-
ArtykułyRękopis „Chłopów” Władysława Stanisława Reymonta na liście UNESCOAnna Sierant1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 21 czerwca 2024LubimyCzytać540
-
ArtykułyWejdź do świata, który przyspiesza bicie serca. Najlepsze kryminały w StorytelLubimyCzytać2
-
ArtykułyW poszukiwaniu autentyczności. Idea przewodnia i pierwsi goście 16. Festiwalu Conrada ogłoszeniLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-03-21
2024-03-11
Jeśli jesteście fanami Igrzysk Śmierci i Czerwonej Królowej, a wątek romantyczny jest tym, co uwielbiacie, to jest to pozycja, którą MUSICIE przeczytać.
Złodziejka ze slumsów i Książę, przyszły Egzekutor.
Pea dyn kradnie srebrne monety, Kai kradnie moce utalentowanym Elitarnym.
Ona nie posiada żadnych darów w królestwie, które traktuje to jako wypaczenie i zbrodnie. On od lat jest szkolony do zadawania bólu i okrucieństwa.
Kiedy ich ścieżki się przetną, będą zmuszeni do rywalizacji w brutalnym turnieju, z którego nie wszyscy wyjdą żywi.
Zaczynając czytać Powerless nie miałam żadnych oczekiwań, tylko tyle, że książka przewijała mi się w zagranicznych mediach, ale już po kilku stronach miałam… „o WOW, jakie to jest dobre!”. A im dalej, tym uczucie się pogłębiało. Jest to powieść, która przypomniała mi moje ulubione historie sprzed lat, gdy zaczynałam przygodę z fantastykę i każdą stronę czytałam z bananem na ustach.
Całkowicie pochłonęła mnie niesamowicie wciągająca fabuła, która choć może nie najoryginalniejsza, jest piekielnie wciągająca. Akcja dobrze zrównała się z tempem historii, a wszystko dodatkowo nakręcała intensywna chemia między bohaterami. Nie zabrakło szczypty humoru, przekomarzań i przede wszystkim, jasno i dobrze wykreowanego świata, uniwersum, w którym nastąpiła Plaga, dziesiątkując królestwo, ale tym, którzy przeżyli, zostawiając dar w postaci mocy. Temat world buildingu, historii świata, wszelkich smaczków z nim związanych, został potraktowany poważnie i zagłębianie się w każde kolejne niuanse było świetnym przeżyciem.
Zaskoczyła mnie również kreacja bohaterów. Ich emocje były żywe, burzliwe, niejednokrotnie mi samej się udzielały. Każdy z nich posiada skomplikowaną przeszłość, która wywiera wpływ na obecne decyzje. Nie są przy tym wyidealizowani, cukierkowi, wręcz przeciwnie. Popełniają błędy, ba, mogą nawet zirytować czytelnika.
I to, co najbardziej uwielbiam, powolne rozpalanie się emocji, cudowne slow-burn, i to w połączeniu z enemies to lovers. Myślę, że fani wątków romantycznych pokochają tę książkę właśnie za to. Mnie zachwycił, choć nie ukrywam, że po lekturze wciąż mam niedosyt.
Autorka zgrabnie łączy wątek romantyczne wraz z niebezpiecznym turniejem, w którym główna bohaterka nie chce brać udziału, ale niejako zostaje zmuszona, z intrygami i marzeniami o zemście, tworząc w ten sposób niezapomnianą historię, od której ciężko się oderwać.
Powerless to powieść idealnie nadająca się dla fanów fantastyki lubiących bardziej rozbudowane światy, napięcie i mocną dynamikę, a przy tym intensywnie rozwijający się wątek romantyczny, który choć nie jest pierwszoplanowy, to mocno walczy o uwagę czytelnika. Ta powieść na pewno zostawi ślad w sercach czytelników i zachwyci niejedną osobę.
Jeśli jesteście fanami Igrzysk Śmierci i Czerwonej Królowej, a wątek romantyczny jest tym, co uwielbiacie, to jest to pozycja, którą MUSICIE przeczytać.
Złodziejka ze slumsów i Książę, przyszły Egzekutor.
Pea dyn kradnie srebrne monety, Kai kradnie moce utalentowanym Elitarnym.
Ona nie posiada żadnych darów w królestwie, które traktuje to jako wypaczenie i zbrodnie. On od...
Kobieta, którą chciano spalić żywcem, szukająca zemsty.
Były generał pragnący spłacić dług i ocalić życie przyjaciela.
Dziewczyna połączona z bóstwem kłamstw, poszukująca wolności.
A dookoła świat zniszczony przez bogów, o których próbują zapomnieć.
Początkowo „Bogobójczyni” pozytywnie mnie zaskoczyła. Potem zauroczyła. A na koniec złamała serce… wielokrotnie.
Osoby śledzące mój profil wiedzą, że uwielbiam książki mroczne, niepokojące, poryte (a im bardziej, tym lepiej) oraz z nieoczywistymi bohaterami o szarej moralności. A tutaj mamy to wszystko. I to w otoczce świata zrujnowanego przez chciwość ludzi i bogów, straty bliskich, utraconych planów i marzeń. Momentami klimat powieści był, aż ciężki od unoszącej się w powietrzu beznadziei, co tym mocniej mnie angażowało w historie.
To co najbardziej kocham w powieści jest wyjątkowe uniwersum. Uwielbiam motyw bóstw, a tym razem został on przedstawiony w zupełnie inny sposób. Okrutnych bogów, którzy do istnienia i potęgi potrzebują wiary i ofiar oraz datków, jednak gdy niemal niszczą świat królestwo ludzi rozpoczyna z nimi zagorzałą walkę. I aby powstrzymać chciwe istoty, wiara w nich zostaje całkowicie zakazana, choć w jednym mieście dalej można sunące po ulicach zmory, ledwie przypominające potężne istoty, jakimi były kiedyś.
To powieść, gdzie bohaterowie muszą walczyć na każdym kroku. Z ludźmi, bogami, demonami, z własnymi słabościami i lękami.
Zdecydowanie jest to powieść dla osób kochających motyw podróż i mroczny, ciężki klimat. Znakomicie napisana zapowiada początek mocarnej serii (najprawdopodobniej dylogia). I choć momentami tempo akcji nie było równe, intrygująca linia fabularna pcha czytelnika dalej. Pomimo przeczytanej niezliczonej ilości książek jest w niej ogrom świeżości i oryginalności, trudno jest mi nawet porównać ją do innych pozycji.
Jeśli zachwyciła Was szata graficzna, to pomyślcie, tylko że środek jest jeszcze lepszy.
Kobieta, którą chciano spalić żywcem, szukająca zemsty.
Były generał pragnący spłacić dług i ocalić życie przyjaciela.
Dziewczyna połączona z bóstwem kłamstw, poszukująca wolności.
A dookoła świat zniszczony przez bogów, o których próbują zapomnieć.
Początkowo „Bogobójczyni” pozytywnie mnie zaskoczyła. Potem zauroczyła. A na koniec złamała serce… wielokrotnie.
Osoby...
Co się wydarzyło, zanim Viv odłożyła na bok miecz i otworzyła jedyne w swoim rodzaju miejsce kawą i wypiekami pachnące?
„Legendy i latte” zachwyciły mnie przede wszystkim niesamowitą otulającą atmosferą, ciepłem płynącym ze środka i komfortem z czytania książki. Nie rozumiałam pojęcia „comfort book”, zanim po nią nie sięgnęłam i… przepadłam.
Tego wszystkiego oczekiwałam po kontynuacji (która choć jest kontynuacją, to dzieje się wcześniej!), a otrzymałam zdecydowanie więcej. Utrzymany został otulający klimat powieści, jednak doprawiony ostrym humorem i kilkoma niecenzuralnymi słowami, ale tym, czego w poprzedniej części mi zabrakło: porządną linią fabularną, intrygami, spiskami, nutką tajemnicy. Cudownie było obserwować, jak Viv jednocześnie pomaga stanąć na nogi zakurzonej, podupadającej księgarni, o której cały świat zapomniał, a z drugiej strony dzierży w dłoni miecz i rozprawia się z łotrami.
