-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2015-02-24
2015-12-25
2015-03-24
No cóż, książka z pewnością zawiera sporo wartościowej wiedzy. Dowiedziałam się wiele ciekawych rzeczy i teraz zwracam większą uwagę na to, co jem. Jednak moim zdaniem za dużo w niej wywodów naukowych, dla laika zupełnie niepotrzebnych, a za mało konkretnych porad odnośnie zdrowego odżywiania. Np. skoro okazuje się, ze wbrew powszechnym opiniom, oleje roślinne zupełnie nie nadają się do smażenia, to na czym w takim razie mamy smażyć? Po przeczytaniu tej książki mam poczucie, że raczej niewiele się zmieni w kwestii moich nawyków żywieniowych. Autor moim zdaniem nie wyjaśnia w sposób dostateczny, jak można takie nawyki zmienić, a jedynie skupia się na obalaniu mitów.
Ponadto w książce jest niestety zbyt dużo błędów edytorskich, gramatycznych, ortograficznych, interpunkcyjnych, a nawet merytorycznych - np. na obrazku mamy przedstawioną cząsteczkę tłuszczu z wiązaniem podwójnym przy 5 i 8 cząsteczce węgla, a podpis pod spodem mówi, że jest to cząsteczka kwasu omega 6, z wiązaniem podwójnym przy 6 i 9 cząsteczce węgla. Szkoda, że przed wydaniem książki nikt jej dokładnie nie sprawdził, bo naprawdę od błędów aż się roi, może nie są one zbyt poważne ale jeśli już coś się robi, to dobrze by było zrobić to starannie i zadbać o wszystkie szczegóły.
No cóż, książka z pewnością zawiera sporo wartościowej wiedzy. Dowiedziałam się wiele ciekawych rzeczy i teraz zwracam większą uwagę na to, co jem. Jednak moim zdaniem za dużo w niej wywodów naukowych, dla laika zupełnie niepotrzebnych, a za mało konkretnych porad odnośnie zdrowego odżywiania. Np. skoro okazuje się, ze wbrew powszechnym opiniom, oleje roślinne zupełnie nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-03
"Podarunek" to ładna opowieść o tym, że bardzo często szukamy szczęścia gdzieś daleko i nie chcemy poczuć się szczęśliwi, dopóki wszystko w naszym życiu nie będzie poukładane i nie będzie chodziło jak w zegarku. Tymczasem szczęście to pojedyncze, drobne chwile, które trzeba umieć zauważyć pośród codziennych zmartwień i problemów. Szczęście to tak naprawdę stan naszego umysłu i aby je osiągnąć, wystarczy po prostu zmienić sposób myślenia. I to udaje się głównej bohaterce. Szkoda tylko, że w moim odczuciu dzieje się zbyt łatwo i dość naiwnie. Jasne, cieszę się, że Marta w końcu odnalazła swoje szczęście. Jednak w realnym życiu taka zmiana sposobu myślenia i ponaprawianie relacji z innymi trwa często wiele miesięcy lub nawet lat i wymaga ciężkiej i monotonnej pracy nad sobą. Marta zrobiła to praktycznie z dnia na dzień. Jednego dnia wyrzuciła męża z domu, a kilka dni później postanawia zmienić swoje myślenie i nagle wszystko między nimi wydaje się być już w porządku i o rozstaniu nie ma już więcej mowy. Nie ma już też między nimi kłótni i nieporozumień, mimo że do tej pory zdarzały się one niemal cały czas. To samo dotyczy relacji Marty z teściową. Mimo że skłócone ze sobą od kilkunastu lat, w ciągu zaledwie kilku tygodni ich stosunki ulegają znacznej poprawie. Oczywiście jest to bardzo optymistyczne i podnoszące na duchu, nie mniej jednak czytając historię Marty nie mogłam oprzeć się pewnej irytacji, że wszystko poszło jej tak gładko. Mam trochę wrażenie, że poprawa stosunków z mężem spowodowana była jedynie ciążą Marty i pojawieniem się małego dziecka. Obawiam się, że gdy mała córeczka podrośnie i zacznie stwarzać kłopoty wychowawcze, mąż Marty znowu schowa głowę w piasek i będzie uciekał od problemów, a nieporozumienia w małżeństwie powrócą.
Zdecydowanie większą moją sympatię wzbudziła Kaja. Jej historia wydała mi się bardziej realna. W powieściach obyczajowych lubię realizm. Lubię, gdy bohaterowie są z krwi i kości, tacy jak my, i żeby coś osiągnąć, muszą się natrudzić i napocić. Niestety zauważyłam, że w wielu tego typu powieściach problemy często rozwiązują się niejako jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. "Podarunek" to dla mnie takie zwykłe "czytadełko" - owszem, ładna historia, przyjemnie się czyta (pomimo dość prostego i takiego konkretnego języka, przez co czasami miałam wrażenie że czytam nie powieść, a jakiś reportaż), ale nazywanie jej wybitną to zdecydowana przesada.
