-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać69
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
Całą recenzję przeczytasz: http://lovefootball.pl/42/items/kopalnia-sztuka-futbolu.html
„Kopalnia” od wydawnictwa o tej samej nazwie to twór tyle osobliwy, co bezprecedensowy na polskim rynku wydawniczym. Oto w erze wymierania druku jako materiału dziennikarskiego zbiera się – w mniemaniu wydawców – gros najlepszych dziennikarzy sportowych kraju. Ta reprezentacja polski w (pisaniu o) piłce nożnej – wspomagana przez zagraniczny zaciąg – zdaniem złożonym walczy z krótkimi hasłami, kwiecistym epitetem z emotikonami, a ponad dwustoma stronami papieru z e-wydaniami. Jednym słowem, głośno krzyczy, że dziennikarstwo nadal ma się dobrze.
Trzeba się z wydawcami zgodzić, że wybrali nazwiska, które wśród tych, dla których podpis pod artykułem jest istotny, „same się sprzedadzą”. Tym samym wydawnictwo kontynuuje swoją dość krótką tradycję stawiania na jakość. Nieciekawe? Oklepane? Komercha? Bubel? Wawrzynowski i Żelazny tego nie wydadzą. Bo i czemu mieliby? To kolejny powód, dla którego po tę książkę sięgać można było w ciemno.
Będąc zaznajomionym z twórczością Panów Okońskiego, Wawrzynowskiego, Żelaznego, Steca, Kuczoka, Szczepłeka czy Czado, doskonale wiedziałem, czego się spodziewać i też to dostałem. Od jednego wciągającą historię, od drugiego dogłębnie przeanalizowany problem/zagadnienie, a od jeszcze trzeciego cząstkę samego siebie (chapeau bas, Panie Kuczok). Podobnie swój tekst skonstruował chociażby wspierający „Kopalnię” swoim piórem – a wcześniej w ogóle mi nieznany – Martin del Palacio Langer, bezkompromisowo mierząc się z futbolową mentalnością Meksykanów.
W niektórych publikacjach moje zmęczone oko męczył za duży odsetek „książki w książce”. Czytało się je tak, jakby każda z nich stanowiła osobny fragment książki, w dodatku ten specjalnie wybrany przez belfra w szkole. Najnudniejszy, z jak największą ilością danych do przyswojenia. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam poznawać historię piłki nożnej, ale mimo wszystko styl Ulricha Hesse (frag. „Tor!” również zawarty jest w „…Sztuce Futbolu”) jest mi dużo bliższy niż ten znany z Operonu. W kilku artykułach było trochę za mało autora w autorskiej pracy lub za dużo historii w historycznym wydarzeniu.
Całą recenzję przeczytasz: http://lovefootball.pl/42/items/kopalnia-sztuka-futbolu.html
„Kopalnia” od wydawnictwa o tej samej nazwie to twór tyle osobliwy, co bezprecedensowy na polskim rynku wydawniczym. Oto w erze wymierania druku jako materiału dziennikarskiego zbiera się – w mniemaniu wydawców – gros najlepszych dziennikarzy sportowych kraju. Ta reprezentacja polski w...
Całość: http://lovefootball.pl/42/items/declan-hill-przekret.html
Korupcja w piłce nożnej to dla Polaków żadna nowość. Po tym jak Fryzjer wyczesał nam przestępczy półświatek w kraju ujawniono już ponad 600 ustawionych spotkań. Declan Hill jest takim naszym Dominikiem Pankiem z budżetem i misją, której twórca bloga Piłkarska Mafia przyznaje, że nie czuje. Misją Hilla nie jest jednak pokazanie, jak źle dzieje się w światowej piłce, a jej uzdrowienie. Jak sam przyznaje, jest to niezwykle ciężkie zadanie, bo stworzenie idealnego przekrętu wcale nie jest takie trudne.
