Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Przez 90% książki myślałem sobie "Boże ale to jest dobre". To pierwsze moje spotkanie ze steampunkiem i tym bardziej się cieszę, że wprowadzenie w ten nurt sf zawdzięczam polskiemu autorowi. Ale po kolei...

W swojej książce Piskorski przenosi nas do alternatywnej rzeczywistości XIX-wiecznej Europy, w której odkryto energię próżni - ether. Nie dość, że wykorzystanie etheru dało możliwość opracowania szeregu innowacji technicznych (np. koleje etherowe), to dodatkowo odpowiednie manipulowanie energią próżni pozwoliło na otwarcie wrót do alternatywnego świata - Nowej Europy. O ile w Starej Europie porządek polityczny jest w stanie równowagi. O tyle, jak się możemy spodziewać Nowa Europa nie podlega nikomu, więc jest idealnym miejscem do spełnienia imperialistycznych zapędów wszystkich włodarzy europejskich mocarstw. Zatem rozpoczyna się wyścig o podbój ziem Nowej Europy.
Bohaterami, którzy przeprowadzają nas przez świat opanowany przez rewolucję etherową są - Maurice Dalmont (młody i być może nieco naiwny, ale obiecujący naukowiec zajmujący się badaniami nad etherem), jego siostra (młoda kobieta, marzy o tym żeby wyrwać się z ram stereotypu zachowania XIX-wiecznej kobiety) i Stanisław Tyc (przyjaciel Maurice'a; żołnierz Legi Nadwiślańskiej). Z każdym krokiem intryga się gmatwa, a napięcie rośnie.
W mojej opinii światotwórczo historia jest genialna. Historia świata jest kompletna a powiązanie poszczególnych fragmentów akcji zarówno w Starym Świecie jak i w Nowej Europie, są spójne i dobrze do siebie pasują. Jest całe mnóstwo bohaterów drugo- i trzecioplanowych, którzy nadają tej opowieści niezwykłą plastyczność, dzięki czemu świat nie jest pusty i sprawia wrażenie żywego organizmu działającego w tle. Miałem obawy co do tego jak będą wyglądać opisy bitew, ale sceny batalistyczne są prowadzone brawurowo i z rozmachem, kipiąc dynamiką.
Można powiedzieć same plusy. I....

No właśnie jeśli jest tak dobrze to czemu tylko 7/10.
Po pierwsze, ale nie najważniejsze, Maurice jako bohater jest strasznie naiwny... Co niesie za sobą określone konsekwencje. Być może taka była koncepcja autora, ale momentami od tej naiwności aż zęby bolą.
Natomiast z mojego punktu widzenia, największym zarzutem dla tej opowieści jest zmarnowany potencjał wymyślonych bohaterów. Oczywiście intryga się wyjaśnia i wiele wątków się rozwiązuje. Jednak dla mnie moment, w którym kończy się historia i sposób w jaki żegnamy się z bohaterami, był całkowicie niesatysfakcjonujący. Koniec książki odebrałem jak amputację nogi, tasakiem, bez znieczulenia. Szkoda że autor nie pomyślał o przynajmniej jednym rozdziale podsumowującym losy głównych "graczy" na planszy stworzonej przez niego historii. Zdaję sobie sprawę że to pierwszy tom serii, ale z tego co się już zorientowałem w kolejnym tomie opowieści mamy do czynienia z nowo wykreowanymi bohaterami. Bardzo szkoda, bo autor pozostawił tutaj masę otwartych wątków i wg mnie widać z kilometra zaprzepaszczony potencjał misternie tkanej historii. Stąd pewnie mój żal i tylko 7 gwiazdek (choć przyznam szczerze, że ostatnio czytane przeze mnie książki nieczęsto nawet te 7 gwiazdek dostają).

Nie zmienia to faktu, że czytając tę książkę bawiłem się świetnie szczerze ją POLECAM.

Przez 90% książki myślałem sobie "Boże ale to jest dobre". To pierwsze moje spotkanie ze steampunkiem i tym bardziej się cieszę, że wprowadzenie w ten nurt sf zawdzięczam polskiemu autorowi. Ale po kolei...

W swojej książce Piskorski przenosi nas do alternatywnej rzeczywistości XIX-wiecznej Europy, w której odkryto energię próżni - ether. Nie dość, że wykorzystanie etheru...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jako, że przymierzam się do czytania kolejnych tomów serii, a za pierwszym razem "Ostrze" czytałem kilka lat temu, postanowiłem odświeżyć sobie pierwszy tom serii...

I bardzo tego nie żałuję... Książkę czyta się świetnie. Cała intryga jest wielopłaszczyznowa. Mamy tutaj zarówno politykę i intrygi salonowe, ale również bardzo mięsistą akcję z dynamicznymi walkami. Autor prowadzi nas przez poczynania kilku bohaterów równocześnie, dzięki czemu nie jesteśmy cały czas uwiązani do jednego wątku.
Jeśli chodzi o kreację świata to wg mnie, jest więcej niż dobra. Bohaterowie mają swoją przeszłość, a ich przyszłość kreśli się bardzo niejasno. Na pewno nie są oni swoimi kalkami. Każdy z nich ma zarówno zalety jak i wady. Autor postarał się, żeby była to pełna kolorytu mieszanka osobowości, obserwowanie losów której nieprędko nas znudzi. Językowo książka stoi też na całkiem przyzwoitym poziomie.
Jeśli lubisz bitewne fantasy i jeszcze jakimś cudem nie przeczytałaś(eś) tej książki, to gorąco zachęcam. Na pewno się nie zawiedziecie. Jeśli chodzi o ocenę punktową, to dla mnie to coś pomiędzy 7 i 8 punktów.

Jako, że przymierzam się do czytania kolejnych tomów serii, a za pierwszym razem "Ostrze" czytałem kilka lat temu, postanowiłem odświeżyć sobie pierwszy tom serii...

I bardzo tego nie żałuję... Książkę czyta się świetnie. Cała intryga jest wielopłaszczyznowa. Mamy tutaj zarówno politykę i intrygi salonowe, ale również bardzo mięsistą akcję z dynamicznymi walkami. Autor...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miało być bez spoilerów... i prawie ich nie ma. Natomiast jeśli jednak zamierzasz przeczytać tę książkę, to może wróć do mojej recenzji po jej lekturze.

Zazwyczaj tego nie robię, ale tym razem skusiłem się na sięgnięcie po tę książkę, przez reklamę na jednym z książkowych kanałów na YT. Byłem ciekaw co to za historia... no i cóż sam tego chciałem...

Dla mnie jest to taka słodko-pierdzące pulp fiction fantasy o.... kompletnie niczym. Może i pomysł jest ciekawy, ale jego realizacja zostawia jednak sporo do życzenia.

Nie wiem skąd biorą się te wszystkie "8" i "9", nie mówiąc już o "10".

Ale do brzegu. Dlaczego oceniam ją tak nisko?
Pierwsza rzecz to pomysł na świat. Na moje oko określiłbym go jako jakąś wariację w temacie Warhammera, choć może byłoby to zbyt dużą obrazą dla tego RPG. A więc Thune , miasto w którym rozgrywa się akcja, to taki generyczny obraz nieco bardziej zaawansowanego średniowiecza, w którym magia współistnieje z techniką. Niestety obraz tego świata jest bardzo płaski i gdyby autor nie stosował, wg mnie zresztą średnio udanego, zabiegu stylizacji wypowiedzi bohaterów na czasy przeszłe, moglibyśmy dokładnie tę samą akcję osadzić w XIX, XX czy XXI. Po prostu nic specjalnego nie wyróżnia wykreowanego "teatru akcji" od czasów nam współczesnych.
Bohaterowie.... Ogrzyca Viv, która jako typowa przedstawicielka swojej fantastycznej rasy jest trochę bardziej "gabarytna" od przeciętnego człowieka, potrafi być zwinna na równi z elfem (przyznaję autor stara się pilnować takich drobiazgów, ale czasami o tym zapomina). To jest akurat pikuś, bo za baristkę mamy tutaj "sukkubę", którą autor opisuje jako uroczą panienkę z różowym ogonkiem... Serio? Ja rozumiem, że z powodu marketingu i z potrzeby popkulturowej fajnie jest mieć demona który nie robi nikomu krzywdy i zachowuje się raczej jak przedstawicielka dzieci kwiatów... ale jednak wciąż... Mamy jeszcze hobgoblina Kata, szczurołaka Naparstka i kotora Zgodę. I wszystko byłoby fajnie gdyby autor poświęcił im trochę więcej czasu tzn. zajął się ich głębszym opisem. No i na koniec ta cała grupa przestępcza o której głośno w blurbie... bandyci którzy nie są źli, tylko dobrzy i pomocni... Brawo... można odnieść wrażenie, że wszystko jest względne... W książce brakuje mi jeszcze tylko uwielbiającego się opalać wampira uczulonego na ludzką krew i ubóstwiającego bawarkę na sojowym mleku frutarianina zombie o imieniu Stefan. Kto wie może doczekam się kontynuacji tego bestselera :P.
Konstrukcja akcji jest dla mnie całkowicie nie do ogarnięcia, tzn. bez problemu ogarniam co robią bohaterowie, ale kompletnie nie ogarniam zamysłu autora. Całość akcji toczy się wokół tajemniczego kamienia. Nasza główna bohaterka ukrywa go pod swoją "kawiarnią". Wie że ktoś pewnie będzie chciał go jej odebrać, zabezpiecza się przed taką ewentualnością. Pierwsza próba kradzieży się nie udaje. I wiecie co robi nasza bohaterka, wiedząc że prawdopodobnie będą podjęte dalsze próby kradzieży? Kompletnie NIC. Nie zabezpiecza się w żaden sposób. Gdzie tu jakaś konsekwencja, sens i logika jej postępowania?
Język niestety pozostawia wiele do życzenia... jest prosty i mało wyszukany. Nie wiem czy to kwestia ograniczonego słownictwa autora, czy naszego przekładu, ale raczej spodziewam się że to wina autora. Poza tym bardzo mi się podobały wtręty naszego współczesnego języka w wykreowanym świecie fantastycznym np. "wczesny lunch" albo "barista" ("latte" jestem jeszcze w stanie przeżyć). Świetna robota...
Na koniec nie mogło zabraknąć wątku miłosnego nowej fali. Więc skoro "love is all around" to jesteśmy świadkami kształtującego się uczucia naszych dwóch głównych bohaterek.

