-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński10
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant30
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
Biblioteczka
2023-06-18
2023-05-05
" W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii " to jeden z najlepszych i najciekawszych reportaży, z jakimi miałam do czynienia. Jak wskazuje tytuł, jest to tragiczna historia rodziny dotkniętej ciężką chorobą – schizofrenią. Rodzina to jednak nietypowa, bo z dwanaściorga dzieci małżeństwa Mimi i Dana Galvinów na chorobę tę zachorowało aż sześciu synów. Z tego też względu jej członkowie byli przedmiotem licznych badań naukowców poszukujących odpowiedzi na pytanie o genezę tej nieodgadnionej choroby.
W kolejnych rozdziałach książki poznajemy chronologicznie losy rodziny, począwszy od zawarcia związku małżeńskiego przez Mimi i Dana, poprzez narodziny kolejnych dzieci, pierwsze zwiastuny choroby u synów, próby jej zrozumienia i leczenia, dorastanie zdrowego rodzeństwa, aż po śmierć rodziców i niektórych z ich potomstwa. Towarzyszymy członkom rodziny w ich codzienności, zaglądamy do ich domu, śledzimy relacje pomiędzy nimi, poznajemy motywacje. Nie omijają nas tematy trudne, bolesne, uważane jeszcze niedawno (albo wciąż) za "wstydliwe". A gdzieś w tle majaczy nam obraz pozornie zwyczajnej rodziny z amerykańskiej klasy średniej na tle przemian społecznych i obyczajowych kilku ostatnich dziesięcioleci.
Mamy tu też dość obszernie rozbudowaną tematykę medyczną - diagnozowania schizofrenii, jej leczenia, badań naukowych, którym poddawano członków rodziny, wreszcie rozwoju psychiatrii oraz ewolucji teorii przyczyn występowania tej choroby. Tematyka ta jest jednak dobrze wkomponowana w obyczajowo-społeczne tło książki, przedstawiona interesująco i zrozumiale, dzięki czemu jest ona wewnętrznie spójna.
Wszystko to sprawia, że reportaż Roberta Kolkera czyta się nie jak literaturę faktu (albo nie tylko), ale jak wielowątkową, wciągającą rodzinną sagę pełną wyrazistych bohaterów, skomplikowanych relacji, niedopowiedzeń i nagłych zwrotów akcji.
Jest to pozycja doskonale napisana, wciągająca oraz, pomimo zdawałoby się trudnej i emocjonalnie obciążającej tematyki, zaskakująco łatwa w lekturze. Zdecydowanie warta przeczytania, bo to jedyna w swoim rodzaju opowieść nie tylko o tej wciąż tajemniczej chorobie i jej wpływie na całą rodzinę, o naukowych teoriach i odkryciach, ale także o zwykłych ludziach, którzy musieli zmierzyć się z nią osobiście, czy to jako chorzy czy też ich najbliżsi.
" W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii " to jeden z najlepszych i najciekawszych reportaży, z jakimi miałam do czynienia. Jak wskazuje tytuł, jest to tragiczna historia rodziny dotkniętej ciężką chorobą – schizofrenią. Rodzina to jednak nietypowa, bo z dwanaściorga dzieci małżeństwa Mimi i Dana Galvinów na chorobę tę zachorowało aż sześciu synów. Z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-22
Chyba jestem wiekowa. Nie znam żadnego z programów ani filmów, w których występowała Jennette McCurdy. Nie mam też dzieci w wieku, w którym takie programy się ogląda. Nazwisko ani twarz autorki nie mówiły mi zupełnie nic. Przyznaję, że do lektury tej książki skłonił mnie kontrowersyjny tytuł oraz kilka obejrzanych filmów i programów dokumentalnych o smutnych najczęściej losach dziecięcych gwiazd filmu i estrady. Właśnie takich, jak Jennette McCurdy - autorka i zarazem bohaterka książki "Cieszę się, że moja mama umarła". A jednocześnie obawiałam się pensjonarskiej grafomanii i niedojrzałej egzaltacji, których niekiedy trudno w tego typu literaturze uniknąć. Zadawałam sobie też pytanie: co odkrywczego w tej swoistej autobiografii może powiedzieć o życiu osoba tak młoda? Tymczasem okazało się, ze książka jest nad wyraz dojrzała, a młoda autorka przeżyła wystarczająco dużo, by swoimi doświadczeniami obdzielić kilka wiekowych osób. Wydaje się być przy tym szczera i autentyczna, a jednocześnie udało jej się uniknąć naiwności i ckliwości.