Jeden rozdział, czternaście stron. Tyle dokładnie trzeba przeczytać, by posiąść kompleksową wiedzę na temat tego, jak ustawić mecz i w dodatku, z jakimi wątpliwościami i problemami zmaga się ktoś, kto inicjuje taki proces. Po przeczytaniu 290 kolejnych stron dowiadujemy się jeszcze, że taki proceder zaowocować może w dużą ilość pieniędzy, kobiet, rywali, gróźb karalnych, zamachów bombowych, tajnych spotkań, ukrytych kamer. Tak, w tej książce jest dosłownie wszystko, co wymyślali najlepsi scenarzyści filmów sensacyjnych.
Zgnilizna światowego futbolu, która płynie jego żyłami pod okiem obłudnej i słusznie przez autora wypunktowanej i skrytykowanej FIFY toczy futbol od epicentrum w Azji, gdzie został już zdyskredytowany, przez niższe ligi Europy po… Mistrzostwa Świata? To jest właśnie to, co w „Przekręcie” najbardziej szokuje – istnieje bardzo dużo zidentyfikowanych przez autora i układających się w logiczną całość poszlak wskazujących, że niektóre mecze na Mundialu w 2006 roku mogły być ustawione. I to takie z udziałem wielkiej Brazylii, czy chociażby triumfatorów – Włochów. Nie, po tym, jak już poznacie szczegóły, nie łapcie za telefon z intencją donosu do organów ściągania. Kanadyjskiemu dziennikarzowi udało się przedstawić te rewelacje samemu Seppowi Blatterowi. Jak zareagował? Przekonajcie się sami.
Całość: http://lovefootball.pl/42/items/declan-hill-przekret.html
Korupcja w piłce nożnej to dla Polaków żadna nowość. Po tym jak Fryzjer wyczesał nam przestępczy półświatek w kraju ujawniono już ponad 600 ustawionych spotkań. Declan Hill jest takim naszym Dominikiem Pankiem z budżetem i misją, której twórca bloga Piłkarska Mafia przyznaje, że nie czuje. Misją Hilla nie...
Poruszająca wyobraźnię i miejscami trzymająca w napięciu, choć słabiej napisana, część o Afryce i Bałkanach zderzona z dużo lepszym piórem choć nie tak dobrymi tematami w części drugiej. Wychodzi średnia krajowa, aczkolwiek warto dla samego odświeżenia pamięci o kilku wydarzeniach w niedalekiej przeszłości.
Poruszająca wyobraźnię i miejscami trzymająca w napięciu, choć słabiej napisana, część o Afryce i Bałkanach zderzona z dużo lepszym piórem choć nie tak dobrymi tematami w części drugiej. Wychodzi średnia krajowa, aczkolwiek warto dla samego odświeżenia pamięci o kilku wydarzeniach w niedalekiej przeszłości.
Pokaż mimo to
Przeczytaj całą na: http://lovefootball.pl/42/items/ulrich-hesse-tor.html
Niemiecki futbol kojarzy się dziś z ofensywną, szybką grą. Wychowani w Niemczech zawodnicy są rozchwytywani przez najbogatsze kluby świata, a Bayern Monachium pretenduje do miana najlepszego z europejskiej śmietanki. Nam dodatkowo zachodni sąsiedzi kojarzą się z zaporą nie do przejścia w reprezentacyjnej piłce, przeciwnikiem od lat niepokonanym, którego już dawno powinniśmy byli posłać na deski, a który przysparza nas o kolejne kompleksy. Ulrich Hesse przekonuje jednak, że w starciu z jego rodakami nie mamy się czego wstydzić, bo piłkarze z polskich ziem mieli ogromny udział w budowie jednej z futbolowych potęg Europy.
Zazwyczaj, gdy mówi się o początkach piłki nożnej w jakimś kraju, wspomina się o narodowej gorączce, która opanowała kolejną zafascynowaną nowym, ekscytującym sportem nację. Szczególnie dobrze taka historia sprzedaje się w kontekście tych krajów, gdzie futbol urósł do miana sportu narodowego. „Tor!” przeprowadza nas przez pisane zupełnie inną narracją karty historii. Sto lat temu piłka nożna zza Odry była sportem demonicznym. Nie brakowało głosów, że przywieziony z Anglii przez Walthera Bensemanna nowy sposób na spędzanie wolnego czasu to rzecz „wstrętna, absurdalna, brzydka i zboczona”, a samo kopnięcie piłki przyrównywano do wyrazu pogardy i nienawiści.
