-
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1 -
Artykuły
Los zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2018-04-24
2018-03-13
>>ZAPRASZAM DO SIEBIE kwyrloczka.pl<<
TYGODNIE ZWLEKANIA
Leży mi ta książka na wątrobie chyba z drugi tydzień i ciągle tego, co bym chciała o niej powiedzieć nie potrafię ubrać w słowa. Tytułowy Bexa zaowocował pokaźną ilością myśli w mej głowie, kotłują się i mieszają, ale nie układają w logiczną całość ani w warty przelania na papier (komputer) sens. Dłużej niestety zwlekać nie mam po co, lepiej chyba już nie będzie. Coś muszę z siebie wydusić, ścisnąć wątpia i opowiedzieć o swoich wrażeniach skotłowanych. Niestety tego, co się przeczytało już się nieodprzeczyta. Uwaga!
KSIĄŻKA BEXA TO NIE KSIĄŻKA
Wypada wyjaśnić tym, co nie wiedzą. Twór ten to zbiór prywatnej korespondencji mailowej, prawie codziennej, pomiędzy Panem Zdzisławem Beksińskim a Panią dziennikarką, piszącą do kolorowych szmatławców (w tamtych latach do ViVy konkretnie). Opisana korespondencja w całości składała się z ponad 600 maili. Sama książka to zaledwie wycinek, na moje oko może z 200 wiadomości tylko od Pana Zdzisława, czasem z krótką, zdawkową odpowiedzią Pani Śnieg-Czaplewskiej, odpowiedzią w zasadzie niewnoszącą niczego wartościowego. Kulawa, jednostronna opowieść o pewniej znajomości. Maile dobrane pod z góry założone we wstępie tezy — Pan Zdzisław był zupełnie normalnym, ciepłym i sympatycznym facetem, do tego niebywale samotnym człowiekiem. Teza druga — powstało wiele kłamliwych opinii na temat Pana Zdzisława i należy mu się sprostowanie tego, co inni o nim nagadali.
CHCIAŁA
Pani dziennikarka usilnie chciała swoje założenia spełnić, a wybrany materiał miał to dobitnie pokazać. Niestety przez ten zabieg uciekła prawda o człowieku, jakim był Zdzisław Beksiński, zwanym przez autorkę Bexa. Człowieka nie da się ułożyć pod założone plany, człowiek albo jest całością, tutaj 600 - listowej korespondencji, albo jest tworem i obrazem, który stworzyła Pani Liliana Śnieg-Czaplewska. Obrazem wyrywkowym, przez to nieprawdziwym, niedokładnym, rozmazanym.
NORMALNY? NIE SĄDZĘ
Z całą sympatią do Mistrza, nie był on człowiekiem normalny. Nie musiał, nie chciał i nie miał być. Ktokolwiek miał styczność z jakąś inną literaturą na jego temat doskonale wie, że do normalności wiele, wiele, WIELE mu brakowało. Mówimy tu o starszym Panu, którego jako dziecko molestowała Matka Boska, i jakiś odziany na biało piekarz. Mówimy o mężczyźnie, który bał się zażyć kwasa, bo wizję, które pojawiały się w jego głowie samoczynnie wystarczająco go przerażały, mężczyźnie, który na myśl o podróżach przez większość czasu siedział w kibelku, którego przytłaczał świat zewnętrzny, który nie potrafił powiedzieć nie, a zamiast tego ukrywał się przed ludźmi. Wystarczy posłuchać jak Pan Zdzisław się wypowiada, jak buduje zdania, a nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę nie ma go z rozmówcą, pozostaje nieobecny, jest gdzieś obok, poza czasem, a to, z czym mamy do czynienia to nie całkiem człowiek z krwi i kości, a jedynie awatar, wizualizacja utworzona dla poprawnego stanu psychicznego odbiorcy.
FROM: KWYRLOCZKA.PL
TO: LINIANA@POCZTA.ONET.PL
SUBJECT: BUT WHY?
Chciałabym zrozumieć po cóż na siłę normalizować artystę. Odzierać go z jego artystycznej duszy, jego efemeryczności, jego nieprzystawania do innych, do norm współczesnego świata. Beksiński normalny? W żadnym momencie. Samotny — momentami — jak każdy, w większości jednak z wyboru i uporu. To, że o kimś tak niezwykłym krążą różne historie, plotki, również złe to tylko dodaje mu smaku, znaczy, że nadal on żyje, że jest ciekawy, nie odszedł i nie odejdzie z ludzkiej pamięci.
