rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Mówi się, że jak przytłacza nas rzeczywistość, to najlepiej rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady. A co jeśli jesteśmy w Bieszczadach? Dokąd wtedy uciec? I czy można uciec przed samym sobą?

"(...)A jak sytuacja?
(...)
Napisałabym, że mam ochotę rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady.
Nie rozumiem. Nie jesteś tam?"

Iga, Maciek I Ewelina to trójka dawnych znajomych, których drogi rozeszły się dekade temu. Każde z nich żyje, chociaż lepsze określenie to egzystuje. Każde z nich marzy o czymś innym. Iga marzy o wielkich rolach i o dawnej miłości, Maciek pragnie uwolnić się z sideł ojca alkoholika, a Ewelina pragnie szczerej miłości, gdyż nigdy nie było jej dane doświadczyć jej. Nieoczekiwanie ich drogi znów się skrzyżują po latach w rodzinnym miasteczku przez niespodziewany zwrot wydarzeń. I od tego momentu zaczyna się wielka, lecz trudna przemiana bohaterów...

Jeśli miałabym w jednym słowie opisać tę książkę, opisałabym ją jako 'przemyślana'. Już od pierwszych stron widać ile serca włożyła w nią autorka. Czytając tę historię miałam wrażenie jakby każde słowo znalazło się tam nieprzypadkowo, dzięki czemu czytanie jej była niczym najlepsza czytelnicza uczta.

" Nic o mnie nie wiesz" to historia o miłości, przyjaźni, ale także o traumie, o spełnianiu czyichś oczekiwań, o szukaniu swojej życiowej drogi oraz o podejmowaniu decyzji, które niejednokrotnie zaprowadzą nas w ślepą uliczkę. Jest to opowieść, w której tak naprawdę każdy z nas znajdzie cząstkę siebie, opowieść, która zmusi do chwilowej refleksji i historia, którą każdy może interpretować na swój sposób w zależności na jakim etapie życia w tym momencie się znajduje.

Nie od dziś wiadomo, że człowiek najlepiej uczy się na czyichś błędach, nie na swoich. Iga, Maciek i Ewelina pokazują nam jak zawalczyć o swoje JA. W imię swojego szczęścia czasem warto jest porzucić całe swoje dotychczasowe życie, by tak naprawdę dopiero zacząć żyć. Im zajęło to 10 lat, aby to zrozumieć. 10 lat przepychanek z samym sobą.
A ile czasu zajmie to Tobie?
Jesteś gotów zawalczyć o siebie?

"Przeszłość trzeba wypuścić z rąk. Nie zmienimy jej, choćbyśmy bardzo chcieli. Ba! Jeśli się jej szczerze pozwoli odejść, ona robi miejsce na piękną przyszłość."

[I tak już na marginesie książka ta była dla mnie wyjątkowa ze względu na fakt, iż niektóre z wydarzeń rozgrywają się w Rzeszowie, więc cudownie było czytać o miejscach, które bardzo dobrze znam i które są na swój sposób bliskie mojemu sercu ❤️]

Mówi się, że jak przytłacza nas rzeczywistość, to najlepiej rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady. A co jeśli jesteśmy w Bieszczadach? Dokąd wtedy uciec? I czy można uciec przed samym sobą?

"(...)A jak sytuacja?
(...)
Napisałabym, że mam ochotę rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady.
Nie rozumiem. Nie jesteś tam?"

Iga, Maciek I Ewelina to trójka dawnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

NIEBO PODSZYTE PIEKŁEM

Od dłuższego czasu zastanawiałam się nad przeczytaniem serii "After". Byłam jednak na samym początku sceptycznie do niej nastawiona, gdyż jedni twierdzili, że ta seria jest tak wspaniała, że nie zasługuje na to, aby leżeć na półce, podczas gdy drudzy zmieszali ją dosłownie z błotem. Po pewnym czasie po rozpatrzeniu wszystkich "za" i "przeciw", stwierdziłam, że raz się żyje i tak oto chciałabym co nieco napisać o części pierwszej historii, która podbiła serca miliona kobiet na całym świecie, najpierw na serwisie Wattpad, a następnie w wersji papierowej. Już teraz zdradzę, że podbiła także i moje.

Osiemnastoletnia Tessa Young wiedzie spokojne, uporządkowane życie. Jest zdolną, ambitną uczennicą oraz dobrą córką, a każdą wolną chwilę spędza ze swoim uroczym, czułym chłopakiem Noahem. Wszystko się jednak zmienia, gdy dostaje się na Washington College University (WCU), gdzie poznaje swoją imprezową, wyzwoloną współlokatorkę oraz Hardina- aroganckiego, impulsywnego awanturnika, który za każdym razem doprowadza ją do wrzenia. Ale jak wiadomo nie od dziś- przeciwności z niewiadomych przyczyn się przyciągają, bowiem w krótkim czasie tych dwoje połączy pewna specyficzna więź. Oboje do perfekcji opanowali wyprowadzanie siebie z równowagi i bez wątpienia mogliby konkurować ze sobą o pierwsze miejsce w konkursie na wszczynanie awantur, ale mimo to nie mogą zlekceważyć tytułowego płomienia, który rozbudza się stopniowo pod ich skórą.
Co wyniknie z tej na pozór zwyczajnej powieści z gatunku New Adults? Czy tych dwoje są sobie przeznaczeni? I czy Hardin rzeczywiście ma w stosunku do Tessy dobre intencje?

Wiecie co Wam powiem już na samym początku? W życiu nie czytałam tak wkurzającej, tak irytującej i szablonowej książki w całym swoim życiu. Nigdy! Ale widzicie, ta schematyczna książka jednak zawładnęła całym moim sercem i umysłem. Wciągnęła mnie bez reszty praktycznie od pierwszego rozdziału i przez te ponad sześćset stron trzymała w swoich sidłach, nie luzując węzłów ani na moment.

"Najlepsze w czytaniu jest to, że uciekasz ze swojego życia, możesz przeżyć setki, a nawet tysiące innych żyć."

Mamy Tessę, która rozpoczyna naukę w WCU. Uwielbia literaturę klasyczną, a w przyszłości chcę rozpocząć pracę w wydawnictwie. Oczywiście w jej życiu jest miejsce i dla Noah'a, którego uważa za miłość swojego życia. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę jest to zwykłe przyzwyczajenie... Nie żyje jednak jak w bajce, gdyż na co dzień musi stawiać czoła swojej zaborczej, oziębłej matce, która trzyma ją w złotej klatce, nie pozwalając na odrobinę wolności.
Z kolei przystojny, zadziorny Hardin, mimo iż ma bogate życie towarzyskie, nie jest do końca szczęśliwy. Jego napady agresji wynikają z trudnej przeszłości, która pozostawiła na nim trwały ślad i za zapomnienie której oddałby wszystko. Co wydarzyło się w przeszłości Hardina? Tego zdradzić z wiadomych przyczyn nie mogę, ale mogę jedynie nadmienić, że ma to związek z jego ojcem. W każdym razie główni bohaterowie zostali niesamowicie wykreowani, tak jak i postacie drugoplanowe. Każda z kreacji przewijających się przez książkę ma nadane osobliwe, indywidualne cechy, więc czytelnik nie ma najmniejszego problemu z zapamiętaniem ich wszystkich.

"Miłość do Noah była wygodna i bezpieczna; zawsze panował spokój. Miłość do Hardina jest surowa i podniecająca; rozpala każdy mój nerw, nie mogę się nim nasycić. Nie chcę się z nim rozstawać. Nawet gdy doprowadzał mnie do szału, tęskniłam za nim i musiałam walczyć z sobą, aby trzymać się od niego z daleka."

Całość napisana jest przystępnym językiem bez żadnych wysublimowanych słów czy zwrotów, a opisy scen intymnych (tak, pojawiają się u takie) są plastyczne i sugestywne, bez śladu wulgaryzmu. Smakowało to wszystko razem po postu wyśmienicie!

Może na tym poprzestanę, bo jak tak dalej pójdzie nie będę miała co napisać o pozostałych częściach, po które sięgnę z całą pewnością w niedalekiej przyszłości. Nie ma innej opcji, skoro pierwsza część kończy się w chwili, gdy czytelnik jest wręcz na skraju załamania nerwowego. Serdecznie polecam "After" wszystkim nastolatkom oraz kobietom, którym być może doskwiera monotonia w życiu. Ale ostrzegam- mimo pokaźnej liczby stron, niedosyt po przeczytaniu będzie odczuwany i poczujecie ogromna chęć by jak najprędzej sięgnąć po kolejny tom.


http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/niebo-podszyte-piekem.html

NIEBO PODSZYTE PIEKŁEM

Od dłuższego czasu zastanawiałam się nad przeczytaniem serii "After". Byłam jednak na samym początku sceptycznie do niej nastawiona, gdyż jedni twierdzili, że ta seria jest tak wspaniała, że nie zasługuje na to, aby leżeć na półce, podczas gdy drudzy zmieszali ją dosłownie z błotem. Po pewnym czasie po rozpatrzeniu wszystkich "za" i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

NIE DAWAJ MI FAŁSZYWEJ NADZIEI

Zwykło się mówić o miłości jako u uczuciu, które uszczęśliwia, uskrzydla, daje nadzieję na lepsze jutro oraz sprawia, że chce się nam z rana wstawać z łóżka. Nie często jednak porusza się temat miłości typu "żywioł", który niszczy wszystko co tylko napotka na swojej drodze. Miłości, która sprawia, że się czołgamy i dzięki której, a raczej przez którą zaczynamy wierzyć, iż "życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca". Colleen Hoover postanowiła jednak ukazać w swojej najnowszej powieści ciemną, brzydką stronę miłości, Z jakim rezultatem? O tym za moment.

