raz pierwszy została wydana w Polsce w 2010 roku pod innym tytułem - Jeśli zostanę. Jednak głośno zrobiło się o niej dopiero niedawno, gdyż w kinach pojawiła się jej ekranizacja z Chloe Grace Moretz i Jamiem Blackleyem w rolach głównych. Ja również dałam się złapać w tę pułapkę dopiero teraz, choć wielokrotnie widziałam ją w bibliotece jeszcze w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jakby to było, gdybyście mogli ponownie porozmawiać ze swoimi zmarłymi bliskimi? Usłyszeć ich głos, znów poczuć ich obecność... Na pewno nie raz o tym myśleliście. Temat ten podejmuje Mitch Albom w swojej najnowszej powieści Pierwszy telefon z nieba.

Coldwater to niewielka amerykańska mieścina, w której wszyscy znają wszystkich od pokoleń. Mieszkańcy wiodą spokojne, nudnawe życie i nic nie zwiastuje burzy, która rozpętuje się pewnego dnia. Do kilku osób niemalże w tej samej chwili dzwonią ich bliscy zmarli. Jak to możliwe? W jaki sposób kontaktują się z nimi i w jakim celu? A może to wszystko jedna wielka ściema? Nie wiadomo, czy to prawda, faktem jest jednak to, iż życie wszystkich mieszkańców Coldwater diametralnie się zmienia: do miasteczka przybywa prasa, telewizja i przede wszystkim ludzie mocno wierzący w to, iż są świadkami cudu. Zaczynają koczować pod domami "wybranych", modlić się, kościoły pękają w szwach. Wszyscy wydają się być nawróconymi chrześcijanami pragnącymi również usłyszeć głos swoich bliskich.

"Każde życie ma dwie historie: tę, którą człowiek przeżywa, i tę, którą opowiadają inni."

Jedyną, wydawać by się mogło normalną, osobą w całym tym cyrku jest Sully - mężczyzna po przejściach, niesłusznie osadzony w więzieniu, który po wyjściu z niego próbuje zacząć życie od nowa - wychowując małego synka i próbując pozbierać się po śmierci żony. Nie wierzy w mistyczną moc telefonów, uważa, że jest to czyjś sprytny zabieg, dzięki któremu może manipulować tysiącami ludzi - zarówno adresatów jak i pielgrzymów przybywających do Coldwater. Rozpoczyna własne śledztwo, w którym próbuje udowodnić innym, sobie a przede wszystkim synkowi czekającemu na telefon od zmarłej mamusi, że wszystko to jest jedną wielką mistyfikacją. Podczas lektury razem z bohaterami możemy zastanawiać się jak zakończy się ta historia i czy telefony z nieba okażą się prawdziwe.

"Żywi nie mogą rozmawiać ze zmarłymi! Myślicie, że gdyby mogli, to ja bym tego nie robił? Czy nie zamieniłbym kolejnych stu oddechów na jedno słowo od swojej zony? To nie możliwe. Nie ma Boga, który robi takie rzeczy. W Coldwater nie ma żadnego cudu. To jakaś sztuczka, oszustwo, wymysł, bujda na resorach!."

Kilka miesięcy temu miałam okazję zapoznać się z poprzednią powieścią Mitcha Alboma pod tytułem Zaklinacz czasu. Zwróciłam wtedy uwagę na specyficzny, charakterystyczny dla niego styl, na temat, który poruszał oraz na mnóstwo ciekawych i godnych zapamiętania cytatów. Uważam, że była ok, nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia, ale utkwiła mi w pamięci. Dlatego też postanowiłam sięgnąć po najnowszą powieść Alboma. Autor zachował swój styl, ponownie mamy kilku głównych bohaterów i również w tej historii umieścił sporo godnych zanotowania cytatów i pozwala zastanowić się nam, czytelnikom, jak byśmy zachowali się, gdybyśmy byli na miejscu bohaterów powieści.

Pierwszy telefon z nieba to opowieść pełna religijnych frazesów i przemyśleń dotyczących życia po śmierci z punktu widzenia katolików. Nie przepadam za wątkami religijnymi i przyznam szczerze, że momentami męczyły mnie wręcz fanatyczne zachowania bohaterów. Ciekawa jest natomiast reakcja Kościoła na wydarzenia mające miejsce w Coldwater, który nie wierzy w prawdziwość telefonów i traktuje tych ludzi jako "nadwrażliwych parafian".


Interesująca jest również reakcja ludzi na tajemnicze telefony. Zauważyć można, jak wielką potrzebę mamy by porozmawiać z bliskimi, jak bardzo za nimi tęsknimy, nawet wiele lat po ich odejściu. Mieszkańcy Coldwater niczym w kolejce po karpia w Lidlu pchali się do sklepu z telefonami, aby za wszelką cenę zakupić ten sam model, który miała jedna z osób otrzymujących telefony.

Pierwszy telefon z nieba to powieść, po której nie możemy oczekiwać pędzącej akcji. Początek i końcówka są bardziej dynamiczne niż pozostała część, gdzie wszystko toczy się dosyć monotonnie. Ogromnym atutem tej książki jest wątek sensacyjny i śledztwo prowadzone przez Sully'ego. Zresztą Sully to świetnie wykreowany bohater, którego najbardziej polubiłam w całej tej historii, głównie dlatego, że jest realistyczny i niepapierowy.

"Jeżeli znajdziesz w życiu jednego prawdziwego przyjaciela, jesteś bogatsza niż większość ludzi. Jeżeli ten prawdziwy przyjaciel jest twoim mężem, to spotkało cię błogosławieństwo. A jeżeli tym jedynym prawdziwym jest twoja siostra, niech ci nie będzie przykro. Ona przynajmniej nie może się z tobą rozwieść."

Jeśli znacie poprzednie dzieła Mitcha Alboma, to uważam, że nie zawiedziecie się na Pierwszym telefonie z nieba. To pozycja, która skłania do refleksji i pozwala uzmysłowić sobie, do jak wielkiego chaosu może doprowadzić jeden człowiek. A czy Wy chcielibyście otrzymać telefon z nieba? Czy może jesteście zdania, że zmarłych należy pozostawić w spokoju?

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jakby to było, gdybyście mogli ponownie porozmawiać ze swoimi zmarłymi bliskimi? Usłyszeć ich głos, znów poczuć ich obecność... Na pewno nie raz o tym myśleliście. Temat ten podejmuje Mitch Albom w swojej najnowszej powieści Pierwszy telefon z nieba.

Coldwater to niewielka amerykańska mieścina, w której wszyscy znają wszystkich od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przez bezmiar nocy to drugi tom trylogii Przez burze ognia. Poprzednią część czytałam już jakiś czas temu i przyznam, że nie pamiętałam z niej zbyt wiele oprócz ogólnego zarysu fabuły, choć bardzo mi się spodobała. Dlatego chwilę zajęło mi przypomnienie sobie szczegółów tej historii (nie było to proste, gdyż autorka od razu wciąga nas w wir wydarzeń, nie tracąc czasu na przypomnienie wcześniejszych wydarzeń). Jednak gdy już wciągnęłam się w tę opowieść, to wpadłam po uszy...

Aria i Perry spotykają się po długiej rozłące. Chłopak jest przywódcą plemienia Fal i to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za grupę kilkuset osób, która jest jego wielką rodziną. Czasy są trudne, bowiem burze eterowe są coraz silniejsze, a wspomniany eter jest zabójczy dla upraw, zwierząt i ludzi, czego skutkiem są coraz mniejsze ilości pożywienia. Aria natomiast dowiedziała się, co stało się z jej matką i również przeżywa ciężkie chwile. Zakochani muszą ukrywać swój związek przed resztą plemienia, ponieważ nie zaakceptowałoby ono jej pochodzenia. Czy Arii uda się zasłużyć na zaufanie Fal i czy bohaterowie poznają odpowiedzi na nurtujące ich pytania? I przede wszystkim czy uda im się opanować eter lub znaleźć Wielki Błękit - miejsce niezanieczyszczone i dające nadzieję na spokojne życie?

