Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Wybór świetnych opowiadań Kornela Filipowicza, którego dokonała Wisława Szymborska. W notce jej autorstwa na okładce czytamy:
„W tym zbiorze opowiadań tematem są Żydzi - ci, których autor osobiście znał, z którymi łączyła go długoletnia przyjaźń albo bodaj jedna chwila wydobyta z samego dna własnych lub cudzych wspomnień. Wszyscy oni przebywają od dawna w Krainie Cieni, do której wstęp ma już tylko literatura“.
Zbiór zawiera następujące opowiadania:
„Krajobraz, który przeżył śmierć“,
„Ciemność i światło“,
„ Niech nie wie lewica...“,
„Chleb oddany“,
„Mój ojciec milczy“,
„Światopogląd“,
„Piękne życie Natana Ruffa“,
„Gutmann albo ostatnia przed wakacjami lekcja języka niemieckiego“,
„Śmiechu warte“,
„Genialne dziecko“,
„Silberstein nie zdążył“,
„Opowiadanie z epilogiem“.
Czytajcie!

Wybór świetnych opowiadań Kornela Filipowicza, którego dokonała Wisława Szymborska. W notce jej autorstwa na okładce czytamy:
„W tym zbiorze opowiadań tematem są Żydzi - ci, których autor osobiście znał, z którymi łączyła go długoletnia przyjaźń albo bodaj jedna chwila wydobyta z samego dna własnych lub cudzych wspomnień. Wszyscy oni przebywają od dawna w Krainie Cieni, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ja z Tomaszowa, do którego wpada się na dzień, wychowany na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, słyszałem tę lwowską gwarę w niedzielne południa, kiedy Szczepcio i Tońcio pojawiali się na ekranach telewizorów w przedwojennych filmach. Przeto Lwów jawił mi się jako kraina powszechnej szczęśliwości, mlekiem i humorem płynąca. Z zaciekawieniem sięgałem zatem po wspomnienia Adama Hollanka, tak jak wcześniej po książkę Jerzego Michotka.
Chaos - pierwsze dwie części tej książki to chaos. Jak gdyby fala wspomnień, nieuporządkowanych, przelanych na papier tak jak uderzały do głowy Autora. Przebijałem się przez to zastanawiając co krok, czy może to celowy zabieg, żeby oddać ducha tamtego burzliwego czasu, oddać ducha tych wspomnień, głęboko emocjonalnego stosunku Autora do swojego rodzinnego miasta.
W części trzeciej wody nieco się uspokajają, jest snucie opowieści z miejscem na refleksję. I właśnie tam przyszła do mnie myśl, że wspomnienia o przedwojennym Lwowie chyba inne być nie mogą, że samo wylanie ich na papier to wysiłek, że ich uporządkowanie i zredagowanie może być już ponad siły wspominającego.
Jednak warto i po tę pozycję sięgnąć. Książka trudna i ciekawa, wzmogła we mnie apetyt na lwowski dorobek Jerzego Janickiego, który ciągle jeszcze czeka na półce. Nie ma lekko, czytajcie!

Ja z Tomaszowa, do którego wpada się na dzień, wychowany na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, słyszałem tę lwowską gwarę w niedzielne południa, kiedy Szczepcio i Tońcio pojawiali się na ekranach telewizorów w przedwojennych filmach. Przeto Lwów jawił mi się jako kraina powszechnej szczęśliwości, mlekiem i humorem płynąca. Z zaciekawieniem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Koneserzy kolejnego dnia. Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz według Artura Andrusa Artur Andrus, Włodzimierz Korcz, Alicja Majewska
Ocena 7,8
Koneserzy kole... Artur Andrus, Włodz...

Na półkach: ,

Przy tego rodzaju książkach łatwo o nieobiektywną ocenę, o ocenę jej bohaterów a nie samej książki. Ale ta książka to złoto. Dosłownie! ;-) Czytajcie!

Są piosenki w piękne ciuchy strojne,
które mają zdobyć poklask mas,
teksty ich są proste, lecz upojne -
to i na chwilę zachwycą nas.
Są piosenki mocnym bitem grzmiące,
co dla głowy kiepski dają wikt,
za to łatwe, niewymagające...
Ale czemu już nie pisze nikt...

