Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zastanawia mnie czy te okładki były celowo wzorowane na "Zmierzchu" z powodu nazwiska autorki czy to taki chwyt marketingowy, by potencjalne czytelniczki nie uciekły widząc "science fiction" albo "cyberpunk". A może i to i to?
W każdym razie tutaj sprawdza się zasada nie oceniania po okładce. Okładka krzywdzi i to bardzo.

Co do samej książki. Może naczytałam się za dużo dobrego science fiction, a może to wina samej książki, ale jest nijaka. Bardzo nijaka.
Pomysł ciekawy i całkiem oryginalny, świat ma fajny klimat, ale zabrakło mi czegoś głębszego. Żaden bohater nie zapadł mi zbytnio w pamięć, nie mówiąc już o jakiejkolwiek sympatii. Z akcją podobnie - było nijako, momentami wręcz dość nudno. Często zdarzało mi się to czytać mechanicznie i trochę na siłę, bo treść nie wciągała jak trzeba.
Oczywiście są też plusy. Sam pomysł na cyberpunkową baśń o Kopciuszku jest naprawdę fajny i przyjemny. Autorka miała też wiele bardzo dobrych pomysłów dotyczących choćby świata, tylko niezbyt umiała wykorzystać ten potencjał. Może kolejne tomy są lepsze, ale jakoś po pierwszym tomie nie udało mi się wciągnąć. Może kiedyś przy okazji...
Książka taka sobie, ale chociaż lepsza od kosmicznych bzdur Beth Revis.

Zastanawia mnie czy te okładki były celowo wzorowane na "Zmierzchu" z powodu nazwiska autorki czy to taki chwyt marketingowy, by potencjalne czytelniczki nie uciekły widząc "science fiction" albo "cyberpunk". A może i to i to?
W każdym razie tutaj sprawdza się zasada nie oceniania po okładce. Okładka krzywdzi i to bardzo.

Co do samej książki. Może naczytałam się za dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Esencja tego co najlepsze w Świecie Dysku.
Mój poprawiacz humoru i zbiór większości ulubionych fragmentów. Regularnie do niej wracam. <3

Esencja tego co najlepsze w Świecie Dysku.
Mój poprawiacz humoru i zbiór większości ulubionych fragmentów. Regularnie do niej wracam. <3

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przez żadną książkę nie brnęłam tak długo jak przez tą. Powód? Zasypiałam po paru stronach.

Jednym słowem - NUDNA!
Potwornie i niemiłosiernie nudna!
Zero akcji, fabuły, emocji, wyrazistości... czegokolwiek!
Postacie - bezbarwne i nudne, dialogi - sztuczne i na siłę, ale za to jakie opisy! Do dziś nie mogę zapomnieć opisu jak to Bella myje włosy truskawkowym szamponem i robi kanapki.

Najlepiej zawartość książki podsumowuje nonsensopedia analizą fragmentu o tym jak Bella siada na krześle:
" 1. Belli przez pół strony chodzi po głowie: A może usiądę?
2. Decyduje się.
3. Całuje się z Edwardem, no bo trzeba się przygotować – cztery strony.
4. Dostaje palpitacji – połowa strony.
5. Dzielny Eduardo na ratunek!
6. Pierwsza próba, niezbyt udana. – akapit.
7. Gleba! Druga próba – dwa akapity.
8. Z pomocą Edwarda Bella siedzi na krześle Hura! Nie damy się! Nie damy się! – 20 zdań.
Z tego rachunku wynika, że Bella, by usiąść, potrzebuje 7-8 stron."

W praktyce tak wygląda cała książka - Bella siada na krześle, Bella robi kanapki, Bella myje włosy, Bella kontempluje brokat Edwarda, Bella podłącza internet, Bella odłącza internet... Wątpię czy w całej książce znajdzie się choć 10 stron jakiejś treści.

Mimo wszystko książka, choć literacko nadaje się na papier toaletowy, ma ode mnie aż 2/10. Dlaczego? Ponieważ ma genialne działanie nasenne. Powinna być sprzedawana w aptekach jako lek na bezsenność. Gwarantowana skuteczność! ;)

Przez żadną książkę nie brnęłam tak długo jak przez tą. Powód? Zasypiałam po paru stronach.

Jednym słowem - NUDNA!
Potwornie i niemiłosiernie nudna!
Zero akcji, fabuły, emocji, wyrazistości... czegokolwiek!
Postacie - bezbarwne i nudne, dialogi - sztuczne i na siłę, ale za to jakie opisy! Do dziś nie mogę zapomnieć opisu jak to Bella myje włosy truskawkowym szamponem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie rozumiem demonizowania tej książki tylko ze względu na osobę autora.
Tak naprawdę nie ma tutaj nic czego przecięty człowiek zainteresowany historią czy polityką by nie wiedział. Przeczytanie książki wcale nie grozi wypraniem mózgu, ani tym bardziej zmianie jakichkolwiek przekonań. To po prostu zwykła (wręcz mocno przeciętna) książka prezentująca historię i znane nam założenia ideologii nazistowskiej - od drugiej strony. Lektura jest dość ciężka, ale tylko ze względu na dość męczący język jakim jest napisana. W samej treści nie ma też jakiś skrajnych poglądów np. z czasów II Wojny Światowej - tylko te z samego początku (lata dwudzieste). Jest za to naprawdę sporo informacji o samym autorze - między innymi jak doszedł do swoich poglądów i dlaczego akurat do takich, a nie innych.
Moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla każdego zainteresowanego historią, polityką i ciekawego spojrzenia z innej perspektywy.

