Biblioteczka
2016-02-13
2016-02-18
2015-12-21
2015-12-26
2015-12-27
Przypomnij sobie swoje ulubione morderstwa z kryminałów. Jakie one będą? Czy ich sprawcą będzie głęboko zaburzona fanka Annie Wilkes z Misery? Wykwintny acz mrożący krew w żyłach kanibalizm dr. Lectera? A może skusisz się raczej na starego dobrego Kubę Rozpruwacza i wilgotne, brudne, słabo oświetlone uliczki XIX wiecznego Londynu?
Powróć pamięcią do tej jednej, wybranej sceny, która zrobiła na Tobie największe wrażenie. Przypomnij sobie wszystkie kolory miejsca zbrodni, jego intensywność. Spróbuj poczuć obrzydliwy zapach, woskowy kolor skóry denata, brunatność zaschniętej krwi, a także dźwięki i zapachy otoczenia, w którym dokonano morderstwa. Przypomnij sobie, kim była ofiara lub ofiary. Doświadcz wielkiego zaskoczenia organów ścigania i bezsilności wobec śmierci, której nikt nie zdołał zapobiec.
Masz?
A teraz wyobraź sobie, że o tej właśnie zbrodni czytasz w jutrzejszej gazecie codziennej. Na pierwszej stronie wielkimi literami napis „Makabryczne odkrycie policji”. A poniżej opis, który powoduje, że stają Ci włosy na karku. Bo wiesz już, że skądś ją znasz.
W obliczu takiej sytuacji staje inspektor paryskiej policji Camille Verhoeven. Inteligentny, stanowczy, borykający się całe życie z uprzedzeniami i trudnościami wynikającymi z niskiego wzrostu. Główny bohater powieści Lemaitre trafia na niezwykłą sprawę. Bestialskie podwójne morderstwo, które rozpracowuje wraz ze swoim zespołem okazuje się być hołdem złożonym klasykom kryminałów. Morderca – miłośnik tego gatunku z niezwykłym pietyzmem i laboratoryjną wręcz dokładnością przekuwa w rzeczywistość pierwowzory takie jak Czarna Dalia, Roseanna czy American Psycho. Jego dziełem życia jest tytułowa koronkowa robota – kunsztowne oddanie czci mordercom z kanonu powieści kryminalnych.
Verhoeven nie ma wiele czasu. Z jednej strony w domu czeka na niego ciężarna żona Irene, potrzebująca obecności męża. Z drugiej strony naciski ze strony przełożonych, prasy nadają całemu postępowaniu nerwowej atmosfery. Cóż, w końcu zbrodnia jak zbrodnia, ale nie taka! Nie tak okrutna, nie tak dopracowana, wreszcie – nie owinięta w całun chorej misji, której morderca podporządkowuje swoje działania. Kryminały to niezwykle popularny gatunek, a nawet, jeśli pod uwagę weźmie się wyłącznie klasykę tytułów są tysiące. Jak w szybkim czasie znaleźć te, którymi morderca już się zainspirował? Jak znaleźć te, które zechce odwzorować w najbliższej przyszłości?
[http://wstawtytul.com/recenzje/koronkowa-robota/]
Przypomnij sobie swoje ulubione morderstwa z kryminałów. Jakie one będą? Czy ich sprawcą będzie głęboko zaburzona fanka Annie Wilkes z Misery? Wykwintny acz mrożący krew w żyłach kanibalizm dr. Lectera? A może skusisz się raczej na starego dobrego Kubę Rozpruwacza i wilgotne, brudne, słabo oświetlone uliczki XIX wiecznego Londynu?
Powróć pamięcią do tej jednej, wybranej...
W XIX wieku niemiecki filozof Fryderyk Nietzche odważnie stwierdza, że Bóg umarł. Jego przekonanie wesprze wiek XX, pełny totalitaryzmów, naznaczony niezrozumiałą eksplozją śmierci. Ogłuszony złem człowiek z jednej strony odrzuci niesprawdzającego się boga, z drugiej – wciąż będzie poszukiwał odpowiedzi na swoje pytania, czegoś większego niż on. Dającego szansę, nadzieję, oferującego słuszną drogę. Będzie szukał systemu nie popadającego w doktrynalność. Raczej wykorzystującego niż deprecjonującego osiągnięcia nauki. Systemu, który stawia na świat rozwoju i szczęścia, świat oczyszczony z wojen, chorób.
Prawdziwej drogi do wyzwolenia.
"Będziesz miłował Pana Boga swego całą swoją duszą…"
W takich właśnie okolicznościach – kryzysu, poszukiwania nowej drogi na scenie pojawia się L.Ron Hubbard. Niezwykle płodny pisarz science-fiction, żołnierz, niepoprawny konfabulant. Geniusz i hochsztapler, osoba charyzmatyczna i jednocześnie zagubiona. Zachłanny, żądny władzy egocentryk posiadający niezwykłą zdolność manipulowania innymi. Przez większą część swojego życia Hubbard kreował własną przeszłość, to ubarwiając, to całkowicie zmyślając przeróżne jej epizody. Robił wrażenie na nowo poznanych ludziach, uwodził liczne kobiety, popełniał bigamię, pogrążał się w mrocznych odmętach swojej psychiki. Gdyby na tym poprzestał, stałby się prawdopodobnie tylko jednym z wielu nie do końca docenionych pisarzy, człowiekiem moralnie słabym, o zaburzonej osobowości, pozbawionym rodziny i przyjaciół. Jednakże Hubbard zawsze poszukiwał sposobu na to, by zapisać się w annałach historii. Pragnął stworzyć coś większego, niż fikcję literacką. Marzyło mu się dzieło tak doniosłe społecznie, że istniałby w nim już na zawsze, pamiętany, znany i podziwiany w przeróżnych zakątkach świata. Dzieło, które nie tylko przyniosłoby mu nieśmiertelność, ale także gros doczesnych korzyści, oddanie tysięcy wiernych mu ludzi i pozycję nadczłowieka.
