-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2018-11-22
2018-11-03
Na pogadankę o świecie zapraszam na www.kwyrloczka.pl
MUMINKÓW TOM DRUGI
Odhaczam jako przeczytany. Przeczytany i pokochany – znowu. A w książce: Niezmiennie fascynujące prawdziwe podejście do świata, choć świat wyimaginowany. W obliczu nadchodzącej katastrofy, kiedy filozof piżmowiec staje u drzwi, mąci w głowach i straszy najmłodszych – Muminka i Ryjka. Straszy zagładą planety, bo gdzieś z odległego wszechświata leci w ich kierunku niszczycielska czerwona kometa aby rozgnieść szczególnie małego zwierzaczka Ryjka i jego nowego przyjaciela, który zaczyna się na K a kończy na T.
KSIĄŻKA DROGI
Niczym Tolkienowski Frodo i Sam, Muminek z Ryjkiem wyruszają w podróż do górskiego obserwatorium astronomicznego, gdzie dowiedzieć się mają ile jeszcze czasu im pozostało zanim skończy się świat. Nim zjawi się straszliwa kometa nad Dolina Muminków. Znajdują nawet po drodze pewien złoty pierścień. W czasie trudnej podróży spotykając po raz pierwszy ulubieńca tłumów, hipisa, minimalistę – Włóczykija oraz kolekcjonera i pierwszego w literaturze dziecięcej transwestytę – Paszczaka (jak wiadomo Paszczaki noszą falbaniaste suknie swoich ciotek). Spotykają także rodzinę Migotków, którzy, inaczej niż w kreskówce, zmieniają kolory zależnie od nastroju. Migotek i Migotka – Formalista i Tępa Lala. Przepraszam Migotko, ale dopiero w kolejnej części jakby Ci się poprawia.
KOMETA NAD DOLINĄ MUMINKÓW CZYLI TAM I Z POWROTEM
Tak doborowe towarzystwo wraca do Doliny Muminków, a wieści niesie ze sobą smutne i złe. Tak Dolina Muminków, od której uciekło morze, z której uciekają inni mali mieszkańcy, oczekuje na wieści. Oczekuje z upieczonym tortem i przyjęciem na cześć wracających. Co potem? Potem już tylko przeprowadzka, nawet z nową wanną, i… I tutaj to już sobie sami przeczytajcie.
CAŁEDZIECKO MÓWI
Jest to część w której pojawił się mój ulubiony bohater – Włóczykij. Czemu ulubiony, bo ma dużo przygód i fajny kapelusz. Zdaje się, że wszystkie panny kochają się we Włóczykiju choć materiał na męża z niego słaby.
PÓŁDZIECKO MÓWI
Znaczy, że mam czytać przed snem Muminki. Nie ma czytania, nie ma spania. Czytam więc i zatapiam się w inny świat. Ciepły choć katastroficzny. Kobiety, matki, feministki... nie, te trzecie chyba jednak nie - zdecydowanie powinnyście brać przykład z mamy Muminka. Jest ona istotą idealnie matczyną i aż dziw bierze, że pisarce (szczęście, że to słowo nie kończy się na "lożce"), która chyba nawet nie specjalnie lubiła dzieci udało się stworzyć taką postać. Może wynikało to z jej wielkiej potrzeby posiadania właśnie takiej osoby, takiej ciepłej Mamusi z receptą na każdy problem.
Muminki działają na mnie jak okład. Zacznę chyba do nich zaglądać w trudnych chwilach żeby przenieść się choć na moment do innej krainy. Tyle książek dziecięcych w swoim życiu przeczytałam, a jeszcze żadna nie wpłynęła na mnie w ten sposób. Żadna nie głaszcze mnie po głowie i nie mówi, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się uda, że nie muszę się martwić, że pewna Mama Muminka czuwa i kocha mnie bezgranicznie, i zawsze mnie obroni, wysłucha i pomoże. Jaka "Mama Muminka" - tego chyba już nie muszę wyjaśniać.
http://kwyrloczka.pl/2018/11/03/o-tym-jak-oczekiwac-kataklizmu-kometa-nad-dolina-muminkow/
Na pogadankę o świecie zapraszam na www.kwyrloczka.pl
MUMINKÓW TOM DRUGI
Odhaczam jako przeczytany. Przeczytany i pokochany – znowu. A w książce: Niezmiennie fascynujące prawdziwe podejście do świata, choć świat wyimaginowany. W obliczu nadchodzącej katastrofy, kiedy filozof piżmowiec staje u drzwi, mąci w głowach i straszy najmłodszych – Muminka i Ryjka. Straszy zagładą...
2018-10-09
Więcej życia na kwyrloczka.pl
ZMOGŁAM DRUGI TOM
Jest ciut lepiej i ciut gorzej zarazem. Ciut gorzej bo często obserwowałam błędy stylistyczne i jakieś dziwaczne składnie. Nie żebym ja była orłem w tej materii. Ja mam jednak tylko siebie i jednego męża redaktora/korektora, zdaje się przy wydawaniu powieści sztab poprawiaczy jest obszerniejszy. Niech będzie, nie czepiam się. Może mi się to tylko wydawało, a może za prędko wychodziła ta książka żeby ją tak dogłębnie poprawić?
MANKAMENT Z POSTACIAMI W TLE
O dziwo, poprawiły się postacie. Poszczególne charaktery bardziej się różnicują. Może też być tak, że się przyzwyczaiłam. Mimo to, nie dostrzegam już tutaj powtarzalności z pierwszego tomu, gdzie zmianie ulegały tylko etykiety na początkach rozdziałów i czyny postaci, a sam trzon pozostawał niezmienny. W przeciwieństwie do pierwszej części Niewidzialna Korona nie oferuje niestety żadnej nadzwyczajnej persony. Piastówna Rikissa II to już nie swoja matka, a ktoś dużo bardziej zwyczajny - szkoda. Jedyne Vaclav II Przemyślida zasługuje na wzmiankę. Osobowość stworzona dość oklepanym zabiegiem poprzez obdarzenie złotego Przemyślidy konkretnym świrem. Jakim to już sobie sami doczytajcie, co ja Wam będę opowiadać. Świr nie Świr ale pomysłu na niego nie można Pani Cherezińskiej odmówić. Nie wiem także czemu autorka nie lubi Czechów, i ojca i syna przedstawia w nieprzychylnym świetle. Ojciec to świr, niegłupi, ale dający sobą manipulować. Syn "rządzi" nie wychodząc z łóżka, do tego żre i żre żadnego innego pożytku nie dając.
ZWIERZĘTA RULES
Na czoło nietuzinkowych osobowości wysuwa się... jakby to powiedzieć, no ten... koń. I chyba ją - bo to klacz jest - lubię najbardziej. Rulka klacz Władysława Łokietka - koń który mówi - koń z charakterkiem. Koń, który zdobył moje serce. Dziękuje Pani więc za konia i za to, że umilił mi on czytanie mimo wszystko. Tylko czy ten koń nie jest mądrzejszy od dobrze urodzonego jeźdźca? Czy opisy spółkujących koni nie są ukłonem w stronę... nie, nie idźmy tą drogą, nie idźmy!!!!!
KOSZMARNE KLARYSKI
Kiedy pojawiały się szanowne Panie Klaryski, siostry zakonne, dezaprobata mieszała się we mnie ze zniesmaczeniem. Ulokowane w klasztorze Piastówny z różnych rodowych odgałęzień, wyświęcone zakonnice rajcujące się bieżącą sytuacją polityczną i omawiające ją przy każdorazowym spotkaniu jeszcze zniosłam. Zakonnice rajcujące się opowieściami (więcej domagające się tych opowieści ze szczegółami) odwiedzającej je Elżbiety na temat stu sposobów brania jej przez dwóch z rzędu kochanków - niesmaczne, niestosowne, nie do pomyślenia w tamtych czasach. Kleru nie lubię, Klosztornych Panien nie rozumiem - uważam jednak, że to nadużycie wprowadzone jedynie w celu szargania już i tak nadwątlonego imienia Kościoła Katolickiego, dla samej zasady.
ORDO FRATRUM DOMUS HOSPITALIS SNACTAE MARIAE THEUTONICORUM IN JERUSALEMO
Były i sprośne Klaryski, są i wyuzdani Krzyżacy. Dwóch Panów razem w lesie, całuski i tak dalej. Podziękuję jednak - fuj. Tak przy okazji, zastanawialiście się kiedyś czemu tylko panowie pojawiają się w takich sytuacjach, a dwie panie uprawiające seks już nie? Przecież podchodzą pod LBTG, zdaje się to jest dyskryminacja takowych. A może skoro dwie Panie mogą się podobać także tym seksistowskim szowinistom hetero to jest to już zakazane. No, w każdym razie Krzyżacy to również katolicy, a skoro katolicy to obrażać ich należy, a jak najlepiej ich obrazić - męsko męskim seksem. Punkt to obowiązkowy w pewnych pisarskich kręgach i Niewidzialna Korona jak i jej poprzedniczka nie są tu wyjątkami.
CO Z TYM BOGIEM
Jest to zagadnienie, które rozbawiło mnie setnie. Zdaje się, że Ciebie Boże nikt nie rozumie. To może ja się postaram jakoś wytłumaczyć, że Bogu nie zależy na tym kto będzie rządził Polską, żadnemu Jakubowi Śwince nie mówiłby jak ma krajem pokierować, żeby osiągnąć takie, a nie inne cele. Żadna niewidzialna korona od Boga nie zostałaby mu dana. Kiedyś, przed przyjściem na świat Jezusa, to i owszem, ale teraz... Teraz to każdy niech weźmie swój krzyż i podąża za Jezusem tym jedynym, który jest drogą, prawdą i życiem. Fragmenty, w których Chrystus gada z krzyża co kto ma robić, są raczej śmieszne. Stawiają Boga na równi z ciskającym piorunami z nieba Perunem i Trzygłowem, którzy także w książce mają swój głos. Więcej, tamci pojawiają się z wykopem, z waleniem w drzewo okrwawioną głową, dźwiękiem piorunów, a taki ukrzyżowany człowieczek zawieszony gdzieś pod powałą - co on tam może. To już zdaje się rzecz wiary.
"A mówią, że nie można tak
Wciąż wytłumaczyć ktoś się stara
Że ten cały wiary brak
To też właściwie jakby wiara"
Piotr Bukartyk - utwór do posłuchania na blogu
NIEWIDZIALNA KORONA
Nadal rozczarowuje, nawet okładka jest brzydka. Tylko ta moja fobia kończenia rozpoczętych książek, tym bardziej, że mam wszystkie trzy tomy w domu, trzyma mnie przy tym cyklu.
Trzecia cześć się zaczyna i Rulka pewnie zdechnie. Skoro Władysław ma już 45 lat, a długo, długo na niej jeździ, przyjdzie i czas na nią. Będzie mi przez to smutno, zawsze jest mi smutno, gdy odchodzą zwierzęta. Zwierzęta i dzieci... jak pierworodny Stefan. Taka już jestem.
http://kwyrloczka.pl/2018/10/09/o-tym-jak-nadchodzi-wladyslaw-niewidzialna-korona-elzbieta-cherezinska/
Więcej życia na kwyrloczka.pl
ZMOGŁAM DRUGI TOM
Jest ciut lepiej i ciut gorzej zarazem. Ciut gorzej bo często obserwowałam błędy stylistyczne i jakieś dziwaczne składnie. Nie żebym ja była orłem w tej materii. Ja mam jednak tylko siebie i jednego męża redaktora/korektora, zdaje się przy wydawaniu powieści sztab poprawiaczy jest obszerniejszy. Niech będzie, nie czepiam...
2018-10-03
Poznać Muminkowy Świat zapraszam na kwyrloczka.pl
NIE TOM 1,A PREQUEL
W zasadzie tylko opowiadanie, które dało życie światowi Muminków. Za to należy mu się wdzięczność i nic poza tym. Na tle całości Małe trolle i duża powódź wypadają bardzo słabo. Nie jest to jeszcze w pełni ukształtowany muminkowy świat. Czytając je, po przypadkowym przeczytaniu tomu III, czuje się brak tej charakterystycznej dla pozostałych części magii.
MAŁE TROLLE I DUŻA POWÓDŹ
Z książki dowiemy się, jak Tatuś, Mamusia, Muminek i mały zwierzaczek - później Ryjek - trafili do doliny. Skąd wziął się ich niebieski dom i czemu Tatuś opuścił rodzinny kaflowy zapiecek. Wyjaśni się także, jak na imię miał Tatuś Muminka, zanim został Tatusiem Muminka. Nie wyjaśni się za to, jak miała na imię mama Muminka, więc dalej możecie bez przeszkód tworzyć memy usilnie szukając odpowiedzi. No, jesteście gotowi na to tajemnicze imię - Muminek - po prostu. Kiedy więc mały Muminek zostanie ojcem stanie się Tatusiem Muminka Juniorem. Dziwnie to brzmi, ale tak właśnie będzie... Chyba, że urodzi mu się córeczka. Najpewniej wtedy będzie to Migotka, a Muminek zostanie Tatusiem Migotki unikając tym samym kłopotliwego zamerykanizowanego przydomku Junior, który mógłby się okazać obraźliwy dla małego szwedzkojęzycznego trolla z Finlandii.
CZY POTRZEBA CZEGOŚ WIĘCEJ?
Nie potrzeba. Krótka opowiastka rozpoczynająca! Co najważniejsze, jeśli Ci ona nie zauroczy, nie zniechęcaj się, przeczytaj jeszcze choć jeden inny Tom, który to już obojętnie. Nie da się wyrobić zdania o Muminkach na podstawie opowiadania Małe trolle i duża powódź, nie da się i już. Jest na to za krótkie i zbyt ogólnikowe. Od czegoś jednak trzeba zacząć, a zwykle zaczyna się właśnie od początku.
CO POWIADA DZIECKO
Podobało mi się bo było fajne, a najfajniejsze było jak Mama Muminka mówiła do Hatifnatów. Głupot nie było żadnych, spostrzeżeń innych brak.
Wyciągam wołami, a Całedziecko mówi, że nauczyło się jak nazywał się Tatuś Muminka. Nie dajcie się oszukać wcześniej przeczytała ten mój akapit w tym temacie.
http://kwyrloczka.pl/2018/10/03/o-tym-jak-narodzil-sie-muminek-tove-jansson-male-trolle-i-duza-powodz/
Poznać Muminkowy Świat zapraszam na kwyrloczka.pl
NIE TOM 1,A PREQUEL
W zasadzie tylko opowiadanie, które dało życie światowi Muminków. Za to należy mu się wdzięczność i nic poza tym. Na tle całości Małe trolle i duża powódź wypadają bardzo słabo. Nie jest to jeszcze w pełni ukształtowany muminkowy świat. Czytając je, po przypadkowym przeczytaniu tomu III, czuje się brak...
