-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Pochwała szczegółu dnia codziennego
Jarosław Rymkiewicz w tomiku Zachód słońca w Milanówku urzekł mnie dwoma elementami. Po pierwsze, rymowanymi dwuwierszami, które czyta się bardzo przyjemnie, czasem z humorem, czasem ze smutkiem. Po drugie, nie mogę wyjść z podziwu jak
na małych, drobnych, nierzadko niezauważalnych wręcz przedmiotach można zbudować bardzo przejmujący wiersz. Potrzeba nie lada warsztatu poetyckiego, aby stworzyć coś takiego, bowiem najprostsze rzeczy, takie jak śmietnik, drzewa, czy też ptaki prowadzą
do dyskusji o czymś, czemu daleko do błahości – o przemijalności. Jest to temat, który pojawia się w całym tomiku i pewnie dlatego świadczy o jego wysokiej wartości. Wydaje mi się, że o przemijaniu, odchodzeniu mówimy dopiero wtedy, kiedy nasze życie już powoli dobiega do kresu. W przypadku Rymkiewicza miałoby to sens, gdyż jest to ostatni tomik 78-letniego poety i zdaje sobie sprawę z tego, co w niedalekiej przyszłości może nastąpić . Młodzi ludzie nie zastanawiają się nad upływem czasu, gdyż uważają, że wszystko jeszcze przed nimi, natomiast ludzie osiągający stateczny już wiek myślą o tym, co minęło i nie powróci. Rymkiewicz podejmuje także dyskurs dotyczący Boga, celowości jego istnienia , który ma bardzo różne oblicza.
W Zachodzie słońca w Milanówku nie trudno zauważyć jak ważna jest dla poety przyroda. W prawie każdy ( o ile nie każdym) wierszu pojawia się jakieś zwierzątko. Oczywiście w przeważającej części są to koty. Osobiście nie lubię kotów, może dlatego męczył mnie ten powtarzający się motyw. Ale za to interesują mnie jeże i dlaczego właśnie je wybrał sobie Rymkiewicz? Może z tego powodu, że to właśnie te zwierzątka są niejako niedostępne dla ludzi, a przynajmniej nie słyszałam, żeby ktoś sobie jakiegoś udomowił.
Są też specyficzne – ze strachu zwijają się w kulkę, chyba każdy z nas, ludzi chciałby posiadać taką cechę. Przerażający dla mnie jest naturalizm, który pojawia się w wierszach Rymkiewicza, ale rozumiem, że został zastosowany, aby oddać brutalność dnia codziennego.
W tomiku pojawiają się liczne odwołania do muzyki klasycznej – Schubert, Brahms, Vivaldi, Kremer, Ferrier – wytłumaczeniem dla mnie tych związków z wierszami byłoby to, że muzyka klasyczna jest spokojna, pozwala na refleksje, ale i także na odpoczynek, z którym wiąże się przemijalność.
I na koniec chciałabym jeszcze raz pochwalić - ironia i puenta są mistrzowsko skomponowane, za które należą się brawa autorowi. A mój ulubiony wiersz z tomiku
to List wysłany w zaświaty, ponieważ dotyczy największej tajemnicy świata i metafora listu jako duszy bardzo urzekająca.
Pochwała szczegółu dnia codziennego
Jarosław Rymkiewicz w tomiku Zachód słońca w Milanówku urzekł mnie dwoma elementami. Po pierwsze, rymowanymi dwuwierszami, które czyta się bardzo przyjemnie, czasem z humorem, czasem ze smutkiem. Po drugie, nie mogę wyjść z podziwu jak
na małych, drobnych, nierzadko niezauważalnych wręcz przedmiotach można zbudować bardzo przejmujący...
