-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2015-03-17
2015-03-18
Zazwyczaj sięgając po kontynucję serii lub dalszy ciąg powieści mam obawy, czy poziom zostanie utrzymany i czy autor zdoła udźwignąć ciężar napisania kolejnej części. Tak też było w przypadku "Stulecia Winnych". Pierwsza książka z serii, pomimo kilku niedociągnięć, spodobała mi się, więc następnego dnia zaczęłam czytać dalsze losy klanu Winnych. Po ukończeniu ostatniej strony, mogę śmiało stwierdzić, że jest to jeden z niewielu przypadków, gdzie kontynuacja jest nawet lepsza od początku opowieści.
Tom pierwszy rozpoczął się w 1914 i skonczył wraz z wybuchem IIWŚ, obejmował więc trudne okresy z historii Polski - I wojnę światową, epidemię hiszpanki, odbudowę niepodległej ojczyzny. Jego kontynuacja została osadzona również na bardzo ciekawym tle historycznym - gehenna II wojny światowej, niemiecka okupacja, holokaust, powstanie w gettcie i Powstanie Warszawskie. Po zakończeniu wojny, zamiast nadziei na spokojną odbudowę kraju ze zgliszcz, Winni muszą odnaleźć się w Polsce Ludowej pod pośrednimi rządami bezlitosnego Stalina.
Bohaterowie, w większości spokrewnieni lub spowinowaceni z Winnymi są bardzo różnorodni, ich losy splatają się w ładną i zgrabną całość, tworząc historię realistyczną, może bez spektakularnych wydarzeń, jednak dzięki temu bardziej przystępną i wiarygodną. Akcja tym razem wykracza poza Brwinów i jego najbliższe okolicę, ponieważ wojna niektórych spośród rodziny Winnych wyrzuciła poza granicę kraju.
Autorka nie oszczędziła swoich bohaterów, którzy przechodzili przez większe i mniejsze dramaty, wynagradzała im to jednak drobnymi darami losu, z których skwapliwie korzystali. Pojawiło się kilka nowych postaci, które wniosły do książki powiew świeżości i pozwoliły na omówienie większej liczby askeptów codziennego życia Polaków w latach 1940-1968. Jak zresztą poprzednia część bardzo dobrze wpisała się w Polskie realia, ukazując czytelnikowi nie tylko okrucieństwa wojny i też terror lat późniejszych, ale też codzienność życia na wsi i zwykłe ludzkie historie, które przytrafiają się bez względu na czasy, w których żyjemy.
Przed bohaterami piętrzyły się ciężkie decyzje, tak, że czytając niejednokrotnie miałabym sama bardzo poważne wątpliwości, jak możnaby postąpic w takiej sytuacji. Grabowska snuje swoją opowieść bez oceniania wykreowanych postaci, jednak skwapliwie opisuje ich odczucia w danej chwili, dzięki czemu łatwiej jest czytelnikowi wczuć się w ich rolę i zrozumieć ich działania.
Akcja toczy się szybciej niż w pierwszej części, jednak odniosłam wrażenie, że narracja jest bardziej dopracowana, a książka lepsza pod względem stylistyczno-językowym. Książka jest też inna pod względem formy - o ile w pierwszej części fabuła była dość płynna i chronologicznie uporządkowana, w tym tomie autorka serwuje nam więcej zabaw formą. Skaczemy między bohaterami, czytamy rozmaite retrospekcje i włączenia, a rozdziały kończą się w nieoczekiwanych momentach. Wątki, których dotyczą, odnajdują się po kilkudziesięciu stronach. Czyni to powieść ciekawszą i bardziej dynamiczną. Na szczęście też nie było tu też szafowania "darem" Ani Winnej, został on jedynie kilkukrotnie wspomniany, bez nadawania konkretnego kształtu fabule. I bardzo mnie to ucieszyło, bo był to wątek, który uważałam za najsłabszy i niepasujący do powieści.
Pozostaje mi tę książkę polecić, jeżeli komuś spodobała się część pierwsza, myślę, że i druga go nie zawiedzie. No i z niecierpliwością wyczekuję trzeciej, ostatniej części sagi o losach rodu Winnych, na szczęście premiera wkrótce!