Sama publikacja wieloletniej korespondencji w tak okrojonej formie jest niemożliwie nudna. Pani pisała do Pana Zdzisława codziennie, do czego sprowadzają się takie codzienne rozmowy, do sprawozdań z bieżącego życia. Dzisiaj przyszła sprzątaczka i posprzątała, a ja sobie malowałem kilka godzin i bolą mnie plecy. Zjadłem, nie zjadłem, poszedłem, nie poszedłem, a kupiłem to i to. Zasnąłem wcześnie, późno, nie spałem. Remontuję, przebudowuję, jem to i to... Co to wnosi do osoby Mistrza? Nic. Najciekawsze z całej opowieści było gotowanie jajek, tuzinami, na zapas. Czemu nie sprzedać tego jako dobrej anegdoty, nie puścić w świat w swoich wspomnieniach o Beksińskim?
ODARCIE TOTALNE
Najgorszym posunięciem mającym na celu udowodnienie tezy jak normalnym jest artysta to listy traktujące o jego fascynacji pornografią sadomasochistyczną, o wchodzeniu na różne strony tego typu, i nawet — o zgrozo — o wypróbowywaniu swojej męskości z rana. Wiadomo, że przyjaciołom mówi się wiele, wiadomo, że starszym Panom łatwo wywnętrzać się w takich tonach, szczególnie młodszym od siebie babeczkom, które traktuje się ciut z przymrożeniem oka, ale czy musi to wychodzić dalej? Teraz nie potrafię wyrzucić z głowy myśli o tym, że mój ukochany malarz był jak sam siebie nazwał: starym zbereźnikiem. Chwyt poniżej pasa. Można było nadmienić, ale żeby tak wprost i w takich ilościach to przesada. Przecież było mi to wiadome, a jednak tak nachalne, że przyćmiło całą sylwetkę malarza. Jest to właśnie skutek wyrywkowości korespondencji. Droga Pani Śnieg-Czaplewska albo całość, albo nic, nie ma półśrodków!
BEXA - NIE, NIE POLECAM
Nie polecam nigdy i nikomu tego pół tworu, który śmierdzi raczej chwalipięctwem i pociągiem do łatwego zarobku. Kochani fani mistrza — nie warto, naprawdę nie warto psuć sobie wypracowanego we własnej głowie wizerunku tak niesztampowego człowieka, jakim był Zdzisław Beksiński.
OCENA - BEZNADZIEJNA
Przykro mi, bo w zasadzie autorem jest nie dziennikarka, która za autora książki się uważa, a Pan Beksiński. Inaczej jednak nie można, ocena musi odstraszać!
>>ZAPRASZAM DO SIEBIE kwyrloczka.pl<<
TYGODNIE ZWLEKANIA
Leży mi ta książka na wątrobie chyba z drugi tydzień i ciągle tego, co bym chciała o niej powiedzieć nie potrafię ubrać w słowa. Tytułowy Bexa zaowocował pokaźną ilością myśli w mej głowie, kotłują się i mieszają, ale nie układają w logiczną całość ani w warty przelania na papier (komputer) sens. Dłużej niestety...
2018-02-10
>>Po więcej zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
SZACHINSZACH - RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Lubię dyktatorów. To nie brzmi dobrze. Lubię studiować psychologię dyktatorów. Zaglądać w ich czerep i starać się pojąć co skłoniło ich do bycia tymi, którzy uciskają, mordują i niszczą. Parę lat temu studiowałam ambitnie życiorys Hitlera, potem wzięłam się za Stalina. To tacy oklepani dyktatorzy - nie to co Mohammed Reza Pahlavi. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam nawet, że ktoś taki istniał. Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że Iran to dawna Persja. Trochę to obciach, ale tak właśnie było. Historia tamtych rejonów jest mi obca, nawet bardziej niż historia równie egzotycznej Japonii. Nigdy też nie zabiegałam o bliższe poznanie tamtejszych zakamarków świata. A tu bach - targi książki i nagle wychodzę z takim oto nabytkiem ładnie zareklamowanym przez mego małżonka.
DO ZWYKŁEGO CZŁOWIEKA
Szachinszach nie jest studium osoby dyktatora. Owszem, traktuje o wymyślanych przez niego absurdach, ale bardziej skupia się na życiu zwykłych Irańczyków. Nie mieli oni ze swoim dyktatorem wesoło (dyktator to też niedobre słowo, król taki, monarcha). Do czynienia mamy tu z człowiekiem zafascynowanym zachodem. Woził się taki po Europie, naoglądał zbytku i siłą usiłował przenieść takie życie do siebie. Szkoda, że jedynie dla siebie. Wspierały go w tym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Dwa pazerne na ropę stwory, które nie liczą się z niczym i z nikim, byle ssać czarną krew ziemi, a że z tą krwią cieknie i krew ludzka, rozlewa się po ulicach leżącego nie wiadomo gdzie Teheranu, kogo to obchodzi.