"Cieszę się, że moja mama umarła" to w zasadzie zapis wspomnień autorki, począwszy od jej dzieciństwa aż do chwili obecnej. Wspomnienia te łączą dwa elementy - jej niechciana kariera aktorska i postać matki. I to relacja Jennette i jej matki jest główną osią opowieści. Bo Jennette nie byłaby tym, kim jest dziś, gdyby nie jej matka i wszechogarniający wpływ, jaki wywierała na życie córki od najmłodszych lat. Wpływ, wobec którego autorka do dziś żywi ambiwalentne uczucia, a który my z zewnątrz bez wahania określilibyśmy jako toksyczny. Dziewczyna niejako się z tym wpływem rozlicza, choć nie jest to łatwe, a postać jej matki, co mimo wszystko zrozumiałe, wciąż nie jest dla niej jednoznacznie czarna ani biała.
Wiele elementów tej opowieści szokuje. Także tych, które dorastającej Jennette wydawały się normalne i która dopiero po latach, w czasie terapii zrozumiała, jakim były złem i jaką zapłaciła za nie cenę. Niezależnie od tego, do końca życia swojej matki dziewczyna marzyła o normalnej relacji, jaka powinna łączyć dwie najbliższe sobie kobiety.
Pomimo trudnej tematyki autorka rozlicza się z przeszłością spokojnie i bez histerii. Nie pomija pozytywów, przyznaje, że jej obecny materialny spokój to efekt pracy, do której zmusiła ją matka, a którą wykonywała odpowiedzialnie i niezwykle profesjonalnie. Można powiedzieć, że zdaje się być ze swoim życiem pogodzona. I w końcu może zrealizować swoje marzenie o pisaniu.
"Cieszę się, że moja mama umarła" to naprawdę niezła, wciągająca lektura. Szczególnie polecam rodzicom. Warto przeczytać zanim zacznie realizować się w swoich dzieciach własne, niespełnione marzenia. A ja tym bardziej wdzięczna jestem za moją mamę, nawet z jej zdawałoby się nieznośnymi wadami.
Chyba jestem wiekowa. Nie znam żadnego z programów ani filmów, w których występowała Jennette McCurdy. Nie mam też dzieci w wieku, w którym takie programy się ogląda. Nazwisko ani twarz autorki nie mówiły mi zupełnie nic. Przyznaję, że do lektury tej książki skłonił mnie kontrowersyjny tytuł oraz kilka obejrzanych filmów i programów dokumentalnych o smutnych najczęściej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-04
Trudno oceniać książkę dotyczącą czynnego polityka, postaci dla wielu kontrowersyjnej w oderwaniu od samego jej bohatera. Ale opinia o książce na literackim portalu to zdecydowanie nie miejsce na takie rozważania. Będzie zatem tylko o książce.
I już na początku nasuwa mi się ważne zastrzeżenie – moim zdaniem to nie jest biografia ministra, a raczej zbiór bardziej rozbudowanych artykułów dotyczących różnych etapów jego życia i kariery. Potwierdza to zresztą bibliografia, zawierająca głównie artykuły prasowe, także autorstwa samej Renaty Grochal.
Co za tym idzie, większość faktów znanych jest tym czytelnikom, którzy od lat śledzą bieżącą politykę i czytają prasę. Ta grupa nie dowie się w zasadzie niczego nowego. Może być natomiast bardziej odkrywcza dla osób nie zainteresowanych na co dzień polityką. Wątpię natomiast, by takie osoby po nią sięgnęły.
Mogłabym zatem nazwać książkę wzbogaconą i rozbudowaną kompilacją informacji rozrzuconych dotąd w różnych źródłach. Nie znajdziemy tu przełomowych ustaleń, nowych faktów, czegoś, co wywołałoby trzęsienie polskiej sceny politycznej, a jedynie trochę szczegółów, nieznanych wcześniej szerszej opinii publicznej np. dotyczących czasów studenckich ministra i początków jego kariery czy związanych z więzieniami CIA.
Osoba głównego bohatera jest też po trochu pretekstem do opowieści o polskiej polityce, począwszy od lat 90-tych XX wieku aż do czasów współczesnych. Szczególnie ciekawe są tu opisy wewnątrzpartyjnych tarć, rozłamów i powrotów oraz fragmenty zahaczające o wielką politykę międzynarodową.
