rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Uwielbiam książki o wampirach, a „Bractwo czarnego sztyletu” to seria, która kusiła mnie od lat, wiec nic dziwnego, że nie mogłam oprzeć się wznowieniu. Początek „Mrocznego kochanka” był dość chaotyczny i przez pierwsze 50 stron ciężko było mi się połapać kto jest kim. Działo się tak za sprawą wielu perspektyw, które były tutaj przedstawione. Później jednak wszystko zaczęło się rozjaśniać, a ja przepadłam w tym wampirycznym świecie.

Podobało mi się to, że bohaterowie nie zostali wyidealizowani. Często zdarza się, że w powieściach tego typu wampiry są przedstawiane jako istoty piękne, doskonałe, uwodzicielskie i praktycznie bez skazy. J.R. Ward postanowiła wykreować je w trochę inny sposób. Dodała im blizn nie tylko psychicznych, ale również fizycznych, a gdyby tego było mało prawie pozbawiła Wratha jednego ze zmysłów. Jak już jesteśmy przy tej postaci, to nie ukrywam, że kilka razy szybciej zabiło mi dla niej serce. Widać było, że mężczyzna ma władze. Biła od niego aura przywódcy, a także niesamowita pewność siebie. Pomimo tych cech, miałam wrażenie, że Wrath był trochę zagubiony. Uważam, że czasami brakowało mu poczucia większego celu i sensu istnienia, co zmieniło sie, gdy poznał Beth.

Jeśli chodzi o wspomnianą wyżej bohaterkę to również zadziorna z niej panienka. Potrafiła walczyć, była odważna i nie bała sie wyrazić własnego zdania w otoczeniu groźnych drapieżników.

„Mroczny kochanek” to książka, z którą przyjemnie spędziłam czas. Dostrzegłam kilka jej wad, np. urwanie niektórych wątków, ale mimo wszystko nie przeszkadzało mi to w odbiorze całości. Urzekła mnie cała koncepcja bractwa i członkowie, którzy do niego należeli. Widać było wzajemne wsparcie braci, nawet jeśli mieli czasem inne poglądy na pewne kwestie. Jestem niesamowicie ciekawa kolejnych części i mam nadzieje, że pojawią sie niedługo.

Uwielbiam książki o wampirach, a „Bractwo czarnego sztyletu” to seria, która kusiła mnie od lat, wiec nic dziwnego, że nie mogłam oprzeć się wznowieniu. Początek „Mrocznego kochanka” był dość chaotyczny i przez pierwsze 50 stron ciężko było mi się połapać kto jest kim. Działo się tak za sprawą wielu perspektyw, które były tutaj przedstawione. Później jednak wszystko zaczęło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby ktoś mnie zapytał za co lub kogo kocham książkę „Zostań moim bohaterem” to bez wahania odpowiedziałabym, że za Patricka Ryana. Moja miłość do niego jest ogromna już od pierwszych stron tej niesamowitej powieści.

Pick jest bohaterem i to dosłownie. Zawsze myśli o najbliższych i zdobywa się dla nich na heroiczne czyny. Podobało mi się to, jak w prologu została ukazana jego młodość i scena, gdy doświadcza wizji. Widzi w niej urywki życia, które może wieść, gdy tylko odnajdzie swojego Dzwoneczka. Chłopak nie za bardzo w to wierzy, ale jakie było jego zdziwienie, gdy po kilku latach w barze zjawia się dziewczyna w piżamie z Disneyowską postacią. Czyż to nie jest cudowny początek ich znajomosci?

Niestety życie nie jest bajką i Pick dostaje mocno w kość. Stara się jednak nie poddawać i właśnie tym zdobył moje serce. Tym swoim uporem, chęcią wyjścia na prostą i marzeniem o stworzeniu szczęśliwej, kochającej rodziny. Wielokrotnie miałam ochotę go przytulić, pocieszyć i wyciągnąć z książki…

Z kolei Eva była dość temperamentną dziewczyną, która często zakładała maskę, aby nie dopuszczać do siebie innych. Zdarzało się jej być egoistką i rozpieszczoną księżniczką, która musi dostawać to, co chce, szczególnie w 1 części serii. Później jednak przechodzi przemianę, a tutaj rozwija skrzydła i pokazuje, że ma też czulsze oblicze.

Relacja Evy i Picka jest pełna wyzwań, wzlotów i upadków, ale z zainteresowaniem śledziłam ich losy.

„Zostań moim bohaterem” to po prostu piękna książka, pokazująca jaką siłe daje prawdziwa rodzina i jak wiele można przetrwać, gdy ma się dla kogo żyć.

Gdyby ktoś mnie zapytał za co lub kogo kocham książkę „Zostań moim bohaterem” to bez wahania odpowiedziałabym, że za Patricka Ryana. Moja miłość do niego jest ogromna już od pierwszych stron tej niesamowitej powieści.

Pick jest bohaterem i to dosłownie. Zawsze myśli o najbliższych i zdobywa się dla nich na heroiczne czyny. Podobało mi się to, jak w prologu została ukazana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia Shannon i Johnny’ego zawładnęła ostatnio moim życiem. Nie ma dnia, abym nie myślała o bohaterach i o tym, co ich spotkało. „Keeping 13 cz.2” to doskonała kontynuacja serii, w której wybrane fragmenty znam praktycznie na pamięć. Jest kilka takich scen, do których co noc wracam, przeżywając je na nowo. To, ile emocji wzbudza we mnie ta książka, jest nie do opisania.

Gdyby ktoś zapytał, jakiego bohatera uważam za ideał, to bez wahania odpowiedziałabym, że Johnny’ego Kavanagh. To, ile ten chłopak ma w sobie determinacji, samozaparcia, odwagi jest niesamowite. I nie mówię tu tylko o wyczerpujących treningach, meczach, marzeniach dotyczących zawodowej kariery i wstępu do akademii sportowej. To, w jaki sposób traktuje Shannon i jej braci, jak o nich dba, jak dla nich ryzykuje jest piękne, po prostu piękne.

Jeśli chodzi o Shannon to ją również podziwiam. Za to, że pomimo tak wielu lat życia w strachu, ciągłym bólu i łzach, ona była w stanie wykrzesać z siebie uśmiech oraz marzyć o lepszej przyszłości. Przy Johnnym rozkwitała.

Chloe Walsh tworzy magiczne historie. Rzadko spotykam się z powieściami, które aż tak naładowane są emocjami. Wykreowani przez nią bohaterowie, ich losy są przejmujące. Tutaj ciężko się nie wzruszyć i nie rozczulić.
„Boys of Tommen” to seria mojego życia, dla której ocena daleko wymyka się poza skale.