Początkująca pielęgniarka Tate wprowadza się do mieszkania swojego brata w San Francisco. Wydaje się to świetnym pomysłem zwłaszcza, że jej brat jest pilotem i większość czasu spędza w trasie. Tate jednak nie ma pojęcia, że ta decyzja zaważy na całym jej życiu. Wszystko za sprawą przyjaciela jej brata- Milesa, również pilota, który mieszka naprzeciwko jej nowego lokum.
Tate nie ma czasu na miłość. Miles nie chce miłości. Nie przeszkadza im to jednak wplatać się w układ a la "seks bez zobowiązań". Zatem stawiają oni wszystko na jedną kartę, którą jest pożądanie i tym sposobem zaczynają "związek", który ograniczają jedynie dwie reguły.

"- Za bardzo się przejmujesz - mówię z wymuszonym uśmiechem. - Może pomogłoby, gdybyśmy wprowadzili jakieś zasady?
(...)
- Może... - odpowiada.- Na razie przychodzą mi do głowy tylko dwie.
- Jakie?
(...)
- Nie pytaj mnie o przeszłość - mówi pewnym siebie głosem. - I nie licz na przyszłość."

Tylko czy ten układ sprawdzi się? Czy można całkowicie wyzuć się z wszelkich emocji i udawać, że jest się nieczułym, gdy w rzeczywistości uczucia buchają ze wszystkich stron? Co się stanie, gdy zasady zostaną złamane?

Muszę przyznać, że początkowo sceptycznie byłam nastawiona do "Ugly love", a to wszystko za sprawą "Hopeless" <klik>, które bardzo mnie zawiodło i po którym spodziewałam się znacznie więcej. Co prawda nie zawiodło mnie ono na tyle, abym nigdy więcej nie sięgnęła po książki Hoover, ale na tyle, abym nie sięgnęła po nie przez prawie rok. Po prostu bałam się kolejnego rozczarowania. I nie będę ukrywać, że moje obawy były zbędne, bowiem to co dostałam do rąk wbiło mnie w fotel i zmiażdżyło emocjonalnie, nie pozostawiając chociażby najmniejszych szans na poprawę tego stanu.

Doskonale pamiętam czas jak czytałam "Hopeless". Pamiętam doskonale jak musiałam się wgryzać w lekturę przez ponad pięćdziesiąt stron, jak odkładałam ją na półkę przeszło trzy razy i jak o mało brakowało, abym rzuciła ją o ścianę. Natomiast w przypadku "Ugly love" takich momentów nie było, gdyż historia Milesa i Tate urzekła mnie już od pierwszych stron do tego stopnia, że położyłam się spać dopiero o trzeciej w nocy, gdy skończyłam czytać ostatnie zdanie tej niezwykłej historii. Co prawda przez to cały dzień chodziłam jak zombiak, ale zdecydowanie zasługuje ona na to, aby naderwać noc. Jest to coś, co wcześniej nie było mi dane przeczytać. "Coś", co sprawiło, że czułam opór i praktycznie przez całą książkę tkwiłam w słodkiej niewiedzy i oszołomieniu.

Na szczególną uwagę zasługują tutaj bohaterowie. Zostali oni niezwykle, wręcz z chirurgiczną precyzją nakreśleni. Miles to mężczyzna, który został dotkliwie doświadczony przez los. Te pewne ciężkie chwile w jego życiorysie pozostawiły piętno na całym jego życiu, ukształtowały go jako jednostkę i podburzyły jego wiarę w siebie, przez co zaczął sądzić, iż nie jest wart, aby go kochać. Te właśnie wspomnienia z przeciągu 6 lat pisane z jego perspektywy były nadzwyczaj szczere i wiarygodne. Pozwalały bezczelnie wedrzeć się do podświadomości Milesa i zrozumieć jego dotychczasowe postępowanie w stosunku do innych. Z kolei ciężko jednoznacznie określić Tate. Z jednej strony młoda, piękna, ambitna studentka, która jednak może wydać się naiwna, infantylna i po prostu głupia, gdyż wpakowuje się w układ bez żadnej przyszłości. Jednakże jestem w stanie ją zrozumieć, bo niejednokrotnie złapałam się na tym, że chciałam poczuć gorący dotyk Milesa na swoim ciele. (I nie, wcale nie jest to zwykła solidarność jajników ;)) I jeszcze muszę wspomnieć o Kapitanie- uroczym 80- letnim staruszku, który w każdej sytuacji wie co powiedzieć i który sypie swoimi złotymi życiowymi mądrościami. Taki swego rodzaju dziadek, którego nigdy nie miałam. Te kreacje przyczyniły się do tego, że po przeczytaniu i odłożeniu na regał książki rozglądałam się za nimi jak za najlepszymi przyjaciółmi. Zaczęłam za nimi momentalnie tęsknić, gdyż zajęli szczególne miejsce w moim sercu. Coś wspaniałego.

Pewnie niektórzy martwią się, że w "Ugly love" zawiewa niekiedy trylogią E L James. Nic dziwnego, gdyż trailer chce jakoś usilnie nas do tego przekonać, co osobiście nie uważam za słuszne posunięcie. Ale chcę Was uspokoić, nie ma tutaj żadnego podobieństwa z "Pięćdziesięcioma twarzami Greya". Opisy łóżkowe (no dobra, nie tylko stricte łóżkowe) są subtelne i syzyfową pracą jest szukanie w nich chociażby grama wulgarności. Jednym minusem osobiście dla mnie były wydawane dźwięki bohaterów podczas zbliżeń. Zwroty "o ja cię", "o rany", "o kurczę" nie tyle mnie denerwowały, co po prostu śmieszyły. Może uszłoby to u nastolatków, którzy dopiero poznają swoją cielesność, ale nie u dorosłych ludzi. Ale okay, nie będę zbytnio rozwodzić się nad łóżkowym językiem kochanków. Co kto lubi.

"Ugly love" to nie błaha historyjka o duchach przeszłości i ich pokonywaniu. To uczuciowy rollercoaster, wulkan sprzecznych emocji i wyciskacz łez. Co prawda nie uroniłam żadnej słonej łzy, ale to wyłącznie dlatego, że nie lubię okazywać uczuć, które mną dogłębnie targają. Wolę jak te uczucia kumulują się, kotłują się we mnie do tego stopnia, że po pewnym czasie z ich nadmiaru czuję wręcz fizyczny ból. Może moje postawa zahacza odrobinę o masochizm, ale gwiżdżę na to.

Gdybym miała porównać tę książkę do czegokolwiek, to porównałabym ją do życia. W niej nie ma żadnego słodzenia do obrzydzenia lukrem. Urocze wydarzenia przeplatają się z tragicznymi, okrutnymi. Podobne wydarzenia mogą wydarzyć się w życiu każdego i to stanowi wręcz pochwałę rzeczywistości, codzienności. Za to Colleen Hoover należą się owacje na stojąco.

Serdecznie zachęcam Was wszystkich drodzy Czytelnicy, abyście czym prędzej popędzili do księgarni, by zakupić to cudo. Tej książki rzeczywiście się nie czyta, ją się chłonie, przeżywa każdą najdrobniejszą cząstką ciała, duszy oraz serca.


http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/nie-dawaj-mi-faszywej-nadziei.html

NIE DAWAJ MI FAŁSZYWEJ NADZIEI

Zwykło się mówić o miłości jako u uczuciu, które uszczęśliwia, uskrzydla, daje nadzieję na lepsze jutro oraz sprawia, że chce się nam z rana wstawać z łóżka. Nie często jednak porusza się temat miłości typu "żywioł", który niszczy wszystko co tylko napotka na swojej drodze. Miłości, która sprawia, że się czołgamy i dzięki której, a raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

TO JA ODMIENIŁAM CI ŻYCIE, CZY TO TY ODMIENIŁEŚ ŻYCIE MI?

Zważywszy, że na dniach do kin trafi ekranizacja "Zanim się pojawiłeś", postanowiłam w końcu przysiąść i napisać parę słów o pierwowzorze, by z czystym sumieniem 10 czerwca podreptać do kina w myśl powiedzenia "najpierw książka, potem film". Ostrzegam jednak, ta recenzja może być pozbawiona sensu, gdyż mimo iż czytałam tę książkę jakiś czas temu, dalej nie mogę się pozbierać i nie wiem od czego zacząć. Także wybaczcie, w przypadku tej pozycji będę improwizować.

Will Traynor był człowiekiem sukcesu, Był doskonałym szefem dobrze prosperującej firmy, lubił dalekie podróże i piękne kobiety. Kochał czuć w żyłach adrenalinę i jakby wszystko robił kierując się myślą "nigdy nie pozwól, by strach przed działaniem wykluczył Cię z gry". Aż pewnego razu jeden dzień zaprzepaścił wszystkie jego plany i marzenia. Odebrał mu całą nadzieję i ochotę do życia. W ten dzień, w którym Will z paraliżem czterokończynowym trafił na wózek.
Lou Clark to ekscentryczna, pogodna, pełna życia, ale jednocześnie nieco skryta i wycofana 26- latka. Kiedy szef kawiarni, w której pracuje oświadcza jej, że zamierza zamknąć lokal, kobieta udaje się do pośredniaka. Tam po podjęciu kilku nieudanych prób, w końcu skierowują ją do domu państwa Traynorów, by mogła rozpocząć pracę jako opiekunka Willa. Do jej obowiązków nie należy nic specjalnego, gdyż praktycznie wszystkimi niezbędnymi rzeczami zajmuje się pielęgniarz Willa. Louisa ma po prostu dotrzymywać mu towarzystwa. Z czasem jednak wychodzi na jaw, że Lou została zatrudniona po to, by nie dopuścić do kolejnej próby samobójczej mężczyzny...