[http://wstawtytul.com/recenzje/droga-do-wyzwolenia/]
W XIX wieku niemiecki filozof Fryderyk Nietzche odważnie stwierdza, że Bóg umarł. Jego przekonanie wesprze wiek XX, pełny totalitaryzmów, naznaczony niezrozumiałą eksplozją śmierci. Ogłuszony złem człowiek z jednej strony odrzuci niesprawdzającego się boga, z drugiej – wciąż będzie poszukiwał odpowiedzi na swoje pytania, czegoś większego niż on. Dającego szansę, nadzieję,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-01
Zdaje się, że kryminały mają się na polskim rynku wydawniczym co najmniej dobrze. Po wysypie autorów skandynawskich, coraz częściej na półkach spotkamy Niemców (jak recenzowana już przeze mnie Nele Neuhaus), Francuzów, dobrze mają się też Rosjanie czy Amerykanie. Mamy też oczywiście naszych rewelacyjnych przedstawicieli gatunku – dopiero co Krajewski wydał kolejną książkę a „Pochłaniacz” Bondy można śmiało typować na tegoroczny hit książkowy.
Kto jeszcze? Nie samym kontynentem kryminał stoi. Wyspiarze trzymają się mocno, wypuszczając w ramiona spragnionych widzów takie perełki, jak np. Sherlock a w ramiona wiecznie nienasyconych czytelników kryminały takie jak Wzorzec Zbrodni. Sherlock podbija serca, jak sprawa ma się w przypadku Wzorca Zbrodni?
Warren Ellis, autor Wzorca Zbrodni jest chyba najbardziej znany z tworzonych przez siebie komiksów. To właśnie dzięki jego pomysłom John Malkovich mógł biegać ze świnią w komedio-kryminale RED. Ellis postanowił jednak nie poprzestać na komiksach i zabrał się za prozę. Wynikiem jego prób (już drugim zresztą) jest właśnie kryminał, który dostałam w łapki dzięki uprzejmości Wydawnictwa SQN. Przyznam, że moment, kiedy do mnie dojechał i gdy zabrałam się za czytanie był jednym z bardziej wariackich okresów ostatnio, uwieńczonym zwariowanym wydarzeniem stulecia, po którym przyszło coś jeszcze bardziej szalonego, czyli życie codzienne. Rollecoaster? Bardzo proszę, wtedy kryminalne zagadki do rozwiązania smakują najlepiej!
Jest on, on i ono. On numer jeden to Jim Rosato. Sympatyczny, lubiany przez współpracowników policjant dystryktu pierwszego, trwający w dość ognistym małżeństwie. On numer dwa to John Tallow. Wycofany, znudzony i zmęczony. Te same spodnie i marynarka, w lodówce szaleje pleśń lub milcząca pustka a tył samochodu zawalony jest książkami, płytami i stertą papierów.
Ono, czyli miasto. Nowy Jork, który nigdy nie śpi. Poprzecinane plątaniną niewidzialnych zależności, oplecione sznurkami tak służb, jak i przestępców, bohater przez duże „B”, dość kapryśny i nieprzewidywalny. Taki, z którym jednak trzeba się liczyć.
Początek to „dzień jak co dzień” nowojorskiej policji. Jakiś szaleniec biega nago po klatce schodowej i wymachuje bronią (no, zważywszy na zakaz posiadania broni w tym mieście – nie jest to już znowu takie zwyczajne). Nasza para jedzie na miejsce zdarzenia. Nagle z dwójki ostaje się jeden, patrząc w zwolnionym tempie szoku, jak mózg Jima Rosato wystrzeliwuje przez dziurę wylotową i z plaskiem uderza o ścianę. 1-0 dla złośliwego Miasta. Pierwsza próba solidnie spieprzonego dnia zaliczona. John usuwa golasa – dzień pieprzy się jeszcze bardziej. A kiedy okazuje się, że w jednym z mieszkań – przypadkowo przez Tallowa odkrytym – znajduje się cały arsenał broni – sytuacja staje się nie do zniesienia.
Martwy partner i kilkadziesiąt metrów kwadratowych zawalonych bronią to pierwszy stopień do piekła, które otwiera się szeroko dla Johna Tallowa. Drugim stopniem będzie furia jego porucznik, gdy okaże się, że z każdej, dosłownie każdej broni znalezionej w mieszkaniu kogoś zamordowano. A to oznacza, że Tallow przypadkowo pootwierał nowojorskiej policji sprawy ponad dwustu niewyjaśnionych dotąd zbrodni. I zostaje z tym całkowicie sam.
No, może nie do końca. Wkrótce z pomocą przychodzi mu dwójka szalonych naukowców oraz własny, osobisty umysł, który zaczyna powoli się rozkręcać i pracować na pełnych obrotach, robiąc z Tallowa nie poruszaną wyłącznie siłą woli pacynkę, a pełnokrwistego policjanta. W samotności przeszkadza mu też czający się na obrzeżach Łowca, który pragnie zwrotu swoich drogocennych, zbieranych przez dwadzieścia lat trofeów i łaknie krwi tych, którzy go tych skarbów pozbawili.
