-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
Biblioteczka
2023-03-13
2022-03-31
SZWEDZKIE RODZINY Z PROBLEMAMI
Dunia mieszka z tatą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ojciec Duni ma bowiem ewidentne problemy emocjonalne. Drugi raz już pozostawia córkę pod opieką dziadków, chociaż obiecywał jej jakieś wspólne wyprawy. Pierwszy raz porzucił ją po śmierci mamy Duni, teraz zostawia po raz drugi, ponieważ nie potrafi poukładać swojego życia po rozstaniu z narzeczoną. To pierwsza przykra rzecz, która spotyka dziewczynkę i rozpoczyna ona serię nieszczęść na dalszych stronach książki. Pozostawiona u dziadków smutna Dunia dowiaduje się, że nikt nie może zabrać jej na urodziny najlepszej przyjaciółki. Znajduje się i na to rada, trochę odklejona od rzeczywistości babcia, wsadza Dunię do pociągu, którym ma ona dotrzeć do Uppsali. Faktycznie, szczęśliwie dociera, i można by pomyśleć, że będzie to jednak miła opowieść ze szczęśliwym zakończeniem, do którego poprowadzą nas przyjazne dziecku przygody.
NIENADOPIEKUŃCZA BABCIA
Niestety, na Dunię na dworcu nikt nie czeka. Przerażona chroni się w dworcowej poczekalni, gdzie zostaje napadnięta, poszczuta psem i okradziona. Ukrywającą się pod ławką dziewczynkę znajduje policjantka, która prywatnie jest siostrą niedoszłej macochy dziewczynki. Wera, bo tak nazywa się była narzeczona taty, odwozi dziewczynkę do dziadków. Tutaj mierzymy się ze skomplikowaną relacją między dzieckiem a kobietą, która nie chciała być mamą dla Duni, a jedynie jej przyjaciółką. Wybaczcie, ale nie ogarniam takiej relacji między dorosłym a siedmiolatką. Tym bardziej dorosłym wchodzącym na miejsce utraconego rodzica. Niby taki już happy and, ale jeszcze na koniec dowalmy dziecku gorączką i chorobą. Niestety nie spotkała się też z przyjaciółką na urodzinach, które jak okazało się miały być dzień później, a babcia, jak to baba pomyliła daty i wszystko sknociła.
TROCHĘ JAK TWARDOCH DA NAJMŁODSZYCH
Napisałam jednego wielkiego spojlera. Zrobiłam to celowo, ponieważ Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię to książka, którą zdecydowanie odradzam. Nie wydaje mi się słusznym opowiadanie dzieciom, w moim przypadku pięcioletnim, o depresji rodzica, o tym, że mama może umrzeć, że być może zastąpi ją druga pani, która chce się z nami kolegować na swoich zasadach, a wszystko to zapakować w same nieszczęśliwe wydarzenia i przykre wypadki. Autor pokazuje świat jako strasznie smutne i groźne miejsce. Słowa dziadka upominającego babcię, że wszystko może się zdarzyć, gdy wyślesz małą dziewczynkę w półtoragodzinną podróż do obcego miasta, stają się prorocze. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia autor rozbitymi rodzinami pobocznych bohaterów. Tylko dziadkowie, poprzednie pokolenie, jeszcze trwa w małżeństwie, jak relikt z poprzedniej epoki.
NIE JEST TO ASTRID LINDGREN I SZCZĘŚLIWE ŻYCIE W BULLERBYN
Można podejmować w książkach dla dzieci trudne tematy, odnoszę jednak wrażenie, że Szczęśliwy ten, kto dostanie Dunię to książka opisująca współczesną rzeczywistość bez jakiegokolwiek komentarza. Nikt tutaj nie powie - to przykre, że rodzice Fridy nie są razem - to jest po prostu normalna rzecz. Bardzo uwidoczniona jest także niechęć dziadków do ojca Duni, w zasadzie z tej niechęci wynika cała nieudana podróż dziewczynki. Dziecko to wyrasta w świecie trudnych i złych relacji międzyludzkich, i te trudne i złe relacje przenoszone są na czytelnika, a czytelnikiem jest dziecko.
Astrid Lindgren pojawia się w nagłówku nie przypadkiem. Czytamy teraz powieść Madika z Czerwcowego Wzgórza, tutaj także pojawiają się trudne zagadnienia. Jest przykładowo wujek Nilsson, który za dużo zagląda do kieliszka, są biedne dzieci, które mają wszy i przeklinają, są ubodzy wieśniacy, żyjący swoim wiejskim ubogim życiem. Świat nie jest idealny, ale są rodzice Madiki, którzy bardzo się kochają, którzy są ostoją dziecięcego świata, bezpieczną przystanią. To jest dla mnie pozytywny wzorzec. Zbyt wiele zła widzą dzieci wokół siebie, nie muszą dodatkowo czytać książek, w których uważa się, że to zło jest normalne.
SZWEDZKIE RODZINY Z PROBLEMAMI
Dunia mieszka z tatą, przynajmniej od jakiegoś czasu. Ojciec Duni ma bowiem ewidentne problemy emocjonalne. Drugi raz już pozostawia córkę pod opieką dziadków, chociaż obiecywał jej jakieś wspólne wyprawy. Pierwszy raz porzucił ją po śmierci mamy Duni, teraz zostawia po raz drugi, ponieważ nie potrafi poukładać swojego życia po rozstaniu z...
2022-03-14
Wpadajcie poznać mnie bliżej na http://kwyrloczka.pl/2023/03/12/o-tym-jak-stracic-krolestwo-szczepan-twardoch/
DLA CZEGO?
Myśl taka ciągle mnie nachodziła, jaka jest przyczyna powstania drugiej części Króla. Wydaje mi się, że Król wyszedł Panu Twardochowi jednak zbyt pogodny. Jeśli ktoś zna inne powieści autora, to wie, że słowo pogodny ma się do jego twórczości jak hotel all inclusive na Teneryfie do sowieckiego łagru. Oczywiście to tylko moje domysły, wydaje mi się jednak, że czuł Pan Twardoch wielką wewnętrzną potrzebę zrównoważenia pierwszej części, czymś naprawdę dramatycznym, trudnym i smutnym. No i to się udało.