2018-09-23
Po więcej zapraszam na bloga >> kwyrloczka.pl<<
MUMINKÓW TOM III
Nie wiem jak to się stało. Doprawdy nie mam pojęcia. Zaczęłyśmy czytanie od trzeciego tomu. Tak widać musiało być. Książka W Dolinie Muminków stała się naszą opowieścią do poduszki. Opowieść do poduszki to taka książka, którą czytamy tylko razem, samemu absolutnie nie wolno jej tykać, choćby nie wiem jak była okropnie wciągająca. Wybór nasz padł na Muminki z dwóch powodów: Całedziecko jeszcze nie czytało, mimo swej już słusznej starości, a Półdziecko swym malutkim umysłem jest już coś w stanie pojąć, lub nie… Chce w każdym razie, żeby czytać i tego należy się trzymać.
"TO SĄ MUMINKI, MOJE MUMINKI"
Kometę nad Doliną Muminków dostałam w szkole w nagrodę za dobre wyniki w nauce. Postawiłam ją na półce i zapomniałam o niej. Nie pamiętam niestety, kiedy wreszcie po nią sięgnęłam, ale była to TA właśnie książka, która wpakowała mnie w obsesyjne czytelnictwo. Muminki otwarły mi oczy. Dzięki nim zrozumiałam, że książki to nie tylko lektury, o często wątpliwej treści i jeszcze bardziej wątpliwej przyjemności z czytania. Książki to także zabawa, oderwanie się od rzeczywistości, producenci marzeń i dziecięcych zabaw. Wraz z krainą Muminków otworzył się dla mnie nowy świat. (Kochani rodzice, zawaliliście niestety. Warte przeczytania książki dawaliście mi, dopiero kiedy byłam nastolatką, gdy widzieliście, że czytać lubię i czytam dużo. Wstydźcie się… chociaż troszeczkę).
W DOLINIE MUMINKÓW
Im dłużej się nad tym zastanawiam tym bardziej nie mogę się nadziwić cudowności opowieści Tove Jansson. Bóg obdarzył ją niesamowitym talentem generowania otulającego serce miękką kołderką historii. Czytając człowiek czuje się błogo, jakby zapadał się w różową miękkość dryfującego w powietrzu obłoczka, jakby bez konsekwencji objadał się słodyczami. Mam 34 lata czytując bajki często dostrzegam mankamenty, często coś mi nie odpowiada, często coś jest zbyt dziecinne, zbyt infantylne – tutaj nie mam takich odczuć. Wszystko jest na swoim miejscu i to jest niesamowite. Muminki deklasują niestety Opowieści z Narnii układając się do snu obok misia o bardzo niewielkim rozumku.
NORMALNA RODZINA JEST NAJWAŻNIEJSZA
Na tle tego paskudnego pedalsko – genderowego eksperymentu, który fundują ludziom elity, istnienie takich powieści jak W dolinie Muminków czy Dzieci z Bullerbyn wydaje się niemożliwym. Mimo że sama autorka swoje życie dzieliła z kobietą w jej książkach zawsze mamy Mamusię i Tatusia. Dom zawsze jest dla każdego otwarty. Mamusia gotuje i sprząta, tatuś rąbie drewno, a dzieci są tym, czym być powinny – dziećmi. Codziennie biegającymi po podwórku rozbrykanymi istotami z milionem pomysłów na minutę. Cudowna normalność rodzinnego życia, którą tak często w naszych czasach chce się ludziom odebrać wylewa się z każdej strony obejmując nas matczynym uściskiem. Kłaniam się więc Pani i szanuję podwójnie za to, że mimo swej odmiennej orientacji seksualnej i wierności lewicowym przekonaniom nie próbuje pokątnie zaszczepić młodym, nieświadomym i niewinnym czytelnikom swoich przekonań w tej materii.
JAK ZAWSZE ZACZYNAJĄ SIĘ SCHODY
Zamieszczam Wam tutaj artykuł (nie ma innej opcji, musisz zajrzeć na bloga), który może i w pewien sposób zakłóca mój wcześniej opisany wyidealizowany obraz. Mimo wszystko nie dostrzegam niczego niestosownego w tej części. Jest za to coś, czego w wielu bajkach niestety brakuje – prawdziwi bohaterowie. Nie o to chodzi, że istnieje gdzieś Panna Migotka czy Włóczykij. Tutaj trolowa mama się smuci lub jest wściekła i wyrzuca wszystkie dzieciaki z domu. Tutaj kradzież uchodzi Topikowi i Topci na sucho, tutaj czarodziejski kapelusz uznaje się za groźny dla otoczenia. Kapelusz wyrzuca się lub ukrywa, a nie usiłuje wykorzystać jego magiczne moce do swoich celów. Postacie złoszczą się, obrażają, robią świństwa, nabijają się z siebie. Mała Mi to przecież czysty potwór i bachor jakich mało. Przecież takie właśnie jest nasze życie, życie prawdziwe. Życie, w którym można się mylić, można kogoś skrzywdzić, można i zadość uczynić. Ta prawdziwość charakterów zamkniętych w ciała baśniowych postaci stanowi o niewątpliwej sile cyklu o Muminkach.
CZYTAMY DALEJ
Boże mój, niech się tylko nie okaże, że w którejś kolejnej części dopatrzę się czegoś strasznego o lewackim odchyleniu. Chyba złamałoby mi to serce. Celowo piszę lewackim, nie lewicowym, można mieć przecież serce po lewej lub prawej stronie i obie te ścieżki wynikają z wielkiej potrzeby człowieka do wolności. Obie mają swoje racje i swoje mankamenty. Niestety obie niepotrzebnie dzielą ludzi, a przez to czynią ich słabymi. Szukajmy podobieństw w naszych duszach i te podobieństwa nieśmy wspólnie przed siebie. Kochajmy się za to, co nas różni, słuchajmy tego, co mówią inni, uczmy się od siebie, wyciągajmy SWOJE wnioski! Z Bogiem.
http://kwyrloczka.pl/2018/09/27/o-tym-jak-unikac-kapeluszy-tove-jansson-w-dolinie-muminkow/
Po więcej zapraszam na bloga >> kwyrloczka.pl<<
MUMINKÓW TOM III
Nie wiem jak to się stało. Doprawdy nie mam pojęcia. Zaczęłyśmy czytanie od trzeciego tomu. Tak widać musiało być. Książka W Dolinie Muminków stała się naszą opowieścią do poduszki. Opowieść do poduszki to taka książka, którą czytamy tylko razem, samemu absolutnie nie wolno jej tykać, choćby nie wiem jak...
2018-09-01
Recenzja z gratisami na blogu kwyrloczka.pl
TOMISZCZE PIERWSZE
Gruba, gruba książka. Gruba książka z półki: Mąż bije i każe czytać. Ja, mężowa forpoczta, czytam bez bicia i opiniuję. Korona Śniegu i Krwi wraz ze swoim rodzeństwem w postaci dwóch kolejnych równie opasłych tomów była gwiazdkowym prezentem, dopiero teraz doczekała się swojej kolejki. Ja czekałam na Polską Grę o Tron, drugiego Sapkowskiego, a tu ni ma… ni ma Pani. Ni ma ani Martina ani Sapkowskiego, tylko Cherezińska jest i ta korona nieszczęsna, gruba, długa i niepotrzebna.
Nadziwić się nie mogę, to się ludziom jednak podoba. Przykre, to że im coś mniej skomplikowane, toporne i stylowo uproszczone tym lepiej odebrane. Nie wiem też jak mój umysł skonstruowano, ale to co wszyscy mają tutaj za plusy dla mnie stanowi minusy tak wielkie, że większych chyba być nie może
MINUS PIERWSZY - JĘZYK
Ja, wychowana na Sienkiewiczowskiej trylogii nie potrafię wybaczyć współczesnym pisarzom braku archaizacji językowej. Nie potrafię – i co poradzę! Jak odzywa się król lub książę to ma odzywać się po królewsku. Nawet jeśli autor wie, że nie podoła i nie wsadzi w jego usta mowy z czasów piastowskich, to przynajmniej niech czuć od króla władzę. Jak się czytało trylogię to się czuło, że taki Jarema Wiśniowiecki jest sztywny jak kij i ma władzę panowie, że ho ho. W Cherezińskiej głównymi bohaterami są sami książęta i królowie, a wszyscy komunikują się co najwyżej jak licealiści przed maturą. Prostym, żeby nie powiedzieć prostackim językiem polskim, w krótkich rzeczowych zdaniach, szybkich dialogach pchających nieuchronnie i szybko do końca powieści.
MINUS DRUGI - WYGLĄD POSTACI
Tutaj to muszę się zgodzić z pewnym podobieństwem do Gry o Tron. Korona Śniegu i Krwi zbliża się do powieści Martina w jednym właśnie aspekcie. Tworzenie postaci rodem z gier fabularnych. Nieodparte mam wrażenie, że Pan Martin rzuca kostką i z tabeli wybiera po wyniku wyrzuconych oczek kolory oczu, włosów, kształty nosów i atrakcje dodatkowe – twarzowe blizny i tym podobne. Pani Cherezińska miała może ciut łatwiej bo gdzieś na kartach historii jakieś opisy być może pozostały; ale to, że jakiś opis postaci jest, to jeszcze trzeba go używać, od czasu do czasu przypomnieć czytelnikowi jak nasi bohaterowie wyglądają.
Przez prawie cały pierwszy tom usiłowałam przypomnieć sobie jak wygląda książę Przemysł. I tak by mi chyba zostało – bo gdzieś tam na początku zapisany opis z cyklu: kolor oczu, kolor włosów, kolor rąk i etc., został zapomniany, a na kolejny przyszło mi czekać do jego drugiego małżeństwa, grubo za połową książki. Niebywale to utrudnia sprawę polubienia postaci, wejścia z nią w jakąś czytelnicza interakcję.
Dziwnym także pozostaje fakt, że bohaterowie się nie starzeją, umierają prędzej tacy jacy byli na początku książki – piękni, młodzi i bezpłciowi. Dla przykładu i jako przeciwwagę opis Białego Wilka – Gwynblejdda – Geralta w Rivii – podam z pamięci, aparycji jego nie da się zapomnieć, nie da się jej także przeoczyć.
Sienkiewiczowi zarzucano cukierkowe przedstawianie dam. Pani Cherezińskiej zarzucić można dzielenie kobiet na trzy grupy: piękne, brzydkie, i brzydkie z tym czymś co czyniło je jednak w jakimś stopniu piękne. Głównym wyznacznikiem kobiecego wyglądu, tym czym różniły się do siebie opisane panie, jest ich kolor i konsystencja włosów.
MINUS TRZECI - CHARAKTER POSTACI
Dramat, dramat ludzie. Postaci jest wiele, każda ma jakiś interes i swoje – w kwestii zdobycia większej władzy – plany. Bo w książce tylko o zdobycie władzy chodzi. Jakiej władzy? To już w zasadzie obojętne. Problem z postaciami jest taki, że poza paroma wyjątkami wszystkie są jednakowo miałkie. Posługują się tym samym językiem. Czy to chłop czy to Pan, inaczej wyglądają, a po za tym są zupełnie jednakowe. Przemysł II, Henryk IV Probus i Jakub Świnka to tak naprawdę jedna i ta sama osoba. Trochę tak jakby jeden aktor grał w teatrze trzy role, wszystkie jednakowo źle. Niezależnie od czynów bohaterów ich podejście i słownictwo jest identyczne. Henryk kreowany na łotra i bezbożnika wypowiada się zupełnie tak samo jak dobroduszny Arcybiskup Gnieźnieński przez co czyny wszystkich stają się nieszczere, momentami groteskowe. Żadnego z nich nie da się lubić… lub nienawidzić! Bo jak nienawidzić czy lubić ta samą postać, która w jednym rozdziale robi coś dobrego, w drugim coś złego, a w trzecim nic nie robi?
Tylko etykiety (nazwiska rozpoczynające podrozdziały) się zmieniają.
PLUS PIERWSZY - RIKISSA, KINGA I BOLESŁAW
Trzy postacie, które mają charakter, które coś sobą reprezentują. Jest jakiś zamysł i jakaś ich budowa. Myślą i działają według siebie, zgodnie ze swoimi osobowościami. Nie są nijacy. Wątek nadnaturalny Kingi i Bolesława może się wielu czytelnikom nie podobać, ale przynajmniej jest czymś innym niż przeciętność reszty fabuły. Dla mnie osobiście była to miła odskocznia, ponieważ ja fantastykę lubię i miłości do czarów, elfów i strzyg nigdy się nie wyrzeknę (podpowiem tylko, że można było więcej o nich napisać – dając w ten sposób wytchnienie od dużych ilości prawd historycznych).
Niestety, kiedy już się człowiek do kogoś przywiąże to ten ktoś umiera.
MINUS CZWARTY - OPIS
Wiem, że teraz moda taka, że opisów w książce im mniej – tym ludzie bardziej zachwyceni. A jak już o trzy zdania za dużo o jakimś badylu to zaraz larum, że po co tyle opisów przyrody (no to ja zapraszam do Przeminęło z Wiatrem i trzystu opisów balowych sukien).
Problem jest jeden i kluczowy: czytając książkę o natłoku zdarzeń i informacji bez opisów czegokolwiek – za rok nie będziecie pamiętać niczego. Nie ma momentu przerwy, w którym mózg mógłby to wszystko posortować i poukładać, nawet trochę się znudzić w oczekiwaniu na kolejną porcję akcji. Korona Śniegu i Krwi opisów ma jak na lekarstwo (już abstrahuję od postaci), ale jak Polska wyglądała w tamtych czasach to się raczej nie dowiecie, może jedynie liźniecie zagadnienie palisady wokół grodu. Czy to był karaj zielony, czy łysy. Żyzny, ładny, brzydki? Była sobie taka Polska, taka Europa i w niej się kotłowali równie bezbarwni władcy. Pani Cherezińska stworzyła być może pierwszą na świecie fabularyzowaną encyklopedię wydarzeń z czasów rozbicia dzielnicowego. Nie wiem czy ją za to szanować…
MINUS CZWARTY I PLUS DRUGI W JEDNYM - MAGIA
Usiłowała autorka jakoś to pogodzić. Z jednej strony stawiając kościół, a z drugiej dawne wierzenia. Na mój gust i upodobania wątków tych jest za mało. Zabrakło zdecydowania, albo piszemy książkę i na warsztat bierzemy same fakty, albo dodajemy od siebie coś więcej i jest więcej tego więcej. Zamiast wykorzystać słowiańską magię jako przerywnik, odskocznię od przynudnawej i ciągłej walki o stołki , gdzieś w połowie książki zapodziały się te wątki i wracają jedynie w postaciach dwóch dziewcząt (również granych przez jedną i ta sama aktorkę), przewijających się przy książętach – a to z dzbankiem wina, a to z gołym tyłkiem.
