Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Kilka lat temu obejrzałam ekranizację powieści Z dala od zgiełku z Carey Mulligan w roli głównej. Zapamiętałam z niej, że to historia miłosna między Betsabą i trzema mężczyznami. Książka Hardy'ego oferuje więcej niż ten płomienny romans.

W centrum wydarzeń znajduje się Betsaba, która odziedziczyła gospodarstwo i postanawia sama nim zarządzać. To silna, niezależna kobieta, która lubi dać prztyczek w nos wszystkim, którzy powątpiewają w jej sukces. Wokół niej kręcą się trzej mężczyźni. Gabriel Oak, pierwszy kandydat, to człowiek prosty i skromny, który do wszystkiego dąży ciężką pracą i nie ma sporych nadziei na szczęśliwe zakończenie. Drugim jest bogaty Boldwood, dla którego uczucie do Betsaby jest zupełną nowością, bo w okolicy wierzono, że będzie kawalerem do śmierci. To bohater, który fiksuje się na celu i nie potrafi spuścić z niego wzroku. Ostanim pretendentem do ręki jest przystojny wojskowy, który czerpie korzyści z powiedzenia „za mundurem panny sznurem”. Ta trójka postaci pokazuje jak różne oblicza może mieć miłość – ta, w której chcemy przede wszystkim szczęścia partnera; ta, która potrafi nas opętać, a my się w niej zatracamy; ta budząca cielesne pragnienie bliskości. Betsaba kroczy ścieżką, którą wszystkowiedzący czytelnik by jej odradził. Autor przedstawia bohaterkę jako trochę próżną, która nie zawsze myśli o tym, czy kogoś zrani swoim postępowaniem. Buduje ciekawy portret a dzięki wnikliwym opisom, potrafimy zrozumieć wybory głównej postaci, nawet jeżeli wydają się nam błędne.

Potrzebowałam trochę czasu, żeby w pełni wejść w świat wykreowany przez autora i się nim rozkoszować. Hardy poświęcił sporo pracy nad opisami tła wydarzeń. Zaskoczyło mnie, że czytanie o bohaterach na dalszym planie było interesujące, czasami nawet zabawne. Dzięki opisom zadań na farmie i wyzwań stojących przed gospodarzami, czytelnik może przenieść się w miejscu i w czasie. Pod koniec fabuły stawki rosną, a napięcie sięga zenitu i trudno już tę książkę odłożyć. Głośny klasyk autorstwa Thomasa Hardy'ego zostawił mnie z myślą, że miłość potrafi doprowadzić ludzi do szaleństwa, a czyny mają swoje konsekwencje, za które będziemy musieli wziąć odpowiedzialność.

Kilka lat temu obejrzałam ekranizację powieści Z dala od zgiełku z Carey Mulligan w roli głównej. Zapamiętałam z niej, że to historia miłosna między Betsabą i trzema mężczyznami. Książka Hardy'ego oferuje więcej niż ten płomienny romans.

W centrum wydarzeń znajduje się Betsaba, która odziedziczyła gospodarstwo i postanawia sama nim zarządzać. To silna, niezależna kobieta,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Reportaż Agaty Romaniuk przypomniał mi o seansie wspaniałego filmu Miłość w reżyserii Michaela Hanekego. Łączy je temat późnej miłości, związku starszych osób. Jednak Krótko i szczęśliwie jest o wiele bardziej podnoszące na duchu niż film Hanekego. Chociaż i tak czytanie każdej z jedenastu opisanych w książce historii kończyłam ze łzami w oczach.

Po lekturze nasuwa się spostrzeżenie, że związek dojrzałych osób niesie ze sobą inne emocje niż młodzieńcza miłość. Uczucie nie jest tak intensywne, gorące i temperamentne. Za to znajdziemy w nim szacunek, czułość, poświęcenie, chęć dzielenia z kimś codzienności i spędzania wspólnie czasu. Bohaterowie książki nie poznają się przez internet, nie decydują w trakcie sekundy czy ktoś im się podoba czy nie. Podążają tradycyjną ścieżką – w poszukiwaniu partnera mogą się ewentualnie posunąć do umieszczenia ogłoszenia w gazecie. Autorka opisuje ich spotkania, rozmowy przy kawie, wysyłane do siebie latami listy.

Piękny jest ten zbiór historii. Pokazuje blaski i cienie życia, ale każdorazowo przynosi ukojenie. Autorka opisując miłosne perypetie prawdziwych ludzi, pokazuje, że nigdy nie jest za późno. Kończymy lekturę tego reportażu z uczuciem nadziei, że wszystko może się jeszcze zdarzyć.

Reportaż Agaty Romaniuk przypomniał mi o seansie wspaniałego filmu Miłość w reżyserii Michaela Hanekego. Łączy je temat późnej miłości, związku starszych osób. Jednak Krótko i szczęśliwie jest o wiele bardziej podnoszące na duchu niż film Hanekego. Chociaż i tak czytanie każdej z jedenastu opisanych w książce historii kończyłam ze łzami w oczach.

Po lekturze nasuwa się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W zeszłym roku przeczytałam powieść Imię wiatru, głośno chwaloną przez fanów fantastyki. To gatunek bliski memu sercu, dlatego bardzo sobie cenię takie powroty. Imię wiatru to dopiero pierwszy tom opowieści o Kvothe – potężnym magu i zdolnym muzyku. Autor, Patrick Rothfuss, nadal nie skończył swojej trylogii. Zamiast ostatniego tomu wydana została Wąska droga między pragnieniami, krótka nowelka o dniu z życia Basta, jednego z bohaterów serii.

Opowiadanie reklamowane jest jako historia, która spodoba się nie tylko fanom, ale również nowym czytelnikom. Chociaż moim zdaniem znajomość głównych bohaterów i świata przedstawionego sprawiają, że bardziej cieszymy się tą nowelką. Fabularnie przypomina ona baśń dla młodszych czytelników. Główny bohater spędza całe dnie na magicznym wzgórzu, czekając na swoich gości. Przychodzą do niego dzieci, które dzielą się podsłuchanymi tajemnicami, informacjami, które mogą się przydać. Bast wygląda na lekkoducha, ale jest przy tym inteligentny i potrafi wywnioskować z kim rozmawia, po czym dopasować do tej osoby sposób targowania. W końcu cena za pozyskanie informacji musi być adekwatna do jej pożyteczności. Wąska droga między pragnieniami to lektura na jeden wieczór, która podsyci ciekawość i przypomni czytelnikom, że Rothfuss nie porzucił świata Kronik królobójcy. Nie jest to nic wybitnego, ale jako uzupełnienie do serii sprawdza się dobrze. Nate Taylor, ilustrator nowelki, pomógł w stymulowaniu wyobraźni czytelnika. Jego rysunki idealnie podkreślają bajkowy klimat całości. Trzymam kciuki, żeby Rothfuss skończył tę serię.