WIARA DUSZ
O kunszcie pisarskim rozwodzić się nie będę. Osobiście uwielbiam język i styl. Historie rysują się na mojej duszy czarnym rysikiem z kamiennego węgla, kreska jest gruba, czarna i pozostaje na zawsze. Czuję z autorem pewne pokrewieństwo dusz, być może wynikające z naszego wspólnego pochodzenia i historii. Łączą nas, tak myślę, rodzinne opowieści o wojnie, a do nos Śōnzokōw nie są to proste sprawy. Gdzieś ta wojna siedzi w nas, gdzieś w środku, powoduje naszymi działaniami. Mnie w książkach każe szukać przyczyny i zrozumienia, a Panu Twardochowi pisać o sobie w niepowtarzalnym, turpistycznym stylu.
KOBIECIE I MATCE
Królestwo oddziałuje na mnie podwójnie. Pierwszym razem wali we mnie jako w kobietę, drugim uderzaniem poprawia jako matce. Myślę ciężko, jak o tym wszystkim opowiedzieć, a nie zdradzać jednak fabuły. W Królestwie poznajemy dalsze losy Jakuba Szapiry i jego rodziny. Jego, a właściwie pustą skorupę po tym, kim kiedyś był, uratowała determinacja Ryfki, jego żonę i syna Daniela uratowała szybka śmierć, a Dawida siła i myśl o zemście.
Żaden z bohaterów nie zaznał szczęścia. Wpadli wszyscy do wykopanego przez Niemców dołu, jak dziewczyna w niebieskiej sukience, winna jedynie swojego pochodzenia. Ja jako czytelnik czuję czasem, że jestem Ryfką Kij, ofiarnie ratującą miłość swego życia, choć miłość ta już jej nie potrzebuje i nie chce. Umarła i został z niej jedynie bezwolny męski korpus. Czasem czuję, że jestem Emilią Szapiro. Wtulam w siebie swoje dzieci, które są jednocześnie dzidziusiami, nastolatkami i dorosłymi. Chowam je pod sercem przed złem całego świata. To zło ciągle jest żywe, już nie przyczajone, a rozzuchwalone panoszy się po świecie. Umarł pewien akwarelista, ale jego idee pozostały i upomną się o nas, chociaż zmieniła się ich forma.
DOBRZE, WIĘC O CZYM JEST TA KSIĄŻKA?
Powieści Królestwo nie jest książką dla każdego, myślę, ze wielu osobom zafascynowanym pierwszym tomem, kompletnie nie przypadnie do gustu, a nawet ich rozczaruje. Trudno bowiem mierzyć się z potwornością i okrucieństwem wojny opisanym nie jako chwalebną walkę żołnierzy, a jako dramatyczną próbę przeżycia zwykłych ludzi, osądzonych już przez świat i skazanych na śmierć. To tyle i aż tyle. Musiał jednak być we mnie jakiś zgrzyt po przeczytaniu, bo oceniłam ją jedynie na 5 z 10 gwiazdek. Nie takiej kontynuacji się spodziewałam, zabrakło jakiegoś niewielkiego płomyka nadziei, który w Królu, głęboko zagrzebany w popiele, tlił się bardzo nieśmiało. W Królestwie wygasł całkowicie i teraz, po czasie, pamiętam tylko to, co mną naprawdę szarpnęło. Króla chętnie przeczytałabym raz jeszcze, tak do Królestwa raczej już nie wrócę.
Wpadajcie poznać mnie bliżej na http://kwyrloczka.pl/2023/03/12/o-tym-jak-stracic-krolestwo-szczepan-twardoch/
DLA CZEGO?
Myśl taka ciągle mnie nachodziła, jaka jest przyczyna powstania drugiej części Króla. Wydaje mi się, że Król wyszedł Panu Twardochowi jednak zbyt pogodny. Jeśli ktoś zna inne powieści autora, to wie, że słowo pogodny ma się do jego twórczości jak hotel...
2022-01-25
W pięknej oprawie - http://kwyrloczka.pl/2022/05/06/o-tym-jak-w-kwiatach-tetni-zycie-koniberki-weronika-szelegiewicz/
Z DEDYKACJĄ OD SAMEJ AUTORKI
Muszę powiedzieć, że to zobowiązuje. Raz, że dedykacja, dwa – piękne wydanie. Papier gruby trochę jak bibuła, twarda okładka, sznureczkowa zakładka. Bardzo fajne ilustracje Anny Gensler. Na bibliotecznej półce zachwycała swą zielonością. Wzięłam więc bo i tytuł chwytliwy. Wewnątrz mieszkają istoty zwane koniberkami. Małe skrzydlate koniki mieszkające na kwietnej łące. Każdy ma swój kolor, swoją osobowość i swój kwiat. Poznajemy je w jedenastu opowieściach z ich łąkowego świata.
HA, HA, HA
Taka fajna książka – ciepła, pozytywna, wróżkowo – cukierkowa, nic tylko rzygać tęczą. To powiadam Ja – niszczyciel dobrego humoru i pogromca literatury dla najmłodszych. Nie lubię książek o emocjach pisanych dla przedstawienia samych emocji. O tym, jak ktoś cierpi, bo inni mu dokuczają, jak kocha z przeszkodami, które oczywiście udaje się pokonać, jak przyjaciele wygrywają trudne wewnętrzne walki innych istot. Na końcu wszyscy się przytulają. Źli zmieniają się w dobrych, kochanych i paskudnie przesłodzonych. Kiedy tylko przypomnę sobie fabułę, mój głos znika i narratorem opowieści w moim umyśle staje się cukierkowa baba o cieniutkim głosiku i artykulacji wróżki zębuszki, która w nadwiślańskim kraju nawet NIE ISTNIEJE!
CO NA TO DZIECI?