Nie rozumiem demonizowania tej książki tylko ze względu na osobę autora.
Tak naprawdę nie ma tutaj nic czego przecięty człowiek zainteresowany historią czy polityką by nie wiedział. Przeczytanie książki wcale nie grozi wypraniem mózgu, ani tym bardziej zmianie jakichkolwiek przekonań. To po prostu zwykła (wręcz mocno przeciętna) książka prezentująca historię i znane nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Doskonałość.
Na dodatek przerażająco utopijna i pociągająca.

"Szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyją we własnych światach odpowiednio skrojonych do ich predyspozycji."

Idealny porządek i szczęście wynikające z uwarunkowania wydają się przerażające i bezduszne, ale czy nie tworzą idealnego systemu? Bez rozczarowań i niespełnionych ambicji - każdy z określonym miejscem w strukturze społecznej, w pełni usatysfakcjonowany swoją pozycją. Utopia. Perfekcyjnie zaplanowana. Albo raczej uwarunkowana.

Doskonałość.
Na dodatek przerażająco utopijna i pociągająca.

"Szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyją we własnych światach odpowiednio skrojonych do ich predyspozycji."

Idealny porządek i szczęście wynikające z uwarunkowania wydają się przerażające i bezduszne, ale czy nie tworzą idealnego systemu? Bez rozczarowań i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzygam w pięćdziesięciu odcieniach...

Próbowałam przez to przebrnąć (chyba tylko w celach masochistycznych) i wymiękłam. Makulatura i grafomania o rumieniącej się co dwa zdania memei i najbardziej wkurwiającym bucu.

A całość prezentuje mniej więcej taki poziom:
"O rety! Rumienię się! O święty Barnabo! Znów się zarumieniłam! Grey na mnie patrzy, rety! Rumienię się! O jejku, piję kawę z Greyem! Jejku! Rumienię się! Grey maca mi stopę! O święty Barnabo mam orgazm od jego wzroku! Coraz bardziej się rumienię! Rety!"

Po wywaleniu z tekstu wszystkich powtórzeń: o rety, o święty Barnabo, rumienię się/zarumieniłam się i o jejku Grey (tu dowolny czasownik). Książka miałaby najpewniej nie więcej niż 100 stron.

Czasami rzecz jasna trafiają się jeszcze kwieciste metafory:
"Tak strasznie mi wstyd. Chcę, aby połknęły mnie azalie na klombie."

W trakcie lektury aż chce się wydłubać sobie oczy i przeprowadzić lobotomię...


Ps. Zadziwia mnie ekscytowanie się Greyem i robienie z niego jakiegoś samca alfa. To zwykła pizdeczka, nie facet. Koło prawdziwego faceta on chyba nawet nie stał.

Rzygam w pięćdziesięciu odcieniach...

Próbowałam przez to przebrnąć (chyba tylko w celach masochistycznych) i wymiękłam. Makulatura i grafomania o rumieniącej się co dwa zdania memei i najbardziej wkurwiającym bucu.

A całość prezentuje mniej więcej taki poziom:
"O rety! Rumienię się! O święty Barnabo! Znów się zarumieniłam! Grey na mnie patrzy, rety! Rumienię się! O...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka została wydana w roku 1912, a co za tym idzie Burroughs spóźnił się o 14 lat z tematyką marsjańską (wyprzedzony przez dzieło prawdziwego tytana sci-fi, ale to już każdy wie o kogog chodzi ;)). Niemniej jego wizja Marsa i zamieszkujących go obcych jest tak skrajnie inna, że nawet nie ma co porównywać.
Akcja powieści rozgrywa się po zakończeniu wojny secesyjnej, kiedy to kapitan John Carter wraz z przyjacielem udają się na poszukiwanie złota. Kiedy przyjaciel bohatera ginie z rąk indian, Carter znajduje schronienie w jaskini, gdzie pod wpływem nieznanej siły(a może technologii?) zostaje przeniesiony na Mars, a tam zakochuje się w tytułowej księżniczce (nic dziwnego skoro Marsjanki chodzą przez cały czas nago ;)). I tu zaczyna się cała przygoda i prawdziwa odyseja Cartera.

Świat Marsa to umierające miejsce, w którym brakuje pożywienia i wody. Słynne odkrycie marsjańskich kanałów zostało w książce opisane jako próba ratowania zniszczonego świata poprzez sztuczne nawadnianie i tak już nielicznych ziem na których można uprawiać cokolwiek. Zresztą nie tylko to na Marsie jest sztuczne. Również cała atmosfera podtrzymywana jest poprzez produkujące tlen maszyny tzw. fabryki powietrza.
W całym tym sztucznym i ginącym świecie trwają nieustające wojny (również domowe i plemienne), co w idealny sposób kontroluje populację, która zdolna jest przeżyć w tych warunkach.