Stylowo powieść jest napisana świetnie. Zarówno można potraktować ją jako lekką, rozluźniającą lekturę przed snem, żeby po prostu odpocząć i dobrze się bawić, jak również jako porządny kawał fantastyki dla każdego. Nie ma tutaj mocno rozbudowanego świata, czy skomplikowanego systemu magicznego, ale ciekawie zarysowane postaci, wiele rozmaitych ras i szczypta intrygującej magii.
Możemy być również świadkami pierwszej, delikatnej i nieśmiałej miłości, która dla mnie osobiście była najsłabszym wątkiem w powieści. Traktowałam ją bardziej jako bliską przyjaźń, niż głębsze uczucia.
Kiedy dotarłam do zakończenia powieści, po prostu popłakałam się. Strasznie smutno mi, że ta historia już się zakończyła, choć jednocześnie cieszyłam się, że miała swoją kontynuację w Legendach i latte…,po które najchętniej od razu bym sięgnęła. Nie doradzę Wam, w jakiej kolejności czytać, bo każda perspektywa ma swój urok.
Co się wydarzyło, zanim Viv odłożyła na bok miecz i otworzyła jedyne w swoim rodzaju miejsce kawą i wypiekami pachnące?
„Legendy i latte” zachwyciły mnie przede wszystkim niesamowitą otulającą atmosferą, ciepłem płynącym ze środka i komfortem z czytania książki. Nie rozumiałam pojęcia „comfort book”, zanim po nią nie sięgnęłam i… przepadłam.
Tego wszystkiego oczekiwałam...
Czas na mocny finał z przytupem! Pełny pikanterii, buzującej chemii oraz nasączony sporą dawką emocji.
W świecie elfów rozgorzała wojna. Nikomu nie można zaufać, Dwór Cierni rozpada się, a zraniona i oszukana Abriella nie zamierza opowiedzieć się po żadnej ze stron. Jednak jej niezdecydowanie może kosztować życie setek niewinnych.
„Nasze zerwane więzi” to idealny przykład za co kocham dylogię: jeden tom często to za mało, aby dobrze rozbudować świat i rozwinąć linie fabularną, natomiast już dwa to cudowna mieszanka, w której autor może zawrzeć swoje wszystkie pomysły, rozbudzić ciekawość czytelnika, zmiażdżyć jego serducho na proch i magicznie je uleczyć. Tak było i w tym przypadku.
Tym razem nie jest to książka akcji. Stoi klimatem, powolnym budowaniem napięcia, frustracją i rozczarowaniem głównej bohaterki. Skupienie na emocjach, rozgoryczeniu oraz wielu rozterkach moralnych jak postąpić. I choć rozumiem, że niejedną osobę jej postawa mogłaby drażnić, to doskonale potrafiłam wczuć się w jej historie i zrozumieć targające nią emocję. Jednocześnie obserwowałam ogromną zmianę, jaką przeszła, od osoby, nienawidzącej fae i ich świata, po zranioną i zakochaną dziewczynę, która doskonale odnalazła się w nowej krainie.
Najlepszą częścią i filarem serii, jest wątek romantyczny, oraz wszelkie aspekty z nim związane. Chemia między bohaterami była wyczuwalna na każdej stronie i, niczym wisienka na torcie, nie mogłam się doczekać, aż bohaterowie przejdą do konsumpcji. I nie ukrywam, ale tyle czekałam na pewne sceny, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby było ich więcej.
Zakończenie pozostawiło mały niedosyt, czuję, że nie jest to ostateczna kropka i kilka rzeczy wciąż nie zostało dopowiedzianych. Czy to oznacza, że możemy spodziewać się kolejnej powieści w tym uniwersum? Mam nadzieję, że tak.
Styl autorki jest lekki niczym piórko, płynny i wciągający w historie. Nie jest to historia jedyna w swoim rodzaju, niesztampowa, ale cudowne guilty pleasure i odprężająca rozrywka. Uwielbiam takie książki, ponieważ cudownie przy nich odpoczywam i daje się porwać fabule. Zdecydowanie jest to pozycja, która może oczarować fanów Dworów, „Królestwa mostu”, „Krwi i popiołu” czy „Okrutnego księcia”.
Czas na mocny finał z przytupem! Pełny pikanterii, buzującej chemii oraz nasączony sporą dawką emocji.
W świecie elfów rozgorzała wojna. Nikomu nie można zaufać, Dwór Cierni rozpada się, a zraniona i oszukana Abriella nie zamierza opowiedzieć się po żadnej ze stron. Jednak jej niezdecydowanie może kosztować życie setek niewinnych.
„Nasze zerwane więzi” to idealny...
Znacie to uczucie, gdy zaczynacie czytać jakąś książkę i macie aż dreszcze na skórze, bo czujecie, że będzie tak dobra, że ciężko będzie się oderwać? Właśnie tak miałam w trakcie czytania „Cmentarza osobliwości”.
Krętacz, oszust, spryciarz, złodziej. To tylko kilka określeń, jakimi obrzucano Maximusa Opokę, a będąc szczerym, jedne z łagodniejszych określeń. Gdy jako diler, silnie uzależniającej halucynogennej substancji Łzy oraz prawa ręka szefa miejscowej kasty, zostaje uznany za zdrajcę i złodzieja musi jak najszybciej zniknąć z powierzchni ziemi. Narażając się najgroźniejszemu oprychowi Max doskonale wie, że każdy jego znajomy szybciej zdradzi go, żeby dostać kilka monet, niż zaryzykuje swoje życie.
Idealnie w czas do jego drzwi puka mężczyzna, który oferuję mu szansę na zupełnie nowe życie, choć nie wspomina o tym, jak krótkie, pełne potworów i niebezpieczne może ono być.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, gdy zaczęła czytać „Cmentarz osobliwości” był niesamowity klimat powieści. Całkowicie nowe uniwersum, w którym świat żywych przenika się ze światem zmarłych, a śmierć nie jest ostateczną drogą, lecz dopiero początkiem. Rewelacyjnie wykreowane podstaw, zaczynając od mitologii, historii powstania świata, mściwych i chciwych bóstw, a kończąc na rozbudowanej idei życia po śmierci i tego, co się dzieje z człowiekiem. Dawno nie czytałam nic tak oryginalnego, unikatowego i świeżego, a przy tym jest to jedno z najciekawiej wykreowanych uniwersów, z jakimi miałam do tej pory styczność.
Jednak sam pomysł byłby niewystarczający, gdyby nie rewelacyjny warsztat pisarski autorki. Zdolności autorki do budowania napięci, tworzenia mrocznej niepokojącej atmosfery oraz barwnych i momentami przerażających, potworów jest godna uwagi, co sprawia, że niezwykle trudno było mi odłożyć powieść, choć na chwilę. Czułam się wciągnięta w historię już od pierwszych stron, a im więcej jej poznawałam, tym bardziej nie mogłam się oderwać, zwłaszcza gdy pojawiały się co rusz nowe tajemnice.
Nie wiem, czemu, ale uwielbiam bohaterów męskich pisanych okiem kobiet. I tak samo było w tym przypadku. Maximus Opoka to nie bohater, jakich znamy z większości powieści: to pełen dwuznaczności drań, którego dobro i interes zawsze znajduję się na pierwszym miejscu. Manipulant i cwaniak wiedzący co i jak powiedzieć, żeby przypodobać się innym. Jednocześnie pod tą skorupą interesowności skrywa się coś więcej i oglądanie jego metamorfozy było czystą przyjemnością. Jest to jeden z moich ulubionych typów bohatera, o szarej moralności, nieidealny i pełen wad, a przy tym piekielnie inteligentny i zabawny.