SZACH MAT
Szach dopuszczał się rzeczy kuriozalnych, głupota jego była tak wielka, że nie sposób zmierzyć ją jakąś miarą. Kupował czołgi, samoloty, wozy bojowe nie mając ani jednego człowieka, który potrafi taki sprzęt obsłużyć. Kupował luksusowe towary całymi statkami, które nie miały gdzie przypłynąć, nie było bowiem odpowiedniego portu. Miesiącami stały one zadokowane i czekały na rozładunek, nie czekały przecież za darmo. Rozładowanych dóbr nie było gdzie składować, nie było odpowiedniego zaplecza, brakowało magazynów. Absurd gonił absurd. Pustynia zastawiona została sprzętem za grube miliony. Pewnie stoi on tam do teraz, tkwi zagrzebany w piaskach pustyni. Szach lubił mieć... szczególnie władzę.
SAVAK
Znam wiele odmian tajnej policji, ale żadna nie była tak straszna jak Savak. Może nie powinno się o niej pisać, tak jak powinno się zaorać Auschwitz pozostawiając jedynie pamiątkową tablicę z listą pomordowanych. Do utworzenia morderczego aparatu represji przyczyniły się Secret Service, CIA i Mosad - cóż za doborowe towarzystwo. Przecież ten kretyn Pachlavi sam by tego nie wymyślił. Obrażam go owszem, ale nie potrafię pozbyć się wrażenia, że był on całkowicie omotany przez te instytucje, wykorzystywany do granic na każdej płaszczyźnie. W pewnym sensie jest to jakaś tragedia tego człowieka - władca, władca absolutny, a jakby figurant. Co mnie tak przeraziło w strukturze Savaku. Brak struktury. Savak był wszędzie i nigdzie. Dzisiaj byli tu, jutro tam, gdzieś za siódmym magazynem, w pokoju za sklepem z dywanami, w mieszkaniu niepozornego budynku. Nie było gdzie matkom płakać błagając o litość, nie było skąd odbijać pojmanych. Policje polityczne są jakie są, torturują i mordują, to jak to robią jest straszne, ale nie tak wstrząsające jak brak miejsca gdzie to się dzieje. Miejsca, w którym można umieścić tablicę "tutaj był Pawiak, tu mordowano i torturowano ludzi". Miejsca, do którego można pójść, oprzeć głowę o zimny mur i wspomnieć ojca, brata, syna.
CZY POLECAM?
Reportaż nie jest książką historyczną. Szachinszach także taką nie jest. Nie ma tu miejsca na ambitne rozkładanie sytuacji politycznej na czynniki pierwsze. Kapuściński ma dar snucia opowieści, ogniskowych historii o przystępnym języku i atrakcyjnej treści. Czytając nie można się nudzić, za to łatwo się zadziwić i pozostać w zadziwieniu na długie długie lata. Nigdy już o Iranie nie zapomnę, choć ciężko mi sympatyzować z Irańczykami, mimo wielkiej tragedii, którą zgotowały im pospołu Stany, Wielka Brytania i Szach. Przepaść kulturowa jest tak wielka, różnica między nami kolosalna. Przepaści tej nie chcę zasypywać, chyba nie jest to nawet możliwe.
Nie jestem też pewna czy odpowiada mi taki styl, nie potrafię wyciągnąć własnych wniosków, wszystko zostało podane, nie ma pola do dywagacji i do odpowiedzenia sobie na pytanie dlaczego tak się stało. Stało się i już; było, trwało i upadło. Dla mnie to mało, bo ja naprawdę lubię dyktatorów, fascynują mnie.
>>Po więcej zapraszam na www.kwyrloczka.pl<<
SZACHINSZACH - RYSZARD KAPUŚCIŃSKI
Lubię dyktatorów. To nie brzmi dobrze. Lubię studiować psychologię dyktatorów. Zaglądać w ich czerep i starać się pojąć co skłoniło ich do bycia tymi, którzy uciskają, mordują i niszczą. Parę lat temu studiowałam ambitnie życiorys Hitlera, potem wzięłam się za Stalina. To tacy oklepani...