W zeszłym roku przeczytałam powieść Imię wiatru, głośno chwaloną przez fanów fantastyki. To gatunek bliski memu sercu, dlatego bardzo sobie cenię takie powroty. Imię wiatru to dopiero pierwszy tom opowieści o Kvothe – potężnym magu i zdolnym muzyku. Autor, Patrick Rothfuss, nadal nie skończył swojej trylogii. Zamiast ostatniego tomu wydana została Wąska droga między...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W czytaniu książek różnorodnych gatunkowo uwielbiam to, że spełniają tak wiele potrzeb. Kiedy czułam się przebodźcsowana i szukałam lekkiej opowieści do słuchania w drodze do pracy wybrałam Kołysankę dla czarownicy. Już kilkukrotnie trafiałam w sieci na książki Magdaleny Kubasiewicz. Wiele osób polecało, a ja akurat tęskniłam za gatunkiem urban fantasy. Cykl Wilczej Jagody okazał się strzałem w dziesiątkę. Po pierwszym tomie od razu przepadłam w kolejnych i w styczniu udało mi się skończyć ostatnią część. Bawiłam się świetnie!

Rozpoczynanie nowych serii często wiąże się z pewnym uczuciem niepokoju. Na półkach piętrzą się nieukończone książkowe cykle, do których trudno wrócić po przerwie. W przypadku przygód Wilczej Jagody wyszło idealnie, bo podczas kiedy ja czytałam pierwszy tom, wydawnictwo przygotowywało do wypuszczenia finałową część. Dzięki temu gładko przeszłam przez cztery przygody Jagi, warszawskiej specjalistki od klątw.

Powrót do polskiej fantastyki okazał się czystą przyjemnością. Fabuła wciągnęła, bohaterowie intrygowali, tajemnice się piętrzyły, a wszystko to w otoczeniu trochę znanym, a jednak magicznym. W tej wersji opowieści warszawska syrenka to nie jest tylko pomnik wart zobaczenia. Jak zajdzie potrzeba to i ostrzeże mieszkańców przed zbliżającą się katastrofą. Takie wykorzystanie znanych miejsc i przekształcenie ich, żeby pasowały do opowieści pozwoliło poczuć się jak w domu. Kubasiewicz radzi sobie z tym śpiewająco, nie przesadza, ale co jakiś czas daje nam powód do uśmiechu i pokiwania głową na zasadzie: „znam to”. Prezentuje postacie z legend, miejsca znane ze stolicy, wplata w akcję raczej niezaskakujących przeciwników do pokonania, jak wilkołaka biegającego wieczorem po pobliskim parku. Dzięki temu, nawet kiedy w ostanim tomie akcja przenosi się za granicę, czujemy, że ten świat jest nam bliski.

W każdej z części akcja wydaje się być podobna – Jaga „przypadkowo” zostaje wmieszana w walkę ze złem i pomaga wydziałowi do spraw magicznych jako specjalistka od klątw. Autorka nie decyduje się na długie opisy systemu magicznego w swoim świecie. Poznajemy go raczej w biegu, podczas kolejnych przygód. Świetnym pomysłem było postawienie w centrum akcji wiedźmy klątw. Wypadło to oryginalnie i po lekturze, aż chciałoby się posiadać umiejętności Jagi.

Poznawanie głównej bohaterki, Jagody Wilczek, to czysta przyjemność. Kobieta jest silna, pewna swoich zdolności i oczywiście ładuje się w sytuacje, których powinna unikać. Brzmi to trochę oklepanie, ale Jaga jest dowodem, że da się stworzyć bohaterkę o wybitnych magicznych umiejętnościach, która nie irytuje. W sportretowaniu tej postaci pomagają również odkrywane tajemnice z jej przeszłości, która nie należała do łatwych. Te strzępki wiadomości rozłożone na kilka części idealnie podsycały ciekawość.

W cyklu o Wilczej Jagodzie jest mnóstwo ciekawych bohaterów. Ich opis jest wnikliwy, dzięki czemu z łatwością potrafimy ich sobie wyobrazić. Wątek romantyczny również się pojawia, ale przez większość czasu składa się z domysłów czytelnika. Nabiera rozpędu dopiero w ostatniej części, ale jest tak niewydumany i naturalny, że nie można na niego narzekać. Udało się autorce stworzyć takie postaci, za którymi czytelnik będzie tęsknić po zakończeniu ostatniego tomu. I chociaż cieszy mnie zamknięcie tej historii, to część mnie ma ochotę na kontynuację. Taka to była zabawa.

W czytaniu książek różnorodnych gatunkowo uwielbiam to, że spełniają tak wiele potrzeb. Kiedy czułam się przebodźcsowana i szukałam lekkiej opowieści do słuchania w drodze do pracy wybrałam Kołysankę dla czarownicy. Już kilkukrotnie trafiałam w sieci na książki Magdaleny Kubasiewicz. Wiele osób polecało, a ja akurat tęskniłam za gatunkiem urban fantasy. Cykl Wilczej Jagody...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Truman Capote spędził sześć lat badając sprawę morderstwa czteroosobowej rodziny w miasteczku Holcomb. Towarzyszyła mu w tym jego przyjaciółka, autorka głośnego Zabić drozda, Harper Lee. To jej zadedykował wydaną w 1966 roku powieść Z zimną krwią. Książkę szybko okrzyknięto mianem arcydzieła i wciąż wymieniana jest jako największe osiągnięcie autora. Już pod względem gatunkowym jest to nietypowa pozycja. Z jednej strony, reportaż podparty wnikliwymi poszukiwaniami. Z drugiej, to powieść tak wciągająca i mrożąca krew w żyłach, że bije na głowę fabularyzowane kryminały.

W pierwszej części książki autor odmalował tło historii. Opisał charaktery poszczególnych członków rodziny Clutterów, czyli ofiar morderstwa i przybliżył sylwetki najważniejszych osób ze społeczności miasteczka Holcomb. Spisał również przebieg podróży kryminalistów, Perry'ego i Dicka. Dzięki wnikliwym portretom bohaterów, czekający na czytelnika finał oddziaływuje jeszcze mocniej. Jest niczym nagłe zderzenie z brutalną rzeczywistością.

