rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nawet jeśli tak jak ja raczej stronicie od poradników, śmiało możecie sięgnąć po książkę Olgi Kordys-Kozirowskiej pod tytułem “Miłość to czasownik”. Nie jest to bowiem typowy irytujący poradnik, mimo że chyba najprościej właśnie jako poradnik tę pozycję sklasyfikować. Nie znajdziecie tu jednak nadętego uderzania w patetyczne tony i przedstawiania oczywistości niczym prawd objawionych, mających totalnie odmienić wasze życie. Ta książka przypomina bardziej swobodną osobistą rozmowę z koleżanką przy winie, dzięki której można przemyśleć pewne rzeczy dotyczące związku i wprowadzić małe zmiany, które mogą przynieść spore efekty.
Podtytuł tej książki to “Jak być ze sobą czulej, bliżej, dłużej. I na większym luzie” i jest to niezwykle trafny opis jej zawartości.
Każdy związek wymaga pracy. Nawet jeśli teraz jest sielankowo, nie będzie to trwać wiecznie. Zmieniamy się my, zmienia się nasz partner, zmienia się dynamika naszej relacji, pewne rzeczy zaczynają nas coraz bardziej irytować, pojawiają się mniejsze i większe kryzysy. Zawsze znajdzie się coś, nad czym można wspólnie popracować. Autorka tłumaczy, że miłość to coś, co się dzieje, zmienia, jest w ruchu, a przez to wymaga naszego zaangażowania i wysiłku.
Nie podaje czytelnikowi suchych faktów i teorii, zamiast tego często odwołuje się do przykładów z własnego życia, i, co bardzo mi się spodobało, nie przedstawia jedynie swojego punktu widzenia, lecz również również dzieli się spostrzeżeniami partnera, które bywają diametralnie inne.
Treść książki jest ciekawa i inteligentna, a przy tym dowcipna i lekka.
Szata graficzna tej książki jest wprost przepiękna i zdecydowanie przyciąga wzrok.Rozdziały są bardzo krótkie, poprzeplatane fraszkami, wierszami, ilustracjami. Dużo w niej koloru. To wszystko sprawia, że naprawdę przyjemnie się ją czyta.
To książka dla każdego, osoba w związku znajdzie inspirację i pomysły na to, jak go ulepszyć, z kolei singiel będzie mieć okazję do przemyślenia, co nie zadziałało w poprzednich związkach i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Myślę, że świetnie sprawdzi się jako wakacyjna lektura.

Nawet jeśli tak jak ja raczej stronicie od poradników, śmiało możecie sięgnąć po książkę Olgi Kordys-Kozirowskiej pod tytułem “Miłość to czasownik”. Nie jest to bowiem typowy irytujący poradnik, mimo że chyba najprościej właśnie jako poradnik tę pozycję sklasyfikować. Nie znajdziecie tu jednak nadętego uderzania w patetyczne tony i przedstawiania oczywistości niczym prawd...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka przyciągnęła mnie przepiękną oryginalną okładką i totalnie zauroczyła treścią.
Język autorki to absolutny majstersztyk. Przepadłam w nim już od pierwszych stron a każda kolejna utwierdzała mnie w zachwycie. Papużanka stworzyła jedyny w swoim rodzaju poetycki strumień świadomości dziewczynki, która nie jest już małym dzieckiem, ale też daleko jej do dorosłych, których zachowania przenikliwie obserwuje i komentuje w ironiczny sposób.
Myślałam, że to będzie lekka, trochę nostalgiczna letnia książka o wakacyjnej sielance na wsi, tymczasem to słodko-gorzka lektura.
“Kąkol” to kwintesencja wakacji na wsi i dzieciństwa, w które jednak brutalnie ingeruje “dorosły” świat ze wszystkimi jego problemami.
Obraz owej mitycznej sielankowej wsi, którą tak wielu z nas, urodzonych jeszcze w PRLu pamięta i z rozrzewnieniem wspomina, przeplata się z trudną historią i gorzką rzeczywistością - zakłamaniem, obłudą, zaściankowością, patriarchatem i przemocą, przy jednoczesnym dbaniu o zachowanie pozorów. Bardzo polecam!
Z pewnością sięgnę po inne książki autorki.

Ta książka przyciągnęła mnie przepiękną oryginalną okładką i totalnie zauroczyła treścią.
Język autorki to absolutny majstersztyk. Przepadłam w nim już od pierwszych stron a każda kolejna utwierdzała mnie w zachwycie. Papużanka stworzyła jedyny w swoim rodzaju poetycki strumień świadomości dziewczynki, która nie jest już małym dzieckiem, ale też daleko jej do dorosłych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem lubię wyjść z mojej strefy czytelniczego komfortu mieszczącej się głównie w okolicach literatury faktu i kryminałów i sięgnąć po coś zupełnie innego. Pokaźnych rozmiarów pięknie wydana powieść o wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyźnie, sygnowana przez wydawnictwo SQN, które bardzo lubię, wydała mi się dobrym i interesującym wyborem. Początek naprawdę przypadł mi do gustu, bardzo spodobał mi się język autora, lekko stylizowany, dobrze oddający ducha epoki, ale bez udziwnień i przesady, przez co wciąż jest łatwy do zrozumienia i sprawia, że tekst czyta się dość szybko, ale jednak 660 stron okazało się nie tak łatwe do przebrnięcia, akcja traci impet, pojawia się dużo opisów, wielu bohaterów pobocznych, a akcenty jak dla mnie były trochę źle rozłożone. Początkowo nie bardzo rozumiałam zmiany narracji, raz z perspektywy jednego z głównych bohaterów, a raz trzecioosobowego narratora, często opisujących te same wydarzenia, ale gdy w końcu zaskoczyłam o co chodzi (choć dopiero pod koniec książki), uznałam, że jest to naprawdę świetny zabieg. Nie do końca natomiast rozumiem, co miało na celu przedstawienie czytelnikowi już na samym początku tego, jak historia się zakończy. Wolałabym, żeby to stanowiło element zaskoczenia i dobry zwrot akcji.
Ciężko też pominąć fakt, że ta książka jest o mężczyznach, napisana z perspektywy mężczyzny, i chyba głównie dla mężczyzn, choć bardzo nie lubię tak klasyfikować literatury, zwłaszcza historycznej i na siłę forsować jakichś feministycznych akcentów. Wiadomo, że wczesne średniowiecze to nie był dobry czas dla kobiet, ale to jak zostały przedstawione przez autora, mocno mnie rozczarowało. Frejdis była postacią ze sporym potencjałem, został on jednak całkowicie zmarnowany. Spora część akcji kręci się wokół męskich “chwostów” a jeszcze większa wokół bitew, których opisy były dla mnie raczej nużące. Ja raczej nie sięgnę już po książki Gajka (ale nigdy nie mów nigdy), ale po prostu nie jestem właściwym odbiorcą tego typu literatury, z pewnością znajdzie ona swoich fanów, którzy będą w stanie bardziej docenić chociażby ogromną ilość szczegółów z życia wczesnośredniowiecznych Słowian i Normanów.