Jeden cytat szczególnie zapadł mi w pamięć: "Marta (...) nauczyła się przyjmować rzeczywistość selektywnie. Wszystkie małe sprawy, które nie miały znaczenia, zostawiała ich własnemu biegowi, a koncentrowała się na tych naprawdę istotnych." Myślę, że to właśnie jest nauka, którą wyniosę z tej lektury.
"Podarunek" to ładna opowieść o tym, że bardzo często szukamy szczęścia gdzieś daleko i nie chcemy poczuć się szczęśliwi, dopóki wszystko w naszym życiu nie będzie poukładane i nie będzie chodziło jak w zegarku. Tymczasem szczęście to pojedyncze, drobne chwile, które trzeba umieć zauważyć pośród codziennych zmartwień i problemów. Szczęście to tak naprawdę stan naszego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-30
2015-09-10
Udało mi się przeczytać tę książkę dopiero za drugim podejściem. Za pierwszym razem dobrnęłam mniej więcej do dwóch trzecich i nie dałam rady czytać dalej. Dlaczego? Chyba dlatego, że ta historia bardzo mnie męczyła i napawała zbyt dużym niesmakiem, aby czytanie jej było przyjemnością. Odłożyłam ją więc na półkę i ponownie sięgnęłam po nią dopiero po kilku latach. Tym razem udało mi się doczytać do końca, bo starałam się trzymać dystans do opisywanej sytuacji, chociaż i tak momentami było ciężko.
Nie chciałabym żebyście mnie źle zrozumieli – książka jest dobra, wręcz bardzo dobra i godna polecenia. Nie jest to standardowy głupi romans, jakich wiele, ale niebanalna historia na wysokim poziomie, obfitująca w wiele mądrych spostrzeżeń i przemyśleń. Problem polega na tym, że opisana w niej sytuacja jest bardzo kontrowersyjna, a ja do końca nie mogłam zdecydować, jakimi uczuciami darzę poszczególnych bohaterów. Niby wydawało się to proste – to Rachel i Dex są tymi pozytywnymi bohaterami i to ich stronę mamy trzymać. Ale nie da się ukryć, że to co robią, jest bardzo złe. Im dalej brnęłam w tę historię, tym większą niechęć czułam do tej dwójki. Przede wszystkim do Rachel. To, co łączy ją z Darcy, nie jest przyjaźnią, a jedynie jakąś chorą służalczością wobec niej. Takie cechy drugiej osoby jak uroda, popularność, przebojowość, mogą imponować małej dziewczynce lub nastolatce, która wierzy, że przebywanie u boku kogoś takiego zwiększy jej własną atrakcyjność. Ale dorosła kobieta powinna posiadać umiejętność weryfikacji swoich znajomości. Rachel jest całkowicie świadoma tego, jak toksyczną osobą jest Darcy. W zasadzie cały czas zauważa jej wady, przedstawia nam ją jako złą, zepsutą egoistkę, nieustannie rozpamiętuje różne wydarzenia z przeszłości w których została przez Darcy skrzywdzona, a mimo to wciąż mianuje ją swoją najlepszą przyjaciółką. Czy to nie jest jakaś herezja? Dlaczego już dawno nie zerwała tej przyjaźni, widząc, jak ona jest toksyczna? Są wg mnie dwie odpowiedzi: albo Rachel pod względem rozumienia znaczenia słowa „przyjaźń” zatrzymała się na poziomie nastolatki i nadal próbuje się „ogrzać” w blasku Darcy, albo cała sytuacja jest totalnie naciągana i w realnym życiu taka przyjaźń nie miałaby prawa istnienia. Darcy jest zepsutą osobą, znam takich ludzi osobiście, ale nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy przyjaźnić się z nimi, a wręcz kilka znajomości z czasów licealnych zerwałam właśnie dlatego, że z wiekiem zmądrzałam i zaczęłam dostrzegać toksyczność niektórych osób. To nie Darcy była w tej historii najbardziej irytująca. Tacy ludzie jak ona istnieją i nic na to nie poradzimy. To Rachel, jako ta mądrzejsza, powinna taką przyjaźń już dawno zakończyć. Tkwienie w niej na siłę doprowadziło tylko do tego, że Rachel stała się przyjaciółką fałszywą i nielojalną. I to chyba właśnie ten jej fałsz był tym, co w tej książce irytowało mnie najbardziej. Owszem, Darcy była złą i zepsutą osobą, ale to nie dawało nikomu prawa do tak bezczelnego oszukiwania jej. Dlatego właśnie ta historia mnie zmęczyła - cały czas zastanawiałam się, kto tu jest tym dobrym, a kto złym, i tak naprawdę do tej pory nie wiem.