Powieść Jojo Moyes długo czekała na swoją kolej. Było to spowodowane tym, że przed zwiastunem ekranizacji tak naprawdę nie wiedziałam o czym ona traktuje. Od tak skusiłam się kiedyś na jej zakup na promocji w Biedronce, ale szybko poszła w zapomnienie. Jednakże, gdy zobaczyłam trailer z cudownym Samem Claflinem w roli głównej, przepadłam na amen i momentalnie odsuwając od siebie wszystkie obowiązki i nakładając na klamkę drzwi zawieszkę z napisem: "Nie przeszkadzać! Czytam!" z otwartym umysłem mogłam przystąpić do lektury i oddać się jej w pełni. Ale tego, co zastałam w środku, to ja się w żaden sposób nie spodziewałam...
Mam do Was pewną prośbę. Przypomnijcie sobie teraz chwilę, w której odczuwaliście największy ból fizyczny w całym swoim życiu. Ból, który odbierał Wam mowę. Ból, który sprawiał, że sądziliście, iż nie dożyjecie kolejnego dnia. A teraz pomnóżcie ten ból przez dziesięć. Tak, porównywalnie tak właśnie się czułam w trakcie, ale także długo po skończeniu tej historii... Jeśli mam być z Wami szczera, to nadal nie doszłam do siebie i śmiem twierdzić, że nigdy nie nadejdzie taki moment, abym mogła powiedzieć komuś prosto w oczy "wyleczyłam się z tej książki". Ta książka mnie zniszczyła. Pogwałciła moje myśli, moją duszę, każdy mięsień mojego ciała...

Największym atutem tejże książki są bohaterowie, gdyż to właśnie oni składają się na tę zwykłą niezwykłą historie. Will i Lou są swoimi przeciwnościami na każdym etapie swojego życia w każdym tego słowa znaczeniu. Will przed wypadkiem był duszą towarzystwa i jedyne czego chciał to zawojować cały świat, podczas, gdy Lou wystarczał mały kawałek tego świata. Później, już po wypadku, gdy staje się zgorzkniały i rozgoryczony także stanowi przeciwieństwo do zawsze uśmiechniętej, cieszącej się w małych rzeczy Lou. I właśnie wspaniałe jest to, że ci tak odmienni ludzie oczekujący od życia czegoś innego, odnaleźli wspólny język, odnaleźli drogę do swoich serc. Pewnie w tym momencie stwierdzicie "Żadna nowość, w końcu przeciwności się przyciągają". Być może, ale w przypadku tej książki to powiedzenie nabiera nowego, szerszego znaczenia. Bo tu już nie chodzi o zwykłe przyciąganie, ale przede wszystkim wpływanie na drugiego człowieka i pokazywanie mu nowej, dosyć często krętej drogi ku lepszemu "ja".

"Zanim się pojawiłeś" zostało napisane lekkim, wyważonym, kształtnym językiem, ale wierzcie mi, to nie pomaga w szybszym jej czytaniu zwłaszcza, gdy tekst jest rozmazany przez ciągle spływające ciurkiem z oczu łez. Także już teraz dobrze Wam radzę, przed przystąpieniem do lektury zaopatrzcie się w chusteczki higienicznie, a najlepiej w cały ich kontener. Nie żartuję!

Co prawda nie jest to książka, której nie da się przewidzieć, bo na dobrą sprawę od praktycznie początku wiemy jak potoczą się losy Willa i Lou, mimo iż staramy się odsunąć od siebie tę druzgocącą myśl jak najdalej mając nadzieję, że może jednak Jojo Moyes się zlitowała nad Czytelnikami i oszczędziła ich serca. Niestety autorka za wszelką cenę starała się nas zmiażdżyć, spowodować, byśmy nie mogli się po tym ładunku emocjonalnym pozbierać przez tygodnie. I nie należy być złym z tego powodu na autorkę (chociaż przyznaję się, że w którymś momencie chciałam kupić bilet lotniczy, tylko po to, aby ją spotkać i rozszarpać), gdyż ona w nieco szokujący, ale zarazem eteryczny sposób ukazała przemyślenia na temat ludzkiej egzystencji. Bo kim my jesteśmy? Zwykłymi marionetkami podatnymi na uszkodzenia na scenie życia. "Zanim się pojawiłeś" pozwala szybciej nam sobie to uświadomić, by tym sposobem zacząć brać z każdego dnia garściami, bo jak to miał w zwyczaju mówić mój śp. wujek "Życie jest krótkie! Wybieraj z niego wszystko co najlepsze. Śpiesz się, bo czasu pozostało Ci niewiele". Powiecie: "Przecież to oczywiste". Tak, to prawda, to oczywiste, tylko w takim razie odpowiedzcie mi dlaczego o tym tak często zapominamy? Warto to przemyśleć i ściskać kurczowo to co z życia nam jeszcze pozostało.

"Człowiek ma tylko jedno życie. I właściwie ma obowiązek wykorzystać je najlepiej, jak się da."

Nie mam pojęcia jak podsumować tę pozycję, dlatego tylko napiszę, że gdybym została zmuszona wybrać tylko jedną książkę, która miałaby pozostać na kuli ziemskiej, to chciałabym, aby tą książką było właśnie "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes. Wybór pozostawiam Wam.

"Po prostu żyj dobrze. Po prostu żyj."


http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/to-ja-odmieniam-ci-zycie-czy-to-ty.html

TO JA ODMIENIŁAM CI ŻYCIE, CZY TO TY ODMIENIŁEŚ ŻYCIE MI?

Zważywszy, że na dniach do kin trafi ekranizacja "Zanim się pojawiłeś", postanowiłam w końcu przysiąść i napisać parę słów o pierwowzorze, by z czystym sumieniem 10 czerwca podreptać do kina w myśl powiedzenia "najpierw książka, potem film". Ostrzegam jednak, ta recenzja może być pozbawiona sensu, gdyż mimo iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/cos-sie-polepszy-cos-sie-popieprzy-cos.html

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/cos-sie-polepszy-cos-sie-popieprzy-cos.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/cos-sie-polepszy-cos-sie-popieprzy-cos.html

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2016/06/cos-sie-polepszy-cos-sie-popieprzy-cos.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

...OTO KOŃ TRUPIO BLADY, A IMIĘ SIEDZĄCEGO NA NIM ŚMIERĆ...

Nieco ponad miesiąc temu byliśmy świadkami niecodziennego zjawiska- pełnego zaćmienia Superksiężyca zwanego potocznie "krwawym księżycem". Jest to zjawisko czysto astronomiczne polegające na odpowiednim ułożeniu księżyca w stosunku do Ziemi i Słońca. Astronomowie nie mają większych problemów z wytłumaczeniem przebiegu tego procesu, jednak wiele ludzi uważa to za zjawisko nadnaturalne, a jeszcze inni traktują jako dowód na zbliżający się koniec świata...

W podejrzanych okolicznościach znika syn wiceszefa policji. Na miejscu domniemanej zbrodni policja odnajduje jedynie jego krew bez ciała i dziwnie umarłego owada, który początkowo nie wzbudza u śledczych żadnych podejrzeń. Policja razem z FBI rozpoczyna śledztwo. W tym czasie w przerażającym tempie giną kolejne osoby. Dwie szychy wydziału zabójstw w Cleveland- James Adams i David Ross za wszelką cenę próbują dowiedzieć się co tak naprawdę się dzieje. Ich żądza rozwikłania zagadki sięga zenitu, gdy z dnia na dzień znika sam kapitan, a zarazem ich dobry znajomy- Arthur Goldwyn. Czas działa na ich niekorzyść, a morderca nie śpi. Co więcej śledzi każdy, nawet najmniejszy ruch niczego nieświadomych detektywów.

Czy Adams i Ross rozwikłają zagadkę, nim będzie za późno? Kto i w jakim celu uprowadził kapitana? Czy dwoje inteligentnych wywiadowców mogą wszystkim ufać? Odpowiedź w książce.

Dotychczas z twórczością Thomasa Arnolda miałam do czynienia przy okazji premiery drugiej książki w jego dorobku- "33 dni prawdy", które wspominam nadzwyczaj pozytywnie. Także, gdy doszły mnie słuchy, że ukaże się kolejna książka z udziałem dwóch świetnych detektywów, która nie jestem jednak kontynuacją, a całkiem oddzielną historią, byłam wniebowzięta. Już od dłuższego czasu nie czytałam kryminału więc byłam spragniona silnych wrażeń. Czy ów pozycja wydawnicza mi je zapewniła? Z całą pewnością tak, choć nie ukrywam, że da się zauważyć pewien mankament. Prześledźmy zatem wszystko od początku.

Na szczególna uwagę zasługują tutaj bohaterzy. Tym razem autor naprawdę się wykazał, bowiem dowiadujemy się tutaj zdecydowanie więcej o ich przeszłości i metodach pracy z takim efektem, że od samego początku wiadomo kto nosi w tym stadku miano samca, a właściwie pary alfa. Adams to spokojny, opanowany, nikomu nie utrudniający życia i niezwykle ułożony agent. Co prawda nie może pochwalić się pokaźną budową ciała, ale mimo to jest sprawny. Jego doświadczenie jest doceniane i budzi respekt w kolegach po fachu, ale jak sam twierdzi, lata świetności ma już dawno za sobą (Taa, "Tetragon" to dowód na to, że jest zgoła inaczej :)). Z kolei Ross w przeciwieństwie do swojego partnera jest nieco chaotyczny i z punktualnością mu nie po drodze, ale nadrabia to umiejętnością dopasowywania do siebie poszczególnych puzzli. Wszędzie jest jego pełno, gdyż lubi działać, a nie ślęczeć niepotrzebnie nad papierkami. W tym przypadku powiedzenie: "przeciwności się przyciągają" sprawdza się idealnie. Oboje się oni dopełniają i razem tworzą niezawodny, niezastąpiony, a co najważniejsze- skuteczny duet.

Fabuła również jest na plus. Autor solidnie skonstruował całą intrygę do tego stopnia, że czytelnik ma naprawdę spory problem z wytypowaniem delikwenta odpowiedzialnego za cały bałagan. Spróbujcie, może Wam się uda, ale osobiście mi nie udało się tego dokonać.