"Przywódcy muszą widzieć jasno w ciemności, Peregrine. Ty już to potrafisz."

Moim zdaniem największą zaletą tej powieści są jej bohaterowie. Aria i Perry do doskonały duet, a ich relacja nie jest w żadnym momencie przesłodzona. Poza tym są dojrzali i odpowiedzialni, głównie dlatego że nauczyło ich tego życie. Perry nie miał łatwego dzieciństwa - ojciec obwiniał go o śmierć matki, która zmarła przy porodzie, do tego dochodzi jeszcze ucieczka siostry i rywalizacja z bratem. Teraz, gdy jest przywódcą plemienia odpowiada za wszystkich, a ze względu na młody wiek musi udowodnić, że rzeczywiście zasłużył na swoją pozycję. Za to Aria od niedawna dopiero zna ciemną stronę życia, jeśli tak to mogę nazwać. Po tym, jak opuściła swój zamknięty, ograniczony świat, który dawał jej poczucie złudnego szczęścia i bezpieczeństwa, musiała nauczyć się sobie radzić, a także zagłębić się w tajniki swojego talentu.

Same talenty posiadane przez bohaterów to osobna kwestia. Moim zdaniem to ciekawy pomysł, zazwyczaj spotykam się z jakimiś nadprzyrodzonymi mocami, telepatią i innymi tego typu umiejętnościami, a tu autorka postawiła na nasze naturalne zmysły, jednak nieco je ulepszyła. Tak więc mamy tu do czynienia z Vidami, Audilami i Scirami - czyli osobami z doskonałym wzrokiem/słuchem/węchem. Te dary usprawniają życie w społeczeństwie i decydują o całej przyszłości, mam tu na myśli głównie wykonywany zawód. Każda osoba, która takowy dar posiada, znaczona jest specjalnym tatuażem pozwalającym rozpoznać, jaki zmysł jest u niej wyostrzony.

Wracając jednak do bohaterów, chciałabym dodać, że nie tylko główne postaci dają się lubić i nie irytują (mam tu na myśli Arię, wiemy dobrze jakie potrafią być nastolatki w powieściach). Świetnie wykreowani zostali bohaterowie drugoplanowi (uwielbiam Roara, który zawsze potrafił mnie rozśmieszyć). Cieszę się, że autorka ich nie pominęła, tylko sprawiła, że każdy z nich ma swoje oryginalne cechy dzięki którym mogę wyrobić sobie własne zdanie na ich temat i po zakończonej lekturze nie pomyślę sobie czegoś w stylu: "Aria i Perry są tacy i tacy, a reszta? Hmm... Nie wiem czym wyróżniały się pozostałe postacie."

W tej trylogii podoba mi się również to, że miłość nie wysuwa się na pierwszy plan. Owszem, jest jej dosyć sporo, ale nie tyle, abym mogła ją nazwać romansidłem. Mamy tu do czynienia nie tylko z miłością między dziewczyną a chłopakiem, ale także przyjaźnią, trudnymi relacjami z rodzicami i rodzeństwem. Uwielbiam też Talona, bratanka Perrego, który świetnie dogadywał się z wujkiem i mam nadzieję, że w kolejnej części autorka skupiła się na ich więzi. Ta seria pokazuje też, jak słaby jest człowiek w obliczu niszczycielskiej strony natury i że przyroda jest siłą, która może dać nam życie ale jednocześnie może brutalnie nam je odebrać.

Seria Przez burze ognia to jedna z najlepszych dystopii jakie czytałam i już teraz wiem, że z pewnością do niej powrócę. Wprawdzie nie zapoznałam się jeszcze z Wielkim Błękitem, ale mam już teraz pewność, że na długo zagości ona w moim sercu i że z czystym sumieniem mogę ją polecić. Myślę, że druga część jest nieco lepsza od poprzedniej i jeśli w trzeciej będzie jeszcze lepiej, to już zacieram ręce z niecierpliwości.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Przez bezmiar nocy to drugi tom trylogii Przez burze ognia. Poprzednią część czytałam już jakiś czas temu i przyznam, że nie pamiętałam z niej zbyt wiele oprócz ogólnego zarysu fabuły, choć bardzo mi się spodobała. Dlatego chwilę zajęło mi przypomnienie sobie szczegółów tej historii (nie było to proste, gdyż autorka od razu wciąga nas w wir wydarzeń, nie tracąc czasu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O Drodze umarłych przeczytałam kilka lat temu w jakiejś gazecie. Okładka i opis pozostały w mojej pamięci i gdzieś z tyłu głowy ciągle miałam wielką ochotę na jej lekturę. Pech chciał, że nie mogłam znaleźć jej ani w bibliotece ani w wersji elektronicznej, a kupować zwyczajnie nie chciałam. Po tak długim czasie dopadłam ją w swoje łapki i niezwłocznie zabrałam się za lekturę. Wyczytałam z tyłu, że jest to mieszanka powieści grozy i kryminału i z radości zaczęłam aż zacierać ręce. Czy rzeczywiście te obietnice zostały spełnione?

Bohaterami Drogi umarłych są czternastoletni Ruben i jego starszy brat Cole. Gdy ich siostra Rachel zostaje brutalnie zamordowana podczas wizyty u koleżanki, postanawiają wyruszyć do niewielkiej miejscowości, aby wyjaśnić przyczynę jej śmierci i odnaleźć mordercę, gdyż tylko dzięki temu policja wyda rodzinie ciało zmarłej, która będzie mogła zostać należycie pochowana. Zadanie nie jest proste, gdyż nikt nie chce mówić; mieszkańcy czegoś się obawiają, a na dodatek większość z nich stanowią lokalni przestępcy. Ruben i Cole nie poddają się jednak - wyposażeni w nieustępliwy charakter starszego brata i paranormalne zdolności młodszego za wszelką cenę próbują dojść do prawdy.

"Dźwięk, cisza, światło, ciemność... istniało tu coś, co zabierało życie i uśmiercało całą okolicę."

Ruben i Cole to bracia, którzy skrajnie się od siebie różnią, a mimo wszystko kochają się i byliby gotowi pójść za sobą w ogień. Ruben jest cichy, rozsądny, inteligentny i to on posiada dar, dzięki któremu może "wchodzić" do umysłów innych i odbierać ich myśli i emocje. To własnie nie do końca mi pasowało, bo nie wiem skąd ta umiejętność się u niego wzięła (może z tego, że w połowie jest Cyganem?). W ogóle uważam, że nic by się nie stało, gdyby jej nie posiadał i jakoś zwyczajnie mi nie współgrała z całą fabułą. Natomiast Cole jest zamknięty w sobie, twardy, nie daje sobie w kaszę dmuchać i miewa problemy z prawem. W tym duecie bierze sprawy w swoje ręce i nie boi się samodzielnie wymierzać sprawiedliwości. Za maską twardziela ukrywa się wrażliwy chłopak, który nie da tknąć palcem swojego młodszego braciszka. Nie możemy jednak poznać go bliżej, bo odniosłam wrażenie, że jedynie rozbija się po wiosce i pokazuje jaki jest niezwyciężony.

Jak wspomniałam na początku, możliwość przeczytania tej powieści sprawiła mi ogromną radość, gdyż uwielbiam kryminały. Poza tym miały tu wystąpić elementy powieści grozy, a mroczne, opustoszałe miasteczko, w którym wszyscy znają się od lat to idealne miejsce na osadzenie akcji horroru. Niestety, ja nie dopatrzyłam się w niej niczego, co sprawiłoby, że serce zabiło mi szybciej czy włosy stanęłyby mi dęba. Owszem, cala fabuła opiera się na wątku kryminalnym, ale dość szybko poznajemy tożsamość mordercy, którego "wyczuwa" Ruben, więc elementu zaskoczenia nie ma. Poza tym w kryminałach zazwyczaj jakoś poznajemy tego, kto zabił, możemy poznać jego charakter, a nawet (nie wiedząc oczywiście, że to on jest sprawcą) polubić. Tu ni z tego ni z owego dowiadujemy się, że zabił ten i ten, a dalsza część polega na scenach rodem z filmów akcji - strzelaniny, walki na pięści i noże, szantaże, lokalni mafiozi, którzy są gotowi zabić... Tak więc na nudę nie można narzekać, ale to nie jest to, co obiecuje wydawca.