Najlepsze jednak w powieści, zaraz obok kreacji głównego bohatera i niesamowitej, mrocznej atmosfery, jest cmentarz. Niezwykły, osobliwy cmentarz, który przyprawiał mnie o dreszcze ekscytacji za każdym razem, gdy Max przekraczał jego próg. I powiem tylko: genialne, pomysłowe, świetnie wykreowane budzące uczucie niepokoju. Więcej nie dodam, ponieważ Cmentarz osobliwości warto odkryć samemu.
Podsumowując, to szalenie wciągająca powieść z pogranicza gatunku horroru oraz dark fantasy, która zanurzy czytelnika w świecie okrutnych bogów i życia niekończącego się po śmierci. Wyjątkowa mieszanka mrocznej atmosfery i potworów czyhających po zmroku, wymieszana z dużą dawką sarkastycznego humoru, tajemnic oraz intryg. To wszystko sprawia, że „Cmentarz osobliwości” jest fascynującą lekturą wynoszącą polską fantastykę na zupełnie nowy poziom, a dla mnie? Najprawdopodobniej najlepsza książka, jaką w tym roku przeczytałam i z niecierpliwością będę wyczekiwać finałowego, drugiego tomu.
Znacie to uczucie, gdy zaczynacie czytać jakąś książkę i macie aż dreszcze na skórze, bo czujecie, że będzie tak dobra, że ciężko będzie się oderwać? Właśnie tak miałam w trakcie czytania „Cmentarza osobliwości”.
Krętacz, oszust, spryciarz, złodziej. To tylko kilka określeń, jakimi obrzucano Maximusa Opokę, a będąc szczerym, jedne z łagodniejszych określeń. Gdy jako...
2023-07-28
Nie zapomnę, jak w 2016 sięgnęłam po „A z popiołów zrodzi się ogień”, wtedy wydany jako „Imperium ognia” i przepadłam. Zakochałam się w serii, jej mrocznym klimacie, nieidealnych i pełnych wątpliwości bohaterach, ich rozterkach, przez co długo nie mogłam przetrawić, że seria została porzucona. Dlatego, gdy w zeszłym roku We need YA ogłosiło wykupienie licencji i wznowienie piszczałam z radości. Był to mój trzeci rereading… i mam wrażenie, że za każdym kolejnym razem, powieść smakuje coraz lepiej.
Kiedy kraj Uczonych, ludności zakochanej w nauce i sztuce, oczytanej i inteligentnej, został brutalnie podbity przez Imperium Marsyjskie, wyposażone w niezniszczalną broń, z którą żadne inne ostrze nie mogło się równać, niemal wymazano ich z kart historii. Zabroniono czytania, odebrano i spalono księgi, niektórych uczyniono niewolnikami, lecz nawet wolna ludność cierpiała na głód i biedę, a każdy, nawet najmniejszy przejaw buntu, bezlitośnie uciszano.
W ciągu zaledwie kilku minut, życie Laii, Uczonej, dotychczas już wystarczające trudne, zamienia się w koszmar. Wraz ze śmiercią dziadków oraz aresztowaniem brata musi podjąć drastyczne kroki, aby uratować ostatniego, żyjącego, krewnego i przywdziać niewolnicze kajdany i szpiegować najniebezpieczniejszą osobę w Imperium Marsyjskim. Jednocześnie to historia Eliasa, chłopaka siłą wyrwanego z rąk jedynych ludzi, którzy go pokochali i od dziecka uczony skutecznego zabijania i brutalnej dyscypliny. Żołnierza Imperium mogącego albo przywdziać maskę mordercy: Zamaskowanego i służyć wiernie ojczyźnie, mordując i torturując w imieniu Cesarza lub zaryzykować życie i zdezerterować.
Na wielkie brawa i ukłony zasługuję skrupulatna intrygująca i bardzo przemyślana konstrukcja świata. Każdy element, każdy szczegół został dokładnie zaplanowany. Świat stworzony był inspirowany starożytnym Rzymem oraz jego strukturą, ale autorka zawarła kilka paranormalnych smaczków, takich jak dżiny, ifryty czy ghule nadających całości niesamowity charakter.
Nie ma tutaj idealnych bohaterów. Narracja, podzielona między Eliasa oraz Laii, pokazuję dwoje zagubionych i przytłoczonych okrutnością świata, w którym żyją, nastolatków walczących z przeciwnościami losu oraz poszukujących wolności. Laia nie jest bohaterką, jaką łatwo można polubić. Początkowo poznajemy ją jako przerażoną i zagubioną dziewczynę niewidzącą co robić i zbyt naiwną jak na okrutną rzeczywistość, którą ją otacza. Dopiero z dłuższym czasem dojrzewa i czytelnik może dostrzec ogromną metamorfozę, jaką przechodzi. Elias, natomiast od początku, pomimo kilku błędów, jakie popełnia czy niezdecydowania, jest bohaterem, któremu chce się kibicować i za którego mocno trzyma się kciuki.
Powieść nie tylko jest świetnie napisana, lecz również rewelacyjnie dobrze przetłumaczona, co jest zasługą jedynego w swoim rodzaju Macieja Studenckiego. Tej książki nie czyta się. Przez nią się płynie. Od samego początku czułam się niezwykle wciągnięta i zainteresowana historia, dynamika została świetnie rozłożona, i chociaż tak, czytałam powieść po raz trzeci, to i tak nie mogłam się od niej oderwać, jak wtedy, gdy czytałam ją pierwszy raz.
„A z popiołów zrodzi się ogień” to pierwszy tom przecudownej serii, która chociaż jest fantastyką młodzieżową, zachwyci nie tylko młodzież. Dzięki rewelacyjnemu world building owi wciągającej fabule, intrygom, spiskom i nieidealnym bohaterom jest to powieść, która zostaje w pamięci na dłużej i od razu zachęca do sięgnięcia po kolejną część. A będzie ich, aż cztery!
Nie zapomnę, jak w 2016 sięgnęłam po „A z popiołów zrodzi się ogień”, wtedy wydany jako „Imperium ognia” i przepadłam. Zakochałam się w serii, jej mrocznym klimacie, nieidealnych i pełnych wątpliwości bohaterach, ich rozterkach, przez co długo nie mogłam przetrawić, że seria została porzucona. Dlatego, gdy w zeszłym roku We need YA ogłosiło wykupienie licencji i wznowienie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Są takie okładki, które aż krzyczą: przeczytaj mnie. I gdyby nie to, że pokochałam ten świat już przy „Magii cierni”, sama okładka zmusiłaby mnie, aby po nią sięgnąć. Charlie Bowater wykonała niesamowitą robotę przy tej serii, jak i przy „Wespertynie” i już nie mogę się doczekać kolejnych jej prac.
„Tajemnice cierniowego dworu” to powrót do klimatycznie zbudowanego uniwersum, w którym książki żyją, mają uczucia i swoje osobowości, a magia przybiera zupełnie inny wymiar. To świat, gdzie żyją czarodzieje, demony, a przedmioty mają więcej niż jedne oblicze. Kilka miesięcy po wydarzeniach z „Magii cierni”, gdy Nathaniel i Elisabeth wreszcie wiedli spokojne życie, niespodziewanie na terenie rezydencji dochodzi do niepokojących zjawisk atmosferycznych, a sam dom odgradza się gigantycznym odgrodzeniem, nie wpuszczając i nie wypuszczając nikogo. A sytuacja zdaję się pogarszać z dnia na dzień.
Jest coś niezwykle uroczego i chwytającego za serducho w opowiadaniach, nowelkach pełnowymiarowych powieści, zwłaszcza gdy pierwowzór pozostał w naszej pamięci na dłużej. Pozwala, choć na chwilę, wrócić między karty wspaniałej powieści i domknąć pewną historię, sprawdzić co u jej bohaterów, z jakimi trudnościami się borykają i czy są wciąż szczęśliwi.
I tak właśnie jest w tym przypadku. Nowelka w głównej mierze poświęcona jest relacji romantycznej głównych bohaterów, ich życiu codziennym w posiadłości oraz rosnącej przyjaźni z Silasem, oraz służącą Mercy. Możemy obserwować jak rozwija się uczucie między Nathanielem, który niezmiernie jest tym samym niefrasobliwym żartownisiem oraz inteligentną i zadziorną Elisabeth, jak z każdym dniem się pogłębia oraz w jakim kierunku zmierzają.