Powieść oceniam jako bardzo dobrą, chociaż dość trudną. Ale jest to właśnie jedna z takich książek, które zmuszają do przemyśleń i zapadają głęboko w pamięć.
Udało mi się przeczytać tę książkę dopiero za drugim podejściem. Za pierwszym razem dobrnęłam mniej więcej do dwóch trzecich i nie dałam rady czytać dalej. Dlaczego? Chyba dlatego, że ta historia bardzo mnie męczyła i napawała zbyt dużym niesmakiem, aby czytanie jej było przyjemnością. Odłożyłam ją więc na półkę i ponownie sięgnęłam po nią dopiero po kilku latach. Tym razem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-27
Niestety jestem zawiedziona tą książką, gdyż sądząc po tak wielu znakomitych opiniach spodziewałam się naprawdę dobrej literatury, a tym czasem dostałam kolejne lekkie i banalne czytadło, ktòre czyta się w kilka godzin, a jeszcze szybciej zapomina. Zawarta w nim historia mogłaby być rzeczywiście interesująca i poruszająca, gdyby tylko za jej opisanie zabrał się ktoś faktycznie obdarzony talentem pisarskim i umiejętnością wzbudzania w czytelniku głębokich emocji. Przy całym szacunku do autorki, uważam, iż jest ona kolejnym przykładem tego, że niestety w dzisiejszych czasach książki może pisać każdy, a żeby odnieść sukces na polskim rynku wydawniczym nie trzeba posiadać żadnych ponadprzeciętnych umiejętności literackich. Kròtkie zdania, proste słownictwo, sztuczne dialogi, mocno spłycone (a wręcz banalne) opisy emocji bohaterów - to wszystko sprawiło, że miałam wrażenie (podobnie z resztą jak przy "Milaczku"), iż czytam książkę napisaną przez gimnazjalistę. W dodatku historia o fikcyjnym małżeństwie, zawartym jedynie z rozsądku, w zaledwie miesiąc od śmierci ukochanego męża, miała chyba dodać całej sytuacji dramaturgii, we mnie jednak wzbudziła jedynie niesmak. Śmiem podejrzewać, że Łukasz nie będzie wiernym mężem, i że gdy tylko w jego związku z Pauliną pojawi się kryzys, biedaczek pòjdzie się upić w barze, a potem wyląduje w łóżku seksownej blondynki, tak jak to wielokrotnie robił pod nieobecność Pauliny ( ktòrą rzekomo tak bardzo kochał).
Być może się czepiam. Ale przeczytałam w swoim życiu naprawdę dużo książek i zapewniam was, że wbrew temu, o czym zapewnia nas informacja na okładce, jakoby "Po prostu bądź" było najpiękniejszą historią o miłości, istnieje wiele powieści dużo piękniejszych i mądrzejszych.
Jednocześnie wiem, że pani Magdalena Witkiewicz potrafi pisać dobre książki. "Opowieść niewierniej" i "Pierwsza na liście" naprawdę mi się spodobały i utkwiły w mojej pamięci. Tym razem jednak autorka zdecydowanie nie trafiła w mój gust.
Niestety jestem zawiedziona tą książką, gdyż sądząc po tak wielu znakomitych opiniach spodziewałam się naprawdę dobrej literatury, a tym czasem dostałam kolejne lekkie i banalne czytadło, ktòre czyta się w kilka godzin, a jeszcze szybciej zapomina. Zawarta w nim historia mogłaby być rzeczywiście interesująca i poruszająca, gdyby tylko za jej opisanie zabrał się ktoś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-17
Druga część trylogii "Stulecie" wciągnęła mnie bardziej niż pierwsza, ale jednocześnie trochę przytłoczyła - ilością wątków i bohaterów. Jakoś ciężko było mi zapamiętać kto jest kim. Przydałoby się jakieś drzewo genealogiczne obrazujące zawiłe powiązania między poszczególnymi bohaterami, zwłaszcza, że prawie każdy z nich miał nieślubne dziecko - okazuje się, że pokolenie naszych dziadków wcale nie było tak pruderyjne, jak nam się nieraz wydaje. Odniosłam wręcz wrażenie, że swoją rozwiązłością nieraz wcale nie ustępowali wielu współczesnym ludziom :) Moją konsternację pogłębiało wrażenie, że wielu bohaterów ma podobne imiona: Walter, Willi, Werner, czy też Grigorij, Greg, Georgy - w pewnym momencie zaczęło mi się wszystko mieszać. Wiem, wiem - niedostatecznie się skupiałam - to zapewne prawda, ale dowodzi to temu, że powieść jednak nie pochłonęła mnie tak bardzo, abym zapomniała przy niej o Bożym świecie. Muszę się przyznać, że niektóre fragmenty omijałam - zawiłe dywagacje na tematy polityczne oraz drastyczne sceny tortur i morderstw.