Felietonista ESPN nie przywiązuje większej wagi do chronologii, po czym doskonale daje po sobie poznać, że dziennikarstwo nie było dla niego nigdy tylko zawodem. Rozdziały przeplatają się między sobą na osi czasu, co może gubić tych czytelników, którym trudniej się skupić. Taki układ „Tora!” pokazuje jednak, że Hesse ma talent do wyboru, opisu i oceny wydarzeń istotnych i interesujących. Często w publikacjach o tematyce piłkarskiej spotkać się można ze zbyt długimi opisami niektórych wydarzeń, szczególnie meczów. W tej książce tego nie ma. Ba, po objętości jaką te zajmują, można nawet stwierdzić, że autor ceni swoją opinię o danym wydarzeniu wyżej, niż sam jego opis.
Mimo wielu plusów, dzieło Hessego pozostawiło we mnie pewien niedosyt. Angielski „The Guardian” reklamuje je jako „najbardziej zajmującą książkę historyczną jaką kiedykolwiek napisano”. Cóż… może Anglicy w błogiej nieświadomości po prostu czekają na angielskie wydanie „Wielkiego Widzewa”?
Przeczytaj całą na: http://lovefootball.pl/42/items/ulrich-hesse-tor.html
Niemiecki futbol kojarzy się dziś z ofensywną, szybką grą. Wychowani w Niemczech zawodnicy są rozchwytywani przez najbogatsze kluby świata, a Bayern Monachium pretenduje do miana najlepszego z europejskiej śmietanki. Nam dodatkowo zachodni sąsiedzi kojarzą się z zaporą nie do przejścia w...
Krótko:
Bardzo ciekawa, imponująca praca autorów, ale napisana słabym językiem. Dla językowych purystów raczej droga na Golgotę niż przejażdżka rollercoasterem.
Krótko:
Bardzo ciekawa, imponująca praca autorów, ale napisana słabym językiem. Dla językowych purystów raczej droga na Golgotę niż przejażdżka rollercoasterem.
Utarło się, że wzorem autobiografii jest sylwetka Zlatana Ibrahimovicia stworzona przez samego Szweda we współpracy z Davidem Lagencrantzem. Dzieło sygnowane nazwiskiem Philppa Lahma nie jest tak dobrą lekturą, choć nosi znamiona solidnego czytadła. Wiele pomaga fakt, że Niemiec jest niezwykle szczery w przywołanych wspomnieniach. Czasem – szczególnie mimochodem podważając podjęte w przeszłości decyzje arbitrów – dość brutalnie. Na pewno nie przeszkodził też bardzo dobry pomysł zespołu PR-owego/ghostwritera/rodziny/przyjaciół (niepotrzebne skreślić) na ułożenie kluczowych anegdot w swoisty zbiór przykazań dobrego piłkarza.
Kluczowe dla odbioru tego „podręcznika dla profesjonalnego gracza” jest inteligencja najinteligentniejszego zawodnika z jakim miał przyjemność pracować Pep Guardiola. Wydaje mi się, że fakt, że to akurat oczami Lahma patrzymy na przykładową (i przykładną?) karierę jest tutaj nie bez znaczenia. Czy przykładowo Tevez, Walcott czy Wawrzyniak mogliby stanowić autorytet przy wytyczaniu wskazówek dla nadchodzących pokoleń? Wątpię.