Przez znaczną część książki czułam się jakbym czytała jakąś historię fantasy (tylko w wersji kosmicznej) - plemiona, ratowanie księżniczki, bohater wywijający mieczem, bohater jednoczący plemiona, bohater prowadzący armię do ostatecznej walki, bohater dzięki któremu wreszcie nastaje pokój... (Chyba, że to wcale nie konwencja fantasy tylko amerykańskość ;)) Wszystko to bardzo fantastyczne, ale mało naukowe. Z drugiej strony Burroughs co i rusz zwraca uwagę na szczegóły i opisuje nam wpływ grawitacji Marsa na Cartera i rodowitych mieszkańców planety, rozrzedzoną atmosferę, księżyce, maszyny w fabryce powietrza itp. (Daleko temu do naukowych faktów, ale patrząc na datę można to wybaczyć) I właśnie dlatego książka jest dziwna, ale ciekawa.
Podoba mi się również wstęp od autora do czytelników mający uwiarygodnić opisywaną historię. Zawsze bardzo podobał mi się ten zabieg - pozwalał wprowadzić w nastrój, by po chwili płynnie zmienić relację i przedstawić ją z punktu widzenia bohatera.

Za to co mi się bardzo w książce nie podobało... Chaotyczny styl. Autor leci z akcją na złamanie karku. Owszem czyta się to bardzo lekko i szybko, ale po dłuższym czasie zamykanie w dwóch stronach akcji na dziesięć stron staje się nieco męczące. Miałam wrażenie, że momentami brakowało wielu fragmentów. Carter jest tu jak Cezar - veni,vidi, vici i już. Tylko co było między vidi i vici to już kłopot, bo zazwyczaj jest o tym jedno, dwa zdania. Z tego samego powodu masa postaci i wątków staje się trochę męcząca. Początkowe rozdziały, w których Carter poznaje świat Tharków są zdecydowanie lepiej dopracowane niż chaotyczne końcowe rozdziały, gdzie mamy ucieczkę, pojmanie, walkę na arenie, kolejną ucieczkę, nowych sprzymierzeńców, nieudany zamach, wojnę, niedoszły ślub, ślub i prawie zagładę Marsa - a to wszystko w kilku rozdziałach na około trzydziestu stronach. Na dodatek wiele wątków zostaje w ogóle nie rozwiązanych jak np. zacytowany na wstępie fragment, wątki związane z Iss, z ludem zdolnym do zmiany formy i samą podróżą międzyplanetarną. Zostawia to furtki do kontynuacji, ale wprowadza też dodatkowe zamieszanie. Momentami ciężko określić czy w całej tej szalenie szybkiej akcji padło jakieś wyjaśnienie czy może chodziło o coś innego.

Niemniej sama powieść jest bardzo przyjemna i całkiem ciekawa. Ma już swoje lata (103 nawet) i warto się z nią zapoznać choćby i dla samej wizji Marsa i Tharków - ci akurat wypadają najlepiej w całej książce. No i jest jeszcze mój faworyt - Woola ;)

Ogółem?
Książka (jako całość) zasługuje na 5/10, ale za Tharków i Woole dam 7/10

Książka została wydana w roku 1912, a co za tym idzie Burroughs spóźnił się o 14 lat z tematyką marsjańską (wyprzedzony przez dzieło prawdziwego tytana sci-fi, ale to już każdy wie o kogog chodzi ;)). Niemniej jego wizja Marsa i zamieszkujących go obcych jest tak skrajnie inna, że nawet nie ma co porównywać.
Akcja powieści rozgrywa się po zakończeniu wojny secesyjnej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Przestrzeń objawienia" Reynoldsa wraca do mnie jak bumerang. Przeszukując recenzje "Przestrzeni objawienia" uparcie trafiałam na opinie maniaków sci-fi, którzy byli zachwyceni i opinie pozostałych, którzy byli zmęczeni. Reynolds "ponoć" skupia się na wielu naukowych szczegółach, operuje fachowymi zagadnieniami, a jego bohaterowie są kompletnie oderwani od naszej rzeczywistości i dziwni.
Po takich opiniach wiedziałam, że to będzie coś dobrego. Za to nie spodziewałam się, że będzie to aż tak dobre. Śmiało mogę stwierdzić, że "Przestrzeń objawienia" to prawdziwe objawienie jeśli chodzi o współczesne sci-fi i prawdziwe lekarstwo na masę bzdurnych "pseudo sci-fi."

Książka zaczyna się niekonwencjonalnie. Nie ma tu typowego wprowadzenia w akcję - co, jak i gdzie. Mamy po prostu kilka pozornie oderwanych od siebie wątków skupiających się wokół różnych postaci. Początek przypomina nieco pilot jakiegoś serialu, w którym poznajemy bohaterów, a za ich pośrednictwem również świat. Reynolds fenomenalnie wplata opisy techniczne i naukowe w akcję. Nie bawi się przy tym tłumaczenie czytelnikom wszystkiego w formie litanii. Szalenie podoba mi się sposób w jaki przybliża kompletnie obce technologie z przyszłości - rzuci zdanie lub dwa w taki sposób, że każdy zainteresowany tematem zrozumie. A każdy niezainteresowany będzie miał możliwość dokształcenia się i poszukania informacji by zrozumieć co autor ma na myśli mówiąc, że coś działa podobnie jak jakiś znany nam mechanizm.
No i tutaj już od razu widać co ludzi męczy w Reynoldsie. Autor po prostu traktuje swoich czytelników jak ludzi myślących i z określoną wiedzą. Niekoniecznie fachową, ale mimo wszystko momentami większą niż podstawową. Ja osobiście jestem zachwycona, bo nienawidzę gdy pisarze stosują bezsensowny techno-bełkot, z którego nic nie wynika. A Reynolds wie co pisze i wszystkie jego techniczne uwagi można łatwo potwierdzić. Czyta się to fenomenalnie, ale trzeba myśleć.
Teraz jest jakaś dziwna moda na książki, które odmóżdżają i pozwalają wyłączyć myślenie. I własnie dlatego już po pierwszych 50 stronach wiedziałam, że kocham Reynoldsa i jego styl.