Tych piosenek, z którymi się żyje,
co wyprostują zgarbioną szyję?
I tych piosenek dobrych na wszystko,
na mróz, na skwar, na życia rżysko?
Co sobie płyną melodią zwiewną,
aluzję mają w tekście niejedną,
co mają twarze bliskich ci osób,
które powtarzasz do zdarcia głosu.
I mówią: „Ty się nie martw o jutro,
o sandał w lato, na zimę futro!
I boso można pokonać rżysko.
Na mróz, prócz futra, dobre ognisko.“
I patrzą na mnie ich oczy śmiałe,
tekst zakurzony, nuty spłowiałe,
więc znów w ich stronę wykręcam szyję -
w stronę piosenek, z którymi żyję.

Nie mówię „nie!“ współczesnym trendom,
spór o gusta to niezgody kość,
ale i nie mam nic przeciw piosenkom,
które prócz wdzięku mają jeszcze coś,
więc przerzucam tych piosenek stosy,
co to mają blasku, że ho! ho!,
lecz gdy znów od życia biorę ciosy,
to z sercem w gardle wracam do...

Tych piosenek, z którymi się żyje,
przy których kochasz, przy których pijesz.
Do tych piosenek dobrych na wszystko -
dzień zbyt słoneczny, noc nazbyt dżdżystą.
Niuans co roku łapiesz w nich nowy,
bo razem wasze siwieją głowy.
W domu ci wszystkie obsiadły półki -
tak bardzo bliskie to przyjaciółki.
I mówią: „Ty się rusz z tej kanapy!
Kartkę i pióro sam weź do łapy,
I chociaż wkoło lepsze już stoją -
skonsumuj, przetraw... i napisz swoją!“
I patrzą na mnie wersy spisane -
tekst całkiem nowy, nuty już znane,
toteż podwójne ukłony biję -
Mistrzom piosenek...
piosenek, z którymi się żyje.

Przy tego rodzaju książkach łatwo o nieobiektywną ocenę, o ocenę jej bohaterów a nie samej książki. Ale ta książka to złoto. Dosłownie! ;-) Czytajcie!

Są piosenki w piękne ciuchy strojne,
które mają zdobyć poklask mas,
teksty ich są proste, lecz upojne -
to i na chwilę zachwycą nas.
Są piosenki mocnym bitem grzmiące,
co dla głowy kiepski dają wikt,
za to łatwe,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fabuła nawet nawet. Ale do dobrej książki jeszcze daleko. Od kryminału oczekuję żelaznej logiki. A od pisarza - warsztatu.

„Częstochowa nie mogła złapać oddechu, czekając na kolejne wypadki. Czuła, jak w celi aresztu śledczego przy ulicy Mirowskiej biskup Stanisław Walter pociera palcami kąciki ust.“
Koszmarne. Jak z bardzo taniego kryminału. W tym stylu Autor kończył większość rozdziałów w pierwszym tomie i niestety nie porzucił tego zwyczaju w tomie drugim.

„.…oparł swoją ofiarę o ceglany mur“
No jak oparł, kiedy ofiara miała zwiotczałe mięśnie, co zostało chwilę wcześniej wyraźnie powiedziane? Przecież by mu się przewróciła, obsunęła na ziemię.

„Wyjął z kieszeni starannie złożoną kartkę papieru…“
Kartka jest papierem, zatem „kartka papieru“ to masło maślane. Błąd powtórzony kilka razy. Jak można tak maltretować czytelników? To jest dopiero prawdziwy kryminał!

„Ale mimo alkoholowego upojenia, który towarzyszy ich rozmowie, dokładnie zapamięta wszystkie fakty i nazwiska, które podał mu Jerzy.“
To się wzajemnie wyklucza. Upojenie i zapamiętywanie.

Na stronie 230 Marczuk mówi o Walterze, że ten jest „transparentny“. Akurat! Marczuk nie jest przecież młodzieniaszkiem, z głową zepsutą przez korpomowę i nie użyłby tego okropnego anglicyzmu, powiedziałby raczej normalnie, po polsku, że „przejrzysty“. Albo jakoś tak.

A teraz najlepsze. Strona 162.
„Jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty, grudniowy wieczór, nadchodzi nowy wiek.“
Panie Autorze, drodzy recenzenci i redaktorzy w wydawnictwie, nowy wiek nadszedł dopiero wraz z pierwszym dniem stycznia 2001 a nie stycznia 2000. Podobny błąd na stronie 199.
Dziękuję, Wysoki Sądzie, nie mam więcej pytań.