Capote zaskakuje sposobem w jaki poprowadził chronologię wydarzeń. Koniec pierwszej części przynosi nam przeskok w czasie. Sąsiedzi odkrywają zwłoki i rozpoczyna się śledztwo. Capote omija jednak opis wydarzeń z nocy morderstwa. Wiemy, że kryminaliści byli blisko swojej destynacji, wiemy, że rodzinę zamordowano. Co się wydarzyło w domu Clutterów? Żeby się tego dowiedzieć, Capote każe nam czekać dosyć długo. Z zimną krwią osiąga zatem jeden z głównych celów kryminałów, bo czytelnik w tym momencie nie jest już w stanie odłożyć lektury.

Autor nie sili się na wprowadzanie mrocznej atmosfery. Przedstawia fakty, które zupełnie wystarczają, żeby wzbudzić w nas przerażenie. Opis tego w jakim stanie były ofiary, kiedy je znaleziono pozostaje w głowie na długo po lekturze. W dużej mierze to styl Capote'a sprawia, że czytanie jest tak emocjonujące. Również przybliżenie sylwetek dwójki morderców jest podszyte ciągłym uczuciem niepokoju. Wydaje się, że takie osoby są wokół nas. Zagubione, popełniające mniejsze i większe wykroczenia. Jak daleko są od popełnienia największej zbrodni?

Capote opisując to morderstwo, przedstawia fakty z nim związane, ale porusza też temat zła, które tkwi w człowieku. Czytając Z zimną krwią trudno nie zadawać sobie pytania „dlaczego?”. Przecież musi być konkretny motyw, coś musiało popchnąć tę dwójkę zbrodniarzy do zamordowania całej rodziny. Szukamy logicznego wytłumaczenia, potrzebujemy dostać zapewnienie, że ludzie nie są po prostu źli, bo okrucieństwo musi mieć swoje źródło. Przeczesywanie tekstu w celu znalezienia odpowiedzi jest prawdziwie fascynujące.

Nieważne czy jesteście fanami true crime czy nie – Z zimną krwią po prostu warto przeczytać. Chociaż ostrzegam, że może okazać się to przerażającym doświadczeniem.

Truman Capote spędził sześć lat badając sprawę morderstwa czteroosobowej rodziny w miasteczku Holcomb. Towarzyszyła mu w tym jego przyjaciółka, autorka głośnego Zabić drozda, Harper Lee. To jej zadedykował wydaną w 1966 roku powieść Z zimną krwią. Książkę szybko okrzyknięto mianem arcydzieła i wciąż wymieniana jest jako największe osiągnięcie autora. Już pod względem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Proza Kuang kusiła mnie już przy okazji jej trylogii fantasy, Wojen makowych. Pamiętam, że o tym tytule mówiłam i w końcu mój mąż przesłuchał wszystkie trzy części. Po czym stwierdził, że było raczej średnio. Dla mnie pierwszym spotkaniem z autorką jest właśnie Yellowface i chyba spodziewałam się czegoś więcej.

Nie można zaprzeczyć, że w historię przedstawioną w Yellowface błyskawicznie się wsiąka. Opowieść o zawłaszczeniu, zazdrości i internetowych zagrywkach wciąga, a czytelnik jest ciekawy jak całość się potoczy. Najmocniejszą częścią książki jest to, o czym wszyscy trąbią, czyli fragmenty dotyczące działania przemysłu wydawniczego. Bardzo dobry jest ten wgląd w proces promocji powieści i opis drogi, jaką przechodzi autor. Intrygująco wypada również wątek działania w sieci – wrzucania postów na social media, reagowanie na oskarżające posty i negatywne recenzje. Jednak, jest to powieść, która nie zostanie ze mną na długo. Skończyłam ją ostatniego dnia stycznia i już ta historia powoli zaciera się w mojej pamięci. Samej Kuang jednak na pewno dam jeszcze szansę, bo Babel czeka na półce.

Proza Kuang kusiła mnie już przy okazji jej trylogii fantasy, Wojen makowych. Pamiętam, że o tym tytule mówiłam i w końcu mój mąż przesłuchał wszystkie trzy części. Po czym stwierdził, że było raczej średnio. Dla mnie pierwszym spotkaniem z autorką jest właśnie Yellowface i chyba spodziewałam się czegoś więcej.

Nie można zaprzeczyć, że w historię przedstawioną w Yellowface...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pod koniec zeszłego roku włączyłam audiobook Przyjaciel Nunez. Gdy go skończyłam, rzuciłam się na Pełnię miłości, a później na Dla Rouenny. Kiedy pojawiła się świeżutka powieść Sigrid Nunez nie zastanawiałam się dwa razy i ponownie odpaliłam wersję audio.

Jest w prozie autorki coś, co potrafi oczarować. Uwielbiam liczne nawiązania do literatury, cytaty z różnych książek. Nunez to bardzo czuła i uważna narratorka, której udaje się przenieść otaczającą rzeczywistość na strony książki. Jej powieści są często chaotyczne, sposób narracji nie jest linearny. Autorka swobodnie przeskakuje między wydarzeniami. Sprawia to, że nie skupiam się tyle na samej fabule, co na uczuciach związanych z lekturą. Nunez wspomina między innymi o walentynkach, do których wysyłania zmuszana była w szkole. Po czym przeskakuje do opisywania uczucia strachu towarzyszącego pandemii. Te i podobne im historie wywołują natłok wspomnień. Jej proza pozwala mi poczuć, że nie jestem sama. Że moje doświadczenia nie są takie niecodzienne. Nunez ponownie zostawiła mnie z poczuciem spokoju i na pewno dalej będę czytać jej książki.

Pod koniec zeszłego roku włączyłam audiobook Przyjaciel Nunez. Gdy go skończyłam, rzuciłam się na Pełnię miłości, a później na Dla Rouenny. Kiedy pojawiła się świeżutka powieść Sigrid Nunez nie zastanawiałam się dwa razy i ponownie odpaliłam wersję audio.

Jest w prozie autorki coś, co potrafi oczarować. Uwielbiam liczne nawiązania do literatury, cytaty z różnych książek....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lekcje chemii to chwalona przez wielu czytelników powieść, która doczekała się nawet ekranizacji w formie serialu. Niestety, nie podzielam tych zachwytów, chociaż potrafię zrozumieć dlaczego tak wielu osobom się podoba. Mimo że od pierwszych rozdziałów wiedziałam, że nie będzie między nami chemii, to i tak zostałam z przygodami Zott do końca. Autorka zasiała we mnie ziarno ciekawości, przedstawiając na początku kilka scen z późniejszego życia bohaterki. Zostałam zatem, żeby dowiedzieć się w jaki sposób historia Zott znajdzie się u celu. Jednocześnie pozwalając sobie na liczne przewracanie oczami przy kolejnych przygodach bohaterki.