Historia Shannon i Johnny’ego zawładnęła ostatnio moim życiem. Nie ma dnia, abym nie myślała o bohaterach i o tym, co ich spotkało. „Keeping 13 cz.2” to doskonała kontynuacja serii, w której wybrane fragmenty znam praktycznie na pamięć. Jest kilka takich scen, do których co noc wracam, przeżywając je na nowo. To, ile emocji wzbudza we mnie ta książka, jest nie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z „Does It Hurt?” mam dość skomplikowaną relacje i nie za bardzo wiem, co o tej książce myśleć. Początek był naprawdę intrygujący. Nie mogłam się doczekać tej zapowiadanej i kultowej sceny z rekinem. Chciałam wiedzieć, jak rozwinie się akcja i co wydarzy się na tajemniczej wyspie. Po kilkudziesięciu stronach mój zapał się jednak troche ostudził. Gdy odrywałam się od lektury to nie czułam potrzeby, aby ponownie sięgać po te powieść. W zasadzie, gdy ją zamykałam, to nie myślałam za wiele o bohaterach i było mi obojętne, czy poznam zakończenie, czy nie. Natomiast, gdy już sie mobilizowałam i czytałam dalej, to nie nudziłam się.

Z dwójki głównych bohaterów bardziej polubiłam Enza i to rozdziały z jego perspektywy wywoływały we mnie więcej emocji. Podobało mi się zamiłowanie mężczyzny do rekinów. Widać było, że on naprawdę szanował te niebezpieczne, ale majestatyczne istoty. Lubił je badać, a także pływać z nimi, co akurat uważam za dość przerażajace. Enzo miał również silny charakter, co zdecydowanie dało się odczuć. Nie przepadał, gdy ktoś mu się sprzeciwiał lub gdy nie mógł panować nad sytuacją.

Jeśli chodzi o Sawyer to odniosłam wrażenie, że była dość zagubioną dziewczynką, która nie wiedziała co z sobą zrobić. Zagłębiając się jednak w jej historie nie dziwie się, że szukała swojej drogi i takiego poczucia bezpieczeństwa. Żyjąc w ciągłym strachu, nawet jeśli jest on niewidoczny, a tłumiony w środku, nie da się zrelaksować i spokojnie planować przyszłości.

„Does It Hurt?” to książka, w której zabrakło mi „mroczniejszych”, wywołujących dreszcze scen. Po przeczytaniu ostrzeżenia myślałam, że znajdę tu coś, co mnie zszokuje i wzbudzi niepokój, a nic takiego się nie stało. Owszem, jest to historia poruszająca ciężkie tematy i dla niektórych opisane tu sceny mogą być drastyczne, ale ja chyba się już „uodporniłam” i od darków pragnę czegoś więcej. Nie żałuje czasu, który poświęciłam na poznanie losów Sawyer i Enza, ale raczej ci bohaterowie nie zostaną zbyt długo w mojej pamięci. Czy polecam te książkę? Nie wiem, ale też nie odradzam.

Z „Does It Hurt?” mam dość skomplikowaną relacje i nie za bardzo wiem, co o tej książce myśleć. Początek był naprawdę intrygujący. Nie mogłam się doczekać tej zapowiadanej i kultowej sceny z rekinem. Chciałam wiedzieć, jak rozwinie się akcja i co wydarzy się na tajemniczej wyspie. Po kilkudziesięciu stronach mój zapał się jednak troche ostudził. Gdy odrywałam się od lektury...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mariana Zapata to jedna z moich ulubionych autorek. Jej książki otulają moje serce i sprawiają, że wielokrotnie się przy nich rozczulam. Autorka za każdym razem udowadnia, że można napisać romans, gdzie relacja bohaterów rozwija się naprawdę powoli, a mimo wszystko nie traci się uwagi czytelnika. W jej powieściach wyczekuje się nie tylko pierwszego pocałunku, który czasami zdarza się na 500 stronie, ale każdego muśnięcia dłoni, czy lekkiego uśmiechu. „Luna i pewne kłamstwo” to historia, która jest niczym ciepły kocyk w chłodne wieczory. Wywołuje wiele emocji, ciepło w środku, a na dodatek nie chce się jej odkładać.

Luny ciężko jest nie polubić. Ta dziewczyna dla każdego znajdzie dobre słowo, wspomoże, gdy trzeba i nie boi się żadnych wyzwań. Bez trudu odnajduje się w warsztacie samochodowym, gdzie zajmuje się lakierowaniem aut. Podobało mi się to, że naprawdę widać było, że lubi swoją prace i jest w niej dobra. Na plus zasługuje również kontakt, jaki miała ze swoimi współpracownikami. Miałam wrażenie, że większość mężczyzn traktuje ją nie tylko jako przyjaciółkę, ale siostrę, z której są dumni.

Jeśli chodzi o Ripleya to z początku był skryty i trochę gburowaty. Jako szef nie chciał się za bardzo spoufalać z innymi, a w szczególności z pewną młodszą dziewczyną. Luna jednak nic sobie nie robiła z jego charakteru. Codziennie przynosiła mu kawę i czuła, że mężczyzna potrzebuje towarzystwa, nawet jeśli udaje, że jest inaczej.
Ich relacja może rozwijała sie powoli, ale emocji między nimi było co nie miara. Te momenty, gdy Ripley dowiadywał sie, że Luna randkuje i zawsze upewniał sie, czy jest bezpieczna. Lub gdy potrzebowała pomocy, a on rzucał wszystko, żeby przybyć jej na ratunek… Uważam, że pomimo swojej skrytości i specyficzności zachowania był naprawdę słodki i cieszę się, że zawsze można było na nim polegać.

„Luna i pewne kłamstwo” to książka, którą warto przeczytać, głównie dla bohaterów. Są po prostu wspaniali, a ich losy, aż chce się poznawać.

Mariana Zapata to jedna z moich ulubionych autorek. Jej książki otulają moje serce i sprawiają, że wielokrotnie się przy nich rozczulam. Autorka za każdym razem udowadnia, że można napisać romans, gdzie relacja bohaterów rozwija się naprawdę powoli, a mimo wszystko nie traci się uwagi czytelnika. W jej powieściach wyczekuje się nie tylko pierwszego pocałunku, który czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Laura Passer wie, jak skusić czytelnika i sprawić, aby nie mógł oprzeć się jej książkom. Ja również nie jestem odporna na jej urok. Tworzone przez nią historie są piekielnie wciągające, a emocje, które dzięki nim wywołuje są nie do zastąpienia. „Jak trafić do piekła” to powieść, która sprawiła, że już od pierwszych stron było mi gorąco. Pokochałam bohaterów stojących po różnych stronach „barykady” i było mi ciężko wybrać, komu tak naprawdę kibicuje.