To co cenię w tego typu książkach, to humor, który nieco rozluźnia całą napiętą atmosferę. W tym przypadku autor podstępnie wkradł się w moje łaski, albowiem zabawnych nie tyle zdarzeń, co dialogów jest tutaj na pęczki.


- Adams, do mnie!- wrzasnął z połowy korytarza. - A ty masz wolne! Weź dzień urlopu i zbierz się do kupy, bo wyglądasz jak...
- Gówno?!
- Właśnie...
- A urlop będzie płatny?
- A chcesz mieć jutro do czego wracać?
- Tak myślałem...


Język z kolei jest bez jakichkolwiek zarzutów. Thomas Arnold ma ogromny talent do operowania słowem pisanym. Czyni to z ogromną precyzją i lekkością, dzięki czemu kartki praktycznie same się przewracają i aż żal zatrzymywać tę cudowną "machinę".

Oczywiście nie można nie wspomnieć także o cechach fizycznych tej książki. Wydawnictwo Vectra po raz kolejny dowiodło wszelkich starań, aby wyglądało to tak estetycznie jak wygląda. Dobrej jakości papier, świetna czcionka ułatwiająca czytanie, wypukłości oraz imitacje różnych rys i pęknięć. Po prostu cudo!

Natomiast to co nie przypadło mi do gustu, to dosyć powolnie rozgrywająca się akcja. Początkowo uważałam to za atut tej historii, gdyż sądziłam, że wzmoży to efekt zaskoczenia. Niestety od początku aż do końca wszystko dzieje się miarowo i jednostajnie, co w konsekwencji doprowadziło do tego, że rozwiązanie całej sprawy nie wywołało we mnie zamierzonego efektu.

Reasumując, "Tetragon" to niezwykły thriller kryminalny, który śmiem twierdzić może równać się z wieloma zagranicznymi pozycjami tego gatunku. Zachęcam Was do sięgnięcia po tę publikację, a autorowi serdecznie dziękuję. Dziękuję za to, że dzięki tej pozycji przypomniałam sobie za co pokochałam kryminały.

*cytat pochodzi z książki (str. 36)

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/11/oto-kon-trupio-blady-imie-siedzacego-na.html

...OTO KOŃ TRUPIO BLADY, A IMIĘ SIEDZĄCEGO NA NIM ŚMIERĆ...

Nieco ponad miesiąc temu byliśmy świadkami niecodziennego zjawiska- pełnego zaćmienia Superksiężyca zwanego potocznie "krwawym księżycem". Jest to zjawisko czysto astronomiczne polegające na odpowiednim ułożeniu księżyca w stosunku do Ziemi i Słońca. Astronomowie nie mają większych problemów z wytłumaczeniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

SENS RODZI SIĘ Z BEZSENSU

Zastanawialiście się kiedyś na czym polega sekret świata? Jeśli tak, to czytajcie dalej, bowiem Witold Gombrowicz ten sekret odkrył i przybrał go w fikuśne fatałaszki...

Bohaterem, a zarazem narratorem powieści jest 30- letni początkowy literat Józio Kowalski. Mimo dorosłego wieku, nadal nie wie kim chce być i czemu ma poświęcić życie. Niespodziewanie któregoś wtorkowego poranka zjawia się u niego jego dawny nauczyciel- T. Pimko, który przepytując zdziwionego Józia ze znajomości przysłów, uzmysławia sobie, że jego dawny podopieczny jest dosyć przeciętny i postanawia go cofnąć do szóstej klasy. Mężczyzna wciśnięty w Formę ucznia trochę się buntuje, ale w końcu godzi się z losem i udaje się z profesorem za rączkę do szkoły. W szkole zostaje on poddany procesowi "upupiania", czyli infantylizacji młodzieży gimnazjalnej. Tak właśnie zaczyna się historia Józia- młodzieńca, który jednak nie gra pierwszych skrzypiec w powieści, a jedynie staje się wskazówką dla czytelnika do poznania zakłamanego świata.

Zdaję sobie sprawę, że duża część osób, która ma już za sobą tę lekturę, nie wspomina jej nadzwyczaj dobrze i stwierdzi, że jest to zwykł bełkot, grafomania, zlepek przypadkowych, nic nie znaczących słów. Wierzcie mi, początkowo też tak myślałam i potrzebowałam przeczytać przeszło osiemdziesiąt stron, aby w pełni docenić wartość tej książki i aby dostrzec problemy, które ona porusza. Jak widzicie musiałam wiele wtedy w swoim rozumowaniu pocierpieć, by w końcu mnie oświeciło. Ale przyznaję się- to była moja wina, gdyż zabierając się za "Ferdydurke" z góry założyłam, że będę niezadowolona i śledząć wzrok po literkach co rusz się nakręcałam, przez co w mojej głowie zrobił się jeden wielki zamęt. Tymczasem podchodząc do tej pozycji trzeba otworzyć swój umysł, gdyż tego właśnie ona od nas wymaga- współpracy intelektualnej. Gombrowicz nie podaje nam wszystkiego na tacy tylko przekazuje nam kilka słów- kluczy i wymaga tego, aby każdy z kluczy dopasować do odpowiedniego zamka. I albo ktoś podoła temu zadaniu, albo polegnie.

Szczerze, to nie czuję się godną osobą, by pisać cokolwiek o wartościach literackich (tak, nie przewidziało Wam się) tegoż tekstu kultury. Bo czymże są moje młodzieńcze rozkminy w porównaniu z dziełem, w którym to autor wspiął się na wyżyny swoich możliwości? Niczym.

Pewnie zastanawiacie się o czym jest ta ksiązka, a tymczasem sens jest podany między bezsensownymi wierszami. Jeśli dobrze się wczytacie, to zauważycie, że jest to powieśc o obłudzie i ludzkiej hipokryzji. Opowieść o nas, o zwykłych szarych ludziach uwięzionych w sztywnej Formie, która zabija w nas to, co jedyne i niepowtarzalne. Człowiek otoczony zewsząd różnymi Formami zdaje sobie sprawę, że nigdy do nich nie dorośnie i nigdy nie stanie się wystarczający dobry. Odpowiedźcie sobie, ile to razy udawaliście kogoś innego? Ile razy robiliście z siebie kogoś, kim w rzeczywistości nie jesteście, aby spełnić tylko oczekiwania innych? Niejednokrotnie, prawda? Właśnie o tym jest ta niestereotypowa książka. "Ferdydurke" odsłania tajemnice nas samych. Ukazuje nieco z przymrużeniem oka nas jako zwykłe marionetki pociągane za sznurki w teatrze świata. I co, książka o niczym?

O postaciach przewijających się przez lekturę można powiedzieć wiele, ale tak naprawdę nic, bowiem w pewnej mierze są zwykłymi zimnymi wystawowymi manekinami. Jednak bez wątpienia wiele można się o nich dowiedzieć dzięki przezwiskom jakie nadał im Gombrowicz. Wystarczy troszkę pogłówkować, wytężyć zmysły i nagle to, co nieoczywiste, staje się oczywiste i zdajemy sobie sprawę, że wszystkie przydomki bezbłędnie charakteryzują wszystkie kreacje.

Z kolei styl i język satyry jest taki jak cała książka- nieprawdopodobny, zagmatwany, rozmemłany i udziwaczniony, co nie zmienia faktu, że czyta się go ekspresowo. Wiele jest w powieści neologizmów oraz ciętego humoru. Autor bawi się z nami- czytelnikami w kotka i myszkę, wodzi nas za nos, drażni się z nami do tego stopnia, że niekiedy mamy wrażenie, że robi z nas zwykłych głupków z wiedzą na poziomie płyty chodnikowej.


Czyż nie jest tak, że każdy jest po trosze artystą? Nie jestże prawdą, że ludzkość tworzy sztukę nie tylko na papierze lub na płótnie, ale w każdym momencie życia codziennego- i gdy dziewczę wpina kwiat we włosy, gdy w rozmowie wypsnie się wam żarcik, gdy roztapiamy się w zmierzchowej gamie światłocienia, czymże to wszystko jest, jeśli nie praktykowaniem sztuki? Po cóż więc ten podział dziwaczny i bzdurny na "artystów" i resztę ludzkości? I czyż nie byłoby zdrowiej, gdybyście, zamiast mienić się dumnie artystami, mówili po prostu: "Ja może nieco więcej niż inni zajmuję się sztuką"? (...)*


Książka jak wiecie znajduje się w kanonie lektur obowiązkowych, a na dodatek jest oznaczona tzw. "gwiazdką". Nie będę wypowiadać się czy dobrze, że tak stało, czy też nie, ale jedno jest pewne- z całą pewnością stała się ona lekturą nie bez powodu. Jest wiele pozycji bibliograficznych, które są już nieaktualne i koszmarne pod względem czytania do tego stopnia, że bez problemu można je dołączyć do barokowego motywu "vanitas". Sama jestem jeszcze uczennicą i temat lektur szkolnych w istocie doprowadza mnie do szału, niemniej uważam, że ta jako jedna z nielicznych jest na tyle wartościowa i wciąż aktualna, że każdy przynajmniej powinien spróbować swoich sił w jej czytaniu. Naprawdę ma ona zbawienne działanie, skoro mój kolega, który przez całe swoje życie nie przeczytał żadnej lektury, nagle zapragnął przybliżyć sobie temat pupy ;)

Serdecznie polecam zapoznać się nieco bliżej z "Ferdydurke", gdyż jest to rodowód świadczący o naszym pochodzeniu. Ukazuje kim jesteśmy i jak łatwo jesteśmy podatni na wpływy innych ludzi.

------
*cytat pochodzi z książki (str. 76)

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/10/sens-rodzi-sie-z-bezsensu.html

SENS RODZI SIĘ Z BEZSENSU

Zastanawialiście się kiedyś na czym polega sekret świata? Jeśli tak, to czytajcie dalej, bowiem Witold Gombrowicz ten sekret odkrył i przybrał go w fikuśne fatałaszki...