Kiedy myślę: „Wzorzec Zbrodni”, przychodzi mi do głowy lokomotywa z wiersza Tuwima. Początkowo porusza się bardzo powoli, sapiąc głośnio, jak ucząc się, w jaki sposób nabrać impetu. Kiedy jej się to udaje – zaczyna rozwijać prędkość i koniec końców nie przypomina już tłustej, ociężałej maszyny a sprawny, smukły, nowoczesny pojazd, który sprawnie przenosi czytelnika przez kolejne meandry zagadki.
Tajemnica Łowcy trzyma w napięciu, pomysł z bronią to nie tylko realizacja mokrego snu balistyka, ale naprawdę ciekawy wątek, zaś wyścig zbrojeń pomiędzy nim a Tallowem (gdzie ten drugi uzbrojony jest głównie w swoją dwójkę zwariowanych techników kryminalistyki-naukowców i działający instynkt policjanta) przykuwa uwagę, to trzeba przyznać.
Jest tu też jednak trochę dziegciu. Dla mnie wczucie się w opowiadaną przez Ellisa historię zajęło więcej czasu, niż w przypadku innych kryminałów. Rozkręcałam się tak samo, jak sama powieść – powoli, trochę w bólach. Nie mogę jednak do końca obiektywnie stwierdzić, czy więcej w tym winy samej książki, czy specyficznego czasu, w którym się za nią zabrałam – tutaj zdanie musisz wyrobić sobie samodzielnie, zabierając się za książkę.
Nie da się też nie zauważyć, że w przypadku większości elementów nasuwa się myśl „ale to już było”. Był już mocno wycofany społecznie policjant, ten fajniejszy glina, który ginie na samym początku, tajemniczy seryjny morderca, pomocnicy w postaci zakręconych speców od techniki czy kłody pod nogi ze strony szefostwa. Z drugiej strony – czy nie jest przypadkiem tak, że w tej działce naprawdę trudno jest wymyślić coś tak awangardowego, że aż pionierskiego? I czy świeżość pomysłu z bronią i jej dystynktywnymi cechami, które naprowadzają na mordercę niweluje – czy może nawet przebija – krytyczne uwagi o wtórności?
To, co mnie się spodobało we Wzorcu Zbrodni, a co zaczęłam doceniać tak naprawdę dopiero po skończonej lekturze, to odwzorowanie ciężkiej pracy policjanta w mieście, które nigdy nie śpi. Tu nie ma miejsca na pięknych chłopców w garniturach, ze słuchawką w uchu i plakietką FBI w ręce. Tu jest ulica. Ulica obciążona taką ilością brudu tworzonego przez człowieka, ociekająca dramatami w takiej ilości, że wszystko to zmienia się w śmierdzący rynsztok, potok, który nie sposób zatrzymać. Taki, który najlepiej ominąć. Każde jedno przestępstwo to jak fałszujący głos w tysiącach sobie podobnych, wyjących, jęczących, które wszyscy najchętniej zamknęliby w wyciszającym pudełku, by zostawić je na półce i pójść w cholerę do domu.
Otwarcie ogromnej liczby spraw nikogo nie cieszy. Jest wyłącznie wrzodem na dupie, dostawcą papierologii, statystyką, którą trzeba będzie potem opisać, wrzucić w raporty, porządnie przyklepać. To rodzaj nieuchronnego kosztu, który trzeba ponieść, żeby rozwiązać pozostałą hordę przestępstw. Hordę, którą i tak wszyscy są wystarczająco zmęczeni.
Miasto jest tu elementem kluczowym. I dla Johna Tallowa, i dla Łowcy. Dla jego ofiar. Dla wilków z Wall Street, operujących milionami. Dla ogromnej rzeszy mniej lub bardziej niewidocznych ludzi, którzy ze swoimi dramatami dzwonią na policję. Dla setek policjantów uwijających się jak mrówki, jedzących niezdrowo zawsze w tych samych barach. Dla Jima Rosato, którego drobinki mózgu pokryte krwią utkwiły gdzieś w wyszczerbieniach ściany.
Warto dać „Wzorcowi zbrodni” szansę. Chociażby dlatego, by sprawdzić (i dać mi potem znać koniecznie!) czy dla Ciebie lokomotywa też powoli nabierała prędkości, czy to może po prostu „okoliczności stworzyły krytyka. By osobiście zobaczyć, jak się rozwiązuje historia największej odkrywki broni. I żeby zobaczyć Nowy Jork, który nigdy nie śpi.
Podziękowania za egzemplarz recenzencki fruną do Wydawnictwa SQN
Zdaje się, że kryminały mają się na polskim rynku wydawniczym co najmniej dobrze. Po wysypie autorów skandynawskich, coraz częściej na półkach spotkamy Niemców (jak recenzowana już przeze mnie Nele Neuhaus), Francuzów, dobrze mają się też Rosjanie czy Amerykanie. Mamy też oczywiście naszych rewelacyjnych przedstawicieli gatunku – dopiero co Krajewski wydał kolejną książkę a...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-07
Są takie reportaże, które sprawiają, że łapiesz się za głowę. Pełny zadziwienia, niedowierzania, mrużysz oczy bo trudno Ci uwierzyć, że coś takiego może mieć miejsce. Wysilasz cały swój umysł tylko po to, by spróbować w jakikolwiek sposób ogarnąć prezentowaną przez autora rzeczywistość. Czasem się nie udaje.