Nie dowiecie się ode mnie, „jak zostać piłkarzem”, bo zdradzanie choćby jednego z 16 punktów nie ma sensu bez przeczytania następującego po nim przykładu. Każda z przedstawionych zasad ma bowiem odwzorowanie w życiu reprezentanta Niemiec. Można tylko żałować, że kapitan Bayernu skupia się głównie na ledwie kilku okresach z wieloletniej przecież kariery: „juniorzy, Stuttgart, reprezentacji na ME 2004, MŚ 2006, Bayernie van Gaala i Magatha”. Poziomu językowego autobiografii Lahma nie ma sensu mocno ganić, bo to tzw. „średnia krajowa”, której można się było sięgając po tego typu spodziewać. Nie polecam czytania wstępu redaktora Bayern.Munchen.pl – i zarazem tłumacza tej książki – bo to strata czasu, ale warto przedłużyć przyjemność spędzania czasu z drukiem w ręce o kilka stron dalej, by dowiedzieć się, co ciekawego i składnie napisanego ma dla czytelników Tomasz Lach z Eurosportu.
Utarło się, że wzorem autobiografii jest sylwetka Zlatana Ibrahimovicia stworzona przez samego Szweda we współpracy z Davidem Lagencrantzem. Dzieło sygnowane nazwiskiem Philppa Lahma nie jest tak dobrą lekturą, choć nosi znamiona solidnego czytadła. Wiele pomaga fakt, że Niemiec jest niezwykle szczery w przywołanych wspomnieniach. Czasem – szczególnie mimochodem podważając...
więcej mniej Pokaż mimo to
Całą recenzję znajdziesz na:
http://wslizg.pl/item/ksiazka/luca-caioli-zinedine-zidane-sto-dziesiec-minut-cale-zycie
Rynek sportowych książek wychowuje nas tak, byśmy nie podchodzili do biografii ulubieńców z telewizora zbyt wymagająco. Po przeczytaniu wielu wątpliwej jakości dzieł włosko-hiszpańskiej szkoły (bajkowego) reportażu, w moje ręce trafia w końcu coś, co można pochwalić. Zdaje się więc, że opis sylwetki, który można przemyśleć pod względem i na której temat zgromadzić łatwo jest całościowy materiał z racji tego, że osoba ta skończyła już karierę, daje dużą przewagę nad biografiami aktualnych gwiazd.
Świetnym motywem przewodnim, pod który autor porządkuje całą opowieść jest tytułowe 110 minut finałowego spotkania Mistrzostw Świata w Niemczech. Zaczynamy więc od zerowej minuty i idąc przez dziewiątą, dwudziestą trzecią, dziewięćdziesiątą dziewiątą i w końcu sto trzecią, przechodzimy przez życie Zidane’a ścieżką finalnego momentu jego kariery. Najważniejsze w tym jest to, że włoski dziennikarz odrzucił pomysł biograficznego uporządkowania życia gwiazdy europejskich boisk. Nie ma nic gorszego niż meczowa relacja od pierwszej do ostatniej minuty czy biografia od narodzin do (futbolowej) śmierci.
Dobrym pomysłem było także poświęcenie niektórych rozdziałów na wywiady z osobami, które oceniają przywołany przez autora okres życia Francuza. Poznajemy więc zdanie szkoleniowca reprezentacji Hiszpanii, Vincente del Bosque, Philippe’a Parreno, autora filmu o Zidanie czy Jorge Valdano. Z drugiej strony, w moim odczuciu Caioli zabrnął w swoim pomyśle za daleko i pozwolił na polityczną agitację lidera socjalistów na łamach własnego dzieła. W moim mniemaniu, mieszanie piłki z polityką jest złym pomysłem, szczególnie, gdy nie jest konieczne.
Całą recenzję znajdziesz na:
http://wslizg.pl/item/ksiazka/luca-caioli-zinedine-zidane-sto-dziesiec-minut-cale-zycie
Rynek sportowych książek wychowuje nas tak, byśmy nie podchodzili do biografii ulubieńców z telewizora zbyt wymagająco. Po przeczytaniu wielu wątpliwej jakości dzieł włosko-hiszpańskiej szkoły (bajkowego) reportażu, w moje ręce trafia w końcu coś, co można...