Fabuła nawet nawet. Ale do dobrej książki jeszcze daleko. Od kryminału oczekuję żelaznej logiki. A od pisarza - warsztatu.

„Częstochowa nie mogła złapać oddechu, czekając na kolejne wypadki. Czuła, jak w celi aresztu śledczego przy ulicy Mirowskiej biskup Stanisław Walter pociera palcami kąciki ust.“
Koszmarne. Jak z bardzo taniego kryminału. W tym stylu Autor kończył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wydawnictwo Iskry zadbało o opatrzenie tego dziełka komentarzem profesora filologii klasycznej Mikołaja Szymańskiego. Po lekturze jego wstępu do książki (polecam) oraz samej książki, w tłumaczeniu Juliana Ejsmonda, odnoszę wrażenie, że należałoby tę pozycję zakwalifikować do kategorii satyra. I po takim spuszczeniu powietrza te cztery gwiazdki można przyznać.

Wydawnictwo Iskry zadbało o opatrzenie tego dziełka komentarzem profesora filologii klasycznej Mikołaja Szymańskiego. Po lekturze jego wstępu do książki (polecam) oraz samej książki, w tłumaczeniu Juliana Ejsmonda, odnoszę wrażenie, że należałoby tę pozycję zakwalifikować do kategorii satyra. I po takim spuszczeniu powietrza te cztery gwiazdki można przyznać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nigdy dotychczas nie przyszło mu na myśl, że literatura jest najlepszą zabawką, jaką wymyślono, żeby drwić z ludzi...“

„Nigdy dotychczas nie przyszło mu na myśl, że literatura jest najlepszą zabawką, jaką wymyślono, żeby drwić z ludzi...“

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Człowiek to łódź żaglowa, a życie to morska podróż. Płyniemy i niby trzymamy ster, ale to dokąd dopłyniemy zależy też od tego pod jakie dostaniemy się wiatry. W tej podróży spotykamy i inne łodzie. Niektóre płyną w tym samym kierunku. Można próbować, przekrzykując wiatr, wymieniać z nimi doświadczenia, wskazówki. To przyjaciele, dzięki którym pokonuje się sztormy i omija mielizny. Czasem drogę przetnie nam w poprzek wielki okręt, z którym nie można się porozumieć. Trzeba się mocno trzymać burty, kiedy dostaniemy się w jego kilwater. Przemilczmy przekleństwa, które w kierunku takich okrętów posyła nasz krzepki bosman.
Kiedy wody i bosman nieco się już uspokoją, trzeba sięgnąć po książkę jakiegoś niegdysiejszego kapitana, by w niej szukać wskazówek do dalszego rejsu, map z naniesionymi prądami i cichymi przystaniami. Sięgnijmy zwłaszcza po książkę o tak wiele obiecującym tytule jak "Ziemia! Ziemia!..." Warto. Bo chociaż nie będzie ani lekko, ani łatwo, ani przyjemnie przez ten ocean przebrnąć, to znajdziecie u tego Starego Morskiego Wygi wiele spostrzeżeń i przemyśleń, które może nie wyjaśniają zasady działania wielkiej polityki w szczegółach, może nie odkryją przed Wami nowych praw, nowych lądów, ale z pewnością pozwolą płynąć w kierunku, który któregoś ranka zaowocuje okrzykiem Waszego pokładowego majtka: "Ziemia! Ziemia!"
Czytajcie!

Człowiek to łódź żaglowa, a życie to morska podróż. Płyniemy i niby trzymamy ster, ale to dokąd dopłyniemy zależy też od tego pod jakie dostaniemy się wiatry. W tej podróży spotykamy i inne łodzie. Niektóre płyną w tym samym kierunku. Można próbować, przekrzykując wiatr, wymieniać z nimi doświadczenia, wskazówki. To przyjaciele, dzięki którym pokonuje się sztormy i omija...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z wielką przykrością daję tej książce tylko trzy gwiazdki. Z jej stron wyłania się człowiek z pasją, osoba, która doszła do wspaniałych wyników poprzez długoletnią naukę i pracę. Coraz rzadziej możemy dzisiaj powiedzieć o kimś coś takiego. Tym bardziej dorobek zawodowy pana Franciszka godzien jest odnotowania i opisania z należytą starannością. Natomiast w książce mamy do czynienia z ogromną ilością skrótów myślowych, niepoprawnie złożonych zdań, które gubią sens. Niestety książka nie jest również wolna od pewnych nieścisłości. Otóż na sam koniec dowiadujemy się jakim rzekomo zegarkiem posługiwał się Jurij Gagarin podczas pierwszego lotu w kosmos. Ta informacja wydaje się być całkowicie błędna i pozostawia niesmak.
Cała książka sprawia wrażenie przygotowanej w ogromnym pośpiechu. Cieszą oko jedynie świetne zdjęcia. Wielka szkoda.