To na minus. A co na plus? Nie przepadam za historią, ale trylogia "Stulecie" przedstawia wydarzenia XX w. w taki sposób, że niejednokrotnie czułam ciarki na plecach. Czytając suche podręcznikowe opisy faktów historycznych, rzadko myślimy o tym, że w tych wydarzeniach uczestniczyli zwykli ludzie, którzy odczuwali strach, ból, niepewność jutra, a każdy dzień mógł być tym ostatnim dla nich lub kogoś im bliskiego. Pomyślmy o tym następnym razem, gdy przyjdzie nam do głowy ponarzekać na to, jaki to mamy teraz ciężkie życie i jakie trudne czasy obecnie nastały.
Druga część trylogii "Stulecie" wciągnęła mnie bardziej niż pierwsza, ale jednocześnie trochę przytłoczyła - ilością wątków i bohaterów. Jakoś ciężko było mi zapamiętać kto jest kim. Przydałoby się jakieś drzewo genealogiczne obrazujące zawiłe powiązania między poszczególnymi bohaterami, zwłaszcza, że prawie każdy z nich miał nieślubne dziecko - okazuje się, że pokolenie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-16
Piękna, wartościowa i doskonale napisana powieść o początkach chrześcijaństwa i ludziach, którzy za swoją wiarę gotowi byli oddać życie. Największe wrażenie zrobiły na mnie historie znane mi z Pisma Świętego, które zostały tutaj przedstawione tak, że czułam się, jakbym ja sama była ich świadkiem.
Niejednokrotnie podczas czytania przechodziły mnie ciarki. Autor zwrócił uwagę przede wszystkim na szczegóły i emocje uczestników, dzięki czemu nie mamy do czynienia jedynie z suchą relacją, ale z niesamowitymi opowieściami, w których brali udział zwykli ludzie. Niesamowite jest też to, że ludzie ci,
mimo że żyli w tak odległych od nas czasach, tak naprawdę byli do nas bardzo podobni. Tak samo jak my odczuwali miłość, tęsknotę, strach. Wydarzenia z Ewangelii zyskały dla mnie dzięki tej książce nowe znaczenie. Gorąco polecam, nie tylko jako powieść religijną, ale również jako świetną powieść historyczną.
Piękna, wartościowa i doskonale napisana powieść o początkach chrześcijaństwa i ludziach, którzy za swoją wiarę gotowi byli oddać życie. Największe wrażenie zrobiły na mnie historie znane mi z Pisma Świętego, które zostały tutaj przedstawione tak, że czułam się, jakbym ja sama była ich świadkiem.
Niejednokrotnie podczas czytania przechodziły mnie ciarki. Autor zwrócił...
2015-08-30
Czy może mi ktoś wytłumaczyć, dlaczego ta książka zbiera aż tyle pochlebnych
recenzji, a dla wielu osób jest wręcz „rewelacyjna”? Czy naprawdę aż tylu czytelników jest aż tak mało wymagających? „Milaczek” to debiut literacki Magdaleny Witkiewicz, ale moim zdaniem jest to debiut bardzo przeciętny. Zupełnie nie zgadzam się z opisem na okładce, jakoby była to powieść inteligentna. Wg mnie jest wręcz przeciwnie – nie wymaga ona od czytelnika żadnego zaangażowania intelektualnego. Można to oczywiście uznać za zaletę – takie książki zdecydowanie przydają się wtedy, gdy po całym dniu pracy i obowiązków pragniemy zrelaksować się czytając jakąś miłą historyjkę, przy której nie musimy się zbytnio skupiać. Pod tym względem „Milaczek” spełnia swoją funkcję idealnie. Niezbyt wyszukana fabuła, proste słownictwo, krótkie,
nieskomplikowane zdania – to wszystko sprawia, że książkę możemy przeczytać
myśląc w międzyczasie o niebieskich migdałach, a i tak będziemy wiedzieć, o co w niej chodzi. Nie twierdzę że mi się nie podobała, owszem, całkiem miło się czytało (zwłaszcza końcówkę), ale wolę jednak bardziej ambitne rzeczy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka mogła być równie dobrze napisana przez gimnazjalistę. Czytałam dwie inne powieści Magdaleny Witkiewicz – „Opowieść niewiernej” i „Pierwsza na liście” i obie były dużo, dużo lepsze. Ciężko mi uwierzyć, że „Milaczka” napisała ta sama autorka, ale rozumiem, że debiut nie zawsze musi być rewelacyjny i cieszę się, że pani Magdalena się rozkręciła. Myślę że sięgnę po inne jej książki bo wiem, że stać tę autorkę na dużo więcej.