Gdzie tkwił dla mnie problem? Największy w nagromadzeniu tragicznych wypadków i okrutnych ludzi spotykanych przez główną bohaterkę. Autorka opisuje bolesne wymiany zdań, w których kobieta jest nieustannie poniżana. Mężczyźni nie mogą pogodzić się z jej butą i wykorzystują ją na każdym kroku. Rozumiem, że to lata 50te, pojęcie równości płci było w innym miejscu, ale to nie znaczy, że wszyscy ludzie chcieli tylko krzywdzić. Nieważne: szef, profesor, właściciel stacji telewizyjnej, sekretarka albo biskup zarządzający domem dziecka. Wszyscy oni są potworni dla głównej bohaterki. Cóż, nie kupuję tego. Wydaje się to pisane pod tezę, że kobiety miały ciężkie życie. Można to było ująć w sposób bardziej zniuansowany.

Lekcje chemii to książka, która, mając na uwadze odbiór innych czytelników, może się spodobać. Ja nie dołączę jednak do osób polecających tę powieść.

Lekcje chemii to chwalona przez wielu czytelników powieść, która doczekała się nawet ekranizacji w formie serialu. Niestety, nie podzielam tych zachwytów, chociaż potrafię zrozumieć dlaczego tak wielu osobom się podoba. Mimo że od pierwszych rozdziałów wiedziałam, że nie będzie między nami chemii, to i tak zostałam z przygodami Zott do końca. Autorka zasiała we mnie ziarno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cieszę się, że moja mama umarła to przestroga dla wszystkich tych, którzy z zazdrością patrzyli na młode gwiazdy kina i telewizji. To, co wydawało się dla szarych obywateli spełnieniem marzeń i idealnym życiem, ukrywa pod powierzchnią próby poradzenia sobie z ciągłą presją i ból utraconego dzieciństwa.

Jannette McCurdy w prosty i brutalnie szczery sposób relacjonuje dziecięce próby przebicia się do showbiznesu, moment sławy oraz rezygnację z kariery aktorskiej. Od najmłodszych lat spotykało ją sporo niesprawiedliwości, a jej opowieść bardzo dobrze pokazuje jak toksyczne otoczenie wpływa na rozwój dziecka. McCurdy nie podkreśla szczególnie doznanego okrucieństwa. Relacjonuje moment, kiedy matka namawia ją na trzymanie się diety, co będzie miało poważne konsekwencje dla jej stanu zdrowia. Przedstawia w jaki sposób matka wmówiła jej jakie ma marzenia i jak do nich dążyć. W momentach kiedy Jannette czuła się zagubiona i nieszczęśliwa, to bezbrzeżna wiara matki w karierę córki popychała ją do działania. Dziewczynka spełniała każdą jej zachciankę, a matka po prostu żyła karierą swojej córki, przenosząc swoje niespełnione marzenia na nią. Zaślepiona dążeniem do osiągnięcia „czegoś więcej”, nawet nie zauważała jak wiele cierpienia wywołuje.

Wspomnienia McCurdy czyta się błyskawicznie. Wsiąknęłam w jej okrutną historię i pozostałam z ulgą, że dziewczynie udało się podjąć walkę z uzależnieniami, które budowała latami. To był bardzo dobry wybór na pierwszą lekturę tego roku.

Cieszę się, że moja mama umarła to przestroga dla wszystkich tych, którzy z zazdrością patrzyli na młode gwiazdy kina i telewizji. To, co wydawało się dla szarych obywateli spełnieniem marzeń i idealnym życiem, ukrywa pod powierzchnią próby poradzenia sobie z ciągłą presją i ból utraconego dzieciństwa.

Jannette McCurdy w prosty i brutalnie szczery sposób relacjonuje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę przeczytałam z polecenia koleżanki lekarki. W ciekawy sposób rozkłada na części pierwsze ludzkie nawyki. Co nami kieruje, co wykonujemy i czego spodziewamy się jako efektu. Dzięki temu, że poznajemy jak nawyki działają, dostajemy przepis na zmianę.

Książka buduje w nas wiarę, że nawyki faktycznie można zmienić. Autor przekazuje metody, które w tym pomogą.

Fragmenty o wdrażaniu nawyków wśród pracowników w celu usprawnienia działania biznesów również bardzo interesujące ;)

Książkę przeczytałam z polecenia koleżanki lekarki. W ciekawy sposób rozkłada na części pierwsze ludzkie nawyki. Co nami kieruje, co wykonujemy i czego spodziewamy się jako efektu. Dzięki temu, że poznajemy jak nawyki działają, dostajemy przepis na zmianę.

Książka buduje w nas wiarę, że nawyki faktycznie można zmienić. Autor przekazuje metody, które w tym pomogą....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Salman Rushdie to autor, którego książki często były mi polecane. Jego powieść Dzieci północy znalazła się na liście 100 książek, które warto przeczytać według dziennikarzy BBC. Wygrała też kilka prestiżowych nagród, m.in. Bookera. Rushdie to pisarz, który nie boi się wyrażać własnego zdania, mimo grożącego mu niebezpieczeństwa. Głośna była sprawa, kiedy w 2022 roku został zaatakowany przez nożownika. W wyniku tego zdarzenia stracił oko i sprawność w jednej ręce. Miasto zwycięstwa to pierwsza książka wydana po tym ataku. Od niej postanowiłam zacząć przygodę z autorem. Nie przeczytałam jej opisu, nie wiedziałam wiele o prozie Rushdiego. Po prostu zaczęłam czytać. I zakochałam się po kilku pierwszych stronach.

Miasto zwycięstwa wzięło mnie z zaskoczenia. Podczas czytania nie mogłam pogodzić się z niespodziewanym gatunkiem – byłam pewna, że ta książka należy do fantastyki. Po skończonej lekturze i krótkim poszukiwaniu w sieci nastąpiło ponowne zaskoczenie. Rushdie nie opisuje fikcyjnej krainy, a snuje opowieść o istniejącym miejscu! Jego tytułowe „miasto zwycięstwa” to Vijayanagara, powstałe w Indiach w XIV wieku. Czytelnik, który nie zna tego kawałka historii może poczuć się nabrany, że czyta fantastykę.