Sam pomysł ożywienia zwierząt herbowych bohaterów, którym wielu czytelnikom nie przypadł do gustu, nie jest zły, problem tylko taki, że bohaterowie tych swoich zwierzaków nie zauważają. Niby są świadomi, że te stworzenia coś robią, bawią się przykładowo z małą księżniczką, ale nic po za tym, nikt się do tego nie odnosi, a szkoda. Ot taki fabularny bezwartościowy dekor, odwracacz uwagi od encyklopedyczności wydarzeń.
MINUS SZÓSTY - SEKS
Ja tam do tego typu umilaczy zwykle zażaleń nie mam, erotyczne potyczki bohaterów mi nie przeszkadzają. Myślę, że Korona Śniegu i Krwi prosiła się o umieszczanie historii miłosnych podbojów bohaterów, czy też momentami ordynarnego chędożenia. Boli tylko nieudolność w opisaniu takich zbliżeń. Kolejna już nieudolność.
Jeśli mieliście przyjemność czytać Nienackiego i jego Dagome Iudex, i przypomnicie sobie tamte sceny erotyczne, to będziecie wiedzieć w czym rzecz. Nienacki pisał tak, że robiło się ciepło, żeby nie powiedzieć wilgotno. Cherezińska pisze tak, że śmiem wątpić w jej udane pożycie. Przepraszam, ale tragedia. To chyba już lepiej było odpuścić całkowicie te wątki.
Szczególnie odpuścić Leszka Czarnego i jego romans ze swym podchorążym. Ich obrzydliwe, równie słabo opisane igraszki w skarbcu czy innej piwnicy. Fe! Znowu te lewackie granty, czy o co tam z tym chodzi? Nie wiem.
KORONA ŚNIEGU I KRWI
Czy tak to się dzieje z książkami pisanymi na zamówienie, że są tak strasznie nieszczere. Wypływająca z nich historia jest jakby nieprawdziwa, nakreślone charaktery bezpłciowe. Ważny czas i to żeby upchać wszystkie potrzebne wątki w trzy opasłe tomy powieści. To mogło być dzieło życia, a stało się przelewem na konto.
Powieść składa się prawie z samych dialogów. Aż dziw bierze, że to da się czytać. Bo da się, historię połyka się zdanie po zdaniu, dialog po dialogu, w zawrotnym tempie. Jest to w pewnym sensie plus, ale żeby ten plus nie przysłonił nam pozostałych minusów.
Niestety nie mam szerokiej wiedzy na temat rozbicia dzielnicowego – tyle co pamiętam ze szkoły – że było. Nie jestem w stanie powiedzieć wam, czy opisane wydarzenia tak właśnie wyglądały w rzeczywistości. Wiem za to, że w przeciwieństwie do postaci z książki w tamtych wydarzeniach brali udział prawdziwi ludzie z krwi i kości. Z ciekawości zaglądnęłam właśnie w Wikipedię do żywotu Henryka IV i widzę, że jego losy w książce są dokładnie takie same jak tutaj. Tym bardziej boli mnie fakt, że postacie są tak słabo napisane. Jakaż jest bowiem siła książki, w której historia znana jest od początku do końca, jeśli nie w dobrze stworzonych charakterach?
NIE POLECAM
Nawet miłośnikom tego okresu, to już lepiej niech się miłośnicy wezmą za książki naukowe. Na półce czekają jeszcze dwa tomy i ja te dwa tomy przeczytam – może, choć wątpię – coś mnie jeszcze pozytywnie zaskoczy. Zastanawiając się chwilę nad tym co za mną Korona Śniegu i Krwi to półprodukt, prędzej scenariusz filmowy niż powieść, kto wie, może taki był zamysł. Tylko kto to nakręci, Polacy? Po obejrzeniu pierwszego odcinaka Korony Królów śmiem wątpić.
http://kwyrloczka.pl/2018/09/15/o-tym-jak-i-czy-opisywac-rozbicie-dzielnicowe-korona-sniegu-i-krwi-elzbieta-cherezinska/
Recenzja z gratisami na blogu kwyrloczka.pl
TOMISZCZE PIERWSZE
Gruba, gruba książka. Gruba książka z półki: Mąż bije i każe czytać. Ja, mężowa forpoczta, czytam bez bicia i opiniuję. Korona Śniegu i Krwi wraz ze swoim rodzeństwem w postaci dwóch kolejnych równie opasłych tomów była gwiazdkowym prezentem, dopiero teraz doczekała się swojej kolejki. Ja czekałam na Polską...
2018-07-25
Po fajne foty z wnętrz książek zapraszam na bloga www.kwyrloczka.pl
MOJE MAŁE I DUŻE Z SIMONĄ PODRÓŻE
Niesamowita Simona Kossak została zareklamował mi przez męża, któremu z kolei zareklamowała ją niezawodna Trójka. Przygoda z jej nietuzinkową osobowością rozpoczęła się od biografii Anny Kamińskiej. Biografii dość słabo napisanej, a szkoda bo takie życie zasługuje na godną oprawę. Moje przemyślenia na temat tego pierwszego spotkania z Simoną Kossak, samiczką, która miała być synem zawarłam w jednej z pierwszych recenzji na Lubimy Czytać.
Simona Kossak miała niezwykłą kobiecą siłę, robiła to co kochała i potrafiła dążyć do tego co sobie zaplanowała, bez względu na ilość wyrzeczeń, czas i kłody podkładane pod nogi. To cudowny dar, który wykorzystała w pełni. Ludzie powinni się od niej uczyć, czerpać z jej życia pełnymi garściami i walczyć o swoje marzenia. Ja nie zawalczyłam i w efekcie zobojętniałam, a teraz czuję żal, że nie miałam na tyle jaj…ników, żeby żyć po swojemu. Choć może, może teraz, tutaj, na blogu, którego prawie nikt nie czyta… może coś jeszcze ze mnie będzie?
SAGA PUSZCZY BIAŁOWIESKIEJ
Drugi raz Simona Kossak odwiedziła mnie w szpitalu, zostałam wtedy uziemiona na pięć dni po tym jak urodziłam Półdziecko. Spotkanie to raz na wsze zmieniło mój wyidealizowany pogląd na współistnienie zwierząt z człowiekiem, na ekologię, ochronę przyrody. Do momentu przeczytania Sagi nigdy nie miałam zastrzeżeń do myśliwych. Polowanie jawiło mi się jako samotne tropienie zwierzęcia przez kilka dni, psychologiczna walka między człowiekiem, a jego ofiarą, z której w zasadzie każdy może wyjść zwycięsko. Nic bardziej mylnego, polowanie to wrzaskliwa impreza, z naganianiem pod strzał nieszczęsnych przerażonych stworzeń, bez szansy na ucieczkę, na ratunek. Podła impreza nastawiona na ilość i uciechę zainteresowanych. Pani Simona otworzyła mi oczy – bardzo jestem jej za to wdzięczna.
OPOWIEŚCI
Z tą właśnie książką Simona Kossak zawitała do mnie po raz trzeci. Tym razem z książką bardzo łatwą w odbiorze. Dobrą zarówno dla dziecka (ale uwaga, takiego, które zostało już wtajemniczone w zagadnienie – skąd się biorą dzieci i małe zwierzątka) jak i dorosłego. Na każdej stronie przedstawiona jest krótka opowiastka o życiu, a konkretniej o zachowaniu jakiegoś ze zwierząt. Pisze Simona Kossak o zwierzęcej miłości, zdradzie, złości, umiejętnościach, sprycie, morderstwach i kłótniach.
DOBÓR BOHATERÓW
Na szczęście, nie licząc pewnej szympansicy, większość historii opowiada o rodzimych gatunkach. Często bowiem jest tak, że większe pojęcie mamy o tym jak żyje słoń, a kompletnie nie wiemy jak to się ma w kwestii naszego rodzimego jeża. O tym, że w lesie szczekają sarenki, a nie psy dowiedziałam się dopiero od Simony. Strasznie mnie to irytuje jeśli chodzi o naukę języków w szkole, wszyscy znają plejadę afrykańskich stworzeń, ale żeby ktoś wiedział jak jest bocian. To tak na marginesie, bo w Opowieściach jest bocian, wilki, są małe liski, sarny, jelenie, jest ryś, nornica, jest nawet jeden wystraszony pies, który salwując się ucieczką przed wilkami wskoczył w szczelinę pomiędzy dachem a kupą drewna opałowego. Mamy tu też ciekawą historię kaczora-gwałciciela-homoseksualisty. Jeśli chcecie ją poznać musicie Opowieści przeczytać sami.
GDZIE TA DUSZA?
Kluczowym założeniem książki, moim zdaniem, jest szukanie odpowiedzi na pytanie czy zwierzęta kierują się w życiu instynktem, jak wielu ludzi uważa, czy jest w nich może coś więcej. Simona jako – z wykształcenia – badaczka zachowań zwierząt, czyli behawiorystka, daje czytelnikowi w swoich Opowieściach odpowiedź jak to w rzeczywistości wygląda. Momentami wnioski z poczynionych obserwacji walczą w niej z naukowym podejściem, wtłoczonym jedynie słusznym ewolucjonizmem i postrzeganiem zwierząt jako zaprogramowanych w określonych celach maszynerii (takich co to tylko: żreć, spać, kopulować, rodzić, odchowywać i tak w kółko), a romantyczną wiarą w zwierzęce dobre dusze. Skłania się ona jednak ku romantyzmowi, a tym samym nieświadomie do bardzo chrześcijańskiego spojrzenia na zwierzęcy świat.
TĘCZOWY MOST
Nie lada jest to problem dla rodziców: Mamo czy mój piesek poszedł do nieba jak babcia? No i co tu powiedzieć, jak miał pójść skoro nie ma piesek duszy nieśmiertelnej jak uczy Kościół katolicki. Choć dla wielu ludzi pogrążenie się w niebycie jest wielce atrakcyjne, odesłanie w ten niebyt swojego ukochanego czworonoga bywa już trudne. Wymyślają więc, dla ułatwienia sobie życie, że przeszedł ich Burek za tęczowy most.
Teraz pewnie zastanawia Was jak to u nas wygląda. Los chciał, że niedawno pochowaliśmy dwa psy i babcię. Babcia zasnęła sobie spokojnie, czas dla niej stracił swój bieg. Babcia, która swoją drogą miała kłopoty ze snem, drzemie sobie elegancko. Z perspektywy babci mało co pośpi, bo zaraz ją wybudzą, a na co, to już zależy od tego jakie z Bogiem babcia miał układy. W sprawie czworonogów i ich domniemanej duszy należy uświadomić sobie, że Bóg zawarł, jak i z ludźmi, przymierze ze zwierzętami. Nie mogą więc one być tak całkiem bezdusznymi, instynktownymi istotami skoro jakoś z Bogiem się dogadały. Zycie wieczne Burkowi się jednak nie należy, ale powrót do życia całego gatunku już zdecydowanie tak, nie ma więc sensu lamentować nad ostatnią sztuką zagrożonego gatunku wiedząc, że wróci on do nas. Co więcej wróci odmieniony, w pełni roślinożerny i pokojowo nastawiony. Fajna sprawa, nie?
POLECAM, POLECAM
Wszystkie trzy książki polecam nie tylko miłośnikom zwierząt. Każda z nich jest inna i każda ma wiele do zaoferowania. Z każdej płynie mądrość i wiedza, ciepło zielonej łąki, szum lasu, miłość nie tylko do swojego, ludzkiego gatunku ale i do innych, mniejszych braci. Dzielimy z nimi świat, a człowiekowi dzielić się ciężko. Człowiek lubi mieć i władać – to nasza skaza, nasz nadpis w kodzie DNA, nasze prawo, a czasem zaślepienie.
http://kwyrloczka.pl/2018/07/25/o-tym-jak-kochac-zwierzeta-simona-kossak/
Po fajne foty z wnętrz książek zapraszam na bloga www.kwyrloczka.pl
MOJE MAŁE I DUŻE Z SIMONĄ PODRÓŻE
Niesamowita Simona Kossak została zareklamował mi przez męża, któremu z kolei zareklamowała ją niezawodna Trójka. Przygoda z jej nietuzinkową osobowością rozpoczęła się od biografii Anny Kamińskiej. Biografii dość słabo napisanej, a szkoda bo takie życie zasługuje na...
2018-07-12
>>Po gratisy zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
TOM CZWARTY - NIE OSTANI
Pierwotnie wyjść miała cała recenzja cyklu w jednym wpisie. Wstrzymałam więc poprzednią recenzję, żeby dopisać kolejną, okazało się jednak, że Bez Piątej Klepki to nadal nie koniec Majkowej przygody. Ciąg dalszy nastąpi, pytanie brzmi jedynie – KIEDY?
Całedziecko Klepkę już przeczytało, tylko mnie się czytelnictwo zatkało Opowiadaniami pewnego malarza. Zatkało się niczym kuchenny zlew jakimś… szlamem i szczątkami bigosu… no może bez szczegółów, zatkało się i już. Dzięki Bogu za literaturę dziecięcą, można dzięki niej odetchnąć od przyciężkich bajek dla dużych dzieci. Oddychałam więc pełną piersią pochłaniając słowo za słowem, zdanie za zdaniem, rozdział za rozdziałem i przeżywając z dziecięcą fascynacją kolejną przygodę z Ciabcią.
POWRÓT W WIELKIM STYLU
Nie inaczej. Brawo, brawo i tak trzymać. Kolejna katastrofa w stylu Stachury – ta mgła, ta mgła i pomoc ze strony nietoperzy dostarczanych ludzkości w ramach programu Nietoperz +. Nic mnie tak nie raduje, jak obśmiewanie socjalistyczno – rozdawniczych poczynań rządu. Przy poprzednich częściach marudziłam strasznie na tanie politykowanie rodem z „jedynie słusznego” lewego, politycznie poprawnego nurtu. Kazałam także odczepić się Panu Szczygielskiemu od polityki, chyba ciut pochopnie, wraca on bowiem do tych tematów opisując rozwiązania rodem z głębokiego PRL, które do dzisiaj trzymają się świetnie. Ciągle wszak mamy do czynienia z pewną bandą, która pod niebieską czapeczką (z żółtymi gwiazdkami) zmusza innych do robienia rzeczy, na które nie mają ochoty, produkuje wrogów z tych, którzy jeszcze przed chwilą byli lubiani (lub w najgorszym przypadku obojętni), mnoży konflikty i podziały, odbiera wolność słowa, niepokornych wtrąca do lochów lub skazuje na banicję.