To historia niezwykle komfortowa otulająca przeprawiająca o same ciepłe uczucia. Wspaniała historia domykająca całkowicie opowieść Elisabeth. Fabuła nie jest tu aż tak istotna, relacje między bohaterami grają pierwsze skrzydła, a jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to długość. Ponieważ, kiedy tylko weszłam z powrotem do tego świata, nie miałam ochoty go opuszczać.
Są takie okładki, które aż krzyczą: przeczytaj mnie. I gdyby nie to, że pokochałam ten świat już przy „Magii cierni”, sama okładka zmusiłaby mnie, aby po nią sięgnąć. Charlie Bowater wykonała niesamowitą robotę przy tej serii, jak i przy „Wespertynie” i już nie mogę się doczekać kolejnych jej prac.
„Tajemnice cierniowego dworu” to powrót do klimatycznie zbudowanego...
2021-06-12
Pierwszy tom Midnight Chronicles wprowadził mnie w przyjemny, zrelaksowany nastój, jednak czułam, że autorki stać na coś więcej. I tym tomem to udowodniły!
Tym razem akcja przenosi nas do Edynburga, a fabułę możemy śledzić z perspektywy zupełnie innych bohaterów, łowczyni wampirów Cain oraz Warden, również blood huntera, którego mieliśmy okazję poznać przy okazji pierwszego tomu.
Ciężko znaleźć dwa tak różne charaktery. Cain, sumienna i rzetelna, zawsze przestrzegająca kodeksu łowców, ciężką pracą i zaangażowaniem chciałaby w przyszłości objąć stanowisko kierownicze, co nie udało się jeszcze żadnej kobiecie. I on, cały na czarno, nie baczy na zasady, reguły czy nawet własne bezpieczeństwo. Kieruje się tylko zemstą. Ciężko uwierzyć, że tych dwoje ludzi, tak niesamowicie różnych, a kiedyś nierozłącznych, dziś dzieli niechęć, nienawiść i uprzedzenia. Jednak ich drogi ponownie się skrzyżują i wynik tego spotkania ujawni mroczną intrygę.
Sukcesywnie powieść ze strony na stronę zaskakiwała mnie coraz bardziej. Od samego początku jesteśmy wrzuceni w wir akcji, która utrzymuje równe tempo przez cały czas. Nie czułam, żeby nadmiernie zwalniała lub przyśpieszała, była wręcz idealnie wyważona.
Bardzo szybko zżyłam się z głównymi bohaterami i zaangażowałam w ich losy. To postaci wyraziste, dobrze wykreowane, które polubiłam od samego początku. Historia Cain i Wardena zdecydowanie bardziej była dla mnie intrygująca i realnie byłam zainteresowana jak ich losy potoczą się dalej. Spodobała mi się również delikatna, lecz wyczuwalna chemia między bohaterami, a im dalej… tym ciekawiej! Idealną formą spojenia całości serii jest przeplatanie się wątków innych bohaterów, jakich mieliśmy okazję poznać wcześniej.
Kolejne zaskoczenie: fabuła oraz kierunek w jakim podążała! Autorkom udało się stworzyć kilka fajnych plot-twistów, intryg oraz nieoczywistych wątków. Jeden szczególnie mnie zaskoczył, a więc tym bardziej przypadł do gustu!
Szkoda, że autorki nieco bardziej nie skupiły się na opisach Edynburga, który podobno jest pięknym i malowniczym miejscem. Czuję również, że nieco więcej można byłoby wyciągnąć z tego świata, z opisów potworów, ich hierarchii czy organizacji łowców. W dalszym ciągu czuję lekki niedosyt i czegoś mi brakuję, jakby dalej autorki sprawdzały grunt.
Drugi tom przewyższył poziomem pierwszy i jestem ogromnie ciekawa, w jaki kierunku dalej potoczy się historia hunterów, zwłaszcza, że zakończenie zostawiło nas w takim momencie, że ma się ochotę na jeszcze więcej. Interesująca seria, z delikatną dozą pikanterii, w sam raz dla młodych dorosłych.
Mam nadzieję, że szybko wrócimy do historii Cain i Wardena, jednak patrząc jak do tej pory wygląda struktura książek, sądzę, że możemy spodziewać się nowych - i oby jeszcze bardziej zakręconych - bohaterów.
Pierwszy tom Midnight Chronicles wprowadził mnie w przyjemny, zrelaksowany nastój, jednak czułam, że autorki stać na coś więcej. I tym tomem to udowodniły!
Tym razem akcja przenosi nas do Edynburga, a fabułę możemy śledzić z perspektywy zupełnie innych bohaterów, łowczyni wampirów Cain oraz Warden, również blood huntera, którego mieliśmy okazję poznać przy okazji...
Uwielbiam to uczucie, gdy siadam do czytania książki i moją pierwszą myślą po przeczytaniu kilku zdań jest: „o kurczę, to będzie świetne!”. I wiecie co? Rzeczywiście było!
O czym jest?
Wieki temu smoki pomogły bogom uwięzić niebezpieczne demony na odległej wyspie, płacąc za to ogromną cenę. Na zawsze musieli opuścić ląd i zniknąć w otchłani morza, opuszczając ludzi na zawsze, a pozostałe okruchy magii stępione i surowo zakazane.
Wiele lat później, w żyłach córki cesarza, Shiori, budzi się magia, o której od lat nie słyszano. Zaledwie jeden przejaw plugastwa może skazać ją na wygnanie i nawet uprzywilejowana pozycja nie wybawi jej od tego losu. Kiedy na ceremonii zaślubin niesforna moc wymyka się spod kontroli, chcąc uniknąć odkrycia sekretu ucieka od narzeczona i w odmętach jeziora niespodziewanie natyka się na…. smoka. Smoka, który ratuję jej życie i zmienia je na zawsze.
Moja opinia:
„Sześć szkarłatnych żurawi” to wszystko to, co w literaturze kocham: intrygująca bohaterka, delikatne (ale dosłownie tyciutkie!) nici romansu, pomysłowo rozbudowany świat, tajemnice, plot twisty i skrzętnie przemyślana fabuła, która nie pozwala oderwać się nawet na chwilę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeczytałam tak szybko jakąkolwiek książkę. A przy tym śmiałam się, wściekałam i jedną lub dwie łezki przelałam.
Występuję tutaj również jeden z moich ulubionych motywów: przełamywania klątwy. Jednak nic więcej nie zdradzę, bo niespodzianki są najlepsze.
Spełniła wszystkie moje oczekiwania, dostarczając niesamowitych wrażeń i emocji, a plot twisty całkowicie mnie zaskoczyły. I choć zawsze staram się oczekiwać nieoczekiwanego, to i tak autorce udało się mnie zaskoczyć i byłam pod dużym wrażeniem.
Powieść nie tylko stoi świetną fabułą, ale również klimaty. Malownicza Azja, tajemnicze smoki, okrutne demony, niemożliwa do przełamania klątwa… czy na prawdę potrzeba czegoś więcej?
Jeśli lubicie baśnie, magiczne klimaty, nie czytajcie opisu,, unikajcie spoilerów, idźcie za intuicją i pozwólcie się sobie zakochać!
Uwielbiam to uczucie, gdy siadam do czytania książki i moją pierwszą myślą po przeczytaniu kilku zdań jest: „o kurczę, to będzie świetne!”. I wiecie co? Rzeczywiście było!
O czym jest?
Wieki temu smoki pomogły bogom uwięzić niebezpieczne demony na odległej wyspie, płacąc za to ogromną cenę. Na zawsze musieli opuścić ląd i zniknąć w otchłani morza, opuszczając ludzi na...