Miasto zwycięstwa to opowieść o dziewczynce, która w bardzo młodym wieku była świadkiem tragedii. Po tym zdarzeniu spływa na nią duch bogini, po której przyjęła imię. Za pomocą magicznych nasionek, wyczarowuje swoje miasto. Wybiera króla, tka wspomnienia mieszkańców i czuwa nad rozwojem Bisnagi. Okazuje się jednak, że nic nie trwa wiecznie, a kontrolę zawsze można stracić.

Na początku narrator zaznacza, że ta książka powstała na podstawie znalezionego manuskryptu, napisanego przez bohaterkę historii, Pampę Kampanę. Opisane przygody Pampy przeplatane są wtrąceniami autora, które dotyczą procesu przepisywania z pierwowzoru. Ten zabieg sprawia, że czytelnik zaczyna wierzyć w wersję z odnalezieniem fikcyjnej księgi, jak również w to, że Rushdie/narrator tylko przekazuje umieszczone w niej wydarzenia. Narrator wspomina, że omija niektóre fragmenty z pierwowzoru, ingeruje w fabułę. Pokazuje, że opowiadający ma wpływ na to, jak odbierzemy całość.

Rushdie z lekkością wprowadza nas w baśniowy klimat opowieści. Historię Pampy czyta się jednym tchem. Od początku wpłata w narrację tajemnicze moce bogini, dzięki czemu wsiąkamy w ten wykreowany świat, a kolejne opisy pełne magii wydają się adekwatne. W Mieście zwycięstwa są momenty, w których byłam zupełnie oczarowana wyobraźnią autora, są takie, które wywołały śmiech, oraz te, pokazujące nam odbicie ludzkich żądz, które znamy ze swojego otoczenia.
Autor podkreśla w Mieście zwycięstwa temat równości płci. Po akcie stworzenia Bisnagi, kobiety przejmują wiele najważniejszych ról w mieście. Pampa jest szanowaną królową, główne pozycje wojskowe należą do kobiet. Ciekawą drogę przechodzi główna bohaterka, która stara się być we wszystkim najlepsza, ale zawsze coś jej się wymyka. Tak wiele uwagi poświęca miastu, że to ono staje się jej najważniejszym dzieckiem. Stara się je chronić za wszelką cenę, zapominając o swoich biologicznych dzieciach. Po pewnym czasie w utopijnej Bisnadze pojawia się coraz więcej problematycznych tematów, jak dziedziczenie korony. Rushdie ciągle rozwija swoją epicką opowieść, wplata w nią starcia na tle religijnym, rebelie, historie miłosne, otrucia, walkę o tron. Po tak niesamowitej przygodzie z czystą przyjemnością sięgnę po poprzednie książki tego autora.

Salman Rushdie to autor, którego książki często były mi polecane. Jego powieść Dzieci północy znalazła się na liście 100 książek, które warto przeczytać według dziennikarzy BBC. Wygrała też kilka prestiżowych nagród, m.in. Bookera. Rushdie to pisarz, który nie boi się wyrażać własnego zdania, mimo grożącego mu niebezpieczeństwa. Głośna była sprawa, kiedy w 2022 roku został...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydawnictwo WAB wznowiło dwa reportaże szwedzkiego dziennikarza, Svena Lindqvista, akurat kiedy jesteśmy świadkami kolejnego ludobójstwa. W książce znalazły się dwa tytuły: Wytępić całe to bydło oraz Terra Nullius. Lektury sprawnie się uzupełniają, tworząc historię europejskiej kolonizacji i zbrodni popełnionych na rdzennej ludności Afryki i Australii.

Rzadko sięgam po reportaże, ale gdy pojawiła się możliwość przeczytania tego wznowienia, to wiedziałam, że muszę to zrobić. Patrząc na to, co dzieje się na świecie, kiedy z zimną krwią mordowani są mężczyźni, kobiety i dzieci, możemy powiedzieć, że niewiele się zmieniło, w porównaniu z tym, co opisuje Lindqvist. W Wytępić całe to bydło autor poszukuje źródeł ludobójstwa, które miało miejsce podczas II wojny światowej. Okazuje się, że nie trzeba cofać się daleko w przeszłość, wystarczy spojrzeć na kolonizację Afryki w XIX wieku.

Lindqvist napisał oba reportaże w formie paragrafów. Najbardziej wciągająca część książki obejmuje zapis mrożących krew w żyłach wydarzeń historycznych. Pojawiają się też fragmenty, w których autor dzieli się swoim dziennikiem z wyprawy po ziemiach Afryki/Australii, oferując krótki wgląd w podróż po miejscach, w których miały miejsce opisane zbrodnie.

Tytuł reportażu to zdanie wypowiedziane przez Kurtza, bohatera książki Jądro ciemności. Lindqvist często odnosi się do wydarzeń opisanych przez Josepha Conrada i odnajduje analogie do źródeł historycznych. Okrucieństwo przedstawione na kartach lektury okazuje się mieć mało wspólnego z wyobraźnią autora. Tak po prostu wyglądało ludobójstwo w Afryce. W reportażu znajdą się liczne przykłady popełnionych zbrodni. Autor wymienia konkretnych polityków, naukowców, którzy przyczynili się do tego. Przytacza teorię doboru naturalnego Darwina, według której słabsze gatunki znikną z powierzchni Ziemi. Ta teza zadziałała jako dobra wymówka do mordowania rdzennej ludności.

W drugim reportażu, Terra Nullius (czyli „ziemia niczyja”), autor skupia się na mieszkańcach Australii, pozbawionych swoich praw do ziemi, na której żyli od pokoleń. Na porządku dziennym było porywanie dzieci Aborygenów, wysyłanie ich do obozów pracy, gwałty i mordowanie. To kolejny przerażający opis masakr, które trudno pojąć. Ponownie dostajemy dowód na to, do czego zdolni są ludzie, przekonani o swojej racji.

Bardzo polecam zapoznać się z książką Lindqvista. Oba reportaże przedstawiają mroczne momenty historii. Problem wydaje się tkwić w poczuciu wyższości. Mniemanie, że niektórzy ludzie są lepsi niż mieszkańcy innych kontynentów doprowadza do katastrofalnych wydarzeń. Szerzymy niesprawiedliwość, pozwalamy na to, żeby na naszych oczach dochodziło do tragedii. Kiedy przychodzi czas rozliczenia ze swoich czynów, często przymykamy oczy, szukamy winnych gdzieś indziej, tłumaczymy sobie zbrodnie doborem naturalnym. Wszystko to w imię szerzenia cywilizacji i poszerzania przestrzeni życiowej. Przerażające.