Czy może mi ktoś wytłumaczyć, dlaczego ta książka zbiera aż tyle pochlebnych
recenzji, a dla wielu osób jest wręcz „rewelacyjna”? Czy naprawdę aż tylu czytelników jest aż tak mało wymagających? „Milaczek” to debiut literacki Magdaleny Witkiewicz, ale moim zdaniem jest to debiut bardzo przeciętny. Zupełnie nie zgadzam się z opisem na okładce, jakoby była to powieść...
2015-08-23
„PS. Kocham Cię”, to piękna, mądra historia o miłości silniejszej niż śmierć, ale również o tęsknocie i trudzie życia z olbrzymią stratą. Aż niewiarygodne, że autorka pisząc tę powieść miała zaledwie 25 lat. Moim zdaniem wykazała się dużą dojrzałością i umiejętnością obserwacji ludzkich zachowań i uczuć. Jestem zdumiona, że tak młoda osoba była w stanie w tak wiarygodny sposób opisać uczucia, jakie towarzyszyły Holly po śmierci ukochanego męża, jej poczucie bezsensu, zagubienie nawet wśród najbliższych osób, miotanie się pomiędzy próbami pogodzenia się ze śmiercią męża, a głęboką tęsknotą i rozpaczą. W dodatku autorka stworzyła niby prostą, ale jednak niebanalną fabułę, w której, jak to w życiu, śmiech miesza się ze łzami, a szczęście z rozmaitymi smutkami i problemami. Może właśnie dlatego miałam wrażenie, że bohaterowie są bliskimi mi osobami, takimi jak ja albo ktoś z mojego najbliższego otoczenia. Bardzo współczuję Holly tragedii jaka ją spotkała, ale jednocześnie zazdroszczę, że w tych trudnych chwilach mogła liczyć na wsparcie tak wielu bliskich osób.
„PS. Kocham Cię”, to piękna, mądra historia o miłości silniejszej niż śmierć, ale również o tęsknocie i trudzie życia z olbrzymią stratą. Aż niewiarygodne, że autorka pisząc tę powieść miała zaledwie 25 lat. Moim zdaniem wykazała się dużą dojrzałością i umiejętnością obserwacji ludzkich zachowań i uczuć. Jestem zdumiona, że tak młoda osoba była w stanie w tak wiarygodny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-11
2015-07-16
Trochę szkoda mi czasu na recenzowanie tak dennej książki, jednak nie mogę się powstrzymać i muszę to zrobić. Dwa prymitywne, nudne opowiadania, które przeczytałam z wielkim trudem, bo zupełnie nie interesowało mnie, co się w nich dalej wydarzy. Zwykłe, głupawe romansidła, poziomem intelektualnym zbliżone do „50 twarzy Greya”. Może po prostu jestem mało romantyczna, ale w tego typu historiach zawsze irytuje mnie to, jak szybko ludzie się w sobie zakochują i w jak krótkim czasie stwierdzają, że pożądanie i niepohamowana chęć zaciągnięcia poznanej przed kilkoma dniami (w najlepszym przypadku tygodniami) osoby do łóżka to właśnie ta jedyna, wielka, dozgonna miłość. A gdzie tu czas na prawdziwe poznanie drugiej osoby, poznanie i zaakceptowanie jej złych stron, „przetestowanie” jej w najróżniejszych życiowych sytuacjach? Czegoś takiego tu nie ma, a nawet jeśli pojawiają się między kochankami jakieś konflikty, to już dwie strony dalej są szybciutko zażegnywane i oczywiście wszystko kończy się w łóżku. I chyba właśnie to oderwanie bohaterów od rzeczywistości najbardziej mnie irytowało. Aż chciałoby się, żeby mieli oni więcej problemów, musieli oni się trochę więcej namęczyć, spędzić trochę więcej czasu na budowaniu wspólnej relacji, zamiast od razu wskakiwać do łóżka.