Madi to jedna z najlepiej wykreowanych bohaterek, z jakimi miałam do czynienia. Dziewczyna chce zostać Strażniczką i spędzić wieczność u boku Pana S. Aby tak się stało musi jednak udowodnić, że potrafi wodzić innych na pokuszenie i odnajdzie się w Piekle. Podobało mi się to, że jej postać nie była jednoznaczna. Owszem, dziewczyna służyła „złu”, ale jej czyny nie robiły z niej czarnego charakteru. Pomimo tego, gdzie się znajdowała i celów, do jakich dążyła, nie potrafiła całkowicie odtrącić swojego człowieczeństwa. Zdarzało jej się mieć wyrzuty sumienia, dylematy moralne i odczuwać współczucie dla ludzi.

Jej relacja z Davidem była naprawdę interesująca. To, jak mężczyzna z początku opierał się jej zalotom, chciał się zdystansować, aż w końcu powoli zaczynał opuszczać swoje mury. Doktor Shaffer nie raz mi zaimponował swoim oddaniem dla innych. To, jaką troską obdarzał swoich pacjentów i walczył o nich, jak lew. To, jak bezinteresownie pomagał potrzebującym, było czymś, co nie raz ściskało mnie za serce. Podobało mi sie to, że pomimo swojej „dobroci” zdarzało mu sie błądzić lub mieć gorszy nastrój. Nie był aniołkiem, potrafił się odgryźć i rzucić jakąś kąśliwą uwagę.

„Jak trafić do piekła” to książka, która od lat nie może mi wyjść z głowy. Co jakiś czas wracam do tej historii i z takimi samymi emocjami przeżywam wszystkie wydarzenia na nowo. Nie brakuje tu żartów, z których sie śmieje, scen, od których rumienią mi się policzki oraz tych, na których w oku kręci mi się łezka. Uwielbiam to, jak Laura doskonale połączyła świat ludzi z tym drugim, tworząc realistyczny obraz Czyśćca, Piekła i trochę Nieba. Doceniam również to, jak podkreślała, że człowiek ma wolną wole i nie można zmusić go do popełnienia grzechu. Można mu coś sugerować, zachęcać do złamania zasad, ale nie można z góry mu zarzucić, jak ma postąpić. Podobało mi sie również częściowe osadzenie akcji w szpitalu na oddziale onkologicznym dla dzieci. Spotkania Madi i tych małych istot było czymś niezapomnianym.
Jest to książka, o której mogłabym pisać bez końca. Ma tak dużo wątków, daje do myślenia. Nie chce jednak zdradzać zbyt wiele, wiec tylko proszę Was, abyście dali sie jej skusić.

Laura Passer wie, jak skusić czytelnika i sprawić, aby nie mógł oprzeć się jej książkom. Ja również nie jestem odporna na jej urok. Tworzone przez nią historie są piekielnie wciągające, a emocje, które dzięki nim wywołuje są nie do zastąpienia. „Jak trafić do piekła” to powieść, która sprawiła, że już od pierwszych stron było mi gorąco. Pokochałam bohaterów stojących po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„I Wanna Feel You” to książka, którą poczułam i to nie tylko jako fizyczną rzecz, którą trzymam w dłoniach. Całą sobą zatraciłam się w przepięknej, miejscami gorącej oraz wzruszającej historii Kaia i Amy. Ci bohaterowie przemówili do mnie i sprawili, że ich pokochałam.
W powieściach Asi Chwistek uwielbiam to, że autorka za każdym razem zaskakuje mnie czymś nowym. Tyle przeczytanych słów, zdań, stron, książek, a ja wciąż się zachwycam jej piórem, wyobraźnią i wrażliwością.

Amy jest postacią, którą ma się ochotę wyściskać. To, jaką siłę ma ta dziewczyna jest naprawdę godne podziwu. Bohaterka jest praktycznie niewidoma, widzi jakieś rozmazane plamy, ale nic więcej. Nie pomaga jej to w codziennym funkcjonowaniu na uczelni i w internacie, gdzie ludzie nie są dla niej zbyt mili. Amy marzy o tym, aby sie z kimś zaprzyjaźnić, znaleźć kogoś, kto chciałby spędzać z nią czas, a jest to trudne. Wszystko zmienia sie, gdy przypadkiem poznaje Kaia, chłopaka, który już samym zapachem zawrócił jej w głowie.

Amy poznaje świat innymi zmysłami, a my razem z nią. Podobało mi sie to, jak dziewczyna chłonęła całe otoczenie. Było kilka scen, które mnie rozczuliły. Np. moment, w którym bohaterka dotyka twarzy Kaia chcąc „zobaczyć” jak on wyglada, lub gdy prosi jego przyjaciół na lodowisku, aby komentowali akcje podczas gry, bo chce kibicować chłopakowi, który był jej coraz bliższy. Uwielbiam w niej również taką determinację, chęć zmiany i to, że nie poddawała się. Amy potrafiła znaleźć prace, nie załamywała się przy niepowodzeniach i nie pozwalała, aby smutna przeszłość skreśliła jej marzenia.
Jeśli chodzi o Kaia to z całej trójki bohaterów serii, jest moich ulubieńcem. Jego skrytość i nieprzystępność powodowały, że wprost nie mogłam się doczekać, aż lepiej poznam jego wnętrze oraz myśli. I kurczę przyznaje, że nie zawiodłam się.

„I Wanna Feel You” to książka, o której mogłabym pisać i mówić bez końca, ale nie chce za dużo zdradzać. Jest to jedna z lepszych powieści, jakie miałam okazje czytać. Amy i Kai na dobre zagościli w moim sercu i mam nadzieje, że Wy również dacie im szanse.