CZAROWANIE INACZEJ
Bardzo podoba mi się koncepcja magii w powieściach Szczygielskiego. To nie Harry Potter, w którym wymawiamy prawidłowo Wingardium Leviosa, machamy różdżką i piórko unosi się w powietrze. Maja musi się natrudzić, żeby rzucić czar. Inaczej – musi się natrudzić, aby czar z odziedziczonej księgi zaklęć zastosować do własnych potrzeb. Wszystko dlatego, że rzeczona księga składa się z czarów domowego użytku sprzed wieków z cyklu jak zasznurować gorset i się w nim nie udusić.
BEZ PIĄTEJ KLEPKI
Podsumowanie będzie teraz: uwaga! Mama mówi: niebywale udany powrót, zachęcający do pozostania z bohaterami i zakupu kolejnej części. Czytałam i radośnie chichotałam prawie co stronę, a to naprawdę dobrze świadczy o zawartości powieści, tym samym odnotowuję dużą poprawę w dowcipie. Nawet przez moment nie udało się autorowi mnie znudzić, zniesmaczyć, nie dopatrzyłam się niczego nieodpowiedniego dla mnie, dla mojego dziecka, dla was, chyba że jesteście komunistami z przekonania lub/i nosicie niebieskie czapki (w gwiazdki).
Dziecko mówi: Ekstra! Jest bardzo fajna i jest bardzo fajna. Dużo zabawnych przygód ma Maja. Podobało mi się, kiedy Nina przykładała sobie kulkę do głowy… mamo, czy ty piszesz to co ja mówię? Mamo, obiad mi stygnie!
Dzieci takie już są, wstydliwe jakieś. Lękają się artykułowania myśli, wszystko przez to ocenianie w szkole – tak myślę.
Przypomniało mi także moje kochane Całedziecko o Dziadowskim Sabacie. Sabacie odniesionym w prostej linii do Dzidów Mickiewicza. Odniesienie to bardzo było udane, wywołało ogromną falę rechotania i choć dzieciakom przyjdzie dopiero wątek ten zrozumieć po czasie, może dzięki temu mniej nienawidzić będą Mickiewicza – kiedy przyjdzie już na niego czas – zachowując o nim dobre wspomnienia.
http://kwyrloczka.pl/2018/07/12/o-tym-jak-zyc-bez-piatej-klepki-marcin-szczygielski/
>>Po gratisy zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
TOM CZWARTY - NIE OSTANI
Pierwotnie wyjść miała cała recenzja cyklu w jednym wpisie. Wstrzymałam więc poprzednią recenzję, żeby dopisać kolejną, okazało się jednak, że Bez Piątej Klepki to nadal nie koniec Majkowej przygody. Ciąg dalszy nastąpi, pytanie brzmi jedynie – KIEDY?
Całedziecko Klepkę już przeczytało, tylko mnie się...
2018-07-05
>>PO to co tata Tuptusia zwykle mawiał zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
JUŻ TRZECI
Przeczytane: raz, dwa, trzy. Przeczytane i nie ma. Co teraz napisać? Jakieś może małe podpowiedzi? Nic. Wszystko niby pasowało, wszystko niby się zgadzało, a ja ciągle i ciągle czuje jakiś brak i niedosyt. Niby ciekawiej niż poprzednio, a jednak gorzej niż za pierwszym razem. Stoję teraz na rozstaju, ciało już odzyskałam, ale rozumu chyba jeszcze nie.
TOM 3
Ze świata oranżerii wracamy do Warszawy, w której wiatr nie tylko zrywa czapki z głów, ale porywa bezbronne staruszki, ciskając nimi po całej okolicy. Ciabcia i Monterowa zaopatrzone w obrażalski sakwojaż przybywają ratować Majkę od tragicznej w skutkach klątwy, a wraz z nimi powracają kot, wiewiórka uważająca się za lisa i zdradliwe lilie. To w sumie tyle ile fani powinni się dowiedzieć.
CZEMU MAM MIESZANE UCZUCIA?
To tylko moje mieszanie i moje uczucia. Na początek pochwała – odczepił się pan Szczygielski od politykowania i chwała mu za to. Choć drobny wtręt w temacie redystrybucji cegieł służących do dociążania wychodzących z domu mieszkańców połączony z dekretami o ich ilości, nie uszedł mojej uwadze. Kwyrloczka zawsze czujna!
Wracając do sedna, zabrakło tutaj oryginalności w wyborze postaci drugoplanowych. Złota Kaczka, Warszawska Syrenka, Wars i Sawa i Bieda z Gnatu – przecież to już było. Wszyscy to znają. Nawet w Śląskiej szkole zamiast Hexy z bagien, Utopca, Beboka co foluje bajtli do miecha, Podciepa ze srōgom gōwom, durś a w kółko ta Warszawa. No, oddajmy sprawiedliwość Krakowowi – i Kraków. Syrenka i smok oklepane i nudne. Jakby ich nie upiększać, nie przetwarzać na swój, nie powiem, oryginalny sposób postrzegania… jednak wyłazi ta warszawska megalomania narzucona innym.
CO DOBREGO
Nie zrozumcie mnie źle, to naprawdę jest bardzo dobra książka dla dzieci w przedziale wiekowym 7 – 10. Bardzo dobra też dla dorosłego, ale takiego bez uprzedzeń i wrodzonego czepialstwa. Nie lubię Warszawy, co poradzę, przez to te moje marudzenie. Całość cyklu (tu trzeba przyznać i pochwalić autora) napisana z dużą dozą humoru, można się niejednokrotnie uśmiać do łez. Choć na moje oko momentami, można by uczynić zdarzenia jeszcze bardziej absurdalnymi. Kurcze, chce pochwalić, a znowu marudzę. Chyba muszę sobie lepiej wbić do głowy to co tata Tuptusia zwykle mawiał.
DZIECKO DZIECIOM
Teraz serio, niech nikt nie słucha wynurzeń starej baby, to nie ja jestem grupą docelową przecież. Mogę bredzić i marudzić, i obrzydzać, ale ważne jest to co dziecku dało przeczytanie tej książki.
"Dziecko mówi na wdechu: dużo akcji było, mnóstwo przygód ma Maja. Fajne też są postacie. Najbardziej uśmiałam się przy rozmowie z piszczącą Biedą. No, i końcówka była super. Ilustracje też są fajne i cena dobra.
A tak w ogóle to ja tego nie mówiłam, mnie tu nie było wcale… cześć!"
POLECAM
Z czystym sumieniem zachęcam do sprezentowania dziecku tych właśnie książek. Przygody Majki nie są w stanie nikogo znudzić. Tak, ma ona pewne mankamenty… (myśl o tacie Tuptusia, myśl o tacie tuptusia…) ale niech nie przesłonią nam one piękna płynącego z tej opowieści… uffffff. Tak mnie jeszcze zastanawia czy dla chłopców się to nadaje, czy chłopcy czytują książki, w których bohaterkami są dziewczynki. Nie mam synów, jeszcze, ale pamiętam jak chłopcy jęczeli, kiedy przyszło im czytać Anię z Zielonego Wzgórza. Tutaj jednak same baby, głównie baby, w głównych rolach głównie baby. Trzeba zachować ostrożność i czujność, zły demon Gender czai się wszędzie.
>>PO to co tata Tuptusia zwykle mawiał zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
JUŻ TRZECI
Przeczytane: raz, dwa, trzy. Przeczytane i nie ma. Co teraz napisać? Jakieś może małe podpowiedzi? Nic. Wszystko niby pasowało, wszystko niby się zgadzało, a ja ciągle i ciągle czuje jakiś brak i niedosyt. Niby ciekawiej niż poprzednio, a jednak gorzej niż za pierwszym razem. Stoję teraz na...
2018-06-15
>> Po recenzję z gratisami zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
JEDNA Z "TYCH"
O tak, zdecydowanie tak, to była jedna z tych książek, których przeczytanie zbyt wiele człowieka kosztowało. Zajmuje ona trzecie miejsce na mojej liście ksiąg zakazanych, morderczo uciążliwych, usypiająco – otępiających, przytłaczających i złych. W trakcie czytania, których masz już wymyślone pięć obiadów do przodu. Książek, których bez wytężania gałek ocznych, umysłu i mięśni (żeby sięgnąć po nią, a nie zająć się jednak sprzątaniem, albo czymkolwiek innym byle nie mieć do czynienia z TYM). Żadne nawet chwilowe przebłyski fabuły, nie są w stanie zrekompensować wyobrażenia jej jako broni obuchowej zaczajonej na ludzki umysł.
NO DOBRZE, ALE O CZYM TO BYŁO?
Zdaje się, że o błąkaniu się. Ciągle gdzieś ktoś się błąka bezcelowo, albo na coś bezcelowo oczekuje, oczywiście jeśli akurat nie jest na wojnie i nie nosi ołowianej głowy zamiast hełmu. Błąkają się Ci nieszczęśni bohaterowie wiecznie tymi samymi ścieżkami, przez co wszystko ciągle się powtarza. Droga ich się powtarza i zdania się powtarzają, i powtarzają, i powtarzają, i droga błąkającego się powtarza. Bohaterowie się błąkają, albo wyczekują wciąż na coś, ale nie wiedzą na co i błąkają się, a zdania powtarzają się i powtarzają. Tak w kółko chodzimy po nieistniejących domach, o których patrzący na nie myśli, że jednak istnieją, a może nie istnieją, ale kto to udowodni. Jeśli istnieją to przecież w głowie bohatera tylko, a on wyczekuje, oczywiście jeśli akurat nie jest na wojnie i nie nosi ołowianej głowy zamiast hełmu.
Czasem przelecą jaskółki, czasem rozkładający się szkielet psa zatopiony w rzece okaże się martwym braciszkiem utopionym w basenie… ale to tylko czasem. Czas ten następuje przed kolejnym powtórzeniem, kiedy bohater powróci do zapętlonych, bezcelowych czynności, ciągle tych samych, powtarzających się czynności, oczywiście jeśli akurat nie jest na wojnie i nie nosi ołowianej głowy zamiast hełmu.
Tak, powtarzam się i powtarzam i nadużywam tego słowa. Już macie ochotę uciekać? Czy jeszcze ciut powtórzeń zniesiecie? Oczywiście jeśli akurat nie jesteście na wojnie i nie nosicie ołowianej głowy zamiast hełmu.
MYŚLĘ, ŻE TO WYSTARCZY
Opowiadania – Zdzisław Beksiński: to pozycja, którą odradzam przez wielkie O! Za recenzję właściwą, ostateczną i napisaną ręką własną autora niech posłuży cytat z książki Grzebałkowskiej – Beksińscy Portret Podwójny.
„8.2.64. Przykazanie nr 1: Nie będziesz usiłował, chuju rybi, naśladować Schulza, bo w tym stylu dalej niż Schulz zajść niepodobna, więc tylko się ośmieszasz, tracisz czas i dobre samopoczucie. A to zachowaj na przestrogę. AMEN!”
ZDZISŁAW BEKSIŃSKI
Mam też ochotę zrobić zdjęcie książce z wbitym w nią tasakiem. Niestety jest pożyczona, nie wiem czy właściciel byłby tym faktem zwrotu, bądź co bądź, ładnie wydanej książki z wbitym tasakiem, zachwycony.
>> Po recenzję z gratisami zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
JEDNA Z "TYCH"
O tak, zdecydowanie tak, to była jedna z tych książek, których przeczytanie zbyt wiele człowieka kosztowało. Zajmuje ona trzecie miejsce na mojej liście ksiąg zakazanych, morderczo uciążliwych, usypiająco – otępiających, przytłaczających i złych. W trakcie czytania, których masz już wymyślone pięć...
2018-06-01
>> Recenzja z dodatkami muzyczno - fotograficznymi na blogu kwyrloczka.pl <<
DETEKTYWI Z KLASZTORNEGO WZGÓRZA
Całe Dziecko otrzymało tę o to pozycję w świątecznej paczce od zakładu pracy męża. Chwała zakładowi za podarowanie dzieciakom nie tylko słodkości ale i strawy dla mózgu. Niestety wybór nie trafiony. Córka moja nie była w stanie przebrnąć przez Detektywów, a i ja ledwo się uporałam.
NUDA, NUDA, NUDAAAAAAAAAAAA
Książka miała potencjał i ten potencjał niestety został zmarnowany. Akcja toczy się tak powolnie, że zasnąć można. Wcale człowieka nie interesuje co będzie dalej. Miał to zdaje się być kryminał. Kryminał, to taka, z założenia, książka co dobrze się czyta, łatwo przyswaja i posiada wielce wciągającą intrygę, najlepiej taką, której inne książki już nie wyczerpały. Co tutaj mamy. Dwoje dzieciaków usiłujących… no właśnie co usiłujących? Rozwiązać zagadkę, do której prowadzi jedna mała karteczka, jeden kryminalista malarz i klamka. To chyba trochę mało na przygotówkę, od której oczekuje się stu tropów na minute, z których tylko jeden okazuje się tym właściwym, tym na który wpada się w momencie ostatnim, będąc w wielkim niebezpieczeństwie, kiedy nóż bandyty na gardle utacza kropelki krwi, a pętla owija się wokół szyi. Czyż nie? Nie tutaj.
PLEJADA ZNANYCH
Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że Pani Orlińska rozpoczynając pisanie książki Detektywi z Klasztornego Wzgórza zrobiła sobie listę postaci historycznych, które fajnie ulokować w powieści, potem wybrała piękne i charakterystyczne miasteczko znane być może ze swojej młodości i tak powstała historia z historią w tle. Jaki w tym sens? Poziomem skomplikowania fabuły i językowo książka odpowiednia dla ośmiolatka. Żaden ośmiolatek nie zna Słonimskiego, Leśmiana, Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, Prezydenta Mościskiego i jego świty o samym Kornelu Makuszyńskim nie wspomnę. Momenty, w których akcja przenosi się z Czerwińska do Warszawy, gdzie dostojni panowie w garniturach załatwiają sprawy urzędowe, wybierają się na partyjkę brydża, czy kawę do Małej Ziemiańskiej, odbiera tylko chęć na czytanie.