Podsumowując. W mojej opinii autor zebrał kilka najbardziej popularnych motywów popkulturowych albo dobrze zakorzenionych schematów postępowania. Następnie "przepisał" je umieszczając w generycznym świecie fantasy i dzięki temu otrzymaliśmy "Legendy & latte". I jeśli ktoś chce wydawać na to pieniądze (ja szczęśliwie skorzystałem z abonamentu ebookowego) i czytać takie rzeczy to jego sprawa. Ja zmarnowałem na nią trochę czasu, który mógłbym wykorzystać na czytanie czegoś ciekawszego. Raczej nie polecam.

Miało być bez spoilerów... i prawie ich nie ma. Natomiast jeśli jednak zamierzasz przeczytać tę książkę, to może wróć do mojej recenzji po jej lekturze.

Zazwyczaj tego nie robię, ale tym razem skusiłem się na sięgnięcie po tę książkę, przez reklamę na jednym z książkowych kanałów na YT. Byłem ciekaw co to za historia... no i cóż sam tego chciałem...

Dla mnie jest to taka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jest to zbiór opowiadań, którego motywem przewodnim są roboty. Sama konstrukcja książki jest dość ciekawa, ponieważ jest to wywiad udzielany przez Susan Calvin, główną robopsycholog firmy U.S. Robots and Mechanical Men. Poszczególne części tego wywiadu stanowią kolejne opowiadania, w których Asimov krok po kroku rozbudowuje swoją wizję rozwoju robotyki i sztucznej inteligencji na świecie. Z pomocą opowiadań autor przybliża swoim czytelnikom koncepcję Trzech Praw Robotyki i wokół nich rozbudowuje wszelkie wątpliwości moralno-filozoficzne związane ze współegzystencją ludzi i co raz bardziej zaawansowanych robotów. Opowiadania tworzą spójną całość i czyta się je świetnie. A wizja przyszłości jaką stworzył Autor... no cóż każdy musi ocenić ją sam... Można jednak śmiało stwierdzić, że niektóre z jego koncepcji, kiedyś traktowane bardziej jako futurologia, powoli ale systematycznie realizują się na naszych oczach...

Gorąco polecam!!!

Jest to zbiór opowiadań, którego motywem przewodnim są roboty. Sama konstrukcja książki jest dość ciekawa, ponieważ jest to wywiad udzielany przez Susan Calvin, główną robopsycholog firmy U.S. Robots and Mechanical Men. Poszczególne części tego wywiadu stanowią kolejne opowiadania, w których Asimov krok po kroku rozbudowuje swoją wizję rozwoju robotyki i sztucznej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka jest "nierówna".
Pierwsze rozdziały zostały bardzo rozwleczone, pomimo tego że zagadnienia które są w nich omawiane nie wydają się być aż tak bardzo wymagające... Natomiast od rozdziału dotyczącego programowania obiektowego zaczyna się już ostra jazda bez trzymanki. Natłok kodu, który się pojawia w tym i kolejnych rozdziałach jest ogromny, a wytłumaczenie zastosowanych rozwiązań w mojej opinii jest jednak dość skrótowe. Wygląda to tak jakby autorowi nagle zaczęło się gdzieś spieszyć i chciał jak najszybciej skończyć tę książkę.

Myślę, że książka będzie dobra na bardzo wczesnym etapie wdrażania się w Python'a, Nie potrafię jednak powiedzieć czy kursy Pythona (nawet te dla najbardziej początkujących) dostępne na YT nie będą dawać dużo lepszych efektów.

Książka jest "nierówna".
Pierwsze rozdziały zostały bardzo rozwleczone, pomimo tego że zagadnienia które są w nich omawiane nie wydają się być aż tak bardzo wymagające... Natomiast od rozdziału dotyczącego programowania obiektowego zaczyna się już ostra jazda bez trzymanki. Natłok kodu, który się pojawia w tym i kolejnych rozdziałach jest ogromny, a wytłumaczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No, nie wiem.... Pierwszy to m jakoś mnie nie zachwycił... Straszne spowolnienie akcji przez dobre 3/4 książki. Potem akcja jakoś się toczyła finał nawet spoko. Biorąc jednak pod uwagę zachwyty nad autorem, to spodziewałem się czegoś więcej. Zobaczymy jak będzie z kolejnymi tomami.

No, nie wiem.... Pierwszy to m jakoś mnie nie zachwycił... Straszne spowolnienie akcji przez dobre 3/4 książki. Potem akcja jakoś się toczyła finał nawet spoko. Biorąc jednak pod uwagę zachwyty nad autorem, to spodziewałem się czegoś więcej. Zobaczymy jak będzie z kolejnymi tomami.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pomysł intrygujący. Niestety jego realizacja słaba. Widać wyraźnie, że ze strony na stronę jest co raz gorzej. A końcówka wg mnie po prostu fatalna. Tak jakby autor chciał jak najszybciej skończyć swoją opowieść.

Pomysł intrygujący. Niestety jego realizacja słaba. Widać wyraźnie, że ze strony na stronę jest co raz gorzej. A końcówka wg mnie po prostu fatalna. Tak jakby autor chciał jak najszybciej skończyć swoją opowieść.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cóżżż... Próbuję ją skończyć od jakichś 2 miesięcy (zostało mi jeszcze ok. 80 stron)... Póki co, dla mnie raczej nudna i mocno męcząca... Główny bohater, Sean, jest wykreowany w bardzo dziwaczny sposób. Ma swoją "awanturniczą przeszłość", ale przy okazji jest super zdolnym biotechnologiem robiącym doktorat. Żeby tego było mało odniósł już sukces w przemyśle biotechnologicznym wprowadzając i rozwijając ze swoimi kolegami firmę biotechnologiczną, którą zdążył zresztą już nawet sprzedać osiągając znaczny sukces finansowy. Partnerzy z wcześniejszego biznesu dalej ze sobą współpracują zamierzając wypuścić na rynek kolejny tajemniczy ale bardzo dobrze rokujący biobiznes... Wydaje się, że w związku z wcześniejszymi doświadczeniami Sean powinien wiedzieć na czym polega szpiegostwo przemysłowe, natomiast najwyraźniej mu to nie przeszkadza i z każdą stroną książki łamie kolejne granice. Cała ta intryga, w którą wplątuje się para naszych bohaterów jest tak abstrakcyjnie irracjonalna, że aż trudna do przełknięcia. No właśnie i tutaj spotykamy się z drugą główną bohaterką - dziewczyną Seana, która jest tak nijaka jak porcja grysiku na wodzie. Dodatkowo po Forbes Cancer Center grasuje morderca (COOO?! - autorowi chyba już kompletnie brakowało pomysłu), który zabija pacjentki, i jakoś nikogo nie dziwią te ponadnormatywne zgony (rodziny zmarłych kobiet nie mają wątpliwości; żadnej policji itp.)... Może końcówka mnie czymś jeszcze zaskoczy, ale póki co wszystko jest przygnębiająco przewidywalne. Szkoda, że autor nie zdecydował się np. na wykorzystanie motywu dziennikarza śledczego, który wg mnie można byłoby bardzo sprawnie wkomponować nawet w tak abstrakcyjnie skrojoną intrygę. Co miałoby trochę więcej sensu, niż obraz naukowca ryzykującego swoją karierę i wielomilionowe odszkodowania w związku z procesami o kradzież technologii.
Przy okazji. Nie piszcie, że podziwiacie wiedzę medyczną autora. W tej książce realnie pada kilka terminów medycznych, którymi autor posługuje się w kółko w całej intrydze. Książka ma już 30 lat, więc więcej wiedzy znajdziecie na spotkaniu z ciotką Wiki niż w tej książce.

Edit... Skończyłem. To chyba druga książka Cooka którą przeczytałem. Ciekawe, że akcja niemrawo rozwijała się przez kilkaset stron, a koniec / rozwiązanie intrygi został załatwiony na kilku. Tak jakby autorowi zabrakło na koniec pomysłu jak twórczo przedstawić cały mechanizm zbrodni... Dla mnie po przeczytaniu całości książka sprawiła wrażenie trochę "niedopracowanej". Czytacie na własne ryzyko ;).

Cóżżż... Próbuję ją skończyć od jakichś 2 miesięcy (zostało mi jeszcze ok. 80 stron)... Póki co, dla mnie raczej nudna i mocno męcząca... Główny bohater, Sean, jest wykreowany w bardzo dziwaczny sposób. Ma swoją "awanturniczą przeszłość", ale przy okazji jest super zdolnym biotechnologiem robiącym doktorat. Żeby tego było mało odniósł już sukces w przemyśle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Patrząc na tę książkę, trzeba oddzielić od siebie dwie rzeczy.

Pierwszą jest historia powstania Facebooka, która bez wątpienia jest intrygująca. Jestem daleki od stygmatyzowania samego FB. A po przeczytaniu książki na pewno nie wymażę liter F i B z mojego alfabetu :-P. Portal traktuję raczej jako wygodne narzędzie do kontaktu ze znajomymi, choć i tak wolę staromodne rozmowy telefoniczne lub smsy ;).