Bohaterem, a zarazem narratorem powieści jest 30- letni początkowy literat Józio Kowalski. Mimo dorosłego wieku, nadal nie wie kim chce być i czemu ma poświęcić życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

CO CI W DUSZY GRA?

Jak mogliście ostatnio zauważyć, książki kreatywne przeżywają istny BUM! Wydawnictwa prześcigają się w coraz to nowych pomysłach do tego stopnia, że czytelnicy mają spory problem z wyborem odpowiedniej niestereotypowej pozycji dla siebie. Osobiście do książek kreatywnych typu "Zniszcz ten dziennik" czy "To nie jest książka" podchodzę z pewną dozą sceptycyzmu, bo nie widzę sensu w kupowaniu czegoś, co potem jestem zmuszona zniszczyć, a przynajmniej tego wymagają ode mnie inni. Wychodzę z założenia, że lepiej kupić zwykły brulion i zniszczyć go wypisując na poszczególnych stronach swoje pomysły na zadania. Wtedy będzie to mniej odczuwalne dla portfela, a i jeszcze bardziej pomysłowe, gdyż w całości zrobione przez daną osobę. Także jak łatwo się domyślić, wszystkie takie książki omijałam szerokim łukiem. Do czasu, gdy na blogu przeczytałam o kolorowankach dla dorosłych... no i zwariowałam na ich punkcie.

Musicie wiedzieć, że od dziecka mam totalnego bzika na punkcie kolorowanek. Gdy byłam brzdącem, miałam kilkanaście kolorowanek z Myszką Miki, Kaczorem Donaldem bądź ze Smerfami i z namiętnością traktowałam je kolorami. Mogłam godzinami ślęczeć nad kredkami, co było dobre zarówno dla mnie, jak i mojej mamy, gdyż oto ku zdziwieniu innych, nie brzęczałam już nad uchem zdanie znane każdemu dziecku: "Nudzi mi się". Także jak to się mówi "wilk syty i owca cała" :) Lata mijały, a ja zupełnie nie wyrastałam z tego dziecięcego szaleństwa i obecnie dalej wykorzystuje kredki jako lekarstwo na paskudny nastrój.

Jak głosi obwoluta kolorowanki są "treningiem antystresowym", który pozwala odreagować w bezpieczny, nie zagrażającym innym sposób męczący, stresujący dzień. U mnie ostatnio wszystkie takie są, gdy wszyscy patrzą się na mnie ze słowem "matura" na ustach, gdy tylko przekroczę próg szkoły. Wtedy zazwyczaj uaktywnia się we mnie potwór, który z lubością odgryzłby komuś łeb. Emocje kumulują się we mnie przez te siedem godzin, więc gdy wracam do domu starając się nie trzaskać drzwiami, zaszywam się w swoim pokoju z kredkami obok, uspokajam się, normuje swój oddech i wyłączam myślenie (no, może poza myśleniem o tym, aby nie wyjść poza linię). I jeśli taka drobna czynność sprawia, że się uśmiecham, to śmiało mogę stwierdzić, że wtedy właśnie jestem szczęśliwa. U innych endorfiny pobudza czekolada, a u mnie biało- czarne rysunki, które aż proszą się o to, aby je pokolorować. Głupie? Być może, ale nie dbam o to.

Pewnie teraz myślicie co ta kolorowanka w sobie ma. Otóż przede wszystkim nie jest to zwykła kolorowanka, którą można kupić w przypadkowym Ruchu czy supermarkecie. Jest ona po prostu niezwykła, z wieloma pięknymi, niepowtarzalnymi rysunkami. Co prawda, momentami można dostać o tych wszystkich drobniutkich detali oczopląsu, ale zdecydowanie warto troszkę się pomęczyć, popracować nad swoimi zdolnościami manualnymi, bo efekt końcowy jest oszałamiający.
Po drugie w pełni czyni swoją powinność. To naprawdę działa! W tak prosty sposób, bo przy pomocy zaledwie kredek, długopisów i flamastrów możecie odzyskać spokój, odetchnąć, zrelaksować się i chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Możecie wyżyć się na tej malowance, bo kto Wam zabroni?
Poza tym jest ona w istocie odzwierciedleniem duszy. Gotowy obrazek jest tak naprawdę rysunkiem tego co drzemie Wam w środku. Czy jesteście pesymistami bądź optymistami lub jaki macie w danej chwili humor zależy od kolorów, którymi się posłużycie. Nikt nie może narzucić Wam pomysłów i chyba to jest najpiękniejsze. Tworzycie tę kolorowankę sami od początku, aż do końca i nieważne jaki będzie efekt końcowy, to Wasze mało dzieło będzie jedyne w swoim rodzaju, nie będzie tandetne, ani kiczowate. Gwarantuję, że ta 128- stronicowa książeczka w formacie A- 4 przysporzy Wam wiele radości i pobudzi Waszą kreatywność, która być może z jakiejś przyczyny ostatnio odmówiła Wam posłuszeństwa. Dzięki kolorowemu treningowi Wasza kreatywność dostanie niezłego kopa. Będziecie w szoku!

Także jeśli szukacie czegoś dobrego na zabicie śmiertelnej nudy i nerwówy, to zachęcam do sprawienia sobie takiej kolorowej, mega pozytywnej kolorowanki, gdyż oprócz "Wzorów i ornamentów" macie do wyboru także "Esy- floresy", "Wzory i wzorki", "Dekoracje vintage", "Japońskie inspiracje" i inne. Z pewnością znajdziecie coś dla siebie. No, chyba, że chcecie sięgnąć po antydepresanty lub iść do psychoterapeuty? Jak wolicie, ale ja za przystępną cenę zafundowałam sobie terapię u siebie w domu bez stania w kolejce. Serdecznie polecam!

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/09/co-ci-w-duszy-gra.html

CO CI W DUSZY GRA?

Jak mogliście ostatnio zauważyć, książki kreatywne przeżywają istny BUM! Wydawnictwa prześcigają się w coraz to nowych pomysłach do tego stopnia, że czytelnicy mają spory problem z wyborem odpowiedniej niestereotypowej pozycji dla siebie. Osobiście do książek kreatywnych typu "Zniszcz ten dziennik" czy "To nie jest książka" podchodzę z pewną dozą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

ISTNIEJE CIENKA GRANICA MIĘDZY MIŁOŚCIĄ, A NIENAWIŚCIA

Na świecie wielu jest słodkich chłopców skrywających się w ciele mężczyzny, którzy najbardziej w świecie cenią sobie sielankę i beztroskę. Jak w takim razie spośród całego tłumu mężczyzn, którzy ze swoim zachowaniem co najwyżej nadają się do przedszkola odnaleźć prawdziwego mężczyznę, który jest w stanie zapewnić kobiecie poczucie bezpieczeństwa? Na to postara się Wam odpowiedzieć czwarta książka w dorobku Agnieszki Olejnik- "Dziewczyna z porcelany".

Przebojowy student informatyki- Michał wiedzie spokojne, poukładane życie. Fotograf, model, kobieciarz- tak można go w skrócie opisać. Któregoś jednak dnia jeden telefon wywraca jego całą idylle do góry nogami. Musi porzucić bezproblemowe, studenckie życie i wrócić do swojego rodzinnego domu, by zaopiekować się młodszym bratem Tomkiem.
Zuzanna to nauczycielka języka rosyjskiego, rozwódka z bagażem doświadczeń i złych wspomnień oraz sąsiadka, a zarazem niańka małego Tomaszka. Zupełnie nie pasuje ona do jego wyobrażenia atrakcyjnej kobiety, lecz z czasem inaczej zaczyna patrzeć na kruchą "porcelanową chińską laleczkę". Zaczyna zauważać jej ogniste marchewkowe włosy i dwa inteligentne, intensywnie niebieskie szkiełka. Zuzanna zaczyna go pociągać w nieznany mu dotąd sposób i dzięki niej z czasem zaczyna rozumieć czym tak naprawdę jest miłość. Niestety uczucie to czasem zbyt mało, aby stworzyć silną, nierozerwalną wieź, zwłaszcza, że kobieta skrywa pewną tajemnicę, która stawia ją w zupełnie innym świetle.

Co takiego skrywa kobieta głęboko w swoim sercu? Czy Michał odnajdzie się w nowej, odpowiedzialnej roli? Jak zakończy się historia, która tak gorzko się rozpoczęła?


"- Wiesz- powiedziałem budując wieżę- figura nie jest taka ważna, kiedy kobiecie brakuje zwyczajnego ciepła."*


Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością Agnieszki Olejnik. Na temat jej książek słyszałam już masę pochlebstw, więc jak tylko dowiedziałam się, że "Dziewczyna..." powędruje w moje ręce, niebywale się ucieszyłam. Co prawda z zapoznaniem się jej trochę zwlekałam, ale gdy już zaczęłam pomału zagłębiać się w całej historii, po prostu przepadłam. Skłamałabym, gdybym napisała, że okładka do tego się nie przyczyniła, ale mimo wszystko to fabuła gra pierwsze skrzypce. To właśnie ona łapie czytelnika w swoje sidła i nie wypuszcza aż do samego końca.

Na sam początek trzeba wspomnieć o nietuzinkowych bohaterach. Michał to typowy bałamut i bawidamek, który nie ominie żadnej okazji do zaliczenia panienki. Nawet nie musi zbytnio starać się o ich względy, gdyż chętne same wskakują mu do łóżka. Wprawdzie spotyka się od dłuższego czasu z Paulą, ale ciężko nazwać to czymś poważnym. Są to raczej krótkie spotkania na seks bez zobowiązań, co mu jak najbardziej odpowiada. Także jak widzicie, początkowo jego zachowanie może nie przypaść do gustu, ale z czasem zaczynamy na niego patrzeć nieco łagodniej, gdyż autorka tłumaczy jego postępowanie. Otóż tego przyczyna zapuszcza swoje korzenie już we wczesnym nastoletnim okresie życia, kiedy będąc na zabój po raz pierwszy zakochany, spotkał się jedynie z rozczarowaniem, przez co stał się obiektem żartów swoich rówieśników. Od tego czasu poprzysiągł, że nie będzie się wplątywał w jakieś bezsensowne związki. Do czasu, aż na horyzoncie pojawia się Zuzanna, dzięki której serce Michała zaczyna bić szybciej. Mimo iż niewiasta po pewnym czasie otwiera się przed nim, to nadal skrywa wygodne dla siebie sekrety bezpośrednio powiązane z rodziną chłopaka. Jakie to sekrety? Tego zdradzić nie mogę, ale wierzcie mi, że diametralnie wpłyną na dalsze losy pary.