Z wielką przykrością daję tej książce tylko trzy gwiazdki. Z jej stron wyłania się człowiek z pasją, osoba, która doszła do wspaniałych wyników poprzez długoletnią naukę i pracę. Coraz rzadziej możemy dzisiaj powiedzieć o kimś coś takiego. Tym bardziej dorobek zawodowy pana Franciszka godzien jest odnotowania i opisania z należytą starannością. Natomiast w książce mamy do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałoby się napisać, że to była lektura lekka, łatwa i przyjemna. Ale niezupełnie tak było. Ten zbiorek to kilka kocich opowiadań przeplatanych rozmowami z ekspertami w dziedzinie zoopsychologii i weterynarii. Są momenty zabawne i przyjemne, ale są i momenty poruszające, do lekkich z pewnością nie należące.
Długoletni "posiadacz" kota być może nie znajdzie tu nic zaskakującego, chociaż pomocne mogą okazać się informacje o zoopsychologii jako o dziedzinie dość młodej. Z pewnością jest to natomiast lektura obowiązkowa dla każdego kto rozważa przyjęcie kociego przyjaciela pod/na swój dach.

Chciałoby się napisać, że to była lektura lekka, łatwa i przyjemna. Ale niezupełnie tak było. Ten zbiorek to kilka kocich opowiadań przeplatanych rozmowami z ekspertami w dziedzinie zoopsychologii i weterynarii. Są momenty zabawne i przyjemne, ale są i momenty poruszające, do lekkich z pewnością nie należące.
Długoletni "posiadacz" kota być może nie znajdzie tu nic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zwierzę o wyglądzie rzezimieszka" - tym cytatem, z jednej z moich ukochanych książek, ujęła mnie ta pozycja we wstępie.
A propos wstęp… Rozprawmy się najpierw z pewnym nieporozumieniem, które dostrzegam czytając opinie na temat "Sypiając z kotem". Podtytuł książki, opis oraz jej wstęp dokładnie definiują treść. Jak można zatem uzasadniać niską ocenę "mylącym tytułem"? Argument, że "myślałam/myślałem, że to będzie o czymś innym" jest niedorzeczny i krzywdzący.
Dlaczego zatem i ja nie oceniam tej książki lepiej niż "może być"? Otóż książka roi się od błędów językowych, które skutecznie uprzykrzają lekturę. Autorkę (twierdzę, że to kobieta na podstawie informacji z portalu ebookowo.pl) być może częściowo usprawiedliwia fakt, że spędziła wiele lat za granicą, ale swojej pracy nie wykonała również osoba redagująca tekst przed publikacją.
Jedyny plus tej pozycji to zebranie w jednym miejscu informacji na ten interesujący temat, jakim jest felinoterapia, z dość pokaźną bibliografią, która może stać się bazą do dalszych studiów zagadnienia.
Dzięki tej lekturze wiem przynajmniej, że wysokie ciśnienie krwi, wywołane tym lekceważącym stosunkiem do języka polskiego, jakim wykazali się twórcy książki, mogę próbować leczyć przy pomocy kociego "mruczando". I stąd te cztery gwiazdki.

"Zwierzę o wyglądzie rzezimieszka" - tym cytatem, z jednej z moich ukochanych książek, ujęła mnie ta pozycja we wstępie.
A propos wstęp… Rozprawmy się najpierw z pewnym nieporozumieniem, które dostrzegam czytając opinie na temat "Sypiając z kotem". Podtytuł książki, opis oraz jej wstęp dokładnie definiują treść. Jak można zatem uzasadniać niską ocenę "mylącym tytułem"?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nawet niezły pomysł na książkę, ale bardzo słabe wykonanie. Wyszła pornografia przeplatana litanią terminów naukowych. I to irytujące lokowanie produktu. Czyżby powstanie tej pozycji sponsorowała francuska sieć marketów? Po prostu źle się to czyta.
"- Więc pozwalają ci pisać... - powiedział cicho Michel. Nie zdziwiło go to. Większość psychiatrów zachęca pacjentów do gryzmolenia czegoś na papierze. Nie żeby nadawali temu jakąkolwiek wartość terapeutyczną, ale zawsze to jakieś zajęcie, myślą sobie, lepsze, niż ciąć sobie rękę żyletką".
Dobrnąłem do końca, uff!, na szczęście nie mam w domu żyletek a lubimyczytać.pl pozwala mi coś "nagryzmolić". Teraz, z ulgą, pójdę posłuchać Brassensa.