Zazwyczaj sięgając po kontynucję serii lub dalszy ciąg powieści mam obawy, czy poziom zostanie utrzymany i czy autor zdoła udźwignąć ciężar napisania kolejnej części. Tak też było w przypadku "Stulecia Winnych". Pierwsza książka z serii, pomimo kilku niedociągnięć, spodobała mi się, więc następnego dnia zaczęłam czytać dalsze losy klanu Winnych. Po ukończeniu ostatniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-30
2015-02-08
2015-03-16
„Przebudzenie”, czyli najnowsza obecnie dostępna powieść Kinga, stało na mojej półce z książkami od kilku tygodni, cierpliwie czekając na swoją kolej. Wreszcie, po usłyszeniu kilku pozytywnych recenzji, postanowiłam po nią sięgnąć.
Pierwszym wrażeniem była niesamowita lekkość pióra. Znana nam dobrze, pierwszoosobowa narracja Kinga ma ten ton opowiadania serdecznemu przyjacielowi historii swojego życia. Zaczyna się w momencie, gdy Jamie Morton ma sześć lat. Już na pierwszej stronie zapowiada nam pojawienie się jego „piątej osoby dramatu”, czyli pastora Charlesa Jacobsa. Te dwie postacie będą towarzyszyły czytelnikowi przez całą książkę.
Poza przyjemnym stylem, te właśnie postacie są w mojej opinii największym atutem książeczki. Stykamy się z nimi na kilku etapach ich życia, przechodząc z nimi przez ciężkie historie, które miały wpływ na ich wybory życiowe. I choć pewnie czytelnik nie pochwali wszystkiego, co robią, ich życie przedstawiono w taki sposób, że na pewno jest w stanie ich doskonale zrozumieć. To ludzie z krwi i kości, których nie można jednoznacznie ocenić, ani jako złych, ani jako dobrych (choć wizerunek Jamiego jest na pewno cieplejszy niż wielebnego Charlesa). Prawdziwi wielowymiarowi bohaterowie. Szkoda, że może poza jeszcze jedną osobą, siostrą Jamiego – Claire, nie mogę tego stwierdzić o żadnej innej postaci. Reszta wydała mi się dość nieciekawa, a największym rozczarowaniem była dla mnie Astrid – szkolna miłość Jamiego, zupełnie bezbarwna. Wiem, że to postać drugoplanowa, więc być może nie jest to jakieś wielkie niedociągnięcie, ciągle jednak zauważalne.
Książka jest podzielona na kilka etapów, dość mocno się od siebie różniących. Czytamy historię Jamie’go na przełomie ok. 60 lat jego życia i autorowi również przyznać trzeba, że nie ma momentów lepszych ani słabszych, a książka utrzymana jest na tym samym, wysokim poziomie. Akcja co prawda nie leci przesadnie szybko, aczkolwiek powieść jest ciekawa, a gawędziarski styl rekompensuje dość leniwą fabułę. Oczywiście, jak to często u Kinga bywa, pod koniec książki wszystko gwałtownie przyspiesza.
Warto jeszcze dodać, że niektóre wizje zawarte w tej książce wydały mi się naprawdę przerażające, więc określenie powieść grozy, w stosunku do prozy Kinga jest w tym przypadku jak najbardziej na miejscu.
O samej powieści nie chciałabym pisać nic więcej, żeby nie psuć zabawy tym, którzy nie mieli jeszcze okazji jej przeczytać, natomiast jeżeli chodzi o moje odczucia – książka jest bardzo dobra i ciężko jest jej coś zarzucić. Mimo to, osobiście czuję się troszkę rozczarowana, bo King ma w repertuarze lepsze powieści. Może dlatego, że nie doszukałam się tutaj drugiego dna, które u tego autora lubię odnajdywać – a to po prostu bardzo ciekawa i dobrze napisana opowieść (jak np. Joyland), ale nic więcej.
„Przebudzenie”, czyli najnowsza obecnie dostępna powieść Kinga, stało na mojej półce z książkami od kilku tygodni, cierpliwie czekając na swoją kolej. Wreszcie, po usłyszeniu kilku pozytywnych recenzji, postanowiłam po nią sięgnąć.
Pierwszym wrażeniem była niesamowita lekkość pióra. Znana nam dobrze, pierwszoosobowa narracja Kinga ma ten ton opowiadania serdecznemu...
2015-03-15
Spotkałam się już z kilkoma książkami Nabokova, dlatego kiedy sięgałam po "Nikołaja Gogola" wydawało mi się, że biografia innego wielkiego rosyjskiego pisarza mocno wybije się z jego schematu pisania. Cóż, myliłam się...