2023-02-28
Fabuła rusza z kopyta dokładnie w momencie, gdzie pierwszy tom pozostawił nas z rozwartą buzią. Turniej sypie się w posadach, a część Mistrzów uparcie dąży do zniszczenia klątwy, w czasie, gdy pozostali chcą go zakończyć w nieco bardziej… tradycyjny sposób. Zasady się zmieniają, już nie tylko uczestnicy są zaangażowani w turniej, ale i całe miasteczko.
Klimat towarzyszący drugiej części, przeszedł dość znaczną zmianę. Momentami stał się bardziej mroczny, krwawy, a pewność siebie, jasność celu gdzieś zanikła, pojawił się za to chaos, poczucie bezsilności, porażki i chwile, które potrafią doprowadzić czytelnika do łez. Nikt nie jest do końca dobry lub zły, bohaterowie są pełni odcieni szarości, a często wraz ze zmianą narracji może zmieniać się strona, której kibicujemy.
Pomimo że dynamika powieści nieco zwolniła, wciąż jest bogata w magiczne walki, intrygi, spiski, a nawet kilka miłosnych uniesień, i to w zestawieniach, jakich w ogóle się nie spodziewałam. Ale wreszcie można powiedzieć: tak, mamy wątek miłosny!
Tym, co najbardziej fascynuję mnie w dylogii jest cały czas system magiczny. Nieoczywisty, skomplikowany, ale przede wszystkim wyjątkowy i nasuwający skojarzenia z fantastyką sprzed lat.
Zakończenie złamało mnie w sposób, jakiego nawet nie brałam pod uwagę. Druzgocące miażdżące, no i cóż… ostateczne. Wiem, że kiedyś musiało to nastąpić, ale strasznie żałuję, że historia dobiegła już końca i nie mogę przeżyć jej na nowo.
Fabuła rusza z kopyta dokładnie w momencie, gdzie pierwszy tom pozostawił nas z rozwartą buzią. Turniej sypie się w posadach, a część Mistrzów uparcie dąży do zniszczenia klątwy, w czasie, gdy pozostali chcą go zakończyć w nieco bardziej… tradycyjny sposób. Zasady się zmieniają, już nie tylko uczestnicy są zaangażowani w turniej, ale i całe miasteczko.
Klimat towarzyszący...
Wyobraź sobie krainę, w której władze sprawuję jeden władca, który po kilkuset latach panowania, nawet tysiącu, umiera, żeby narodzić się w nowym ciele. W ciągu trzydziestu dni, Augurzy, osoby obdarzone wyjątkowym darem i karmione krwią cesarza, muszą odnaleźć nowo narodzone dziecko, w którym odrodzi się dusza władcy. Niestety nowe wcielenie nie będzie mieć dostępu do wspomnień poprzednich wcieleń i będzie rozwijać się jak zwykły śmiertelnik, aż do momentu, gdy objawią się moce władcy oraz włosy zmienią kolor na biały.
A co, gdyby doszło do… pomyłki?
Kiedy tylko usłyszałam o wydaniu nowej książki autorki Strażników Cytadeli to piszczałam z radości, i to nawet bez czytania opisu. Po prostu wiedziałam, że MUSZĘ przeczytać i… zakochałam się już od samego początku.
Przede wszystkim uwielbiam pomysł na przedstawienie fabuły i stworzenie świata, w którym rządzi Wieczny Cesarz odradzający się w nowym wcieleniu po śmierci. Przedstawiony świat jest rozbudowany, barwny i intrygujący. Jednocześnie zauroczył i rozśmieszył pomysł nadawania imion, gdzie im ważniejsza osoba w państwie tym jej imię jest dłuższe. I tym samym możemy śledzić losy dwójki bohaterów, Vintanelalandali, czyli nowego wcielenia cesarza oraz Kela, prostego chłopaka ze wsi. Jestem osobą, która nie pamięta imienia bohaterów zaraz po przeczytaniu książki i tym śmieszniejsze było śledzenie losów osób, których imion nie potrafiłam spamiętać.
Warsztat pisarski jest fenomenalny. Bardzo przypadł mi do gustu podział narracji na pierwszoosobową w formie prowadzenia dziennika oraz trzecioosobową, w zależności od podziału na bohaterów. Kreacja postaci jest naprawdę intrygująca, dalecy są oni od bycia ideałem, popełniają ludzkie błędy, boją się, mają wątpliwości. Jedna z postaci wyjątkowo nieprzypadła mi do gustu i długo zastanawiałam się czy mogę zakochać się, w książce której bohatera nie znoszę? I okazuje się, że owszem! I nawet nie wiecie jak bardzo.
„Cykl wiecznego cesarza” to rewelacyjnie napisana jednotomówka mogąca zachwycić zarówno młodzież, jak i starszego wymagającego czytelnika. Nie posiada wątku romantycznego, co dla wielu osób może być dużym plusem. Wciągająca, lekka, momentami szokująca i zaskakująca, a dla mnie zachwycająca. I naprawdę szukałam jakichś wad, długo zastanawiałam się do czego mogłabym się przyczepić… chyba tylko do tego, że często narzekam na długo tomowe serie i szukam jednotomówek, a gdy w końcu ją znajduję żałuję, że nie jest wielotomowym cyklem…
Wyobraź sobie krainę, w której władze sprawuję jeden władca, który po kilkuset latach panowania, nawet tysiącu, umiera, żeby narodzić się w nowym ciele. W ciągu trzydziestu dni, Augurzy, osoby obdarzone wyjątkowym darem i karmione krwią cesarza, muszą odnaleźć nowo narodzone dziecko, w którym odrodzi się dusza władcy. Niestety nowe wcielenie nie będzie mieć dostępu do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-02
Kiedy śmierć nie jest ostateczna, a umarli… wracają do życia.
W odosobnionym klasztorze Artemizja pobiera nauki i szkoli się na Szarą Siostrę. Jedyne, o czym marzy to spokojne życie w zakonie, poświęcone modlitwom, sekcjom zwłok, błogosławieniem zmarłych oraz odświętnym odprawieniem jakiegoś natrętnego ducha. Opętana w dzieciństwie, lepiej czuję się wśród niż wśród żywych.
Wszystko jednak zmienia się w dniu, gdy amia nieumarłych najeżdża mury klasztory, a w nią wstępuję istota, która może być ich jedynym wybawieniem.
Niesamowicie mroczna, nostalgiczna, momentami wręcz depresyjna i ociekająca smutkiem oraz – co najlepsze – po brzegi wypełniona nieumarłymi, upiorami oraz gadającymi krukami. „Wespertyna” nie tylko stoi rewelacyjnie zbudowanym klimatem, ale przede wszystkim wciągającą historią, którą pomimo ogromu przeczytanych książek, mogę zaliczyć do wyjątkowych i oryginalnych. Autorka, znana nam z „Magii cierni” poszła tym razem w zupełnie innym kierunku i stworzyła unikalny świat, gdzie śmierć nie jest ostateczną drogą intrygujący system magiczny, klasyfikację duchów ze szczegółowym wyjaśnieniem ich powstania oraz sposobami na radzenie sobie z nimi, oraz główną postać, której momentami bliżej do antagonisty niż walecznej bohaterki. Zaintrygowała mnie już od pierwszych stron, choć ostatecznie to inna postać skradła moje serducho.
A na deser, multum przekomarzania, docinków oraz szczypta czarnego, inteligentnego humoru z nutą sarkazmu. To jedna z tych książek, którą czytam z markerem w dłoni i chcę zaznaczyć połowę książki.
Choć zakończenie nie należało to najbardziej zaskakujących, to pojawiło się kilka intrygujących zwrotów akcji, które wszystko wynagrodziły. I, co może dla niektórych być dużym plusem, powieść nie zawiera wątku romantycznego i jest skierowana do starszej młodzieży.
Uwielbiam jednotomówki, ale nie w tym konkretnym przypadku… nie zgadzam się, aby ta historia dobiegła końca i potrzebuję jeszcze wielu, NAPRAWDĘ WIELU historii z tego uniwersum!
Kiedy śmierć nie jest ostateczna, a umarli… wracają do życia.