Maluchom to się chyba nawet podobało. Nie jestem pewna ile w nich zrozumienia dla skomplikowanych emocji innych istot. Czy dzieci w wieku lat dwóch i pięciu rozmyślają nad takimi sprawami? Tak czy siak, jakiś czas koniberki były obecne w naszym domu, gdzieś tam wyskakiwały nieoczekiwanie z dziecięcych zabaw przesłodzone imiona jak Serpentyna, Rubinek, Słoneczko, Węgielek, Gwiazdeczka… zbiera mi się na mdłości, przepraszam. Latały sobie po łące wyobraźni, właziły w różne dziwne miejsca i same spotykające je sytuacje były dla dzieci ciekawe, a nie wyjaśnianie i nazywanie emocji tym sytuacjom towarzyszącym.
NIEBEZPIECZNE TREŚCI
Uczucia pięknie są w książce nazwane, wszędzie króluje miłość, przyjaźń, wzajemny szacunek. Wszyscy sobie pomagają i szczęściu nie ma granic. Można, dzieckiem będąc, zachwycić się takim światem. Aż tu nagle pod płaszczykiem tego idyllicznego społeczeństwa przemycamy takie drobne new age dla najmłodszych. O tym, jak jesteśmy częścią natury, która w pewnym momencie każe nam opuścić bezpieczną łąkę i udać się do innego, jeszcze bardziej sielankowego świata. Należy bowiem odchodząc we właściwym momencie, ustąpić miejsca młodszym. Stare Koniberki muszą więc same poddać się eutanazji, aby nie cierpiały z powodu starości i aby uniknąć przeludnienia na łące, albo raczej przekoniberkowienia. Tak właśnie książka się kończy, a ponieważ taka „śmierć” w utopijnym świecie zastanawia i robi wrażenie, dzieci o nią pytają i na długo zapada ona w pamięć.
PAMIĘTAJMY
Można dzieciom przeczytać wszystko. Pożycza się, kupuje książkę i nie wie co ona tak naprawdę kryje. Ważne, żeby dziwne treści wykorzystać jako naukę. Jako opozycje do świata, jaki my chcemy dać naszym pociechom. Pamiętajcie, aby tłumaczyć dzieciom świat.
W pięknej oprawie - http://kwyrloczka.pl/2022/05/06/o-tym-jak-w-kwiatach-tetni-zycie-koniberki-weronika-szelegiewicz/
Z DEDYKACJĄ OD SAMEJ AUTORKI
Muszę powiedzieć, że to zobowiązuje. Raz, że dedykacja, dwa – piękne wydanie. Papier gruby trochę jak bibuła, twarda okładka, sznureczkowa zakładka. Bardzo fajne ilustracje Anny Gensler. Na bibliotecznej półce zachwycała swą...
2021-06-10
Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/
UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW
Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu strona za stroną. Pierwszy tom, drugi, trzeci, czwarty… utknęła. Hmmmm, wszystko rozumiem, ale taki hit?
ZAKŁAD
Skoro sierotka utknęła, ruszyłam jej z pomocą i założyłam się o pięćdziesiąt złotych, że również przeczytam całość. Wyprzedzę ją z gracją i skończę pierwsza wszystkie szesnaście części Zwiadowców. Piękne było to założenie i zacny pomysł, stanęłyśmy więc w szranki i… teraz wchodzi proza Johna Flanagana.
PRZECZYTAŁAM
Początkowo czytanie szło łatwo, opowieść młodzieżowa, nawet jak na młodzież ciut infantylna. Fabuła przewidywalna dość, a naprawdę, w przeciwieństwie do mojego męża, bardzo, bardzo staram się nie domyślać co, będzie dalej. Lubię, kiedy niesie mnie opowieść, a zakończenie nadchodzi powoli. Wyłania się z cienia i…
… wchodzi ta Paskuda i powiada do mnie:
– Co jest gorszego od kraba na pianinie?
– Rak na organach.
Zaraza, że tak zaklnę po wiedźmińsku. Wybiła mnie z rytmu i nie wiem co, miałam przekazać. A tak, zakończenie wyłania się z mroku opowieści i wpadamy wprost do drugiego tomu o tytule Płonący Most. Tutaj to już naprawdę nie wiem jak można by się nie domyślać zakończenia – Płonący Most – no nie wiem, nie wiem. Zmutowane Grzechotniki Atakują USA, to też nie wiem o czym mogło by być. Gratuluje autorowi i mistrzowi spoileru – brawo, brawo. Grubo już, a dopiero druga część. Rozochocona rywalizacją przebrnęłam przez dziesięć kolejnych tomów. Każdy następny był grubszy od swego poprzednika. Jedenasty pominęłam, bo się na chwilę zagubił i przyswoiłam jeszcze dwunasty.
OD RUIN GORLANU PO KRÓLEWSKIEGO ZWIADOWCĘ
Patrzę teraz na spis tytułów, wspominam fabułę każdej z opowieści. Kurcze, mało kiedy tak dobrze pamiętam co się działo. Jedenaście historii, a ja wszystko wiem. Tego, co było wczoraj na obiad nie pamiętam, a tutaj scena za sceną. Nie myślcie jednak, że to zaleta. Mówimy tu o cyklu, który ma być wciągającą lekturą dla młodego czytelnika. Z przykrością zauważam, że każda z książek zawiera tyle fabuły żeby stworzyć dobre dłuższe opowiadanie, cała otoczka zupełnie niepotrzebnie rozwleka się do niebotycznych rozmiarów. Czytanie nudzi się okrutnie i dłuży, i męczy. Bohaterowie ciągle gdzieś jadą i jadą, i wloką się pustyniami, morzami, lasami, jeziorami. Prowadzą przy tym zdawkowe rozmowy wspominając poprzednie przygody, które już przecież czytaliśmy. Stylowo opisy leżą, leżą i kwiczą, a to mnie strasznie denerwuje. Owszem można się przywiązać, a nawet po czasie zatęsknić, do bohaterów, są fajni, sympatyczni. Każdy z nich jest inny, to jednak nie wystarcza, żeby zachwycić, porwać w cudowną, naprawdę długą podróż po zupełnie innym świecie.
INNYM? CZY NA PEWNO?