Oczywiście książka ta nie mogła być próbą przedstawienia sylwetki czy twórczości Gogola. Ciężko mi właściwie określić ten dziwaczny esej, który zapiera się rękami i nogami przed zaszufladkowaniem, ale gdybym musiała, określiłabym go osobistą opinią Nabokova na temat Gogola.
Nabokov nie jest zainteresowany przedstawieniem życiorysu Gogola (ostatecznie to robi, pod koniec książki, ale w formie demonstrującej jego niezadowolenie z tego faktu). Nie przekonuje nikogo, że (parafrazując Gombrowicza) "Gogol wielkim pisarzem był". właściwie to nie szczędzi mu krytyki. Obrywa mu się na wielu frontach - o wczesnej twórczości czytamy "Gogol stał na krawędzi bardzo niebezpiecznej przepaści. Prawie został autorem ukraińskich opowieści folklorystycznych i barwnych historii romantycznych. Musimy dziękować losowi (i pragnieniu autora, żeby zdobyć światową sławę) za to, że nie zwrócił się do ukraińskiego dialektu jako środka wyrazu, w takim bowiem wypadku byłby stracony. Kiedy potrzebuję prawdziwego koszmaru, wyobrażam sobie Gogola piszącego w gwarze małoruskiej jeden za drugim kolejne tomy utworów w duchu Dikańki i Mirgorodu(...)"
Cytat ten świetnie oddaje ducha tej ksiązki - Nabokov wie, że opisać twórczość doskonałego pisarza potrafi każdy, mało kto jednak potrafi się zdobyć na krytykę dzieł takiej znakomitości ze świata literatury. Oczywiście eseista omówił tylko te dzieła, które go najbardziej interesują - trzy bardzo różnorodne pozycje: Rewizora, Martwe Dusze i Szynel.
Bardzo dużo energii Nabokov wkłada w przekonanie widza, że dzieła Gogola tak naprawde nie są ani polityczne ani społeczne. Oburza się na myśl, że czytelnicy widzą tutaj krytykę korupcji (w Rewizorze), stosunków społecznych między arystokracją a chłopami (Martwe Dusze) czy upadkiem moralności biurokratycznego społeczeństwa (Szynel). Jest to typowe odwracanie kota ogonem - to co czytelnicy uznali za wydobywanie drugiego dna, Nabokov uważa za bezsens, a nawet obelgę dla geniuszu Gogola.
Oczywiście nie zamierza też w żadnym wypadku ocieplać wizerunku pisarza, a jego stosunek do Gogola, jako człowieka jest dość chłodny: "Gogol był dziwnym stworzenie, ale geniusz zawsze jest dziwny; to tylko wasz zdrowy drugorzędny pisarzyna daje się wdzięcznemu czytelnikowi starym mądrym przyjacielem, miło rozwijającym jego własne wyobrażenie o życiu". Prześmiewczo cytuje jego listy, dodając niewybredne komentarze, z umiłowaniem wytyka mu powtórzenia w książkach, wypiera się, jakoby się Gogolem inspirował, ironicznie pisze też o jego stosunku do znajomych. A mimo tych wszystkich "dokuczliwych" zabiegów, widać podziw dla samej twórczości Gogola. Omawiając dzieła skupia się na szczegółach, wyrażających ich wielowymiarowość. Chwali za niebanalność i autentyczność, docenia piękny język i indywidualność (do której, w jego mniemaniu dążą nawet detale).
Na pewno jest to pozycja, z którą warto się zapoznać. Jest napisana w taki sposób, że zrozumie ją każdy, nawet ten, kto nie miał zbyt wielu styczności ani z Nabokovem, ani z Gogolem. Jest też bardzo ciekawa jak na biografię, nie ma formy rozbudowanego referatu. Dla mnie dużym smaczkiem było pojawienie się kilku (za to starannie wyselekcjonowanych) listów. Za największy plus oczywiście uznaję walory stylistyczno-językowe i przewrotne igraszki z czytelnikiem (jak choćby zupełne odwrócenie życiorysu Gogola, który umiera na pierwszej stronie, odradza się zaś na ostatniej). Dodatkowo posłowie Leszka Engelkina, które znalazło się w wydaniu MUZY SA dopełnia obrazu książki i wskazuje na pewne szczegóły, które czytelnik mógł przeoczyć.