„I Wanna Feel You” to książka, którą poczułam i to nie tylko jako fizyczną rzecz, którą trzymam w dłoniach. Całą sobą zatraciłam się w przepięknej, miejscami gorącej oraz wzruszającej historii Kaia i Amy. Ci bohaterowie przemówili do mnie i sprawili, że ich pokochałam.
W powieściach Asi Chwistek uwielbiam to, że autorka za każdym razem zaskakuje mnie czymś nowym. Tyle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ptaszynka 1” zawładnęła moim sercem i skończyła się w takim momencie, że wręcz musiałam poznać dalsze losy Hope i Anthony’ego. Przed sięgnięciem po kontynuacje miałam lekkie obawy, czy i tym razem, aż tak dam się pochłonąć akcji oraz emocjom, na szczęście zupełnie niepotrzebnie. „Ptaszynka 2” utwierdziła mnie w przekonaniu, że „Bracia Davies” to jedna z lepszych serii jakie czytałam.
Gdy zagłębiam się w powieści napisane przez Katarzynę Strawińską to czuje, jakbym wracała do domu. Autorka ma tak rewelacyjne pióro, że ja przez jej historie płynę. I może czasami brakuje mi jakiś drobnych elementów/scen, ale tak bardzo wciągam się w fabułę, że zaraz o tym zapominam i całą sobą chłonę wydarzenia.

Uwielbiam bohaterów i nawet, jeśli czasami podnosili mi ciśnienie, to nie wyobrażam sobie, aby mieli być inaczej wykreowani. Na szczególną uwagę zasługują bracia Anthony’ego. Colin i Matthew byli po prostu kochani. To, jaką opieką otoczyli Hope, traktowali, ją jak siostrę, stawali w jej obronie, było naprawdę przesłodkie. Do tego każdy z nich był tak wyrazisty, że bez problemu na podstawie wypowiedzi, czy też zachowania można było ich rozróżnić.

Jeśli chodzi o Anthony’ego to widać było, że się starał. Nie wszystkie jego decyzje były dobre dla Hope, ale wierze, że on po prostu nie potrafił w inny sposób jej chronić. Sytuacja, w której się znalazł, uczucia, które ta dziewczyna w nim wywoływała, były dla niego czymś nowym, czymś z czym musiał się oswoić.
Z kolei Hope zaczęła częściej stawiać na swoim, co bardzo mi się podobało. Powoli opuszczała skorupę, w którą się zamknęła i zaczynała na nowo żyć.

„Ptaszynka 2” to książka, która dostarczyła mi ogromu emocji. Niektóre sceny wywoływały mój śmiech, np. ta z rodzicami Hope, inne radość, przerażenie, smutek, złość. Jestem zakochana w tej serii i mam nadzieje, że Wy również po nią sięgniecie.

„Ptaszynka 1” zawładnęła moim sercem i skończyła się w takim momencie, że wręcz musiałam poznać dalsze losy Hope i Anthony’ego. Przed sięgnięciem po kontynuacje miałam lekkie obawy, czy i tym razem, aż tak dam się pochłonąć akcji oraz emocjom, na szczęście zupełnie niepotrzebnie. „Ptaszynka 2” utwierdziła mnie w przekonaniu, że „Bracia Davies” to jedna z lepszych serii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Vicious Prince” to książka, która pochłania, wywołuje skrajne emocje i sprawia, że nie sposób o niej zapomnieć.

Ronan Astor to bohater, na którego perspektywę musiałam czekać kilka tomów, ale było warto. Od początku intrygował mnie swoim zachowaniem, tym całym optymizmem, humorem, uśmiechem i za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, co kryje się w jego wnętrzu. I przyznaje, że gdy w końcu zajrzałam do jego myśli oraz wspomnień, to chłopak zyskał w moich oczach jeszcze więcej. Nie ukrywam, że jest moim ulubieńcem, jeśli chodzi o serię „Royal Elite”, zdecydowanie zasłużenie. Kreacja jego postaci jest po prostu doskonała. To jak Rina Kent od pierwszych stron malowała nam jego obraz… Z jednej strony przedstawiała go jako radosnego mężczyznę, zdającego się nie mieć żadnych trosk, a z drugiej, na dosłownie sekundy, zdejmowała okalającą jego twarz maskę i pozwalała dojrzeć innym pełne rozpaczy oczy. Domyślałam sie, że Ronan skrywa mroczne sekrety, ale nie spodziewałam sie, że prawda rozerwie też moje serce.

Jeśli chodzi o Teal to przyznaje, że miałam lekkie obawy, czy będę w stanie ją polubić. Z wierzchu wydawała się nieprzystępna, unikała kontaktu z innymi i nie wiedziałam, czy ja, jako czytelnik do niej dotrę, obdarzę sympatią. Na szczęście moje wątpliwości dość szybko się rozwiały. Teal miała pazurki, nie bała się postawić Ronanowi i dzielnie pokazywała mu, że nie zawsze może dostawać to, co chce.

„Vicious Prince” to pełna mroku, bólu, koszmarów, namiętności, przyjaźni historia, przy której aż nie chce się mrugać, aby nie uronić ani słowa. Uwielbiam twórczość Riny Kent, to jak jej książki mnie przenikają i wywołują tak wiele różnych emocji.

„Vicious Prince” to książka, która pochłania, wywołuje skrajne emocje i sprawia, że nie sposób o niej zapomnieć.

Ronan Astor to bohater, na którego perspektywę musiałam czekać kilka tomów, ale było warto. Od początku intrygował mnie swoim zachowaniem, tym całym optymizmem, humorem, uśmiechem i za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, co kryje się w jego wnętrzu. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Na przekór panu Kane’owi” to książka, z którą rewelacyjnie się bawiłam, chociaż wiem, że nie zostanie zbyt długo w mojej pamięci. Powieści Rosy Lucas mają to do siebie, że naprawdę wciągają, przez nie dosłownie się płynie, ale brakuje im tego czegoś, co sprawiłoby, że będzie się do nich wracać myślami i tak było też tutaj.

Polubiłam bohaterów, którzy wielokrotnie potrafili mnie rozśmieszyć. Szczególnie Elly i jej podejście do życia było dość orzeźwiające. Podobało mi się to, że dziewczyna korzystała z każdego dnia i nie bała się ryzykować, oraz spełniać marzenia. Gdy miała jakiś cel to odważnie do niego dążyła, nawet jeśli wymagało to od niej wielu wyrzeczeń. Jej znajomość z Tristanem zaczęła sie dość szalenie, chociaż całe jej wakacje, na których go poznała, można w ten sposób określić. Ich relacja była dynamiczna, przepełniona takim ciepłem, widocznym przyciąganiem i z przyjemnością ją obserwowałam.

Cieszę się, że autorka wykorzystała tu kilka moich ulubionych motywów. W książce mamy do czynienia nie tylko z zakazaną relacją między szefem, a pracownicą, ale również z różnicą wieku między bohaterami i z rodzicielstwem jednego z nich. Doceniam też wprowadzenie wątku pewnej choroby, o której rzadko słyszy sie w literaturze, chociaż mam wrażenie, że zostało to potraktowane trochę powierzchownie. Tzn. niby przewijały się problemy bohaterki w rozmowach i jej myślach, ale brakowało mi większego podkreślenia jej w codziennych czynnościach.