Cała książka napisana jest lekkim, przystępnym językiem z ciekawymi, niewymuszonymi dialogami. Historia może rzeczywiście nie jest jakoś nadzwyczaj odkrywcza i nie znajdziemy w niej niebywałych zwrotów akcji, ale mimo to na nudę narzekać nie można.


"- Michał- dodała jeszcze Anka. - Powiem ci jedno. Czasem warto powalczyć.
- Tak, tak. Wiem.
- Ale niekiedy lepiej odpuścić. Wszystko zależy od jednej rzeczy.
- Jakiej?
- Czy jest się w stanie wybaczyć. Ale tak naprawdę.Nie tylko odsunąć na bok, zapomnieć albo udawać, że tego nie było. Wybaczyć.
- A warto wybaczać?
(...)
- Wiesz, z wybaczaniem to jest tak... Jakkolwiek byś się starał, to i tak nie uda ci się z jedną sprawą.
(...)
- Można wybaczyć kłamstwa, zdradę, pijaństwo, złe traktowanie... To, że ktoś złamał obietnice, podle się zachował i odwrócił się od ciebie, gdy go potrzebowałeś. Ale nie uda ci się wybaczyć, że przestał cię kochać i już mu nie zależy. Tego jednego nie. Rozumiesz?"*


Niestety jedynie co nie przypadło mi do gustu, to momentami zbyt szybko rozgrywające się wydarzenia. Na jednej stronie zaczyna się początek listopada, by na kolejnej kończył się grudzień. Taka przepaść czasowa nie spotkała się z moją przychylnością. Niemniej jednak zaczęłam się przyzwyczajać do tego "czasowego maratonu", ale na moje oko mogło zostać to nieco inaczej i wolniej poprowadzone, dzięki czemu lektura momentalnie zyskałaby w moich oczach.

Reasumując, "Dziewczyna z porcelany" to niebywale ciepła obyczajowa opowieść, która zawładnie sercem nie jednej kobiety. Wzrusza, wciąga, zachwyca barwnymi kreacjami, urzeka trafnymi spostrzeżeniami. To nieco tajemnicza opowieść o sile miłości, o odpowiedzialności, o ciężkim procesie jakim jest dorastanie. Serdecznie polecam!

_____________
*fragmenty pochodzą z książki, str. 117, 168- 69

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/08/istnieje-cienka-granica-miedzy-mioscia.html

ISTNIEJE CIENKA GRANICA MIĘDZY MIŁOŚCIĄ, A NIENAWIŚCIA

Na świecie wielu jest słodkich chłopców skrywających się w ciele mężczyzny, którzy najbardziej w świecie cenią sobie sielankę i beztroskę. Jak w takim razie spośród całego tłumu mężczyzn, którzy ze swoim zachowaniem co najwyżej nadają się do przedszkola odnaleźć prawdziwego mężczyznę, który jest w stanie zapewnić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

W CAŁYM KRAJU SPODZIEWAJCIE SIĘ WYSOKIEJ TEMPERATURY...

Tak, będzie gorąco, a to wszystko za sprawą Suzanne Collins, która postanowiła przysmażyć nas trochę żywym ogniem za sprawą drugiej części słynnej trylogii "Igrzysk śmierci", która jest doskonała pod każdym względem.

Autorka trochę podąża tropem, którym podążała w poprzedniej części, gdyż mamy tutaj powtórkę z rozrywki- turniej Głodowych Igrzysk, tylko z tą różnica, że edycję specjalną zwaną Trzecim Ćwierćwieczem Poskromienia, w którym to prezydent Snow postanawia umieścić na arenie wszystkich żyjących osobników obu płci, którzy do tej pory wygrali igrzyska w poszczególnych dystryktach, aby tym samym pokazać społeczeństwu, że nie ma nikogo kto podważyłby siłę kapitolińskiego totalitaryzmu. Skąd taki pomysł? Ano stąd, iż wiele osób w Kapitolu scenę z jagodami nie uznali jako przejaw miłości, tylko jako dowód buntu. Doskonale zatem wiadomo co oznacza to dla naszej zwycięskiej pary...
Zanim jednak turniej dojdzie do skutku, Katniss i Peeta są zmuszeni wziąć udział w corocznym Tournée Zwycięzców, podczas którego odwiedzają poszczególne dystrykty zmarłych trybutów, aby po części odreagować to, co działo się na arenie. Jednak nie łatwo jest dojść do siebie po masakrze, która rozgrywała się na ich oczach...

Muszę Wam się przyznać, iż miałam pewne obawy co do kontynuacji IŚ, gdyż wiadome jest to, że kontynuacje zazwyczaj są nieco gorsze od swoich poprzedniczek. Najwidoczniej jednak ten tryptyk jest odstępstwem od reguły, bowiem z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że "W pierścieniu ognia" przypadło mi do gustu o wiele bardziej niż tom pierwszy, gdyż w tej części mamy więcej akcji, więcej tragicznych wydarzeń, a co za tym idzie rozlewu krwi, więcej plotek i tajemnic.

(...) Jeśli umrzesz, a ja przeżyję, w Dwunastym Dystrykcie nie będzie dla mnie życia, bo ty jesteś całym moim życiem. Już nigdy nie odnajdę szczęścia. - Chcę zaprotestować, ale kładzie palec na moim ustach.*

Tego czego zabrakło mi w części pierwszej, to bohaterów. Tutaj natomiast Collins wspięła się na wyżyny swoich możliwości i nieco bardziej skupiła się na przeżyciach zarówno Katniss, jak i innych newralgicznych bohaterów, dodając przy tym dużo nowych ciekawych kreacji. Autorka postawiła tym razem na Katniss bardziej emocjonalną. Dużo czytamy na temat tego jak odnajduję się w sytuacji, w której to prezydent Snow grozi jej rodzinie i najbliższym. Dowiadujemy się o niej wszystkiego, przez co robi nam się jeszcze bardziej bliższa. Oto przed naszymi oczami pojawia się dziewczyna, która rzeczywiście zaczyna igrać z ogniem. Dziewczyna, która z dnia na dzień, ku swojemu zdziwieniu, zupełnie nieświadomie staje się kosogłosem, który już niebawem rozwinie swoje skrzydła.

Poza tym warto też wspomnieć o trójkącie miłosnym, którzy tworzy Katniss, Gale i Peeta. W tej części jest on bardziej namacalny, szalenie pociągający, co tylko dodaje smaczku całej lekturze. Ciągle kibicujemy Katniss i podświadomie układamy jedne z możliwych rozwiązań całej tej pokręconej, miłosnej oprawy.

- Powinieneś mnie budzić- zauważam i rozmyślam o tym, że w kiepską noc potrafię wyrwać Peetę ze snu nawet dwa albo trzy razy. I o tym, ile czasu niekiedy potrzeba, żeby mnie uspokoić.
- To nie jest konieczne. Moje koszmary zazwyczaj wiążą się z utratą ciebie- wyznaje. -Dochodzę do siebie, kiedy sobie uświadamiam, że jesteś przy mnie.*

W tym tomie także pojawia się obraz rewolucji, który wychyla się poza tłum i co za tym idzie, odgrywa kluczową rolę. W poszczególnych dystryktach zaczynają wybuchać rebelie, wzmaga się bunt i terror. Wierzcie mi, dzieje się i to bardzo dużo.
Swoje zrobił zabieg fabularny zwany cliffhangerem, czyli inaczej nagłe zawieszenie akcji w sytuacji pełnej napięcia, w której bohaterowie znajdują się w trudnej sytuacji. Tak kończy się praktycznie każdy rozdział, co zmusza, aby czytać dalej. Zakończenie z kolei jest nieprzewidywalne, zakończone w najmniej oczekiwanym momencie.

Powieściopisarka w drugim tomie posługuje się przystępnym, stosunkowo nieskomplikowanym językiem, jak w poprzedniej części. I nie trzeba jakiegoś intelektualisty, aby stwierdzić, że Collins potrafi pisać i wciągnąć czytelnika do swojego nieidealnego świata, w którym panuje chaos i głód. Trzeba nagrodzić autorkę wielkimi brawami również za konkrety. Skupia się tylko i wyłącznie na nich, a nie na bzdetach. W książce ze świecą szukać jakiegoś przypadkowego, nic nie znaczącego dla całości zdarzenia czy opisu. Ta książka została przemyślana od samego początku do końca i odpowiednio wyważona, dzięki czemu do ręki dostajemy pyszną miksturę dla naszej wyobraźni.

Co tu dużo mówić, jestem urzeczona tą pozycją. Jest ona wspaniała, cudowna, nieprześcigniona pod wieloma względami i przede wszystkim uniwersalna, gdyż gwarantuję, że każdy w jej wnętrzu znajdzie swoją zagubioną perłę. Tym, którzy jeszcze nie czytali, serdecznie polecam!

-----------------
* cytaty pochodzą z książki (str. 323; 84)

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/08/w-caym-kraju-spodziewajcie-sie-wysokiej.html

W CAŁYM KRAJU SPODZIEWAJCIE SIĘ WYSOKIEJ TEMPERATURY...

Tak, będzie gorąco, a to wszystko za sprawą Suzanne Collins, która postanowiła przysmażyć nas trochę żywym ogniem za sprawą drugiej części słynnej trylogii "Igrzysk śmierci", która jest doskonała pod każdym względem.