Druga sprawa to bohaterowie. Czytałam tyle książek sci-fi i dopiero przy "Przestrzeni objawienia" uświadomiłam sobie, że postacie niezależnie od czasu akcji mają mentalność ludzi współczesnych autorowi. Chyba oprócz Wellsa nikt nie zwracał na to uwagi. Owszem opisuje się zmiany w kulturze i społeczeństwie, ale główni bohaterowie i tak są mentalnie współcześni. A przecież wystarczy spojrzeć jak wielkie różnice zachodzą u ludzi w ciągu jednego pokolenia. I tu Reynolds funduje kolejne objawienie - jego ludzie są nam obcy. Żyją w świecie przyszłości, a ich zachowania są równie obce, co zachowania uczłowieczonych kosmitów. Mają cechy wspólne z naszymi, ale są inni. Można powiedzieć, że nieco przerażający - cały ten postęp doprowadził do rozłamu ludzi na swego rodzaju podgatunki - zmodyfikowane mechanicznie lub genetycznie. Patrząc na dzisiejszy świat jest to tak przerażająco prawdziwe. Reynolds zwraca uwagę na rozwój nie tylko społeczeństwa i kultury jak u innych pisarzy. Jest też ewolucja języka, psychiki, zachowań... Coś pięknego.
Ludzie piszą, że nie da się utożsamić z tymi bohaterami, ale po co się utożsamiać?
Ta książka jest najbardziej realistycznym sci-fi jakie czytałam. Pięknie dopracowana, praktycznie nie ma tu niczego co nie zostało przemyślane.
Są jeszcze takie "drobiazgi", które mnie chwytają za serce - planety o trujących atmosferach, ciśnienie, zwiększona lub zmniejszona grawitacja... Jak mi zawsze tego brakuje we wszelkich typowych i masowych produkcjach sci-fi!

Pozostaje jeszcze najważniejszy aspekt. Fabuła.
Reynolds pisze bardzo nieszablonowo (i to jest świetne!). Nie ma klasycznego wstępu, wątków podanych na tacy, ich rozwinięcia i finału. Tutaj również autor kieruje się do ludzi, którzy lubią myśleć. Przez pierwszą - dość długą - część książki obserwujemy wątki poszczególnych bohaterów, z których wyłania się stopniowo spójna całość. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że na bieżąco wyciąga się wnioski, co momentami sprawia wrażenie, jakby czytało się dobry kryminał. Reynolds nie pisze, że "w kosmosie było tak mało cywilizacji dlatego, że to i tamto". On pisze tak, że czytelnik sam dochodzi do wniosków dlaczego tych cywilizacji było tak mało. Ja cieszyłam się jak dziecko z kolejnych wskazówek odnośnie tego co zabiło Amarantinów. Świetna zabawa w dedukcję.
Cały początek książki to trzy pozornie odrębne historie skupiające się wokół konkretnych bohaterów. Pierwszą poznaną postacią jest Sylveste, który prowadzi wykopaliska na Resurgam. Bada tam szczątki wymarłej obcej cywilizacji Amarantinów, którzy zginęli w czasie Wydarzenia - czyli eksplozji własnego słońca. I w sumie nie było by w tym nic specjalnego, gdyby nie tajemniczy obelisk z inskrypcją, w której może znajdować się klucz do wyjaśnienia nieznanych szczegółów Wydarzenia. Drugim równoległym wątkiem jest historia Ilii Volyovej znajdującej się na statku zmierzającym w stronę Resurgam. Volyova budzi się ze snu na rok przed dotarciem do celu i samotnie zajmuje się statkiem, na którym dochodzi do nieprzewidzianego wypadku. Trzeci wątek rozgrywa się w mieście pod kopułą, wśród (naprawdę chorego) świata bogatych dziwaków, którzy uczestniczą w Shadowplay czyli grze w zabójstwo. Oczywiście gra rozgrywa się naprawdę, a rozlew prawdziwej krwi jest wyjątkowo pożądany. (Tutaj jestem pod wrażeniem realizmu jeśli chodzi o świat. Skoro technika pozwala na przedłużanie życia o setki lat, a nawet zgrywanie osobowości do komputerów to jak w takim świecie można szanować życie?).
Wątki z pozoru bez związku... Ale no właśnie. Jeden z członków załogi statku na którym leci Voylova - Nagorny - zapada na dziwna psychozę, w której pojawiają się martwi Amaranici i przerażający Złodziej Słońc, natomiast uczestniczka gry otrzymuje prywatne zlecenie by korzystając ze swoich umiejętności odnaleźć doktora Sylveste'a.
A potem? Potem jest najbardziej niesamowita kosmiczna podróż i pogoń za wymykającymi się odpowiedziami. Sylveste chce za wszelką cenę poznać odpowiedź co takiego się stało, czemu tak prężnie rozwijająca się rasa nagle całkowicie wymarła i co było przyczyną wydarzenia...
I tutaj niestety nie mogę już spoilerować dalej, bo jak nic rozwaliłabym całą koncepcję i musiałabym wspomnieć o wątku Złodzieja Słońc. Jak już mówiłam - książka w pewnej chwili zaczyna lekko zahaczać o styl typowy dla kryminałów i cała ta układanka z pierwszych rozdziałów zaczyna się mistrzowsko rozwijać. Powiem tak - to co dzieje się w drugiej połowie książki zwala z nóg - rzuca na kolana i nie pozwala wstać. Mogę zdradzić jedynie, że Amaranici zostali eksterminowani, a rozwiązanie jest... przerażające, cudowne, zabójczo logiczne i wręcz majestatyczne. Ciekawi?
Koniecznie trzeba to przeczytać.