Autorka wybrała najważniejsze w jej ocenie, kluczowe dla zrozumienia bohatera książki, wydarzenia, te, które ukształtowały go jako polityka i wokół nich zbudowała poszczególne rozdziały. Wzbogaciła je zdjęciami, w tym fotokopiami akt sądowych. Rozmawiała z wieloma osobami, ich wypowiedzi przytoczyła pod nazwiskami lub anonimowo.
Ustalenia i wnioski zebrane są w spójną całość, opisane przystępnie, niezłym, reporterskim językiem. Dlatego książkę czyta się łatwo i szybko.
Czy jest to pozycja warta przeczytania? Z racji tematyki i faktu, że dotyka ona kontrowersyjnych w naszej rzeczywistości tematów, chyba każdy sam powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Trudno oceniać książkę dotyczącą czynnego polityka, postaci dla wielu kontrowersyjnej w oderwaniu od samego jej bohatera. Ale opinia o książce na literackim portalu to zdecydowanie nie miejsce na takie rozważania. Będzie zatem tylko o książce.
I już na początku nasuwa mi się ważne zastrzeżenie – moim zdaniem to nie jest biografia ministra, a raczej zbiór bardziej...
Nigdy nie lubiłam zimy. W realiach klimatu umiarkowanego uważam ją za dopust boży i zło absolutne, o klimatach chłodniejszych nawet nie wspominam. Najchętniej wyjechałabym żyć gdzieś, gdzie zimy nigdy nie ma, a przez długie miesiące chłodów z utęsknieniem czekam na ciepłe dni. Jej z rzadka spotykanym pięknem zachwycam się jedynie przez okno, kiedy mam świadomość, że nie muszę opuszczać domu.
Dlatego też po "Zimowanie" sięgnęłam trochę z przekory, poszukując odpowiedzi na pytanie, czy mogę nauczyć się czegoś od zimy? Czy zima ma w moim życiu jakiś sens? Czytałam ją zimą, kierując się przekonaniem, że spójność warunków zewnętrznych z treścią ułatwi mi jej emocjonalny odbiór. W końcu trudno myśleć o zimowaniu w trzydziestostopniowym lipcowym upale.
Nie znalazłam w niej jednak tego, czego oczekiwałam. Bo "Zimowanie" to dość swobodny i trochę nieuporządkowany zapis pewnego okresu w życiu autorki. Okresu, który ona sama tak nazywa. To okres piętrzących się życiowych trudności, który wymusił na niej zatrzymanie się, zmianę priorytetów, życiową metamorfozę. Przez analogię do świata przyrody, ucząc się od zwierząt, wspierając literaturą i korzystając z rozwiązań wypracowanych przez poprzednie pokolenia autorka usiłuje przetrwać zimę, która wdarła się do jej życia. Zwalnia, zwraca się ku prostocie, zaczyna się sobą opiekować. I muszę przyznać, że ta koncepcja ma dla mnie sens. Bo, nie oszukujmy się, każdego z nas życiowa zima prędzej czy później dopadnie. Zapewne w zupełnie innej formie, w innych realiach, bez wielu możliwości, które ma autorka, ale czemu nie skorzystać z cudzego doświadczenia, choćby w ograniczonym zakresie?
Poza tym jednak "Zimowanie" to nie poetycka refleksja o istocie ludzkiego bytu, a nieco pamiętnikarski zapis przemyśleń, wspomnień, wewnętrznych rozterek autorki. Powoduje to, że książka staje się chaotyczna, a miejscami nudna i niezrozumiała. Nie zawsze bowiem potrafimy utożsamiać się z intymnymi przeżyciami innej osoby i nie zawsze są one dla nas interesujące. I właśnie to, że książka jest "nierówna", a obok bardzo udanych fragmentów znajdują się dość kiepskie, najbardziej przeszkadzało mi w lekturze.
Nie znalazłam w "Zimowaniu" niczego odkrywczego, nie odkryłam żadnej myśli przewodniej. Raczej przypomnienie kilku prostych prawd, kilka ciekawostek, kilka ładnych opisów. To dość przyjemna, krótka lektura. Jedna z tych, które można przeczytać, jeśli nie potrzebujemy niczego wymagającego.