Są takie reportaże, które sprawiają, że łapiesz się za serce. To te teksty, które okrutnie, bezwstydnie uderzają w to wszystko, co jest dla Ciebie drogie. Orientujesz się że bezwiednie nerwowo zaciskasz ręce, że wilgotnieją Ci oczy a zęby zaczynają nieprzyjemnie o siebie trzeć. Z jednej strony żałujesz, że masz w sobie coś takiego jak empatię. Bo gdybyś nie miał, to nie siedziałbyś teraz jak kołek, bezsilny i rozżalony, wściekła i smutna bo po tej stronie książki nie możesz zrobić nic, by wspomóc bohaterów.
Z drugiej strony cieszysz się, że masz tę empatię. Bo lektura jest jak podszczypywanie, utwierdza Cię w przekonaniu, że wciąż jesteś człowiekiem.
Są takie reportaże, które sprawiają, że łapiesz się za głowę, za serce i jednocześnie za żołądek, bo od ogromu emocji dostajesz mdłości. Gdzie „jak to możliwe” splata się tak ciasno z „jakie to okropne”, że obrzydliwa gula staje Ci w gardle i nijak nie potrafisz jej przełknąć. Do tej pory znałam to z reportaży o krajach ZSRR, o II wojnie światowej, o ludobójstwach w Korei Północnej, na Bałkanach i w Afryce. Do tej pory znalałm to z reportaży pisanych w czasie przeszłym.
Teraz przeczytałam Detroit Sekcja zwłok Ameryki Charliego LeDuffa i martwe miasto wniknęło we mnie niespodziewanie głęboko. Nie jestem pewna, czy zdołam je wyrwać i czy tak naprawdę tego chcę.
LeDuff był dziennikarzem New York Timesa. Odszedł, bo pisał o luzerach. Luzerzy nie są dobrze widziani, nie w kraju mlekiem i miodem płynącym, w kraju nieograniczonych możliwość, wielkich pieniędzy i otwartych drzwi. Nie w kraju demokracji i przedsiębiorczości. Porzucając pracę w Time’sie LeDuff wraca na stare śmieci, do miasta swego pochodzenia – Detroit. Dawnej perły w przemysłowej koronie Ameryki już nie ma. Dziś Detroit jest miastem, w którym luzer to najłagodniejsze określenie dla mieszkańców dziewięciu kręgów tego piekła. Le Duff sięga po Detroit – papierek lakmusowy kondycji współczesnej Ameryki.
więcej na http://wstawtytul.com/recenzje/recenzja-detroit/
Są takie reportaże, które sprawiają, że łapiesz się za głowę. Pełny zadziwienia, niedowierzania, mrużysz oczy bo trudno Ci uwierzyć, że coś takiego może mieć miejsce. Wysilasz cały swój umysł tylko po to, by spróbować w jakikolwiek sposób ogarnąć prezentowaną przez autora rzeczywistość. Czasem się nie udaje.
Są takie reportaże, które sprawiają, że łapiesz się za serce. To...
2014-05-06
Recenzowanie klasyki nie jest wbrew pozorom takie łatwe.
Jaki bowiem klucz zastosować? Podług jakich kryteriów oceniać język, kwiecisty i pełny nieużywanych już konstrukcji? Jak opiniować fabułę, kiedy toczy się ona spokojnym, obyczajowym rytmem, wypełniona konwenansami i natchniona myślą epoki? Co sądzić o bohaterach, którzy poddani moralności swoich czasów powściągają charaktery, by pełnie swych osobowości ukazywać głównie w monologach wewnętrznych i tych małych, krótkich skrawkach, w których spotykają się z innymi postaciami?
Jak ocenić Profesora Charlotte Bronte, jej pierwszą, odrzucaną początkowo książkę, która podobała mi się i nie podobała jednocześnie?
http://wstawtytul.com/recenzje/profesor-charlotte-bronte-recenzja/
Recenzowanie klasyki nie jest wbrew pozorom takie łatwe.
Jaki bowiem klucz zastosować? Podług jakich kryteriów oceniać język, kwiecisty i pełny nieużywanych już konstrukcji? Jak opiniować fabułę, kiedy toczy się ona spokojnym, obyczajowym rytmem, wypełniona konwenansami i natchniona myślą epoki? Co sądzić o bohaterach, którzy poddani moralności swoich czasów powściągają...
2014-07-12
Prawda Was Wyzwoli
Kilka rzeczy, które musimy sobie wyjaśnić na samym początku.
Nie czytam Książkowej Serii XXI wieku, to jest Gry o Tron, więc zagryzanie palców w oczekiwanie na kolejny tom, który ma się pojawić w nieokreślonej bliżej przyszłości jest mi obce.
Ostatnio na kontynuację z zapartym tchem czekałam, gdy wychodził Harry Potter. Uznajcie więc, że było to dawno.
Do czasu. Do czasu, aż w moje ręce wpadł Przegląd Końca Świata. Najpierw Feed, później Deadline a wreszcie wyczekany, wychuchany, wyproszony i wydzwoniony (tak, nagabywałam Wydawnictwo SQN telefonami z pytaniem o datę publikacji. Nie, nie wstydzę się tego) Blackout.