W tym wszystkim umiejscowieni zostali Cyganie. Pasują oni do tej scenerii doskonale, ich obecność łączy się z pochodzeniem chłopców. W ostatnich latach ta społeczność nie była oceniana przychylnie przez resztę ludzi, dlatego uważam, że czytanie o Cyganach jako tych "dobrych" pozwoli młodym ludziom przychylniej na nich spojrzeć.

" - Dlaczego głupi i źli ludzie żyją, a dobrzy umierają?
- Bo to zły i głupi świat."

Narratorem powieści jest Ruben, który w ogóle nie wydaje się być czternastolatkiem. Język, którym się posługuje z pewnością mógłby pasować do dorosłego mężczyzny. Poza tym irytowały mnie jego filozoficzne dylematy, spoglądanie w gwiazdy i szukanie sensu wszystkiego. Zaznaczyłam sobie nawet jeden z bardziej hardcorowych (moim zdaniem) cytatów: "Nie podobało mi się to, że na monolicie mojej wiary w brata pojawiły się pęknięcia." Czy współcześni gimnazjaliści rzeczywiście używają taki słów jak "monolit"?

Droga umarłych to powieść, która początkowo zapowiada się całkiem nieźle i poza kilkoma niuansami dobrze mi się ją czytało. Niestety im bliżej końca, tym słabiej, a sama końcówka mocno mnie rozczarowała. Być może postawiłam jej zbyt wysoko poprzeczkę, dla mnie jest zwyczajnie przeciętna. Decyzję o jej lekturze pozostawiam Wam, nie skreślam jej całkowicie i cieszę się, że udało mi się ją znaleźć po tak długim czasie.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

O Drodze umarłych przeczytałam kilka lat temu w jakiejś gazecie. Okładka i opis pozostały w mojej pamięci i gdzieś z tyłu głowy ciągle miałam wielką ochotę na jej lekturę. Pech chciał, że nie mogłam znaleźć jej ani w bibliotece ani w wersji elektronicznej, a kupować zwyczajnie nie chciałam. Po tak długim czasie dopadłam ją w swoje łapki i niezwłocznie zabrałam się za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dwukrotnie już miałam okazję podróżować w czasie z bohaterami książek Evy Völler, o wdzięcznych tytułach Magiczna gondola i Złoty most. Za każdym razem zachwycałam się tym, jak doskonale autorka opisała zwyczaje, krajobrazy, stroje, zachowanie ludzi oraz architekturę miast, które moim zdaniem są ważnymi bohaterami jej powieści. Nie dziwne jest więc to, iż z niecierpliwością czekałam na to, by móc sięgnąć po kolejny tom i ponownie przenieść się w przeszłość. Czy to spotkanie było równie udane?

W Ukrytej bramie, trzecim tomie serii Poza czasem Sebastiano i Anna są doświadczonymi podróżnikami w czasie. Wydawać by się mogło, że nic już ich nie zaskoczy, w końcu zajmują się tym już od trzech lat. Tym razem jednak mają przed sobą niecodzienne zadanie - przenoszą się do dziewiętnastowiecznego Londynu, nie wiedząc tak naprawdę, jaki jest cel ich podróży. To ważna misja, której niepowodzenie może zmienić bieg historii, a niewiedza pary bohaterów jest warunkiem happy endu. Dlatego też wyposażeni tylko w niezbędne informacje trafiają do brytyjskiej stolicy, gdzie odgrywają rolę bardzo zamożnych arystokratów, którzy spędzili dzieciństwo na Barbadosie. Mieszkają w ogromnej posiadłości, mają do dyspozycji służbę i mnóstwo pieniędzy. Tak misternie skonstruowana przykrywka jest przyczyną wielu obaw Anny i Sebastiana, gdyż może oznaczać to tylko jedno - czeka ich najprawdopodobniej najtrudniejsze zadanie.

"Podróże w czasie były niekiedy romantyczne i zabawne, ale już życie w dawnych epokach zdecydowanie takie nie było." [s.104]

Moim zdaniem autorka ma niezwykły talent do wplatania mnóstwa ciekawostek historycznych, dotyczących danego okresu, w dzieje bohaterów. Dzięki temu nawet ci, którzy za historią nie przepadają, mogą w przyjemny sposób zdobyć nową wiedzę. Tym razem akcja dzieje się w Londynie, co dla mnie jest dodatkowym plusem, bo marzę, aby to miasto kiedyś odwiedzić. Mamy więc tu do czynienia z ówczesną angielską modą (zarówno damską jak i męską), etykietą, literaturą (powieści Jane Austen!) czy geografią Londynu. Nawet nie wiadomo kiedy przyswajamy te wzbogacające treść informacje.

Styl Evy Völler jest bardzo lekki i przyjemny w odbiorze. Podczas lektury kartki wręcz fruwają, gdyż duża czcionka, prosty język i dynamiczna akcja nie pozwalają odłożyć książki na bok choćby na chwilę. Co rusz działo się coś nowego, co niejednokrotnie zmieniało bieg całej fabuły i nie dawało mi "odpocząć", bo musiałam dowiedzieć się, co będzie dalej. W Ukrytej bramie zachowano ten sam zarys, plan historii - bohaterowie przenoszą się w przeszłość, powoli wykonują misję napotykając różne przeszkody, a wreszcie ktoś z ich otoczenia okazuje się być "tym złym" i próbują się z nim rozprawić. Zauważyłam, że ten sam schemat pojawia się w każdym tomie.

"Miłość potrafi skłonić człowieka do tego, by zabił albo zrobił coś strasznego, bez względu na to, co się z nim potem stanie." [s.431]

Nie jest tajemnicą fakt, iż Anna i Sebastiano są razem. Stanowią normalną parę, ich relacja nie jest przesłodzona i nie wybija się na pierwszy plan, co bardzo mi się spodobało. Autorka nie skupiła się na czułych słówkach lecz na przygodzie, którą wspólnie przeżywali. Jedynie Anna momentami mnie irytowała, ponieważ (nie zawsze) zachowywała się jak głupiutka nastolatka i czasem odnosiłam wrażenie, że autorka na siłę ją odmładza, jakby chciała dostosować jej zachowanie do młodszych niż ona czytelników.

Ukryta brama to część, która w mojej ocenie nie różni się od poprzedniej pod względem wrażeń, jakie miałam podczas lektury. Wciąż to Magiczna gondola będzie moim ulubionym tomem w serii i myślę, że to już się nie zmieni. Swoją drogą, ciekawa jestem, czy wyjdą kolejne części, bo to zakończenie byłoby dobrym zwieńczeniem serii, a jednocześnie bohaterowie mogliby przeżywać kolejne przygody. Nie ukrywam, że chętnie bym po nie sięgnęła, ale jeśli to już koniec, to również jestem usatysfakcjonowana.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Dwukrotnie już miałam okazję podróżować w czasie z bohaterami książek Evy Völler, o wdzięcznych tytułach Magiczna gondola i Złoty most. Za każdym razem zachwycałam się tym, jak doskonale autorka opisała zwyczaje, krajobrazy, stroje, zachowanie ludzi oraz architekturę miast, które moim zdaniem są ważnymi bohaterami jej powieści. Nie dziwne jest więc to, iż z niecierpliwością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Rywalki to powieść, o której słyszał chyba każdy, a przynajmniej każdy kojarzy jej przepiękną okładkę. Cieszę się, że jest ona identyczna jak oryginalna, ponieważ mnie również przypadła do gustu i uważam, że zasługuje na miano jednej z najciekawszych, jeśli chodzi o książki wydane w ostatnim roku. Ale czy sama historia jest równie interesująca? Czy może za ładnym obrazkiem kryje się paskudne wnętrze?