Teraz może co nieco o "minusach" książki, bo jednak nawet miłość od pierwszego rozdziału nie może mnie wyprać z obiektywizmu. Zatem...
Przede wszystkim jeśli dla kogoś ma to być pierwsze podejście do hard sci-fi lub (o zgrozo) do samego sci-fi to połamie sobie na zęby na tej książce. "Przestrzeń objawienia" to cudowne, monumentalne HARD sci-fi zatem lektura zdecydowanie dla fanów gatunku. Nie chodzi mi tu bynajmniej o hard sci-fi w pojęciu wielkich opisów technicznych i naukowych, bo choć autor jako astrofizyk bardzo przykłada się do szczegółów - to nie zalewa nas technobełkotem. Mówimy tu o pojęciu hard sci-fi głównie w kontekście klasyki gatunku i rzetelności.
Początek książki jest dość długi, a akcja zawiązuje się bardzo powoli. Tak naprawdę ponad 100 pierwszych stron to śledzenie wątków poszczególnych postaci, stopniowe poznawanie świata przedstawionego i wyłapywanie kolejnych elementów fabularnej układanki. Idealne dla fanów powieści kryminalnych. Niestety jeśli ktoś nastawia się na typową przygodową space operę i nie przepada za kryminalnym stylem to niestety.
Druga sprawa. Nauka - Reynolds pisze w taki sposób jakby jego czytelnicy mieli już określoną wiedzę fizyczną i astronomiczną. Nie rozdrabnia się i nie tłumaczy wszystkiego jak dzieciom tylko rzuci pojęciem, doda zdanie lub dwa i tyle. Co prawda nie ma tu jakiejś przerażająco fachowej wiedzy - wystarczą podstawy i zwyczajne zainteresowanie tematem. Jeśli nie ma się tych niezbędnych podstaw - faktycznie może to zniechęcać (np. często przewijające się pojęcie sfer, pozorne spadanie na statku, czy pojęcie zera bezwzględnego).
No i co do stylu... Nie ma co oczekiwać po tym leciutkiej i odmóżdżającej historyjki. Książka nie sprawdzi się w roli czytadełka do kotleta. Lektura "Przestrzeni objawienia" to coś co pochłania i angażuje w historię.

Dlatego polecam każdemu kto lubi trochę podedukować i każdemu fanowi dobrego i klasycznego science fiction. Dodatkowo każdy, kto zna się choć trochę na nauce i cierpi męki z powodu niewiedzy i niekompetencji autorów - tutaj w końcu odetchnie z ulgą i będzie w pełni usatysfakcjonowany. Książka jest genialna!

Arcydzieło.

"Przestrzeń objawienia" Reynoldsa wraca do mnie jak bumerang. Przeszukując recenzje "Przestrzeni objawienia" uparcie trafiałam na opinie maniaków sci-fi, którzy byli zachwyceni i opinie pozostałych, którzy byli zmęczeni. Reynolds "ponoć" skupia się na wielu naukowych szczegółach, operuje fachowymi zagadnieniami, a jego bohaterowie są kompletnie oderwani od naszej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwsze strony książki i już szeroki uśmiech wypełzł mi na twarz i nie chciał spełznąć do ostatnich stron. Książkę pożarłam jak bestia z Traala - na raz, dodatkowo wybuchając co chwila obłąkanym śmiechem (kilkakrotnie nawet płacząc).
Wszystko zaczyna się od Artura Denta, którego dom znajduje się na trasie planowanej autostrady i przeznaczony jest do wyburzenia. W tym samym czasie ma miejsce podobna sytuacja - Ziemia znajdująca się na trasie planowanej kosmicznej autostrady ma zostać zniszczona. Przyjaciel Artura - Ford (będący w rzeczywistości kosmitą, który utknął na Ziemi) w porę łapie kosmiczną okazję i wraz z przyjacielem uchodzi cało z końca świata. Tymczasem w innym zakątku wszechświata - Prezydent Galaktyki kradnie najnowsze dzieło techniki - statek z napędem nieskończonego nieprawdopodobieństwa i wraz ze swoją dziewczyną i znajdującym się na wyposażeniu statku robotem z depresją - doświadcza absurdalnie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności... no i tak to się wszystko zaczyna.