2017-04-18
Od pewnego wieku mam taki jakby uraz, nie lubię o Rzymie i o Indianach. No i nie lubię, co poradzę. Tutaj dodatkowo ciągle wrzucał mi się wrzeszczący DiCaprio, którego również nie lubię i który nasuwa mi przedziwne skojarzenia z drewnem.
To nie była książka dla mnie, nudziła mnie. Zakończenie rozczarowało. Cały czas mi czegoś brakowało, niby akcja, niby przyroda, może po prostu sposób napisania był toporny.
Mordował się ten DiCaprio, szedł i szedł. I co... I doszedł. Dochodził zawsze gdzie chciał, zawsze mu się udawało, co chciał to miał. Wszystko trochę niewiarygodne.
Jeśli ktoś lubi awanturnicze powieści drogi, dalekiej drogi, i niekonieczne mu są do szczęścia zbyt wylewne opisy przyrody, powinien być jednak zadowolony.
Były też momenty humorystyczne. Jeden z bohaterów mówiący upiecz kilka bizonich jęków na kolację. Taki bizon, myślę sobie, większy od krowy, a taki wołowy ozorek już sam w sobie jest ogromny, a tu tylko trzech ludzi do kolacji. Dziwne, dziwne. Oooo jeszcze: księżyc w nowiu tańczył po niebie... Serio, w nowiu? Mimo szczerych chęci nadal niestety nie lubię o Indianach... i o Rzymie.
Od pewnego wieku mam taki jakby uraz, nie lubię o Rzymie i o Indianach. No i nie lubię, co poradzę. Tutaj dodatkowo ciągle wrzucał mi się wrzeszczący DiCaprio, którego również nie lubię i który nasuwa mi przedziwne skojarzenia z drewnem.
To nie była książka dla mnie, nudziła mnie. Zakończenie rozczarowało. Cały czas mi czegoś brakowało, niby akcja, niby przyroda, może po...
2017-03-05
Czuje ulgę, odeszła na półkę do swoich współsióstr i odszedł Tomek, zasnął.
Nie czytajcie tej książki, nie warto!
Co też przyszło autorowi do głowy, żeby Tomka tak odczłowieczyć, zrobić go miałkim, nijakim. Jakaś hipokryzja wyłazi z tej książki albo autor ma czytelników za idiotów, którzy nie potrafią kojarzyć faktów. Jak można idealizować tak człowieka, o którym ojciec mówi egocentryk i egoista. Człowieka, który sam pisze, że chce się zmienić dla kobiety, którą kocha. Obiecuje i przysięga — zmienię się dla ciebie. Skoro jest tak idealny czemu deklaruje taką potrzebę. Nikt, nikt nie jest idealny! Tomek Beksiński też taki nie był. Wielu ludzi go nie lubiło, wielu miało za dziwaka, to nie są moje słowa, tak mówią ci, którzy go znali i kochali. Niejednokrotnie pada w książce takie stwierdzenie. Byli więc tacy co go znali i nie pałali do niego sympatią i było ich wielu. Zaistnieli w jego życiu, ale nie zaistnieli w książce, zostali wycięci, nie pasowali, psuliby ten cukierkowy obraz. Nie dano im prawa głosu, a bez ich głosu nie ma Tomka. Nie ma prawdy w tej książce i to strasznie przykre, że osoba będąca, jak sama o sobie mówi, blisko, tak niesprawiedliwie go potraktowała. Zarzuca innym tworzenie wypaczonego obrazu, jednocześnie obraz ten wypacza, kreśli zupełnie nieprawdziwy wizerunek.
Przyznaję się szczerze, na audycje Tomka byłam za młoda, nie było mi dane słuchać po nocach jego głosu. Zagościł on jednak w moim sercu właśnie dlatego, że był egocentrykiem i egoistą. Ponieważ był właśnie taki i nigdy nie wydoroślał. Gdybym spotkała go na swojej drodze dołączyłabym pewnie do wianuszka adoratorek o 20 lat młodszych od niego, które czule łechtały jego ego, dla których był czymś w rodzaju guru. Dla tego zawsze myślę o nim jako o Tomku, nie jako o Tomaszu, Panie Tomaszu, Panie Beksińskim. Nie był Panem, Tomaszem, Beksińskim był Tomkiem, małym Tomeczkiem, który nigdy nie stał się duży. Utknął w swoim wyidealizowanym dziecinnym marzeniu o dorosłym życiu, o miłości, przyjaźni, pracy. Na całe życie pozostał w stanie zawieszenia, utknął w czasach licealnych, kiedy człowiek nie jest już dzieckiem i nie jest jeszcze dorosły. Wszystko co robił robił z dziecięcym zaangażowaniem, z pasją, która u dorosłych krzepnie, gruntuje się na pewnym poziomie odpowiedzialności za siebie i innych. Życie rozczarowało go tak jak rozczarowuje dziecko to, że nie dostanie cukierka. Dziecko płacze, bo jest dzieckiem, Tomek zabił się, bo nie mógł już jak dziecko płakać. Należy mu oddać, że zrobił rzeczy wielkie, ale nie był przy tym wielkim człowiekiem, jako człowiek rozczarowywał i miał do cholery do tego prawo, miał prawo być cholerykiem, naduczuciowym romantykiem, chamem i "słodziakiem" w jednej osobie, bo był żywy, a Pan panie Weiss, żeś go Pan z tego życia odarł.