„Na przekór panu Kane’owi” to książka idealna na jeden wieczór, przy której można się zrelaksować i odpocząć. Jeśli macie ochotę na taką lekturę to polecam.

„Na przekór panu Kane’owi” to książka, z którą rewelacyjnie się bawiłam, chociaż wiem, że nie zostanie zbyt długo w mojej pamięci. Powieści Rosy Lucas mają to do siebie, że naprawdę wciągają, przez nie dosłownie się płynie, ale brakuje im tego czegoś, co sprawiłoby, że będzie się do nich wracać myślami i tak było też tutaj.

Polubiłam bohaterów, którzy wielokrotnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam słabość do motocyklistów, a już szczególnie do tych, którzy pod powłoką nieprzystępności i niegrzeczności kryją swoją słodką stronę. Taki właśnie jest Vinnie, jeden z moich ulubionych bohaterów z serii „Wind Dragon MC”. Już od pierwszego tomu czekałam, aż autorka odda mu głos i w końcu to się stało! „Wolf’s Mate” to historia, która nie tylko skradła moje serce, ale również niejednokrotnie rozbawiła i rozczuliła.

Vinnie, aby oddać przysługę innemu motocykliście, obiecuje, że przez kilka tygodni zostanie ochroniarzem jego kuzynki. Nie spodziewa sie jednak, że dziewczyna dość szybko zawróci mu w głowie i nie pozwoli się nudzić. Jak już wcześniej wspominałam, kocham tego faceta, a szczególnie jego uroczą stronę, którą rzadko pokazuje. Kurczę, który członek klubu motocyklowego zabrałby kobietę do sklepu zoologicznego, aby poprzytulała szczeniaczki, bo chciał zobaczyć uśmiech na jej twarzy? Niech to was jednak nie zmyli, ponieważ Vinnie dla obcych bywa dość przerażający. Sprawnie posługuje się bronią, nie waha się stanąć w czyjejś obronie i aż za chętnie naraża się na niebezpieczeństwo.
Niezwykle podobała mi się jego relacja z pozostałymi członkami klubu oraz ich kobietami. Widać, że wszyscy razem stanowią rodzine, i mimo że czasami w czymś się nie zgadzają, czy też sobie dokuczają, to jednak zawsze mogą na siebie liczyć.

Jeśli chodzi o Shaylę to chyba nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej partnerki Vinniego. Dziewczyna wiedziała, kiedy mu się postawić, wyrazić swoje zdanie, a które „bitwy” ominąć. Pomimo zagrożenia życia, nie pozwoliła, aby lęk zawładnął jej egzystencją. Gdy miała taką możliwość, to z radością opuszczała swoją bezpieczną przystań i robiła to, na co miała ochotę.

„Wolf’s Mate” to książka, z którą przyjemnie spędziłam czas. Vinnie i Shayla to bohaterowie, z którymi ciężko się nudzić. Ta dwójka to istna laska dynamitu. Gdy byli razem ciężko było przewidzieć, co się wydarzy. Polecam!

Mam słabość do motocyklistów, a już szczególnie do tych, którzy pod powłoką nieprzystępności i niegrzeczności kryją swoją słodką stronę. Taki właśnie jest Vinnie, jeden z moich ulubionych bohaterów z serii „Wind Dragon MC”. Już od pierwszego tomu czekałam, aż autorka odda mu głos i w końcu to się stało! „Wolf’s Mate” to historia, która nie tylko skradła moje serce, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie serie, które mogłyby się nigdy nie kończyć i jedną z nich jest ta o Mercedes Thompson. „Żniwa dusz” to już 13 tom cyklu opowiadającego o pewnej zmiennokształtnej, a ja ani trochę nie byłam znudzona podczas czytania. Wręcz nie mogłam się doczekać, aż ponownie dołączę do watachy i razem z nią będę rozwiązywać nowe zagadki.

Powrót do Tri-Cities był dla mnie niezwykle satysfakcjonujący. Tym razem nasz mały kojot musiał uporać się ze znikającym Żniwiarzem, który zostawiał za sobą zbyt wiele ofiar. Nie ma jednak zadania, którego Mercy by się nie podjęła, aby chronić swoich bliskich i to właśnie w niej cenie. Uwielbiam jej odwagę i taką nieprzewidywalność. Jej postać od lat zachwyca mnie tym, że dziewczyna jest bardzo pozytywna. Nawet, jeśli ma gorszy okres, ktoś czycha na jej życie, czy nawet jest w trakcie walki z kimś, to znajdzie w sobie siłę, aby zażartować, czy rzucić ciętą ripostę. Pozwala to rozładować napięcie w stresujących sytuacjach i sprawia, że jeszcze bardziej ją lubię.

Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów to jest ich zbyt wielu, aby o każdym się rozpisywać, dlatego napisze tylko, że stanowią niesamowitą zaletę tej serii. Cała watacha z Mercedes i Adamem na czele, wampiry, pewien pradawny i inne wilkołaki są tak barwnymi postaciami, że ciężko jest przejść obok nich obojętnie. Uwielbiam to, że razem stanowią naprawdę zgraną bandę, mimo że czasami się nie dogadują.

„Żniwa dusz” to książka, przy której czułam, jakbym wracała do domu. Ta seria towarzyszy mi tak wiele lat, że mam do niej ogromny sentyment. Nie wyobrażam sobie rozstać się z bohaterami, dlatego mam nadzieje, że Patricia Briggs szykuje nam kolejne tomy.

Są takie serie, które mogłyby się nigdy nie kończyć i jedną z nich jest ta o Mercedes Thompson. „Żniwa dusz” to już 13 tom cyklu opowiadającego o pewnej zmiennokształtnej, a ja ani trochę nie byłam znudzona podczas czytania. Wręcz nie mogłam się doczekać, aż ponownie dołączę do watachy i razem z nią będę rozwiązywać nowe zagadki.

Powrót do Tri-Cities był dla mnie niezwykle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie powieści, które mogłabym czytać na okrągło i „Znienawidzony” jest jedną z nich. Odkąd otrzymałam tekst, to już dwa razy do niego wracałam. Wspaniałe jest to, że pomimo tego, iż znam wydarzenia, wiem, w którą stronę pójdzie akcja, to z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów i wyłapywałam niuanse, których wcześniej nie dostrzegłam. Tytułowi odmieńcy łatwo skradli moje serce i sprawili, że poczułam się częścią ich drużyny.