Główną bohaterką Rywalek jest nastoletnia America, mieszkająca razem z rodziną w państwie o dumnie brzmiącej nazwie Illea. Panuje tam podział na 8 klas, gdzie Jedynkami są członkowie samej rodziny królewskiej, a Ósemkami żebracy i bezdomni. Ami należy do Piątek i, tak jak reszta jej bliskich, jest artystką - posiada przepiękny głos i słuch muzyczny, dzięki czemu potrafi grać na wielu instrumentach. Rodzinne talenty są źródłem ich utrzymania i zawdzięczają im bardzo skromne, ale godne i szczęśliwe życie. Ami po kryjomu spotyka się z Aspenem, chłopakiem należącym do klasy o jedno oczko niżej. Nikt nie może się dowiedzieć o ich związku, co jest zarazem przerażające i ekscytujące.

Do publicznej wiadomości zostaje podane ogłoszenie, iż książę Maxon poszukuje żony i wszystkie chętne dziewczęta mogą się zgłosić, by potem spośród nich wybrać 35 kandydatek do Eliminacji. Ami nie ma zamiaru tego robić, w końcu jest już szczęśliwie zakochana. Ulega jednak presji najbliższych, ponieważ gdyby się jej udało, mieliby zapewniony dostatni byt na dłuższy czas i nikt nie chodziłby spać głodny. Nietrudno się domyślić, co stanie się później - Ami zostaje wybrana i trafia na dwór królewski, z czego jako jedyna nie jest zadowolona. Dopiero tam rozpoczyna się cała przygoda...

Nie chciałam wiedzieć, jaka dokładnie jest fabuła tej powieści, ponieważ sama chciałam się przekonać (lub nie) o jej fenomenie. W pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że będę miała powtórkę z Igrzysk śmierci Suzanne Collins, gdyż wydawała mi się dziwnie znajoma... Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Aspen to Gale, Illea to Panem (państwo powstało po upadku Stanów Zjednoczonych); "Dwójki", "Czwórki" przypominały mi numery dystryktów, a rebelianci... no cóż, igrzyskowych rebeliantów. Nie udało mi się nie zauważyć tych podobieństw. Na szczęście, gdy Ami trafiła na dwór, powieść stała się oryginalniejsza i Igrzyska... już mnie nie prześladowały :)

Na uwagę zasługuje główna bohaterka, America Singer, którą bardzo polubiłam. Chętnie poznałabym ją bliżej w prawdziwym życiu, a może nawet byśmy się zaprzyjaźniły, kto wie? Jej największa zaleta to bycie normalną. Brzmi to dziwnie, ale w powieściach adresowanych do młodzieży często spotykam naiwne i łatwowierne dziewczynki, które boją się mówić o swoich uczuciach, emocjach, przez co dane sytuacje zawsze się komplikują. Ami jest po prostu zwykłą dziewczyną, która stawia sprawy jasno, nie ma pusto w głowie i da się lubić. Jedyne do czego mogę się przyczepić, co wieje mi schematem, to fakt iż jest niezwykle piękna, ale nie zdaje sobie z tego sprawy (na pewno również spotkaliście się z tym mnóstwo razy). Dodatkowo jej nazwisko, Singer, również nie jest przypadkowe - nawiązuje do jej pasji i profesji.

"Myśl o tym, że miałabym stanąć do obserwowanego przez cały kraj konkursu, w którym ten nadęty mięczak wybierze najefektowniejszą i najpłytszą z oferowanych dziewcząt, żeby została milczącą ładną buzią w tle jego wystąpień telewizyjnych, sprawiała, że miałam ochotę krzyczeć."

Moim zdaniem Rywalki to romansidło dla nastolatek poszukujących swojego księcia (ale dla tych, które go znalazły również). Czytało mi się je zaskakująco dobrze; myślę, że dzięki sympatycznej bohaterce, lekkiemu, niewymagającemu stylowi autorki i dynamicznej akcji, pełnej różnych zwrotów. Spodobały mi się opisy zamku i atmosfera w nim panująca. Zazdroszczę bohaterkom pięknych sukienek, które mogły nosić, sama bym nie pogardziła choć jedną :) Przez chwilę miałam nadzieję, że nie będzie tu trójkąta miłosnego, ale myliłam się i podejrzewam, że w kolejnych tomach akcja będzie kręciła się wokół tego.

Rywalki są dobrą młodzieżówką. Wkręciłam się w lekturę tej powieści i nie mogłam się od niej oderwać, głównie za sprawą tego, że cały czas coś się w niej działo. Jestem bardzo ciekawa, jak potoczy się ta historia, jaką tajemnicę ukrywa przyjaciółka Ami i przyznam, że jak na razie trójkąt miłosny mi nie przeszkadza. Jeśli chcecie pospacerować po pięknym, a zarazem majestatycznym zamku, to odsyłam do lektury Rywalek.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Rywalki to powieść, o której słyszał chyba każdy, a przynajmniej każdy kojarzy jej przepiękną okładkę. Cieszę się, że jest ona identyczna jak oryginalna, ponieważ mnie również przypadła do gustu i uważam, że zasługuje na miano jednej z najciekawszych, jeśli chodzi o książki wydane w ostatnim roku. Ale czy sama historia jest równie interesująca? Czy może za ładnym obrazkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie zliczę już ile razy zachwycałam się na blogu twórczością Camilli Läckberg. Tym razem sięgnęłam po piąty tom jednej z moich ulubionych serii. Nie obawiałam się zawodu, gdyż te kryminały są pewne jak Kevin w Boże Narodzenie - zawsze jestem oczarowana. Tak było i tym razem.

W Niemieckim bękarcie ponownie wracamy do malowniczej Fjällbacki - niewielkiej miejscowości położonej w Szwecji. Podejrzewam, że ma tam miejsce największa ilość morderstw na świecie w stosunku do liczby mieszkańców. A tak na poważnie, to myślę, że zarówno ja, jak i inni fani twórczości Läckberg dawno już wybaczyli jej to samo miejsce akcji, bowiem Fjällbacka idealnie nadaje się do osadzenia w niej mrocznego kryminału. Klimat, wielkość oraz fakt, że wszyscy się tam znają od pokoleń to recepta na udaną powieść.

Dwóch chłopców próbuje włamać się do domu starszego mężczyzny, emerytowanego historyka, który kolekcjonuje niemieckie pamiątki wojenne. Bynajmniej nie dlatego, że ma nazistowskie poglądy; jak sam uważał, po to, by ludzie nigdy nie zapomnieli o tym, co wtedy się wydarzyło. Lecz zamiast cennych łupów nastolatkowie odnajdują zwłoki mężczyzny w otoczeniu zdechłych much i ich larw, bowiem do zbrodni doszło kilka miesięcy wcześniej. Dlaczego nikt nie zainteresował się tym, co dzieje się u starszego pana i czy wszystko u niego w porządku? Ile czasu spędziłby martwy w swoim własnym domu zanim ktokolwiek by go odnalazł? Kto miał motyw, aby pozbawić życia człowieka w podeszłym wieku? I czy ma z tym jakiś związek nazistowski medal, który Erika Falck znalazła na strychu swego domu i który zaniosła właśnie do historyka?

Znów z przyjemnością czytało mi się powieść Camilli Läckberg. Urzekła mnie Księżniczką z lodu i od tamtej pory na stałe zagościła w moim sercu jako jedna z ulubionych pisarek. To głupie, wiem, ale każdą jej powieścią się rozkoszuję, tak by nie utracić ani jednego zdania i czytam tę serię powoli już od kilku lat, ponieważ z każdą częścią zostaje mi ich mniej do końca :)


"Chyba cała rzecz w tym, żeby nie wiedzieć. Gdyby człowiek miał kryształową kulę, która odsłoni przed nim wszystko, co go spotka w życiu, pewnie nigdy by się nie podniósł. Rzecz polega na tym, żeby wszystko w życiu konsumować w małych porcjach. Zmartwienia i kłopoty dostawać w małych kawałkach, żeby dało się je pogryźć."