Historia przez Włocha pisana
Rien ne va plus – więcej nie wolno już stawiać. Ale ja chce stawiać na Andrzeja Barta, bo warto. W swojej powieści o wyżej wymienionym tytule wykorzystał bardzo ciekawy pomysł na przedstawienie historii naszego kraju. Nie jest to kronika (chociaż można byłoby odnaleźć pewne zbieżności), a opowieść o Polsce i Polakach o zabarwieniu delikatnie humorystyczno – ironicznym, przez co czyta się ją bardzo lekko i przyjemnie. Dzięki takiej fabule możemy również spojrzeć nieco inaczej na naszą historię, bez patriotycznej osłonki. Dodatkowo wzmacnia to odmienna perspektywa. Bowiem to Włoch – Tomasso d'Arcipazzi,
a nie Polak przemieszcza się przez 200 lat w czasie. Historia pokazana jest ze strony, obcego, kogoś, kto nie zna Polski i Polaków, a opisuje tylko to, co widzi. Dodatkowo, bohater – narrator wcale nie chciał znaleźć się w naszej ojczyźnie , ale niestety przez to, że jest tylko obrazem nie może decydować o tym, gdzie będzie ozdabiał ścianę. I tak wędruje z rąk do rąk, ale zawsze jest tam, gdzie dzieje się coś ważnego, jest świadkiem przełomowych momentów w dziejach Polski (III rozbiór, powstania, czasy II wojny światowej). Oczywiście jest też dużo mniej znaczących wydarzeń, które czasami mogą nużyć, ale jest to wynikiem bardzo drobiazgowego narratora. Opisuje on bowiem z nienaganną starannością wszystko, co się dookoła niego dzieje - kto przyszedł, jak był ubrany (dodatkowo wtrąca swoje rożne teorie – kim może być dana postać), co przyniósł, ze szczególnym umiłowaniem oczywiście tworzy portrety kobiety, dodając, które elementy podobają mu się w nich najbardziej. Historie, które możemy przeczytać w Rien ne va plus dotyczą nie tylko kraju, ale i ludzi u których przebywał obraz z księciem Tomasso.
Andrzej Bart na pewno zasługuje na pochwałę ze względu na innowacyjność, którą jest narracja prowadzona z punktu widzenia obrazu. Kolejnym autem jest to, że Tomasso nic nie słyszy, a tylko z ruchu warg dowiaduje się o tym, co mówią kolejni bohaterowie.
Utwór pełen jest aluzji do wydarzeń, ale i postaci historycznych nieobcych każdemu Polakowi. Ja szczególnie zapamiętałam śmieszna grę językową, kiedy to Tomasso mówi, że pijani artyści umiłowali język włoski, gdyż krzyczeli: Eviva l’arte. Pojawiaja się również nawiązania to znanych pieśni/piosenek, takich jak: Lecą liście z drzew ,czy też Na prawo most, na lewo most.
Moje wrażenie po przeczytaniu lektury jest z pewnością bardzo pozytywne. Myślę też, że poszczególne fragmenty można byłoby bez problemu wykorzystać na lekcji historii omawiając np. Konstytucję 3 maja, czy też czasy komunizmu w Polsce.
Historia przez Włocha pisana
Rien ne va plus – więcej nie wolno już stawiać. Ale ja chce stawiać na Andrzeja Barta, bo warto. W swojej powieści o wyżej wymienionym tytule wykorzystał bardzo ciekawy pomysł na przedstawienie historii naszego kraju. Nie jest to kronika (chociaż można byłoby odnaleźć pewne zbieżności), a opowieść o Polsce i Polakach o zabarwieniu delikatnie...
W końcu coś innego! Jednak ubolewanie nad tragiczną rzeczywistością XXI wieku to nie wszystko. A tak na poważnie, to z chęcią sięgnę po jeszcze inne książki Jacka Dukaja, bo szczerze mnie zafascynował i zaintrygował. Zrobił coś (a przynajmniej dla mnie) nowatorskiego, zabawił się w ulubioną grę marzycieli – „co by było gdyby”
i uważam, że wyszło mu to całkiem nieźle.
Opowiadanie Xawras Wyżryn czyta się bardzo szybko, bowiem trzyma czytelnika
w napięciu przez cały czas. Została wykorzystana poetyka drogi – bohaterowi cały czas idą,
a my chcemy wiedzieć, kiedy dotrą, co się stanie, czy Xawras umrze, a co ze Smithem?