Drugą jest sama jakość podawanych treści.
Przeglądając opinie, zauważyłem że czytelnicy odnoszą się do filmu "Social network", którego szczęśliwie jeszcze nie oglądnąłem, co pozwoli mi odnieść się do samej publikacji.
W mojej ocenie książka jest "taka-se-o" czyli raczej przeciętna. Styl pisania taki bardziej gazetowy, ale nie jest to poziom "Harvard Bussiness Reviews" tylko raczej polotka, kozaczka czy innego buziaczka-pl. Wszystko utrzymane jest w tonacji taniej sensacji. Co prawda czyta się to łatwo, przyjemnie i szybko, ale lektura nie wymaga od nas głębszego zaangażowania szarych komórek. To jest o tyle dziwne, że książka ma być niby reportażem. Faktycznie jest to raczej reportaż fabularyzowany. Wydaje się że niektóre opisy trafiły do książki tylko po to żeby spełnić wymagania co do zakontraktowanej umową ilości stron. Zwłaszcza, że autor po jakimś czasie zaczyna się powtarzać.

Patrząc na tę książkę, trzeba oddzielić od siebie dwie rzeczy.

Pierwszą jest historia powstania Facebooka, która bez wątpienia jest intrygująca. Jestem daleki od stygmatyzowania samego FB. A po przeczytaniu książki na pewno nie wymażę liter F i B z mojego alfabetu :-P. Portal traktuję raczej jako wygodne narzędzie do kontaktu ze znajomymi, choć i tak wolę staromodne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rozczarowująca....

Tekst jest na pewno przystępnie napisany. Niestety wiedza którą tutaj znajdujemy jest raczej wikipediowa...

Nie jest dla mnie zrozumiałe dlaczego autor poświęcił tak wiele miejsca na prezentowanie zrzutów ekranów z kolejnych etapów rejestracji portfeli kryptowalutowych lub rejestracji na giełdach krypto. Stanowi to dość pokaźny zapychacz miejsca, które można byłoby w mojej opinii wykorzystać w bardziej efektywny sposób.

Rozdział dotyczący podstaw analizy technicznej jest niestety w mojej ocenie całkowicie nieprzydatny. Dowiadujemy się z niego że istnieje coś takiego jak analiza techniczna, że w świecie kryptowalut jest ona bardziej skomplikowana niż na klasycznej giełdzie i że żeby się z nią zapoznać najlepiej byłoby sięgnąć po inne bardziej specjalistyczne pozycje literaturowe.... Noooo po prostu miodzio... To po jakie licho autor w ogóle o tym pisze? Żeby być sprawiedliwym, autor przybliża informacje na temat wybranych średnich kroczących. I znów mamy przed sobą treści w układzie rodem z najpopularniejszej encyklopedii internetowej. Mamy nazwę średniej, tłumaczenie, skrót literowy, krótki opis tego w jaki sposób średnią tego typu się wylicza. Dodatkowo do każdej średniej załączony jest zrzut ekranu z fragmentem wykresu zmian kursu BTC lub ETH, na którym ponoć na bazie tej odmiany średniej można zobaczyć sygnały kupna lub sprzedaży. Wszystko wygląda bardzo PRO... Problem polega na tym, że brak jakiejkolwiek interpretacji omawianych wskaźników w kontekście zaprezentowanych wykresów. Nie jest jasne jaki układ poszczególnych średnich wskazuje na pojawienie się sygnału kupna albo sprzedarzy. Wg mnie informacji z tego rozdziału nie można wykorzystać nawet do teoretycznej analizy wykresów kursów kryptowalut, a na pewno nie można opierać się na nich w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych na realnych rynkach kryptowalut.

Rozdziały dotyczące miningu i podatków są już raczej przestarzałe.

Wiadomo że idea "kopania kryptowalut" się nie zmienia, ale 3,5 roku w rozwoju technologii komputerowych to jednak przepaść. Jeśli ktoś szuka informacji na ten temat i dlatego przymierza się do przeczytania tej książki to raczej proponuję poszukać polsko- lub anglojęzycznych kanałów YT zajmujących się kopaniem krypto.

Aktualna sytuacja prawa podatkowego dotyczącego kryptowalut jest już inna niż opisana w tej książce, dlatego nie można się na niej opierać.

Rozczarowująca....

Tekst jest na pewno przystępnie napisany. Niestety wiedza którą tutaj znajdujemy jest raczej wikipediowa...

Nie jest dla mnie zrozumiałe dlaczego autor poświęcił tak wiele miejsca na prezentowanie zrzutów ekranów z kolejnych etapów rejestracji portfeli kryptowalutowych lub rejestracji na giełdach krypto. Stanowi to dość pokaźny zapychacz miejsca, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Właśnie skończyłem "Króla darknetu" i mam mieszane odczucia. Spodziewałem się faktycznie czegoś mocnego. Zwłaszcza że na booktubie był na tę książkę straszny hype. Wśród całego gąszcza ohów i ahów znalazłem tylko jedną opinię krytyczną wobec tej książki. No i niestety muszę się zgodzić z jej autorką. Nie robię sobie żadnych zestawień najlepszych książek roku, ale gdybym robił to ta pozycja raczej nie znalazła by się w top 10. Temat zapowiadał się faktycznie niezwykle ciekawie, poza tym to reportaż o mitycznym "Darknet"... a tu niestety lipa :(. Owszem książkę czyta się niezwykle szybko, ale wynika to raczej z faktu że jest pisana nieszczególnie wymagającym językiem i a sama pozycja momentami staje się mało konkretna (jak się ktoś postara to może ją łyknąć nawet w jeden dzień)... Poza tym jak na reportaż ma malutko treści reporterskiej. Wygląda to trochę tak jakby autor pozbierał dostępne w internecie materiały prasowe na temat Rossa Ulbrichta i na tej podstawie napisał tę książkę. Wg mnie niektóre rozdziały są po prostu niepotrzebnymi wypełniaczami miejsca - żeby się zgadzała wierszówka. Kompletnie też nie rozumiem dlaczego autor zdecydował się podzielić ją na 60 rozdziałów? Są jeszcze inne rzeczy które mogą denerwować. Autor regularnie powtarza, że Ulbricht prowadził Amazon (co ma zapewne nas przytłoczyć i wywrzeć wrażenie że portal był ogromnym przedsięwzięciem) z narkotykami i innymi nielegalnymi towarami, czasami nawet wkłada te słowa w usta samego głównego bohatera. Tylko te stwierdzenia są tak na prawdę bez pokrycia. Tzn. nie ma nic na temat samego "darknetu" jako takiego, więc nie mamy punktu odniesienia i trudno oszacować skalę tego przedsięwzięcia. Poza tym praktycznie w każdym rozdziale znajduje się jakiś cliffhanger. Jest to jednak dość męczące.
Ok. nie jest to książka skrajnie słaba, ale no taka właśnie na 5 gwiazdek...

Właśnie skończyłem "Króla darknetu" i mam mieszane odczucia. Spodziewałem się faktycznie czegoś mocnego. Zwłaszcza że na booktubie był na tę książkę straszny hype. Wśród całego gąszcza ohów i ahów znalazłem tylko jedną opinię krytyczną wobec tej książki. No i niestety muszę się zgodzić z jej autorką. Nie robię sobie żadnych zestawień najlepszych książek roku, ale gdybym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niestety, nudna i męcząca.... W zasadzie kończyłem ją trochę na siłę. Fabuła się nie klei, dialogi drętwe, a emocje jak na rybach... Do tej pory myślałem, że seria opisująca przygody Tommiego i Tuppence będzie miała, w mojej ocenie, miano najgorszej serii A. Christie, ale niestety obawiam się, że seria z inspektorem Battle ma szansę na przejęcie tego niechlubnego tytułu.

Niestety, nudna i męcząca.... W zasadzie kończyłem ją trochę na siłę. Fabuła się nie klei, dialogi drętwe, a emocje jak na rybach... Do tej pory myślałem, że seria opisująca przygody Tommiego i Tuppence będzie miała, w mojej ocenie, miano najgorszej serii A. Christie, ale niestety obawiam się, że seria z inspektorem Battle ma szansę na przejęcie tego niechlubnego tytułu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niewątpliwą zaletą tej książki jest to, że jest pisana jasnym i zrozumiałym językiem. Jest to ważne, gdyż pomimo tego że książka dotyczy obrotu różnego rodzaju instrumentami finansowymi, autor unika wszelkiego rodzaju komplikacji i stara się przedstawić prezentowane zagadnienia tak prosto jak to tylko możliwe. Dodatkowo, poruszane przez niego kwestie są bogato ilustrowane przykładami rynkowymi. Niestety główna zaleta tej pozycji, staje się również jej wadą, bo wg mnie w niektórych momentach brakowało mi trochę bardziej zaawansowanego podejścia do tematu, np. czytelnik dowiaduje się o współczynniku beta i jak go interpretować, ale nie ma ani słowa o tym jak ten parametr można policzyć dla własnych inwestycji, nawet w znacznym uproszczeniu (tak jest też w paru innych przypadkach). Dodatkowym minusem tej książki jest częste powtarzanie pewnych treści przez autora. Wydaje się też, że niektóre rozdziały nie są bezpośrednio związane z tematem wiodącym. Być może w zamyśle autora miały one stworzyć dodatkowy "backgroud" do omawianego mechanizmu działania kumulujących się dywidend, ale można też odebrać to jako brak pomysłu na wypełnienie kilkudziesięciu stron książki. Ja mam z tą książką jednak zupełnie inny problem. Trochę trudno mi ją umiejscowić w polskich realiach. Książka dotyczy amerykańskiego rynku obrotu akcjami i osadzona jest również w tamtejszych realiach fiskalnych. Zaproponowana przez autora strategia i szacowane zwroty z inwestycji opierają się na doświadczeniach dywidendowych tamtego rynku kapitałowego. Niestety w Polsce kwestia polityki dywidendowej spółek akcyjnych nie jest tak konserwatywnie przestrzegana jak w niektórych spółkach amerykańskich, a znalezienie kilkudziesięciu spółek które w ciągu ostatnich 10-15 lat rokrocznie podnosiłyby poziom dywidendy jest niemożliwe albo graniczy z cudem. Trudno zatem przewidzieć jak sprawdziłby się ten system w polskich realiach. Z innej strony jeśli ktoś dysponuje odpowiednimi środkami (próg wejścia w taką inwestycję będzie zapewne znacznie wyższy), może spróbować wykorzystać ten system inwestując za pośrednictwem polskich biur maklerskich na NYSE, ale ze względu na koszt samej inwestycji, ryzyko kursowe i komplikacje podatkowe trudno powiedzieć na ile będzie to opłacalne.