Szczerze? Kiedy pierwszy tom kończy się totalną bombą, a drugi zostawia czytelnika ze szczęką spoczywającą na podłodze a jedyne sensowne pytanie to: Co to ma, kurna, znaczyć? JAK TO?! Trzeci tom musi dać z siebie naprawdę dużo, by przeskoczyć swoich poprzedników. Poza tym, jako że Blackout jest zwieńczeniem trylogii, oczekiwałam porządnej dawki soczystej prozy i intrygi, do której przyzwyczaiła mnie już Mira Grant.
Zaprawdę, powiadam Wam, nie zawiodłam się.
Shaun i ekipa Przeglądu Końca Świata próbuje rozwikłać zagadkę, kto nastaje na ich życie oraz jak bardzo nasza ulubiona organizacja – Centrum Zwalczania i Kontroli Chorób – narozrabiała. Jak to się stało, że z grupki dziennikarzy relacjonujących kampanię prezydencką zamienili się w uciekinierów, persony non grata, ze śmiercią depczącą im po piętach, ze zgliszczami i pożogą pojawiającą się wszędzie tam, gdzie oni. Shaun balansuje niebezpiecznie pomiędzy zupełnym popadnięciem w szaleństwo i wciąż nie może się zdecydować, czy woli pozostać w bezpiecznym świecie obłędu, kuszącym tym, co dla niego najdroższe, czy kolejny dzień zawalczyć o Prawdę.
Tymczasem w jednym z obrzydliwie białych i sterylnych laboratoriów budzi się aberracja biologiczna, która nigdy nie powinna powstać. A jednak istnieje. Zaś fakt, że zapłacono za nią ogromne ilości pieniędzy sugeruje, że ktoś szykuje naprawdę potężny przekręt…
Blackoutu się nie czyta. Przez Blackout się biegnie. Biegnie się tak, jakby za Tobą biegło stado całkiem świeżych zombie, marzących o kawałku mięska z Twojego udka. Biegnie się, z nadzieją, że na kolejnej stronie znajdzie się schronienie. A tam jeszcze więcej zagadek, jeszcze więcej znaków zapytania. Szybkie spojrzenie w kierunku tej grupy straceńców, z którą biegniesz. Ktoś pada i już nie wstaje. Biegniecie dalej. Na przekór wszystkiemu, żeby odkryć prawdę. Nawet jeśli was to zabije. Nawet, jeśli nie uda się przetrwać. Wiecie przecież, że musisz poznać prawdę. Musisz znać rozwiązanie zagadki, poznać tajemnicę, która dotychczas zaciskała gardło. Nie wolno Ci zaprzestać biegu, odłożyć go na później. Prawda nie poczeka. Powstańcie, póki możecie.
Blackout, podobnie jak jego poprzednicy, jest koktajlem perfekcyjnym. Nie dość, że pożywnym, to jeszcze do tego smakowicie przygotowanym. Serwuje czytelnikowi doskonałe wyważenie elementów humorystycznych, przerażających, sensacyjnych i wzruszających. To, co uwielbiam w prozie Miry Grant, to wiarygodnie skonstruowani bohaterowie. Prawdziwi aż do bólu, ludzcy nawet w obliczu walącego się na głowę wszechświata. Relacje, które nawiązują, mogą być krótkie, ale intensywne – bo takie też są czasy, w których żyją. Ekipa „Przeglądu Końca Świata” jest zwyczajnie ludzka. Kocha, cierpi, śmieje się, boi. Oni nie uciekają w nierzeczywisty heroizm, próbują – każdy na swój sposób – poradzić sobie z rzeczywistością, nawet jeśli ta ich zwyczajnie przerasta. Ktoś ucieka w szaleństwo, ktoś inny bije rekordy w strzelaniu do zombie, a kolejny szuka ukojenia w pisaniu opowiadań. Która droga jest właściwa a która nie? Jak można mówić o tym, gdy wokół szaleje apokalipsa zombie a to, co najdroższe, może zniknąć w przeciągu sekund?
Rozwikłanie zagadek przynosi słodko-gorzki smak, bo droga nie szczędziła kłód pod nogi, a opłatę liczyła w ludzkich życiach. Zakończenie historii niezwykłego rodzeństwa, których historia przerodziła się w pełnokrwisty thriller polityczny udziela wielu odpowiedzi ale i zostawia czytelnika z wcale nie takimi prostymi pytaniami.
I to jest właśnie to, co w Przeglądzie Końca Świata: Blackout lubię najbardziej. Niejednoznaczność? Dylemat? Być może. Mira Grant ustami i działaniami swoich bohaterów trochę daje odpowiedź, zostawiając przy tym czytelnikowi sporo miejsca na własne przemyślenia. Niezwykłość całego cyklu Przegląd Końca Świata, a w szczególności Blackoutu polega na tym, że w śmieszno-strasznej historii świata pełnego zombie zadaje trzeźwe, niekiedy niewygodne pytania o kondycję współczesnego świata. Nawet, jeśli on sam nie zmaga się w tym momencie z plagą nieumarłych. Nie możemy, ba, nie wolno nam przymknąć oczu i nie słyszeć tych pytań. Jakie są granice procedur medycznych? Gdzie przebiega granica, której ludziom przekroczyć nie wolno? Czy nauka zawsze służy ludzkości tak jak powinna? A może wybiera innych mocodawców? Jakie powinny być relacje pomiędzy ludźmi mediów a ludźmi polityki? Wobec kogo dziennikarze mają większe zobowiązania: czy wobec czytelników czy może polityków próbujących utrzymać świat w pewnych ryzach? Czy wszystkie informacje powinny być podane do wiadomości publicznej? Czy wartość prawdy usprawiedliwia ponoszone koszty, liczone również w niepowtarzalnych, ludzkich życiach? Jeśli warunkiem przetrwania jest istnienie w świetle reflektorów, to jak wiele wolno nam sprzedać? Do jakiego etapu więzi w rodzinie są prawdziwe, a kiedy stają się zbieraniną wystudiowanych póz, nagranych odpowiednio rozmów i zimnego spojrzenia kontrastującego z wyćwiczonym uśmiechem?