Wydawnictwo WAB wznowiło dwa reportaże szwedzkiego dziennikarza, Svena Lindqvista, akurat kiedy jesteśmy świadkami kolejnego ludobójstwa. W książce znalazły się dwa tytuły: Wytępić całe to bydło oraz Terra Nullius. Lektury sprawnie się uzupełniają, tworząc historię europejskiej kolonizacji i zbrodni popełnionych na rdzennej ludności Afryki i Australii.

Rzadko sięgam po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lepsza od poprzedniczki.
Nadal za dużo tutaj dla mnie romansu i rozważań nastolatki.
Ale akcja, klimat, te opowieści budują świetną atmosferę.

Lepsza od poprzedniczki.
Nadal za dużo tutaj dla mnie romansu i rozważań nastolatki.
Ale akcja, klimat, te opowieści budują świetną atmosferę.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Charles Dickens uważany jest za ojca literatury brytyjskiej. Aż sześć z jego powieści znalazło się na liście stu książek, które każdy powinien przeczytać według BBC. Powoli staram się wykreślać tytuły z tej listy. Dickensa znałam do tej pory tylko z Opowieści wigilijnej. Postanowiłam pozostać przy powieściach skierowanych do młodszych czytelników i mój wybór padł na historię słynnego chłopca, Olivera Twista.

Bardzo dobrze wspominam Opowieść wigilijną, do tej pory potrafię przywołać pewne szczegóły fabuły, które utknęły mi w pamięci. Oliver Twist niestety nie zostanie przeze mnie zapamiętany na długo. Uważam, że najmocniejszą stroną tej powieści jest nakreślenie tła społecznego, w którym dzieje się akcja. Dickensowi udało się przenieść mnie w czasie na ulice pełne osób, które w trudnych okolicznościach próbują poradzić sobie w życiu. Ta teleportacja nie pomogła mi jednak w śledzeniu fabuły. Akcja nabiera rumieńców dopiero bliżej rozwiązania. Rozwój wydarzeń przez większość książki raczej mnie męczył niż ekscytował. Brakowało mi tutaj interesującego głównego bohatera. Oliverowi przytrafiają się okrutne rzeczy, ale jest mało sprawczy. Wiele sytuacji opisanych jest z perspektywy innych postaci. Często taki zabieg mi nie przeszkadza. Mam nawet wrażenie, że Dickensowi właśnie o to przedstawienie pewnych grup społecznych chodziło. Jednak w tym przypadku rezultowało to tym, że nie przejęłam się losem niemal żadnego z bohaterów. No, może poza Nancy. Ten wątek wypada najciekawiej. Ta bohaterka jako jedna z nielicznych przechodzi jakąś zmianę i nie jest jednowymiarowa. Jej historia to jednak bardziej światełko w tunelu niż coś wywołującego większe emocje. Dodatkowo, w przedstawieniu postaci brakuje szarości – w większości przypadków są albo do szpiku kości źli albo anielsko dobrzy.

Dickens potrafił opisywać i to w zarysie historycznym tkwi moc tej powieści. Jego styl pomaga w wyobrażeniu sobie wszystkich opisanych sytuacji. Niestety, fabuła Olivera Twista zupełnie mnie nie porwała. Może z innymi jego powieściami będzie lepiej? Zobaczymy.

Charles Dickens uważany jest za ojca literatury brytyjskiej. Aż sześć z jego powieści znalazło się na liście stu książek, które każdy powinien przeczytać według BBC. Powoli staram się wykreślać tytuły z tej listy. Dickensa znałam do tej pory tylko z Opowieści wigilijnej. Postanowiłam pozostać przy powieściach skierowanych do młodszych czytelników i mój wybór padł na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z jednej strony, dla wielu osób Sto lat samotności to jedna z najlepszych książek życia. Z drugiej – sporo czytelników porzuciło ją w trakcie lektury. Trochę strach było do takiej powieści podchodzić. Po przeczytaniu łatwo mi zrozumieć obie grupy. Trudno jest się wkręcić, ale jak się uda to można się rozkochać w prozie Marqueza.

Jeżeli zamierzacie zmierzyć się z historią rodziny Buendia, to polecam wyposażyć się w drzewo genealogiczne bohaterów. Moje wydanie posiada rysunek takiego drzewa i ułatwiło mi to lekturę, szczególnie w początkowej fazie. Sto lat samotności jest powieścią o powtarzalności, o tym, że jako społeczeństwo wciąż kręcimy się w kółko. Żeby tę kwestię podkreślić wszyscy w rodzinie Buendia nazywają swoich potomków tymi samymi imionami. To jest jeden z głównych powodów tego całego zamieszania. Po jakimś czasie już zaczyna się łapać który Aureliano jest synem którego Jose Arcadia.

Rozumiem osoby, które próbowały i nie przebrnęły. Rozumiem też takie, które przeczytały i nie rozumieją fenomenu. U mnie zajęło to około sto stron, zanim nagle coś zaskoczyło. Jak już zaskoczyło, to fascynacja pozostała do samego końca. W pewnym momencie czytelnik przestaje główkować o czym czyta, a bardziej zatapia się w tej narracji. Przestaje analizować każdą sytuację wprowadzającą element magiczny, a raczej zachwyca się pomysłem i umiejętnością jego przedstawienia.

Sto lat samotności to będzie tego typu klasyka, której nie zamierzam bronić przed przeciwnikami, ale sama jestem kompletnie zachwycona. Niesamowitą przygodą było zanurzenie się w świecie tej rodziny z niepomyślnym przeznaczeniem, czyhającym nad ich głowami. Momenty, w których bohaterom wiodło się dobrze wprawiały mnie w poczucie oczekiwania na najgorsze. Finalnie, historia kołem się toczy i każdy z nas rodzi się i umiera samotnie.

Z jednej strony, dla wielu osób Sto lat samotności to jedna z najlepszych książek życia. Z drugiej – sporo czytelników porzuciło ją w trakcie lektury. Trochę strach było do takiej powieści podchodzić. Po przeczytaniu łatwo mi zrozumieć obie grupy. Trudno jest się wkręcić, ale jak się uda to można się rozkochać w prozie Marqueza.