Niewątpliwą zaletą tej książki jest to, że jest pisana jasnym i zrozumiałym językiem. Jest to ważne, gdyż pomimo tego że książka dotyczy obrotu różnego rodzaju instrumentami finansowymi, autor unika wszelkiego rodzaju komplikacji i stara się przedstawić prezentowane zagadnienia tak prosto jak to tylko możliwe. Dodatkowo, poruszane przez niego kwestie są bogato ilustrowane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio przeczytałem kilka reportaży pod rząd. Potrzebowałem jakiejś zmiany tematycznej i postanowiłem sięgnąć po coś z thrillerów/sensacji. Wcześniej nie miałem szczęścia do tego typu powieści, bo wpadła mi w ręce trylogia Bena Wintersa, która średnio mi "podeszła".

„Tylko niewinni” jest to pierwszy tom przygód/śledztw/spraw kryminalnych prowadzonych przez nadinspektora Toma Douglasa.
W zasadzie to nie wiem jak odnieść się do tej książki. Od strony technicznej, książka pisana jest raczej prostym, nieskomplikowanym językiem, więc pomimo znacznej opasłości czyta się ją umiarkowanie szybko. Dla jednych będzie to z pewnością zaletą, ale czytelnicy spodziewający się bardziej rozbudowanego i zróżnicowanego języka mogą czuć się wg mnie rozczarowani.
Fabuła. Oczywiste jest, że zbrodnia wymyślona przez autorkę, ma szokować od pierwszych stron, a potem ma być jeszcze mroczniej. Ofiarą, znalezioną w dość nietypowej sytuacji, jest powszechnie znany multimilioner i filantrop Hugo Fletcher. Jest on osobą o nieposzlakowanej opinii, która wykorzystuje zdobyty przez pokolenia majątek rodzinny, pomagając kobietom pochodzącym z Europy Środkowej i Wschodniej, będącym ofiarami handlu ludźmi. Co musiało się wydarzyć, aby ktoś był skłonny zabić tego „anioła” wśród bogaczy? W toku rozwoju fabuły pojawiają się kolejne ślady i kolejni podejrzani.
To co mnie trochę irytowało, to ciągła rekapitulacja, tego co zostało odkryte w toku śledztwa. Ja rozumiem, że autorka wykorzystała motyw odpraw policyjnych, w celu usystematyzowania informacji pozyskiwanych przez detektywów w toku trwającego dochodzenia. Jednak dla w miarę ogarniętego czytelnika, śledzenie rozwoju całej sprawy nie jest aż tak wielkim wyzwaniem, bo intryga nie jest jednak aż tak bardzo skomplikowana. Dodatkowo nadinspektor Douglas co jakiś czas spotyka się ze swoim przełożonym, któremu również są przekazywane postępy w śledztwie. I gdyby te rozmowy jakoś posuwały śledztwo do przodu, albo wypracowywano by w ich trakcie jakieś rozwiązania, to miałyby one sens. A tak, w mojej opinii, są tylko zapychaczami miejsca.
Sir Hugo poznał swoją przyszłą żonę Laurę, w trakcie wręczania nagród za produkcje filmowe. Okazuje się, że Laura zdobywa główną nagrodę za film o przemocy psychicznej, która ujawnia się pomiędzy małżonkami. Okazuje się, że Hugo bardzo szybko uzależnia swoją przyszłą żonę od siebie. Co ciekawe kobieta ta jest całkowicie w niego zapatrzona i kompletnie nie zauważa tej patologicznej sytuacji… Noszzzzz, ludzie!!! Zastanawiam się jak to możliwe ze kobita zdobyła główną nagrodę w bardzo ważnym festiwalu filmowym, właśnie za obraz o patologicznych relacjach w rodzinie, a nie jest w stanie zobaczyć, że ma do czynienia z podobną sytuacją we własnym domu… Serio?!?!?!
To co na pewno może rozczarować, to sposób w jaki główny bohater (Tom Douglas), doszedł do rozwiązania sprawy morderstwa i co z tego wynikło. Zastosowany przez autorkę wybieg, wydaje się być idealny w sytuacji kiedy autorka straciła panowanie nad własną fabułą i tak dalece ją pogmatwała, że na ratunek może przyjść już tylko zwykły przypadek. Zresztą Abbott wykorzystuje „przypadek” do popchnięcia fabuły naprzód nie pierwszy raz – wcześniej młoda posterunkowa podsłuchuje rozmowę trzech kobiet, która również skierowuje śledztwo na nowe tory. W mojej opinii autorka będąca pomysłodawczynią całej fabuły i tempa w jakim rozwija się akcja, mogła w taki sposób ja zaplanować, żeby nie powtarzać tych samych rozwiązań technicznych w jednej historii. Wydaje się, że dla autorki nie istnieje problem konfliktu etycznego, któremu poddany jest główny bohater, a będącego konsekwencją przyjętego przez autorkę sposobu rozwiązania całej intrygi. I bynajmniej nie chodzi mi o rozwijającą się relację pomiędzy Tomem i Laurą. Jeśli autorka rozważała kiedykolwiek problem etyczny związany z tą sytuacją, to w książce jej przemyślenia są raczej słabo odzwierciedlone. No chyba, że dla autorki zaistniały konflikt etyczny nie jest problemem, a wtedy… cóż to jeszcze gorzej dla czytelnika.
Ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie innej formy narracji, a mianowicie listów które Laura pisała do swojej przyjaciółki Imogen, a których nigdy do niej nie wysłała. Przybliżają one historię małżeństwa Hugona i Laury. Zabieg, wg mnie całkiem udany, choć poprzedzony całym szeregiem niepotrzebnych dywagacji.

Wydaje mi się, że autorka chciała napisać coś na miarę Larssona i „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet”. No właśnie chciała… ale jednak chyba coś nie do końca wyszło.
Podsumowując: książka do przeczytania, ale nie jest to arcydzieło gatunku.

Ostatnio przeczytałem kilka reportaży pod rząd. Potrzebowałem jakiejś zmiany tematycznej i postanowiłem sięgnąć po coś z thrillerów/sensacji. Wcześniej nie miałem szczęścia do tego typu powieści, bo wpadła mi w ręce trylogia Bena Wintersa, która średnio mi "podeszła".

„Tylko niewinni” jest to pierwszy tom przygód/śledztw/spraw kryminalnych prowadzonych przez nadinspektora...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Ponad wszystko" jest książką napisaną przez początkująca kanadyjską pisarkę Tanis Rideout. Pod tym, przynajmniej dla mnie, bardzo mało wyróżniającym się tytułem, kryje się beletryzowana historia człowieka nietuzinkowego - George'a Mallory'ego, brytyjskiego historyka, którego pasją była wspinaczka wysokogórska. Powziął on ambitny cel zdobycia najwyższej góry na Ziemi - Czomolungmy. Na naszym rynku istnieje "konkurencyjna" pozycja napisana przez poczytnego brytyjskiego autora - Jeffrey'a Archera'a. Tanis Rideout spojrzała na osobę George'a Mallory'ego oczami jego żony i wg mnie jest to odświeżające ujęcie tematu.
Możecie się zastanawiać, cóż jest tak interesującego w kolejnej osobie, która chciałaby zdobyć Mount Everest. Otóż Mallory podejmował swe próby w latach 1921-1924, a więc na blisko 30 lat przed pierwszym potwierdzonym wejściem na ten szczyt.
No więc zapowiada się interesująco. A jak jest na prawdę? Chciałbym sobie trochę ponarzekać na "Ponad wszystko", ale jest tylko jeden problem - Tanis Rideout daje bardzo mało powodów do przyczepienia się. Autorka choć sama nigdy się nie wspinała się, pracowała w sklepie ze sprzętem turystycznym i wspinaczkowym – zatem miała jakieś doświadczenie w tych sprawach, choć sama twierdzi że na początku znała jedynie historię mitycznej wyprawy na M. E., w której uczestniczyli Mallory i Irvine. Historia ta ją tak zaciekawiła, że zaczęła co raz bardziej zagłębiać się w temat wspinaczki w góry wysokie i przybliżać sobie postać George’a Mallory’ego i jemu współczesnych pasjonatów wspinaczki wysokogórskiej. Rideout podeszła do problemu wielopoziomowo, skupiła się nie tylko na samej postaci G. M. ale również na jego najbliższych członkach rodziny i znajomych. Zastanawiała się jaka była ich rola w życiu wspinacza i jak wpływały na nich decyzje o jego kolejnych ekspedycjach. Jej zainteresowanie tematem brytyjskich wspinaczy początków XX w. pozwoliło na zdobycie stypendium od Canada Council, dzięki któremu odbyła podróż do Wielkiej Brytanii, gdzie odwiedziła siedzibę Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, Klub Alpejski i Bibliotekę Samuela Pepsyna przy Magdalene College w Cambridge. Na miejscu okazało się, że Biblioteka Pepsyna jest oficjalnym depozytariuszem zachowanych pism osobistych George’a Mallory’ego w tym listów które małżonkowie Mallory pisali do siebie w trakcie rozłąki. Jak zatem widzicie, wydaje się że Tanis Rideout gruntownie przygotowała się do napisania tej książki. Dzięki możliwości zapoznania się z listami małżeństwa M. udało jej się dogłębnie poznać charakter obydwojga małżonków i na pewno doskonale wczuć się w rolę Ruth Mallory, która przecież stała się główną bohaterką tej powieści. To w zasadzie wokół jej osoby powoli rozwija się akcja, która nieuchronnie prowadzi do dramatycznego końca. Kreacja bohaterów jest wg mnie po prostu świetna. Zarówno Ruth jak i George są bardzo plastycznymi postaciami. W charakterze wspinacza widać dokładnie zmiany zachodzące pod wpływem świadomości o tym że czas płynie nieubłaganie i każda z organizowanych ekspedycji może być dla niego tą ostatnią możliwością zdobycia najwyższego szczytu na Ziemi. Z czasem pasja przeradza się w pewne przeświadczenie o obowiązku, o obowiązku który staje się obsesją. Obsesją tak silną, że zmusza George’a do wyjazdu na kolejną trzecią ekspedycję. To magnetyczne oddziaływanie góry jest tak silne, że mężczyzna przestaje zastanawiać się nad tym jak kolejną rozłąkę zniosą jego żona i dzieci. Żyje w przeświadczeniu, że tylko on jest w stanie wspiąć się na szczyt Czomolungmy. W tym czasie jego żona, pozostawiona sama sobie, próbuje poukładać ich życie. Widać tragizm tej postaci, która niejednokrotnie krąży po domu bez celu, próbując znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie. Punktem przełomowym każdego dnia jest dla niej wizyta listonosza. Z jednej strony to czas piekielnego przerażenia i strachu przed tym co znajdzie się w poczcie, a z drugiej strony wielka nadzieja że może, już jest po wszystkim i cała grupa zwycięsko wraca do Wielkiej Brytanii. Według mnie co najmniej dobrze zostały odtworzone sceny wspinaczki wysokogórskiej z wszystkimi jej aspektami (zarówno pozytywnymi jak i negatywnymi), a etapy zdobywania najwyższych partii masywu Everestu są napisane wręcz po mistrzowsku. Przy skrajnym wyczerpaniu organizmu bohaterowie zaczynają mieć przywidzenia i niejednokrotnie prowadzą rozmowy z wyimaginowanymi postaciami z ich najbliższego otoczenia. Nie jest to wymysł autorki, bo o podobnych sytuacjach wspomina w swojej książce Ewa Matuszewska, jak również opowiada o nich bezpośrednio Wanda Rutkiewicz w wywiadzie udzielonym Barbarze Rusowicz. Rideout bardzo zręcznie wplata te przywidzenia w główny wątek wspinaczki, nie jest ich ani za dużo ani za mało. Widać wyraźnie, że Autorka doskonale przygotowała się do pisania tej powieści, a układ treści zawartych w książce jest niezwykle przemyślany. I przez długi czas myślałem, że będe mógł się do pewnych niekonsekwencji historycznych „przyczepić”, ale w „posłowiu” Autorka, chyba spodziewając się że mogą pojawić się pewne zarzuty z tym związane, wyjaśnia celowość zastosowanych zabiegów tego typu. Widać wyraźnie, że ma wszystko pod kontrolą, a coś co wydaje nam się jakimś niedociągnięciem jest jej celowym zabiegiem.