Jak bardzo decydenci nas oszukują i zatajają przed obywatelami istotne informacje? Czy i my powinniśmy zagrzewać się do walki o dostęp do prawdy? Czy i my powinniśmy krzyknąć do siebie: powstańcie, póki możecie?
Ile jesteś w stanie oddać, by odzyskać to, co dla Ciebie najcenniejsze?
Przegląd Końca Świata Blackout nie tylko nie zawiódł moich oczekiwań. Spełnił je w stu procentach, a przez nienarzucające się, a jednak zmuszające do zastanowienia pytania uplasował siebie i całą trylogię na liście moich ulubionych książek. Chapeau bas, Miro Grant. Historia opisania przez Ciebie miała swój zatrważający początek w 2014 roku, gdy Kellis-Amberlee zaczął przywracać zmarłych do życia. Mam nadzieję, że Twoja wizja się nie spełni. Bo jak zawsze, najlepsze i najgorsze co może się w czasie apokalipsy przytrafić, to drugi człowiek.
Prawda Was Wyzwoli
Kilka rzeczy, które musimy sobie wyjaśnić na samym początku.
Nie czytam Książkowej Serii XXI wieku, to jest Gry o Tron, więc zagryzanie palców w oczekiwanie na kolejny tom, który ma się pojawić w nieokreślonej bliżej przyszłości jest mi obce.
Ostatnio na kontynuację z zapartym tchem czekałam, gdy wychodził Harry Potter. Uznajcie więc, że było to...
2014-06-23
Wyraża więcej, niż tysiąc słów...
Co? Tym razem nie słynna kokosowa pralinka, a mina Maćka, kiedy zobaczył, co tym razem zabieram do kasy w księgarni. Przedłużająca się cisza a po niej wymowne, lekko przeciągnięte pytanie:
Aniu...[pełna napięcia muzyka, za chwilę zamordują Joffrey'a] czy możesz mi powiedzieć, dlaczego kupiłaś książkę o penisach?
A co ja miałam niby powiedzieć? Że zauroczyła mnie kanarkowa okładka? Że uwielbiam absurdalne książki o równie absurdalnej tematyce (mówienie swojemu mężczyźnie, że uważam penisy za absurdalne zdaje się nie być najlepszym pomysłem)? Że "Boskie przyrodzenie" doskonale eksploruje moją potrzebę książki trochę kulturoznawczej, historycznej, trochę medycznej i religijnej, z literackim smaczkiem i seksualnym pieprzykiem?
Że przy tej recenzji słowa naprawdę mogą zyskiwać niefortunne znaczenia?
Dawno, dawno temu...
Czy wiesz, jaka była moja główna zagwozdka czasów gimnazjalnych? Oczywiście oprócz klasycznego "czy moje życie ma sens", "jak prześlizgnąć się przez fizykę nie objawiając pustostanu umysłowego" oraz "jak dostać literackiego nobla za opowiadania fanowskie do Harry'ego Potter'a".
Otóż zastanawiałam się - i na dobrą sprawę zastanawiam do tej pory:
O co chodzi z facetami i ich penisami?
http://wstawtytul.com/recenzje/boskie-przyrodzenie/
Wyraża więcej, niż tysiąc słów...
Co? Tym razem nie słynna kokosowa pralinka, a mina Maćka, kiedy zobaczył, co tym razem zabieram do kasy w księgarni. Przedłużająca się cisza a po niej wymowne, lekko przeciągnięte pytanie:
Aniu...[pełna napięcia muzyka, za chwilę zamordują Joffrey'a] czy możesz mi powiedzieć, dlaczego kupiłaś książkę o penisach?
A co ja miałam niby...
2014-05-13
Największe marzenie człowieka? Kreacja ex nihilo. Nic tak nie zbliża do Stwórcy, nic tak nie uzurpuje jego miejsca jak stworzenie czegoś z pustki. Wyciągnięcie z otchłani ku świetle, ku życiu, ku istnieniu.
Poród zdaje mi się być trochę zbliżonym doświadczeniem. Taką sytuacją graniczną, gdzieś z przełomu śmierci i życia, gdzie nagle z ciała rodzi się ciało. Staje się, chociaż jeszcze chwilę temu go nie było. I tak, wiem, że istniało już wcześniej, ale jakby za zasłoną, ukryte, w intymnej ciemności, w nieustannej separacji, nie do końca wyraźne chociaż tak bardzo blisko. A teraz nagle, w tej chwili z pogranicza światów pojawia się tutaj, już obecne na swoje zawsze dla życia.
Wszyscy przeszliśmy tę drogę. Każdy zrodzony z kobiety. W tamtym momencie byliśmy we dwójkę największymi bohaterami prywatnego mikrokosmosu. Myślę sobie, że wtedy świat stał się na nowo.
Ale przecież nie byliśmy sami. Często obok, w cieniu, stał ktoś, kto pomógł w ten świat wejść. Osoba, o której najmniej się mówi zazwyczaj i najmniej pamięta. Której nie oddaje się głosu, zakładając niesłusznie, że nic ciekawego do powiedzenia nie ma.