Niemiecki bękart to nie tylko kryminał, to także wielowątkowa powieść obyczajowa. Ilu bohaterów, tyle historii i problemów poruszanych przez autorkę. W tym tomie możemy zapoznać się z tematem opieki ojca nad dzieckiem, ksenofobii oraz homoseksualizmu.Wszystko to utrzymane jest w dosyć luźnym stylu, brak tu naukowych wywodów, jedynie opinie różnych ludzi, które pozwalają czytelnikowi zastanowić się nad własnym zdaniem na dany temat.

Jak już wspomniałam w Niemieckim bękarcie mamy do czynienia z wieloma wątkami. Narracja nie skupia się na jednym bohaterze, a właściwie na wszystkich występujących w powieści. Podczas lektury można się zastanawiać, w którym momencie siedzimy w głowie mordercy, w końcu jeden z nich jest właśnie nim. Akcja toczy się powoli, ale nie nudzi, bo autorka co chwilę podsuwa nowe tropy bawiąc się z nami w kotka i myszkę i wymagając zadawania sobie pytania: "Czy to możliwe, że to on jest tym złym?". Poza tym na to co dzieje się w teraźniejszości mają wpływ wydarzenia z przeszłości, co jest charakterystyczne dla kryminałów Läckberg. Dzięki zastosowaniu retrospekcji możemy dowiedzieć się, jak wyglądało życie we Fjällbace i nie tylko w czasach II Wojny Światowej.


"Nie mam zaufania do ludzkiej pamięci. Bez takich przedmiotów, które można obejrzeć i dotknąć, bardzo łatwo zapominamy o tym, czego nie chcemy pamiętać."

Jedyne, co trochę raziło mnie w Niemieckim bękarcie, to nagłe olśnienie Eriki, które nie miało jednak bezpośredniego związku z tożsamością mordercy. Nie chcę dokładnie wyjaśniać o co chodziło, bo nie mam zamiaru zdradzać fabuły, ale ci co czytali być może się domyślą.

Uważam, że Camilla Läckberg nadal trzyma poziom i z czystym sercem mogę polecić wszystkie 5 tomów, które do tej pory przeczytałam. Wszystko w tej powieści ma swój sens, nawet ciągłe jedzenie irysów przez Erikę, które w pewnym momencie zaczynało mnie irytować. Jestem pewna, że jeśli raz zostaniecie złapani w szpony Läckberg, to już się z nich nie wydostaniecie.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Nie zliczę już ile razy zachwycałam się na blogu twórczością Camilli Läckberg. Tym razem sięgnęłam po piąty tom jednej z moich ulubionych serii. Nie obawiałam się zawodu, gdyż te kryminały są pewne jak Kevin w Boże Narodzenie - zawsze jestem oczarowana. Tak było i tym razem.

W Niemieckim bękarcie ponownie wracamy do malowniczej Fjällbacki - niewielkiej miejscowości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lektura Domu sióstr to moje pierwsze spotkanie ze znaną niemiecką pisarką Charlotte Link. Słyszałam wiele dobrego na temat jej twórczości i nazywałam ją sobie niemiecką Camillą Lackberg, gdyż pisze ponoć wybitne kryminały. Dlaczego sięgnęłam akurat po tę z mnóstwa jej powieści? Odpowiedź jest prosta - była akurat dostępna w bibliotece i jej opis zaintrygował mnie na tyle, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Czy Dom sióstr spełnił moje oczekiwania? I czy jest to rzeczywiście kryminał?

Dom sióśtr to powieść zawierająca dwie historie, które w pewnym momencie się ze sobą przeplatają. Pierwsza dotyczy małżeństwa Niemców, Barbary i Ralpha, którzy postanawiają wynająć tytułowy dom sióstr czyli Westhill House, położony na północy Anglii. Chcą odbudować swoją małżeńską relację i podjąć decyzję o wspólnej przyszłości lub o... rozstaniu. W ich związku brakuje miłości, pożądania i przyjaźni, które powinna przecież towarzyszyć małżonkom. Oboje skupiają się na karierach, stale rywalizując ze sobą i po drodze zatracając łączącą ich więź. Pobyt na odludziu wydaje się być najlepszym rozwiązaniem ich problemu. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i pogoda załamuje się, w efekcie przynosząc śnieżycę, która zasypuje okolicę i odcina bohaterów od świata. Zamknięci w jednym domu, z resztkami jedzenia, ale w swoim towarzystwie mogą zastanowić się nad tym, co dalej.

Barbara odnajduje przypadkiem niewydaną przez nikogo książkę, będącą historią życia Frances Grey, zmarłej już byłej właścicielki domu. Razem z Niemką możemy poznać burzliwe losy rodziny Greyów oraz samej Frances. To właśnie jej historia jest tak naprawdę głównym wątkiem, przynajmniej ja tak to odebrałam. Poznajemy ją jako nastolatkę, dowiadujemy się jak ona i jej najbliżsi przeżyli obie Wojny Światowe i jak wydarzenia historyczne wpłynęły na jej rodzinę. I to właśnie historia Frances najbardziej mnie w całej tej powieści urzekła.

Losy Frances czytałam z niecierpliwością, wręcz z głodem, który nie pozwolił mi odłożyć powieści na bok i nakazującym mi dowiedzenie się, co stanie się za chwilę. Na okładce wyczytałam, że historia zakończy się pewnym znaczącym wydarzeniem i nie mogłam się doczekać, aby dowiedzieć się, jak to wszystko się potoczy. Nie chcę zdradzać dokładnie fabuły, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że końcówka dziejów Frances była naprawdę mocna, a całe jej życie niezwykle ciekawe.

Rozdziały dotyczące panny Grey przeplatają się z wydarzeniami dziejącymi się w czasach współczesnych. Szczerze mówiąc nie zaciekawiły mnie one zbytnio, stanowiły raczej przerywnik od fascynującej przeszłości i momentami nudziły mnie. Barbara i Ralph codziennie nie mają co jeść, w lodówce są jedynie słoik marmolady i chleb - te artykuły akurat nigdy im się nie kończą. Tak naprawdę rzadko wchodzą w interakcje, mało rozmawiają i skupiają się na tym, że jest im zimno i że są głodni. Nuda... Byłam zaintrygowana, jak historia Frances wpłynie na losy małżeństwa i nie powiem, pomysł na zakończenie ich wątku był ciekawy, choć uważam, że akcja zbyt przyspieszyła. Po całej serii opisów, jacy to Ralph i Barbara są głodni, jak to Barbara siedzi i czyta a Ralph stara się utrzymać ich przy życiu, nagle zaczyna się coś dziać. Mam wrażenie, że pani Link chciała to po prostu zbyt szybko zakończyć lub wprowadziła zbyt wiele wydarzeń na sam koniec.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Charlotte Link było wyjątkowo udane. Historia Frances to istny majstersztyk i z chęcią przeczytałabym inne powieści tego typu. Domu sióstr nie nazwałabym kryminałem, choć taki wątek się tu pojawia, ale jest to bardziej powieść obyczajowa niż kryminalna. Gdyby historia Barbary i Ralpha była ciekawsza, z pewnością dałabym jej ocenę 10/10. Dzieje Frances zasługują na najwyższą możliwą notę, a losy Barbary i Ralpha są w porównaniu z nią nieciekawe, jakby pisała je inna osoba. Po lekturze tej powieści mam wielką ochotę na inne dzieła tej autorki, co jest chyba dostateczną rekomendacją, prawda?