Dani od pierwszych stron wzbudziła moją sympatie. Podobało mi sie to, jak pomimo ciężkich przeżyć potrafiła odnaleźć w sobie taką łagodność i delikatność. Nie była zawistna i z łatwością obdarowywała innych uśmiechem. Była takim promyczkiem słońca pośród egoistycznych ludzi. Jej relacja z trzema wyjątkowymi chłopcami być może nie zaczęła się od wielkiej miłości, ale obserwowanie, jak powoli buduje między sobą, a nimi zaufanie, było naprawdę ciekawym oraz emocjonalnym doświadczeniem.

Gage, Micah i Conner to postacie, których też nie oszczędzał los. Każdy z nich miał swoje tajemnice, „dziwactwa” i wyjątkową osobowość. W 1 części na prowadzenie wysunął się Gage, to z jego perspektywy, oprócz Dani, mogliśmy śledzić akcje. Były takie momenty, kiedy nie dowierzałam, co ten chłopak wyprawia, denerwował mnie swoim zachowaniem. Gdy jednak zagłębiałam sie w jego myśli, to dostrzegałam jego motywacje i wtedy miałam ochotę go po prostu przytulić.

„Znienawidzony” to historia, w której trudno się nie zakochać. Odmieńcy z West Emerald skutecznie wciągnęli mnie do swojego grona i sprawili, że nie chce ich opuszczać nawet na moment. Uważam, że relacje między bohaterami, ta przyjaźń, która ich połączyła została naprawdę pięknie opisana. Nawet, jeśli postacie nie do końca postępowały właściwie, to widać było, że troszczą się o tych, którzy są im najbliżsi. Cora Brent wprowadziła do fabuły również mini wątki kryminalne, które zdecydowanie potęgowały napięcie. Jestem zachwycona tą serią i bardzo wam ją polecam.

Są takie powieści, które mogłabym czytać na okrągło i „Znienawidzony” jest jedną z nich. Odkąd otrzymałam tekst, to już dwa razy do niego wracałam. Wspaniałe jest to, że pomimo tego, iż znam wydarzenia, wiem, w którą stronę pójdzie akcja, to z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów i wyłapywałam niuanse, których wcześniej nie dostrzegłam. Tytułowi odmieńcy łatwo skradli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Iron Flame. Żelazny płomień” to książka, której nie chciałam kończyć. Prawie 700 stron pochłonęłam w niecałe 2 dni. Cóż to była za uczta dla oczu, serca i wyobraźni.

Rebecca Yarros zdecydowanie nie oszczędza bohaterów i nie ma problemu z tym, aby sprawnie ich eliminować. Z jednej strony doceniam ten zabieg, bo przez to, czytając, siedzę jak na szpilkach w oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Nigdy nie jestem pewna, czy dane imię nie pojawia się po raz ostatni. Z drugiej jednak cierpię i z całej siły muszę się powstrzymać, aby nie zerknąć na koniec, ponieważ napięcie jest zbyt duże.

Podobało mi się to, jak została ukazana Violet i jej słabości. Dziewczyna pomimo tego, że włada ogromną mocą i jako jedyna ma do dyspozycji dwa smoki, nadal zmaga się z ograniczeniami własnego ciała. Jej kruchość, problemy z utrzymaniem się w trakcie lotu, nie zostały zapomniane, co bardzo doceniam. Dzięki temu jej postać jest bardziej ludzka i nieprzewidywalna.

Jeśli chodzi o jej relacje z Xadenem to oj, działo się. Nie obyło się bez nieporozumień, kłótni i tajemnic, ale nawet w tych gorszych momentach oboje mogli na sobie polegać. Obserwowanie, jak powoli opuszczają wzniesione wokół serc mury i obdarzają się zaufaniem oraz głębszym uczuciem, było naprawdę fascynujące.

„Iron flame. Żelazny płomień” to książka, do której będę wracać. Zatraciłam się w tej historii i miałam wrażenie, że to wszystko rozgrywa się na moich oczach, a nie jest jedynie spisane. Ogromnym atutem powieści są również smoki, o których nie mogę nie wspomnieć. Rozmowy Violet z Tairnem były ikoniczne. Z kolei zakończenie pozostawiło mnie z rozdartym sercem. Nadal nie wiem, co o nim myśleć i potrzebuje przenieść się w czasie, aby móc zerknąć chociaż na pierwsze strony kolejnego tomu.

„Iron Flame. Żelazny płomień” to książka, której nie chciałam kończyć. Prawie 700 stron pochłonęłam w niecałe 2 dni. Cóż to była za uczta dla oczu, serca i wyobraźni.

Rebecca Yarros zdecydowanie nie oszczędza bohaterów i nie ma problemu z tym, aby sprawnie ich eliminować. Z jednej strony doceniam ten zabieg, bo przez to, czytając, siedzę jak na szpilkach w oczekiwaniu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Z ciała i ognia” oraz „Z krwi i popiołu” to dwa cykle, wokół których mam małą obsesje. Uwielbiam wymyślony przez Jennifer L. Armentrout świat, a także bohaterów, którzy nawet w obliczu zagrożenia potrafią żartować i podnieść czytelnika na duchu. „Światło w płomieniu” to historia, w której zakochałam się jeszcze zanim zaczęłam ją czytać. Już poprzedni tom wywołał we mnie wiele emocji i z tym nie było inaczej.

Jestem ogromną fanką Sery. Ta dziewczyna tyle w życiu musiała znieść, a nadal była w stanie się uśmiechać. Owszem, popełniała czasem błędy i podejmowała głupie decyzje, ale potrafiła je wytłumaczyć i jakoś uargumentować. Nie zostawiała również przyjaciół w potrzebie. Gdy ktoś cierpiał lub był wystawiony na atak, to ona rzucała wszystko i pędziła na ratunek. Była dobrą przyjaciółką i odważną sojuszniczką. Podobało mi się też to, jak został tu ukazany wątek związany z jej mocą i przeszłością. Nie będę się jednak na ten temat rozpisywać, żeby za dużo nie zdradzić.

Jej relację z Nyktosem mogę nazwać pokręconą. Były takie chwile, kiedy nie potrafiłam wyczuć tego boga śmi€rci. Nie wiedziałam, co myśli i dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Miał swoje słodkie, ale też gorzkie momenty. Raz chciałam go przytulić, żeby po chwili z niedowierzaniem zapytać, co on wyprawia. Nie zmienia to jednak tego, że go uwielbiam i chce znać jego dalsze losy.