Tak, tak wiem, nie jest łatwo wymyślić nowy świat, nie każdy jest Tolkienem. Mimo wszystko można by się ciut bardziej wysilić. Może się nikt nie zorientuje, jak Wikingom, Arabom, Japończykom, Beduinom i Rzymianom zmienimy nazwy, rozlokujemy ich na ciut innej Ziemi i będziemy naszych bohaterów zderzać z nimi kulturowo. Błyskotliwy plan. Ja niestety tego nie kupuję i moje dziecko też nie kupiło. W literaturze Fantasy oczekuje się jednak czegoś bardziej fantazyjnego. Zapalnika do uwolnienia niewyobrażalnych zasobów wyobraźni, a wraz z nimi odkrywania niespotykanych nigdzie do tej pory krain. Poznawania przedziwnych nacji, może ciut podobnych do tych realnych, ale nie tak ostentacyjnie zapożyczonych.
ZAKŁAD ROZWIĄZANO
Umęczone, zmaltretowane i wynudzone rozwiązałyśmy zakład. Walcząc dzielnie łeb w łeb, na zmianę czytając dwunastą część Zwiadowców. Okazała się ona oszustwem i plagiatem pierwszego tomu swego własnego cyklu. Ambitny, młody i zabawny uczeń stał się swym nauczycielem. Marudnym, małomównym i charakternym starszawym zwiadowcą, któremu jak kiedyś tamtemu dokooptowują ucznia, a w zasadzie uczennicę. Parytet bowiem rzecz święta i baba w formacji, w której od setek lat bab nie było być musi. Paskudny ten zabieg niestety wyszedł nieźle i czytało się nawet z przyjemnością. Jaki z tego morał? Podobają się opowieści, kiedy krnąbrna i chaotyczna młodość uczy się od statecznego i mrukliwego doświadczenia.
CYKLU ZWIADOWCY NIE POLECAM
Nie jest to porywająca przygodówka, która zachwyca od pierwszej do ostatniej trony. Celowo nie opisuję fabuły, a dziele się tylko odczuciami, jakie we mnie pozostały. Może ktoś mimo wszystko się skusi i na jakiś, dłuższy lub krótszy, czas zostanie Królewskim Zwiadowcą dźwigając na swych barkach trudy i dostojeństwo tego urzędu.
Z dodatkami na http://kwyrloczka.pl/2022/05/05/o-tym-jak-wyruszac-na-zwiad-zwiadowcy-john-flanagan/
UWAGA! OPINIA O PRAWIE CAŁYM CYKLU!
ZACZĘŁO SIĘ OD ZAKUPÓW
Mamo, mamo kup mi, kup mi. Mamo, to super książka. No i mamo kupiło. Dziecko, najstarsza zimorośl, zwana dalej Paskudą, a czasem także Królewną Pasztetową zaczęło czytać. Rewelacja, dziecko czyta, prze do przodu...
2022-03-24
2022-01-25
2022-01-10
2021-12-28
2021-12-14
2021-11-09
2021-10-20
2021-08-20
2021-07-15
2021-01-17
http://kwyrloczka.pl/2022/01/17/o-tym-jak-minal-rok-czytelniczych-rozczarowan-cala-jaskrawosc-edward-stachura/
TAK SIĘ CIESZYŁAM
Tak strasznie się cieszyłam na tego Stachurę, tak strasznie bardzo. Liczyłam, że ukołysze mnie troszkę, podleczy moje skołatane czwartą ciążą ciało. Liczyłam na holistyczne lekarstwo duszy, które otuli i ogrzeje. Klasycznie, rozpędzona rzeczywistość uderzyła we mnie – babach – pozostał niesmak i smutek. Taki głowie brzmiący echem pogłos – dlaczego…czego…czego…ego…oooo…
ZBYT MAŁO SZALONY
Pan autor mojej ukochanej Siekierezady okazał się na tym etapie jeszcze zbyt mało szalony. W 1969 chory, ale nie aż tak, w 1971 już wystarczająco, w 1979 już martwy. Cóż, nie ma chopa. Więcej nie napisze. Ja, co powiedzieć mam o powieści zbyt mało poetyckiej Cała Jaskrawość. Rozkładam ręce nad klawiaturą i nie wiem niestety. Najbardziej cieszy mnie, że się stara stodoła Potęgowej od wiatru obaliła. Sama fabuła zupełnie o niczym. Dwóch takich co ukradli księżyc i w swych duszach uwięzili go gdzieś głęboko, wędrują tu i tam przepychając nas przez swoją codzienną, fizyczną rzeczywistość. Wszytko, powinno być dobrze, wszystko powinno się zgadzać i pasować, a jednak ciągle czegoś brak. Poetyckości zbyt mało, metafizyki, nieuchwytnego piękna i poblasku szaleństwa nieprzeciętnego umysłu. Wprawka jakby, początek drogi dobrze obranej, wiodącej wprost do celu, do Siekierezady.
SĄ OCZYWIŚCIE PRZEBŁYSKI
Czytanie jednak odradzam lepiej pozostać przy jednym dziele wybitnym i oszczędzić sobie smutku rozczarowania. Umieszczam tym samym Steda na liście zwanej – Autor tylko jednej dobrej książki. Na tym kończę recenzję, jest krótka, ale żal nie pozwala mi pisać więcej.
http://kwyrloczka.pl/2022/01/17/o-tym-jak-minal-rok-czytelniczych-rozczarowan-cala-jaskrawosc-edward-stachura/
TAK SIĘ CIESZYŁAM
Tak strasznie się cieszyłam na tego Stachurę, tak strasznie bardzo. Liczyłam, że ukołysze mnie troszkę, podleczy moje skołatane czwartą ciążą ciało. Liczyłam na holistyczne lekarstwo duszy, które otuli i ogrzeje. Klasycznie, rozpędzona...