Czasem lubię wyjść z mojej strefy czytelniczego komfortu mieszczącej się głównie w okolicach literatury faktu i kryminałów i sięgnąć po coś zupełnie innego. Pokaźnych rozmiarów pięknie wydana powieść o wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyźnie, sygnowana przez wydawnictwo SQN, które bardzo lubię, wydała mi się dobrym i interesującym wyborem. Początek naprawdę przypadł mi do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kulawe Konie” to pierwsza z cyklu książek Slough House. Polskie tłumaczenie ukazuje się dobrych kilka lat po pierwszym brytyjskim wydaniu, ale w samą porę, by zdążyć się z nim zapoznać przed premierą serialu, w którym główną rolę zagra Gary Oldman.
Mick Herron serwuje nam solidną dawkę sensacji wzorując się na typowych historiach szpiegowskich, ale robi to w oryginalnym stylu. Zamiast charyzmatycznych i inteligentnych superszpiegów o niezwykłych umiejętnościach, w centrum akcji mamy grupę wyrzutków, z różnych powodów trzymanych poza główną siedzibą MI5 agentów, którym zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym mocno nie wyszło. Kierowany przez Jacksona Lamba Slough House stanowi miejsce zesłania, gdzie ci, którzy jakoś podpadli szefostwu, albo popełnili poważne błędy zajmują się nudną, administracyjną robotą. River Cartwright, wnuk legendarnego szpiega, nie tylko czuje, że nie pasuje do tego miejsca, ale też jest przekonany, że trafił do niego zupełnie niesłusznie.
Kiedy wprost z londyńskiej ulicy zostaje uprowadzony młody Pakistańczyk, a jego porywacze groźbę odcięcia mu głowy wrzucają do internetu, River i jego koledzy nagle znajdują się w centrum wydarzeń
Zręcznie napisana, inteligenta, z dużą ilością zwrotów akcji - ta książka ma wszystko, czego można oczekiwać od tego typu literatury. Trochę wolno się rozkręca i początkowo chwilami ciężko połapać się w dużej ilości postaci, ich historii i roli w intrydze, ale ogólnie jest to całkiem niezła rozrywka.
Nie jest to może pozycja, która jakoś specjalnie wyryłaby się w mojej pamięci, ale z pewnością sięgnę po kolejne części serii.

Kulawe Konie” to pierwsza z cyklu książek Slough House. Polskie tłumaczenie ukazuje się dobrych kilka lat po pierwszym brytyjskim wydaniu, ale w samą porę, by zdążyć się z nim zapoznać przed premierą serialu, w którym główną rolę zagra Gary Oldman.
Mick Herron serwuje nam solidną dawkę sensacji wzorując się na typowych historiach szpiegowskich, ale robi to w oryginalnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Violet robi mostek na trawie” to debiutancki tomik poezji Lany Del Rey. Może stanowić idealny prezent dla fanów piosenkarki, ale nie tylko, jest bowiem przepięknie wydany. Oprawa graficzna to zdecydowanie najmocniejszy punkt tej książki, wydawnictwo SQN świetnie się spisało - twarda okładka z urzekającą, przywołującą na myśl ciepłe lato grafiką, skany maszynopisów i duża ilość klimatycznych zdjęć tworzą świetny klimat. Bardzo dużym plusem jest dla mnie również to, że każdy wiersz przedstawiony jest najpierw w oryginalne, w formie maszynopisu, często nawet z naniesionymi ręcznie poprawkami czy notatkami autorki, a dopiero potem w polskim tłumaczeniu. Porównywanie obu wersji językowych było ciekawym doświadczeniem.
Odbiór poezji to kwestia bardzo subiektywna, dlatego ciężko ją ocenić. Do mnie teksty zawarte w tomiku w ogóle nie trafiły. Byłam zawiedziona, bo bardzo lubię twórczość Lany, jej “Born to Die” do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych albumów. Teksty w tomiku są bardzo osobiste, intymne, z charakterystyczną dla Lany nutką melancholii, lecz w przeciwieństwie do jej piosenek wydają mi się mało uniwersalne. Ciężko było mi się utożsamić z przeżyciami autorki, ale podobała mi się szczerość i ogromna otwartość, z jaką wyraża myśli. Odbiór czytelnikom z Polski dodatkowo mogą utrudniać liczne odwołania do miejsc w Los Angeles i okolicach oraz do amerykańskiej kultury. Warto jednak zapoznać się z tym tomikiem, choćby dla samej warstwy wizualnej.

“Violet robi mostek na trawie” to debiutancki tomik poezji Lany Del Rey. Może stanowić idealny prezent dla fanów piosenkarki, ale nie tylko, jest bowiem przepięknie wydany. Oprawa graficzna to zdecydowanie najmocniejszy punkt tej książki, wydawnictwo SQN świetnie się spisało - twarda okładka z urzekającą, przywołującą na myśl ciepłe lato grafiką, skany maszynopisów i duża...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Brytyjska rodzina królewska nieustannie dostarcza pożywki mediom a jej losy z żywym zainteresowaniem śledzą miliony osób na całym świecie.
Po głośnym, szeroko komentowanym wywiadzie udzielonym przez Harry’ego i Meghan kilka tygodni temu nastąpiło coś, co zwiastuje nieuchronny koniec pewnej epoki - najpierw śmierć a potem pogrzeb Księcia Filipa, komentowany zresztą m.in przez autora książki. Widzieliśmy pogrążoną w żałobie królową Elżbietę, przygarbioną ciężarem smutku i lat, siedzącą samotnie w nawie kościoła. Zmierzch świata Windsorów nastaje teraz, na naszych oczach.

Dzięki książce Marka Rybarczyka możemy cofnąć się do dzieciństwa królowej Elżbiety i jej małżonka, początków ich panowania i prześledzić chronologicznie losy tej najpopularniejszej z rodzin wraz z pojawianiem się w niej nowych członków (co w większości rodziło głównie problemy), tuszowanymi skandalami i wpływem, jaki wywarły rozwijające się media aż po “Megxit”.
Książka to świetny literacki portret Windsorów i jednocześnie bardzo przyjemna lektura. Autor serwuje nam ogromną dawkę historii podaną w niezwykle przystępnej formie, z licznymi ciekawostkami, anegdotami, plotkami i okraszoną wieloma kolorowymi zdjęciami. To pewnego rodzaju skrzyżowanie literatury historycznej ze stylem, jaki serwują artykuły z prasy kolorowej, jednak znakomicie wyważone. To książka, po którą może sięgnąć dosłownie każdy.
Tym, co najbardziej mi się podobało, jest obiektywizm autora. Nie dostajemy tu laurki i wyidealizowanego obrazka pełnego uwielbienia, jak to się często zdarza w tego typu książkach. Rybarczyk nikogo nie gloryfikuje, śmiało opisuje wady poszczególnych członków rodziny królewskiej, ale też próbuje zrozumieć skąd się one wzięły. Skupia się na ludziach, ich motywacjach, sposobie myślenia, dokonywanych wyborach i ich konsekwencjach. Właściwie jest to bardziej portret psychologiczny niż historyczny.
Trochę brakowało mi rozdziału dotyczącego Williama i Kate, którzy w książce zostali niejako pominięci a jednak stanowią przyszłość brytyjskiej monarchii i są teraz jej największą nadzieją.