Wracając do samej książki. Broni się jedynie początek do momentu rozpoczęcia przez Tomaka pracy w Warszawie i sam koniec — przygotowanie do samobójstwa, śmierć i to, co było po niej. Myślę, że te fragmenty były szczere i pozbawione upiększeń można wyczuć w nich prawdę, tylko tam Tomek pozostał sobą. Spisy audycji, utworów, różnego rodzaju wyliczanki artystów i piosenek mogłyby być strawne tylko jako osobny dodatek do samej książki, jako element treści były strasznie nużące. Każdy, kto zechce się pochylić nad ukochaną przez Tomka muzyką będzie musiał się sporo naszukać lub robić sobie notatki w trakcie czytania. To by Tomka, który przecież wszystko miał idealnie posegregowane, bardzo wkurzyło!
Czuje ulgę, odeszła na półkę do swoich współsióstr i odszedł Tomek, zasnął.
Nie czytajcie tej książki, nie warto!
Co też przyszło autorowi do głowy, żeby Tomka tak odczłowieczyć, zrobić go miałkim, nijakim. Jakaś hipokryzja wyłazi z tej książki albo autor ma czytelników za idiotów, którzy nie potrafią kojarzyć faktów. Jak można idealizować tak człowieka, o którym ojciec...
2015-11-18
Siedzę i ryczę. Patrzę na swoją ścieżkę i żałuje, że ta książka powstała dopiero teraz. Gdyby ktoś wetknął mi ją do przeczytania jeszcze w liceum, może inaczej by się moje życie potoczyło. Może miałabym siłę wynieść się do jakiejś puszczy, może znalazłabym w sobie determinację do robienia tego, co lubię, co mnie kręci, a nie tego, co może mi się kiedyś w życiu przyda. Jeśli wasze dziecko ma jakiś dar od Boga, to ten dar należy rozwijać, choćby się to wydawała najgłupszą rzeczą pod słońcem. Bo tylko robiąc to, co się kocha można osiągnąć mistrzostwo, w innych przypadkach można, co najwyżej być przeciętnym. Niech nigdy w waszych ust nie padną te zbrodnicze słowa, potworne: a co ty będziesz potem robić? Te słowa zabijają, przygniatają życiem powszednim młodzieńcze ideały i marzenia.
Pani Simona zamieszka w moim sercu już na zawsze. Będzie przykładem dla moich dzieci jak walczyć o siebie każdego dnia, o siebie i o świat, który sobie stworzyliśmy.
Młodzieży, czytajcie opowieść o niezwyczajnym życiu i uczcie się, zanim zaczniecie żałować swoich wyborów!
P.S. Moją ocenę daję opisanej postaci nie książce. Sam sposób napisania moim zdaniem trochę słaby.
Siedzę i ryczę. Patrzę na swoją ścieżkę i żałuje, że ta książka powstała dopiero teraz. Gdyby ktoś wetknął mi ją do przeczytania jeszcze w liceum, może inaczej by się moje życie potoczyło. Może miałabym siłę wynieść się do jakiejś puszczy, może znalazłabym w sobie determinację do robienia tego, co lubię, co mnie kręci, a nie tego, co może mi się kiedyś w życiu przyda. Jeśli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-17
Kwyrloczka – nigdy nie zapomni Zosi
Kwyrloczka – nigdy nie zapomni Zdzisława
Kwyrloczka – nigdy nie zapomni Tomka
Smutno mi. Smutno mi, że Zofia Beksińska umarła, choć wcale nie miała złej śmierci. Cudowna osoba, która bezgraniczne kochała męża i syna, poświęcała się dla nich niczego nie żądając w zamian. Niczego nie pragnęła dla siebie i niczego też nie miała, niedojadała byle oni zjedli, cerowała… wszystko cerowała swoją osobą. Zapychała dziurę nierealności, w której żyli mąż i syn.