Autorka trochę podąża tropem, którym podążała w poprzedniej części, gdyż mamy tutaj powtórkę z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

WALCZ PO TO, ABY ZGINĄĆ

Wyobraź sobie, że mieszkasz w kraju, w którym nie masz nic do gadania. W kraju, w którym wszystkich mieszkańców sterują niczym pionki w paskudnej, nierównej grze. W kraju, który poświęca niewinnych ludzi, by na każdym kroku przypomnieć, że w oczach innych jesteś jedynie wrzodem na organizmie narodu. Co robisz? Zgadzasz się na wszystkie krzywdy, które dzieją się na Twoich oczach? Zaciskasz zęby? A może jako jedyny/a stajesz przeciwko choremu systemowi?

"I niech los zawsze wam sprzyja"

Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem z Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Władze dla przypomnienia ludziom przeszłości, zmuszają podległe im rejony do corocznej daniny. Daniną okazuje się być chłopiec i dziewczyna między dwunastym, a osiemnastym rokiem życia, którzy mają wziąć udział w Głodowych Igrzyskach- krwawej jatce, w której dwudziestu czterech trybutów walczy na śmierć i życie na oczach całego Panem.
Główną bohaterką jest Katniss Everdeen- szesnastoletnia dziewczyna, która po śmierci swojego ojca, mieszka razem z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów, gdzie słodycze dla dzieci są rzeczą nieosiągalną, a każdą żywność ocenia się na wagę złota. Z powodu załamania nerwowego swojej matki, zmuszona jest ona stać się z dnia na dzień głową rodziny i zdobywać żywność, by mogły przetrwać, co stanowi ogromny wyczyn. Wkrótce jednak Katniss przekona się, że czeka ją coś znacznie gorszego niż polowanie na dziką zwierzynę...

W końcu zdecydowałam się przeczytać słynną trylogię Suzanne Collins, a to dlatego, że jak większość z Was wie, niebawem do kin trafi druga część "Kosogłosa", więc chyba lepszego pretekstu na przeczytanie bestsellerowej serii nie mogłam znaleźć. Tylko, że teraz siedzę przed monitorem laptopa i zupełnie nie wiem co napisać, skoro o tym tryptyku powiedziano już wszystko. No nic, pozostaje mi jedynie wyrazić swoją własna opinię, która jak sądzę, będzie się pokrywać z wrażeniami większości czytelników.

"Niszczenie jest znacznie łatwiejsze od tworzenia"

Na samym początku muszę przyznać, że gdy skończyłam czytać pierwszy tom "Igrzysk śmierci" byłam w podwójnym szoku. Pierwszy szok był spowodowany tym, co totalitaryzm potrafi zrobić ze społeczeństwem. Co władza jest w stanie zrobić, by przypomnieć ludziom, że są tylko marionetkami w ich rękach. Byłam wręcz przerażona tym co znalazłam wewnątrz tej książki, mimo iż zdawałoby się, że nie przeżyję żadnego efektu zaskoczenia, zważywszy, że oglądałam filmy i de facto prawie całą historię już znam. Jednak mimo to, odczułam większe emocje, niżeli przy oglądaniu historii na dużym ekranie. Z kolei drugi szok przeżyłam praktycznie w tym samym momencie co pierwszy, bowiem byłam pełna podziwu dla autorki, która wymyśliła coś tak drastycznego, a zarazem na tyle prawdziwego, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby za kilkadziesiąt lat takie coś miało miejsce na naszej planecie. I wiecie co? Ogromnie się ciesze, że jednak zwlekałam z przeczytaniem tej trylogii, bo to co dzieje się na kartach tej powieści o wiele bardziej przypomina współczesny świat niżeli jeszcze kilka lat temu.

To co najbardziej przypadło mi do gustu, to zastosowanie przez Collins narracji pierwszoosobowej. O ile taki zabieg nie we wszystkich pozycjach wydawniczych mi odpowiada, o tyle w tej zwiększa autentyczność całej oprawy. Dzięki temu poznajemy dokładnie wszystkie emocje i uczucia, które towarzyszą Katniss w danej chwili. Nic przed nami nie ukrywa, tylko wyraża swoje zdanie na temat okrutnej rzeczywistości. Mamy możliwość obserwować jej wszystkie obawy i wątpliwości, przez co nawiązujemy z nią niewyobrażalnie silną więź. Jednak to, że poznajemy tylko jej punkt widzenia, sprawia, że obraz innych bohaterów jest jakby niekompletny. Dowiadujemy się o nich tylko tyle, ile Katniss zechce nam opowiedzieć. W moim odczuciu innych bohaterów było odrobinę za mało.

Siłą napędową dla tej książki bez wątpienia stanowią opisy igrzysk. Nie są one makabryczne ani dosadne, ale właśnie o to w tym chodzi, aby odrobinę przestraszyć, ale nie sparaliżować, by czytelnikowi zostawić pole do popisu na przemyślenia i refleksje. Mimo to, nie oczekujcie, że trafiliście na dystopię jakich wiele. O nie! Ta dystopia jest zupełnie inna. Trzyma człowieka na krawędzi fotela. Dzięki niej siedzimy jak na szpilkach, ale i tak nie jesteśmy przygotowani na to, co się wydarzy za moment. Istny majstersztyk w swoim gatunku. I pomyśleć, że to dopiero początek...

Język z kolei jest dosyć prosty, przystępny, plastyczny i łatwy w odbiorze, i słusznie, bo gdyby autorka siliła się na nie wiadomo jakie metafory czy wymyślne sformułowania, to momentalnie straciłaby ona w moich oczach, a tak wszystko zostało idealnie wyważone i wylane na papier z iście chirurgiczną precyzją.

Warto także wspomnieć o pomału rodzącej się miłości między dwojgiem nastolatków. Autorka wątek ten sprawnie wplotła w całość, dzięki czemu nie przytłacza on, ani nie zakłóca głównych wydarzeń. Jest to tak naprawdę ukazany zalążek jakiegokolwiek uczucia, przez co nie wiadomo co jest prawdą, a co imaginacją, także szalenie jestem ciekawa jak autorka poprowadziła tę znajomość w kolejnych tomach.

"- Już jestem twój. Co ze mną zrobisz?
- Ukryję cię tam, gdzie nie spotka cię nic złego."

Podsumowując, jest to wspaniała, przerażająca powieść momentami jeżąca nam włos na głowie.Wywołuje na chwilkę na naszej twarzy szczery uśmiech, by następnie sprawić, abyśmy obgryzali paznokcie z nerwów przez zaskakujące zwroty akcji. Także jeśli jeszcze nie czytaliście, to wiedz, że dużo tracicie i jak najprędzej powinniście nadrobić tą karygodną zaległość, do czego oczywiście serdecznie zachęcam.

-------------
* wszystkie cytaty pochodzą z książki

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/08/walcz-po-to-aby-zginac.html

WALCZ PO TO, ABY ZGINĄĆ

Wyobraź sobie, że mieszkasz w kraju, w którym nie masz nic do gadania. W kraju, w którym wszystkich mieszkańców sterują niczym pionki w paskudnej, nierównej grze. W kraju, który poświęca niewinnych ludzi, by na każdym kroku przypomnieć, że w oczach innych jesteś jedynie wrzodem na organizmie narodu. Co robisz? Zgadzasz się na wszystkie krzywdy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

BO TAK SMAKUJE ŻYCIE, NA CHWILE BYĆ NA SZCZYCIE

Nasze życie jest dość skomplikowane. Dużo w nim odcieni szarości i wyblakłych barw. Gdy sądzimy, że wszystko mamy poukładane, nagle niezrozumiały los, wywraca nasze życie do góry nogami, by sprawdzić jak sobie poradzimy w niecodziennej sytuacji. W takiej sytuacji znalazła się Rebeka- główna bohaterka debiutu literackiego K. N. Haner, której życie diametralnie się zmienia z dnia na dzień.

Młoda, piękna i niedoświadczona Rebeka Staton z powodu bardzo ciężkiej sytuacji materialnej, musi pracować jako striptizerka w nocnym klubie go- go. Nie poprawia to jednak jej finansów, gdyż praktycznie każde zarobione pieniądze oddaje swojej uzależnionej od alkoholu i narkotyków matce. Któregoś dnia występuje w klubie w stroju anioła. Początkowo świetnie jej to wychodzi, do momentu, aż jej oczy krzyżują się ze szmaragdowymi tęczówkami menedżera znanego w całym kraju rockowego boysbandu, Sedricka Millsa. Rebeka traci dla niego w jednej chwili głowę, zapomina kroków, za co zostaje wyrzucona z klubu przez swoją jędzowatą pracodawczynię. Zdawałoby się, że dziewczyna szybko się załamie, jednak dzięki zaskakującej propozycji przystojnej przyczyny jej bezrobocia, dzieje się inaczej...

Czy dziewczyna postawi wszystko na jedna kartę i przystanie na propozycję Millsa? A może wycofa się i zrezygnuje z niepowtarzalnej szansy? Jak właściwie potoczy się historia ludzi, którzy chcą zawojować całym światem? Odpowiedź w książce.

Gdy tylko wzięłam do ręki ów pozycję wydawniczą, poczułam momentalnie sceptycyzm. Zupełnie nie wiedziałam czego po niej mogę się spodziewać, a liczba stron dodatkowo pogłębiała moje obawy. No bo wierzcie mi na słowo, nie często mam do czynienia z takim tomiszczem. Niespełna osiemset stron spisanych małym druczkiem, a na dodatek format książki odbiega od tych tradycyjnych. I ten ciężar... tą lekturą w istocie można zabić! Jak łatwo się zatem można domyślić, moje obawy praktycznie sięgnęły zenitu. I niepotrzebnie, gdyż dosyć szybko "Na szczycie" mnie tak zafascynowało, że po nocnej czytaninie, rano obudziłam się z wielkim kacem książkowym. To dosyć dziwne, że zareagowałam tak na tę książkę, bo fabuła nie jest jakaś odkrywcza, ale mimo to przepadłam. "Na szczycie" zaślepiło mnie, magnetyzowało, manipulowało do tego stopnia, że w pewnej chwili stałam się kobietą nienasyconą, pragnącą coraz więcej wrażeń. Tak naprawdę sama siebie nie poznawałam.