Jeżeli zamierzacie zmierzyć się z historią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz, który znany jest przede wszystkim z serii Pierwsze prawo. Trylogia Morze drzazg powstała kilka lat później i zaliczana jest do gatunku YA, zatem skierowana raczej do nastoletnich czytelników. Autor zastrzega, że świetnie bawić się będą przy niej również osoby starsze. Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Abercrombiego i zaliczam je do udanych, chociaż nie mogę nad niektórymi elementami przejść bezkrytycznie.

Widać, że autor jest fanem Gry o Tron, bo sporo w Morzu drzazg podobieństw do serii George'a R.R. Martina. Głównym bohaterem jest Yarvi, kaleki syn króla, który nadrabia braki fizycznych atrybutów inteligencją. Stosując sprytne zagrania wprowadza zamieszanie na królewskich dworach, co przywołuje skojarzenie z postacią Tyriona Lannistera. W świecie przedstawionym główna stawka toczy się oczywiście o władzę, czyli w tym przypadku obalenie Najwyższego Króla. Sceny batalistyczne i pojedynki są istotnym elementem fabuły. Można się pokusić o stwierdzenie, że młodsi czytelnicy od Morza drzazg powinni zacząć przygodę z tego rodzaju fantastyką, a później przejść do czytania Gry o tron.

Poszczególne części skupiają się na przedstawieniu historii z perspektywy różnych bohaterów. W książce Pół króla spędzamy czas przede wszystkim z Yarvim. Jego ojciec i brat niespodziewanie giną, przez co chłopak staje się sukcesorem tronu. Głównym motywem tej części będzie chęć dokonania zemsty na osobach odpowiedzialnych za śmierć króla i księcia. Kolejna część, Pół świata, wprowadzi historię Zadry, młodej butnej wojowniczki. Znajdzie się w niej miejsce dla przyjemnej historii miłosnej, która dotyczy dziewczyny i jej przyjaciela z pojedynków, Branda. To opowieść o osobach, które nie potrafią odnaleźć się w świecie, ale znajdują kogoś, kto ich rozumie i wspiera. W Pół wojny ciężar historii przeniesie się mocniej na trwający konflikt, ale poznamy również nowych bohaterów – księżniczkę Skalę i służącego Raitha. Mimo że w kolejnych tomach pojawiają się nowi główni bohaterowie, Abercrombie nie zapomina o ważnych postaciach z poprzednich części. Przez to, każdy kolejny tom sprawia, że historia staje się coraz bardziej rozbudowana i ekscytująca.

Więcej: http://www.micha-kultury.pl/2023/09/trylogia-morze-drzazg-joe-abercrombie.html

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz, który znany jest przede wszystkim z serii Pierwsze prawo. Trylogia Morze drzazg powstała kilka lat później i zaliczana jest do gatunku YA, zatem skierowana raczej do nastoletnich czytelników. Autor zastrzega, że świetnie bawić się będą przy niej również osoby starsze. Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Abercrombiego i zaliczam je do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz, który znany jest przede wszystkim z serii Pierwsze prawo. Trylogia Morze drzazg powstała kilka lat później i zaliczana jest do gatunku YA, zatem skierowana raczej do nastoletnich czytelników. Autor zastrzega, że świetnie bawić się będą przy niej również osoby starsze. Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Abercrombiego i zaliczam je do udanych, chociaż nie mogę nad niektórymi elementami przejść bezkrytycznie.

Widać, że autor jest fanem Gry o Tron, bo sporo w Morzu drzazg podobieństw do serii George'a R.R. Martina. Głównym bohaterem jest Yarvi, kaleki syn króla, który nadrabia braki fizycznych atrybutów inteligencją. Stosując sprytne zagrania wprowadza zamieszanie na królewskich dworach, co przywołuje skojarzenie z postacią Tyriona Lannistera. W świecie przedstawionym główna stawka toczy się oczywiście o władzę, czyli w tym przypadku obalenie Najwyższego Króla. Sceny batalistyczne i pojedynki są istotnym elementem fabuły. Można się pokusić o stwierdzenie, że młodsi czytelnicy od Morza drzazg powinni zacząć przygodę z tego rodzaju fantastyką, a później przejść do czytania Gry o tron.

Poszczególne części skupiają się na przedstawieniu historii z perspektywy różnych bohaterów. W książce Pół króla spędzamy czas przede wszystkim z Yarvim. Jego ojciec i brat niespodziewanie giną, przez co chłopak staje się sukcesorem tronu. Głównym motywem tej części będzie chęć dokonania zemsty na osobach odpowiedzialnych za śmierć króla i księcia. Kolejna część, Pół świata, wprowadzi historię Zadry, młodej butnej wojowniczki. Znajdzie się w niej miejsce dla przyjemnej historii miłosnej, która dotyczy dziewczyny i jej przyjaciela z pojedynków, Branda. To opowieść o osobach, które nie potrafią odnaleźć się w świecie, ale znajdują kogoś, kto ich rozumie i wspiera. W Pół wojny ciężar historii przeniesie się mocniej na trwający konflikt, ale poznamy również nowych bohaterów – księżniczkę Skalę i służącego Raitha. Mimo że w kolejnych tomach pojawiają się nowi główni bohaterowie, Abercrombie nie zapomina o ważnych postaciach z poprzednich części. Przez to, każdy kolejny tom sprawia, że historia staje się coraz bardziej rozbudowana i ekscytująca.

Więcej: http://www.micha-kultury.pl/2023/09/trylogia-morze-drzazg-joe-abercrombie.html

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz, który znany jest przede wszystkim z serii Pierwsze prawo. Trylogia Morze drzazg powstała kilka lat później i zaliczana jest do gatunku YA, zatem skierowana raczej do nastoletnich czytelników. Autor zastrzega, że świetnie bawić się będą przy niej również osoby starsze. Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Abercrombiego i zaliczam je do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz, który znany jest przede wszystkim z serii Pierwsze prawo. Trylogia Morze drzazg powstała kilka lat później i zaliczana jest do gatunku YA, zatem skierowana raczej do nastoletnich czytelników. Autor zastrzega, że świetnie bawić się będą przy niej również osoby starsze. Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Abercrombiego i zaliczam je do udanych, chociaż nie mogę nad niektórymi elementami przejść bezkrytycznie.

Widać, że autor jest fanem Gry o Tron, bo sporo w Morzu drzazg podobieństw do serii George'a R.R. Martina. Głównym bohaterem jest Yarvi, kaleki syn króla, który nadrabia braki fizycznych atrybutów inteligencją. Stosując sprytne zagrania wprowadza zamieszanie na królewskich dworach, co przywołuje skojarzenie z postacią Tyriona Lannistera. W świecie przedstawionym główna stawka toczy się oczywiście o władzę, czyli w tym przypadku obalenie Najwyższego Króla. Sceny batalistyczne i pojedynki są istotnym elementem fabuły. Można się pokusić o stwierdzenie, że młodsi czytelnicy od Morza drzazg powinni zacząć przygodę z tego rodzaju fantastyką, a później przejść do czytania Gry o tron.