BRAK EMOCJI
Dziwnie jakoś to wszystko zostało przedstawione, nawet gdy komuś dzieje się krzywda jest ona tak opisana, że od razy wiadomo, że tak naprawdę nic się nie dzieje i nie ma się czego bać. Od razu widmo, że każdy kryzys zostanie zażegnany, a wszystkie kroki doprowadzą jak po sznurku do założonego celu. Z obranej drogi nikt nigdzie nie zboczy. Bohaterowie także nie wzbudzają specjalnych emocji, ani ich tu lubić ani nie lubić, sztywni jacyś, nieprawdziwi. Na wzmiankę zasługuje jedynie Epilog. W Epilogu naziści, którzy także skarbu szukają (a tam gdzie naziści tam i zaraz ciśnienie skacze), bo to nie dobroduszni bandyci marynarze, a, no… NAZIŚCI! Źli do szpiku kości poplecznicy Hitlera, co to na Arkę Przymierza się zasadzali, a teraz na skarb Czerwińskiego Klasztoru polują. Tutaj powinna książka się zaczynać, a niestety się kończy.
TEMPLARIUSZE I MOŚCICKI
Tajemniczy i wyklęci, a bogaci, że ho ho. Wszystko pasuje, tylko gdzie tutaj oryginalność. Skarb Templariuszy, toż to banał jakich mało. Jest jakiś spór w czeluściach Internetów, o udzielenie schronienia uciekającym Templariuszom w Czerwińskim klasztorze, są tacy co w to wierzą, i tacy co między bajki i legendy tą historię każą wsadzić. Wykorzystanie Templariuszy dołożyło mi jedynie argumentów żeby zdecydowanie odradzić książkę Detektywi z Klasztornego Wzgórza. Do tego przejazd Mościckiego. To czy jest to postać zasługująca na wyrażony w książce szacunek to sprawa wielce kontrowersyjna. Socjalista paskudny, figurant, Piłsudskiego kolega, po wybuchu wojny dzielnie zwiał do Rumunii. Kiedy tak patrzę na listę odznaczeń, które otrzymała ten człowiek, nawet z Etiopii, w mojej głowie włącza się utwór (Tu już musicie zajrzeć na Bloga).
>> Recenzja z dodatkami muzyczno - fotograficznymi na blogu kwyrloczka.pl <<
DETEKTYWI Z KLASZTORNEGO WZGÓRZA
Całe Dziecko otrzymało tę o to pozycję w świątecznej paczce od zakładu pracy męża. Chwała zakładowi za podarowanie dzieciakom nie tylko słodkości ale i strawy dla mózgu. Niestety wybór nie trafiony. Córka moja nie była w stanie przebrnąć przez Detektywów, a i ja...
2018-04-24
>> Recenzja z ciekawymi dodatkami na blogu kwyrloczka.pl <<
SZYBKO, SZYBKO ZANIM ZAPOMNĘ
Czas ucieka a tu tyły i tyły, zacznę się chyba nazywać człowiekiem tyłem… nie mylić z tyłkiem. Zanim zapomnę co miałam do powiedzenia o tej – nie wiem jak to określić – relacji, reportażu, bo nie powieści chyba, zabieram się za robotę. A robota ta będzie niełatwa, bo i historia miała swoje wzloty i upadki.
NA ZACHÓD OD ALICE SPRINGS
Moja przygoda z Robyn Davidson i jej wielbłądami zaczęła się na samym początku blogowej przygody. Konkretnie: od cudownego filmu nakręconego na podstawie tej historii.
http://kwyrloczka.pl/2017/08/05/davidson-robyn-na-zachod-od-alice-springs/
Do biblioteki jednak nie musiałam się udawać. Mój niezastąpiony małżonek szarpnął się i za jakieś – 90,00NieWiemDokładnieNiePamiętam – kupił dla mnie opowieść o wielbłądziej damie. Niestety… przepłacił. Nie o to chodzi, że mam mu za złe, bardzo to było z jego strony kochane, skąd też miał wiedzieć co zastanie w środku i czy to zastane wnętrze warte jest swojej ceny. Niestety nie jest. I chociaż chwilami się broni, nadal nie jest.
CZEGO SIĘ NIE SPODZIEWAĆ
Biorąc w ręce, trochę jak magiczną relikwię, spodziewam się czegoś czym ta książka kompletnie nie jest. Spodziewałam się wielkiej i niebezpiecznej podróży wgłąb ludzkiej duszy. Spodziewałam się wyprawy w poszukiwaniu… no właśnie, czego? Swojego miejsca na ziemi, Boga, spokoju, czegoś metafizycznego co taka wyprawa powinna przecież nieść. Niestety, zawiodłam się srodze. Zamiast wzniosłych idei otrzymałam opis perypetii wyjątkowo zmierzłej baby, której nawet nie sposób lubić. Do tego, choć sama temu zaprzecza, feministki, ekologa, obrońcy uciśnionych i jakiejś formy hipisa połączonego z wielbłądzim dżokejem. Z całego mistycyzmu pozostało jedynie odarcie z człowieczeństwa okraszone niewielką acz zauważalną dozą hipokryzji.
FEMINIZM
Wiecie już pewnie, że nic mnie tak nie wkurza jak feminizm. Mam alergie na wszelkie, nawet najdrobniejsze jego przejawy. Wyznające go – chciałam napisać „Panie”, ale to się nie godzi, napiszę więc istoty – trułabym azotoksem, czy innym DDT. Możecie się obrażać do woli, ale feminizmowi mówię kategoryczne i stanowcze – NIE! Pani Davidson swojego feminizmu się wypiera, oburza nawet na różnej maści feministyczne organizacje, które przypięły się (niechciane) do jej wyprawy, gloryfikując ją jako wielkie dzieło swojego gatunku. Z drugiej jednak strony krytykuje męski szowinizm, wszelkie przejawy narzuconej na kobiety roli społecznej. Macierzyństwo zamienia na matkowanie psu i wielbłądom. Z tej też przyczyny, z chęci ucieczki od narzuconych przez złe społeczeństwo norm ucieka na pustynię, a tak naprawdę, do małych wiosek, w których znienawidzone normy są jeszcze bardziej widoczne i uwypuklone. Tak naprawdę sama podróż przez pustynię jest jedynie niewielkim fragmentem, jakby obowiązkowym wtrąceniem w zupełnie inne treści.
EKOLOGIA I OBRONA RDZENNYCH MIESZKAŃCÓW
Małe, bardzo małe mamy pojęcie jak podła może być polityka, wielki biznes i interesy klasy rządzącej. Tam gdzie pieniądze lub chociaż niewielki cień nadziei na ich zdobycie, zaraz pojawia się okrucieństwo, wywłaszczenie rdzennych mieszkańców, budowa rezerwatów oraz niszczenie naturalnego środowiska. Nie inaczej w Australii. Skoszarowani w dzielnice biedy i obozy Aborygeni zmuszeni są do koegzystencji ze światem, którego ani nie rozumieją, ani nie chcą. Wygnani z własnych ziem stłoczeni w getta wiodą smutne życie bez perspektyw. Z odgórnie narzuconą administracją, szkolnictwem i medycyną, ale już nie pracą. Biali udają, że Aborygenów asymilują, a tak naprawdę trzymają ich z dala od siebie podsycając rasizm i obopólną nienawiść.
To wszystko wynika z książki. Brzmi jednak podręcznikowo i sztucznie, zbyt dużo utyskiwania na los biednych Aborygenów, a tak niewiele pozytywów z nimi związanych. Edi- to za mało. Był on kwintesencją rdzennego mieszkańca Australii i nie wyglądał wcale na rozczarowanego państwowym programem ochrony. Żył, bo żyć trzeba i robił to z niebywałą godnością. Do licznych fragmentów opisujących życie autochtonów, we wspomnianych obozach, autorka dodała nawet podziękowania i przypisy pochodzące z innych zaangażowanych w ten temat książek, sądzę więc, że jej zamiarem było dobitne unaocznienie wszelkiego zła, którego na Aborygenach dopuścił się biały człowiek.
HIPISKA
Pani Davidson nie jest niczym innym jak wędrującą, obrażoną na społeczeństwo hipiską. Tak naprawdę jej wyprawa wcale nie była niebezpiecznym, morderczym przedsięwzięciem (to parafraza jej własnych słów). Całą drogę, w spacerowym tempie, dreptała sobie od farmy do farmy, od stacji do stacji gdzie zawsze ugościli ją jacyś przemili, zakuci w społeczne okowy ludzie. Ludzie, którzy często odejmowali sobie od ust aby nakarmić ją i wielbłądy. Ludzie, u których bawiła tygodniami, siedząc przy ognisku i zajmując się kompletnie niczym, a jedynie prowadząc dysputy o problemach jątrzących świat, czyli zasadniczo pociskając pierdoły, jedząc ich ofiarowane z dobroci serca jedzenie, korzystając z ich wody, łóżek, samochodów. Zadziwiające ile dobrych ludzi ta zrzędliwa istota, której nic nie odpowiadało, która non stop marudziła, jęczała i złościła się, spotkała w swojej drodze na zachód od Alice Springs, w drodze nad morze.
WIELBŁĄDZI DŻOKEJ
Zulejka, Bub, Duckey i Goliat to najjaśniejsze punkty całej opowieści. Wszystko co z nimi związane było niesamowite i ciekawe. Wielbłąd jest zwierzęciem o niezwykłej osobowości, jest to jednak osobowość trudna, nieprzewidywalna, która wymaga z jednej strony pieszczot, a z drugiej konkretnego, naprawdę konkretnego lania. Żałuję, że autorka nie poświęciła dużo więcej przestrzeni w książce swoim ukochanym podopiecznym. Skupiała się głównie na praktycznych elementach takich jak to czy są zdrowe, czy nie obcierają je siodła, czy mają co jeść, jak je spętać na noc. Pani Davidson tak bardzo była zapatrzona w swoją osobę, że zapomniała podzielić się z czytelnikiem pięknem krajobrazu, gwieździstego nieba, wielbłądziej natury.
Na zachód od Alice Springs to raczej praktyczno – rozsądny podręcznik w temacie wypraw z wielbłądami. To strasznie mnie zawiodło, chociaż sama mam praktyczno – rozsądna naturę. Jest kilka momentów, w których można doszukać się zachwytu nad Boskim stworzeniem, ale to myśli tylko na chwilę spuszczone ze smyczy, szybko przywołane do porządku, do praktycznej strony wyprawy. Do codziennego wstawania, plejady obowiązków, herbaty i jedzenia, pakowania i rozpakowywania, marszu, odpoczynku, rutyny i nudy.
ODARCIE Z CZŁOWIECZEŃSTWA
Mamy tu chyba do czynienia z tezą główną i założeniem całości. Skoro autorka wyruszyła na wyprawę zniesmaczona normami narzucanymi przez społeczeństwo, normy te w czasie podróży odrzuciła. Chodziła goła, brudna i śmierdząca. Kiedy wyszły podpaski wędrowała z krwią miesięczną cieknącą po udzie. Niesmaczne, owszem. Z jednej strony odrzucała dobrodziejstwa czy przeszkody ludzkości, a z drugiej w obecności innych, wskakiwała w ubranie i radośnie korzystała ze zdobyczy znienawidzonej cywilizacji – łóżek, pryszniców i samochodów. Brakuje mi konsekwencji, wszystko to chaotycznie się przeplata; raz załamana, raz podekscytowana i szczęśliwa, zmów marudna i zła, narzekająca na wszystko i wszystkich, pisząca listy i rozentuzjazmowana. Nie ogarniam tej kobiety. Poszła na żywioł i zamiast o tym właśnie pisać – o tym chaosie kobiecej duszy – sili się na hołdowanie lewicowym ideałom, starając się nimi tłumaczyć własne „chciejstwa”.
CZY POLECAM?
No właśnie nie wiem. Nierówna ta książka, momentami nużąca. Bohaterka denerwująca. Dobrze zapowiada się na początku i nieznacznie rehabilituje na końcu, kiedy wreszcie przestaje zrzędzić i zaczyna choć trochę dostrzegać piękno otaczającego ją świata i szczęście z zaznanej wolności. Nie przestaje mnie Ona zadziwiać. Kobieta, która ukochała wolność i przestrzeń, tak dobitnie zaznała całego ich ogromu, jak sama opowiada, pisze tę książkę w maleńkim Londyńskim mieszkaniu. Jak po czymś takim można żyć w maleńkiej klateczce wielkiego miasta, jak powtórnie uwięziony ptak? Niezrozumiałe to i dziwne.
Trzeba jednak oddać Pani Robyn Davidson, że dokonała czegoś niesamowitego, czegoś co przeszło do historii, co zostało udokumentowane przez National Geographic. Ponieważ sama nie chciała pisać tej książki, nie powinno się jej do tego zmuszać. Czemu nie chciała pisać? Myślę, że wiedziała, wiedziała, że wyprawa straci wtedy swoją duszę, tajemniczość, piękno domysłów i niedopowiedzeń. Po całym przedsięwzięciu powinien pozostać jedynie album ze zdjęciami i to on miał opowiadać historię z wyprawy na zachód od Alice Springs.
>> Recenzja z ciekawymi dodatkami na blogu kwyrloczka.pl <<
SZYBKO, SZYBKO ZANIM ZAPOMNĘ
Czas ucieka a tu tyły i tyły, zacznę się chyba nazywać człowiekiem tyłem… nie mylić z tyłkiem. Zanim zapomnę co miałam do powiedzenia o tej – nie wiem jak to określić – relacji, reportażu, bo nie powieści chyba, zabieram się za robotę. A robota ta będzie niełatwa, bo i historia miała...
2018-03-22
>>ZAPRASZAM DO SIEBIE kwyrloczka.pl<<
I TA MGŁA, TA MGŁA
Poezja umarła. Czytanie wierszy umarło. Poezji nie lubię czytać. Poezja ewoluowała, stała się utworem muzycznym, piosenką. Nie piosenką, pieśnią. Taką poezję przyswajam, przetwarzam i kocham. Czytać wierszy po prostu nie potrafię. Czytanie wierszy nudzi mnie, choć wiele wierszy na przeczytanie zasługuje; na przeczytanie, na pamięć… ale ja nie potrafię, ja na razie w kwestii wierszy się nie zmienię, nie moja bajka. Brakuje mi widać wrażliwości artysty, mam w sobie jedynie wrażliwość rzemieślnika-odtwórcy. Ta moja dziwna wrażliwość jest szorstka, toporna i kanciasta, nie obła, miękka i pieszczotliwa. Łatwo nie poddaje się sercu i palcom, trzeba z nią walczyć i ciosać jak drewno. Czasem, trzeba ciosać we łzach. Nie lubię czytać wierszy, może nie potrafię, lubię za to prozę, nawet tą wierszem pisaną. Paradoks taki.