Spotkałam się już z kilkoma książkami Nabokova, dlatego kiedy sięgałam po "Nikołaja Gogola" wydawało mi się, że biografia innego wielkiego rosyjskiego pisarza mocno wybije się z jego schematu pisania. Cóż, myliłam się...
Oczywiście książka ta nie mogła być próbą przedstawienia sylwetki czy twórczości Gogola. Ciężko mi właściwie określić ten dziwaczny esej, który zapiera...
2015-03-13
Kilkukrotnie zetknęłam się z opinią, że Wielki Marsz jest najlepszą powieścią Kinga. Choć ja osobiście się z tą tezą nie zgadzam, oddając palmę pierwszeństwa jego znacznie nowszej pozycji - "Pod kopułą", muszę przyznać, że Wielki Marsz w mojej ocenie również plasuje się na wysokim miejscu.
King (czy też Bachman, bo powieść została wydana pod pseudonimem) pokazuje, że można stworzyć prawdziwy horror bez uciekania się do nadprzyrodzonych istot czy zjawisk. Mamy tutaj pochód stu młodych chłopców, biorących udział w marszu, który może przeżyć tylko jeden z nich.
I pozwolę sobie tutaj zacytować jednego z bohaterów: "Zrozumienie tego zabrało mi jakiś czas, ale potoczyło się szybciej, kiedy pokonałem tę blokadę w głowie. Idziesz, albo umierasz, taki jest morał tej opowiastki. Jasny i prosty. Nie przetrwa najsilniejszy, to właśnie był mój błąd. Gdyby tak było, miałbym uczciwą szansę. Ale są słabi mężczyźni, którzy potrafią unieść samochód, pod ktory wpadła ich żona. Mózg, Garraty. Tu nie decyduje człowiek ani Bóg. To coś... coś w mózgu". King więc, bardzo realistycznie opisuje nie tylko fizyczne zmagania uczestników, ale też stan ich umysłu. Narracja skupia się na głównym bohaterze, jednak przez to, że nawiązuje on swoiste więzi z innymi chłopcami, możemy też spróbować poczuć, co czują ci młodzi ludzie idący ku nieodwracalnej śmierci.
Pod względem technicznym książka jest dość dobra - przeważają dialogi pomiędzy bohaterami, natomiast narracja jest jak najbardziej poprawna, choć surowa. Stylistycznie i językowo nie należy spodziewać się jednak literackiej perełki. Nadrabia aspektem psychologicznym - bohaterowie wydają się być realistyczni, bardzo zróżnicowani. Na szczęście Kingowi udało się uniknąć jednoznacznego zaszufladkowania ich - pod wpływem różnych emocji odzywają się odmienne cechy ich charakterów, co nadaje książce wiarygodności. Autor miał też dość trudne zadanie pod względem formy - moim zdaniem dobrze z niego wybrnął oddzielając poszczególne części rozdziałami, z bardzo trafnymi cytatami poprzedzającymi każdy z nich.
Miałabym dwa zastrzeżenia - po pierwsze trochę zbyt pobieżnie potraktowano kwestię społeczno-ekonomiczną Stanów. Wiemy, że jest to jakiś rodzaj dyktatury, być może wojskowej, jednak wzmianki o sytuacji są rzadkie i mało co wyjaśniają. A szkoda, bo jeżeli czytelnik wedziałby nieco więcej, książeczka zyskałaby dodatkowych walorów. Po drugie - średnio jestem zadowolona z zakończenia, choć podejrzewam, że zostało ono dokładnie przemyślane i miało też potwierdzić przedstawioną w tekście teorię (nie napiszę którą, bo chciałabym uniknąć spoilerowania).
Na pewno polecam tą książkę, w szczególności miłosnikom Kinga oraz Igrzysk Śmierci (bo można tu znaleźć dużo cech wspólnych). Choć ostrzegam, czytając możecie odczuwać dziwne lęki, zmęczenie i bóle nóg towarzyszące uczestnikom marszu.
Kilkukrotnie zetknęłam się z opinią, że Wielki Marsz jest najlepszą powieścią Kinga. Choć ja osobiście się z tą tezą nie zgadzam, oddając palmę pierwszeństwa jego znacznie nowszej pozycji - "Pod kopułą", muszę przyznać, że Wielki Marsz w mojej ocenie również plasuje się na wysokim miejscu.
King (czy też Bachman, bo powieść została wydana pod pseudonimem) pokazuje, że...