Brytyjska rodzina królewska nieustannie dostarcza pożywki mediom a jej losy z żywym zainteresowaniem śledzą miliony osób na całym świecie.
Po głośnym, szeroko komentowanym wywiadzie udzielonym przez Harry’ego i Meghan kilka tygodni temu nastąpiło coś, co zwiastuje nieuchronny koniec pewnej epoki - najpierw śmierć a potem pogrzeb Księcia Filipa, komentowany zresztą m.in...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieściami Jodi Picoult zaczytywałam się jako nastolatka, dlatego gdy zobaczyłam jej najnowszą książkę, sięgnęłam po nią z dużym zainteresowaniem. Chciałam się przekonać, czy styl autorki po tylu latach wciąż będzie do mnie trafiał. “Księga dwóch dróg” wprawdzie znacząco różni się od książek, które pamiętam z przeszłości, ale ogólnie mi się podobała.
To solidna powieść obyczajowa z elementami refleksji na temat śmierci, miłości, życiowych wyborów oraz ich konsekwencji.
Fabuła sama w sobie lekko trąci Harlequinem albo filmem z taśmowej produkcji kanału Lifetime, za to jest sposób w jaki została poprowadzona, w nawiązaniu do pojawiających się w tekście twierdzeń fizyki kwantowej dotyczącej welowymiarowości, zrobił na mnie pozytywne wrażenie.
Szczególnie zainteresował mnie zawód głównej bohaterki, która jest doulą od umierania, ułatwiającą w przeróżny sposób ostatnie dni swoim klientom. Natomiast część dotycząca poprzedniej profesji Dawn i fragmenty związane z egiptologią były dla mnie przytłaczające. Widać, że autorka wykonała ogromną i rzetelną pracę zagłębiając się w temat, ale książką nic by nie straciła na okrojeniu ciekawostek związanych ze starożytnym Egiptem, a wręcz przeciwnie - stałaby się łatwiejsza w odbiorze.

Powieściami Jodi Picoult zaczytywałam się jako nastolatka, dlatego gdy zobaczyłam jej najnowszą książkę, sięgnęłam po nią z dużym zainteresowaniem. Chciałam się przekonać, czy styl autorki po tylu latach wciąż będzie do mnie trafiał. “Księga dwóch dróg” wprawdzie znacząco różni się od książek, które pamiętam z przeszłości, ale ogólnie mi się podobała.
To solidna powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Obyś żył w ciekawych czasach” to znane chińskie przekleństwo, którego sens możemy chyba odczuć teraz mocniej niż kiedykolwiek. Siedzę sobie zatem w domu, w trakcie szalejącej na zewnątrz kolejnej już fali pandemii, i czytam tę książkę o problemach społecznych, smutnych ludziach i ich płytkich relacjach, która to w ogóle do mnie nie trafia, myśląc, że może jestem na ten tekst po prostu za stara. Mam wprawdzie niewiele ponad 10 lat więcej niż Ava, główna bohaterka, ale ciężko mi się z nią w jakikolwiek sposób utożsamić. Podczas lektury czułam się jak starsza pani, która zupełnie nie rozumie współczesnej młodzieży i świata, który różni się od tego, jaki pamięta z własnej młodości.
“Najlepsza love story naszych czasów! Kameralna, czule ironiczna i bardzo zmysłowa.” - głosi okładkowy opis. Spanie z kimś tylko dlatego, że ma pieniądze i może zaoferować wygodne życie, zdradzanie tej osoby podczas jej nieobecności, potem życie w trójkącie...cóż, może jestem starej daty, ale jednak mam zupełnie inne wyobrażenie “love story”; ironii i zmysłowości zresztą też.
Lubię nieidealnych bohaterów, posiadających swoje wady ale Ava to postać totalnie antypatyczna - z jednej strony mająca sporo kompleksów, z drugiej dość wysokie mniemanie o sobie; sama nie wie czego chce, czy to od związku czy to od życia (choć to akurat można zrozumieć, w końcu jest bardzo młoda), nie przeszkadza jej bycie utrzymanką, ale jest dość ostra w ocenie innych ludzi. Jej pretensjonalne wypowiedzi były dla mnie mocno irytujące.
Najciekawsze dla mnie okazały się fragmenty dotyczące jej pracy jako nauczycielki w Hongkongu i zawiłości języka angielskiego, choć tak naprawdę były tu raczej zapychaczem.
Plus za fajną, przyciągającą wzrok okładkę i naprawdę dobry marketing - dzięki nim sięgnęłam po tę pozycję. Dla mnie okazała się rozczarowaniem, ale myślę, że może też się podobać.

Może tej książki po prostu nie zrozumiałam, może ta płytkość i miałkość były zabiegiem celowym, metaforą czasów? Jeśli przypadła Wam do gustu Sally Rooney, możecie spróbować z panią Dolan. Mi jakoś nie po drodze z młodymi irlandzkimi pisarkami.

“Obyś żył w ciekawych czasach” to znane chińskie przekleństwo, którego sens możemy chyba odczuć teraz mocniej niż kiedykolwiek. Siedzę sobie zatem w domu, w trakcie szalejącej na zewnątrz kolejnej już fali pandemii, i czytam tę książkę o problemach społecznych, smutnych ludziach i ich płytkich relacjach, która to w ogóle do mnie nie trafia, myśląc, że może jestem na ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Winni jesteśmy wszyscy” to pierwsza książka Bartosza Szczygielskego jaką miałam okazję przeczytać. Szczerze mówiąc sięgnęłam po nią przede wszystkim za sprawą przyciągającej wzrok okładki, ale na szczęście nie poczułam się rozczarowana jej zawartością, jak to niestety często bywa w takich przypadkach. To naprawdę niezła pozycja, choć dla mnie opowiedziana historia nie jest z rodzaju tych, które zostaną ze mną na dłużej. Dużym plusem natomiast dla mnie było to, że w odróżnieniu od wielu wydawanych ostatnio pozycji w tym gatunku, ten kryminał nie szokuje brutalnością i szczegółowymi opisami bestialskich mordów czy wynaturzeń. Zamiast tego otrzymujemy świetnie poprowadzoną fabułę z ciekawą, zmienną chronologią i licznymi zwrotami akcji. Autor wodzi czytelnika za nos i serwuje kilka niespodzianek - w tym zakończenie, którego się nie spodziewałam
Do pełnego zachwytu zabrakło mi “tego czegoś”, co sprawia, że książka jest nieodkładalna, zmusza do zarwania nocy i sprawia, że nie można doczekać się następnej strony. Zaczyna się świetnie ale potem momentami robi się za dużo wszystkiego, licznymi wątkami i mnogością poruszanych problemów społecznych można by obdzielić jeszcze ze dwie inne książki. Mimo to ogólny odbiór na plus.