W odosobnionym klasztorze Artemizja pobiera nauki i szkoli się na Szarą Siostrę. Jedyne, o czym marzy to spokojne życie w zakonie, poświęcone modlitwom, sekcjom zwłok, błogosławieniem zmarłych oraz odświętnym odprawieniem jakiegoś natrętnego ducha. Opętana w dzieciństwie, lepiej czuję się wśród niż wśród...
2023-03-13
Zapytana o moją comfort serię, spokojnie mogę wskazać Beniamina Ashwooda. To jedne z tych książek, przy których czuję, że jestem w domu (chociaż w nie chciałabym żyć w jej realiach!).
Prosty chłopak z Widoków ważący piwo już dawno przestał istnieć. Zastąpił go wojownik, pogromca demonów, przywódca, generał wielkiej armii, a może nawet ktoś więcej.
Niestety to już finał serii, ale jej bohater przeszedł niesamowity progres, który oglądałam z przyjemnością. Uwielbiam, gdy bohater musi ciężko wypracować swoje umiejętności, a nie otrzymuję wszystkiego lekką ręką. Gdy nie jest idealny i nie raz powinie mu się noga. Wkręciłam się w historię i niełatwo było odłożyć książkę na półkę z myślą, że to już naprawdę koniec i nic więcej nie będzie.
„Ciężar korony” zmienił nieco schemat serii, idąc bardziej w politykę, intrygi, spiski, walkę o władze, niż jak było do tej pory: podróż i naparzanie mieczem. Jednak to dobra zmiana pokazująca, do czego wszystko miało zmierzać. Finał nie zawodzi i jest równie wciągający jak poprzednie części. A patrząc całościowo: seria trzyma świetny poziom, im dalej, tym lepiej: choć u mnie na podium wylądowałby „Płonąca wieża” oraz „Pusty horyzont”. Jeśli chodzi o wady „Korony” (delikatny spoiler!), strasznie żałuję, że epilog nie pokazał dokładniej ostatnich losów bohaterów i w jakim kierunku ich ścieżki podążyły. Po tylu wyczerpujących wydarzeniach i rozbudowanej serii jestem zła, że zabrakło ostatecznej kropki, zwłaszcza jeśli chodzi o mojego ulubionego, wiecznie pijanego Mistrza Miecza.
Benka śmiało można polecić wszystkim osom lubującym się w high fantasy lub które chciałyby dopiero zacząć przygodę z fantastyką dla starszych czytelników. Świetny kawał rozrywki, który wciąga już od pierwszej części i nie pozwala na nudę.
Zapytana o moją comfort serię, spokojnie mogę wskazać Beniamina Ashwooda. To jedne z tych książek, przy których czuję, że jestem w domu (chociaż w nie chciałabym żyć w jej realiach!).
Prosty chłopak z Widoków ważący piwo już dawno przestał istnieć. Zastąpił go wojownik, pogromca demonów, przywódca, generał wielkiej armii, a może nawet ktoś więcej.
Niestety to już finał...
Wyobraźcie sobie, że świat “Dworów”, “Okrutnego Księcia” i “Rywalek” zderzyły się ze sobą, i stworzyły nowe uniwersum, którego drzwi teraz stoją dla nas otworem.
Abriella żyje w świecie, w którym wszystko można kupić.
Nawet życie i godność człowieka.
Wraz z siostrą zostały zmuszone do podpisania kontraktu czyniącego z nich niewolnice w służbie podłej ciotce i jej dwóm, niewdzięcznym córka, za cenę dachu nad głową i pozornego bezpieczeństwa. Niestety, nieważne, ile Brie nie pracowałaby godzin, ile, by nie ukradła, ilu nocy, by nie przespała w poszukiwaniu dodatkowych zadań, dług z każdym miesiącem rośnie w zastraszającym tempie, a wizja wolności oddala się coraz bardziej.
Mogłoby się wydawać, że gorzej być nie może… Niestety. W dniu, gdy jej ciotka postanawia sprzedać siostrę Abrielli w ręce przerażających fae, grunt sypie jej się spod nóg. Jedyną możliwością udania się do owianego tajemnicami świata elfów, wokół którego krążą przepełniające grozą legendy, jest dołączenie do pochodu na bal, gdzie elfi następca tronu ma szukać śmiertelnej małżonki.
Nie ukrywam, że gdy tylko zobaczyłam okładkę „Naszych pustych przysiąg” pociekła mi ślinka. I bardzo dobrze! Bo okładka ma być tym, co przyciągnie nasz wzrok i zachęci do zerknięcia co znajduję się z tyłu.
Od samego początku mocno zaangażowałam się w historię. Lubię przytłaczające, ponure i mocno depresyjne wizję światów, gdzie bohaterowie każdego dnia muszą walczyć o przetrwanie. Początkowo dzieje się bardzo wiele i nie do końca wszystko mi się zgadzało fabularnie, nie rozumiałam pewnych zachowań, jednak im dalej czytałam, tym wszystko układało się doskonale, i niczym puzzle, elementy układanki wskakiwały na odpowiednie miejsca. A zakończenie… powaliło mnie na kolana i chociaż myślałam, że wiem, w jakim kierunku zmierza historia, okazało się, że nie wiem właściwie nic. To jedno z tych zakończeń, po których od razu chcecie przejść do drugiej części.
Jednocześnie jest to powieść, która bazuję na schematach, jakie doskonale już znamy z innych książek (głównie Dworów) i, mimo że czytając powieść możemy odnieść wrażenie, że gdzieś już to czytaliśmy, to jest to napisane, w bardzo dobrym stylu. Lekkim, przyjemnym, niesamowicie wciągającym. Nie będzie to najoryginalniejsza powieść, jaką przeczytasz, ale możesz znaleźć tutaj rewelacyjną rozrywkę i cudowną sposobność do relaksu. Jest to guilty pleasure, gdzie tej drugiej części jest zdecydowanie więcej.
Bohaterom daleko do idealnych postaci, zwłaszcza Brie, która dopiero uczy się świata fae i mając w głowie historie słyszane od lat, na własne oczy przekonuję się, jak wygląda rzeczywistość, przez co może być zagubiona, niepewna, podejmować nierozważne naszym zdaniem decyzję. Również postacie męskie – a jest tutaj dwóch znaczących graczy na scenie – mają swoje za uszami i niejednokrotnie wprawili mnie w zakłopotanie. I jak można się domyślić, w powieści występuję wątek romantyczny, i to z delikatną nutką pikanterii, jednak nic nie jest tak oczywiste jak może na pierwszy rzut oka się wydać.
„Naszych pustych przysięgi” to cudowna powieść, gdy szukacie niezobowiązującej relaksującej książki. Nie będzie to historia, która odmieni Wasze życie i zwali z nóg unikatowością. Jednocześnie, jest to dobrze napisana historia, świetne guilty pleasure, w którym romans przeplata się z intrygami, zdradami czy polityką. A na deser? Przepiękne, wprost zachwycające wydanie. Osobiście, zakochałam się w niej i ogromnie będę wyczekiwać kontynuacji.
Wyobraźcie sobie, że świat “Dworów”, “Okrutnego Księcia” i “Rywalek” zderzyły się ze sobą, i stworzyły nowe uniwersum, którego drzwi teraz stoją dla nas otworem.
Abriella żyje w świecie, w którym wszystko można kupić.
Nawet życie i godność człowieka.
Wraz z siostrą zostały zmuszone do podpisania kontraktu czyniącego z nich niewolnice w służbie podłej ciotce i jej dwóm,...
2022-11-21
„Potwory nie zdołają wyrządzić ci krzywdy, jeżeli sam nie też nie będziesz potworem”.
Niejednokrotnie zdarza się tak, że gdy jakaś książka szczególnie przypadnie nam do gustu, od razu szukamy czegoś, co będzie do niej podobne. „Wszyscy jesteśmy łotrami” zawiera w sobie klimat moich ulubionych książek. To niezwykłe połączenie Turnieju Trój magicznego, z Harry'ego Pottera, dla antagonistów z „Vicious. Nikczemnych”, a jednocześnie magiczną wersją „Igrzysk śmierci”. I choć można tutaj odnaleźć wiele nawiązać, to nie dajcie się zmylić, że znacie tę historię.