ENTUZJAZM BYŁ TAK WIELKI
Miało być tak pięknie, wywiady miały być, autografy… i było, było pięknie tak i poczytnie, radośnie oczka po literkach biegały zdania składając. Było pięknie tak, aż skończył się pierwszy tom i piękno owo sielskiego życia ustąpiło miejsca czemuś zgoła przeciwnemu. Nienażarta, złakniona tamtych czasów połykałam wręcz stronę po stronie, zdanie po zdaniu. Delektowałam się przedpierwszowojenną obyczajowością, tym ostatnim momentem starego świata, zanim szlachectwo rozwałkuje podwójna wojenna zawierucha tworząc podwaliny pod obmierzłe mi znaki współczesności – korporacjonizm, ekologię, weganizm i kowidiotyzm.
MÓZG WYŁĄCZYŁ SIĘ NA CZAS JAKIŚ
Zrezygnowała autorka z opisu spokojnego wiejskiego życia ze spokojnym aż nadto Bogumiłem, Barbarą panikarą, dzieciakami, służbą, chłopami z czworaków, znajomkami, z nawet psami. Fundując czytelnikowi – czyli mnie, i Tobie nieznajomy jeden na milion co się odważyłeś Noce i Dnie wziąć w swe dłonie – nużące rozterki nie o nawożeniu jabłoni niestety.
Niekończące się rozmowy o polityce, zaborcach, socjalizmie, dobroczynności, oddaniu sprawie, ponownie o socjalizmie, polityce, zaborcach. O polityce socjalnej zaborców, o dobroczynności socjalnej polityki, o polityce dobroczynnej socjalizmu, oddaniu sprawie dobroczynności. Żeby jeszcze potrawy spożywane do tego dobroczynnego zaborczego socjalizmu były opisane, ale nie. Kawa, koniaczek, wiśnióweczka. Raz jeden tylko coś z kwaśnym sosem, mięso chyba, no i masz, jeszcze zapomniałam co to było. Na tych tematach mózg mój się wyłączał, strawić tego nie było sposobu. Gałka się przekręcała, audycja radiowa zmieniała, coś tam szumiało nieznacznie socjalizm socjalizm, ale głównie, jak to moja babcia mawiała – szła audycja o praniu, sprzątaniu i najwymyślniejszych kanapkach dla męża z tym nowym biedrowym pesto z orzeszków.
OPOWIEŚĆ O DWÓCH DUETACH STRASZLIWYCH
Marcyś i Agnieszka, Agnicha i Marcyś by ich szlag trafił z politycznym zaangażowaniem, zakochaniem i konspiracją. Okrutnie grali mi oni na nerwach, przyprawiali o torsje i migrenowe bóle głowy, najprawdopodobniej także o bóle porodowe. Rozchodzili się – schodzili, ględzili o wolnej Polsce. Boże, gdyby tak wiedzieli, że całą tę ich walkę o wolność za darmo w 2004 roku, bez jednego wystrzału, na tacy oddano pod zabory pewnego socjalistycznego tworu (à propos socjalizmu i zaborców). Gorsi nawet byli od rozhisteryzowanej Barbary panikary, którą, swoją drogą, że tak do tego wątku parę słów wtrącę, mąż jej Bogumił powinien lać od rana do wieczora, aż wytłukłby tą piskliwą durnotę, nadopiekuńczość, zachowawczość i nieumiejętność dostrzeżenia prawdziwej, szczerej i do wyrzygania poświęcającej się miłości.
„NIESTETY, NOBLA RACZEJ NIE WEŹMIE”
Czy mnie to dziwi, ani trochę, choć znawca ze mnie literatury noblistów raczej żaden. Brakuje w Nocach i Dniach epickości, barwnych opisów. Gdyby tak nająć Reymonta, żeby to podrasował swym impresjonistyczno-słownym stylem, to mógłby być przebój. Obwieszczam z bólem serca, wszem wobec, że Noce i Dnie to mój ogromny książkowy zawód oraz jednocześnie dziewięć miesięcy intelektualnej mordęgi. Ostatnie sto stron wymęczyłam leżąc w szpitalu po porodzie. Udało mi się chyba tylko dlatego, że nie dało się stamtąd uciekać, a czymś trzeba było się jednak zająć.
Może to straszne, ale wydaje mi się, że czasem tak bardzo jestem drugą durną Barbarą panikarą, a mój mąż tak często jest kochanym i ciepłym Bogumiłem. Nawet mając to przed oczyma duszy muszę całun zapomnienia zarzucić na Noce i Dnie. Odhaczam je jako przeczytaną klasykę i odkładam na półkę z łezką w oku. Czemu z łezką, bo kupiłam dwa brakujące tomy, a teraz wiem, że to była wyjątkowo kiepska lokata kapitału.
TRADYCYJNIE ZAPRASZAM DO SWOJEGO KĄTA KWYRLOCZKA.PL
ENTUZJAZM BYŁ TAK WIELKI
Miało być tak pięknie, wywiady miały być, autografy… i było, było pięknie tak i poczytnie, radośnie oczka po literkach biegały zdania składając. Było pięknie tak, aż skończył się pierwszy tom i piękno owo sielskiego życia ustąpiło miejsca czemuś zgoła przeciwnemu. Nienażarta, złakniona tamtych czasów połykałam wręcz stronę po stronie, zdanie po...
2021-05-27
IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba wielokrotnie z jakimś Pinokiem, usiłującym dostać się do Toi Toia, czy innym Tomkiem Sawyerem, od którego wieje nudą. (Miłośnicy tych pozycji wybaczą, to są moje osobiste odczucia. Moje i tylko moje, i tych, co wpiszą się na listę niecierpiących tych dwóch książek. Lista dostępna u mnie w domu w dni robocze po okazaniu legitymacji czytelnika).
FELIX, NET I NIKA I GRZYBICA ZNIKA
Nie umiem pozbyć się z głowy tej pół-reklamy pół-recenzji… Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły nakreślę jedynie zarys, a potem powiem wam wszystkim, co mi się w tej powieści strasznie nie podobało.