Podsumowując.
Jeśli szukacie dobrej literatury, osadzonej w realiach pierwszych brytyjskich ekspedycji mających na celu zdobycie Czomolungmy, a dodatkowo chcecie obcować z bohaterami z krwi i kości, faktycznie przeżywającymi rozstanie i mającymi co raz więcej rozterek, to mogę jedynie zachęcić i polecić książkę Tanis Rigeout „Ponad wszystko”. Z pewnością nie będziecie zawiedzeni.

"Ponad wszystko" jest książką napisaną przez początkująca kanadyjską pisarkę Tanis Rideout. Pod tym, przynajmniej dla mnie, bardzo mało wyróżniającym się tytułem, kryje się beletryzowana historia człowieka nietuzinkowego - George'a Mallory'ego, brytyjskiego historyka, którego pasją była wspinaczka wysokogórska. Powziął on ambitny cel zdobycia najwyższej góry na Ziemi -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

„Ścieżki chwały” autorstwa Jeffrey’a Archer’a zostały w Polsce opublikowane nakładem Domu Wydawniczego Rebis.

George Mallory był Brytyjczykiem, żyjącym na przełomie XIX i XX w.. Z zawodu nauczyciel historii, który zasłynął jednak głównie z powodu swej nietypowej, jak na tamte czasy pasji – od najmłodszych lat uwielbiał wspinaczkę. Był w tym tak dobry, że zaproponowano mu uczestnictwo w wyprawie, której celem było zdobycie najwyższego szczytu na Ziemi – Czomolungmy. Z historią Mallory’ego zapoznałem się po raz pierwszy właśnie dzięki książce Jeffrey'a Archer'a. Mamy zatem zaprawionego w pisarskim rzemiośle i piszącego o innym Brytyjczyku, autora niezwykle poczytnych powieści. Książki Archer’a cieszą się, wg mnie, również w Polsce ogromną popularnością.
Czy zatem można stawiać na jego tekst „w ciemno”, jako na kolejny hit wydawniczy? Czy w jego przypadku coś może pójść nie tak?

Książkę napisaną przez Archer’a pomimo, że liczy ponad 450 stron, czyta się łatwo, szybko i przyjemnie (niezależnie od tego czy czyta się ją za pierwszym, czy drugim razem). I choć nie jest to powieść sensacyjna (do jakich przyzwyczaił nas Brytyjczyk), to jednak widać w niej wszelkie zabiegi mające na celu zwiększenie dynamiki akcji np. duża ilość dialogów, skąpość opisów itp.. Chęć utrzymania odpowiedniej dynamiki akcji, nie powinna być oczywiście zarzutem, jednakże Archer ma na swoim sumieniu trochę „grzeszków”, bardziej lub mniej drażniących czytelników obytych z tematem realiów wspinaczki wysokogórskiej (zwłaszcza w Himalajach). Niedawno znalazłem w sieci fantastyczny tekst Marka Horella pt.: „George Mallory was murdered … by Jeffrey Archer” zamieszczony na jego blogu „Footsteps on the Mountain”, w którym szczegółowo omawia większe i mniejsze niedociągnięcia J. A.. Podstawowym z nich jest chyba pewna wyczuwalna ignorancja dotycząc faktów z życia George’a Mallory’ego oraz dość „frywolne” podejście do realiów geograficznych. Dodatkowo, Archer pomimo zupełnego braku doświadczenia związanego z wyprawami w góry wysokie, nader frywolnie traktuje sobie ten temat. Nikt oczywiście nie oczekiwał od autora zdobywania M. E., ale weryfikacja swojego postrzegania wspinaczki wysokogórskiej pewnie poprawiłaby merytoryczną jakość tej książki. Są to drobiazgi, jak chociażby wyimaginowane sytuacje z młodzieńczego życia Mallory’ego np.: wdrapanie się na mur w Magdallene College; pierwsze brytyjskie zdobycie wieży Eiffla; spotkanie Howarda Somervella i Noela Odella na Uniwersytecie Cambridge pomimo tego, że obaj w tym czasie powinni być jeszcze nastolatkami; zawiązanie się Komitetu Everestowskiego w 1914 r. - jego powstanie miało jednak miejsce dopiero w 5 lat później. Jak widać Archer luźno traktuje sobie historię, w tym również tę dotyczącą biografii swojego głównego bohatera. Autor jest również na bakier z geografią, chyba że jest zwolennikiem bilokacji Mallory’ego, który starając się zdobyć w 1906 r. Mont Blanc, wystartował z Courmayeur znajdującego się po włoskiej, południowej stronie góry, ale zdarzyło mu się równocześnie nocować w schronisku Grands Mulets znajdującym się dokładnie po drugiej, francuskiej stronie masywu. O zdolności Mallory’ego do bilokacji może świadczyć również opis Everestu, który George musiałby widzieć równocześnie od wschodniej i zachodniej strony. Nieco groteskowy wydaje się być, zaproponowany przez Archera, pomysł na dokładny pomiar przebytej odległości – odmierzanie dystansu za pomocą wzrostu jednego z Hindusów, który miał się wielokrotnie kłaść na ziemi. Biorąc pod uwagę, że ekipa dysponowała wyrafinowanymi urządzeniami pomiarowymi pozwalającymi na precyzyjne określenie wysokości, trudno raczej wyobrazić sobie, że mogła nie zostać wyposażona w taśmy miernicze, które pozwoliłyby na dużo precyzyjniejsze, a na pewno szybsze przeprowadzenie pomiarów przebytej odległości. Warto się też zastanowić nad opisywanymi przez Archera badaniami przeprowadzonymi przed wyprawą, a mającymi na celu usunięcie Fincha z zespołu wspinaczy. Wydaje się rozsądnym założyć, że tak wyczerpujące eksperymenty dałyby jednoznaczną odpowiedź na pytanie w jakich warunkach lepiej będzie zdobywać szczyt tzn. z użyciem bądź nie butli z tlenem. Tymczasem mimo skrajnego wyczerpania najsilniejszych wspinaczy w zespole, kierownictwo wyprawy podjęło decyzję o niewykorzystywaniu butli z tlenem w trakcie zdobywania szczytu. Gdzie tu sens i logika?
Po inne „smaczki” zapraszam do wpisu Marka Horella. Główna wątpliwość, jaka mnie nasuwa się po dwukrotnym przeczytaniu tej powieści nie dotyczy jednak braku zachowania realiów historycznych i zdroworozsądkowych, a kreacji samych bohaterów. Ta jest kompletnie nijaka, a postaci stworzone przez J. A. są wg mnie nudne jak flaki z olejem. Nawet sam Mallory wypada dość blado jak na głównego bohatera, którego celem jest rozkręcenie całej akcji. Nie mówiąc o tym jak bardzo nijako wykreowana została postać jego żony, kobiety zgadzającej się na wszystko jak cielę.