Nigdy nie lubiłam zimy. W realiach klimatu umiarkowanego uważam ją za dopust boży i zło absolutne, o klimatach chłodniejszych nawet nie wspominam. Najchętniej wyjechałabym żyć gdzieś, gdzie zimy nigdy nie ma, a przez długie miesiące chłodów z utęsknieniem czekam na ciepłe dni. Jej z rzadka spotykanym pięknem zachwycam się jedynie przez okno, kiedy mam świadomość, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-20
"Beze mnie jesteś nikim" to trudna lektura. Przede wszystkim emocjonalnie, bo dotyka tematu przemocy w polskich domach. Tematu, o którym chcielibyśmy nie wiedzieć, który chcielibyśmy wstydliwie zamieść pod dywan, bo przecież "Rodzina to świętość". No, chyba, że ktoś zakatuje dziecko. Wtedy to co innego, wtedy pierwsi wymierzalibyśmy sprawiedliwość, choć na co dzień zamykaliśmy uszy na odgłosy dochodzące z mieszkania sąsiadów.
Mogłabym powiedzieć, że książka nie wnosi nic nowego, że jestem znieczulona. Przez 20 lat zawodowego życia widziałam setki spraw dotyczących znęcania się, ta rzeczywistość jest mi na wskroś znana. Ale zawodowy profesjonalizm, który każe odcinać emocje to jedno, a zwykła ludzka wrażliwość, drugie. I kiedy czytam reportaże Jacka Hołuba jestem tylko człowiekiem, a wtedy jest o wiele trudniej.
Autor ukazuje różne oblicza domowej przemocy – przemoc fizyczną psychiczną, zgwałcenia, molestowanie, przemoc ekonomiczną. Jej ofiarami są najczęściej dzieci i kobiety, ale, o czym mało się mówi, zdarza się to również mężczyznom. I dobrze, że Jacek Hołub także o nich nie zapomina. Znęcają się mężowie, ojcowie i ojczymowie, żony i matki, synowe i teściowe oraz biologiczne i przybrane rodzeństwo, a krzywdzone dzieci po latach same stają się oprawcami. Bo przemoc, niestety, bywa dziedziczona. Nie ma przy tym znaczenia pozycja społeczna, wiek sprawców i ofiar ani sytuacja materialna rodzin. Zjawisko jest obecne we wszystkich grupach społecznych, co znajduje potwierdzenie w lekturze tego zbioru reportaży.
Opisane historie są nieraz brutalne, a akty przemocy opisane dość szczegółowo. Ma to wstrząsnąć czytelnikiem, obudzić jego sumienie, odwołać się do wrażliwości. Złagodzenie opowieści odebrałoby chyba książce wymowę i moc oddziaływania.
Większość bohaterów, najczęściej ofiar, ale także sprawców (bo i im poświęcona jest część książki), w tym tych którzy jednocześnie byli ofiarami, ma za sobą kawał pogruchotanego życia, pełnego ran fizycznych i psychicznych, nałogów, prób leczenia, terapii, upadków i zaczynania od nowa. Czasami beznadziejności, czasami zaskakującej siły, która pozwala uciec, zatrzymać spiralę przemocy, przestać krzywdzić.
Autor nie poprzestaje jednak na wysłuchaniu swoich bohaterów. Rozmawia również z osobami zajmującymi się pomocą ofiarom przestępstw czy to zawodowo, czy w ramach wolontariatu - psychologami, terapeutami, pracownikami fundacji, telefonów zaufania. Przywołuje dane statystyczne oraz korzysta z akt sądowych. Wplata je umiejętnie w narrację, tłumacząc psychologiczne i socjologiczne mechanizmy determinujące opisywane zjawiska oraz pokazuje możliwości skorzystania z pomocy. Ma to walor edukacyjny i może być przydatne dla czytelników, którzy sami zmagają się z takim problemem lub mają kogoś takiego w swoim otoczeniu.
"Beze mnie jesteś nikim" to naprawdę dobrze napisana książka. I choć można jej zarzucić, że większość opowiedzianych historii przedstawia tylko jeden punkt widzenia (zwykle ofiary, pomijając sprawcę), to należy pamiętać, że cześć spraw zakończyła się wyrokami skazującymi, a autor korzystał z akt sądowych. Fakt istnienia przemocy i sposób, działania sprawcy został zatem ustalony i potwierdzony prawomocnym wyrokiem. Rozumiem też punkt widzenia autora, który już na wstępie przyznał, że nie chciał powtórnie wiktymizować ofiar, konfrontując ich wypowiedzi z wypowiedziami sprawców.