Czy chcesz posłuchać?
http://wstawtytul.com/recenzje/pograniczu-swiatow-mundra-sylwii-szwed/
Największe marzenie człowieka? Kreacja ex nihilo. Nic tak nie zbliża do Stwórcy, nic tak nie uzurpuje jego miejsca jak stworzenie czegoś z pustki. Wyciągnięcie z otchłani ku świetle, ku życiu, ku istnieniu.
Poród zdaje mi się być trochę zbliżonym doświadczeniem. Taką sytuacją graniczną, gdzieś z przełomu śmierci i życia, gdzie nagle z ciała rodzi się ciało. Staje się,...
2014-05
Okładka z gatunku tych mrocznych. Klimat jak w „Bezsennych Środach” na WielkiBuk.com. Wysoki fotel, niepokojące, pnące się i dziwacznie powyginane konary drzewa rodem z opowieści grozy. Ogromny fotel a przed nim stoi ciemnowłosa, poważna, ubrana w czarną sukienkę z białym kołnierzem i mankietami dziewczynka. U jej stóp obowiązkowy czarny kot, a nad nią złowieszcze kruczydło. Na wywiniętym spazmatycznie pergaminie napis: Zatrute Ciasteczko.
Po prostu MUSIAŁAM to przeczytać.
http://wstawtytul.com/recenzje/zatrute-ciasteczko-gdybym-miala-znow-11/
Okładka z gatunku tych mrocznych. Klimat jak w „Bezsennych Środach” na WielkiBuk.com. Wysoki fotel, niepokojące, pnące się i dziwacznie powyginane konary drzewa rodem z opowieści grozy. Ogromny fotel a przed nim stoi ciemnowłosa, poważna, ubrana w czarną sukienkę z białym kołnierzem i mankietami dziewczynka. U jej stóp obowiązkowy czarny kot, a nad nią złowieszcze...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-28
Żyjemy w świecie opowieści. Historii. Narracji. Tworzymy je sami i otrzymujemy od innych. Pochłonięci przez historię, opowiadamy ją dalej. Tweetujemy, wrzucamy post na Facebooku, opowiadamy znajomym z pracy i uczelni. Temat ciśnie nam się na usta, wypływa samoistnie, wyrywa się, by iść w świat dalej. Płoniemy naszą opowieścią. Rozentuzjazmowani, o błyszczących oczach, zafascynowani. Nigdy nie obojętni.
To jest właśnie moc dobrze skrojonej historii. To jest moc historii, która sprawia, że w markecie sięgasz po napój w czerwonej puszce. Moc historii, dzięki której bardziej od kolejnej komisji śledczej obchodzi Cię najnowszy wpis na blogu córki premiera. Moc, która powoduje, że przy urnie wyborczej zakreślasz odpowiedni kwadracik. Myślisz, że to niemożliwe? Że sam sobie jesteś sterem i okrętem, sam podejmujesz wybory, czy to żywieniowe, czy polityczne?
Czytaj dalej.
http://wstawtytul.com/recenzje/anatomia-wladzy/
Żyjemy w świecie opowieści. Historii. Narracji. Tworzymy je sami i otrzymujemy od innych. Pochłonięci przez historię, opowiadamy ją dalej. Tweetujemy, wrzucamy post na Facebooku, opowiadamy znajomym z pracy i uczelni. Temat ciśnie nam się na usta, wypływa samoistnie, wyrywa się, by iść w świat dalej. Płoniemy naszą opowieścią. Rozentuzjazmowani, o błyszczących oczach,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Minimalistyczna okładka – białe tło, a na nim czarny kształt przypominający zaczesaną na bok fryzurę. Do tego krótkie “On wrócił” tworzące wzór charakterystycznego wąsa. Już wiadomo.
On wrócił. On, czyli Adolf Hitler.
Timur Vermes jest niemieckim pisarzem, ghost writerem. Na debiut (pod swoim nazwiskiem) wybiera fabułę, której tematyka niejedną osobę mogłaby przyprawić o zawał. Czy słowa Hitler i satyra dobrze wyglądają obok siebie? A Hitler i niepohamowany śmiech? Czy myślą, słowem i czynem Hitlera można skrytykować współczesne społeczeństwo, jednocześnie przyprawiając czytelnika o zadyszkę od ciągłego chichotu? W końcu czytając “On wrócił” sama pokładałam się ze śmiechu, stwierdzając co jakiś czas: “Ach, ten Hitler jest fantastyczny!”.
Zanim uznacie, że ogłupiałam do reszty, lekko nakreślę sytuację:
Rok 2011, Berlin. Adolf H. otwiera oczy. Ze zdziwienie konstatuje, że leży na betonie, wokół niego nie krąży, niczym tresowana małpka, Martin Bormann, mundur, który ma na sobie śmierdzi benzyną a Berlin wygląda zaskakująco dobrze jak na miasto oblężone przez rosyjską swołocz. Konstatacja przeradza się w oburzenie, gdy młody Hitlerjunge grający w piłkę nie rozpoznaje swego wodza, nie wita się nazistowskim pozdrowieniem a gazety prześcigają się w artykułach, jakim to niezwykłym zbrodniarzem, katem historii i niszczycielem Niemiec był Fuhrer.