Jak mówiłam książka od początku wciągnęła mnie niczym bagno, podejmując przy tym liczne próby zabicia mnie śmiechem. Niemniej nie tylko ubawiłam się przy tej lekkiej i przyjemnej kosmicznej komedii. Poznałam też odpowiedzi na wiele ważnych kosmicznych pytań. Rozwikłałam wreszcie tajemnicę znikających długopisów, pozaziemskie pochodzenie Googli, moje słuszne uwielbienie dla Norwegii (zwłaszcza fiordów!), zyskałam dowód na poparcie mojej tezy o zbiegach okoliczności i rzecz jasna znalazłam odpowiedź na to wszystko związane z życiem i wszechświatem (choć ze znalezieniem pytania jest już gorzej ;)). Nie mówiąc już o wielu życiowych prawdach jak choćby:

"Po kilku miesiącach rozważań i obserwacji Ford porzucił tę teorię na rzecz nowej: jeżeli istoty ludzkie przestają ciągle ćwiczyć swoje usta, ich mózg zaczyna pracować."

Co dalej? Rzadko kiedy książka sprawia mi taki kłopot jeśli chodzi o wybór najfajniejszej postaci, ponieważ prawie wszyscy bohaterowie byli wręcz fantastyczni. Prezydent Galaktyki Zaphod Beeblebrox, galaktyczny autostopowicz Ford Prefect i Marwin - robot z depresją - są po prostu bezbłędni. Nawet Artur, który kompletnie nie wie co się dzieje jest bardzo sympatyczną i komiczną postacią. Mimo niedużej roli straszliwie przypadł mi również do gustu Slartibartfast - zapewne przez wspólne upodobanie do Norwegii i jej pięknych fiordów. Z całej książki chyba jedynie Trillian była dla mnie dość nijaką postacią, która jedynie w tej książce "była". Pałętała się to tu to tam, powiedziała coś, przespacerowała się... i rozpłynęła gdzieś na tle całej reszty fenomenalnych bohaterów.

Fabuła - jak i cała książka - jest tak kosmicznie absurdalna, że aż genialna. Kapitalnie poprawia humor. Taki pozytywny odmóżdżacz, który zapewnia dobrą rozrywkę i nie przyprawia przy tym o ból mózgu zalewanego głupotą... Bo tutaj nie ma głupoty - tu jest czysty absurd na dodatek napędzany nieskończoną nieprawdopodobnością - co tym bardziej działa na korzyść książki. Ani razu w czasie całej lektury nie byłam w stanie przewidzieć co się zaraz stanie (pomijając piękny spoiler w środku książki ;)), ponieważ historia pełna była tak nieprawdopodobnych i absurdalnych zwrotów akcji, że w życiu nie przyszłyby mi do głowy.

Z przyjemnością przeczytam kolejne części.

Polecam każdemu miłośnikowi sci-fi i absurdalnego kosmicznego humoru opartego na nieskończonym nieprawdopodobieństwie i herbacie.

Pierwsze strony książki i już szeroki uśmiech wypełzł mi na twarz i nie chciał spełznąć do ostatnich stron. Książkę pożarłam jak bestia z Traala - na raz, dodatkowo wybuchając co chwila obłąkanym śmiechem (kilkakrotnie nawet płacząc).
Wszystko zaczyna się od Artura Denta, którego dom znajduje się na trasie planowanej autostrady i przeznaczony jest do wyburzenia. W tym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Przyroda ucieka się do inteligencji dopiero wtedy, kiedy nawyk i instynkt już nie wystarczają. Nie ma inteligencji, gdy nie ma zmiany i potrzeby zmiany. Inteligencja bywa udziałem tylko takich zwierząt, które napotykają ogromną rozmaitość niebezpieczeństw i potrzeb."

Wells jest tak cudownym autorem, że zbrodnią byłoby nie znać go chociażby ze słyszenia. Ojciec współczesnego science fiction i dzieł, których motywy przewijają się w niemal każdym późniejszym dziele. Na dodatek prawdziwy geniusz, o wszechstronnych zainteresowaniach. Pokłony!