Felix, Net i Nika to poznający się na rozpoczęciu gimnazjalnego roku szkolnego pierwszacy. Jak to zwykle bywa przyjaźń zawiązuje się od razu pierwszego dnia i cała trójka, na różny sposób pokręconych, poszkodowanych przez los, dobrą lub złą sytuację materialną, rodzinną czy nadprzyrodzoną, raźnie rusza ku przygodom. Każdy rozdział to osobne wydarzenie spięte jednym przewijającym się wątkiem głównym uchodzić mogącym za fantastyczno-naukowy. Przyznacie, że brzmi całkiem nieźle. Czyta również się nieźle, nie powiem - wciąga. Jeśli ma się dwanaście lat to naprawdę nawet nie zdąży się człowiek/dziecko znudzić. Niejednokrotnie się zachwyci, polubi bohaterów, z zaangażowaniem i ciekawością doczyta do końca (Mam te informacje od pewnej dwunastolatki, której ufam). Niestety tutaj wchodzę JA - niszczyciel przyjemnych lektur i pogromca poczytnej dziecięcej literatury.
NIC MNIE TAK NIE WKUR...ZA
Nic, naprawdę nic mnie nie doprowadza do takiej wściekłości jak mieszanie światów i gatunków, chyba że jest to celowy, świadomy, zaznaczony i opisany zabieg, albo autor ma na nazwisko Pratchett. Nie potrafię znieść w jednej pozycji sztucznej inteligencji, robotyki, gnomów, zdolności telepatyczno-kinetycznych, czarów, duchów, i Świętego Mikołaja. Tego czerwonego zagranicznego cymbała wożącego się saniami zaprzężonymi w wyraźnie nietrzeźwe renifery. Wpychającego swe tłuste dupsko przez komin… kaloryfer… nieważne. Nie dość, że nic do siebie nie pasuje, to jeszcze propaguje, przyjmuje jako dobre niszczenie naszej ledwo zipiącej kultury. Mikołaj ma do cholery mieć pastorał i dwa aniołki do pomocy jako i było na początku i zawsze, i na wszystkich moich fotach z przedszkola i szkoły.
Co, przesadzam? To dorobimy Luckowi Skywalkerowi latającą małą wróżkę z Piotrusia Pana. Frodowi wymienimy Sama na Robocopa, a Geralt z Riwii zamiast miecza będzie występował z zimnem lufy Visa w nogawce spodni. To się nie dodaje, to się żre, to boli mnie w głowę, kiedy czytam. Szczególnie ten Mikołaj, zdecydowanie najbardziej ON!
HALO KURATORIUM!
Jest tak wiele naszych, rodzimych podpartych naszą kulturą pozycji dla dzieci. Chociażby Czarownica Piętro Niżej. Tak, może jest o warszawskich legendach, ale jednak jest tam polska syrenka, i kaczka zaklęta jakaś, nie wiem, nie jestem z Warszawy. Ważne, żeby ta kaczka to nie była Duchociastna kaczka. Przecież to proste! Jeśli chcemy zagraniczną kaczkę to bierzemy zagraniczną książkę. Dzieci czytają, a my nakreślamy różnice kutrowe choćby w postaci wspomnianego wcześniej czerwonego jegomościa. Uczymy, że świat nie jest monokulturowy. Nie ma żadnego Multi kulti są tylko zakichane Anglosaskie przeszczepy szerzące się jak nowotwór w ludzkich umysłach. Jest to świadome i zaplanowane paskudne działanie. Jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe, no jak? Dla tego właśnie z przykrością muszę stwierdzić, że Felix, Net i Nika Rafała Kosika to nie jest dobra książka.
http://kwyrloczka.pl/2021/05/27/o-tym-jak-nowosci-mi-nie-w-smak-felix-net-i-nika-rafal-kosik/
IDZIE, IDZIE PODBESKIDZIE... A NIE, TO TYLKO NOWA LEKTURA SZKOLNA
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba...
2020-05-17
Jeśli chcesz więcej i więcej to tylko tutaj http://kwyrloczka.pl/2020/05/17/o-tym-jak-zanudza-huck-przygody-tomka-sawyera-mark-twain/
JUŻ NIGDY
Potwierdzam — ani w podstawówce, ani teraz — powieść o przygodach pewnego małoletniego Tomasza mnie nie wciągnęła, nie zachwyciła, nie zainteresowała i ogólnie ciekawsze było nawet to jak Ginter importował zboże, kabaretu Mumio. Cieszę się niewymownie, że więcej już nigdy — NIGDY! – nie będę musiała mierzyć się z tą opowieścią.
PROTESTANCI W LEKTURACH
Zauważam takie ciekawe zjawisko. W przypadku szkolnego omawiania Ani z Zielonego Wzgórza, czy też Tomka, nauczyciele kompletnie nie uświadamiają młodych czytelników, że bohaterowie z ich książek to nie są katolicy. Czy to nieważny szczegół? Ależ bardzo ważny, ponieważ wpływa na mentalność bohaterów, ich światopogląd, podejście do życia. Kiedy katolickie dzieci uczą się modlitw z katechizmu czy skarbczyka na oczy oglądając Pismo Święte jedynie na kościelnej ambonie, Tomek Sawyer uczy się fragmentów Pisma właśnie. Ma nawet na tym polu pewnego rodzaju sukcesy. Ma tym samym kontakt ze źródłem wiary od dziecka, w dorosłym życiu może z tegoż źródła zaczerpnąć lub je odrzucić. Ja, musiałam najpierw odrzucić bezużyteczne, klepane tępo modlitwy, wściec się, obrazić, załamać po czym odszukać Pismo Święte w domu, przeczytać zdecydowanie od końca czyli od Ewangelii, zrozumieć i uwierzyć. To stanowi niebywałą różnicę w myśleniu, a mimo to jest pomijane w opracowaniach, co przykre ponieważ czytanie właśnie poszerzać ma horyzonty, zapoznawać czytelników z innymi kulturami, a nie ograniczać powieści do: opisz charakterystykę wybranej postaci. Czasem tracę nadzieję, że ten skostniały, pruski model nauczania kiedykolwiek zostanie zmieniony. Nawet kiedy pojawiają się na liście lektur nowe ciekawsze pozycje nauczyciele i tak pozostają przy starych trupach pokroju Pinokia.