Co dwadzieścia lat nad Ilvernath zapada czerwony całun, Krwawa Zasłona, przesłaniając słońce i pogrążając miasto w cieniu, mroku oraz nadając wszystkiemu wokół przerażający odcień karmazynu. Właśnie wtedy rozpocznie się magiczny turniej, na śmierć i życie, który opuści tylko jeden mistrz, najbardziej podły i nikczemny ze wszystkich, zdolny, posunąć się do najgorszych uczynków, aby wyeliminować rywali. A z każdą śmiercią Krwawa Zasłona będzie odrobinę rozjaśniać miasto, aż wraz z odejściem ostatniego z nich opadnie całkowicie, wyłaniając zwycięzcę, który przejmę władzę nad najpotężniejszą magią… aż do kolejnego turnieju, dwadzieścia lat później.
„Co dwadzieścia lat posyłamy siedmioro nastolatków na rzeź i nagradzamy tego z nich, który jako jeden uchodzi z życiem, mając najwięcej krwi na rękach”.
Gdybym musiała opisać “Wszyscy jesteśmy… “ w trzech słowach byłoby to: mroczne, nieoczywiste zaskakujące. Za każdym razem, gdy myślałam, że wiem już, w jakim kierunku potoczy się fabuła, wydarzało się coś, co absolutnie zbijało mnie z tropu i akcja podążała w zupełnie inną stronę. Siedziałam wbita w fotel, z otwartą buzią i autentycznymi ciarami na rękach.
To jedna z tych książek, w których niełatwo jest poukładać sobie uczucia wobec bohaterów: z jednej strony chcemy być po ich stronę, kibicować, z drugiej jednak uczynki, których się dopuszczają są moralnie złe i nie chcemy ich akceptować, bo stoją w sprzeczności z tym w co wierzymy. Ciężko wybrać jednego faworyta, zwłaszcza że powieść napisana jest z perspektywy, aż czterech z siedmiu uczestników turnieju i często towarzyszyło mi uczucie, że najbardziej wierzyłam w tego bohatera, którego historię akurat czytałam. A czasem wręcz przeciwnie: byłam na niego wściekła i kręciłam głową z niedowierzania, złości czy bezsilności. Skrótem: ta książka to prawdziwy rollercoaster emocji.
Takie uczucia towarzyszyły mi od pierwszej, aż do ostatniej strony, do której gdy tylko dobrnęłam… zrobiło mi się smutno, że to już koniec. Bo zdecydowanie potrzebuję więcej.
„Siedem niegodziwych rodzin z prowincjonalnej mieściny walczących o najpotężniejszą magię, jaka pozostała na świecie. Dlaczego którekolwiek z was miałoby na nią zasługiwać?”.
„Wszyscy jesteśmy łotrami” to powieść nieco mroczna niepokojąca, pełna skrajnych emocji, w której stan psychiczny czytelnika chwilami może zostać lekko rozchwiany. Zakochałam się w jej nieoczywistych bohaterach walczących ze strachem, nienawiścią i potrzeby udowodnienia swojej wartości oraz zaskakującej fabule, która okazała się jedna z najlepszych historii, jakie poznałam w tym roku. Dodatkowo, choć nie mniej ważne, powieść napisana jest świetnym stylem, spójnie, logicznie, całość to po prostu malutkie puzzel ki, które w odpowiednim momencie wskakują na swoje miejsce, tworząc harmonijną, mroczną całość.
Widziałam na zagranicznych portalach, że książka dedykowana jest czytelnikom 13+, moim zdaniem można byłoby zawyżyć pułap o kilka lat, dla nieco starszych odbiorców.
(MOŻLIWY SPOILER)
Zawiera takie wrażliwie treści jak: przemoc, gloryfikowanie przemocy, morderstwo, śmierć, krew, rany, znęcanie się psychiczne.
„Potwory nie zdołają wyrządzić ci krzywdy, jeżeli sam nie też nie będziesz potworem”.
Niejednokrotnie zdarza się tak, że gdy jakaś książka szczególnie przypadnie nam do gustu, od razu szukamy czegoś, co będzie do niej podobne. „Wszyscy jesteśmy łotrami” zawiera w sobie klimat moich ulubionych książek. To niezwykłe połączenie Turnieju Trój magicznego, z Harry'ego Pottera,...
2022-09-19
Recenzja dla Fantastyka na luzie
Po przeczytaniu „These Violent Delights”, które mnie zachwyciły, myślałam, że wiem już wszystko, czego mogę się spodziewać po Chloe Gong. Jednak każdym słowem, każdą stroną pokazała mi, że się mylę, a pierwszy tom to był zaledwie wstęp. I przyszła kolei na epickie zakończenie.
Dwa zwaśnione od pokoleń gangi drzemiąca pod skórą nienawiść, niesamowity klimat Szanghaju XX wieku oraz zagrożenie, które wcale nie zniknęło, a które może pochłonąć całe miasto.
Od samego początku autorka gra na emocjach czytelnika, a z każdą kolejną stroną napięcie wzrastało do tego stopnia, że byłam przekonana, iż katastrofa jest nieuchronna. Przemyślane intrygi pod płaszczykiem polityki, zdrada własnej krwi, pojedynki na śmierć i życie, szalone śledztwo, w którym każdy dzień jest na wagę złota, i dużo, dużo więcej. A w środku tego chaosu szekspirowscy odpowiednicy Romea i Julii, między którymi wrze od buzującej chemii i właśnie to napięcie między nimi oraz fascynujący rozwój relacji, był tym, co pokochałam w książce najbardziej.
O ile w pierwszym tomie najbardziej zachwyciła mnie fabuła, to w drugim na pierwszy plan zdecydowanie wysunęli się główni bohaterowie. Ich starcia, przekomarzania, odruchowa nienawiść i nieufność, a pod tym wszystkim wzburzona namiętność i pożądanie. Pasja, jaka zachwyci każdego fana wątków hate – love.
“ – Czego się boisz? (…).
Konsekwencji miłości w mieście rządzonym przez nienawiść.”.
Nie spoileruje, ale ostrzegam: oczekujcie emocjonującego zakończenia! Niesamowicie przykro mi, że ta rewelacyjna historia już się zakończyła, ponieważ w dalszym ciągu czuję niedosyt. Przeżywałam każdą chwilę, płakałam i wzruszałam się z bohaterami, z którymi – chcąc nie chcąc – zżyłam się, i chciałabym więcej. Dużo więcej.
„Our Violent Ends” to opowieść o nienawiści, miłości, poświęceniu, presji społeczeństwa oraz wpływie rodziny na nasze decyzje, oraz czasem całe życie. To historia o odnajdywaniu siebie i walczeniu o to, co jest dla nas najważniejsze, nawet gdy wszystko inne jest przeciwko nam. To książka, którą warto przeczytać i warto pamiętać.
(Trigger warnings: przemoc, krew, śmierć, morderstwo, znęcanie się rodziców, owady. Książka 15+.).
Recenzja dla Fantastyka na luzie
Po przeczytaniu „These Violent Delights”, które mnie zachwyciły, myślałam, że wiem już wszystko, czego mogę się spodziewać po Chloe Gong. Jednak każdym słowem, każdą stroną pokazała mi, że się mylę, a pierwszy tom to był zaledwie wstęp. I przyszła kolei na epickie zakończenie.
Dwa zwaśnione od pokoleń gangi drzemiąca pod skórą nienawiść,...
2022-08-17
Jest to jedna z tych serii, które oczarowały mnie już od pierwszego tomu. Dlatego tym bardziej cieszę się, że im dalej, tym każdy tom jest coraz, coraz lepszy.