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Lektura Domu sióstr to moje pierwsze spotkanie ze znaną niemiecką pisarką Charlotte Link. Słyszałam wiele dobrego na temat jej twórczości i nazywałam ją sobie niemiecką Camillą Lackberg, gdyż pisze ponoć wybitne kryminały. Dlaczego sięgnęłam akurat po tę z mnóstwa jej powieści? Odpowiedź jest prosta - była akurat dostępna w bibliotece i jej opis zaintrygował mnie na tyle,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

[geim] to debiutancka powieść szwedzkiego pisarza Andersa de la Motte, byłego oficera policji, obecnie konsultanta do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego. Swą wiedzą podzielił się z czytelnikami, kreując postać Rebekki - kobiety zajmującej się ochroną najważniejszych osób w państwie. Dzięki temu pokrótce możemy się dowiedzieć, jak trudna i wymagająca jest to profesja. Ale cała historia opowiada o czymś innym - o Grze, która potrafi wywrócić ludzkie życie do góry nogami.

Henrik Pettersson - leń i kombinator, znajduje w pociągu wypasiony TELEFON. Nie byłby sobą, gdyby go nie zwinął; niemal natychmiast zaczyna kalkulować, ile by na nim zarobił. Postanawia jednak go zatrzymać, gdyż na ekranie komórki wyświetla się komunikat: "Wanna play a game?". Po kilku chwilach wahania, HP odpowiada YES i rozpoczyna rozgrywkę. Początkowo otrzymuje proste zadania, jednak z biegiem czasu stają się one coraz trudniejsze i coraz bardziej ryzykowne. Gra zaczyna wpływać na jego życie. Jego postępy są monitorowane i oceniane przez innych graczy, a Przywódca czyli osoba zarządzająca całym przedsięwzięciem wypłaca "szczęśliwcom" odpowiednią sumę gotówki, zależnie od poziomu wykonywanego zadania. Na czym one polegają i jaką cenę poniesie Henrik za dołączenie do Gry? I kto jest jej pomysłodawcą? Odpowiedzi na te pytania chcemy poznać my, czytelnicy, ale również główny bohater.

W powieści pojawia się także Rebecca Normen - trzydziestokilkuletnia policjantka, o której wspomniałam na początku. To kobieta, która w przeszłości doświadczyła cierpienia i przeżyła wiele dramatycznych chwil. Wstąpienie do policji było formą jej własnej terapii, pozwoliło poczuć się bezpiecznie i niezależnie. Jest całkowitym przeciwieństwem Henrika - pracowita, poważna, samowystarczalna, tajemnicza... Wybudowała wokół siebie mur, którego teoretycznie nikt i nic nie jest w stanie przebić. Ktoś jednak wie, co przeżyła i nie daje jej o tym zapomnieć, pozostawiając w jej szafce w pracy tajemnicze wiadomości...

"Zachowanie Rebekki było tylko fasadą, rodzajem gry, która zdradzała, że opakowanie nie do końca pasuje do zawartości." [s. 40]

Od początku byłam ciekawa, w jaki sposób autor połączy wątki Henrika i Rebekki. Nie ukrywam, że zaskoczył mnie, bo takiego rozwiązania w życiu bym się nie domyśliła. Nie będę oczywiście zdradzać szczegółów, ale uważam to pewnego rodzaju niedopowiedzenie za plus.

Henrik jest typem mężczyzny, z którym nie chciałaby się związać chyba żadna kobieta. Nie ma stałej pracy, zajmuje się drobnymi kradzieżami, byciem na zasiłku lub pożycza pieniądze od znajomych. To stuprocentowy egoista - myśli tylko i wyłącznie o sobie, nie przejmuje się nikim i niczym i czasem miałam ochotę potrząsnąć nim mocno, żeby wreszcie się ogarnął i wziął się w garść. Wygląd również pozostawia wiele do życzenia. Jego życie jest monotonne i nieciekawe, a sukcesy i pochwały innych w Grze sprawiają, że czuje się doceniony i zauważony, a na dodatek zdobywa pieniądze, dzięki czemu nie musi zajmować się niczym innym. W ogóle Anders de la Motte w bardzo ciekawy sposób opisał, co uzależnienie (bo inaczej nie mogę tego nazwać) potrafi zrobić z ludzkim mózgiem, mam na myśli nieracjonalne wręcz zachowanie HP, gdy mimo mnóstwa czyhających, a nawet bezpośrednio dotykających jego znajomych niebezpieczeństw, nie potrafił się oprzeć Grze i dalej uparcie nie chciał z niej zrezygnować, nie mógł też uświadomić sobie, co zrobiła z jego życiem.

"Wmawiał sobie, że jest supergwiazdą, a był tylko jednym z pionków. Szeregowcem, którego bez skrupułów można poświęcić, żeby Gra toczyła się dalej." [s.158]

Za Rebeccą początkowo nie przepadałam i gdybym poznała ją w rzeczywistości, to też raczej byśmy się nie zaprzyjaźniły. Odniosłam wrażenie, że trudno nawiązuje kontakty i że żyje w swoim świecie, nie dopuszczając do niego nikogo z zewnątrz. W miarę upływu czasu i stron zrozumiałam przyczyny jej zachowania, ale mimo wszystko nie opuszczało mnie uczucie, że nie ma w niej żadnych ciepłych, pozytywnych emocji, a jej życie i postrzeganie świata jest takie... czarno-białe.

Tak jak napisałam wcześniej, bardzo interesujące jest to, co Gra czyniła z ludzkim umysłem, ale nie spodobało mi się już to, czym w efekcie się okazała (a przynajmniej takie podejrzenia mieli bohaterowie, autor zostawił otwartą furtkę, bo przecież mamy jeszcze kolejne tomy serii). Mam nadzieję, że nie okaże się to ostatecznym rozwiązaniem, bo choć sam pomysł na Grę jest oryginalny, to jej cel brzmiał zbyt nieprawdopodobnie i przypominał mi inne historie. Brzmię pewnie nieco tajemniczo, ale nie będę zdradzać zbyt wiele z fabuły, a chcę wspomnieć o tym, co mi w niej nie pasowało ;)

[geim] to pozycja, w której pełno jest przekleństw i niemało brutalnych, jeśli mogę to tak nazwać, sytuacji, dlatego odradzam ją młodszym czytelnikom. Podobało mi się jak autor wykreował postać Henrika, bo choć nie przepadam za nim jako człowiekiem, to paradoksalnie uważam, że jest świetnym bohaterem, który genialnie kontrastuje z Rebekką. Końcówka powieści była ekscytująca, rodem z filmów akcji i pozostawiła we mnie apetyt na kolejne tomy, które z pewnością przeczytam. Jestem ciekawa, jak ta historia się potoczy. A czy Wy chcecie razem ze mną dołączyć do Gry?

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

[geim] to debiutancka powieść szwedzkiego pisarza Andersa de la Motte, byłego oficera policji, obecnie konsultanta do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego. Swą wiedzą podzielił się z czytelnikami, kreując postać Rebekki - kobiety zajmującej się ochroną najważniejszych osób w państwie. Dzięki temu pokrótce możemy się dowiedzieć, jak trudna i wymagająca jest to profesja. Ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piper Kerman to autorka a zarazem główna bohaterka i narratorka powieści Dziewczyny z Danbury. Opowiada w niej o tym, jak pewnego dnia jej życie za sprawą błędu z przeszłości obróciło się o 180 stopni i szczęśliwa, posiadająca dobrą pracę i wspaniałego faceta kobieta z klasy średniej trafia za kratki. Dla mnie okładka okazała się złudna - sądziłam, że trzymam w ręku powieść lekką, w sam raz na podróż, napisaną bardzo prostym językiem i z dużym poczuciem humoru. Prawda wygląda jednak nieco inaczej. Chcecie się przekonać o czym jest tak naprawdę?