NOWA FASCYNACJA
Zakochałam się kolejny raz i tym razem nie w bohaterze, a w autorze. Zakochałam się i chyba już się nie odkocham. Nigdy, nigdy jeszcze tak dobrze nie czytało mi się książki o niczym. Nigdy! Niesamowite, jak „nic” można uczynić fascynującym, ciekawym, pochłaniającym czas. „Nic” spowodowało, że przez dwa dni nie mogłam się oderwać. Szkoda wielka, że tak krótko to trwało, prawie tak krótko jak życie autora. Nie wiem co więcej mogę powiedzieć, chyba nic.
SIEKIEREZADA - MUZYKA DRWALI
Niesamowita opowieść, tylko o czym? Trochę o człowieku, który ucieka przed prawem, miłością do gałązki jabłoni, sobą, ogólnie pojęta normalnością. Trochę o prostym wiejskim życiu z dala od wielkomiejskich problemów. Trochę o prostolinijnych ludzkich duszach, duszach drwali, leśników, kłusowników, bibliotekarek i dentystek. Postać otrzymuje od Stachury czasem tylko jeden akapit i w tym jednym akapicie zawiera się cała osoba i całe życie człowieka tak niesamowicie prawdziwe, dobitne i szczere. Ta książka żyje, opisana historia ciągle się opowiada, ci ludzie, ten Pradera, oni są, on jest. To nie fikcja literacka, to tu i teraz, jakaś zima, jakiś zręb, jakiś las i muzyka siekier – Siekierezada.
UKŁADAM WŚRÓD NAJUKOCHAŃSZYCH MYCH KSIĄŻEK
Na zawsze już w moim sercu pozostanie Edward Stachura, który fascynuje mnie na równi z Beksińskimi. Może, ale tylko „może” pochylę się nad jego wierszami nie tylko muzycznie, ale i czytelniczo. Tak strasznie zawiodłam się na Hłasce, Stachura jednak przywrócił mi wiarę w tamte czasy.
>>ZAPRASZAM DO SIEBIE kwyrloczka.pl<<
I TA MGŁA, TA MGŁA
Poezja umarła. Czytanie wierszy umarło. Poezji nie lubię czytać. Poezja ewoluowała, stała się utworem muzycznym, piosenką. Nie piosenką, pieśnią. Taką poezję przyswajam, przetwarzam i kocham. Czytać wierszy po prostu nie potrafię. Czytanie wierszy nudzi mnie, choć wiele wierszy na przeczytanie zasługuje; na...
2018-03-13
>>ZAPRASZAM DO SIEBIE kwyrloczka.pl<<
TYGODNIE ZWLEKANIA
Leży mi ta książka na wątrobie chyba z drugi tydzień i ciągle tego, co bym chciała o niej powiedzieć nie potrafię ubrać w słowa. Tytułowy Bexa zaowocował pokaźną ilością myśli w mej głowie, kotłują się i mieszają, ale nie układają w logiczną całość ani w warty przelania na papier (komputer) sens. Dłużej niestety zwlekać nie mam po co, lepiej chyba już nie będzie. Coś muszę z siebie wydusić, ścisnąć wątpia i opowiedzieć o swoich wrażeniach skotłowanych. Niestety tego, co się przeczytało już się nieodprzeczyta. Uwaga!
KSIĄŻKA BEXA TO NIE KSIĄŻKA
Wypada wyjaśnić tym, co nie wiedzą. Twór ten to zbiór prywatnej korespondencji mailowej, prawie codziennej, pomiędzy Panem Zdzisławem Beksińskim a Panią dziennikarką, piszącą do kolorowych szmatławców (w tamtych latach do ViVy konkretnie). Opisana korespondencja w całości składała się z ponad 600 maili. Sama książka to zaledwie wycinek, na moje oko może z 200 wiadomości tylko od Pana Zdzisława, czasem z krótką, zdawkową odpowiedzią Pani Śnieg-Czaplewskiej, odpowiedzią w zasadzie niewnoszącą niczego wartościowego. Kulawa, jednostronna opowieść o pewniej znajomości. Maile dobrane pod z góry założone we wstępie tezy — Pan Zdzisław był zupełnie normalnym, ciepłym i sympatycznym facetem, do tego niebywale samotnym człowiekiem. Teza druga — powstało wiele kłamliwych opinii na temat Pana Zdzisława i należy mu się sprostowanie tego, co inni o nim nagadali.
CHCIAŁA
Pani dziennikarka usilnie chciała swoje założenia spełnić, a wybrany materiał miał to dobitnie pokazać. Niestety przez ten zabieg uciekła prawda o człowieku, jakim był Zdzisław Beksiński, zwanym przez autorkę Bexa. Człowieka nie da się ułożyć pod założone plany, człowiek albo jest całością, tutaj 600 - listowej korespondencji, albo jest tworem i obrazem, który stworzyła Pani Liliana Śnieg-Czaplewska. Obrazem wyrywkowym, przez to nieprawdziwym, niedokładnym, rozmazanym.
NORMALNY? NIE SĄDZĘ
Z całą sympatią do Mistrza, nie był on człowiekiem normalny. Nie musiał, nie chciał i nie miał być. Ktokolwiek miał styczność z jakąś inną literaturą na jego temat doskonale wie, że do normalności wiele, wiele, WIELE mu brakowało. Mówimy tu o starszym Panu, którego jako dziecko molestowała Matka Boska, i jakiś odziany na biało piekarz. Mówimy o mężczyźnie, który bał się zażyć kwasa, bo wizję, które pojawiały się w jego głowie samoczynnie wystarczająco go przerażały, mężczyźnie, który na myśl o podróżach przez większość czasu siedział w kibelku, którego przytłaczał świat zewnętrzny, który nie potrafił powiedzieć nie, a zamiast tego ukrywał się przed ludźmi. Wystarczy posłuchać jak Pan Zdzisław się wypowiada, jak buduje zdania, a nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę nie ma go z rozmówcą, pozostaje nieobecny, jest gdzieś obok, poza czasem, a to, z czym mamy do czynienia to nie całkiem człowiek z krwi i kości, a jedynie awatar, wizualizacja utworzona dla poprawnego stanu psychicznego odbiorcy.
FROM: KWYRLOCZKA.PL
TO: LINIANA@POCZTA.ONET.PL
SUBJECT: BUT WHY?
Chciałabym zrozumieć po cóż na siłę normalizować artystę. Odzierać go z jego artystycznej duszy, jego efemeryczności, jego nieprzystawania do innych, do norm współczesnego świata. Beksiński normalny? W żadnym momencie. Samotny — momentami — jak każdy, w większości jednak z wyboru i uporu. To, że o kimś tak niezwykłym krążą różne historie, plotki, również złe to tylko dodaje mu smaku, znaczy, że nadal on żyje, że jest ciekawy, nie odszedł i nie odejdzie z ludzkiej pamięci.
Sama publikacja wieloletniej korespondencji w tak okrojonej formie jest niemożliwie nudna. Pani pisała do Pana Zdzisława codziennie, do czego sprowadzają się takie codzienne rozmowy, do sprawozdań z bieżącego życia. Dzisiaj przyszła sprzątaczka i posprzątała, a ja sobie malowałem kilka godzin i bolą mnie plecy. Zjadłem, nie zjadłem, poszedłem, nie poszedłem, a kupiłem to i to. Zasnąłem wcześnie, późno, nie spałem. Remontuję, przebudowuję, jem to i to... Co to wnosi do osoby Mistrza? Nic. Najciekawsze z całej opowieści było gotowanie jajek, tuzinami, na zapas. Czemu nie sprzedać tego jako dobrej anegdoty, nie puścić w świat w swoich wspomnieniach o Beksińskim?
ODARCIE TOTALNE
Najgorszym posunięciem mającym na celu udowodnienie tezy jak normalnym jest artysta to listy traktujące o jego fascynacji pornografią sadomasochistyczną, o wchodzeniu na różne strony tego typu, i nawet — o zgrozo — o wypróbowywaniu swojej męskości z rana. Wiadomo, że przyjaciołom mówi się wiele, wiadomo, że starszym Panom łatwo wywnętrzać się w takich tonach, szczególnie młodszym od siebie babeczkom, które traktuje się ciut z przymrożeniem oka, ale czy musi to wychodzić dalej? Teraz nie potrafię wyrzucić z głowy myśli o tym, że mój ukochany malarz był jak sam siebie nazwał: starym zbereźnikiem. Chwyt poniżej pasa. Można było nadmienić, ale żeby tak wprost i w takich ilościach to przesada. Przecież było mi to wiadome, a jednak tak nachalne, że przyćmiło całą sylwetkę malarza. Jest to właśnie skutek wyrywkowości korespondencji. Droga Pani Śnieg-Czaplewska albo całość, albo nic, nie ma półśrodków!
BEXA - NIE, NIE POLECAM
Nie polecam nigdy i nikomu tego pół tworu, który śmierdzi raczej chwalipięctwem i pociągiem do łatwego zarobku. Kochani fani mistrza — nie warto, naprawdę nie warto psuć sobie wypracowanego we własnej głowie wizerunku tak niesztampowego człowieka, jakim był Zdzisław Beksiński.
OCENA - BEZNADZIEJNA
Przykro mi, bo w zasadzie autorem jest nie dziennikarka, która za autora książki się uważa, a Pan Beksiński. Inaczej jednak nie można, ocena musi odstraszać!
>>ZAPRASZAM DO SIEBIE kwyrloczka.pl<<
TYGODNIE ZWLEKANIA
Leży mi ta książka na wątrobie chyba z drugi tydzień i ciągle tego, co bym chciała o niej powiedzieć nie potrafię ubrać w słowa. Tytułowy Bexa zaowocował pokaźną ilością myśli w mej głowie, kotłują się i mieszają, ale nie układają w logiczną całość ani w warty przelania na papier (komputer) sens. Dłużej niestety...
2018-03-06
>>Zapraszam do swojego świata na www.kwyrloczka.pl<<
LEKTURY ACH LEKTURY
Zmagania z Podstawówkowymi książkami bywają łatwe i przyjemne, a bywają też Anarukiem chłopcem z Grenlandii. Chłopcem, którego nikt nie lubi i nikt miło nie wspomina i którego pamięta się jedynie z faktu plucia czekoladą i jedzenia mydła. Osobiście przyznaję się, że z całej lektury pamiętam jedynie fakt jej istnienia, oraz jej chwilowy brak w bibliotecznym asortymencie, przez co też jestem szczęśliwym posiadaczem własnego egzemplarza. Rozpoczynając dzisiejszy wpis myślałam, że nie będzie o czym pisać, a zrobiła się z tego bardzo ciekawa recenzja dla dorosłych.
KOGO STRASZY ANARUK CHŁOPIEC Z GRENLANDII
Czemu nikogo to nie ciekawi, jak tam sobie Eskimosi żyją? Po odpowiedź na to pytanie muszę udać się do źródła, mianowicie do Całego Dziecka lat 9. Dziecko powiada co następuje: podobała mi się ale nie tak jak inne książki. Generalnie nudna. Fajne było jedynie jak Anaruk odpłynął na krze i upolował fokę, oraz jak uratował ojca przed niedźwiedziem. Nie jest zbyt wylewna w kwestii tej akurat pozycji moja pociecha.
KULAM SIĘ ZE ŚMIECHU (CZYLI MAŁA DYGRESJA)
Przy okazji szkolnej lektury, może i dorosły się czegoś nauczyć. Nieszczęsnego Anaruka będzie niestety trzeba przeredagować, miejscami coś wyciąć, przerobić, a całość ulepszyć z godnie linią Partii wielkiego cudownego Socjalistycznego Związku Republik Europejskich w myśl ideologi poprawności politycznej. Amen. Słowo Eskimos moi mili jest słowem OBRAŹLIWYM, jako takie musi zostać czym prędzej zmienione na słowo Inuita! Komizmu dodaje jeszcze fakt, że Inuit w języku rdzennych mieszkańców znaczy Ludzie. Nazywamy więc ludzi ludźmi i wszystko już pasuje elegancko. Śmiechu co niemiara, naprawdę, naukowo ludy te nadal nazywa się eskimo – aleuckimi, zdaje się, że to przynajmniej połowicznie również je obraża, chociaż może naukowcy mają jakieś specjalne względy w tej akurat materii.
ZGORSZENIE
Z przykrością trzeba stwierdzić, że sieje Pan Centkiewicz zgorszenie, jak wcześniej Tuwim Murzynkiem Bambo, czy poczytna autorka kryminałów Agata Christie ze swoimi Dziesięcioma Małymi Murzynkami (nota bene pozycja ta doczekała się czterech wersji tytułu, to być może jedyna taka pozycja na świecie: „Dziecięciu Małych Murzynków”, „Dziesięciu Małych Indian”, „Dziesięciu Małych Żołnierzyków” i aktualny „I nie było już nikogo”. Nikogo, a bydło na 30 osób się zrobiło od tej chorej poprawności, a mordował przecież… no nie będę wredna). Anaruk Chłopiec z Grenlandii nie przystoi już jako lektura małym poddanym Eurokołchozu. Nie dość, że używa słów obraźliwych to jeszcze pozostawia po sobie obraz zacofania i głupoty rdzennych ludów – UWAGA! – już nie Grenlandii, a Kalaallisut.
OCENA
Dziecko: 5,5/10 (przecięta,5)
Matka: 4/10 (może być)
>>Zapraszam do swojego świata na www.kwyrloczka.pl<<
LEKTURY ACH LEKTURY
Zmagania z Podstawówkowymi książkami bywają łatwe i przyjemne, a bywają też Anarukiem chłopcem z Grenlandii. Chłopcem, którego nikt nie lubi i nikt miło nie wspomina i którego pamięta się jedynie z faktu plucia czekoladą i jedzenia mydła. Osobiście przyznaję się, że z całej lektury pamiętam jedynie...
2018-02-23
>>ZDJĘCIA Z WNĘTRZA na www.kwyrloczka.pl<<
PANI IRENKA
Są takie książki, które mimo swoje grupy docelowej, którą są dzieciaki powinny wzbudzać zainteresowanie nawet nas – dorosłych. Zainteresowanie powinny wzbudzić tym bardziej, jeśli mamy do czynienia z subiektywnym pojęciem jakim jest sztuka. Co to właściwie jest sztuka (nie mylić ze sztuką mięsa, sztuką teatralną, sztukaterią i innymi niezłymi sztukami)? Jak taką sztukę odróżnić od „niesztuki”, kiczu czy tandety? Sztuka mięsa to nigdy nie była sztuka, ale wraz z postępem i tutaj mamy do czynienia ze zmianą postrzegania. Sztukę robi się ze wszystkiego, a potem artyści przylatują z pretensjami, że im sprzątaczka – prosta jak trasa Łazienkowska, Pani Irenka – uprzątnęła instalację o nader ambitnym tytule: Śmieci i gruz po remoncie w stanie czystym, Podtytuł Pure Gruz 2018. Osobiście Panią Irenkę rozumiem, jeśli ktoś robi bajzel, bajzel należy uprzątnąć, ale co dla Pani Irenki bajzlem dla innych sztuką. Bądź tu człowieku mądry.