Przewidywalna akcja, przewidywalni bohaterowie, banalne i prymitywne rozmowy między nimi, sprowadzające się przede wszystkim do wyrażania zachwytu sobą nawzajem. Autorka co prawda próbowała nadać sytuacji trochę dramatyzmu, wspominając o traumatycznych wydarzeniach z życia Darcy czy Prestona, jednak moim zdaniem zupełnie jej to nie wyszło. Darcy zadziwiająco beztrosko korzysta z życia jak na kogoś, kto zaledwie rok temu stracił oboje rodziców w pożarze, Preston natomiast co prawda podobno cierpi z powodu zdrady byłej narzeczonej, jednak dla mnie było to mało przekonujące. Może się czepiam, może jestem mało romantyczna, ale tego typu opowiastki zupełnie do mnie nie przemawiają. Jestem mocno zawiedziona, bo wiem, ze Nora Roberts potrafi pisać dobre powieści. Jednakże z tego co widzę, w jej dorobku znajdują się też bardzo słabe pozycje, zatem następnym razem będę bardzo uważać wybierając kolejną jej książkę do przeczytania.
Trochę szkoda mi czasu na recenzowanie tak dennej książki, jednak nie mogę się powstrzymać i muszę to zrobić. Dwa prymitywne, nudne opowiadania, które przeczytałam z wielkim trudem, bo zupełnie nie interesowało mnie, co się w nich dalej wydarzy. Zwykłe, głupawe romansidła, poziomem intelektualnym zbliżone do „50 twarzy Greya”. Może po prostu jestem mało romantyczna, ale w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06-05
"Upadek gigantów" to interesująca, wielowątkowa powieść, w której fikcja przeplata się z prawdą historyczną, a akcja obejmuje kilka lat tuż przed, w trakcie i tuż po I wojnie światowej. Bohaterami są ludzie z różnych warstw społecznych oraz z różnych krajów, które w tejże wojnie brały udział. Wojna sprawia, że ich drogi łączą się, a wielu bohaterów ulega na przestrzeni tych lat niesamowitej przemianie.
Przyznaję, że nie jestem pasjonatką historii i moja wiedza na temat I wojny światowej jest bardzo znikoma. Powieść Kena Folleta sprawiła jednak, że zaczęłam inaczej patrzeć na ten okres w dziejach świata. Bardzo często, wkuwając kolejne rozdziały z podręcznika do historii, nie zastanawiamy się w ogóle nad tym, jakie dramaty i tragedie przeżywali żyjący w tamtych czasach ludzie. Czytając "Upadek gigantów", razem z bohaterami odczuwałam najpierw nadzieję, że do wojny jednak nie dojdzie (mimo że przecież doskonale wiedziałam, że dojdzie), później strach o najbliższych biorących bezpośredni udział w walkach, a na koniec radość z tego, że wojna nareszcie się skończyła (żal mi ich tylko, że jeszcze nie wiedzą, że za chwilę wybuchnie następna...). Myślę, że nie doceniamy tego, że żyjemy w czasach względnie spokojnych, a dzięki telefonom i internetowi możemy mieć stały kontakt z najbliższymi nawet z drugiego końca świata. Dobrze, że istnieją powieści, które ukazują to ludzkie, a nie podręcznikowe oblicze historii.
Żeby jednak nie było tak idealnie, mam jedną uwagę - w moim odczuciu za dużo w tej powieści polityki i opisów działań wojennych. Mam wrażenie, że bohaterowie, nawet jeśli są kochankami, nie potrafią rozmawiać o niczym innym, jak tylko o wojnie i polityce. Jestem przekonana, że ludzie w tamtych czasach mieli jednak również inne sprawy i tematy do rozmów i tego mi w "Upadku gigantów" zdecydowanie zabrakło. Niektóre fragmenty niestety nudziły mnie tak bardzo, że nie byłam w stanie przez nie przebrnąć i po prostu je omijałam.
Przeczytanie tej ponadtysiącstronicowej powieści to wyzwanie, ale gorąco ją polecam, zwłaszcza miłośnikom historii. Mam nadzieję, że pozostałe części trylogii również trzymają poziom, ale przed ich przeczytaniem zrobię sobie jednak przerwę i sięgnę po coś lżejszego.
"Upadek gigantów" to interesująca, wielowątkowa powieść, w której fikcja przeplata się z prawdą historyczną, a akcja obejmuje kilka lat tuż przed, w trakcie i tuż po I wojnie światowej. Bohaterami są ludzie z różnych warstw społecznych oraz z różnych krajów, które w tejże wojnie brały udział. Wojna sprawia, że ich drogi łączą się, a wielu bohaterów ulega na przestrzeni tych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-10
Od dawna tęskniłam za mądrą, wartościową powieścią obyczajową, gdyż zdecydowana większość to słabej jakości opowiastki, które zazwyczaj nijak mają się do rzeczywistości. Nareszcie natrafiłam na to, czego szukałam! "Gwiazdy prowadzą do domu" to piękna, mądra, wzruszająca opowieść o ludziach, którzy potrafią odnaleźć szczęście pomimo wielu przeciwności losu. O miłości - matki do dziecka, mężczyzny do kobiety. O tym, że warto o tę miłość walczyć - nie przychodzi ona łatwo, ale właśnie taka wywalczona miłość jest najsilniejsza. A także o tym, że każdy zasługuje na miłość i szacunek. Do tego wyraziści bohaterowie, z których każdy jest inny, ale jednocześnie każdy jest tak realny, że mamy wrażenie jakbyśmy czytali o sobie samych. To jest właśnie to, co najbardziej doceniam w literaturze obyczajowej. Gorąco polecam.