Myślę, że ten zbiór reportaży powinniśmy poznać. Choćby po to, żeby przemoc domowa przestała być tematem tabu. Choćby po to, żeby się uwrażliwić. I żeby było jak najmniej spraw, o których w ostatnim czasie głośno w mediach.
"Beze mnie jesteś nikim" to trudna lektura. Przede wszystkim emocjonalnie, bo dotyka tematu przemocy w polskich domach. Tematu, o którym chcielibyśmy nie wiedzieć, który chcielibyśmy wstydliwie zamieść pod dywan, bo przecież "Rodzina to świętość". No, chyba, że ktoś zakatuje dziecko. Wtedy to co innego, wtedy pierwsi wymierzalibyśmy sprawiedliwość, choć na co dzień...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-06
To znamienne, że moja długotrwała zapaść czytelnicza rozpoczęła się po lekturze książki, zatytułowanej właśnie "Zapaść". Ale to nie książki wina, a okoliczności życiowych, które, gdyby wziął je na warsztat ktoś obdarzony dobrym piórem, mogłyby stać się kanwą niezłej powieści przygodowej.
Ale książka Marka Szymaniaka "Zapaść" z powieścią przygodową nic wspólnego nie ma. Jak wskazuje jej podtytuł, są to, bowiem, reportaże z mniejszych miast. Tych dalekich od głównych szlaków komunikacyjnych, nieobecnych w mainstreamowych mediach (chyba, że wyniknie jakaś ciekawa sprawa kryminalna), nieuchronnie wyludniających się w związku ze zmianami demograficznymi i społecznymi. Miast "Polski B", polskiej prowincji. Jest to temat tym dla mnie ciekawszy, że z takiego miasta pochodzę i przez większość życia w takim mieście mieszkałam. To miejsce i środowisko mi bliskie, z którym jestem emocjonalnie związana i na długi czas mój życiowy wybór. Zastanawiałam się zatem czy, a jeśli tak, to w jakim zakresie, obserwacje autora pokrywają się z moimi doświadczeniami.
I tak, przyznać muszę, że opisywane przez niego zjawiska w jakiejś części były moim udziałem. Mogę utożsamiać się z niektórymi z bohaterów, rozumiem ich motywacje, mogę znaleźć w swoim otoczeniu ludzi im podobnych. Słyszałam wiele takich opowieści. Na ogół smutnych. Bo "Zapaść" w swojej wymowie jest gorzka i dość przygnębiająca. Kolejne reportaże to historie upadających zakładów pracy, nieudolnych transformacji, bezrobocia, pracy "na czarno", braku perspektyw, biedy, emigracji zarobkowych, starzejącego się społeczeństwa, wyludniających się, kiedyś całkiem prężnie działających miast.
Autor bolączki te punktuje trafnie. Sięga do danych statystycznych i badań ekspertów, przytacza fakty, przystępnie wyjaśnia opisywane zjawiska, ale opiera się głównie na opowieściach i rozmowach z ludźmi, najczęściej tymi, którzy w Polsce mniejszych miast zostali, bądź, co znacznie rzadsze, do niej wrócili. Dzięki temu nie jest to suchy referat, a zbiór żywych, autentycznych historii, dzięki którym możemy przyjrzeć się poruszanym problemom z indywidualnej perspektywy.
Książka jest dobrze napisana, ciekawa, mimo dość przygnębiającej tematyki czyta się ją łatwo. Dla mnie, niestety, jest bardzo prawdziwa, momentami wręcz osobista, bo pojawia się w niej miasto, w którym się urodziłam i wiele lat mieszkałam, a do dziś mieszkają tam moi bliscy. Trudno więc nie odbierać mi jej choć trochę emocjonalnie. Niezależnie od tego, polecam. Warto czasami zajrzeć do "Polski B".
To znamienne, że moja długotrwała zapaść czytelnicza rozpoczęła się po lekturze książki, zatytułowanej właśnie "Zapaść". Ale to nie książki wina, a okoliczności życiowych, które, gdyby wziął je na warsztat ktoś obdarzony dobrym piórem, mogłyby stać się kanwą niezłej powieści przygodowej.
Ale książka Marka Szymaniaka "Zapaść" z powieścią przygodową nic wspólnego nie ma....