Piper jako młoda kobieta z własnej głupoty i chęci przeżycia czegoś niezwykłego i jednocześnie nielegalnego wplątała się w grupę osób importujących do Stanów Zjednoczonych narkotyki. Głównie towarzyszyła swojej przyjaciółce w podróżach po pięknych zakątkach świata, ale czasem również brała udział w niewielkich przeszmuglowywaniach. Po pewnym czasie zakończyła te niecne postępki i powróciła na stałe do USA, znalazła pracę, zakochała się i dawno zapomniała o wybrykach z przeszłości. Przeszłość jednak dopomniała się o swoje i pewnego dnia u progu jej domu stanęli agenci federalni z informacją, iż zostaje aresztowana. Od tej pory musiała zmienić swą codzienność i odpowiedzieć za swoje czyny.

Od chwili, w której Piper odwiedzili federalni, kobieta musiała zdefiniować swoje priorytety. Od teraz jedynym jej celem było uzyskanie jak najmniejszego wyroku i jak najszybsza aklimatyzacja w więzieniu. Trafiła do Danbury - więzienia dla kobiet o obniżonym rygorze, gdzie spotkała kobiety, które trafiły tam za podobne przestępstwa. Nie było tam pań skazanych za morderstwa czy inne "ciężkie" przestępstwa. Codziennie spotykała walczące o każdy dzień i czekające na koniec wyroku "dziewczyny", które miały facetów, dzieci a nie raz wnuki. Pochodziły z różnych klas społecznych, były przedstawicielkami różnych państw i ras, ale wszystkie łączyło to, iż były kobietami. Życie w więzieniu o obniżonym rygorze nie wyglądało tak, jak często widzimy w filmach czy po prostu mamy takie wyobrażenie. Zadziwiające jest to, że mimo przeciwności losu bohaterki (których portrety powstały na bazie prawdziwych cech charakteru i wydarzeń) potrafiły cieszyć się drobnymi rzeczami, przyjaźniły się, a nawet tworzyły jedną dużą rodzinę.

"Niektórym w więzieniu było chyba za dobrze, za bardzo przyzwyczajały się do życia za kratami. Wydawało się, że zapomniały już o świecie, który istniał na zewnątrz. Starasz się dostosować i zaaklimatyzować, ale musisz być każdego dnia gotowa na powrót do domu. Prawda jest taka, że więzienie i jego mieszkańcy wypełniają twoje myśli i trudno jest przypomnieć sobie, jak to jest być wolnym, nawet po kilku krótkich miesiącach." [s.150]

Autorka bez owijania w bawełnę przedstawia realia życia w więzieniu. Nie chcę powiedzieć, że przedstawiła to miejsce jako raj, gdzie wszyscy się kochają i są dla siebie życzliwi. Ludzie są różni, wiadomo, więc różne sytuacje, często przykre, miały miejsce. Najwięcej jednak do zarzucenia ma systemowi więziennictwa, który często krytykuje na łamach swojej powieści. Mówi o wykorzystywaniu seksualnym więźniarek przez pracowników, o lenistwie i chaosie wśród naczelników więzienia i strażników, o tym, że kobiety nie są należycie przygotowywane do życia na wolności, nie dostają informacji, jak poradzić sobie z codziennością, jak znaleźć pracę i mieszkanie i przez to często powracają do starych sposobów zarabiania pieniędzy, bo tylko takie znają, a w efekcie ponownie wracają do więzienia. Kobiety te w większości przypadku nie są w takiej sytuacji jak Kerman - nie czeka na nich dom i pracodawcy z wyciągniętymi w dłoniach umowami.

Piper Kerman to twarda babka - w więzieniu nie miała czasu na użalanie się nad sobą, musiała brać się w garść i żyć z dnia na dzień. I w takim właśnie stylu napisana jest ta powieść - nie mamy tu stron zapełnionych żalami i zrzucaniem winy na wszystko, tylko nie na siebie. Autorka zdaje sobie sprawę, że popełniła błąd, za który musi zapłacić cenę. Wiadomo, zdarzały się jej gorsze chwile, w których miała wszystkiego dość i chciała jak najszybciej wracać do domu, ale nie była mazgajem. Opisała swoje losy i historie mnóstwa kobiet z pełną świadomością tego, iż wystawia się na widok publiczny. Ogromnym wsparciem była dla niej rodzina i narzeczony - bardzo często wspomina o tym, że najbliżsi i przyjaciele się od niej nie odwrócili, co bardzo wiele dla niej znaczyło.

"Nie można wierzyć w to, co system więzienny - personel, zasady, a nawet niektóre współwięźniarki - chce, abyś myślała o sobie: że jesteś najgorsza. Kiedy zdecydujesz się zrobić inaczej, kiedy zachowujesz się jak osoba godna szacunku, czasami i system traktuje cię tak samo." [s. 324]

Dziewczyny z Danbury. Orange is a new black czytało mi się przyjemnie głównie dzięki stylowi autorki. Nie pisze prostackim językiem, nie wywyższa się, choć widać, że cała relacja jest przedstawiona z subiektywnego punktu widzenia. Powieść ta kojarzy mi się nieco ze Służącymi, w obydwu pokazana jest siła i determinacja kobiet. Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądał system więziennictwa w Stanach Zjednoczonych na początku XXI wieku a do tego lubicie pozycje o odważnych i silnych kobietach, to Dziewczyny z Danbury będą odpowiednim wyborem.

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Piper Kerman to autorka a zarazem główna bohaterka i narratorka powieści Dziewczyny z Danbury. Opowiada w niej o tym, jak pewnego dnia jej życie za sprawą błędu z przeszłości obróciło się o 180 stopni i szczęśliwa, posiadająca dobrą pracę i wspaniałego faceta kobieta z klasy średniej trafia za kratki. Dla mnie okładka okazała się złudna - sądziłam, że trzymam w ręku powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ostatnio głośno było o premierze thrillera z Nicole Kidman w roli głównej. Powstał on na podstawie historii opisanej w powieści S.J.Watsona o tym samym tytule czyli Zanim zasnę. Ja jednak nie podążyłam w tym przypadku za szumem, lecz po raz pierwszy o tej książce usłyszałam rok temu. Sam opis fabuły zaciekawił mnie na tyle, że zapragnęłam zapoznać się z nią bliżej. Śmiało mogę stwierdzić, że była to najdłużej przeze mnie wyczekiwana pozycja w mojej miejskiej bibliotece. Po kilku miesiącach polowań udało się! I tak o to mogę dziś sobie na jej temat popaplać.

Bohaterką powieści jest czterdziestosiedmioletnia Christine Lucas, która w wyniku pewnego wydarzenia doznała nietypowego schorzenia. Potrafi zachowywać w swojej pamięci wspomnienia na zaledwie jeden dzień, a gdy zaśnie mocnym snem to zapomina wszystkie swoje przeżycia z kilkudziesięciu lat. Następnego dnia rano budzi się jako mała dziewczynka lub jako młoda kobieta mająca całe życie przed sobą. Codziennie przeżywa szok i z przerażeniem odkrywa, że w rzeczywistości jest kobietą dojrzałą, posiadającą męża, dom i wiele doświadczeń za sobą. Zastanawia się czy udało jej się coś osiągnąć przez te wszystkie lata, jak doszło do wypadku, w którym jej mózg doznał uszkodzeń, dlaczego nie ma dzieci i czy jest choćby minimalna szansa na powrót do normalności. W tajemnicy przed mężem spotyka się z lekarzem pełnym pasji i chęci do tego by poznać jej przypadek i pomóc jej. Radzi, aby założyła pamiętnik i każdego dnia zapisywała w nim, co przeżyła, a on będzie co dzień dzwonił i przypominał jej o jego istnieniu. Pozornie zwykły notes sprawia, że wiele skrywanych tajemnic wychodzi na jaw...