Nawet niezły pomysł na książkę, ale bardzo słabe wykonanie. Wyszła pornografia przeplatana litanią terminów naukowych. I to irytujące lokowanie produktu. Czyżby powstanie tej pozycji sponsorowała francuska sieć marketów? Po prostu źle się to czyta.
"- Więc pozwalają ci pisać... - powiedział cicho Michel. Nie zdziwiło go to. Większość psychiatrów zachęca pacjentów do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak na prawdziwe lekarstwo (lub truciznę) przystało, "Księga ziół" jest dość trudna do przełknięcia. Czyta się ją mozolnie, to jakby picie gorącego naparu, który co i rusz parzy język i podniebienie. Czy warto?
"Spinoza - nie imię to dziewczyny!
Spinoza - to nie z importu lek."
Jeśli nie są Ci obce rozważania Seneki czy Leszka Kołakowskiego, to i w "Księdze ziół" znajdziesz coś dla siebie. Jednak...
"Ja jestem ze złych ziół,
z takich ziół pół na pół,
co chwastem są w połowie
a w połowie byle kwiatkiem."
... i tu spotyka się chwasty (chwast to takie nierozpoznane zioło). Ileż razy przyszło mi na myśl, że Autor "popłynął", ileż razy wykrzyknąłem "Bełkot!", by za chwilę zgodzić się z czymś innym w stu procentach. Tłumaczyłem to sobie w ten sposób, że przecież w końcu 'Księga ziół" to zbiór lekarstw na różne przypadłości. Jeśli któreś z tych lekarstw "nie chwyta", to pewnie dlatego, że nigdy na tę konkretną dolegliwość nie cierpiałem po prostu. Czyli... hmmm... Jestem zdrów! A czy nie o to Autorowi chodziło? ;)
Przefiltrujcie ten susz, przesypcie przez siebie i poczujcie się lepiej. Albo dlatego, że zioło zadziała, albo dlatego, że w ogóle nie było konieczne. Czytajcie, profilaktycznie.

Jak na prawdziwe lekarstwo (lub truciznę) przystało, "Księga ziół" jest dość trudna do przełknięcia. Czyta się ją mozolnie, to jakby picie gorącego naparu, który co i rusz parzy język i podniebienie. Czy warto?
"Spinoza - nie imię to dziewczyny!
Spinoza - to nie z importu lek."
Jeśli nie są Ci obce rozważania Seneki czy Leszka Kołakowskiego, to i w "Księdze ziół" znajdziesz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po "Bruliony Profesora T." sięgnąłem według klucza "Autor". I nie zawiodłem się tą zręcznie skonstruowaną powieścią przeplatającą wątki ze współczesnych wydarzeń w Polsce z wydarzeniami historycznymi początku XX wieku.
Należę do roczników, które historię XX wieku znają głównie z własnych odkryć i lektur, ponieważ gdy kończyłem szkołę podstawową na początku lat 90-ych, po prostu nie było jeszcze nowych podręczników a w liceum o profilu mat-fiz to wiadomo - w klasie maturalnej już nikt się do historii nie przykłada. O wojnie polsko-bolszewickiej czy o wcześniejszych krwawych wydarzeniach w Rosji stare podręczniki milczały. Książek Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego formalnie nie było. Wiedziało się jedynie mgliście o tym i owym z opowieści rodziców i dziadków. ZSRR (a później Rosja) to był jakiś obcy i nienawidzony wróg. Mieć piątkę (wtedy nie było szóstek) z rosyjskiego to był dyshonor (chociaż tego słowa raczej nie znaliśmy).
I tu dostrzegam sporą wartość "Brulionów Profesora T.", bo trzeba takich właśnie lektur, żeby sobie uświadomić i przypominać, że świat nie jest czarno-biały. Nie było jednych złych Rosjan tak jak nie było jednych złych Niemców u Kruczkowskiego. A historia ludzi to ścieranie się różnych postaw, różnych pragnień, różnych zapatrywań. To co dla jednych słuszne i piękne, dla innych jest naiwne i godne pożałowania. Wymawiamy czasem te same słowa, ale dla każdego mają one inne znaczenie. I na ogół te piękne i szlachetne przegrywają w zderzeniu z tak zwanym życiem, z tak zwaną rzeczywistością. Gorki "romansuje" z Leninem a Profesor T. romansuje z Matyldą. Czy obaj muszą przegrać? "Nie ma jasności w temacie Marioli"!
Na koniec dodam jeszcze, że "Bruliony Profesora T." to była lektura dość trudna, wymagająca dużej koncentracji wtedy gdy przenosiła czytelnika z roku 2005 do "dworu Gorkiego". Mnogość postaci, wątków, skoki chronologiczne, wtrącenia w rosyjskim, francuskim, angielskim i uzbeckim (nie zawsze tłumaczone), odwoływanie się do postaci bądź zdrobnionym pierwszym imieniem (Alosza) bądź, według rosyjskiego zwyczaju imieniem i "otczestwem" (Aleksy Maksymowicz) - no krótko mówiąc, połapać się w tym wszystkim nie sposób i nie będę udawał, że mi się to w pełni udało. Powroty do roku 2005 dawały ten potrzebny oddech przed daniem kolejnego nura w świat Gorkiego. Wnioskuję, że gdyby Autor pokusił się o napisanie książki czysto historycznej, bez kuszącej Matyldy (Deprawator!), to pewnie nie dałbym rady dotrwać do końca.
Czytajcie.