Wszystko zaczyna się od wspólnej kolacji, kiedy to główny bohater - nazywany Podróżnikiem w czasie - prezentuje znajomym swoją teorię odnośnie czwartego wymiaru i możliwości podróży w czasie. Tydzień później podczas podobnego spotkania - Podróżnik w czasie zjawia się spóźniony i poobijany, twierdząc iż właśnie odbył podróż w czasie.
Po tym niedługim wstępie cała powieść skupia się na opowieści Podróżnika, który w swej podróży dotarł aż do roku 802 701. Wells prowadzi historię tak - by czytelnik poznawał świat przyszłości oczami głównego bohatera. Najpierw kreuje przyszłość w kierunku utopii, w której dobrobyt i postęp sprawił, że ludzie żyją lekko i beztrosko, bez obawy o jutro, ani o żadne inne potrzeby. Później stopniowo, małymi kroczkami poznajemy drugą stronę tego radosnego i otępiałego świata dużych dzieci. Na przestrzeni tysięcy lat ewolucja ludzkości doprowadziła do powstania dwóch odmiennych gatunków ludzkich - żyjących na powierzchni łagodnych i owocożernych - Elojów oraz mieszkających pod ziemią drapieżnych mięsożerców - Morlocków. Co doprowadziło do takiego podziału ludzkości? To pytanie na które czytelnik sam musi znaleźć odpowiedź. Główny bohater na podstawie stopniowego poznawania przyszłego świata konstruuje wiele teorii, które porzuca jedna po drugiej za każdym razem gdy trafi na nowy trop. Właśnie ten sposób ukazywania książkowego świata sprawia, że "Wehikuł czasu" niesamowicie wciąga, tworząc wrażenie żywego uczestnictwa w książkowych wydarzeniach. Ogromną zaletą jest również to, że Wells nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi ani teorii - kreuje świat, pokazuje nam go oczami bohatera i zmusza do własnych refleksji. Patrząc na fizyczną i psychiczną degenerację obu ludzkich gatunków ciężko powstrzymać się od refleksji dokąd właściwie zmierzamy. Chociaż muszę przyznać, że nie ten aspekt powieści zrobił na mnie największe wrażenie. A co takiego?
Pierwszą rzeczą jest niewątpliwie refleksja Podróżnika w czasie, kiedy tuż po przybyciu do przyszłości doznaje rozczarowania widząc iż przez tyle lat ludzkość się nie rozwinęła, a cofnęła. (W końcu Eloje nawet nie znają ognia). Teoria wysnuta przez bohatera - jakoby inteligencja była odpowiedzią na zmienne warunki, niebezpieczeństwa i potrzeby - w przerażający sposób odnosi się już do naszego współczesnego świata. XXI wiek i jego technologia, która ma usprawniać życie tak naprawdę stopniowo pozbawia nas inteligencji. Wszystko wymaga od nas coraz mniejszej aktywności - zarówno fizycznej jak i psychicznej, co tworzy coraz bardziej ogłupiałe i bezmyślne społeczeństwo. Tak naprawdę już teraz widać w naszym świecie Morlocków i Elojów - czyli przedsiębiorcze jednostki odpowiadające za naukę i postęp oraz wygodnickich konsumentów tego postępu, coraz bardziej zidiociałych (bo po co używać inteligencji skoro maszyny mogą zrobić to za nas?). No i osobista refleksja - do której grupy ja należę? Jestem współczesnym Morlockiem czy Elojem? Oraz chyba najbardziej niepokojąca myśl - kim stanę się za 10 czy 20 lat?
Drugą rzeczą, która w powieści wywarła na mnie wrażenie był opis umierającego świata. Umierającego w sposób dosłowny. Wypalające się Słońce, martwa planeta Ziemia, morza, w których nie ma oznak życia i uboga roślinność. Wells opisał to po mistrzowsku. Zwłaszcza powolna agonia gwiazdy jest wręcz zachwycająco piękna i niepokojąca. Naprawdę coś cudownego.

Powieść to prawdziwe mistrzostwo (wszech)świata i klasyk wśród klasyków. Polecam wszystkim - a zwłaszcza każdemu miłośnikowi książek zmuszających do myślenia ;)

"Przyroda ucieka się do inteligencji dopiero wtedy, kiedy nawyk i instynkt już nie wystarczają. Nie ma inteligencji, gdy nie ma zmiany i potrzeby zmiany. Inteligencja bywa udziałem tylko takich zwierząt, które napotykają ogromną rozmaitość niebezpieczeństw i potrzeb."

Wells jest tak cudownym autorem, że zbrodnią byłoby nie znać go chociażby ze słyszenia. Ojciec...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Może najpierw skoryguję nieco ten śliczny i kuszący opis, który wprowadza w błąd nieszczęśników sięgających po książkę. Biedny czytelnik nie wiedząc co go czeka ma nadzieję na ciekawe i warte uwagi sci-fi.

Przerażające w swej głupocie i cudownie bezmyślne, klaustrofobiczne - zwłaszcza dla mózgu czytającego - dzieło, które jest po części sci-fi - po części, bo występuje tu samo "fi", "sci" zostało zamrożone i utopiło się w komorze krio, po części dystonią (No cóż mój mózg doświadczył dystonii neurodegeneracyjnej w trakcie czytania...).

Siedemnastoletnia Amy dołącza do swoich rodziców jako zamrożony ładunek na pokładzie ogromnego statku kosmicznego Godspeed i sądzi, że obudzi się na nowej planecie za trzysta lat. Nigdy nie przypuszczałaby, że jej drzemka skończy się o 50 lat za wcześnie i że będzie zmuszona żyć w wymagającym odwagi i uporu świecie statku kosmicznego, który rządzi się swoimi prawami.
W praktyce to wygląda tak - do bólu irytująca Mary Sue aka Amy, której piękna blada skóra i czerwono-złote niczym zachód słońca włosy olśniewają swą wyjątkowością, jest koszmarnie wkurzającą, rozwydrzoną dziewuchą, która ma taki respekt do zasad panujących na statku, że najbardziej anielsko cierpliwy kapitan wywaliłby ją w próżnię (a czarny charakter - Najstarszy jednak ją znosi!) doznaje nagłego szoku kiedy dowiaduje się, że nie jest pępkiem świata i że posiadanie niezbędnych dla misji rodziców nie oznacza bycia świętą krową. Amy bowiem musi respektować zasady (brr! bluźnierstwo) i nie wybrzydzać (bo buciki noszone na statku są fee, a ona chce sportowe adidaski nike takie za 200 dolarów - serio!).
Amy szybko zdaje sobie sprawę, że jej pobudka nie była żadną awarią komputera. (a to ci dopiero nowość...) Ktoś z kilku tysięcy mieszkańców statku próbował ją zabić. (Mnie to dziwi, że ktokolwiek z tych kilku tysięcy pasażerów nie chciał jej zabić) I jeśli Amy nie zrobi czegoś i to szybko, jej rodzice będą następni. (A zamordowanie jej rodziców ma służyć rzecz jasna temu by bardziej unieszczęśliwić wiecznie narzekającą i nieszczęśliwą Amy?)
Teraz Amy musi spieszyć się, aby rozszyfrować ukryte sekrety statku Godspeed. Lecz wśród jej listy podejrzanych morderców jest tylko jeden, który naprawdę się liczy: Elder, przyszły dowódca statku i miłość, której nigdy by nie przewidziała.(Liczy się jako podejrzany? Eh ten opis.)