To jedna z niewielu książek, której rekomendacje kolegów z branży rzeczywiście są wiarygodne. Ma więc rację Bogusław Kukuć mówiąc, że jest „to lektura obowiązkowa każdego sympatyka łódzkiego zespołu”, ale też „kawał historii polskiej piłki w jej najlepszym wydaniu”, jak zauważa Piotr Dobrowolski.
Najbardziej interesująca jest w całej historii postać Zbigniewa Bońka. Prawie połowa książki skupiona jest wokół jednego z najlepszych polskich piłkarzy, zupełnie tak jak Wielki Widzew. Na szczęście reporterska klasa autora pozwala ocenić mu prezesa PZPN subiektywnie, ale już przedstawić na tyle obiektywnie, na ile można. Na kartkach jawi nam się więc ówczesna gwiazda polskich boisk, ale pomiędzy stronami wyłania się jej drugie, dużo twardsze i bardziej „łódzkie” oblicze. Charakter, który członkowie tej drużyny dzielili, który ją spajał i wreszcie uczynił wielką.
Jednak tego, co w dziele Marka Wawrzynowskiego jest najlepsze, nie widać na pierwszy rzut oka. Kunszt Wawrzynowskiego objawia się już we wstępie do reportażu. Autor w pierwszym akapicie daje nam do zrozumienia, że nie będzie się z historią Wielkiego Widzewa zbytnio pieścił, nie ma zamiaru nikogo wybielać. W dalszym ciągu uwidacznia się on, gdy dziennikarz inteligentnie wplata wątki poboczne w opowieść, jakby dekorując gotowe już danie. Na koniec dobitnie przypomina nam o sobie w pierwszej części zakończenia i spokojnie wybrzmiewa aż do ostatniej, trzysta dziewiątej strony.
Dziennikarzowi Przeglądu Sportowego należą się wyrazy uznania (podziękowania?) za to, że w dobie tweetów, smsów i statusów na „fejsie”, do opisywania rzeczywistości posługuje się zdaniami złożonymi. Co prawda, redaktor dopuścił się paru dziwnych karłów zdaniowych, ale jest ich tyle, że w obliczu jego odwagi stylistycznej bledną. Autor pokazuje tym samym, że zdania o objętości dwóch czy trzech wersów można czytać z równą łatwością, co pięć wyrażeń zmieszczonych na tej samej przestrzeni. A ile więcej z tego przyjemności!
To jedna z niewielu książek, której rekomendacje kolegów z branży rzeczywiście są wiarygodne. Ma więc rację Bogusław Kukuć mówiąc, że jest „to lektura obowiązkowa każdego sympatyka łódzkiego zespołu”, ale też „kawał historii polskiej piłki w jej najlepszym wydaniu”, jak zauważa Piotr Dobrowolski.
Najbardziej interesująca jest w całej historii postać Zbigniewa Bońka....
Jak napisać prawie 170 stron, ale nic nie napisać, zeby tylko napisać. Tak bym to ujął.
Dudek bez watpienia ma za sobą godną pozazdroszczenia karierę, ale prawi tutaj banaly i tylko ktoś oderwany pd rzeczywistości może uznać lekture za jakkolwiek pomocną.
Ponadto, jeszcze nie widziałem książki napomopwanej zupełnie jak bulka z Biedronki. Duza czcionka, mnostwo miejsca miedzy akapitami, zdjecia zupelnie niepotrzebne i miejscami zbedne (choc sam zabieg ciekawy), wycinki prasowe.
Przeczytac mozna (dwa wieczory i za nami), ale nie trzeba.
Jak napisać prawie 170 stron, ale nic nie napisać, zeby tylko napisać. Tak bym to ujął.
więcej Pokaż mimo toDudek bez watpienia ma za sobą godną pozazdroszczenia karierę, ale prawi tutaj banaly i tylko ktoś oderwany pd rzeczywistości może uznać lekture za jakkolwiek pomocną.
Ponadto, jeszcze nie widziałem książki napomopwanej zupełnie jak bulka z Biedronki. Duza czcionka, mnostwo...