“Winni jesteśmy wszyscy” to pierwsza książka Bartosza Szczygielskego jaką miałam okazję przeczytać. Szczerze mówiąc sięgnęłam po nią przede wszystkim za sprawą przyciągającej wzrok okładki, ale na szczęście nie poczułam się rozczarowana jej zawartością, jak to niestety często bywa w takich przypadkach. To naprawdę niezła pozycja, choć dla mnie opowiedziana historia nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę przyznać, że mam problem z oceną tej książki. Stawiane w niej tezy, wyjaśnienia pewnych zjawisk oraz prognozy i pomysły dotyczące przyszłości są niesamowicie ciekawe, natomiast są podane w momentami trudnej do odbioru formie. Trzeba być po prostu na to przygotowanym.
Możliwe, że tytuł zasugerował mi, że będzie to książka podobna do “Homo Deus” czy “Homo Sapiens”, których jestem ogromną fanką i automatycznie spodziewałam się podobnej narracji.
Tymczasem początek okazał się dla mnie ciężki do przebrnięcia, bardzo akademicki i naszpikowany trudnymi słowami i zwrotami (np. humanocentryzmy dualistyczne, aberracja, symbioza przez fuzję i koabitację, reprodukcja symbiontów niematerialnych, genom jako instrument poliwalentnej muzyki, inherentne i emergentne, etc.). Zdecydowanie nie jest to lekki tekst, który można pochłonąć w jeden czy dwa wieczory, wymaga skupienia. Mimo że bardzo lubię literaturę popularnonaukową i nieobce mi są teksty akademickie, niektóre zdania musiałam czytać po dwa razy. Na szczęście po ciężkich początkowych kilkudziesięciu stronach robi się coraz lepiej. Czytelnik może już przyzwyczaić się do stylu autora, ale też autor dopasowuje się bardziej do odbiorcy, chociażby wspomagając się w wyjaśnieniach skomplikowanych zagadnień ułatwiającymi ich zrozumienie metaforami.
Sam temat książki jest niezwykle interesujący, pada w niej sporo stwierdzeń, które na pierwszy rzut oka mogą się wydawać wręcz kontrowersyjne, jednak są podparte bardzo sensownymi argumentami autora. Autor pokazuje jak bardzo w naszej kulturze zakorzeniony jest pogląd, że człowiek składa się z części materialnej i niematerialnej, jak wiele z naszych zachowań tłumaczymy tą drugą, choć tak naprawdę wszystkie badania z ostatnich lat zdecydowanie pokazują, że każdy z aspektów naszego życia, nawet taki jak choćby pragnienie wolności, można wyjaśnić opierając się jedynie na biologii i ewolucji.
“Aby naprawdę zrozumieć kim jesteśmy, trzeba cofnąć się do tego czym byliśmy w czasach prehistorycznych. Żyjemy z mózgiem, który nie zmienił się od tysięcy lat”
Z wykształcenia jestem psychologiem, dlatego moją szczególną uwagę zwrócił fragment mówiący o tym, że psychologia tak naprawdę jest biologią. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam również rozdziały o otyłości i uzależnieniu od środków psychoaktywnych.
Książka dostarcza naprawdę wielu informacji, skłania też do zmiany perspektywy przy analizowaniu niektórych problemów społecznych i przemyślenia pewnych kwestii.
“Idea człowieka jako eterycznej nieśmiertelnej duszy, która tylko przelotnie tu gości, pozbawia nas poczucia prawdziwej przynależności do przyrody i do naszej planety. Bo dlaczego właściwie mielibyśmy chronić i szanować rzeczywistość, do której nie przynależymy?”

Warto, choć na pewno nie każdemu przypadnie do gustu.

Muszę przyznać, że mam problem z oceną tej książki. Stawiane w niej tezy, wyjaśnienia pewnych zjawisk oraz prognozy i pomysły dotyczące przyszłości są niesamowicie ciekawe, natomiast są podane w momentami trudnej do odbioru formie. Trzeba być po prostu na to przygotowanym.
Możliwe, że tytuł zasugerował mi, że będzie to książka podobna do “Homo Deus” czy “Homo Sapiens”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To moje drugie spotkanie z serią ZROZUM. Wcześniej czytałam książkę “Co nas (nie) zabije”, która urzekła mnie swoją lekkością i zaskakująco przystępnym sposobem opisywania epidemii. Opis z okładki “Czarnej Owcy” sugerował, że tu również roić będzie się od anegdot, ale jednak jest to zupełnie innego rodzaju książka - w tej popularnonaukowej pozycji element naukowy jest zdecydowanie bardziej wyeksponowany, nie ma tu nagminnych żartów, jest za to świetna synteza faktów. Dla mnie była to bardzo dobra powtórka tego, czego uczyłam się na studiach, znalazłam tu też sporo nowych informacji. Wrażenia z lektury jak najbardziej pozytywne. To książka, którą mogą przeczytać zarówno osoby interesujące się psychiatrią jak i zupełni laicy, choć tym drugim lekturę może lekko utrudniać zaburzona chronologia. Dla mnie najciekawszy był rozdział o PTSD, z kolei część opowiadająca o tym jak tworzono DSM (Diagnostyczny i statystyczny podręcznik zaburzeń psychicznych) według mnie mogłaby być trochę krótsza.
Jednym z największych plusów tej pozycji jest dla mnie sam autor - były szef Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, który osobiście poznał wiele z opisywanych przez siebie zasłużonych dla psychiatrii postaci i sam jest cześcią historii rozwoju tej dziedziny. Zdecydowanie to książka, z którą warto się zapoznać.
Z pewnością sięgnę też po kolejne pozycje z serii ZROZUM.

To moje drugie spotkanie z serią ZROZUM. Wcześniej czytałam książkę “Co nas (nie) zabije”, która urzekła mnie swoją lekkością i zaskakująco przystępnym sposobem opisywania epidemii. Opis z okładki “Czarnej Owcy” sugerował, że tu również roić będzie się od anegdot, ale jednak jest to zupełnie innego rodzaju książka - w tej popularnonaukowej pozycji element naukowy jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zabierałam się właśnie za pisanie recenzji “W cieniu Everestu”, kiedy zobaczyłam fantastyczną wiadomość o pierwszym zimowym wejściu na K2. Ależ się cieszę! Przede wszystkim dlatego, że dokonali tego Oni - Szerpowie, którzy zazwyczaj są jedynie cichymi, bezimiennymi bohaterami wielu wypraw. Teraz zasłużenie zapisali się w historii himalaizmu, w dodatku wspólnie, jako grupa. Moja radość jest tym większa, że dzięki książce Magdy Lassoty mogłam poczuć, jakbym trochę ich znała. Autorka miała okazję poznać kilku z tych śmiałków (m.in Mingmę G. ), kiedy przebywała w bazie pod Everestem. W swojej książce opisuje zarówno agencję Imagine Nepal, jak i Seven Summit Trecks. Trzymam mocno kciuki za bezpieczne zejście całej ekspedycji, a w międzyczasie polecam Wam wspomnianą lekturę.
Tym, co wyróżnia ją spośród wielu innych książek z gatunku literatury górskiej jest to, że samo wyjście na szczyt jest tu potraktowane raczej marginalnie. Autorka skupia się na motywacji ludzi, którzy pragną zdobyć najwyższą górę świata i na Szerpach, którzy umożliwiają to swoim klientom, przedstawia ich historie, ale też szczegółowo pokazuje całe zaplecze konieczne do realizacji tego wymagającego wielu przygotowań i bardzo kosztownego marzenia, codzienność w bazie, organizację życia w niesprzyjających, trudnych warunkach, problemy, emocje i wielotygodniowe oczekiwanie na kulminacyjny moment.
Według mnie to bardziej osobista relacja niż reportaż i momentami tego prawdziwego reportażu mi brakowało - niektóre wątki mogły zostać lepiej pociągnięte, wolałabym poznać mniej historii, za to bardziej szczegółowo. Ale ta osobistość, a także to, że autorka nie jest himalaistką, i wiele rzeczy odkrywa na miejscu, ma swój urok, książka jest szczera i autentyczna, czyta się trochę tak, jakby słuchało się opowieści koleżanki. Całość jest przepięknie wydana, bardzo przyjemna w odbiorze a zdjęcia, zwłaszcza portrety są rewelacyjne!