U Archera, jak to u Archera – łatwo, szybko i imperialnie (wg mnie na każdej stronie czuć było ducha Imperium Brytyjskiego). Książka oczywiście może się podobać i pewnie znalazła/znajdzie wielu fanów. Ja dzięki Archer'owi dowiedziałem się o George'u Mallorym, którego postać mnie do tego stopnia zaintrygowała, że zacząłem poszukiwać innych pozycji związanych z historią życia tego himalaisty. Natomiast książkę J.A. jako całość, ocenię jako warsztatowo przyzwoitą, ale nie jest ona dla mnie "the best of" jeśli chodzi o beletryzowaną historię życia Mallory'ego.

„Ścieżki chwały” autorstwa Jeffrey’a Archer’a zostały w Polsce opublikowane nakładem Domu Wydawniczego Rebis.

George Mallory był Brytyjczykiem, żyjącym na przełomie XIX i XX w.. Z zawodu nauczyciel historii, który zasłynął jednak głównie z powodu swej nietypowej, jak na tamte czasy pasji – od najmłodszych lat uwielbiał wspinaczkę. Był w tym tak dobry, że zaproponowano mu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Zapraszam do zapoznania się z moją recenzją książki „Zdobycie Gasherbrumów” (Sport i Turystyka, 1979 r.) opracowanej pod redakcją Wandy Rutkiewicz, a dotyczącej pamiętnej polskiej wyprawy w pasmo Karakorum, zrealizowanej w 1975 r. (Wyprawa Kobieca w Karakorum 75, Ladies Himalaya Expedition). Książkę tę wygrzebałem na jednej z półek Biblioteki Kraków .
Książka bardzo szczegółowo opowiada o tym w jaki sposób doszło do zrealizowania pierwszej tak zaawansowanej logistycznie wyprawy narodowej w pasmo Karakorum, jakie były jej cele oraz jak finalnie udało się je zrealizować.
W latach ‘60 i ‘70 ubiegłego wieku po raz pierwszy zaczęto poruszać kwestie wspinaczki sportowej realizowanej przez zespoły kobiece. Również w polskim świecie wspinaczkowym ten temat był poruszany co raz śmielej. Sama Wanda Rutkiewicz niejednokrotnie wypowiadała się na temat różnic we wspinaczce w zespole mieszanym (a więc z męskimi partnerami), a wspinaczce w zespole kobiecym. Uważała, że tylko wspinaczka w samodzielnych zespołach kobiecych, pozwalała jej uczestniczkom na odczuwanie pełni przeżyć i emocji związanych ze zdobywaniem szczytów górskich. Sama Rutkiewicz na starcie swojej kariery - trasy wspinaczkowe w Alpach i Norwegii – wspinała się w zespole z Haliną Krüger-Syrokomską, uzyskując zresztą świetne rezultaty. Zorganizowanie i zrealizowanie typowo kobiecej wyprawy w góry najwyższe, było zatem w tym okresie, wydarzeniem nie tylko na skalę europejską, ale podejrzewam że nawet światową. Nadarzyła się świetna okazja – rok 1975 został ogłoszony przez UNESCO Międzynarodowym Rokiem Kobiet.
     Książka jest pełną relacją z organizacji wyprawy narodowej w góry wysokie. Musimy pamiętać, że wyprawa była organizowana w czasie głębokiej komuny, dlatego nie wystarczyło udać się do sklepu, kupić sprzęt do wspinaczki wysokogórskiej i ruszyć na podbój szczytów Karakorum. Czytając opis przygotowań do wyprawy i nie chodzi mi tu tylko o kwestie logistyki i osprzętu, ale również o szereg zabiegów dyplomatycznych, które doprowadziły do udzielenia przez rząd Pakistanu pozwolenia na realizację wyprawy, pokazuje jak jak wielkim wyzwaniem było przygotowanie takiej wyprawy. Równocześnie czytając właśnie o logistycznym przygotowaniu całego przedsięwzięcia, faktycznie myśli się o wyprawie Ladies Himalaya Expedition ‘75, jako o wyprawie narodowej – autorzy szczegółowo opisują jakie wsparcie uzyskano od poszczególnych spółdzielni produkcyjnych, co pokazuje że faktycznie przedsięwzięcie to powinno nosić miano „wyprawy narodowej”. Warto wspomnieć również, że ostatecznie w ramach wyprawy z 1975 r. w paśmie Karakorum miała działać grupa mieszana, ale z wyraźnie wydzielonymi zadaniami – odrębnymi dla zespołu kobiecego i męskiego. Decyzja taka została podyktowana z jednej strony realiami społeczno-kulturowymi (grupa kobieca wędrująca samotnie po muzułmańskim kraju mogła być narażona na szereg niebezpieczeństw), a z drugiej strony kwestiami finansowymi (ówczesne realia gospodarcze nie pozwalały na zorganizowanie dwóch odrębnych wypraw).
     W „Zdobyciu Gasherbrumów” bardzo dokładnie, można rzec ze wręcz z kronikarską precyzją, opisano moment przygotowań do wyjazdu: to w jaki sposób był kompletowany zespół wspinaczy, w jaki sposób poszczególne grupy docierały do punktu zbiorczego w Skardu, jak przebiegała wędrówka karawany, jak przebiegały przygotowania do akcji górskiej i ataki szczytowe. Ciekawym rozdziałem, który również znalazł się w omawianej publikacji jest raport medyczny, w którym lekarka wyprawy, opisuje z jakimi trudnościami medycznymi musiała sobie poradzić w trakcie trwania ekspedycji. Znamienny jest fakt, że nie tylko sprawowała opiekę medyczną nad członkami wyprawy, ale również w miarę możliwości i dostępnych środków leczniczych niosła pomoc medyczną kulisom i ludności tubylczej z którą spotykała się w rejonie wyprawy. Co ciekawe, w trakcie organizacji ekspedycji założono również możliwość wystąpienia takich działania i w związku z tym odpowiednio zwiększono zapas leków. Jeśli chodzi o konstrukcję tekstu, to książka została podzielona na rozdziały, za które byli odpowiedzialni poszczególni uczestnicy wyprawy. Jest to bardzo dobry zabieg, bo czytelnik widzi poszczególne wydarzenia z kilku perspektyw, co tworzy w miarę obiektywny obraz zdarzeń. Tekst jest doskonałym świadectwem ogromu trudności i walki również, a może przede wszystkim, ze słabościami własnego organizmu, jakie każdy wspinacz musi przezwyciężyć, żeby pokusić się o zdobycie tych najwyższych punktów na Ziemi. Z drugiej strony w książce zarysowano motywacje poszczególnych uczestników, które kierują nimi przy podejmowaniu decyzji związanych z akcjami szczytowymi. Widać powoli rodzący się konflikt pomiędzy bezkompromisową, nastawioną na cel kierowniczką wyprawy (Wanda Rutkiewicz) a pozostałą częścią zespołu. Z pewnością na tę sytuację ma wpływ przedłużająca się wyprawa bez wyraźnych sukcesów – owszem indywidualne rekordy wysokości były przez poszczególne uczestniczki wspinaczki pokonywane i ustanawiane, ale nie oszukujmy się nie po to się tam wybrały…
     Pomimo tych niesnasek wyprawa zakończyła się wielkim sukcesem. Podstawowym celem wyprawy było wejście samodzielnego zespołu kobiecego na szczyt Gasherbrum III (7952 m.), szczyt ten został zdobyty w składzie mieszanym: Wanda Rutkiewicz, Alison Chadwick-Onyszkiewicz, Janusz Onyszkiewicz i Krzystof Zdzitkowiecki. Było to nie tylko I wejście kobiece, ale równocześnie w ogóle pierwsze odnotowane wejście na ten szczyt, który do tego momentu uważany był za szczyt dziewiczy. Pozwoliło ono również na ustanowienie nowego kobiecego rekordu wysokości (który swoją drogą przetrwał około doby). Po raz pierwszy w historii odnotowano kobiece wejście na szczyt Gasherbrum II (8035 m.). Szczyt zdobyty został przez zespół w składzie: Halina Krüger-Syrokomska i Anna Okopińska – było to równocześnie pierwsze wejście samodzielnego zespołu kobiecego na szczyt ośmiotysięczny. Doprowadziło ono do ustanowienia nowego kobiecego rekordu wysokości dla Polski i Europy. Dodatkowo dwa męskie zespoły dokonały wejścia na szczyt Gasherbrum II ustanawiając wysokościowy rekord Polski (odnotowane III i IV wejście; zespół I – Leszek Cichy, Janusz Onyszkiewicz, Krzysztof Zdzitkowiecki; II zespół – Władysław Woźniak, Marek Janas, Andrzej Łapiński).
    Książkę przeczytałem z wielkim zainteresowaniem. Pozwoliła mi ona uzmysłowić sobie jak wielkim przedsięwzięciem w tamtych czasach było przygotowanie wyprawy w tak egzotyczny rejon jakim jest pasmo Karakorum. Tekst ubogacony jest cudownymi zdjęciami, które doskonale obrazują przebieg wyprawy. Uważam, że pomimo upływających lat niektóre problemu nie straciły na wymowie i są one aktualne również teraz. Ze swojej strony zachęcam do sięgnięcia po tę blisko 40-letnią już lekturę.