Zanim zasnę to bardzo udany debiut S.J.Watsona. Odważnym zabiegiem było wczucie się w kobietę i prowadzenie narracji z jej perspektywy, dodam, że pierwszoosobowej, gdyż większość powieści utrzymana jest w konwencji dziennika. Moim zdaniem autorowi udało się to jak najbardziej i miałam wrażenie, że rzeczywiście czytam słowa, które wyszły spod kobiecego pióra. Z racji tego, że narracja jest właśnie pierwszoosobowa, poznajemy wydarzenia z perspektywy głównej bohaterki i można odczuć jej wahania, rozterki i wątpliwości. S.J.Watson skupił się na emocjach i uważam, że wyszło mu to naprawdę nieźle. Momentami miałam wrażenie, że Christine gubi się w myślach, miewa napady paniki czy paranoi, dzięki czemu i ja, tak jak bohaterka, byłam zdezorientowana. Zastanawiałam się czy, a jeśli tak, to co ukrywa mąż Christine i czy ma to związek z jej stanem.

"Pojmuję, że w moim życiu jest jakieś wtedy, jakieś przed, chociaż nie umiem powiedzieć, przed czym, i jest jakieś teraz, a pomiędzy nimi jest tylko długa cicha pustka, która doprowadziła mnie tutaj, do mnie i do niego, do tego domu." (s.16)

Powieść pisana jest prostym, ale nie banalnym językiem. Gdy przebrnęłam przez początek i wciągnęłam się w fabułę, co zdarza mi się zresztą przy większości książek, to dalej poszło jak z płatka - historia zaciekawiła mnie do tego stopnia, że nie mogłam się oderwać. Końcówka jest niesamowita i nawet w pewnym momencie, gdy dowiedziałam się bardzo istotnej rzeczy, dosłownie mnie zmroziło, przeszedł mnie dreszcz tak jakby wydarzenia dotyczyły bezpośrednio mnie. To uczucie było naprawdę bardzo dziwne, takie prawdziwe, wręcz namacalne.

"Dla mnie czas się rozciąga, w zasadzie nie ma znaczenia. Lata mi umykają, nie zostawiając śladu. Minuty nie istnieją. Tylko bicie zegara na dole udowadnia mi, że czas w ogóle upływa." (s. 174)

Zanim zasnę S.J.Watsona to pozycja dobra dla osób uwielbiających tajemnice, mroczne historie i odkrywanie przeszłości. Bardzo ciekawe jest również to, że możemy popatrzeć na świat z perspektywy osoby cierpiącej na amnezję, a także poznać reakcje rodziny i otoczenia. Możemy również zastanowić się, czy takie życie rzeczywiście ma sens, czy chcielibyśmy każdego dnia budzić się ze świadomością, że nie pamiętamy 20 lat swojego życia. Bohaterka wielokrotnie o tym wspomina, twierdząc, że nie, nie ma sensu, że to tylko pusta egzystencja. To bogata historia, pełna emocji, z czego bardzo się cieszę, bo autor nie przedstawił fabuły suchym językiem, lecz odniosłam wrażenie, jakbym rzeczywiście czytała przeżycia osoby chorej na amnezję, co pozwoliło mi zwrócić uwagę na ten problem. Jeśli poszukujecie mocnej powieści, posiadającej zaskakujące zakończenie i takiej, która pozwoli na chwilę refleksji to polecam Wam właśnie Zanim zasnę. Czy życie z amnezją rzeczywiście jest nic nie warte i czy jest lepsze od niepełnosprawności fizycznej? I czy warto stać przy boku osoby cierpiącej na tę dolegliwość czy może lepiej pozostawić ją w stanie nieświadomości?

[www.zaczytanawksiazkach.blogspot.com]

Ostatnio głośno było o premierze thrillera z Nicole Kidman w roli głównej. Powstał on na podstawie historii opisanej w powieści S.J.Watsona o tym samym tytule czyli Zanim zasnę. Ja jednak nie podążyłam w tym przypadku za szumem, lecz po raz pierwszy o tej książce usłyszałam rok temu. Sam opis fabuły zaciekawił mnie na tyle, że zapragnęłam zapoznać się z nią bliżej. Śmiało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W dobie komputerów i smartfonów wciąż pozostaję wierna papierowym kalendarzom. Wprawdzie kilka lat dochodziłam do tego, by prowadzić je systematycznie, a nie porzucać po tygodniu, ale udało mi się i mam w tej chwili mojego powiernika myśli w fioletowej okładce. Jestem osobą, która musi sobie wszystko zapisać - od błahostek przez harmonogram dnia aż po plany postów na bloga. Traktuję go nie tylko jako przedmiot do notowania spotkań, ale również jako notes, który pozwala mi poukładać swoje myśli, bo inaczej gubię się w chaosie. Kiedyś zapełniałam moim pismem małe karteczki, a teraz mam jeden przedmiot znajdujący się ciągle w pobliżu.

Na kalendarz Beaty Pawlikowskiej zwróciłam uwagę już pod koniec 2013 roku - kiedy wydawany był ten na rok 2014. Tak się jednak złożyło, że go nie mam, ale za to już w roku 2015 będę miała kolejne miejsce do notowania i systematyzowania tego, co siedzi w mojej głowie. Choć jeszcze nic w nim nie zapisywałam, zwróciłam uwagę na to, czy zawiera to, czego od kalendarza oczekuję. Przede wszystkim potrzebuję dużo miejsca do pisania - nie satysfakcjonują mnie kalendarze z kilkoma dniami na jednej stronie, bo zwyczajnie brakuje mi w nim przestrzeni. Na szczęście w przypadku tego kalendarza jeden dzień zajmuje jedną stronę, więc będę miała gdzie bazgrać.

Strony są przejrzyste, daty są wyraźne a liczby duże. Dodatkowo każda strona wzbogacona została mini rysunkiem od autorki, jeśli czytaliście jej książki, to wiecie zapewne o co mi chodzi - znakiem rozpoznawczym Pawlikowskiej są malutkie obrazeczki. Poza tym na każdej stronie zapisane jest kto danego
dnia obchodzi imieniny, święta nie tylko polskie oraz motywacyjne i poprawiające nastrój cytaty. Jeśli tak jak ja lubicie zakładki w kalendarzu to nie musicie się martwić - w tym jest złota tasiemka, która nie pozwoli nam się pogubić w odmętach zapisek.

Oprócz świąt i cytatów autorka umieściła kilka przepisów na zdrowe dania, choć uważam, że ich ilość jest
znikoma - doliczyłam się dokładnie 4 - mało, prawda? Nie uważam tego jednak za wielką wadę, ponieważ nie jest to książka kucharska, a poza tym na okładce umieszczono frazę "kilka zdrowych przepisów", tak więc wydawca nie wprowadza nas w błąd. Na końcu kalendarza wstawiono kilkanaście stron na ważniejsze notatki czy kontakty.

Kalendarz na rok 2015 ma śliczną okładkę, która jest twarda w środku, ale z wierzchu jest miękka. To zdanie nie ma sensu, prawda? Określę więc ją jako półtwardą, co bardzo mnie cieszy, bo jest miła w dotyku. Moim zdaniem postarano się o dobrą jakość kalendarza i jestem zadowolona z tego, że zadbano o jego przyszłych właścicieli. Nie jest on bez wad, ponieważ uważam, że jego cena jest stanowczo za wysoka, ale mam nadzieję, że będzie on tańszy w internetowych księgarniach niż na przykład w Empiku. Podsumowując - polecam osobom, które lubią notować, ponieważ jest w nim dużo miejsca na zapiski, jest przejrzysty i zwyczajnie ładny, ale uważam, że powinien być tańszy. Ja na pewno z przyjemnością będę go używać i każdego dnia odczytywać nową złotą myśl. A Wy używacie kalendarzy papierowych czy wolicie te w komputerze lub w smartfonie?

W dobie komputerów i smartfonów wciąż pozostaję wierna papierowym kalendarzom. Wprawdzie kilka lat dochodziłam do tego, by prowadzić je systematycznie, a nie porzucać po tygodniu, ale udało mi się i mam w tej chwili mojego powiernika myśli w fioletowej okładce. Jestem osobą, która musi sobie wszystko zapisać - od błahostek przez harmonogram dnia aż po plany postów na bloga....

więcej Pokaż mimo to