ZACZĘŁO SIĘ OD KOŚCIELNEJ NUDY
Potem przyszedł czas na szkolną nudę, miłosną nudę, nudę ucieczkową, aby wreszcie na końcu odrobinę zelżeć przeradzając się na moment w jaskiniowe zainteresowanie z nieprawdopodobnie niemożliwym zakończeniem. Gdzieś w powieści Przygody Tomka Sawyera zawarty jest obraz Ameryki drugiej połowy XIX wieku. Na tym może należy się skupić, nie na przygodach wyjątkowo wrednego, zadufanego, nieznośnego bachora, jakim był Tomek. Z uczepionym siebie Huckiem, synem pijaka, bezdomnym, sypiającym w pustej beczce chłopakiem, który nie miał nic oprócz łachmanów na grzbiecie.
Niestety, na tym kompletnie się nie skupiłam, bo jakby tak realia są mi znane – to raz – a dwa – jakoś tak nieszczególnie było to wyeksponowane. Niewolnictwo objawiało się w gdzieś tam udającym się po wodę osobniku, ale gdyby nie mieć świadomości istniejącego w tamtym czasie wyzysku czarnych można by się nawet nie zorientować, w czym rzecz. Tak sobie myślę — bezczeszczenie grobów w celach pozyskiwania zwłok połączone z mordowaniem, napadanie na wdowy i soczyste opisy ich ewentualnego patroszenia, egzekucje przez powieszenie, poszukiwania skarbów i szwendanie się po ciemnych pieczarach to zaiste odpowiednie tło epokowe dla jedenastolatków. Zasięgnęłam języka u latorośli i dowiaduję się, że nauczycielka tła historycznego również nie nakreśla, nie wyjaśnia zagadnienia niewolnictwa czy przyczyn rozkopywania mogił skupiając się jedynie na charakterystyce postaci. Uwielbiam szkołę, serio.
LEWAKI NIE CZYTAJO
Drodzy rodzice z tej drugiej strony barykady. Ci, co to drżą tylko na wspomnienie o klapsie, boją się przemocy w każdej formie. Którzy uważają, że straszenie Mikołajem ryje dziecku beret na całe dorosłe życie. Ci, co obsesyjnie chronią, dbają o higienę, asekurują dzieci na drabinkach, zakładają kaski i ochraniacze. Nie czekajcie dłużej, musicie oprotestować tę książkę, póki jeszcze nie skrzywdziła waszych pociech swym zbytnim realizmem, zaściankowym podejściem do wychowania i nadmierną religijnością.
Jeśli chcesz więcej i więcej to tylko tutaj http://kwyrloczka.pl/2020/05/17/o-tym-jak-zanudza-huck-przygody-tomka-sawyera-mark-twain/
JUŻ NIGDY
Potwierdzam — ani w podstawówce, ani teraz — powieść o przygodach pewnego małoletniego Tomasza mnie nie wciągnęła, nie zachwyciła, nie zainteresowała i ogólnie ciekawsze było nawet to jak Ginter importował zboże, kabaretu Mumio....
Z przedwojenną muzyką i komentarzem do sytuacji z początku roku 2020 oraz innymi ciekawymi gratisami recenzję znajdziesz tu: http://kwyrloczka.pl/2020/03/31/o-tym-jak-odpoczywac-w-przededniu-wojny-wakacje-1939-anna-lisiecka/
MOJE ULUBIONE LATA
Nie wiem jak inni ludzie i czy w ogóle, ja w każdym razie mam swoje ulubione czasy. Inaczej niż u mojego męża, który, jak twierdzi, lubi wszystkie, moje przypadają na schyłek 1800 roku, a kończą się wraz z drugą wojną światową. Mam też małego wkręta na dyktatorów. Swego czasu, poszukując prawdy o ludzkiej psychice, naczytałam się wiele o Stalinie i Hitlerze. Nie wniosło to wprawdzie niczego nowego, ponieważ we wszystkich opracowaniach o tych dwóch personach mamy praktycznie to samo, czyli głównie półprawdy. Łączą się oni jednak z rokiem 1939 dość ściśle. Zanim nasi dialektyczni panowie runą żelaznym wojskiem pozwólmy tym, co mieli nadzieję, że nie stanie się nic, jeszcze potańczyć tamtych czasów hit.
WAKACJE 1939
Tak od końca zaczynając książka Wakacje 1939 jest bardzo ładnie wydana. Oprawę ma ładną, twardą, łączącą elegancką szarość z wesołym pomarańczem. Wewnątrz kryje się ogrom fotografii z dawnych lat. Już samo ich przeglądanie daje niebywale dużo frajdy. Na zdjęciach zapomniani ludzie, o których nie uczy historia. Zapomniane miejsca, które kiedyś były polskie, a teraz porzucone przez Polaków utknęły gdzieś w obcych państwach.
Dużo radości dało mi poznawanie przedwojennych celebrytów, o których zapomniał zdaje się współczesny świat pozostawiając w naszej świadomości jedynie wielkich polityków, literatów i pisarzy. Gubiąc gdzieś gwiazdy czarnego ekranu, śpiewaków i piosenkarzy zastępując ich tym, co amerykańskie, obce. Kimże są trzy siostry Halama, kim Barszczewska, Bodo, Ordonka? Możemy dowiedzieć się z książki Wakacje 1939 i nie chodzi tu o to jak spędzali czas, ale że byli niebywale ważni i sławni.
POCHWALIŁAM
Biorąc Wakacje 1939 do ręki oczekiwałam jednak czegoś zupełnie innego. Czegoś potworniejszego, groźniejszego. Ogólnoludzkiego przerażenia na chwilę przed opadającym ostrzem gilotyny. A tu, co? Wakacje. Nie koniecznie tegoż strasznego roku, czasem i z poprzednich lat. Beztroskie i zbyt ogólne. Szczególnie ciężko przebrnąć było przez początek. Sto trzynaście stron o nadmorskich kurortach, sto trzynaście stron wypełnionych głównie tym, kto z kim gdzie bywał. Nie zrażajcie się jednak, w najgorszym razie omińcie ten początek. Im dalej tym zdecydowanie ciekawiej i nostalgicznej się robi. Łezka w oku może się zakręcić za tym światem, za tą minioną epoką, za Polską sięgająca po samą Rumuńską granicę.