Smutno mi też z powodu Zdzisława – człowieka tysiąca fobii. To jak odszedł było tak potwornie bezsensowne, że aż trudno mi uwierzyć, że mogło się stać. Pamiętam to z wiadomości kiedy w 2005 roku mówili o zamordowaniu malarza dziwaka. Teraz to wróciło ze zdwojona siłą, bo teraz tego człowieka już trochę znam. Podziwiam jego twórczość i jego nieprzeciętną osobowość. Dla niego pojechaliśmy całą rodziną do Częstochowy zabierając teściów, którzy mieli przypilnować dzieciaka, kiedy my będziemy oglądać prace Mistrza. W rewanżu podziwialiśmy wnętrza Jasnej Góry.
Smutno mi przez Tomka. Na moje półce stoi książka skeczy Monty Pythona w jego przekładzie, wiele z nich znam praktycznie na pamięć. Mam sentyment do Bonda. Nienawidzę polskich tłumaczy filmów, nienawidzę też tłumaczy niektórych książek (Bilbo Bagosz, Wolniacy). Czasem zdaje mi się, że nie przystaję do naszych czasów. Częściowo pokrywamy się muzycznie. Słucham Trójki (byle nie puszczali jęczących bab). Bywały też w moim życiu ciężkie momenty i zawody miłosne ale wyrosłam z dramatyzowania, z samobójczych ciągot, nienawiści do ludzi, dezaprobaty dla otoczenia, obrzydzenia dla świata. Wyrosłam kiedy miałam 16 lat - On nie wyrósł. Rozumiem go, uwielbiam i nienawidzę jednocześnie, a może nie rozumiem, nie lubię i kocham jednocześnie.
Smutno mi bo ich już nie ma. Każdy odszedł swoją jakże odmienną drogą.
Kwyrloczka – nigdy nie zapomni Zosi
Kwyrloczka – nigdy nie zapomni Zdzisława
Kwyrloczka – nigdy nie zapomni Tomka
Smutno mi. Smutno mi, że Zofia Beksińska umarła, choć wcale nie miała złej śmierci. Cudowna osoba, która bezgraniczne kochała męża i syna, poświęcała się dla nich niczego nie żądając w zamian. Niczego nie pragnęła dla siebie i niczego też nie miała, niedojadała...
>> Recenzja z ciekawymi dodatkami na blogu kwyrloczka.pl <<
SZYBKO, SZYBKO ZANIM ZAPOMNĘ
Czas ucieka a tu tyły i tyły, zacznę się chyba nazywać człowiekiem tyłem… nie mylić z tyłkiem. Zanim zapomnę co miałam do powiedzenia o tej – nie wiem jak to określić – relacji, reportażu, bo nie powieści chyba, zabieram się za robotę. A robota ta będzie niełatwa, bo i historia miała swoje wzloty i upadki.
NA ZACHÓD OD ALICE SPRINGS
Moja przygoda z Robyn Davidson i jej wielbłądami zaczęła się na samym początku blogowej przygody. Konkretnie: od cudownego filmu nakręconego na podstawie tej historii.
http://kwyrloczka.pl/2017/08/05/davidson-robyn-na-zachod-od-alice-springs/
Do biblioteki jednak nie musiałam się udawać. Mój niezastąpiony małżonek szarpnął się i za jakieś – 90,00NieWiemDokładnieNiePamiętam – kupił dla mnie opowieść o wielbłądziej damie. Niestety… przepłacił. Nie o to chodzi, że mam mu za złe, bardzo to było z jego strony kochane, skąd też miał wiedzieć co zastanie w środku i czy to zastane wnętrze warte jest swojej ceny. Niestety nie jest. I chociaż chwilami się broni, nadal nie jest.
CZEGO SIĘ NIE SPODZIEWAĆ
Biorąc w ręce, trochę jak magiczną relikwię, spodziewam się czegoś czym ta książka kompletnie nie jest. Spodziewałam się wielkiej i niebezpiecznej podróży wgłąb ludzkiej duszy. Spodziewałam się wyprawy w poszukiwaniu… no właśnie, czego? Swojego miejsca na ziemi, Boga, spokoju, czegoś metafizycznego co taka wyprawa powinna przecież nieść. Niestety, zawiodłam się srodze. Zamiast wzniosłych idei otrzymałam opis perypetii wyjątkowo zmierzłej baby, której nawet nie sposób lubić. Do tego, choć sama temu zaprzecza, feministki, ekologa, obrońcy uciśnionych i jakiejś formy hipisa połączonego z wielbłądzim dżokejem. Z całego mistycyzmu pozostało jedynie odarcie z człowieczeństwa okraszone niewielką acz zauważalną dozą hipokryzji.