Po "Bruliony Profesora T." sięgnąłem według klucza "Autor". I nie zawiodłem się tą zręcznie skonstruowaną powieścią przeplatającą wątki ze współczesnych wydarzeń w Polsce z wydarzeniami historycznymi początku XX wieku.
Należę do roczników, które historię XX wieku znają głównie z własnych odkryć i lektur, ponieważ gdy kończyłem szkołę podstawową na początku lat 90-ych, po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Koty to dranie" - pod tym wspólnym tytułem znajdziemy zapis trzynastu słuchowisk radiowych Jerzego Janickiego. Część tych historii, rozwiniętych do postaci opowiadań, znalazło się później w tomie "Nieludzki doktor" vel "Opowieści bieszczadzkie" ("Hasło", "Wolna sobota", "Wesołych Świąt", "Kino objazdowe") a znać możemy je również ze świetnych adaptacji filmowych. Tutaj, podane w pigułce, operując jedynie dialogiem, nie tracą nic ze swojej bogatej treści.

"Koty to dranie" - pod tym wspólnym tytułem znajdziemy zapis trzynastu słuchowisk radiowych Jerzego Janickiego. Część tych historii, rozwiniętych do postaci opowiadań, znalazło się później w tomie "Nieludzki doktor" vel "Opowieści bieszczadzkie" ("Hasło", "Wolna sobota", "Wesołych Świąt", "Kino objazdowe") a znać możemy je również ze świetnych adaptacji filmowych. Tutaj,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem czemu oceniający tę książkę czytelnicy tak ochoczo piszą o czym ona powinna być, czego w niej za dużo a czego za mało. Pozostawmy Autorce decyzję o tym co chce opisać, na które detale ze swojej codzienności zwrócić naszą uwagę, jakie atrakcje turystyczne w swojej okolicy polecić. Ja sięgnąłem po tę książkę po lekturze dwóch pozycji autorstwa Joanny Bator. I zrobiłem to skuszony obietnicami ze wstępu, że tutaj nie będzie o gejszach, samurajach, anime i tokijskiej Akihabarze a o codziennym życiu gaijinki na japońskiej prowincji. Tych obietnic Autorka dotrzymała. W dodatku zrobiła to z humorem i charakterem - pani Anna to nie jest osoba, której można w kaszę (ryż?) dmuchać. I chociaż ten kolokwialny styl narracji momentami mnie uwierał, to z drugiej strony, jeśli jest to język własny i codzienny Autorki, a książka ma z założenia opisywać codzienność - to jakże inaczej? Czy nie narzekalibyśmy gdyby ta książka została napisana polszczyzną literacką? Już widzę jak posypałyby się gromy, gdyby Autorka próbowała literackim językiem opisać scenę rozmowy z naszymi rodakami w wypożyczalni samochodów (zainteresowanych odsyłam do lektury). Tak że ja jestem zdecydowanie na tak. Książka jest wciągająca, napisana z jajem, ma być o codzienności, więc jest napisana codziennym językiem.
Wybieram się w przyszłym miesiącu po raz drugi do Japonii. I zachęcony książką pani Anny, tym razem jako alternatywę dla zwiedzania Tokio, rozważam wyjazd do Nikko. Chętnie poszukam śladów świata, w którym żył protoplasta postaci Szoguna (Tokugawa Ieyasu) z serialu, który w dzieciństwie oglądałem w naszej telewizji. Mam egzemplarz "Życia jak w Tochigi" - nie potrzebuję innych przewodników.