PODSUMOWUJĄC KRÓTKO
Mimo iż nie porwała mnie ta lektura myślę, że bardzo mi się przyda. W walory z jej posiadania zostaną jeszcze przeze mnie docenione. Zdarzy mi się pewnie do opisanych w niej miejsc zawitać, a wtedy ciekawostki do kolejnych podróżniczych wpisów mam jak znalazł.
Z przedwojenną muzyką i komentarzem do sytuacji z początku roku 2020 oraz innymi ciekawymi gratisami recenzję znajdziesz tu: http://kwyrloczka.pl/2020/03/31/o-tym-jak-odpoczywac-w-przededniu-wojny-wakacje-1939-anna-lisiecka/
MOJE ULUBIONE LATA
Nie wiem jak inni ludzie i czy w ogóle, ja w każdym razie mam swoje ulubione czasy. Inaczej niż u mojego męża, który, jak...
Recenzja z oprawą fotograficzną i muzyczną na http://kwyrloczka.pl/2023/10/30/o-tym-jak-prawdziwie-kochac-bracia-lwie-serce-astrid-lindgren/
KSIĄŻKA O ZADZIWIAJĄCYM POCZĄTKU
Bohaterami historii są dwaj bardzo kochający się bracia. Jeden z nich, młodszy, jest od urodzenia ciężko chory i w zasadzie leżąc w łóżku, z pełną świadomością swojego losu, oczekuje na śmierć. Starszy brat umila mu długie i nudne dni opowieściami o cudownej krainie – Nangjali, do której przenosi się każdy odchodzący z tego świata. Na to właśnie czeka i tak wyobraża sobie życie po śmierci dziesięcioletni Karol, chociaż strasznie mu smutno, że będzie musiał zostawić starszego brata i mamę. Dziwne jednak są losu koleje. Zupełnie nieoczekiwanie to Jonatan ratuje życie swojego chorego braciszka, a sam jednocześnie je traci. Fragment ten zdecydowanie wbija w fotel. Na usta cisną się pytania, ale jak to? Co to się teraz wydarzyło? Czemu, czemu tak się stało? Żadne z nich jednak niczego nie zmienia, Karolkowi pozostaje tylko czekać na własną śmierć, by znów móc zobaczyć brata.
Bracia Lwie Serce - Astrid Lindgren
KAROL ZWANY SUCHARKIEM W NANGJALI
Tak też wreszcie się staje. Karol umiera i tafia do tej cudownej upragnionej krainy, w której czeka na niego ukochany Jonatan. Od teraz Dolina Wiśni staje się jego nowym domem. Nie dzieje się jednak dobrze w Nangjali. Sąsiadująca z Doliną braci, Dolina Dzikich Róż jest okupowana przez paskudnego Tengila, jego czarną świtę i potworną Katlę. Wyciągają oni teraz łapska po nowy dom Karola i Jonatana, a chłopcy muszą stanąć w jego obronie.
WOLNOŚĆ PONAD WSZYSTKO
Czy teraz ciągle tak się pisze o umiłowaniu i wielkiej potrzebie wolności? Nie wiem. Nie spotkałam się w dotychczasowych naszych dziecięcych podróżach po literaturze z tym zagadnieniem. Przyznaję, że książki przychodzą do nas dość chaotycznie i nie kierujemy się w ich wyborze jakimiś specjalnymi kryteriami poza ideologiczną szkodliwością. Może tak o wolności pisać potrafią tylko Ci co, przeżyli wojnę? Niemniej w powieści Bracia Lwie Serce walka o wolność właśnie i o godność każdego człowieka stanowi zagadnienie najważniejsze. Wypływa ona bezpośrednio z miłości do drugiej osoby i pięknego świata, na którego zniszczenie nie można pozwolić, nawet za cenę własnego życia.
SMUTNE PRAWDY O WSPÓŁCZESNOŚCI
Powieść opisuje bardzo niepopularne w naszych czasach wartości. Poświęcanie siebie dla innych, umiejętność oddania życia za sprawę, za drugiego człowieka, za brata, nie są teraz modne. Z każdego medium sączy się w nas i nasze dzieci pochwała egoizmu, nastawienia wyłącznie na własne pragnienia i przyjemności. Od dziecka wmawia się wszystkim, że nasze osobiste bezpieczeństwo jest najważniejsze. (Pewnie da tego w jednej z recenzji przeczytałam, że książka przedstawia motyw śmierci szkodliwy dla dzieci). Na każdym kroku zabezpiecza się wszystkich przed ponoszeniem konsekwencji swoich działań. Żyjemy w niewoli, która nie wojną, a powolnym urabianiem, za aprobatą wielu wystraszonych ludzi, stała się naszą rzeczywistością. Dla tego wydaje mi się tak ważnym, aby o tej książce Wam opowiedzieć, chociaż jest to pozycja raczej chłopięca, opowiadająca o smokach, rycerzach i wojnie.
POCHWAŁA SAMOBÓJSTWA
Wyczytałam w komentarzach, że w powieści idealizuje się samobójstwo. I owszem jest taki moment, ale jest to samobójstwo raczej w kategorii Jezusa, idącego na śmierć, żeby uratować nasze dusze, a nie forma ucieczki od nieodpowiadającej nam rzeczywistości.
Myślę też, że wzbudzanie kontrowersji wśród czytelników, szczególnie dorosłych, to jednak zaleta powieści. Świat mierzymy bowiem swoją miarą, a nie miareczką dziecięcego rozumu, który jakbyśmy się nie wysilali nie postrzega trudnych wydarzeń tak dramatycznie jak my.
Recenzja z oprawą fotograficzną i muzyczną na http://kwyrloczka.pl/2023/10/30/o-tym-jak-prawdziwie-kochac-bracia-lwie-serce-astrid-lindgren/
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKSIĄŻKA O ZADZIWIAJĄCYM POCZĄTKU
Bohaterami historii są dwaj bardzo kochający się bracia. Jeden z nich, młodszy, jest od urodzenia ciężko chory i w zasadzie leżąc w łóżku, z pełną świadomością swojego losu, oczekuje na śmierć....