KUP SOBIE PODRĘCZNIK
Dlaczego sztuka pełna jest golasów? to najlepszy, najcudowniejszy i najfajniejszy podręcznik do nauki o sztuce jaki w życiu spotkałam, a wcześniej spotkałam tylko jeden. Zamykam oczy i przypominam sobie ten feralny podręcznik do plastyki w środku czarno-biały i zdaje się w części sepia. Zaczynał się tradycyjnie, jak to w polskiej szkole od Egipcjan, Greków i jakiegoś zakichanego ichniejszego malarstwa czarnofigurowego na dzbankach. Opisywał zagadnienie światłocienia niezrozumiale i odrzucająco, na deser serwował ciut przedszkolnego materiału o tym jak pomieszać kolory, żeby nie wyszedł kolor kupy. Zagadnienia jednego z pierwszych eksperymentów dziecięcych z cyklu: co będzie jak pomieszam wszystkie dostępne farbki i czemu brązowy. Niestety, podręcznik tego nie wyjaśniał.
EGIPT STAROŻYTNY
Egipskie "Anubisy" szczególnie działały i działają mi na nerwy. Dziwne, że geografia zaczynała się od mapy Polski, a nie od pięknego kraju nad Nilem, gdzie rytmem życia rządziła rzeka, wizerunki z klatą frontem, nogami i głową w lewo świadczyły o statusie społecznym namalowanego. Czemuż musiało być w szkole tak nudno, czemuż zabijano tą nudą dziecięcą kreatywność? Niewiada. Plastyka i muzyka (i religia) zawsze sprowadzały się do tego, że wszyscy mieli minimum czwórki. Swoją drogą, ocenianie umiejętności wrodzonych - rysowania czy śpiewania to idiotyzm i kpina jakaś. Cóż winna moja córka, że nie potrafi śpiewać. Skoro nie potrafi powinna z muzyki mieć tróję, albo dwa ledwie i to naciągane. Podobno liczy się zaangażowanie. To ty Kasiuniu będziesz grać na trójkącie...
GOLASY
Odbiegłam od tematu, a przecież sponsorem dzisiejszej recenzji jest książka Susie Hodge - Dlaczego sztuka pełna jest golasów? Książka ważna i potrzebna w każdym domu. Co ma ona w sobie czego nie ma szkoła? Pyta, pyta, pyta i pyta. Pyta dziecko co sądzi, co myśli, zmusza do zastanowienia się czy ten zakichany Egipcjanin ma jednak jakiś sens. To dziecko ma szukać tego sensu, a nie dowiedzieć się, że ten Egipcjanin je zachwyca, jak ne zachwyca. Książka przybliża jedynie autorów, technikę lub zamysł dzieła resztę dopowiadamy sobie sami. Zadawane przez autorkę pytania są niesamowicie trafne, pozwalają spojrzeć na sztukę, nawet mięsa, z zupełnie innej strony. Przykładowo: Artyści ciągle malują jabłka i pomarańcze. Dlaczego? Czy martwa natura może być żywa? Jak się czujesz patrząc na ten obraz? Czy widzisz rytm?
CZYTAMY Z DZIECKIEM
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, odpowiadaliśmy na pytania i każdy miał z tego mnóstwo zabawy, a jeszcze więcej nauki. Teraz wizyta w galerii już nigdy nie skończy się na: podoba Ci się to? Tak/Nie i co najwyżej przypomina mi to... i tutaj wstaw co konkretnie. Zauważyłam także, że Całe Dziecko wraca do tej książki, coś ogląda, coś studiuje. Dlaczego sztuka pełna jest golasów? To, moim zdaniem pozycja obowiązkowa w biblioteczce dziecka, a i dla niejednego dorosłego pozycja warta zakupienia.
Pozostało jeszcze dokonać oceny:
Dziecko: Rewelacyjna (8/10)
Rodzic (czyli ja): Bardzo dobra (7/10)
>>ZDJĘCIA Z WNĘTRZA na www.kwyrloczka.pl<<
PANI IRENKA
Są takie książki, które mimo swoje grupy docelowej, którą są dzieciaki powinny wzbudzać zainteresowanie nawet nas – dorosłych. Zainteresowanie powinny wzbudzić tym bardziej, jeśli mamy do czynienia z subiektywnym pojęciem jakim jest sztuka. Co to właściwie jest sztuka (nie mylić ze sztuką mięsa, sztuką teatralną,...
2018-02-10
>>Po więcej zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
SZACHINSZACH - RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Lubię dyktatorów. To nie brzmi dobrze. Lubię studiować psychologię dyktatorów. Zaglądać w ich czerep i starać się pojąć co skłoniło ich do bycia tymi, którzy uciskają, mordują i niszczą. Parę lat temu studiowałam ambitnie życiorys Hitlera, potem wzięłam się za Stalina. To tacy oklepani dyktatorzy - nie to co Mohammed Reza Pahlavi. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam nawet, że ktoś taki istniał. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że Iran to dawna Persja. Trochę to obciach, ale tak właśnie było. Historia tamtych rejonów jest mi obca, nawet bardziej niż historia równie egzotycznej Japonii. Nigdy też nie zabiegałam o bliższe poznanie tamtejszych zakamarków świata. A tu bach - targi książki i nagle wychodzę z takim oto nabytkiem ładnie zareklamowanym przez mego małżonka.
DO ZWYKŁEGO CZŁOWIEKA
Szachinszach nie jest studium osoby dyktatora. Owszem, traktuje o wymyślanych przez niego absurdach, ale bardziej skupia się na życiu zwykłych Irańczyków. Nie mieli oni ze swoim dyktatorem wesoło (dyktator to też niedobre słowo, król taki, monarcha). Do czynienia mamy tu z człowiekiem zafascynowanym zachodem. Woził się taki po Europie, naoglądał zbytku i siłą usiłował przenieść takie życie do siebie. Szkoda, że jedynie dla siebie. Wspierały go w tym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Dwa pazerne na ropę stwory, które nie liczą się z niczym i z nikim, byle ssać czarną krew ziemi, a że z tą krwią cieknie i krew ludzka, rozlewa się po ulicach leżącego nie wiadomo gdzie Teheranu, kogo to obchodzi.
SZACH MAT
Szach dopuszczał się rzeczy kuriozalnych, głupota jego była tak wielka, że nie sposób zmierzyć ją jakąś miarą. Kupował czołgi, samoloty, wozy bojowe nie mając ani jednego człowieka, który potrafi taki sprzęt obsłużyć. Kupował luksusowe towary całymi statkami, które nie miały gdzie przypłynąć, nie było bowiem odpowiedniego portu. Miesiącami stały one zadokowane i czekały na rozładunek, nie czekały przecież za darmo. Rozładowanych dóbr nie było gdzie składować, nie było odpowiedniego zaplecza, brakowało magazynów. Absurd gonił absurd. Pustynia zastawiona została sprzętem za grube miliony. Pewnie stoi on tam do teraz, tkwi zagrzebany w piaskach pustyni. Szach lubił mieć... szczególnie władzę.
SAVAK
Znam wiele odmian tajnej policji, ale żadna nie była tak straszna jak Savak. Może nie powinno się o niej pisać, tak jak powinno się zaorać Auschwitz pozostawiając jedynie pamiątkową tablicę z listą pomordowanych. Do utworzenia morderczego aparatu represji przyczyniły się Secret Service, CIA i Mosad - cóż za doborowe towarzystwo. Przecież ten kretyn Pachlavi sam by tego nie wymyślił. Obrażam go owszem, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że był on całkowicie omotany przez te instytucje, wykorzystywany do granic na każdej płaszczyźnie. W pewnym sensie jest to jakaś tragedia tego człowieka - władca, władca absolutny, a jakby figurant. Co mnie tak przeraziło w strukturze Savaku. Brak struktury. Savak był wszędzie i nigdzie. Dzisiaj byli tu, jutro tam, gdzieś za siódmym magazynem, w pokoju za sklepem z dywanami, w mieszkaniu niepozornego budynku. Nie było gdzie matkom płakać błagając o litość, nie było skąd odbijać pojmanych. Policje polityczne są jakie są, torturują i mordują, to jak to robią jest straszne, ale nie tak wstrząsające jak brak miejsca gdzie to się dzieje. Miejsca, w którym można umieścić tablicę "tutaj był Pawiak, tu mordowano i torturowano ludzi". Miejsca, do którego można pójść, oprzeć głowę o zimny mur i wspomnieć ojca, brata, syna.
CZY POLECAM?
Reportaż nie jest książką historyczną. Szachinszach także taką nie jest. Nie ma tu miejsca na ambitne rozkładanie sytuacji politycznej na czynniki pierwsze. Kapuściński ma dar snucia opowieści, ogniskowych historii o przystępnym języku i atrakcyjnej treści. Czytając nie można się nudzić, za to łatwo się zadziwić i pozostać w zadziwieniu na długie długie lata. Nigdy już o Iranie nie zapomnę, choć ciężko mi sympatyzować z Irańczykami, mimo wielkiej tragedii, którą zgotowały im pospołu Stany, Wielka Brytania i Szach. Przepaść kulturowa jest tak wielka, różnica między nami kolosalna. Przepaści tej nie chcę zasypywać, chyba nie jest to nawet możliwe.
Nie jestem też pewna czy odpowiada mi taki styl, nie potrafię wyciągnąć własnych wniosków, wszystko zostało podane, nie ma pola do dywagacji i do odpowiedzenia sobie na pytanie dlaczego tak się stało. Stało się i już; było, trwało i upadło. Dla mnie to mało, bo ja naprawdę lubię dyktatorów, fascynują mnie.
>>Po więcej zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
SZACHINSZACH - RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Lubię dyktatorów. To nie brzmi dobrze. Lubię studiować psychologię dyktatorów. Zaglądać w ich czerep i starać się pojąć co skłoniło ich do bycia tymi, którzy uciskają, mordują i niszczą. Parę lat temu studiowałam ambitnie życiorys Hitlera, potem wzięłam się za Stalina. To tacy oklepani...
2018-01-01
Gratisy na www.kwyrloczka.pl
HARRY POTTER
Kim jest Harry Potter nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Tyle już było recenzji, że pisanie następnej nie ma najmniejszego sensu. Jeśli chcecie wiedzieć kto to jest Harry i poznać jego przygody po prostu weźcie się, bez migania i ociągania, za czytanie książki. Czytanie nie boli, jest relaksujące, w przeciwieństwie do telewizji uruchamia wyobraźnię, powiększa zasób słów, uczy prawidłowej pisowni, interpunkcji. Interpunkcja to coś co w internecie prawie już nie istnieje. Ze zgrozą obserwuję jak w komentarzach pojawiają się same strumienie myśli, bez kropek, bez przecinków, bez dużych liter - DRAMAT!
WSZYSTKO ZEKRANIZUJĄ ZANIM ZDĄŻĘ PRZECZYTAĆ
Wszystko psuje kino. Tak mnie czasami denerwuje hołdowanie kulturze obrazkowej, że mam ochotę wyrzucić telewizor. Jestem upartą matką, czasem nawet za bardzo. Przez tę upartość właśnie nie można dziecku zobaczyć filmu, póki nie przeczytało książki. Nie można i koniec. Choćby wyło i jęczało, i rzucało przedmiotami, demolowało pokój, jadło tynk ze ścian, żuło młodsza siostrę - nie zobaczy! Jeśli masz problem z nieczytającym dzieckiem zabroń mu oglądania. Dziecko skręcało się i wiło w konwulsjach, kiedy w telewizji kolejny raz emitowali Kamień Filozoficzny, dostało więc do ręki książkę z informacją: zobaczysz film jak to przeczytasz. Tak się wszystko zaczęło.
WYHODOWAŁAM SOBIE FANA
Było to we wrześniu roku ubiegłego, a do świąt Bożego Narodzenia cały cykl został praktycznie samodzielnie przeczytany przez moją prawie dziewięcioletnią córkę. Duma mnie rozpiera i choć dwa ostatnie tomy były ciut dla niej za trudne, zdaje sobie sprawę, że nie wszystko było dla niej zrozumiałe, nie poddała się. Zobaczyła też wszystkie filmy i zakochała się w opowieści o młodym czarodzieju. Ma też swojego ulubionego bohatera i nie jest to Harry, Ron czy przemądrzała Hermiona. Pewnie byście nie zgadli, jest to Syriusz Black. Wspominała coś nawet o zamążpójściu, gdyby nie ten wypadek z lustrem. Ulubioną częścią pozostaje niezmiennie Harry Potter I Zakon Feniksa. Teraz w pokoju wisi Potterowy kalendarz, a na szyi dumnie dynda herb Gryfindoru, ale to nie wszystko. Na balu karnawałowy przebrana była za Hermionę, wywijała różdżką odpowiedniej długości 10 3/4 cala, winorośl i włókno ze smoczego serca. Co ja się po chaszczach nałaziłam za odpowiednio prostym badylem to moje.
POTTER OCZYMA DOROSŁYCH
W rodzinie czytelników, której jestem częścią, Pottera przeczytali wszyscy. No, prawie, są pewni malkontenci, o których tutaj nie wspomnę, a których i tak serdecznie pozdrawiam. Pozostali byli zachwyceni, bo jak tu się nie zachwycać taką wciągająca historią. Tego się nie czyta, to się pochłania, pożera się głodnym wzrokiem każde słowo, każde zdanie, a kiedy trzeba przestać pozostaje smutek i żal, jedno pytanie w głowie: to już koniec? Pewnie są tacy co nie rozumieją fenomenu, jak ta moja jedna rodzinna czarna owca, ale liczba sprzedanych na całym świecie egzemplarzy mówi sama za siebie. Uwielbienie dziecka i ogromna radość z poznawania bohaterów sprawia, że żaden dorosły nie jest w stanie lepiej zareklamować tej pozycji.