FEMINIZM
Wiecie już pewnie, że nic mnie tak nie wkurza jak feminizm. Mam alergie na wszelkie, nawet najdrobniejsze jego przejawy. Wyznające go – chciałam napisać „Panie”, ale to się nie godzi, napiszę więc istoty – trułabym azotoksem, czy innym DDT. Możecie się obrażać do woli, ale feminizmowi mówię kategoryczne i stanowcze – NIE! Pani Davidson swojego feminizmu się wypiera, oburza nawet na różnej maści feministyczne organizacje, które przypięły się (niechciane) do jej wyprawy, gloryfikując ją jako wielkie dzieło swojego gatunku. Z drugiej jednak strony krytykuje męski szowinizm, wszelkie przejawy narzuconej na kobiety roli społecznej. Macierzyństwo zamienia na matkowanie psu i wielbłądom. Z tej też przyczyny, z chęci ucieczki od narzuconych przez złe społeczeństwo norm ucieka na pustynię, a tak naprawdę, do małych wiosek, w których znienawidzone normy są jeszcze bardziej widoczne i uwypuklone. Tak naprawdę sama podróż przez pustynię jest jedynie niewielkim fragmentem, jakby obowiązkowym wtrąceniem w zupełnie inne treści.
EKOLOGIA I OBRONA RDZENNYCH MIESZKAŃCÓW
Małe, bardzo małe mamy pojęcie jak podła może być polityka, wielki biznes i interesy klasy rządzącej. Tam gdzie pieniądze lub chociaż niewielki cień nadziei na ich zdobycie, zaraz pojawia się okrucieństwo, wywłaszczenie rdzennych mieszkańców, budowa rezerwatów oraz niszczenie naturalnego środowiska. Nie inaczej w Australii. Skoszarowani w dzielnice biedy i obozy Aborygeni zmuszeni są do koegzystencji ze światem, którego ani nie rozumieją, ani nie chcą. Wygnani z własnych ziem stłoczeni w getta wiodą smutne życie bez perspektyw. Z odgórnie narzuconą administracją, szkolnictwem i medycyną, ale już nie pracą. Biali udają, że Aborygenów asymilują, a tak naprawdę trzymają ich z dala od siebie podsycając rasizm i obopólną nienawiść.
To wszystko wynika z książki. Brzmi jednak podręcznikowo i sztucznie, zbyt dużo utyskiwania na los biednych Aborygenów, a tak niewiele pozytywów z nimi związanych. Edi- to za mało. Był on kwintesencją rdzennego mieszkańca Australii i nie wyglądał wcale na rozczarowanego państwowym programem ochrony. Żył, bo żyć trzeba i robił to z niebywałą godnością. Do licznych fragmentów opisujących życie autochtonów, we wspomnianych obozach, autorka dodała nawet podziękowania i przypisy pochodzące z innych zaangażowanych w ten temat książek, sądzę więc, że jej zamiarem było dobitne unaocznienie wszelkiego zła, którego na Aborygenach dopuścił się biały człowiek.
HIPISKA
Pani Davidson nie jest niczym innym jak wędrującą, obrażoną na społeczeństwo hipiską. Tak naprawdę jej wyprawa wcale nie była niebezpiecznym, morderczym przedsięwzięciem (to parafraza jej własnych słów). Całą drogę, w spacerowym tempie, dreptała sobie od farmy do farmy, od stacji do stacji gdzie zawsze ugościli ją jacyś przemili, zakuci w społeczne okowy ludzie. Ludzie, którzy często odejmowali sobie od ust aby nakarmić ją i wielbłądy. Ludzie, u których bawiła tygodniami, siedząc przy ognisku i zajmując się kompletnie niczym, a jedynie prowadząc dysputy o problemach jątrzących świat, czyli zasadniczo pociskając pierdoły, jedząc ich ofiarowane z dobroci serca jedzenie, korzystając z ich wody, łóżek, samochodów. Zadziwiające ile dobrych ludzi ta zrzędliwa istota, której nic nie odpowiadało, która non stop marudziła, jęczała i złościła się, spotkała w swojej drodze na zachód od Alice Springs, w drodze nad morze.