„Światło w płomieniu” to książka, którą nawet nie wiem kiedy pochłonęłam. Mam wrażenie, że otwarłam powieść, mrugnęłam i już przewracałam ostatnią stronę. Po prostu przepadłam w tej historii i już kilkukrotnie wróciłam do niektórych fragmentów, ponieważ nie mogłam wytrzymać bez bohaterów.

„Z ciała i ognia” oraz „Z krwi i popiołu” to dwa cykle, wokół których mam małą obsesje. Uwielbiam wymyślony przez Jennifer L. Armentrout świat, a także bohaterów, którzy nawet w obliczu zagrożenia potrafią żartować i podnieść czytelnika na duchu. „Światło w płomieniu” to historia, w której zakochałam się jeszcze zanim zaczęłam ją czytać. Już poprzedni tom wywołał we mnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Well Played. Zakład o więcej niż wszystko Vi Keeland, Penelope Ward
Ocena 7,2
Well Played. Z... Vi Keeland, Penelop...

Na półkach:

„Well played” to książka, która strasznie mi się dłużyła. Czytałam ją ponad 3 tygodnie, co rzadko mi się zdarza. Początek był dość intrygujący, przy scenie z tańcem nawet się zaśmiałam, ale im dalej, tym coraz bardziej się nudziłam i nie wiem z czego to wynika. Bohaterowie byli mi kompletnie obojętni, a sama historia niczym mnie nie zaskoczyła.

Pomysł na fabułę był ciekawy. Dwoje ludzi, nie darzących się sympatią, dostaje w spadku po połowie pensjonatu i musi wspólnie zdecydować, co z nim zrobić. Presley chce go wyremontować, a Levi sprzedać i wrócić do życia znanego rozgrywającego, które wiedzie. Brzmi, jak wstęp do dobrego romansu z motywem hate-love, niestety między bohaterami nie czułam żadnej chemii. Z początku faktycznie trochę się sprzeczali i przekomarzali, ale później zbyt szybko nawiązała sie między nimi nić porozumienia. Miałam nadzieje, że chociaż sceny z bratem Leviego, a ojcem syna Presley okażą się interesujące, ale nic bardziej mylnego. Gdy pojawiał się Tanner, aby trochę zamieszać, nie czułam żadnego niepokoju, bo było mi wszystko jedno, czy bohaterowie skończą razem, i jak wiele ucierpią.

„Well played” to książka, po której oczekiwałam czegoś więcej. Nie mogę nawet napisać, że przyjemnie spędziłam z nią czas, ponieważ nudziłam się i marzyłam tylko o tym, aby ją skończyć. Możliwe, że przez moje ostatnie dość emocjonalne lektury, oczekuje od powieści większego zaangażowania, wrażliwości, niespodziewanych zwrotów akcji i postaci, z którymi się zwiąże, a tutaj tego nie dostałam. Na plus zasługuje jednak relacja Leviego z Alexem.
Nie odradzam wam tej książki, bo ona nie jest zła, po prostu ja nastawiłam sie na coś innego.

„Well played” to książka, która strasznie mi się dłużyła. Czytałam ją ponad 3 tygodnie, co rzadko mi się zdarza. Początek był dość intrygujący, przy scenie z tańcem nawet się zaśmiałam, ale im dalej, tym coraz bardziej się nudziłam i nie wiem z czego to wynika. Bohaterowie byli mi kompletnie obojętni, a sama historia niczym mnie nie zaskoczyła.

Pomysł na fabułę był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Na krawędzi” to seria, która uderza inaczej. Zaczyna się dość spokojnie. Od marzenia pewnej dziewczyny, która chce zostać sławną gimnastyczką. Widzimy jej piekielnie wykańczające treningi, to że ćwiczenia są całym jej życiem i poza nimi nie ma nic. Obserwujemy, jak powoli odcina się od rodziny i przyjaciół, na których nie może liczyć. Następnie patrzymy, jak coraz mocniej otacza się murem. Podczas uprawiania sportu błyszczy, ma wrażenie, że inni ją kochają, podziwiają. Gdy wraca do pustego mieszkania nie ma się nawet do kogo odezwać. Jest to przykre. Naprawdę ciężko jest mi nie odczuwać smutku na myśl, ile ta siedemnastoletnia dziewczyna musi wycierpieć. Poddaje swoje ciało ogromnemu wysiłkowi, co powoli ją wykańcza. Trzyma się jednak kurczowo tego jednego marzenia. Nie zwraca uwagi na nieznośny ból, cierpienie, wytrwale dąży do swojego celu. To jest właśnie Adrianna. Dziewczyna, którą mam ochotę przytulić, zaopiekować się nią i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, chociaż nie jestem pewna, czy tu będzie happy end.

Zakończenie „Release” wbiło sztylet w moje serce. Kompletnie nie spodziewałam sie tego, co sie wydarzyło. Dalej mam nadzieje, że to jakiś żart, nieprawda. To, ile emocji wywołała we mnie ta historia naprawdę ciężko opisać słowami. Nawet na Kovę spojrzałam tutaj przychylniejszym okiem. W poprzednim tomie miałam wrażenie, że manipuluje Adrianną, wykorzystuje ją, ale teraz mam wątpliwości, czy wszystkie jego czyny i motywacje są złe. Owszem, ich relacja jest niezwykle kontrowersyjna, momentami toksyczna, wyzwalająca w obojgu skrajne zachowania, myśli i uczucia, ale to tylko sprawia, że jeszcze bardziej chce odkryć, jak to wszystko się potoczy. Lucia Franco potrafi budować napięcie. W tej książce nie ma miejsca na złapanie oddechu, ciągle coś się dzieje, a my bezradnie możemy patrzeć na Adriannę i podejmowane przez nią decyzje. Polecam

„Na krawędzi” to seria, która uderza inaczej. Zaczyna się dość spokojnie. Od marzenia pewnej dziewczyny, która chce zostać sławną gimnastyczką. Widzimy jej piekielnie wykańczające treningi, to że ćwiczenia są całym jej życiem i poza nimi nie ma nic. Obserwujemy, jak powoli odcina się od rodziny i przyjaciół, na których nie może liczyć. Następnie patrzymy, jak coraz mocniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mile High” to książka, od której ciężko było mi się oderwać. Uwielbiam humor tej historii, relacje między postaciami i oczywiście kreacje bohaterów. Połączenie hokeisty i stewardesy, a do tego osadzenie akcji częściowo w samolocie było doskonałym posunięciem.