Nie wiem czemu oceniający tę książkę czytelnicy tak ochoczo piszą o czym ona powinna być, czego w niej za dużo a czego za mało. Pozostawmy Autorce decyzję o tym co chce opisać, na które detale ze swojej codzienności zwrócić naszą uwagę, jakie atrakcje turystyczne w swojej okolicy polecić. Ja sięgnąłem po tę książkę po lekturze dwóch pozycji autorstwa Joanny Bator. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po niedzieli zwykle mamy poniedziałek
Już od rana czujesz, że się nie wyspałeś
Pani w kiosku dość skrzekliwym mówi głosem
Motorniczy drzwi zatrzaśnie ci przed nosem
Wszystko, łącznie z psią robotą, z rąk ci leci
Szef na ciebie łypie tępo wzrokiem krecim
Ani w domu lepiej nic nie funkcjonuje
Dzieciak znowu przyniósł mierne czyli dwóje
Gdy do tego to znamienne masz nazwisko
W poniedziałek lepiej jest zaniechać wszystko
W innym razie to się zemści przy wypłacie
Co wyklucza w sumie pracę na etacie
Nawet ksiądz pogrzeby w poniedziałki miewa
I tak samo jak we środy trzeba chleba
Można bar prowadzić w stylu "na Zagłobę" -
Ale jak tu zamknąć go na całą dobę?
Może rolnik? I to fach nie nazbyt sielski -
Teraz wiecie… czemu pisze Poniedzielski.

Po niedzieli zwykle mamy poniedziałek
Już od rana czujesz, że się nie wyspałeś
Pani w kiosku dość skrzekliwym mówi głosem
Motorniczy drzwi zatrzaśnie ci przed nosem
Wszystko, łącznie z psią robotą, z rąk ci leci
Szef na ciebie łypie tępo wzrokiem krecim
Ani w domu lepiej nic nie funkcjonuje
Dzieciak znowu przyniósł mierne czyli dwóje
Gdy do tego to znamienne masz nazwisko
W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Tylko we Lwowie" to książka bardzo trudna w odbiorze. Jedna z tych, którym poświęcić trzeba całą uwagę, czytać w ciszy i pełnym skupieniu. Chaotyczna, z wieloma dygresjami, za które sam Autor już zaczyna w pewnym momencie przepraszać. Ale cóż zrobić kiedy materia właśnie taka jest? Lwów - miasto tygiel. Z tym, że nie jest to książka o samym mieście. To książka o lwowiakach, próba opisania lwowskiego ducha. I zapewne dlatego wzruszenia i zaduma przeplatają się tutaj ze szczerym śmiechem.
Ogromny szacunek należy się Autorowi za to, że mając "na karku" doświadczenia zza koła polarnego, dotrzymuje jednak obietnicy danej swemu umierającemu Ojcu. Jakiej obietnicy? I jak jej dotrzymuje? Zainteresowanych odsyłam do lektury. Trudnej, ale wartej uwagi.