2015-03-11
"Hokus Pokus" było moim trzecim podejściem do Vonneguta, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. I znalazłam to, co u Vonneguta lubię najbardziej, inteligentne poczucie humoru oraz doskonałą satyrę.
W książce znajdziemy kilka ciekawych zabaw formą i przyznaję, że bardzo przypadły mi one do gustu. Co jakiś czas pojawiać się będą nagrobki z epitafium, ciekawe zamienniki przekleństw, których narrator się wystrzega oraz liczby pisane wyłącznie systemem numerycznym. Sama narracja zresztą jest bardzo ciekawa - pozornie wydawać by się mogło, że jest chaotyczna i odbiegająca od tematu, jednak pomimo poruszania dużej liczby wątków, opowieść cały czas konsekwentnie brnie do przodu, kreśląc ciekawą i niebanalną fabułę.
Sam bohater zresztą jest z mojego punktu widzenia interesującą postacią - jedynakiem, który musiał zrezygnować ze swoich marzeń na rzecz ambicji ojca, któremu nie wyszło w życiu. Przez jedno przypadkowe spotkanie dostaje się najpierw do wojskowej akademii West Point, a następnie do Wietnamu, który to bezpowrotnie go zmienia. Z Wietnamu wraca dziwny twór, który (znów przypadkowo) staje się nauczycielem w Collegu dla bogatej młodzieży, mającej problemy z nauką.
Książka jest formą pamiętnika, także poza samym opisem wydarzeń zawiera kilka rozważań bohatera na rozmaite tematy. Jak chyba zawsze u Vonneguta stykamy się z krytyką systemów totalitarnych, ale też kapitalistycznego wyzysku, wojny w Wietnamie, pogardy klasy wyższej dla biedniejszej częsci społeczeństwa, rasizmu. Całość jednak uroczo współgra z fabułą książki i sprawia wrażenie raczej koleżeńskiego bajania niż surowej tyrady. Ciekawe były też dla mnie wątki dotyczące edukacji - ma się wrażenie, że Vonnegut protestuje przeciwko systemowi nauczania "pod klucz programu". Jego bohater chciał przekazać swoich podopiecznym również wiadomości ekonomiczne, społeczne, filozoficzne, co zresztą nie skończyło się dla niego zbyt dobrze.
Zresztą, zamiast czytać przynudnawe recenzję, polecam zerknąć do tej książki i samemu sobie wyrobić zdanie na jej temat :)
Ehu, ehu, ehu.
"Hokus Pokus" było moim trzecim podejściem do Vonneguta, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać. I znalazłam to, co u Vonneguta lubię najbardziej, inteligentne poczucie humoru oraz doskonałą satyrę.
W książce znajdziemy kilka ciekawych zabaw formą i przyznaję, że bardzo przypadły mi one do gustu. Co jakiś czas pojawiać się będą nagrobki z epitafium,...
2015-03-09
Swoją recenzję powinnam zacząć od tego, że ten typ literatury (literatura współczesna, splecione losy kilku bohaterów, literatura miejska) zbytnio do mnie nie przemawia, a po książkę sięgnęłam dość przypadkowo - otrzymałam ją w prezencie i niejako poczułam się w obowiązku, żeby ją przeczytać.
Odrzuciły mnie zupełnie tak zwane "zabawy formą". Zwłaszcza pierwsza część, w której wszystkie dialogii pisane były kursywą. Nie sądzę, żeby dzięki temu książka zyskała jakiś większy wydźwięk, uważam ten zabieg za niepotrzebne utrudnianie dla czytelnika.
Kolejny minus - bardzo negatywne przesłanie... Czytając, miałam wrażenie, że z każdej strony krzyczy "Cokolwiek zrobisz w życiu, będziesz nieszczęśliwy". Rozumiem, że kapitalistyczna i multikulturowa (a jednocześnie kipiąca od stereotypów) rzeczywistość północnego Londynu może wydać się ciężka, ale bez przesady... Cała książka to długi tunel, na jego końcu nie tylko nie ma światła, po drodze nie ma nawet słabej, dopalającej się żaróweczki. Czy jest prawdziwa i wyraża protest pokolenia 30-latków, nie mnie oceniać, jednak niestety czytało mi się ją dość nieprzyjemnie.