Zabierałam się właśnie za pisanie recenzji “W cieniu Everestu”, kiedy zobaczyłam fantastyczną wiadomość o pierwszym zimowym wejściu na K2. Ależ się cieszę! Przede wszystkim dlatego, że dokonali tego Oni - Szerpowie, którzy zazwyczaj są jedynie cichymi, bezimiennymi bohaterami wielu wypraw. Teraz zasłużenie zapisali się w historii himalaizmu, w dodatku wspólnie, jako grupa....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka Michał Kołodziejczyk, Anita Werner
Ocena 7,3
Mecz to pretek... Michał Kołodziejczy...

Na półkach: ,

Zdecydowanie jedna z najciekawszych książek, jakie udało mi się przeczytać w tym roku. Gdyby nie to, że przypadkiem natknęłam się na wywiad z Anitą Werner i Michałem Kołodziejczykiem, którzy akurat promowali swoje wspólne dzieło, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po tę pozycję, bo uznałabym, że nie jest dla mnie, piłka nożna znajduje się bowiem raczej na szarym końcu listy moich zainteresowań. Bardzo spodobało mi się, to, co mówili o swojej książce, ale spodobali mi się też oni sami. Cóż, mam tak, że chętniej sięgam po książki ludzi, których “lubię” a z tą parą naprawdę chętnie bym się zakumplowała. Wydaje mi się, że tworzą rewelacyjny duet zarówno w życiu prywatnym (na tyle, na ile można to ocenić z mediów) jak i zawodowym, bo idealnie się uzupełniają - to, że pochodzą z różnych dziennikarskich światów, pozwala im stworzyć nową jakość, a nam, czytelnikom, daje szerszą perspektywę. Autorów świetnie się słucha, a ich książkę świetnie się czyta. Tak, jak głosi tytuł, mecze i piłka nożna to jedynie pretekst do pokazania skomplikowanej rzeczywistości krajów podzielonych konfliktami i tych, w których rany po dawnych konfliktach jeszcze się nie zabliźniły. W bardzo przystępnej formie zostaje nam przedstawione to, jak podziały etniczne i narodowościowe mają odzwierciedlenie w tym, co widzimy na boisku, ale też jak dzięki piłce nożnej te podziały można niwelować.
Bardzo ciekawe spojrzenie na temat i ogrom informacji. Najbardziej zainteresowała mnie część dotycząca krajów bałkańskich, a rozdział o Bośni uważam za najlepszy. Uwielbiam książki, z których mogę nauczyć się czegoś nowego, a tę zdecydowanie mogę do takich zaliczyć. Polecam!

Zdecydowanie jedna z najciekawszych książek, jakie udało mi się przeczytać w tym roku. Gdyby nie to, że przypadkiem natknęłam się na wywiad z Anitą Werner i Michałem Kołodziejczykiem, którzy akurat promowali swoje wspólne dzieło, pewnie nigdy nie sięgnęłabym po tę pozycję, bo uznałabym, że nie jest dla mnie, piłka nożna znajduje się bowiem raczej na szarym końcu listy moich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakuba Małeckiego odkryłam dopiero w ubiegłym roku, ale natychmiast stał się jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Książki jego autorstwa biorę w ciemno, bo nie jest dla mnie aż tak bardzo istotne o czym pisze, jestem zakochana w tym jak to robi. Sposób, w jaki operuje językiem sprawia, że zupełnie zwyczajne z pozoru historie nabierają w jego tekstach niemal poetyckiego wymiaru. “Saturnin” nie jest tu wyjątkiem, choć według mnie nie jest też najlepszym z dzieł Małeckiego. Mam problem z jednoznacznym stwierdzeniem, co w tej książce mi się podobało - nie ma tu ani jakiegoś wyraźnego przesłania, fabuła sama w sobie też nie powala na kolana, choć opiera się na mocnych punktach -mamy tu rodzinną tajemnicę, historie trzech pokoleń, miłość, wojnę, cierpienie, radzenie sobie z przeszłością. Może podchodziłam do lektury ze zbyt dużymi oczekiwaniami, bardzo czekałam na tę książkę, ale muszę przyznać, że ta historia nie została ze mną na dłużej, nie do końca polubiłam też bohaterów, całość wydaje mi się trochę Czyta się jednak świetnie, tekst jest napisany bardzo prostym lecz pięknym językiem, z nutką magii, ale bez wydumanych metafor czy pompatycznych tonów, autor nie próbuje na siłę grać na emocjach (co często zdarza się przy podobnej tematyce), nie znaczy to jednak, że tych emocji nie wywołuje, bo jak zawsze potrafi poruszyć te najczulsze struny. Jest sentymentalnie, intymnie. Najważniejsze w tej książce dla mnie było to, co jest na jej końcu, posłowie sprawia, że odbiór książki zyskuje kolejną płaszczyznę i może naprawdę wzruszyć.

Jakuba Małeckiego odkryłam dopiero w ubiegłym roku, ale natychmiast stał się jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Książki jego autorstwa biorę w ciemno, bo nie jest dla mnie aż tak bardzo istotne o czym pisze, jestem zakochana w tym jak to robi. Sposób, w jaki operuje językiem sprawia, że zupełnie zwyczajne z pozoru historie nabierają w jego tekstach niemal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

“Topiel” to kolejna po “Szwindlu” książka Jakuba Ćwieka jaką miałam okazję przeczytać. Bardzo mi się podobała, choć po jej skończeniu czułam lekki niedosyt. Opis z okładki, przedstawiający książkę słowami “zaskakująca mieszanka serialu Stranger Things i To Stephena Kinga” nie jest według mnie zbyt trafiony. Jedyny element wspólny to grupka dzieciaków w roli głównych bohaterów. Sama byłam dzieckiem w tym pamiętnym 1997 roku i doskonale pamiętam tę powódź, lektura była więc dla mnie nostalgicznym powrotem do dzieciństwa, nie tylko za sprawą tego wątku ale też dzięki licznym odniesieniom do ówczesnej popkultury. Wątek kryminalny natomiast lekko mnie rozczarował. Właściwie nawet gdyby całkiem go wyciąć, strata byłaby niewielka, ta pozycja bowiem bardzo dobrze broni się jako powieść obyczajowa. Ćwiek jest świetny w opowiadaniu historii i genialnie tworzy atmosferę. Nie jest to natomiast atmosfera grozy, więc jeśli ktoś oczekuje typowego thrillera, może się rozczarować.