Z każdą stroną pojawia się coraz więcej pytań, coraz bardziej chcemy znać zakończenie utworu. A zakończenie, przynajmniej dla mnie, jest bardzo smutne. Wspaniały Wawel, który jak wiemy z historii, przeżył dwie wojny światowe, tam zostaje zrównany z ziemią. Ale jest to plus dla Dukaja, nie poszedł na łatwiznę, nie opisywał zgliszczy Warszawy tylko krakowską rezydencję królewską.
Narracja Xawrasa Wyżryna prowadzona jest w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Narrator wszystko widzi, nierzadko prowadzi narrację z punktu widzenia kamery, bowiem wszystko jest nagrywane przez kołpak Smitha. Pojawiają się także, coś na wzór
„Z pamiętnika starego subiekta”, monologi dziennikarza oraz dialogi, głównie prowadzone przez Iana i Xawrasa.
Postać pułkownika Armii Wyzwolenia Polski początkowo skojarzyła mi się
z Konradem z Dziadów cz. III . Przede wszystkim przez datę jego urodzenia, czyli 04.04. 1944r., co od razu odesłało mnie to słynnego cytatu: „Krew jego - dawne bohatery/ A imię jego będzie czterdzieści i cztery”, ale później zastanowiłam się nad tym i stwierdziłam, że chyba bardziej trafne odwołanie to sam Chrystus. Według teorii Mickiewicza, Polskę miał wyzwolić Chrystus Narodów i być może Dukaj skorzystał z niej i objawił wyzwodziciela w osobie Xawrasa? Jednakże Smith cały czas porównuje pułkownika do Fausta, który ma być jedną duszą za wolność narodu przez podpisanie cyrografu z diabłem. Według mnie jest to gra autora z czytelnikiem, pułapka, aby przyjrzeć się uważniej postaci Xawrasa.
W końcu coś innego! Jednak ubolewanie nad tragiczną rzeczywistością XXI wieku to nie wszystko. A tak na poważnie, to z chęcią sięgnę po jeszcze inne książki Jacka Dukaja, bo szczerze mnie zafascynował i zaintrygował. Zrobił coś (a przynajmniej dla mnie) nowatorskiego, zabawił się w ulubioną grę marzycieli – „co by było gdyby”
i uważam, że wyszło mu to całkiem nieźle....
Mój bohater ze sznurem pereł na szyi
Michał Witkowski zaskoczył mnie. Nie oczekiwałam zbyt wiele, kiedy rozpoczęłam czytanie "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna – Szczakowej". Pomyślałam sobie – „tak, świetnie, znowu niekończąca się opowieść z tysiącem przekleństwem”. Jednak teraz, po przeczytaniu całości wiem, w jakim byłam błędzie. Bohater powieści, a zarazem i narrator – Hubert został wykreowany na mafiozo, człowieka, który nigdy nie ma czystych rąk, ale za to zawsze jakiś pomysł na biznes . Obok niego stoją dwaj pomocnicy, dwórki, jak sam ich określa – Felek i Sasza, którzy od razu kojarzą nam się z mężczyznami o solidnie uwydatnionych mięśniach i wzroście Marcina Prokopa. Jednak ja widzę Huberta inaczej. Jest dla mnie kimś w rodzaju artysty. Przecież to właśnie on tworzy swoją mini autobiografię, w dodatku niezwykle wyjątkową. Przede wszystkim o jej wartości świadczą mnogie konteksty literackie. Mamy tutaj przecież mowę o Bogurodzicy, Rocie,Balladynie (z Goplaną i Kiriłłowem wcielonymi), Trenach Kochanowskiego, Ziemi jałowej Eliota, a nawet wierszu Herberta – Nike, która się waha . I mój ulubiony – trzy zmokłe kury z „La Dominanty” niczym trzy wiedźmy, które przepowiedziały Makbetowi przyszłość.