Sama narracja dość nierówna - historia momentami właściwie ciekawa (mnie najbardziej zainteresowały wątki Natalie), momentami nudna i ciężka. Obfitująca w niedopowiedziane opowieści i wstawki, w których celowość powątpiewam.
Być może gdybym była fanką tego typu literatury, moja ocena byłaby wyższa, jednak po przeczytaniu "Londynu NW" nie mam ochoty sięgać po inne powieści Zadie Smith.
Swoją recenzję powinnam zacząć od tego, że ten typ literatury (literatura współczesna, splecione losy kilku bohaterów, literatura miejska) zbytnio do mnie nie przemawia, a po książkę sięgnęłam dość przypadkowo - otrzymałam ją w prezencie i niejako poczułam się w obowiązku, żeby ją przeczytać.
Odrzuciły mnie zupełnie tak zwane "zabawy formą". Zwłaszcza pierwsza część, w...
2015-03-07
Książka ta była dla mnie pasmem niespodzianek.
Początkowo podeszłam do niej optymistycznie, bo Vonnegut zdążył mnie już oczarować lekkim piórem w innej powieści. Następnie stwierdziłam, że ta o dziwo jest toporna, nudna i raczej nieskładna. Ale nie lubię przerywać lektur, więc postanowiłam wytrwać do ostatniej strony. Była to bardzo dobra decyzja - gdzieś w połowie książki nabrałam przekonania, że początkowo Vonnegut sam kopał pod sobą dołek (a w zasadzie dół), aby lawina, którą zamierzał wywołać miała większą powierzchnię do rozpędu.
I zakończyłam, zupełnie oniemiała, i zadowolona, że jestem wytrwałą czytelniczką! Akcja przyspieszyła, było ciekawie i nieprzewidywalnie, zabawnie i nieco sarkastycznie i wytłumaczyło się, dlaczego powieść nazywa się tak a nie inaczej.
Co jeszcze mogę dodać? Bohater o słowiańskim rodowodzie - Walter F. Starbuck początkowo budził moje rozdrażnienie, następnie litość, jednak wraz z biegiem akcji pozyskał także sympatię. Jego losy zostały przedstawione dość pokracznie, ale pokraczność ta wydawała mi się być dość zabawna i w gruncie rzeczy przyjemna.
Język jest specyficzny, początkowo narracja wydała mi się toporna, jednak po oswojeniu się z nią, stała się przyjemniejsza, dużo było też trafnych komentarzy i zabawnych wstawek, no i znalazłoby się kilka dobrych cytatów. Za mocną stronę uznam też ciekawą feerię postaci (ale to chyba u Vonneguta nic nadzwyczajnego), od multimilionerów po nędzarzy, od nacjonalistów do komunistów i oczywiście we wszystkich narodowościach i wyznaniach.
Myślę też (co zresztą potwierdzą opinie innych czytelników), że książka ma większą wartość dla Amerykanów, ktorzy lepiej orientują się w historii, polityce i kulturze Stanów. Miałam wrażenie, że dużo rzeczy, ze względu na moja ignorancję w temacie USA, po prostu mnie ominęło.
Czy polecam? Trudne pytania, bo nie mogę powiedzieć, żeby książka ta była zdecydowanie warta polecenia, jeżeli jednak po nią sięgniecie, nie poddawajcie się i przeczytajcie do końca :)
Książka ta była dla mnie pasmem niespodzianek.
Początkowo podeszłam do niej optymistycznie, bo Vonnegut zdążył mnie już oczarować lekkim piórem w innej powieści. Następnie stwierdziłam, że ta o dziwo jest toporna, nudna i raczej nieskładna. Ale nie lubię przerywać lektur, więc postanowiłam wytrwać do ostatniej strony. Była to bardzo dobra decyzja - gdzieś w połowie książki...
Do sięgnięcia po książkę Ałbeny Grabowskiej, zachęcił mnie głównie tytuł, który ma w sobie coś intrygującego. "Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli" trochę mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się nieco innej historii. Z czystym sumieniem muszę jednak przyznać, że właściwie tom pod wieloma względami była nawet lepsza niż moje wyobrażenie o nim.
Zacznijmy od tego, że wyłamuje się ze schematu literatury z mocnym tłem historycznym, ponieważ opisuje losy zwykłych ludzi - ani skrajnie biednych, ani przesadnie bogatych. Urzekło mnie to, ponieważ dodało to "Stuleciu" realizmu, a opowieść nie trąciła ani przesadnym współczuciem, ani wyniosłym chłodem. Jak na sagę rodzinną przystało - rodzina Winnych jest wielodzietna i nie ma tutaj jednego głównego bohatera, dla którego reszta byłaby tłem (choć akurat ja odniosłam wrażenie, że największą uwagę autorka poświęciła Annie Winnej).