Nie ukrywam, że jestem osobą wolącą raczej mniejsze serie, ponieważ wielokrotnie spotkałam się z sytuacją, gdy przy zbyt dużej ilości książek czuć było wypalenie autora, niepotrzebne przedłużanie fabuły, kręcenie się w kółko wokół tych samych problemów. Tutaj jest wręcz przeciwnie. Każdy tom zachwyca mnie jeszcze bardziej, niż poprzednie, a autor konsekwentnie brnie do przodu, zapewniając czytelnikom jeszcze więcej wrażeń. I wiem, że przy czwartym mówiłam to samo, ale muszę się powtórzyć: ten tom pozamiatał wszystkie poprzednie!
To historia po brzegi wypełniona demonami, magią, walką ze złą i trudnymi decyzjami. Wydarzenia poprzednich części nie pozostają obojętne na bohaterów, dzięki czemu w dalszym ciągu widać jak ogromną metamorfozę przechodzą. Od zwykłego piwowara w zapadłej wiosce, po wojownika odpowiedzialnego za życie milionów. Czy najemnika pracującego dla tego, kto da więcej moment, po lojalnego przyjaciela. W dalszym ciągu niesamowicie wciągająca, momentami wzruszająca i brutalna, lecz jednocześnie lekka i zabawna. Jeśli można połączyć całkowite skrajności, to A. C. Cobble robi to świetnie.
„Płonąca wieża” zakończyła pewien etap w przygodzie Beniamina Ashwooda, ale w dalszym ciągu to jeszcze nie koniec! I gdybym miała w łapkach ostatni tom, doskonale wiem, co bym teraz robiła. To jest po prostu epicka seria, na którą warto czekać.
Jest to jedna z tych serii, które oczarowały mnie już od pierwszego tomu. Dlatego tym bardziej cieszę się, że im dalej, tym każdy tom jest coraz, coraz lepszy.
Nie ukrywam, że jestem osobą wolącą raczej mniejsze serie, ponieważ wielokrotnie spotkałam się z sytuacją, gdy przy zbyt dużej ilości książek czuć było wypalenie autora, niepotrzebne przedłużanie fabuły, kręcenie...
2022-06-09
Recenzja dla @fantastyka_na_luzie
Życie Anny uległo diametralnej zmianie w ciągu zaledwie kilku chwil. Ze spokojnego i nawet nieco nudnego, zmieniło się w piekło wypełnione przemocą, smakiem krwi i strachem.
Wbrew swojej woli została przeistoczona w wilkołaka, jednak nie samo przeobrażenie okazało się największym problemem.
Charles jako bezlitosna ręka sprawiedliwości, zostaje wysłany do Chicago, aby sprawdzić, czy lokalna wataha i jego alfa nie łamie prawa. A przede wszystkim, musi zapewnić Annie bezpieczeństwo. Okazuje się jednak kimś znacznie ważniejszym, niż tylko nowo powstałym wilkołakiem.
Kimś ważnym nie tylko dla wilkołaków, ale również dla niego samego.
Każda książka Patricii Briggs z uniwersum Mercedes Thompson niesamowicie mnie cieszy. Kiedy wchodzę między strony jej powieści od razu otula mnie niczym bezpieczny kokon, w którym chce się zanurzyć bez reszty. Zapewnia mi niewymagająca rozrywkę, lekkość, swobodę i ogrom dobrej zabawy.
W „Wilczym tropie” zaskoczyła mnie brutalna i bezlitosna strona wilkołaków, życie pełne przemocy, gwałtów, potrzeby pokazania swojej dominacji.
Powieść, która została podzielona na dwie części, czyta się niesamowicie szybko. Od samego początku mocno wyczuwalny jest wątkiem miłosny i choć moim zdaniem został rozwinięty za szybko biorąc pod uwagę pełną przemocy seksualnej przeszłość Anny, i tak ogromnie mi się podobał. Zresztą, nie mogło być inaczej, bo Charles to niezwykle intrygujący bohater.
Pomimo że cykl Mercedes i Alfa, i Omega są ze sobą powiązane, możecie je spokojnie czytać bez znajomości drugiej serii.
Książka nie jest bez wad, czuć tutaj początki pisarskie autorki, ale jest to zaledwie wstęp do większej, bogatszej historii i ogromnie czekam, aby pozna
ć dalsze losy Anny i Charlsa. A w międzyczasie z przyjemnością sięgnę po kolejny tom Mercie, aby umilić sobie oczekiwanie.
Recenzja dla @fantastyka_na_luzie
Życie Anny uległo diametralnej zmianie w ciągu zaledwie kilku chwil. Ze spokojnego i nawet nieco nudnego, zmieniło się w piekło wypełnione przemocą, smakiem krwi i strachem.
Wbrew swojej woli została przeistoczona w wilkołaka, jednak nie samo przeobrażenie okazało się największym problemem.
Charles jako bezlitosna ręka sprawiedliwości,...
Kiedy książka rozpoczyna się zdaniem „Opowiem ci o dniu, w którym zdecydowałam się zniszczyć Świat”, już wiesz, że będzie się działo. I że będzie to historia, która pozostanie z tobą na dłużej.
Zabita przez swojego ojca, narzeczonego, przyjaciela z dzieciństwa i kochanka. Wskrzeszona przez boginię oferującą jej zemstę. Płonące miasta i droga usłana trupami…
Teraz, gdy Val rozprawiła się z przeszłością, po której pozostały tylko tlące się resztki, czas spojrzeć przed siebie i stanąć naprzeciwko największemu wrogowi, innemu Nybrisowi. Mężczyźnie, który również otrzymał dar od bogini. Aby jednak to zrobić, Val musi zdobyć… armię.
Pierwszy tom pochłonął mnie bez reszty, od pierwszych stron mocno zaangażowałam się w historię, a najbardziej nakręcało mnie bezustanne poczucie zagrożenia i brak pewności, czy na pewno wszystko skończy się dobrze? Czy wszyscy bohaterowie wyjdą z tego cało? I jak się okazało po zakończeniu… przy Mags Green nic nie jest pewne.
„Gwiezdne łowy” okazały się być godną kontynuacją serii. Wciąż bardzo dobrze napisaną, z oryginalnie wykreowanym światem i bogatym systemem magicznym, a jednocześnie oferującą czytelnikowi ogromny zastrzyk świeżości. Skomplikowany świat fae, akademia wojowników, niebezpieczne zadania, demony, motyw found family…
Lecz pomimo tego, że dzieje się dużo, nie czułam się w żadnym momencie przytłoczona. Dynamika powieści była idealnie wyważona między „czytam z zainteresowaniem”, a „nie mogę się oderwać” poprzez “o matko, nie przeszkadzaj mi teraz!”. Dodatkowej pikanterii dostarcza tutaj wątek miłosny z mrocznym, mrukliwym typem, pokrytym tatuażami i władającym cieniami. Czy muszę mówić więcej? Jest to najistotniejszy i najgorętszy powód, dla którego warto przeczytać „Gwiezdne łowy”.
Jednak pomimo cudownej chemii między bohaterami i zmysłowych scen, to wciąż nie jest romantasy. Znajdziecie tutaj za to mroczną atmosferę, walkę o życie i przetrwanie, budowanie więzi nie tylko między partnerami, zawiłą sieć intryg i spisków. Nagle wszystkie wydarzenia z pierwszego tomu nabierają sensu i niczym układanka każdy puzzel wskakuje na swoje miejsce. Przysięgam, że po niektórych zwrotach akcji… nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Podsumowując, gdybym miała w skrócie opisać, jaki jest drugi tom „Słonecznego gonu”: mięsisty, konkretny kawał fantastyki dla stałych wyjadaczy gatunku, nie bojących się krwawych scen, czy… odrobiny pikanterii w sypialni.
Kiedy książka rozpoczyna się zdaniem „Opowiem ci o dniu, w którym zdecydowałam się zniszczyć Świat”, już wiesz, że będzie się działo. I że będzie to historia, która pozostanie z tobą na dłużej.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZabita przez swojego ojca, narzeczonego, przyjaciela z dzieciństwa i kochanka. Wskrzeszona przez boginię oferującą jej zemstę. Płonące miasta i droga usłana trupami…
Teraz, gdy Val...