Zapraszam do zapoznania się z moją recenzją książki „Zdobycie Gasherbrumów” (Sport i Turystyka, 1979 r.) opracowanej pod redakcją Wandy Rutkiewicz, a dotyczącej pamiętnej polskiej wyprawy w pasmo Karakorum, zrealizowanej w 1975 r. (Wyprawa Kobieca w Karakorum 75, Ladies Himalaya Expedition). Książkę tę wygrzebałem na jednej z półek Biblioteki Kraków .
Książka bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Czas na kolejną recenzję. Tym razem będzie ona poświęcona książce Ewy Matuszewskiej pt.: „Uciec jak najwyżej. Nie dokończone życie Wandy Rutkiewicz”. Jest to średniej grubości książka (nieco ponad 260 str.) wydana przez Wydawnictwo Iskry. Moja wersja pochodzi wersję pochodzi z roku 1999 i znalazłem ją w jednej z filii Biblioteki Kraków, do której korzystania zresztą gorąco zachęcam. Przy okazji, w którejś z księgarni widziałem też nowsze wydanie, które dostępne jest również w wersji elektronicznej.
Autorka poznała Wandę Rutkiewicz w 1978 r., po jej ogromnym sukcesie, jakim było zdobycie Mount Everest. Rutkiewicz dokonała tego jako pierwsza Polka i w ogóle pierwsza Europejka oraz trzecia kobieta na świecie. Matuszewska miała przeprowadzić z himalaistką wywiad dla redakcji „Przeglądu technicznego”, w redakcji którego wówczas pracowała. Sama Rutkiewicz była z wykształcenia inżynierem elektronikiem, więc nie widziała przeciwwskazań, żeby wywiad pojawił się również w branżowym piśmie. Finalnie okazało się, że rozmowa została opublikowana nie w „Przeglądzie technicznym” a w „Literaturze”. Idąc, już sporo spóźniona, na spotkanie z W. R., Ewa Matuszewska nie wiedziała, że wizyta ta, spędzona na rozmowie i popijaniu lapsang, zapoczątkuje czternastoletnią, pełną wyzwań i intrygującą przyjaźń.
Książka ta jest świadectwem, tego jak niesamowitą osobą była Wanda Rutkiewicz. Na pytanie o to co skłania ją do wspinania się w górach najwyższych, odpowiedziała, że podpisuje się pod słowami alpinisty George’a Mallory’ego, który w latach ‘20 XX w. odbył trzy wyprawy w Himalaje, mające na celu zdobycie najwyższej góry świata. Ludzie zdobywają te najwyższe szczyty, bo są do zdobycia. Obraz Wandy Rutkiewicz, kreślony przez Matuszewską wskazuje, że była to kobieta obdarzona silnym charakterem, uporem, chartem ducha, kierująca się określonymi normami etycznymi. Kobieta całkowicie uzależniona od wspinaczki wysokogórskiej, dla której górskie wędrówki początkowo stanowiły hobby, z czasem stały się sposobem na życie, a w końcu całym jej życiem. Christine de Colombel powiedziała o niej kiedyś: „Wanda Rutkiewicz jest człowiekiem gór we wszystkim”. Ewa Matuszewska, oprócz własnych obserwacji dotyczących osoby tej wspaniałej alpinistki, wykorzystuje również spostrzeżenia innych osób, z którymi rozmawiała na temat pierwszej polskiej zdobywczyni Mount Everest. W ich oczach, Rutkiewicz rysowała się jako osoba bezkompromisowa, zamknięta w sobie (choć nie pozbawiona świetnego, inteligentnego poczucia humoru), samodzielna i samowystarczalna, o silnej psychice i ogromnej sprawności fizycznej. Niektórzy z jej rozmówców (chyba Ci bardziej Wandzie nieprzychylni) stwierdzali nawet, że jest ona „patologicznie ambitna”. Sama bohaterka nie przejmowała się tym określeniem, tłumacząc że na pewnym poziomie uprawiania wspinaczki wysokogórskiej, nie oszukujmy się poziomie profesjonalnym, wspinacz musi realizować ambitne przedsięwzięcia.
Autorka, w swojej publikacji, porusza również wiele trudnych tematów z życia W.R. Jednym z nich było życie osobiste alpinistki. Miłość do gór i zaangażowanie w realizację swojej pasji spowodowały, że Wandzie nie udało się stworzyć trwałej relacji rodzinnej. Oba „podejścia” nie wytrzymały konkurencji wypraw w góry najwyższe. Z drugiej strony w takim związku to Ona była bardzo jasno świecącą gwiazdą i nie każdy mężczyzna był w stanie żyć w cieniu takiej osoby. Na początku wydaje się, że ta samotność nawet jej odpowiadała, gdyż mogła bez skrępowania realizować swoje plany wspinaczkowe. Jednakże z czasem chyba coś się zmienia w postrzeganiu tej sytuacji i himalaistka chyba zaczyna dostrzegać tę pusta przestrzeń wokół siebie. Dobitnie może świadczyć o tym sytuacja, która wydarzyła się w trakcie wspólnego wyjazdu do Austrii podczas którego ujawniła się jej wręcz chorobliwa zazdrość o jednego ze swoich psów.
W poprzedniej recenzji („Wszystko o Wandzie Rutkiewicz. Wywiad rzeka...” Barbary Rusowicz) pisałem, że była to również opowieść o tych, którzy w górach wysokich pozostali już na zawsze… ale tak naprawdę, dopiero czytając relację z tych dramatycznych wydarzeń w książce Matuszewskiej, zrozumiałem faktyczny tragizm tych sytuacji.
Autorka dysponowała nagraniami rozmów radiowych prowadzonych przez uczestniczki kobiecej wyprawy na K2 zorganizowanej w 1982 r. przez Wandę Rutkiewicz. Sama Rutkiewicz pełniła rolę kierownika wyprawy, ale ze względu na poważną kontuzję nogi, nie miała uczestniczyć w bezpośredniej akcji górskiej i zdobywaniu szczytu. To właśnie w trakcie tej wyprawy zmarła Halina Krüger-Syrokomska, doświadczona alpinistka i himalaistka z którą W. R. współdziałała wcześniej w Alpach i Norwegii, oraz w trakcie pierwszej polskiej, kobiecej wyprawy w pasmo Karakorum, której celem było samodzielnie zdobycie przez zespół kobiecy szczytu Gasherbrum III. Wyprawa ta, choć z konieczności została połączona z wyprawą męską, odniosła ogromny sukces i była motorem napędowym dla kolejnych projektów polskich wypraw wysokogórskich. Kolejnymi stratami wśród przyjaciół zaowocował rok 1986. W roku tym wspinacze usiłujący „pokonać” K2, drogo zapłacili za możliwość stanięcia na jej szczycie. Góra zabrała 13 z 49 dziewięciu starających się zdobyć ją himalaistów. Na jej zboczach, pozostali Dobrosława Miodowicz-Wolf oraz Wojciech Wróż – ludzie z którymi W. R. łączyły szczególnie bliskie relacje. Sama W. R. również działała pod K2 w 1986 r., tylko z wyprawą francuską, której uczestnikami było małżeństwo Liliane i Maurice’a Barrardów, oraz Michel Parmentier. I tutaj nie obyło się bez tragedii, gdyż życie straciło właśnie małżeństwo Barrardów. W roku 1989 z południowej ściany Lhotse do Polski dotarła wiadomość o śmierci Jerzego Kukuczki, która również silnie wstrząsnęła Rutkiewicz. Podobnie było ze stratą Barbary Kozłowskiej, która uczestniczyła z Wandą Rutkiewicz w wyprawie na Broad Peak zorganizowanej w 1985 r..
W swojej książce Matuszewska porusza również problem dotyczący tego w jaki sposób zmieniał się współczesny alpinizm/himalaizm i jakie niesie to za sobą konsekwencje. Pierwotnym założeniem było organizowanie dużych wypraw narodowych. Z czasem zostało to zastąpione przez małe wyprawy komercyjne, których celem było zdobywanie szczytów w stylu alpejskim, tzn. szybko i bez zbędnego obciążenia. Niestety niesie to ze sobą pewne konsekwencji. W trakcie uczestnictwa w wyprawach narodowych ich uczestnicy najczęściej się znali, bardziej lub mniej się akceptowali, ale stanowili zespół i co powodowało że byli za siebie odpowiedzialni. Z momentem przejścia na tryb komercyjnego organizowania wypraw więzi pomiędzy poszczególnymi członkami zespołów znacząco się poluźniły, a każdy z himalaistów pracuje w zasadzie na własny rachunek.
Ostatnią część książki stanowi próba wyjaśnienia tego co wydarzyło się w 1992 r. w trakcie zdobywania Kanczendżongi. Autorka zawarła w swojej książce szczegółową relację z wyprawy przekazaną przez Arkadiusza Gąsienicy-Józkowego, z którym Wanda Rutkiewicz miała zdobywać szczyt. Zestawiła ją dodatkowo z relacją Carlosa Carsolio, który ostatecznie został partnerem himalaistki w ataku szczytowym. Z tej dramatycznej opowieści wyłania się obraz kobiety całkowicie zdecydowanej na zdobycie szczytu kolejnego ośmiotysięcznika. Maciej Kozłowski, tak podsumował, te tragiczne wydarzenia (fragment rozmowy z Ewą Matuszewską): „[..] Nie wierzę, że mogła popełnić samobójstwo, natomiast nie wykluczałbym tego, że w pewnym sensie Wanda szukała śmierci. Stawiała przed sobą coraz bardziej ryzykowne cele, zdając sobie sprawę, jako wyjątkowy fachowiec w tej dziedzinie, że może to skończyć się tragicznie. I w pewnym stopniu to zaakceptowała. [...]”.

Książkę Ewy Matuszewskiej czyta się bardzo dobrze. Autorka ma świetny warsztat pisarski. Zresztą nie jest to nic dziwnego, jeśli przyjrzy się jej drodze zawodowej i ilości różnych i różnorodnych redakcji, w których przyszło jej pracować. Najważniejsze jest jednak to, że Matuszewska przez blisko 14 lat przyjaźniła się z Wandą Rutkiewicz i to bardzo dobrze widać w sposobie opisu różnych, niejednokrotnie prywatnych, sytuacji i zdarzeń. Tekst jest często bardzo emocjonalny, co według mnie, potwierdza prawdziwość relacji tych dwóch kobiet. Dodatkowo wzbogacony jest o fantastyczne zdjęcia, które dopełniają całości czytanej historii. Według mnie jest to o niebo lepsza książka niż recenzowany przeze mnie wcześniej wywiad rzeka spisany przez Barbarę Rusowicz.
Ze swojej strony gorąco polecam tę pozycję każdemu czytelnikowi. Na pewno się nie zawiedziecie się.