Prócz tego co ubarwione w opisie - książka zawiera takie cuda jak:

1. Sci-fi - autorka wychodzi z założenia, że pisanie sci-fi polega na pisaniu wszystkiego co przyjdzie do głowy i wrzucaniu od czasu do czasu mądrego słowa jak np. akcelerator lub próżnia. Ale rzecz jasna nie pomyśli o tym by wiedzieć więcej niż przykładowo: "próżnia to takie coś co jest w kosmosie, ale co to robi to nie wiadomo".

2. Lanie wody - nie wiem czy wydawcy płacili jej od słowa, ale książka pod tym względem jest koszmarna. Albo autorka traktuje czytelników jak debili albo jak wyjątkowo tępe przedszkolaki, którym trzeba powtarzać jedną rzecz nie dwa razy, ale co najmniej sześć razy (i nie - nie ma w tym przesady - przy ósmym powtarzaniu tego samego przestałam liczyć i zaczęłam omijać identyczne fragmenty). Zwłaszcza jeśli chodzi o przemyślenia Starszego na temat Najstarszego - non stop to samo, zmieniony jeden czy dwa szczegóły (lub jedna czy dwie opinie i cały czas to samo). Ewentualnie jeszcze masa masła maślanego w odstępie co dwie strony. Cholery można dostać. Widać "Zmierzch" wyznaczył jakiś nowy kanon w literaturze szaletowej.

3. Postacie - czyli istny koszmar. Wszystkie postacie w książce dzielą się na dwa gatunki: niemożliwie irytujące oraz koszmarnie niedopracowane. Autorka ma dziwną manię - każdą postać, która wydaje się być choć trochę ciekawa i mieć jakiś potencjał omija szerokim łukiem (jakby bała się, że będzie musiała pomyśleć), za to najbardziej irytującym, nijakim i mdłym postaciom (Amy i Starszy) poświęca jak najwięcej uwagi i robi wszystko by jej bohaterowie byli jeszcze bardziej wkurzający. Jest jeszcze Najstarszy, który jest kompletnie przegadaną postacią. Co chwila autorka przypomina jaki to z niego tyran i dyktator. Sam Najstarszy zaś nie ma praktycznie szans pokazania swojej złej strony. Zresztą jak na mój gust to facet ma anielską cierpliwość do zbiorowiska takich bałwanów jakich ma na swoim statku.

4. Ujemna logika- wisienka na torcie żenady. Wszystko w tej książce jest dopracowane tak - jakby pisało to dziecko, które żadnej książki (zwłaszcza sci-fi) na oczy nie widziało. Przykłady. Na statku znajduje się miasto, którego mieszkańcy uprawiają kukurydzę, pasają kozy i przędą tkaniny... Z drugiej strony autorka dość pokracznie (żeby nie powiedzieć beznadziejnie) próbuje opisać coś - co w domyśle ma przypominać replikator żywności, z którego wyskakują idealne, beztłuszczowe, mięsne kwadraciki. To po grzyba im na tym statku kozy? Albo logika w pojęciu funkcji kapitana (aka najstarszego). Kapitan na statku znać się nie musi, obsługiwać umieć go nie musi, w ogóle nic nie musi - bo komputerek go wyręcza we wszystkim. Kapitan jest od siedzenia w fotelu i sprawiania wrażenia mądrego. Ot taki stylowy mebel. Albo edukacja następcy kapitana. Przez trzy lata edukacji przyszły dowódca nie poznał nawet podstawowych zasad panujących na statku, bo nauczyciele ograniczali się do pokazywania mu slajdów z Ziemi przedstawiających zwierzątka, kwiatki i krajobrazy(analfabeta jakiś czy opóźniony?).

Podsumowując - logiki i sensu ta książka nie ma za grosz. Nie wiem do kogo ta powieść jest adresowana. Chyba do bezmyślnych nastolatek, które boją się sci-fi i potrzebują samego fi bez tego strasznego sci. Jeśli zmierzchowa moda na lanie wody i pisanie bzdur dosięgła sci-fi to ja chyba przestanę czytać cokolwiek.

Może najpierw skoryguję nieco ten śliczny i kuszący opis, który wprowadza w błąd nieszczęśników sięgających po książkę. Biedny czytelnik nie wiedząc co go czeka ma nadzieję na ciekawe i warte uwagi sci-fi.

Przerażające w swej głupocie i cudownie bezmyślne, klaustrofobiczne - zwłaszcza dla mózgu czytającego - dzieło, które jest po części sci-fi - po części, bo występuje tu...

więcej Pokaż mimo to