"Tylko we Lwowie" to książka bardzo trudna w odbiorze. Jedna z tych, którym poświęcić trzeba całą uwagę, czytać w ciszy i pełnym skupieniu. Chaotyczna, z wieloma dygresjami, za które sam Autor już zaczyna w pewnym momencie przepraszać. Ale cóż zrobić kiedy materia właśnie taka jest? Lwów - miasto tygiel. Z tym, że nie jest to książka o samym mieście. To książka o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze piosenki pana Wojciecha Młynarskiego poznałem gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, pacholęciem będąc, z ekranu i głośnika czarno-białego telewizora Neptun 413. Na próbnej maturze z języka polskiego cytowałem w całości „Balladę o trzech trubadurach“, ale dopiero w czasach studenckich, studiując zupełnie inną dziedzinę, pochyliłem się nad tymi piosenkami na poważnie. I od tamtego czasu towarzyszą mi stale. Parafrazując tytuł jednej z nich - to „piosenki, z którymi się żyje“.
W tomiku „W co się bawić“ znajdziemy teksty piosenek napisane w latach 1963 - 1980, niby odległe a jednak wiele z nich jest wciąż aktualnych. Kto chce się przekonać - niech wczyta się i wsłucha chociażby w słowa „A wójta się nie bójta“.
Mój mały osobisty bonus, który uprzyjemniał lekturę i być może i innym czytelnikom się przytrafi - po przeczytaniu kilku linijek kolejnego tekstu często w głowie zaczynała grać odpowiednia melodia i słyszałem głos wspaniałych wykonawców, obok samego Autora byli to Kalina Jędrusik, Jan Kobuszewski, Wiesław Gołas, Skaldowie i Jacek Wójcicki.
Dziś niedziela i ja spędzam ją „na Głównym“. Zapraszam:
http://www.emultipoetry.eu/pl/poem/43599,list-do-redakcji-programu-trzeciego

Pierwsze piosenki pana Wojciecha Młynarskiego poznałem gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, pacholęciem będąc, z ekranu i głośnika czarno-białego telewizora Neptun 413. Na próbnej maturze z języka polskiego cytowałem w całości „Balladę o trzech trubadurach“, ale dopiero w czasach studenckich, studiując zupełnie inną dziedzinę, pochyliłem się nad tymi piosenkami na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dożylnie o Dudku Edwardzie Dziewońskim Piotr Dziewoński, Roman Dziewoński
Ocena 6,8
Dożylnie o Dud... Piotr Dziewoński, R...

Na półkach: ,

Tak wiele głosów i wszystkie mówią w zasadzie to samo - Edward Dudek Dziewoński Osobowością Był. Czy to zbędne powtórzenia? Chyba jednak nie. Odbieram to raczej jako bardzo spójne świadectwo środowiska aktorów, współpracowników. Jeśli jednak komuś to szczególnie przeszkadza - układ książki idealnie nadaje się do czytania na wyrywki. Mnie osobiście wypowiedzi te, siłą rzeczy obfitujące w zabawne anegdoty, bardzo wciągnęły. Wyłania się z nich, z anegdot właśnie, Człowiek z krwi i kości.
Moim zdaniem ta pozycja to lektura obowiązkowa, czyli czytajko-musiejko, nie tylko dla wszystkich studentów wydziałów aktorskich czy wiedzy o teatrze, zainteresuje również wszystkich widzów i miłośników kabaretów "Szpak", "Dudek" i telewizyjnego Kabaretu Starszych Panów... bo Upupa Epops to ptaszek niepospolity, opierzony jak mało który.

Tak wiele głosów i wszystkie mówią w zasadzie to samo - Edward Dudek Dziewoński Osobowością Był. Czy to zbędne powtórzenia? Chyba jednak nie. Odbieram to raczej jako bardzo spójne świadectwo środowiska aktorów, współpracowników. Jeśli jednak komuś to szczególnie przeszkadza - układ książki idealnie nadaje się do czytania na wyrywki. Mnie osobiście wypowiedzi te, siłą rzeczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książeczka ta, bo "Słóweczkom" chyba nie wypada inaczej, to pozycja lekka i przyjemna. Czy łatwa? Dla współczesnego czytelnika nie do końca, bo jednak słownik wyrazów obcych i encyklopedia przydadzą się pod ręką - ale to jedynie zaleta. Piękny język, wspaniały dar narracyjny Autora - aż szkoda, że tych wspomnień wystarcza na zaledwie jedno popołudnie. Chciałoby się czytać i czytać... Polecam wszystkim miłośnikom limeryków, lepiejów i moskalików.

Książeczka ta, bo "Słóweczkom" chyba nie wypada inaczej, to pozycja lekka i przyjemna. Czy łatwa? Dla współczesnego czytelnika nie do końca, bo jednak słownik wyrazów obcych i encyklopedia przydadzą się pod ręką - ale to jedynie zaleta. Piękny język, wspaniały dar narracyjny Autora - aż szkoda, że tych wspomnień wystarcza na zaledwie jedno popołudnie. Chciałoby się czytać i...

więcej Pokaż mimo to