Zanders całkowicie skradł moje serce. Z początku wydawał się arogancki i trochę zapatrzony w siebie, ale z każdą kolejną stroną coraz mocniej przebijał się przez mój mur. Podobało mi sie to, że mężczyzna był świadomy swojego hokejowego talentu i umiejętności, a równocześnie w jego głowie pojawiały się wątpliwości. Bohater zastanawiał się nad swoją przyszłością, nad tym, co będzie jeśli drużyna nie przedłuży mu kontraktu. Zmagał się z problemami, które dotykają ludzi w realnym życiu, przez co łatwiej było mi go sobie wyobrazić i polubić. Uwielbiam również jego relacje z Maddisonem. Wsparcie, które sobie okazywali, ich przyjaźń była po prostu przepiękna.

Jeśli chodzi o Stevie to też żywię do niej ogromną sympatię. Jej zamiłowanie do zwierząt było niezwykle urocze i z przyjemnością obserwowałam jej zaangażowanie w schronisku.

Relacja Stevie z Zandersem była emocjonalna i interesująca. Podobała mi się dynamika między nimi. To, że oboje testowali swoje granice, żartowali, dogryzali sobie, a równocześnie nie potrafili się sobie oprzeć.

„Mile High” to książka, z którą przyjemnie spędziłam czas, i do której chętnie jeszcze wrócę.

„Mile High” to książka, od której ciężko było mi się oderwać. Uwielbiam humor tej historii, relacje między postaciami i oczywiście kreacje bohaterów. Połączenie hokeisty i stewardesy, a do tego osadzenie akcji częściowo w samolocie było doskonałym posunięciem.

Zanders całkowicie skradł moje serce. Z początku wydawał się arogancki i trochę zapatrzony w siebie, ale z każdą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dopiero skończyłam czytać 4 część serii „Salacious Players Club”, a już bym chciała zabrać się za 5. Książki Sary Cate mają w sobie coś wyjątkowego. Są zmysłowe, pikantne, zawierają barwne sceny er*tyczne, a równocześnie zachowują klasę i nie nudzą. Nie inaczej było w przypadku „Łaski”. Już od początku byłam zafascynowana relacją Maggie oraz Beau i z przyjemnością poznawałam ich historie.

Autorka po raz kolejny zabiera nas w podróż po klubie, w którym spełniane są najskrytsze fantazje. Tym razem oprócz płomiennego romansu, serwuje nam jeszcze genialne wykorzystanie motywu różnicy wieku.
Beau pojawił się już w „Pochwale”, gdzie odegrał role byłego chłopaka Charlie. Nie polubiłam go wtedy, ponieważ zachowywał się nieodpowiedzialnie i egoistycznie. Na przestrzeni kilku lat przeszedł jednak znaczącą przemianę. Z chłopca, który myśli tylko o sobie, stał się mężczyzną, który bierze odpowiedzialność za swoje czyny i dostrzega uczucia innych.

Z kolei Maggie jest najlepszą przyjaciółką jego ojca, starszą od Beau o kilkanaście lat. Przez lata nie przyznawała się do swoich pragnień, jednak w końcu postanowiła wyjść ze swojej skorupy i czerpać z życia garściami. Podobało mi się to połączenie chęci dominacji, kontroli z taką niepewnością i wrażliwością, która się u niej pojawiała.

„Łaska” to książka, przez którą przepłynęłam. Uwielbiam historie, gdzie romans między postaciami może budzić kontrowersje i dlatego bohaterowie starają się go długo trzymać w tajemnicy przed znajomymi. Doceniam dynamikę relacji Maggie i Beau oraz emocje, jakie się między nimi pojawiały. To wzajemne zaufanie, które powoli budowali, wyczuwanie i testowanie granic, stopniowe godzenie się ze swoimi pragnieniami, było czymś, co obserwowałam z radością oraz ciekawością. Bardzo polecam wam te serie, a ja już wypatruje kontynuacji.

Dopiero skończyłam czytać 4 część serii „Salacious Players Club”, a już bym chciała zabrać się za 5. Książki Sary Cate mają w sobie coś wyjątkowego. Są zmysłowe, pikantne, zawierają barwne sceny er*tyczne, a równocześnie zachowują klasę i nie nudzą. Nie inaczej było w przypadku „Łaski”. Już od początku byłam zafascynowana relacją Maggie oraz Beau i z przyjemnością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A.E. Murphy to autorka, która rozkochała mnie w swojej twórczości głównie dzięki dwóm częściom serii „Zamarznięte serce”. Gdy dowiedziałam się o kontynuacji losów Nathana i Gwen byłam lekko zdziwiona. Myślałam, że bohaterowie powiedzieli już swoje ostatnie słowo. Okazało sie, że jednak nie. Po „Na zawsze?” sięgnęłam pełna wątpliwości, ale też nadziei, że książka będzie trzymać poziom i zachwyci mnie. Czy tak było? Nie do końca, ale o tym za chwile.

Cieszę się, że Gwen realizowała swoje pasje, a Nathan ją w tym wspierał. Dziewczyna od zawsze uwielbiała gotować, piec i w końcu miała możliwość, aby pracować w jednej z najlepszych restauracji. Było to dla niej nie lada wyzwanie, ale obserwowanie, jak pokonuje trudności i jest szczęśliwa było naprawdę interesujące. Nie mogłam też powstrzymać uśmiechu, gdy tylko widziałam jej interakcje z dziećmi. Widać, że zrobiłaby dla nich wszystko. To, co mi się nie podobało, to jak momentami traktowała Nathana. Rozumiem, że miała do niego żal o pewne rzeczy, ale jednak mogła wykazać się większą wyrozumiałością.

Jeśli chodzi o mężczyznę, to kurczę odniosłam wrażenie, że stracił trochę swoją charyzmę, która była tak wyraźna w poprzednich tomach. I oczywiście cieszę się, że w końcu się otworzył, stał się bardziej rodzinny, potrafił okazywać uczucia, emocje, ale to nie ten sam Nathan, którego pokochałam. I to do jego kreacji mam największy zarzut.

„Na zawsze?” to książka, z którą całkiem przyjemnie spędziłam czas, ale też nie czułabym, że czegoś mi brakuje, gdybym nie poznała dalszym losów Nathana i Gwen. Mimo wszystko mam jakiś sentyment do tych bohaterów.

A.E. Murphy to autorka, która rozkochała mnie w swojej twórczości głównie dzięki dwóm częściom serii „Zamarznięte serce”. Gdy dowiedziałam się o kontynuacji losów Nathana i Gwen byłam lekko zdziwiona. Myślałam, że bohaterowie powiedzieli już swoje ostatnie słowo. Okazało sie, że jednak nie. Po „Na zawsze?” sięgnęłam pełna wątpliwości, ale też nadziei, że książka będzie...

więcej Pokaż mimo to