“Topiel” to kolejna po “Szwindlu” książka Jakuba Ćwieka jaką miałam okazję przeczytać. Bardzo mi się podobała, choć po jej skończeniu czułam lekki niedosyt. Opis z okładki, przedstawiający książkę słowami “zaskakująca mieszanka serialu Stranger Things i To Stephena Kinga” nie jest według mnie zbyt trafiony. Jedyny element wspólny to grupka dzieciaków w roli głównych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mimo że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia, na co dzień skutecznie wypieramy ją z naszej świadomości. Dzięki postępowi medycyny, przemianom społecznym i kulturowym, stała się dla nas jakby mniej zauważalna. Wprawdzie codziennie dowiadujemy się o tym, że ktoś zachorował, a ktoś umarł; czytamy czy słyszymy, że w jakiejś katastrofie, czy tak jak teraz, z powodu epidemii, zmarło kilkadziesiąt czy kilkaset osób... ale dopóki nie dotknie to nas samych czy najbliższych nam osób, śmierć jest dla nas tematem dość abstrakcyjnym. To coś, co się zdarza, ale nie nam. Gdzieś, komuś, z jakiegoś powodu, ale przecież nie tobie, przecież jeszcze nie teraz...Nawet kiedy najdzie nas już refleksja dotycząca spraw ostatecznych, dość szybko się takich myśli pozbywamy, myśląc, że mamy jeszcze czas.
W swojej książce Roland Schulz dość brutalnie zmusza nas do potraktowania tematu osobiście, pisze w drugiej osobie, stawiając czytelnika w roli osoby umierającej.
Według mnie to był fantastyczny pomysł, choć zdecydowanie nie każdemu to się spodoba, czytając na pewno można odczuwać dyskomfort. Trudno uciec od przemyśleń, gdy ktoś opisuje jak dowiadujesz się, że twoje dni są policzone, jak słabniesz, jak zmienia się twoje ciało, stosunek innych ludzi do ciebie, jakie myśli przechodzą przez głowę. A potem jak trafiasz do trumny, jak twoi najbliżsi załatwiają niezbędne formalności, jak przygotowują pogrzeb, jak przechodzą żałobę…
Autor przeprowadza nas przez wszystkie rodzaje i etapy umierania, wyjaśnia jak umieramy po kolei biologicznie, administracyjnie, urzędowo, prawnie, a w końcu znikamy na dobre, gdy umiera ostatnia osoba, która o nas pamiętała.
Przyznam, że niektóre fragmenty tej książki zrobiły na mnie duże wrażenie i emocjonalnie mnie sponiewierały. Sporo czytałam o śmierci, a właściwie o zwłokach w kontekście kryminalistycznym. Bardzo lubię książki dotyczące patologii sądowej, wiem jak rozkłada się ciało, jakie biologiczne procesy w nim zachodzą, etc, ale spojrzenie na siebie jako człowieka umierającego to zupełnie co innego.
“Umieranie możesz przemyśleć, możesz na jego temat medytować i filozofować oraz czytać książki takie jak ta; możesz śmierć ignorować albo każdej niedzieli utwierdzać się w wierze, że z martwych powstaniesz - możesz przygotowywać się na najróżniejsze sposoby, ale w końcu i tak poczujesz, jak bardzo się boisz, jak potężny strach cię opanował”, pisze autor.

Mimo, że książka jest naprawdę rzetelna, a autor wykonał tytaniczną pracę przy researchu, to zdecydowanie nie jest typowa literatura faktu. I chyba to najbardziej mnie zaskoczyło. Spodziewałam się suchych faktów, tymczasem oprócz naprawdę wielu dość szczegółowych informacji mamy tu też sporo emocji i empatii.
Bardzo podobało mi się to, że autor na każdym kroku podkreślał indywidualność doświadczania śmierci, zarówno własnej jak i naszych bliskich, nie próbował ich w żaden sposób zaszufladkować i skategoryzować. Widać to najbardziej w sposobie, w jaki opisał żałobę. Nie konkretnymi etapami, jak to się często zdarza, ale podkreślając jej indywidualny wymiar i różne sposoby radzenia sobie ze stratą.
Jeśli ktoś szuka pozycji typowo popularno-naukowej, może się rozczarować, ale według mnie to książka, którą zdecydowanie warto przeczytać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że temat dotyczy dosłownie każdego z nas i pozwala nie tylko przemyśleć własne przemijanie i kwestię ewentualnego przygotowania do własnej śmierci, ale też chociażby to, jak zachować się w kontakcie z osobą śmiertelnie chorą - czego nie mówić, jak pomóc zarówno takiej osobie jak i jej rodzinie, jak oddzielić to, czego obawiamy się w związku z samą śmiercią i naszymi odczuciami wobec niej od tego, co czujemy wobec nadchodzącej utraty konkretnej osoby.
To napisana w bardzo przystępny sposób naprawdę wartościowa pozycja.

Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Mimo że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia, na co dzień skutecznie wypieramy ją z naszej świadomości. Dzięki postępowi medycyny, przemianom społecznym i kulturowym, stała się dla nas jakby mniej zauważalna. Wprawdzie codziennie dowiadujemy się o tym, że ktoś zachorował, a ktoś umarł; czytamy czy słyszymy, że w jakiejś katastrofie, czy tak jak teraz, z powodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poradniki to dość specyficzny rodzaj literatury, którego na co dzień raczej unikam. Od czasu do czasu zdarza mi się jednak sięgnąć po jakiś, bo w sumie w większości, nawet kiepskich pozycji, można wyłowić coś, co da się odnieść do swojego życia. A kto nie chciałby mieć w nim więcej dobrych rzeczy?

Zanim zaczęłam tę książkę, upewniłam się, że nie jest to nic w stylu “Potęgi podświadomości” i nie będzie zawierać jakiegoś pseudonaukowego bełkotu na temat prawa przyciągania, co niestety zdaje się sugerować tytuł. Wydaje mi się, że w tym wypadku zarówno tytuł, jak i okładka, robią książce krzywdę, bo to naprawdę niezła, merytoryczna pozycja. W dodatku jest napisana przez specjalistę, co w czasach, kiedy książkę może wydać każdy i to na każdy temat, stanowi niewątpliwą zaletę.