KATOLICKI BOJKOT
Tak mi jeszcze wpadło do głowy, że środowiska Katolickie strasznie bojkotują Harrego Pottera, z racji całej magicznej otoczki. Ale... und das ist grosse ale. Czy w baśniach braci Grimm, czy innego Ezopa nie ma magii? Nie ma dobrej wróżki, która tylko sobie znanym magicznym sposobem, albo pantofelek, albo inne cudo stworzy? Stoliczek sam się nie nakrywa? A może jestem w błędzie, może i tego nie wolno. Cykl o Potterze ma w sobie coś bardzo chrześcijańskiego, czego nikt jakoś nie dostrzega. W świecie Harrego wszystko kręci się wokół miłości. Matka Harrego oddała za niego życie, oddała je bo kochała swoje dziecko bezgranicznie. Zdaje się, że to brzmi znajomo. Sam Harry Potter, jak to powiedział Snape, hodowany był jak baranek na rzeź, przygotowywany do oddania życia za swój magiczny świat, za ludzi których kochał. Życie to oddał chętnie, choć bał się jak cholera. Czy to też nie brzmi znajomo?
BRAK KONSEKWENCJI
Skoro dopatrzono się religijnych odniesień w Opowieściach z Narnii, w których Aslan jest przecież alegorią Chrystusa, czemuż by nie dopatrzeć się takich podobieństw w książce Rowling? To jest tylko bajka dla dzieci i nic więcej. Są takie bajki, które zahaczają niebezpiecznie o okultyzm i takich ja również unikam. Mam tu na myśli Baśniobór, w którym dziewczynka dla ratowania sytuacji musiała wyprodukować eliksir z mleka i krwi, a potem go wypić, a do wróżek i elfów dokooptowano demony i diabły.
Gratisy na www.kwyrloczka.pl
HARRY POTTER
Kim jest Harry Potter nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Tyle już było recenzji, że pisanie następnej nie ma najmniejszego sensu. Jeśli chcecie wiedzieć kto to jest Harry i poznać jego przygody po prostu weźcie się, bez migania i ociągania, za czytanie książki. Czytanie nie boli, jest relaksujące, w przeciwieństwie do telewizji...
2018-01-25
>>Zapraszam do siebie na www.kwyrloczka.pl<<
DWIE DZIURKI W NOSIE I SKOŃCZYŁO SIĘ
Opowiadania są po prostu za krótkie. Ledwo się człowiek z bohaterami zapozna, ledwo ci polubi, a już następuje koniec. Nie inaczej w tym przypadku. Zaprzyjaźniłam się z Visenną, nieodrodną mamusią niejakiego Geralta z Rivii i co… na scenę wkroczyli muzykanci. Świetni muzykanci, wybitni wręcz. Tak to właśnie jest z opowiadaniami, że za szybko się kończą, a człowiek ma ochotę na więcej takiego Geralda z cyckami, no bo nie czarujmy się, ale tym właśnie jest Visenna.
SAPKOWSKI SPECJALISTA OD FANTAZY
Mimo swojej arogancji, wyższości i wrednego charakteru, kunsztu i talentu Panu Sapkowskiemu odmówić nie mogę. Talent ten ujawnia się jedynie, moim skromnym zdaniem, przy opowieściach z jednego gatunku. Sci-fi bowiem Sapkowskiemu nie wychodzi (wniosek ten wysuwam na podstawie przeczytanych opowiadań). Powieść pogranicza realności i fantazy też kiepsko, mam na myśli Trylogię Husycką, którą mordowałam bardzo długo i która jak by nie kartkować nie wzbudziła we mnie pozytywnych emocji. Główny bohater Reynevan swoją indolencją doprowadzał mnie do szału, a natłok informacji historycznych nudził.
REASUMUJĄC
Droga, z której się nie wraca – Bardzo TAK – Dziesięć gwiazdek dla żeńskiej wersji Geralta i za jej przygody… dę.
Muzykanci – TAK – Pomysł nieprzeciętny, świetny. Zwierzęcy strażnicy między-wymiarowej luki chwytają za serce. Powinna powstać trzytomowa powieść traktująca o nich właśnie.
W leju po bombie – NIE – Wiem, że to miał być żart, ale jakoś politykalfiction nie jest gatunkiem, za którym przepadam.
Coś się kończy, coś się zaczyna – TAK – Geralt… i wszystko jasne.
Bitewny pył – NIE przez wielkie N – Łby odpadają, krew sika, więcej krwi i jeszcze krew, na końcu trochę krwi gratis.
Złote popołudnie – TAK – Alternatywna historia Alicji w krainie czarów, a właściwie jej początków, genezy. DużO, dużo lepsza od oryginału, do którego nie pałam szczególną sympatią. Nie rozumiem fenomenu.
Zdarzenie w Mischief Creek – Bardzo TAK – Wyjątkowo oddziaływające na wyobraźnię, choć dywagacja na temat wiary, czy jej braku spokojnie można by sobie odpuścić. Koncepcja miasteczka czarownic na dzikim zachodzie choć feministyczna, a ja feminizmu nie lubię, bardzo przypadła mi do gustu.
Spanienkreuz – nie mam zdania – Nie mam nadal i chyba przy tym pozostanę.
Maladie – TAK i NIE – Nie dość, że opowiadanie to jeszcze romansidło. Mega odstręczające połączenie. Jak to rzekł pewien praktykant na lekcji Historii w temacie Tristana i Izoldy: takie koło miłości czyli trójkąt. W tym wypadku takie koło miłości czyli, jak dobrze wszystkich rachuję – sześciokąt. Jak w przypadku Alicji dużo, dużo lepsze od oryginału, którego, przyznaję się bez bicia nie zmogłam, nawet nie zaczęłam. Starczyło mi zerknąć w streszczenie i odpuścić.
MALADIE ZDECYDOWANIE POLECAM
Mimo tych moich opowiadaniowych fanaberii szczerze polecam Maladie Andrzeja Sapkowskiego. Szczególnie do poczekalni w przychodni, lub na pogotowiu. Zawsze można przerwać kiedy akurat nadchodzi lekarz, i masz już nadzieję, że teraz będzie twoja kolej. Patrzysz więc na niego z uporem pomieszanym z nadzieją, ale on jednak mija Cię podążając w tylko sobie znanym celu, w stronę pachnącej kawy, czy czegoś takiego. Ty wracasz do przerwanej lektury i nie musisz martwić się, że coś ważnego i kluczowego omija Cię w historii. O, albo możesz przerwać czytanie, kiedy dowiesz się, że Półdziecko po raz kolejny wywaliło ziemię z doniczki i musisz wytaszczyć odkurzacz i sprzątnąć.
>>Zapraszam do siebie na www.kwyrloczka.pl<<
DWIE DZIURKI W NOSIE I SKOŃCZYŁO SIĘ
Opowiadania są po prostu za krótkie. Ledwo się człowiek z bohaterami zapozna, ledwo ci polubi, a już następuje koniec. Nie inaczej w tym przypadku. Zaprzyjaźniłam się z Visenną, nieodrodną mamusią niejakiego Geralta z Rivii i co… na scenę wkroczyli muzykanci. Świetni muzykanci, wybitni...
2018-01-09
>> ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl <<
WYSZŁA I PRZYSZŁA
Oczywiście z biblioteki. Przyniosła ze sobą taką oto bajeczkę — Lusterko z Futra autorstwa Zofii Beszczyńskiej. Leżała i leżała ta książka i jakoś nikt się za nią nie miał odwagi zabrać. Wreszcie nie wytrzymałam i przy okazji wieczornego czytania do snu Półdziecku wyciągnęłam rękę i sięgnęłam po to, co najbliżej mnie leżało, a to coś okazało się seledynowe i włochate.
LUSTERKO
W pierwszym momencie pomyślałam, że to kolejna bajeczka jakich wiele. W zasadzie nie jest to tak dalekie od prawdy. Coś mnie jednak urzekło i dzięki temu bardzo miło wspominam bajeczki, przynajmniej te, które czytałam ja. Co było tym drobiazgiem, który mną zawładnął? Była to całkiem spora doza absurdu, który autorka wsadziła w swoje opowiastki. Począwszy od głównego bohatera, czyli samego lusterka, które jest dziwaczne i kompletnie nielusterkowate. Razem ze swoją małą panią zwaną po prostu… Małą, ma przedziwne i niesamowite pomysły.
ILUSTROWAŁ TOMEK BOGACKI
Nie ma co ściemniać, nie znam Pana. Pan się myślę nie pogniewa, ale nie jest to typ ilustracji, który lubię. Nie znaczy to, że są złe, czy że nie potrafi Pan rysować — broń Boże. Po prostu do mnie nie przemawiają, ale ja już nie jestem dzieckiem. Wzrok też mi się zaczyna pogarszać i chyba można mi wybaczyć. W końcu to nie moje zdanie jest tutaj ważne.
CZARNE PIÓRKO
Mój faworyt. Cudowna po prostu niesamowita i piękna historia. Nigdy jej nie zapomnę. Tua — fioletowa dziewczynka, która nie lubi jedynie czarownego koloru i wron. W dziwnym mieście, w którym domy chodzą, bo nudzi im się tak stać w jednym miejscu. Idą sobie spacerkiem nad morze, gdzie mogą przeciągnąć się i odetchnąć pełną piersią, a w swych wnętrzach niosą małych mieszkańców — pasażerów. Nad morzem na ciepłym nagrzanym słońcem piasku nagle wszystko się zmienia i Lusterko zostaje sadzawką obrośniętą szuwarami, a jego towarzyszka Mała zmienia się w drzewo nad nią szumiące, niezwykłe drzewo o imieniu Szu Szu. Bawią się doskonale i ja też doskonale się bawiłam.
DZIECKO MÓWI (MIAŁO MÓWIĆ)
Dziecko niewiele powiedziało, od napisania czegoś swoimi słowami także się miga choć prosiłam i prosiłam, namawiałam i namawiałam. Trudno, muszę więc za nią. Ulubionym opowiadaniem Dziecka jest Cienista Kraina. Występuję tu jakaś kobieta zamieniona w kota, którą potem wszyscy radośnie odmieniają a dalej… i tu cytuję: nie do końca pamiętam.
Moja ocena: 5 (Przeciętna)
Ocena dziecka: 8 (Rewelacyjna)
>> ZAPRASZAM NA www.kwyrloczka.pl <<
WYSZŁA I PRZYSZŁA
Oczywiście z biblioteki. Przyniosła ze sobą taką oto bajeczkę — Lusterko z Futra autorstwa Zofii Beszczyńskiej. Leżała i leżała ta książka i jakoś nikt się za nią nie miał odwagi zabrać. Wreszcie nie wytrzymałam i przy okazji wieczornego czytania do snu Półdziecku wyciągnęłam rękę i sięgnęłam po to, co najbliżej mnie...
>> Z gratisami na www.kwyrloczka.pl<<
PIĄTKOWO
Choć pewnie do przeczytania trafi dopiero w sobotę, dzisiaj… jacie, słońce wyszło, oooo i zaszło. W każdym razie trzeba rozprawić się z latem i napisać wreszcie o swoich wrażeniach z czytania. Tegoroczne Lato Muminków było zupełnie nie takie jak by się można spodziewać. Naznaczone klęska, utratą, strachem, wandalizmem, więzieniem i pewną niesympatyczną ciocią Filifionką co cukier żre.
(Niestety nie wyszło ani w piątek, ani w sobotę, a dzisiaj dopiero. Dzisiaj nie ma jednak ani kawałka słońca.)
LATO MUMINKÓW
Drugi raz w życiu tych stworzeń, nie powiem jak wszyscy – sympatycznych, a raczej stworzeń o rozbudowanej osobowości – przytrafia się powódź. Gdzieś daleko wybucha wulkan, a Dolinę Muminków zalewa nagła woda. Poziom jej ciągle się podnosił, aż nie było już wyjścia i należało się ewakuować na przepływający akurat obok budynek. Budynek ten stanowił doskonały przykład przestrzeni ni to otwartej, ni to zamkniętej i nie była to wiata – przystanek autobusowy. Ta nietypowa przestrzeń unosi rodzinę Muminków w nowy, obcy świat.
O TYM JAK... WŁÓCZYKIJ W KONSEKWENCJI WANDALIZMU ZOSTAŁ OJCEM
Ponieważ wszystkie Panny podkochują się we Włóczykiju – Lato Muminków skutecznie sprowadzi je na ziemię. Włóczykij bowiem nadaje się jedynie do przelotnego romansu, po którym pozostanie złamane serce i rozczarowanie. Przykro mi, ale muszę pozbawić was złudzeń i opowiedzieć o tym, jak… był sobie pewien piękny park, w którym niczego nie było wolno. Chyba że przywiesić kolejną tablicę z zakazem. Hipisowska, wolna dusza Włóczykija nie potrafiła tego znieść, więc pozrywał Włóczykij wszystkie napisy, połamał i wyrzucił. Nie spodziewał się jednak, że jednocześnie uwolni spod jarzma zakazów gromadę leśnych sierot, które uznają go za swego ojca i wyrusza za nim w świat. A co z tego wynikło i czy samotny ojciec podołał praniu spodenek i pończoch? Podołał, ale chwilowo i przy pierwszej możliwej okazji ulotnił się, skutecznie uwalniając swą osobę od odpowiedzialności.
PÓŁDZIECKO MÓWI
Dzisiaj z braku możliwość zaciągnięcia informacji od Całegodziecka przekazuję, co udało mi się wyciągnąć od młodszego czytelnika.
– Lubisz Muminki?
– Miny!
– Lubisz?
– Tak.
– A co najbardziej?
– Miny.
Jeśli kogoś nie przekonuje opinia dwulatki bardzo mi przykro, ale innej w tej dziedzinie, oprócz swojej, nie posiadam.
MNIEJ ULUBIEŃSZA
Wole jednak, kiedy fabuła rozgrywa się w Dolinie Muminków, a nie na emigracji, w odległej krainie. Tym bardziej, że pogoda teraz sprzyja raczej ciepłu domowego ogniska, a nie wypadom za miasto. Zostaje także fanką Filifionek, niezmiennie uwielbiam ich szczurkowaty wygląd i często zrolowany w grymasie pyszczek. Nie potrafię się nadziwić pomysłowości autorki na niezliczone rodzaje zamieszkujących muminkowy świat istotek. Paszczaki, Filifionki, Drobinki Leśne. Wszystkie te małe stworzonka wiążą kokardkę na ogonie, tą piosenkę może wam zagrać na swoich organkach Włóczykij jeśli ładnie go o to poprosicie.
http://kwyrloczka.pl/2018/11/22/o-tym-jak-zeglowac-lato-muminkow-tove-jansson/
>> Z gratisami na www.kwyrloczka.pl<<
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPIĄTKOWO
Choć pewnie do przeczytania trafi dopiero w sobotę, dzisiaj… jacie, słońce wyszło, oooo i zaszło. W każdym razie trzeba rozprawić się z latem i napisać wreszcie o swoich wrażeniach z czytania. Tegoroczne Lato Muminków było zupełnie nie takie jak by się można spodziewać. Naznaczone klęska, utratą, strachem, wandalizmem,...