Od dawna tęskniłam za mądrą, wartościową powieścią obyczajową, gdyż zdecydowana większość to słabej jakości opowiastki, które zazwyczaj nijak mają się do rzeczywistości. Nareszcie natrafiłam na to, czego szukałam! "Gwiazdy prowadzą do domu" to piękna, mądra, wzruszająca opowieść o ludziach, którzy potrafią odnaleźć szczęście pomimo wielu przeciwności losu. O miłości - matki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-27
Nie jest to żaden wybitny kryminał, ale raczej dość lekkie czytadło w formie kryminału. Nie mniej jednak mocno mnie wciągnęło i trzymało w napięciu do samego końca.
Nie jest to żaden wybitny kryminał, ale raczej dość lekkie czytadło w formie kryminału. Nie mniej jednak mocno mnie wciągnęło i trzymało w napięciu do samego końca.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-21
2015-03-19
"Przebudzenie" jest kolejną powieścią, w której King pokazuje, jak bujną posiada fantazję i jakie dziwa jest w stanie wymyślić. Przyznaję, że pierwsza część książki, do momentu Strasznego Kazania, wciągnęła mnie i miałam nadzieję, że zanosi się na ciekawą lekturę. Później jednak autor serwuje nam swoje standardowe chwyty: nadprzyrodzone zjawiska, pomieszanie rzeczywistości ze snem, różne straszliwe i obrzydliwe potwory... wszystko to pojawia się w każdej jego powieści i przy lekturze pierwszej z nich było nawet fajne, teraz już jednak nie robi na mnie większego wrażenia. A wręcz wszystkie te fragmenty, które mają być niby takie straszne i sprawiać, że czytelnikowi włosy staną dęba, we mnie powodują zaledwie uśmiech politowania, a w najlepszym wypadku grymas zniesmaczenia. Nie krytykuję Kinga jako pisarza - pod tym względem jest naprawdę dobry i szanuję go za to. Po prostu przekonałam się, że nie jestem fanką tego typu literatury i temu panu już podziękuję.
"Przebudzenie" jest kolejną powieścią, w której King pokazuje, jak bujną posiada fantazję i jakie dziwa jest w stanie wymyślić. Przyznaję, że pierwsza część książki, do momentu Strasznego Kazania, wciągnęła mnie i miałam nadzieję, że zanosi się na ciekawą lekturę. Później jednak autor serwuje nam swoje standardowe chwyty: nadprzyrodzone zjawiska, pomieszanie rzeczywistości...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-21
Fenomenalny thriller, doskonale przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, w dodatku napisany naprawdę dojrzałym językiem. Niesamowicie wciąga i przysparza niemal o palpitacje serca. Wrażenie zrobiła na mnie przede wszystkim pierwsza połowa, w której dopiero zaznajamiamy się z bohaterami i dzięki sprytnej grze, jaką autorka z nami prowadzi, nie jesteśmy w stanie określić, kto z bohaterów jest tym dobrym, a kto tym złym.
Świetnym pomysłem było przedstawienie sytuacji z punktu widzenia obojga bohaterów na zmianę. Czytając rozdział pisany z punktu widzenia Nicka, byłam przekonana, że to on jest tu ofiarą, a jego żona jest tym czarnym charakterem. Za chwilę jednak zaczynałam czytać kolejny rozdział pisany tym razem z punktu widzenia Amy i od razu moja opinia o tych dwojgu zmieniała się niemal o sto procent.
Co ciekawe - mimo, że w powieści nie ma raczej brutalnych scen i mamy do czynienia przede wszystkim z przemocą psychiczną, a nie fizyczną, naprawdę czułam przerażenie, a gdy czytałam tę książkę wieczorem, później bałam się zgasić światło i nie mogłam spokojnie zasnąć...
W zasadzie mam tylko jedną małą uwagę - byłam trochę zawiedziona zakończeniem, bo w sumie było ono łatwe do przewidzenia i miałam jednak nadzieję, że na koniec wydarzy się coś bardziej spektakularnego. Nie zmienia to jednak faktu, że "Zaginiona dziewczyna" to thriller niemal doskonały. Gorąco polecam.