Autorka, Marian Rojas Estapé, jest lekarką na co dzień pracującą w Hiszpańskim Instytucie Badań Psychiatrycznych w Madrycie. Jej doświadczenie medyczne jest tu bardzo dobrze widoczne. W przystępny sposób przedstawia fizjologiczne i psychologiczne mechanizmy wpływające na nasze emocje i zachowania.
Czytelnik dowie się m.in jak działa kortyzol, jakie skutki może mieć chroniczny stres, skąd biorą się ataki paniki i jak sobie z nimi radzić, jak zapobiec “uprowadzeniu przez ciało migdałowate”, itd.
Szczegółowe wyjaśnienia przeplatają opisy konkretnych przypadków pacjentów, z którymi autorka przeprowadzała terapię.

Definicja szczęścia jako rezultatu naszej interpretacji rzeczywistości do mnie bardzo przemawia, zabrakło mi tu jednak konkretnych wskazówek, przykładów ćwiczeń czy porad (jak na poradnik przystało). Przytaczane przez autorkę przypadki kliniczne sugerują, że jedynym rozwiązaniem jest wielomiesięczna a nawet wieloletnia terapia. Zasadniczo się z tym zgadzam, ale raczej nie tego oczekuje osoba sięgająca po taką pozycję.
I tu znowu wracam do problemu, jaki mam z tą książką. Według mnie jest całkiem dobra, problemem natomiast może być trafienie do właściwego grona odbiorców. Zarówno tytuł, jak i lekko infantylna i jakby naprędce zrobiona okładka, mogą zniechęcić ludzi zainteresowanych merytorycznym opisem mechanizmów funkcjonowania mózgu i powstawania emocji, a z tego głównie składa się ta książka. Z kolei osoby, które sięgną po nią zachęcone tytułem, poszukując odpowiedzi “jak?” mogą poczuć się rozczarowane, bo nie znajdą tu podanych na tacy prostych rozwiązań przynoszących natychmiastowe efekty i tak naprawdę nie dowiedzą się jak te dobre rzeczy przyciągać.

Nie oszukujmy się, nie jest to książka przełomowa, jak na poradnik jednak bardzo przyzwoita i na pewno komuś będzie w stanie pomóc.
Ja sama natomiast bardzo chętnie przeczytałabym książkę opartą na doświadczeniach autorki zdobytych w Kambodży, gdzie pomagała w organizacji zajmującej się nastoletnimi prostytutkami. Te fragmenty książki były dla mnie najbardziej interesujące i to zdecydowanie historia z ogromnym potencjałem, którą warto byłoby opisać.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Poradniki to dość specyficzny rodzaj literatury, którego na co dzień raczej unikam. Od czasu do czasu zdarza mi się jednak sięgnąć po jakiś, bo w sumie w większości, nawet kiepskich pozycji, można wyłowić coś, co da się odnieść do swojego życia. A kto nie chciałby mieć w nim więcej dobrych rzeczy?

Zanim zaczęłam tę książkę, upewniłam się, że nie jest to nic w stylu “Potęgi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki o tematyce medycznej zawsze wzbudzają moje zainteresowanie, nie inaczej było też w tym przypadku. Owo zainteresowanie potęgował jeszcze fakt, że “Wcierki rtęciowe i obcęgi” to nie tylko świeża pozycja, zapoczątkowująca serię “Klisze lekarskie”, ale też pochodząca z zupełnie nowego wydawnictwa Nawias (którego książki póki co są dostępne jedynie na dedykowanej stronie internetowej).
Sięgając po nią, zupełnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, znalazłam niewiele informacji w sieci i zaledwie kilka zdjęć na instagramie (to akurat było dla mnie plusem, bo do książek, które zalewają bookstagram podchodzę ze sporym dystansem), tymczasem okazało się, że w moje ręce trafiła prawdziwa perełka!

“Wcierki…” to krótka (ma mniej niż 150 stron), ale niezwykle interesująca lektura.

Jest to pamiętnik praktykującej w dwudziestoleciu międzywojennym polskiej lekarki i działaczki społecznej, Zofii Karaś. Tekst został napisany na konkurs organizowany przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych, zajął pierwsze miejsce i został wydany w 1939 roku w zbiorze "Pamiętniki Lekarzy". Obecnie jest dostępny w domenie publicznej, ale wydanie go w tak pięknej oprawie uważam za fantastyczny pomysł i już nie mogę się doczekać kolejnych pozycji z tej serii.

W swoim pamiętniku autorka opisuje pracę w Suchej Beskidzkiej i trudne realia polskich wsi, gdzie często znachor był większym autorytetem od lekarza, a przesądy i zabobonne metody stosowane częściej niż lekarstwa; gdzie większym priorytetem było to, żeby konie były wypoczęte, niż to, żeby ratować kobietę, której życie było zagrożone; gdzie bardziej opłacało się leczyć bydło, niż dzieci.

“Mam nadzieję, że uda się opanować pryszczycę wśród bydła. A koklusz przejdzie sam, gdy wszystkie dzieci odchorują. Że niektóre z nich umrą, a inne długo do zdrowia nie wrócą, to trudno. Krowa jest żywicielem rodziny, o dziecko łatwo się postarać.”

Tekst jest naprawdę dobrze napisany, a rozdziały krótkie, więc czyta się bardzo szybko. Ja pochłonęłam całość za jednym zamachem.

Urzekło mnie fantastyczne poczucie humoru autorki oraz jej sarkastyczne komentarze. Zakładam, że był to jej sposób na poradzenie sobie z otaczającą ją przygnębiającą rzeczywistością i pojawiającym się często poczuciem bezradności. Skojarzyło mi się to trochę z “Będzie bolało”, mimo że oba teksty dzieli kilkadziesiąt lat i istna przepaść cywilizacyjna jeśli chodzi o praktykowanie medycyny, mój zachwyt był podobny.
Nauka i technologia rozwinęły się niesamowicie, jednak ludzka mentalność zmienia się bardzo powoli, co świetnie widać w tej książce. Podobnie rzecz się ma z problemami systemowymi. Mimo upływu lat, zarówno lekarze, jak i pacjenci muszą borykać się z podobnymi przeszkodami.

Książka jest świetną lekcją historii, choć żałuję, że zabrakło przypisów lub wstępu objaśniających chociażby zasady funkcjonowania kasy chorych czy słowa i kwestie, które dla współczesnego czytelnika mogą nie być oczywiste. Chętnie dowiedziałabym się również czegoś więcej o samej autorce. W książce znajduje się bardzo krótki biogram, musiałam posiłkować się Wikipedią, skąd dowiedziałam się, że pomagała więźniom obozów koncentracyjnych i była wielokrotnie aresztowana przez gestapo. Niesamowita kobieta!