Czytając, miałam nieco wrażenie przeniesienia w czasie. Niektóre kwestie wypowiadane przez seniorkę rodu - babcie Bronię Winną brzmiały tak, jakby wygłaszała je moja babcia. Brwionowo zostało moim zdaniem przedstawione bardzo dobrze i plastycznie i wielkie brawa należą się autorce za to, że nie idealizowała wsi. Pokazała mieszkańców jako ludzi twardych i przywykłych do przeciwności losu, ale dobrze też zaprezentowała typowe ludzkie przywary. Także Brwionowo nie zostało zamieszkane przez armię świętoszków, ale realnych i prawdziwych ludzi.
Podobało mi się też podejście autorki do wojennej zawieruchy. Pokazała ona, że duża ilość prostych ludzi tak naprawdę nie interesowała się szczególnie polityką, zaborcami, czy narodowymi ideami. Liczyło się dla nich przede wszystkim spokojne życie. Edukacja była zresztą na tyle niskim poziomie, że historia Polski była znana dość słabo, a patriotyzm przegrywał z potrzebą chronienia rodzin przed strasznym losem. Mniej więcej tak odbierałam podejście do wojny starszych osób z mojej rodziny podczas toczonych z nimi rozmów . Odnoszę jednak wrażenie, że dla wielu pisarzy przedstawianie takich poglądów w swoich powieściach to faux pas, na które nie ma miejsca w literaturze. Tym bardziej podobało mi się, że Ałbena Grabowska przełamała ten schemat i nie zasiliła armi polskich herosów o kolejne sztampowe postacie.
Książka ma ciekawą, wciągającą fabułę, na tyle dobrą, by skutecznie przekonać czytelnika do klanu Winnych i serdecznie zainteresować go ich dalszymi losami. Drzewo genealogiczne tej rodziny też jest bardzo przyjemne i sprawnie nakreślone przez autorkę, każda postać czymś się wyróżnia i pomimo natłoku imion można sprawnie czytać książkę i kojarzyć poszczególne postacie, nawet te bardziej epizodyczne.
Niestety jest też kilka minusów, które sprawiają, że moja ocena będzie niższa (z 8 na 6 gwiazdeczek). Nie podobały mi się motywy dotyczące "daru" Ani, uważam, że przez nie powieść straciła na swojej wiarygodności i zabieg ten był zupełnie zbędny. Historia jest naprawdę na tyle ciekawa, że nie potrzebuje dodatkowych upiększeń w postaci nadprzyrodzonych efektów, dość jednak słabych. Dobrze, że pod koniec książki odgrywały one coraz mniejszą rolę i wolałabym nie spotkać ich w drugiej i trzeciej części sagi.
No i pomimo bardzo dobrej fabuły, rzetelnego tła historycznego i przyjemnych w odbiorze postaci, mam wrażenie, że literacki warsztat Ałbeny Grabowskiej potrzebuje jeszcze czasu, żeby się rozwinąć. Dialogi były dość surowe, co wydało mi się naturalne i uzasadnione, jednak same opisy i narracja były jak dla mnie zbyt ubogie (może przez moje zamiłowanie do wielkich pisarzy, którzy jednak bardziej porywają swoimi słowami). Całość przez to wydała mi się niczym dobry scenariusz filmowy, dużo rzeczy łatwo było mi sobie wyobrazić, niemalże stawały przed moimi oczami, ale brakowało w prozie Stulecia Winnych tego magicznego liryzmu. Liczę, że z wiekiem i kolejnymi powieściami Grabowska go jednak nabierze, stając się wybitną osobą w polskiej literaturze.
Polecam, gdyż jest wiele powodów by zapoznać się z tą książką!
Do sięgnięcia po książkę Ałbeny Grabowskiej, zachęcił mnie głównie tytuł, który ma w sobie coś intrygującego. "Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli" trochę mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się nieco innej historii. Z czystym sumieniem muszę jednak przyznać, że właściwie tom pod wieloma względami była nawet lepsza niż moje wyobrażenie o nim.
więcej Pokaż mimo toZacznijmy od tego, że wyłamuje...