Ponadto, Hubert vel Barbara nie posługuje się jedynie prymitywnym językiem, a wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie pojawiają się metafory, terminy artystyczne , zapożyczenia, a nawet łacińska sentencja memento mori. Bardzo polubiłam narratora. Głównie za to, że reprezentuje postać wrażliwego mężczyzny, który nie boi się mówić
o swoich uczuciach. Jego zachowanie w stosunku do Saszy i Felka jest niemalże identyczne do tego jak postępują matki ze swoimi dziećmi( przestrzega przed skaleczeniem, pomaga w chorobie). Powieść Witkowskiego zasługuje na ogromny szacunek, bowiem z prostej na pierwszy rzut oka historii zrobił wzruszającą opowieść o człowieku, który wśród kapitalistycznej chęci posiadania zagubił się w swoim życiu ze sznurem drogocennych pereł na szyi.
Mój bohater ze sznurem pereł na szyi
Michał Witkowski zaskoczył mnie. Nie oczekiwałam zbyt wiele, kiedy rozpoczęłam czytanie "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna – Szczakowej". Pomyślałam sobie – „tak, świetnie, znowu niekończąca się opowieść z tysiącem przekleństwem”. Jednak teraz, po przeczytaniu całości wiem, w jakim byłam błędzie. Bohater powieści, a zarazem i narrator –...
„Jawa jest jednym wielkim powodem do picia”
Nie jest łatwo przyznać się, że mamy z czymś problem, że nasze życie nie działa prawidłowo. Najtrudniej jednak wyznać, że żyje się (bądź żyło) w nałogu, bo nałóg to oznaka słabości. Jerzy Pilch odważył się. Opisał swoją własną historię. Historię człowieka podnoszącego się z upadku. Żeby uwydatnić osobistą spowiedź autora, nazwał on bohatera swoim imieniem. Bohaterem i narratorem jest Jerzy, uwolniony w konsekwencji z nałogu alkoholik. „Mówić umieją wszyscy, natomiast zapisać swe mówienie mało kto potrafi”, jednak Jerzy Pilch należy do tych drugich. Pod Mocnym Aniołem czyta się jednym tchem. Utwór jest przejmujący, w końcu opowiada o czynie niezwykłym, nie każdy bowiem potrafi wyjść z alkoholizmu, wygrać walkę z samym sobą. Narrator często powtarza na kartach powieści ile razy znajdował się na oddziale deliryków (osiemnaście), zabieg ten ma na celu podkreślenie jak głęboko był on osadzony w nałogu. Opisuje swoje rutynowe kroki, ale niejednokrotnie posługuje się zwrotami przypuszczającymi np. „raczej”, co oznacza, że nie pamięta dokładnie swoich przeżyć. A frazą „opowiem o tym, gdy…” zapowiada czego możemy się spodziewać w dalszej części powieści. Pojawiają się liczne aluzje historyczne - Solidarność, Jan Paweł II, Lech Wałęsa, komunizm,mur berliński, a także literackie – Czarodziejska góra, Proces, a jak Alberta pyta Jurka dlaczego pije
to automatycznym skojarzeniem jest dla mnie Mały Książę i jego wizyta u na planecie Pijaka. Ważnym według mnie fragmentem powieści jest ten, gdy narrator opisuje polska mentalność, w które istnieje wiele okazji do picia, gdyż wydaje mi się on bardzo prawdziwy.Podkreśla także dziedziczny pierwiastek alkoholiczny – skoro jego tata i dziadek pili to on też. „Moje ja już nie jest w liczbie pojedynczej” – najpiękniejszy cytat z całej powieści, gdyż tylko dzięki miłości narrator uzdrowił samego siebie, bo przecież kobiety to prywatne izby wytrzeźwień i tylko przy nich można się odbić od dna.
„Jawa jest jednym wielkim powodem do picia”
więcej Pokaż mimo toNie jest łatwo przyznać się, że mamy z czymś problem, że nasze życie nie działa prawidłowo. Najtrudniej jednak wyznać, że żyje się (bądź żyło) w nałogu, bo nałóg to oznaka słabości. Jerzy Pilch odważył się. Opisał swoją własną historię. Historię człowieka podnoszącego się z upadku. Żeby uwydatnić osobistą spowiedź autora, nazwał...