Czas na kolejną recenzję. Tym razem będzie ona poświęcona książce Ewy Matuszewskiej pt.: „Uciec jak najwyżej. Nie dokończone życie Wandy Rutkiewicz”. Jest to średniej grubości książka (nieco ponad 260 str.) wydana przez Wydawnictwo Iskry. Moja wersja pochodzi wersję pochodzi z roku 1999 i znalazłem ją w jednej z filii Biblioteki Kraków, do której korzystania zresztą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Mój plan czytelniczy na styczeń zacząłem realizować od zapoznania się z książką „Wszystko o Wandzie Rutkiewicz. Wywiad rzeka Barbary Rusowicz”. Książka liczy sobie ok. 190 stron i została wydana w 1992 roku nakładem wydawnictwa „Comer & Ekolog”. Ja swój egzemplarz wypożyczyłem w jednej z filii Biblioteki Kraków.

Tak jak wspominałem w moim poprzednim wpisie, po przeczytaniu reportażu Tochmana („Siedem razy siedem”) osoba Wandy Rutkiewicz, bardzo mnie zaciekawiła. Chciałem spróbować dowiedzieć się, co spowodowało, że studiująca elektronikę młoda kobieta, wręcz uzależniła się od wspinaczki wysokogórskiej. Z rozmowy można dowiedzieć się o pochodzeniu rodziców Wandy, o tragedii jaka spotkała rodzinę Rutkiewiczów w dzieciństwie oraz o relacjach jakie panowały w tym czasie między domownikami. Myślę, że na to jak bardzo samodzielną i zaradną kobietą stała się Wanda, wpłynęła sytuacja w domu, a zwłaszcza co raz wyraźniejsze oddalanie się jej rodziców od siebie. To opowieść również o traumatycznych przeżyciach związanych z morderstwem jej ojca (Wanda była oskarżycielem posiłkowym w tym procesie). Himalaistka nie unika odpowiedzi na trudne pytania stawiane przez panią Rusowicz dotyczące jej życia prywatnego. Rutkiewicz była dwukrotnie mężatką, ale życie rodzinne nie było jej jak widać pisane.

Barbara Rusowicz nie unika również trudnych tematów związanych z relacjami alpinistki z osobami, które tak jak ona poświęciły się pasji wspinania – pyta o współzawodnictwo pomiędzy nimi, bądź o to czy wśród tak specyficznej grupy osób nastawionej na konkretny cel (dotrzeć jak najwyżej, jak najszybciej, i najlepiej przed wszystkimi innymi) można mówić w ogóle o przyjaźni. Dowiadujemy się również jak to się wszystko z tymi górami zaczęło… A zaczęło się już na studiach – najpierw były okoliczne skałki a z czasem zaczęły pojawiać się Tatry, potem norweskie Trollrygen i Alpy. A potem okazało się, że Wanda Rutkiewicz ma faktycznie smykałkę do wspinania się i wtedy zaczęła się jej przygoda z naprawdę wysokimi górami - Gasherbrumy w paśmie Karakorum, Andy, Himalaje... Lista sukcesów Wandy Rutkiewicz jest imponująca – do najważniejszych należą z pewnością: zdobycie Mount Everest (trzecie wejście kobiece i pierwsze polskie; 1978 r.) oraz zdobycie K2 (pierwsze wejście kobiece z Liliane Barrard i pierwsze polskie wejście; 1986 r.). Życie himalaisty nie jest jednak zawsze pasmem zwycięstw, zdarzają się również porażki, a w górach wysokich porażki oznaczają często tragiczny koniec czyjegoś życia. Jest to również opowieść o ludziach, którzy wspinali się razem z nią i pozostali wśród "czternastotysięczników" na zawsze.

Wanda Rutkiewicz rysuje się w tym wywiadzie jako osoba wytrwała, można by rzec nawet ślepo uparta i silnie nastawiona na postawiony cel, sukcesywnie poprawiająca swoje umiejętności wspinaczkowe i budująca formę potrzebną do zdobycia tych najważniejszych szczytów. Równocześnie jej upór, niezależność i niejednokrotnie bezpośrednio wyrażana siła charakteru nie przysparzały jej raczej przyjaciół.

Wanda Rutkiewicz zaginęła w trakcie zdobywania Kanczendzongi w 1992. Ostatecznie uznano ją za zmarłą 13 maja 1992 r..

Rutkiewicz, rozpoczynając współpracę z Barbarą Rusowicz, powiedziała o dziennikarce: „Młoda, miła dziewczyna, o górach nie ma pojęcia, ale zdarza się jej zadawać zadziwiająco wnikliwe pytania”. Czy zatem ta młoda reporterka podołała postawionemu przed nią zadaniu?

Prezentowany wywiad podzielony jest na kilka rozdziałów, z czego można wywnioskować, że powstawał w trakcie kilku a pewniej nawet kilkunastu, niezależnie przeprowadzonych rozmów. Widać próbę uporządkowania tego obszernego materiału. Wydaje mi się, jednak że nie zawsze się to udaje i przez to szwankuje chronologia opowiadanej historii, a czytany tekst staje się odrobinę niespójny. Książkę czyta się relatywnie szybko. Niestety, niektóre ważne momenty z życia Wandy Rutkiewicz zostały potraktowane po macoszemu (jak mniemam przy obopólnej zgodzie). Sama alpinistka stwierdza, że o niektórych sytuacjach mówiła już wielokrotnie i nie chce się powtarzać. Tutaj widzę pewien brak asertywności ze strony prowadzącej rozmowę Barbary Rusowicz, bo skoro ma to być „wywiad rzeka”, to powinien dotyczyć wszystkich momentów z życia Rutkiewicz. Przecież niektóre z tych wydarzeń miały miejsce kilka, bądź kilkanaście lat wcześniej i ich bohaterka od tego czasu mogła zmienić pogląd na te sprawy. Czasami tekst sprawia wrażenie bardzo suchego, bądź nawet surowego. Tutaj trudno się dziwić, bohaterka wywiadu jest typowym umysłem ścisłym (była z wykształcenia elektronikiem), dla którego liczą się fakty i tylko fakty. A te, pomimo wspomnianych wad układu tekstu, można w tym wywiadzie znaleźć.

Ze swojej strony mogę śmiało polecić tę książkę. Dla mnie stanowiła ona pierwsze tak obszerne spotkanie z największą polską, jeśli nawet nie światową, himalaistką. Po lekturze myślę jednak, że powinienem zacząć od innego tytułu, a ten zostawić sobie na koniec (albo prawie koniec) czytelniczego spotkania z Wandą Rutkiewicz. Według mnie może stanowić on dobre podsumowanie historii jej życia, tym wartościowsze, że opowiedziane bezpośrednio przez samą Wandę Rutkiewicz.

Mój plan czytelniczy na styczeń zacząłem realizować od zapoznania się z książką „Wszystko o Wandzie Rutkiewicz. Wywiad rzeka Barbary Rusowicz”. Książka liczy sobie ok. 190 stron i została wydana w 1992 roku nakładem wydawnictwa „Comer & Ekolog”. Ja swój egzemplarz wypożyczyłem w jednej z filii Biblioteki Kraków.

Tak jak wspominałem w moim poprzednim wpisie, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia może być potraktowana jako spoiler.

Poul Anderson wykorzystał w swoim opowiadaniu motyw gier fabularnych, których bujny rozkwit przypadał na ostatnie 20-25 lat XX w.. Oczywiście w prezentowanym opowiadaniu gry RPG są dostosowane do realiów świata wykreowanego przez autora. Traktowane one są nie tylko jako forma rozrywki, ale również jako rodzaj treningu intelektualnego dla naukowców wysyłanych w celu badania bliższego i dalszego wszechświata. Coś co początkowo wydaje się być dla trójki głównych bohaterów tylko zabawą i rozwojem własnej kreatywności, z czasem staje się dominującą formą ich spędzania wolnego czasu, doprowadzając nawet do zrywania tworzących się relacji międzyludzkich w realnym świecie. Bohaterowie opowiadania zaczynają spoglądać na siebie w realnym świecie oczami swoich wykreowanych postaci, co prowadzi do dalszego zacierania się granicy pomiędzy światem realnym a tym wyimaginowanym. Kulminacyjny moment opowiadania to misja badawcza powierzchni jednego z księżyców Saturna. Jego lodowa powierzchnia tak bardzo przypomina bohaterom lodową krainę fantasy w której prowadzą swoją rozgrywkę, że kompletnie zatracają się w swoich fabularnych alter ego. Przestają zwracać uwagę na grożące im niebezpieczeństwa, co prowadzi do katastrofalnych konsekwencji...
Można spierać się o to czy, czy autor tym opowiadaniem chciał skrytykować gry fabularne jako takie, czy raczej w przerysowany sposób wskazywał jak może skończyć się zbytnie zaangażowanie w tego typu rozgrywkę, a może po prostu motyw gier RPG (czy może raczej storytelling'owych) pasował mu do koncepcji przygotowywanego opowiadania.
Sam byłem swego czasu fanem gier fabularnych i nawet jeśli autor chciał tym opowiadaniem wykazać negatywną stronę RPG-owego medalu, w mojej opinii warto to opowiadanie przeczytać. To jest po prostu dobry i ciekawy tekst. A spojrzenie na pewne zjawisko jakim były i chyba nadal są gry fabularne, warte przemyślenia.

Opinia może być potraktowana jako spoiler.

Poul Anderson wykorzystał w swoim opowiadaniu motyw gier fabularnych, których bujny rozkwit przypadał na ostatnie 20-25 lat XX w.. Oczywiście w prezentowanym opowiadaniu gry RPG są dostosowane do realiów świata wykreowanego przez autora. Traktowane one są nie tylko jako forma rozrywki, ale również jako rodzaj treningu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to