Fenomenalny thriller, doskonale przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, w dodatku napisany naprawdę dojrzałym językiem. Niesamowicie wciąga i przysparza niemal o palpitacje serca. Wrażenie zrobiła na mnie przede wszystkim pierwsza połowa, w której dopiero zaznajamiamy się z bohaterami i dzięki sprytnej grze, jaką autorka z nami prowadzi, nie jesteśmy w stanie określić,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-10
Przyznaję, że początek był ciężki (żeby nie powiedzieć: nudny) i po dobrnięciu do 200 strony stwierdziłam, że w ogóle nie interesuje mnie, co wydarzy się dalej. Postanowiłam, że dalej nie czytam i odłożyłam książkę na półkę. Coś mi jednak nie dawało spokoju i po kilku dniach pomyślałam: no dobra, robimy drugie podejście. I całe szczęście że tak się stało! Dalsza część książki wciągnęła mnie tak mocno, że nie mogłam się oderwać, mimo ze oczy same zamykały mi się już ze zmęczenia. Krótkie rozdziały jeszcze bardziej utrudniały oderwanie się od lektury - za każdym razem mówiłam sobie: przeczytam jeszcze tylko ten jeden króciutki rozdział i idę spać - i tak mijała godzina, a ja zamiast jednego rozdziału przeczytałam ich dziesięć.
"Pielgrzym" to doskonale przemyślany i skonstruowany thriller, który (gdy już się przebrnie przez pierwsze 200 stron) trzyma w napięciu do samego końca. Nie brakuje w nim brutalnych scen, ale dla równowagi mamy też sporo wzruszeń i humoru (w tej kwestii moim idolem jest zdecydowanie dyrektor hotelu w Bodrum :). Okazuje się, że nawet najwięksi twardziele miękną, gdy na szali postawione zostaje życie ich ukochanego dziecka. I chociaż w sumie od początku wiadomo, jak ta historia się skończy, droga do jej rozwiązania jest skomplikowana i zagmatwana, a jej wielowątkowość sprawia, że na pewno nie będziemy się nudzić. Idealny materiał na rewelacyjny film.
Przyznaję, że początek był ciężki (żeby nie powiedzieć: nudny) i po dobrnięciu do 200 strony stwierdziłam, że w ogóle nie interesuje mnie, co wydarzy się dalej. Postanowiłam, że dalej nie czytam i odłożyłam książkę na półkę. Coś mi jednak nie dawało spokoju i po kilku dniach pomyślałam: no dobra, robimy drugie podejście. I całe szczęście że tak się stało! Dalsza część...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na słuchowiska o. Szustaka trafiłam kilka tygodni temu przez zupełny przypadek, ale od tamtej pory niemal każdą wolną chwilę spędzam na słuchaniu jego wykładów i konferencji. Wielokrotnie próbowałam sama czytać Pismo Święte, jednak rzadko kiedy potrafiłam dostrzec w przeczytanych historiach jakieś odniesienie do konkretnych sytuacji w moim życiu. Potrzebowałam kogoś, kto pokaże mi głębię tkwiącą w zapisanych tam słowach. I o. Szustak właśnie to robi. Poprzez głęboką i niezwykle dokładną analizę historii o biblijnym Gedeonie pokazuje nam, że Bóg daje nam dokładne wskazówki, w jaki sposób, krok po kroku, mamy stawić czoła naszym lękom, które są nieodłączną częścią życia każdego z nas. Wykład "Garnek strachu" jest, nie boję się użyć tego słowa (a używam go rzadko), naprawdę fenomenalny i wprost nie mogłam się od niego oderwać dopóki nie wysłuchałam go do końca. Niestety jestem osobą, której lęk (zazwyczaj nieuzasadniony) towarzyszy dość często, ale teraz już wiem, że nie tylko ja mam ten problem, i wiem też, jak mogę sobie z nim radzić. Jeśli ktoś twierdzi, że z tego wykładu nie dowiedział się niczego, czego nie wiedziałby już wcześniej, to jestem dla niego pełna podziwu (mówię to zupełnie szczerze), ponieważ ja sama nie wpadłabym nawet na połowę rzeczy, które zostały tam omówione.
Na pewno wysłucham "Garnku strachu" jeszcze kilka razy, po to, aby jak najdokładniej zapamiętać jego treść i móc stosować wskazówki o. Szustaka w swoim życiu.
Na słuchowiska o. Szustaka trafiłam kilka tygodni temu przez zupełny przypadek, ale od tamtej pory niemal każdą wolną chwilę spędzam na słuchaniu jego wykładów i konferencji. Wielokrotnie próbowałam sama czytać Pismo Święte, jednak rzadko kiedy potrafiłam dostrzec w przeczytanych historiach jakieś odniesienie do konkretnych sytuacji w moim życiu. Potrzebowałam kogoś, kto...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to