WIELBŁĄDZI DŻOKEJ
Zulejka, Bub, Duckey i Goliat to najjaśniejsze punkty całej opowieści. Wszystko co z nimi związane było niesamowite i ciekawe. Wielbłąd jest zwierzęciem o niezwykłej osobowości, jest to jednak osobowość trudna, nieprzewidywalna, która wymaga z jednej strony pieszczot, a z drugiej konkretnego, naprawdę konkretnego lania. Żałuję, że autorka nie poświęciła dużo więcej przestrzeni w książce swoim ukochanym podopiecznym. Skupiała się głównie na praktycznych elementach takich jak to czy są zdrowe, czy nie obcierają je siodła, czy mają co jeść, jak je spętać na noc. Pani Davidson tak bardzo była zapatrzona w swoją osobę, że zapomniała podzielić się z czytelnikiem pięknem krajobrazu, gwieździstego nieba, wielbłądziej natury.
Na zachód od Alice Springs to raczej praktyczno – rozsądny podręcznik w temacie wypraw z wielbłądami. To strasznie mnie zawiodło, chociaż sama mam praktyczno – rozsądna naturę. Jest kilka momentów, w których można doszukać się zachwytu nad Boskim stworzeniem, ale to myśli tylko na chwilę spuszczone ze smyczy, szybko przywołane do porządku, do praktycznej strony wyprawy. Do codziennego wstawania, plejady obowiązków, herbaty i jedzenia, pakowania i rozpakowywania, marszu, odpoczynku, rutyny i nudy.
ODARCIE Z CZŁOWIECZEŃSTWA
Mamy tu chyba do czynienia z tezą główną i założeniem całości. Skoro autorka wyruszyła na wyprawę zniesmaczona normami narzucanymi przez społeczeństwo, normy te w czasie podróży odrzuciła. Chodziła goła, brudna i śmierdząca. Kiedy wyszły podpaski wędrowała z krwią miesięczną cieknącą po udzie. Niesmaczne, owszem. Z jednej strony odrzucała dobrodziejstwa czy przeszkody ludzkości, a z drugiej w obecności innych, wskakiwała w ubranie i radośnie korzystała ze zdobyczy znienawidzonej cywilizacji – łóżek, pryszniców i samochodów. Brakuje mi konsekwencji, wszystko to chaotycznie się przeplata; raz załamana, raz podekscytowana i szczęśliwa, zmów marudna i zła, narzekająca na wszystko i wszystkich, pisząca listy i rozentuzjazmowana. Nie ogarniam tej kobiety. Poszła na żywioł i zamiast o tym właśnie pisać – o tym chaosie kobiecej duszy – sili się na hołdowanie lewicowym ideałom, starając się nimi tłumaczyć własne „chciejstwa”.
CZY POLECAM?
No właśnie nie wiem. Nierówna ta książka, momentami nużąca. Bohaterka denerwująca. Dobrze zapowiada się na początku i nieznacznie rehabilituje na końcu, kiedy wreszcie przestaje zrzędzić i zaczyna choć trochę dostrzegać piękno otaczającego ją świata i szczęście z zaznanej wolności. Nie przestaje mnie Ona zadziwiać. Kobieta, która ukochała wolność i przestrzeń, tak dobitnie zaznała całego ich ogromu, jak sama opowiada, pisze tę książkę w maleńkim Londyńskim mieszkaniu. Jak po czymś takim można żyć w maleńkiej klateczce wielkiego miasta, jak powtórnie uwięziony ptak? Niezrozumiałe to i dziwne.
Trzeba jednak oddać Pani Robyn Davidson, że dokonała czegoś niesamowitego, czegoś co przeszło do historii, co zostało udokumentowane przez National Geographic. Ponieważ sama nie chciała pisać tej książki, nie powinno się jej do tego zmuszać. Czemu nie chciała pisać? Myślę, że wiedziała, wiedziała, że wyprawa straci wtedy swoją duszę, tajemniczość, piękno domysłów i niedopowiedzeń. Po całym przedsięwzięciu powinien pozostać jedynie album ze zdjęciami i to on miał opowiadać historię z wyprawy na zachód od Alice Springs.
>> Recenzja z ciekawymi dodatkami na blogu kwyrloczka.pl <<
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSZYBKO, SZYBKO ZANIM ZAPOMNĘ
Czas ucieka a tu tyły i tyły, zacznę się chyba nazywać człowiekiem tyłem… nie mylić z tyłkiem. Zanim zapomnę co miałam do powiedzenia o tej – nie wiem jak to określić – relacji, reportażu, bo nie powieści chyba, zabieram się za robotę. A robota ta będzie niełatwa, bo i historia miała...