"Obsesję piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety" zamierzałam przeczytać od dawna. Wprawdzie wydawało mi się, że z racji wieku i życiowego doświadczenia jestem odporna na medialnie wykreowane wzorce kobiecej urody, ale ciekawiło mnie, jak ta tematyka wygląda od bardziej profesjonalnej, naukowej strony. Szykowałam się na przedzieranie się przez nudne, socjologiczne tomiszcze, a dostałam lekturę zaskakująco lekką w formie, choć niezwykle obciążającą emocjonalnie.
Oto przygląda się autorka zjawisku, które nazywa "obsesją piękna", swoistemu zespołowi myśli i emocji, właściwemu wielu kobietom (jeśli nie większości), a polegającemu na nieustannym analizowaniu własnego wyglądu, przyglądaniu się w realnym i wyobrażonym lustrze, porównywaniu z niedoścignionymi ideałami wykreowanymi w mediach i poświęcaniu nieproporcjonalnie dużej ilości czasu, energii i pieniędzy na dążeniu do tego ideału. Która z nas nie zna tego zjawiska? Rozpoznajemy je czasami u siebie, czasami u bliskich nam kobiet. Ba, niejednokrotnie dostrzegają je u nas nasi życiowi partnerzy.
Niby oczywistość, niby o tym wszystkim wiemy, ale tutaj mamy to wszystko skonkretyzowane, zamiast niczym nie popartych przekonań dostajemy dowody w postaci badań naukowych przeprowadzonych bądź przez sam autorkę bądź naukowców z innych placówek badawczych. Pomimo to, nawet przez chwilę książka nie staje się nudna. Renee Engeln przywołuje bowiem konkretne przykłady i wypowiedzi dziewczynek i kobiet w różnym wieku, różnego pochodzenia etnicznego i kulturowego, z którymi rozmawiała w czasie pisania książki. Pokazuje z jednej strony, jak uniwersalnym i niezależnym od czynników zewnętrznych zjawiskiem jest obsesja piękna i jak wcześnie kobiety zaczynają jej ulegać, z drugiej zaś strony, jak różne postawy zajmują wobec tego zjawiska. Poszukuje jego przyczyn nie ograniczając się wyłącznie do krytyki osławionego przekazu medialnego. Zaznacza przy tym, że nie potępia dbania i zdrowej troski o siebie, a wskazuje jedynie na brak równowagi i nieznośną presję w życiu wielu kobiet, które tej obsesji ulegają. Swoje obserwacje i wnioski przedstawia w bardzo przystępny, zrozumiały sposób.
Jednocześnie nie poprzestaje na opisaniu zjawiska, ale próbuje znaleźć na nie lekarstwo, co okazuje się nie lada wyzwaniem. Nie można przecież zupełnie odciąć się od mediów, ale także od kultury, a nawet ludzkiej biologii. Podaje jednak konkretne, możliwe do zastosowania recepty. Podkreśla również szczególną rolę kobiet z rodziny, zwłaszcza matki, w procesie budowania u dziewczynki zdrowego dystansu do tytułowej obsesji w dzieciństwie i podczas dorastania.
Wciągnęła mnie ta książka niesamowicie, połknęłam ją w dwa wieczory. Obaliła kilka moich przekonań, pozwoliła spojrzeć inaczej na niektóre zjawiska, zweryfikować swoją postawę. Wiele jest w niej mądrych, dobrych słów, wiele przydatnych konkretów. Myślę, że powinna przeczytać ją każda kobieta, ale szczególnie te młode, które dopiero w dorosłość wchodzą i matki, które wychowują córki. Nie można przecież marnować własnego i cudzego życia na chore, urojone standardy, podczas kiedy można żyć o wiele lepiej. Choć i wielu mężczyznom ta lektura by nie zaszkodziła, szczególnie tym młodszym, bezwzględnie i bezmyślnie wypowiadającym się o kobietach w social mediach.
Niezwykle ciekawa, społecznie zaangażowana lektura. Polecam!
"Obsesję piękna. Jak kultura popularna krzywdzi dziewczynki i kobiety" zamierzałam przeczytać od dawna. Wprawdzie wydawało mi się, że z racji wieku i życiowego doświadczenia jestem odporna na medialnie wykreowane wzorce kobiecej urody, ale ciekawiło mnie, jak ta tematyka wygląda od bardziej profesjonalnej, naukowej strony. Szykowałam się na przedzieranie się przez nudne,...
więcej Pokaż mimo to