Ale nie ma tego złego. Doskonały w byciu Adolfem (kimże innym mógłby być?) zostaje zauważony przez przedstawicieli mediów, którzy angażują go jako komika odgrywającego samego siebie. I tylko nikt nie chce uwierzyć w zapewnienia, że on naprawdę nazywa się Hitler…
http://wstawtytul.com/2014/02/19/onwrocil/
Minimalistyczna okładka – białe tło, a na nim czarny kształt przypominający zaczesaną na bok fryzurę. Do tego krótkie “On wrócił” tworzące wzór charakterystycznego wąsa. Już wiadomo.
On wrócił. On, czyli Adolf Hitler.
Timur Vermes jest niemieckim pisarzem, ghost writerem. Na debiut (pod swoim nazwiskiem) wybiera fabułę, której tematyka niejedną osobę mogłaby przyprawić o...
Kto lubi makabrę, ręka w górę!
Wszyscy lubią. Ludzkość naturalnie lgnie do wszelkiego rodzaju dziwaczności, makabry, tragizmu. Krwi, potu i łez. Wcześniej publiczne egzekucje i operacje, dzisiaj drastyczne zdjęcia z wypadków i ze stołów operacyjnych. Nie czas i miejsce na to, by dyskutować o indywidualnych poziomach wrażliwości czy też otępieniu wrażliwości społecznej. Śmierć w nienaturalnych warunkach zawsze jest na topie.
Stop.
Zatrzymajmy się przez chwilę na tym, jakby tu przekierować gatunkowe skłonności na zdobycie konkretnej, zaskakującej, makabrycznej ale przy tym niezwykle istotnej wiedzy. Zatrzymajmy się przy książce “Czerwony Rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kośc, producentów krwi i porywaczy dzieci”.
Żyjemy w boskiej erze kapitalizmu, gdzie praktycznie wszystko jest na sprzedaż – jeśli tylko jest chętny kupiec. W świadomości społecznej funkcjonują trzy rodzaje rynków zbytu – biały (towary dopuszczone do sprzedaży), szary (np. pirackie płyty, nieopodatkowane dochody) oraz czarny rynek (towary w danym kraju nielegalne). Mało osób wie, że wyróżnić możemy jeszcze jeden: tytułowy czerwony rynek, czyli rynek, na którym towarem jest człowiek i jego komponenty. Szukasz nerki? Serca, płuca? Chcesz adoptować dziecko, potrzebujesz komórek jajowych? A może jesteś przedstawicielem uczelni i chciałbyś wzbogacić wykłady z biologii o prawdziwy szkielet ludzki?
Nie ma problemu. Witajcie na czerwonym rynku.
http://wstawtytul.com/2014/03/17/czerwony-rynek-recenzja/
Kto lubi makabrę, ręka w górę!
Wszyscy lubią. Ludzkość naturalnie lgnie do wszelkiego rodzaju dziwaczności, makabry, tragizmu. Krwi, potu i łez. Wcześniej publiczne egzekucje i operacje, dzisiaj drastyczne zdjęcia z wypadków i ze stołów operacyjnych. Nie czas i miejsce na to, by dyskutować o indywidualnych poziomach wrażliwości czy też otępieniu wrażliwości społecznej....
Kłamstwo.
Czasem w białych rękawiczkach, jak wtedy, gdy próbujesz się wymknąć z nudnej imprezy wymawiając się bólem głowy. Albo gdy wylewnie dziękujesz babci, która na święta obdarowała Cię paskudną figurką do postawienia na półce.
Kiedy indziej „czarne”, służące ochronie własnego interesu, jak wtedy, gdy pracownik wypiera się sprzedania konkurencji poufnych danych firmy, gdy mąż stanowczo zaprzecza, że z koleżanką z pracy łączy go coś więcej, gdy polityk publicznie zapewnia, że nie ma nic wspólnego z praniem pieniędzy.
Biorąc pod uwagę fakt, że według badań ludzie kłamią od 2 do 200 razy dziennie, przydałby się nam jakiś rodzaj wykrywacza, który można zastosować teraz, zaraz, natychmiast. Program wgrany do mózgu, który stykając się z kłamstwem zareaguje wściekle czerwoną lampką ostrzegawczą. Trochę jak w serialu Lie to me, chciałoby się raz rzucić okiem na twarz rozmówcy by wiedzieć, że właśnie próbuje zrobić nas w bambuko.
Problem w tym, że takie wykrywacza nie ma. Ba, nawet wariograf nie jest de facto wykrywaczem kłamstw – pokazuje on tylko reakcję fizjologiczne organizmu, czyli to, co dzieje się z ciałem, gdy badanemu zadaje się pytania. Czy zatem historie o doskonałych agentach wywiadu rozpracowujących szpiegów po pięciu sekundach można włożyć między bajki?
Cóż…niekoniecznie :). A przynajmniej taki wniosek nasuwa się po lekturze książki Anatomia kłamstwa, wypuszczonej w Polsce przez Wydawnictwo SQN.
http://wstawtytul.com/recenzje/anatomia-klamstwa-czyli-wielkie-zaskoczenie/
Kłamstwo.
więcej Pokaż mimo toCzasem w białych rękawiczkach, jak wtedy, gdy próbujesz się wymknąć z nudnej imprezy wymawiając się bólem głowy. Albo gdy wylewnie dziękujesz babci, która na święta obdarowała Cię paskudną figurką do postawienia na półce.
Kiedy indziej „czarne”, służące ochronie własnego interesu, jak wtedy, gdy pracownik wypiera się sprzedania konkurencji poufnych danych firmy,...