Poszczególne części skupiają się na przedstawieniu historii z perspektywy różnych bohaterów. W książce Pół króla spędzamy czas przede wszystkim z Yarvim. Jego ojciec i brat niespodziewanie giną, przez co chłopak staje się sukcesorem tronu. Głównym motywem tej części będzie chęć dokonania zemsty na osobach odpowiedzialnych za śmierć króla i księcia. Kolejna część, Pół świata, wprowadzi historię Zadry, młodej butnej wojowniczki. Znajdzie się w niej miejsce dla przyjemnej historii miłosnej, która dotyczy dziewczyny i jej przyjaciela z pojedynków, Branda. To opowieść o osobach, które nie potrafią odnaleźć się w świecie, ale znajdują kogoś, kto ich rozumie i wspiera. W Pół wojny ciężar historii przeniesie się mocniej na trwający konflikt, ale poznamy również nowych bohaterów – księżniczkę Skalę i służącego Raitha. Mimo że w kolejnych tomach pojawiają się nowi główni bohaterowie, Abercrombie nie zapomina o ważnych postaciach z poprzednich części. Przez to, każdy kolejny tom sprawia, że historia staje się coraz bardziej rozbudowana i ekscytująca.

Więcej: http://www.micha-kultury.pl/2023/09/trylogia-morze-drzazg-joe-abercrombie.html

Joe Abercrombie to brytyjski pisarz, który znany jest przede wszystkim z serii Pierwsze prawo. Trylogia Morze drzazg powstała kilka lat później i zaliczana jest do gatunku YA, zatem skierowana raczej do nastoletnich czytelników. Autor zastrzega, że świetnie bawić się będą przy niej również osoby starsze. Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Abercrombiego i zaliczam je do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Taka typowa Kisiel :) Przyjemnie się słuchało w audiobooku.

Taka typowa Kisiel :) Przyjemnie się słuchało w audiobooku.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórcy kultury od zawsze czerpali inspiracje z dzieł przodków, przez co nowo powstała sztuka często koresponduje z istniejącymi utworami. Natomiast konsumenci kultury uwielbiają wyłapywać wszelkie nawiązania, tzw. „puszczanie oka” w stronę odbiorcy. Wystarczy spojrzeć na sukces filmów Marvela i ilość artykułów o ester eggach w kolejnych odsłonach przygód superbohaterów. Podobnej metody używa Sanderson w swoim uniwersum cosmere, gdzie poszczególne serie korespondują z poprzednimi. Pytanie brzmi, jak daleko można się posunąć w tym cytowaniu, żeby nie zapomnieć o jakości dzieła kultury jako odrębnego, działającego samodzielnie produktu. Tego typu rozważania znajdziemy w książce Remake. Apokalipsa popkultury.

Michał Ochnik w przystępny sposób rozkłada współczesne trendy na części pierwsze. Przedstawia fenomen filmów o superbohaterach, poczynając od komiksów, rozwijając temat praw autorskich, trademarków i udziału dużych studiów filmowych. We wstępie napisał o dwóch funkcjach sztuki. Z jednej strony służy ona do wzbudzania emocji, pobudzania rozmów wśród konsumentów poprzez przedstawianie przez autora jakiegoś problemu czy doświadczenia. To część funkcji artystycznej. Z drugiej strony, sztuka ma zarabiać. Biznesmeni bardzo szybko znaleźli gałęzie popkultury, na której najłatwiej jest się wzbogacić. Z powodzeniem to robią i wszystko wskazuje, że będą to robić nadal.

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, w których autor skupia się na tematach związanych z popkulturą. Część poświęcona jest zjawisku fandomu i tego, jaki wpływ fani mieli na wygląd danej produkcji. Ochnik przedstawia nieznane mi wcześniej fakty. Niektórzy znawcy danego uniwersum mieli bezpośredni wpływ na tworzony serial, jak w przypadku Star Treka. Fani mogli wysyłać pomysły na scenariusz kolejnych przygód bohaterów. Intrygujący jest również temat odmładzania aktorów czy nawet przywracania ich do życia. To zjawisko, którego byliśmy świadkami w najnowszej trylogii Gwiezdnych Wojen, kiedy nieżyjący już aktor pojawił się na ekranie wygenerowany przy pomocy najnowszej technologii. Pojawia się zatem pytanie o moralność takiego przedsięwzięcia – aktor nie mógł odmówić wystąpienia w tej scenie, jego wizerunek stał się narzędziem w rękach twórców. Jest to również ciekawe w kontekście przyszłości aktorskiej profesji.

Bardzo podobał mi się sposób, w jaki książka została zakończona. Na finał autor zostawił temat dotyczący sztucznej inteligencji przejmującej pracę artystów. Było tam kilka kwestii, o których w kontekście AI nie myślałam. Przykładowo fakt, że sieci neuronowe uczą się na podstawie istniejących dzieł artystów, żeby później wygenerować dzieło w stylu danego malarza. Co w takim przypadku z prawami autorskimi? Z jednej strony, nie jest to praca danej osoby, ale z drugiej, to jednak jej twórczość została podana sztucznej inteligencji jako pożywka.

Autor wykonał dobrą robotę, przygotowując materiał. Wszystkie źródła są wypisane i odpowiednio oznaczone, a na końcu książki znajdziemy również krótki słowniczek pojęć. Sprawia to, że Remake. Apokalipsa popkultury dostarcza sporo ciekawych faktów, a zarazem zadaje pytania o stan współczesnej popkultury i kierunek, w którym zmierza. W oczach autora jest to dość mroczna wizja, w której ogromne firmy zarabiają na powszechnie uwielbianych postaciach i światach. Co najgorsze – często bez zastanowienia się nad artystyczną funkcją sztuki.

Twórcy kultury od zawsze czerpali inspiracje z dzieł przodków, przez co nowo powstała sztuka często koresponduje z istniejącymi utworami. Natomiast konsumenci kultury uwielbiają wyłapywać wszelkie nawiązania, tzw. „puszczanie oka” w stronę odbiorcy. Wystarczy spojrzeć na sukces filmów Marvela i ilość artykułów o ester eggach w kolejnych odsłonach przygód superbohaterów....

więcej Pokaż mimo to