Zarówno ta książka jak i samo wydawnictwo zdecydowanie zasługują na większy rozgłos. Mam nadzieję, że to jedynie kwestia czasu. Ja z pewnością sięgnę po kolejne "Klisze lekarskie"

Książki o tematyce medycznej zawsze wzbudzają moje zainteresowanie, nie inaczej było też w tym przypadku. Owo zainteresowanie potęgował jeszcze fakt, że “Wcierki rtęciowe i obcęgi” to nie tylko świeża pozycja, zapoczątkowująca serię “Klisze lekarskie”, ale też pochodząca z zupełnie nowego wydawnictwa Nawias (którego książki póki co są dostępne jedynie na dedykowanej stronie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam Disneya, kocham zarówno oryginalne disneyowskie produkcje, jak i te z wytwórni zakupionych przez firmę w ostatnich latach.
Muszę jednak przyznać, że przed przeczytaniem tej książki nigdy nie zastanawiałam się, kto stoi na czele tak prężnie działającej korporacji. Gdyby ktoś mnie o to zapytał, nie potrafiłabym skojarzyć ani nazwiska, ani twarzy. Tymczasem Robert Iger to niesamowita i naprawdę godna zainteresowania postać, bardzo się cieszę, że miałam okazję bliżej przyjrzeć się historii jego kariery.
Ta historia bowiem to spełnienie amerykańskiego snu. Chłopak wywodzący się z rodziny z klasy średniej, który zaczynał jako pogodynek w malutkiej stacji telewizji kablowej, nie tylko stanął na czele Disneya, ale też sprawił, że wartość tej kultowej marki wzrosła aż pięciokrotnie i został jednym z najwybitniejszych prezesów branży rozrywkowej wszech czasów.
Jeśli chcesz uczyć się biznesu, to od takich ludzi.
“Wolę podejmować spore ryzyko i czasem ponieść porażkę niż osiąść na laurach”, pisze autor, i nie są to puste słowa. Jako CEO Disneya zakupił wytwórnię Pixar, uniwersum Marvela i Gwiezdnych Wojen, podjął też decyzję o stworzeniu własnej platformy streamingowej. Każde z tych przedsięwzięć niosło za sobą ogromne ryzyko i było szeroko komentowane w mediach.
Kim jest człowiek, który wprowadził Disneya w nową erę? Wydaje się być przede wszystkim świetnym facetem!

To, co zwróciło moją uwagę, i co odróżnia tę książkę od typowych poradników biznesowych i biografii znanych przedsiębiorców, to skromność (być może fałszywa, ale nie wydaje mi się) i pokora autora. Choć Iger opowiada o swoich doświadczeniach, nie pławi się we własnym blasku, nie skupia się na sobie, za to dużo mówi o ludziach, których spotykał na swojej drodze, i którzy w różny sposób wywarli na niego wpływ i go ukształtowali, począwszy od ojca, przez pierwszych i kolejnych szefów, którym podlegał kolejno podczas swojej kariery, na Stevie Jobsie skończywszy. O wszystkich wypowiada się z głębokim uznaniem i szacunkiem, nawet jeśli nie zgadzał się z ich poglądami i decyzjami.
Fragmenty dotyczące relacji autora z szefem Apple’a i jej rozwoju, od trudnych początków do prawdziwej przyjaźni, procesu przejęcia Pixara i roli Jobsa w decyzjach biznesowych podejmowanych przez Disney’a bardzo mnie zaskoczyły, żałowałam, że nie były bardziej rozbudowane.
W ogóle żałuję, że książka nie jest trochę dłuższa, chciałabym poznać trochę więcej szczegółów na temat zarządzania tak ogromną korporacją, ale też chętnie poczytałabym więcej o życiu prywatnym i przemyśleniach autora na temat radzenia sobie ze stresem i tak olbrzymią presją.
Jako poradnik biznesowy książka według mnie wypada średnio. Rady autora trącą truizmami. Mimo to polecam, bo to rewelacyjna biografia ze świetnym storytellingiem, świetnie mi się ją czytało.

Uwielbiam Disneya, kocham zarówno oryginalne disneyowskie produkcje, jak i te z wytwórni zakupionych przez firmę w ostatnich latach.
Muszę jednak przyznać, że przed przeczytaniem tej książki nigdy nie zastanawiałam się, kto stoi na czele tak prężnie działającej korporacji. Gdyby ktoś mnie o to zapytał, nie potrafiłabym skojarzyć ani nazwiska, ani twarzy. Tymczasem Robert...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Maxa Czornyja. Kojarzyłam jego nazwisko z licznych recenzji krwawych kryminałów, dlatego bardzo zainteresowała mnie ta nowa pozycja, która rodzajem i tematem tak bardzo odbiega od tego, do czego zdążył nas przyzwyczaić autor.
Muszę przyznać, że podchodziłam do tej książki z dużą rezerwą, bo drut kolczasty i pasiak na okładce przywoływały na myśl te wszystkie wydawnicze gnioty “inspirowane” historiami więźniów obozów koncentracyjnych, których mieliśmy prawdziwe zatrzęsienie w ciągu ostatnich dwóch lat. Przebrnęłam przez kilka,dlatego teraz na sam widok książki wojenno-obyczajowej wzdycham i przewracam oczami.
Na szczęście okazało się, że ta książka pozytywnie zaskakuje. Nie jest to bowiem kolejna oczywista historia wojenna, choć znajdziemy w niej również standardowe elementy, jak chociażby zwyciężającą liczne przeciwności losu miłość (pokazaną jednak bardzo subtelnie i raczej na drugim planie).
Przede wszystkim bardzo spodobało mi się podejście do tematu i przedstawienie historii od drugiej strony- osoby, która nie była więźniem obozu, lecz córką nazistowskiego dowódcy i która przez całe życie musi się mierzyć z przeszłością. Główna bohaterka, Greta, przekonana, że nosi w sobie “gen zła”, próbuje odpokutować nie swoje winy i, z pomocą terapeutki Alicji, poradzić sobie z traumą z dzieciństwa. Dodatkowo cierpi z powodu nasilającej się choroby Alzheimera, niektóre z jej wspomnień znikają, niektóre natomiast, zwłaszcza te najgorsze, wojenne, nieustannie powracają i nie dają o sobie zapomnieć.
Świetny pomysł na fabułę i doskonałe jej poprowadzenie.
Jeśli chciałabym się do czegoś przyczepić, to do tego, że po poznaniu zakończenia, niektóre wcześniejsze fragmenty wydały mi się sprzeczne, ale raz, że musiałabym ponownie je przeanalizować, żeby stwierdzić, że mam rację, a dwa, że mamy jednak do czynienia ze wspomnieniami osoby cierpiącej na problemy z pamięcią, dlatego też fakty nie muszą się przecież zgadzać i równie dobrze mógł to być zabieg celowy. Tak czy inaczej, zakończenie oceniam pozytywnie, lubię być zaskakiwana, zwłaszcza w taki sposób, kiedy to wydaje mi się, że dość wcześnie przewidziałam zwrot akcji, który sam w sobie jest bardzo ciekawy, a okazuje się, że to jeszcze nie koniec.
Z pewnością sięgnę po kryminały autora, bo to jednak gatunek, który podchodzi mi znacznie bardziej niż powieści obyczajowe.

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Maxa Czornyja. Kojarzyłam jego nazwisko z licznych recenzji krwawych kryminałów, dlatego bardzo zainteresowała mnie ta nowa pozycja, która rodzajem i tematem tak bardzo odbiega od tego, do czego zdążył nas przyzwyczaić autor.
Muszę przyznać, że podchodziłam do tej książki z dużą rezerwą, bo drut kolczasty i pasiak na okładce...

więcej Pokaż mimo to