To co daje się odczuć praktycznie od samego początku, to nieprzypadkowy humor. Były momenty, że jedynie się uśmiechałam, ale były też i takie chwile, gdzie śmiałam się na cały głos z tego jak bohaterowie w każdej wolnej chwili dokopywali sobie słownie. Doprowadzali siebie do szaleństwa, by po chwili rzucić się sobie w ramiona, gdyż nie mogli zapanować nad pożądaniem, które nieustannie w nich buzowało i które było widoczne gołym okiem. If you know what I mean ;)

Tego czego z pewnością nie można zarzucić autorce, to tego, że nie posiada wyobraźni. Jakbym usłyszała kiedykolwiek takie stwierdzenie z ust jakiejś osoby, to chyba zaśmiałabym się jej w twarz. Jak to nie posiada?! K. N. Haner stworzyła kilka wspaniałych, niepowtarzalnych charakterów, które posiadają zupełnie odmienne cechy i które mimo usilnych prób nie da się pomylić, a tym bardziej zapomnieć. Nie są to jakieś marionetki, które dadzą się kierować na wszystkie strony, tylko ludzie z krwi i kości, którzy bez skrępowania dają się ponieść namiętności. Tacy właśnie są chłopaki, na których punkcie oszalałam. Sed, Erick, Simon- ich pokocham najbardziej. Mili, aroganccy, niegrzeczni, grzeszni. Uwielbiam takie charakterki, dzięki czemu autorka podstępnie wkradła się w moje łaski.
Niestety z przykrością muszę przyznać, że jedna osoba nie wzbudziła we mnie sympatii i tą osobą byłą główna bohaterka. Cały czas działała mi na nerwy, a jej działania były czasem irracjonalne. Kompletnie nie wiedziałam co ją kieruje i czego właściwie oczekuje. Zachowywała się jak nastolatka wkraczająca w okres buntu. Z jej powodu niejednokrotnie chciałam "wejść" do książki i podarować jej siarczysty policzek, by w końcu się opamiętała. Pewne jej zachowania autorka tłumaczy jej trudnym dzieciństwem, które zakorzeniło się w niej i które zostawiło na niej piętno. Ale nawet to nie usprawiedliwia ją, kiedy swoim postępowaniem krzywdziła innych. Na całe szczęście pod koniec dało się zauważyć jej zmianę na lepsze, więc mam nadzieję, że w kolejnych tomach zobaczę Rebekę nie jako słodką dziewczynkę, tylko jako kobietę świadomą swoich czynów.

A opisy seksu? Są i jest ich całkiem sporo, ale kiedy widzimy zawieszoną etykietkę "erotyk" powinniśmy się tego spodziewać. Musi być śmiało, odważnie i ma on być swego rodzaju manifestem przeciwko seksu jako temat tabu. Na kartach powieści znajdziemy nie tylko dosadne opisy tradycyjnego seksu, ale natkniemy się także na "trójkąty, czworokąty oraz inne kombinacje" jak to określił jeden z głównych bohaterów. I trzeba także nadmienić, że nie jest to wcale subtelny, delikatny jak powiew wiatru erotyzm, tylko wręcz wulgarny, więc książka z pewnością nie jest dla każdego, a już na pewno nie jest wskazana dla osób niepełnoletnich, którym mogłaby przynieść więcej złego, niżeli dobrego.

Język z kolei jest prosty, lekki i łatwy w przystosowaniu, z przewagą dialogów nad opisami, więc czytanie przebiega w tempie błyskawicznym, dlatego też naprawdę nie musicie przejmować się objętością tego erotyku. Momentami da się zauważyć chochliki drukarskie . Uważam, że mimo iż książka jest dorodna, to jednak jest ich troszkę za wiele. Zwracam na takie rzeczy uwagę i nieco mnie to zniesmaczało.

Podsumowując, "Na szczycie" polecam wszystkim zainteresowanym literaturą erotyczną, gdyż takie osoby powinny być w siódmym niebie. Rozbudza zmysły, doprowadza do czerwoności, wywołuje wypieki na twarzy, co z kolei pobudza ochotę na igraszki ze swoim partnerem. Osobiście już nie mogę się doczekać drugiego tomu i mam ogromną nadzieję, że ujrzy on światło dzienne jak najprędzej. Polecam!

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/08/bo-tak-smakuje-zycie-na-chwile-byc-na.html#more

BO TAK SMAKUJE ŻYCIE, NA CHWILE BYĆ NA SZCZYCIE

Nasze życie jest dość skomplikowane. Dużo w nim odcieni szarości i wyblakłych barw. Gdy sądzimy, że wszystko mamy poukładane, nagle niezrozumiały los, wywraca nasze życie do góry nogami, by sprawdzić jak sobie poradzimy w niecodziennej sytuacji. W takiej sytuacji znalazła się Rebeka- główna bohaterka debiutu literackiego K....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nie przebaczaj I Kuba Ryszkiewicz, Marianna Strychowska
Ocena 7,0
Nie przebaczaj I Kuba Ryszkiewicz, M...

Na półkach: , , , ,

NIGDY NIE PRZEBACZAJ TYM, KTÓRZY NA TO NIE ZASŁUGUJĄ

Ludzie w całym naszym życiu krzywdzą nas wielokrotnie. Zadają nam dotkliwe ciosy nie raz, nie dwa. Czy wszystkie krzywdy można wybaczyć? Czy wszystkie rany da radę wyleczyć czas? Na te pytania postara się odpowiedzieć część pierwsza komiksu rysowana przez Mariannę Strychowską do scenariusza Kuby Ryszkiewicza.

Akcja komiksu rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym na Kresach Wschodnich. Eustachy- głowa rodziny, wraca po wojnie do domu do swojej żony Marii i syna Tadeusza. Nie wiadomo jak długo go nie było u boku rodziny, nie wiadomo, gdzie walczył.
Przez jakiś czas rodzina wiedzie spokojne sielskie życie, aż do momentu, kiedy zjawia się u nich Łazar i jednym mocnym, zdecydowanych ruchem ręki podrzyna Eustachemu gardło. W takim wypadku brzemienna Maria i Tadeusz muszą uciekać jak najdalej z miejsca mordu. Schronienie znajdują w domu, w którym to panie sprzedają usługi panom spragnionych wrażeń. Mimo tego nie mogą oni wrócić do normalnego rytmu, gdyż Łazar nie spocznie, póki nie dokończy swojego dzieła...

"W POWOJENNYM PAŃSTWIE POLSKIM DOMINUJĄ NIESZCZĘŚCIE, DUMA I STRACH"

Dobra, muszę się do czegoś Wam przyznać, bo wcześniej czy później i tak to wyjdzie na jaw. Otóż, moje doświadczenia z komiksami są znikome. Tak naprawdę nie wykraczają one poza czasy w szkole podstawowej, kiedy to przez ramię widziałam jak moi koledzy z namiętnością czytali te kolorowe pisemka ze Spidermanem, Batmanem bądź Kaczorem Donaldem. Więc jak widzicie, w tym temacie jestem całkowicie zielona.
Kiedy więc otrzymałam propozycję przeczytania komiksu "Nie przebaczaj", długo się nie zastanawiałam, gdyż różni się on od tych, które dotychczas widziałam. Przeważnie komiksy biją nas po oczach eksplozją kolorów i barw, podczas, gdy "Nie przebaczaj" jest zachowany w szaro- czarno- białej tonacji. Nie jest w nim mowa o sielance, nie jest to żadna bajka, tylko przedstawiony świat pełen zła, okrutności i wulgarności, co bez wątpienia czyni tę historię wyjątkową.

Jak łatwo się domyślić, na komiks nie trzeba poświecić dużo czasu, skoro więcej tam obrazków, niżeli tekstu, ale zdecydowanie warto wymazać parę chwil ze swojego życiorysu, aby po niego sięgnąć i przeczytać, gdyż gwarantuję, że jest to coś zupełnie innego, niż mieliście do tej pory styczność. Co prawda trzeba wspomnieć, że ów obrazkowa opowieść jest jakby prologiem, wstępem do głównych, najbardziej istotnych wydarzeń, bo gdy akcja nabiera zawrotnego tempa, krew leje się na wszystkie strony, a nasz mózg działa na najwyższych obrotach i za wszelką cenę chcemy wiedzieć co wydarzy się dalej, autor studzi nasz entuzjazm i kończy komiks w najmniej odpowiednim dla nas czytelników momencie, pozostawiając w nas przy tym poczucie niedosytu. No bez przesady! Kończenie w takim miejscu powinno być surowo karane, bo jakby nie patrzeć, klasyfikuje się to do znęcania psychicznego ;)

Co do bohaterów, to tak naprawdę nic nie jestem w stanie o nich napisać. Żaden bohater nie wychylał się poza innych, przez co ciężko nawiązać w kimkolwiek jakąś zażyłą czytelniczą więź. Eustachy bowiem ginie już na samym początku, Marię głównie widzimy z małą córeczką na rękach, a Tadeusz stoi jakby na uboczu na zmianę grając na skrzypcach, myjąc podłogę lub wodząc oczami za roznegliżowanymi prostytutkami od czasu do czasu wypowiadając jakieś mniej ważne kwestie. Z kolei Łazar to zwykły czarny charakter, jakich wiele, który maltretuje, gwałci, zabija. Żadna nowość. I o ile w książkach doprowadzałoby to mnie do szału, o tyle w komiksie mi to odpowiada, gdyż śmiem twierdzić, że właśnie na tym polega siła tej historii. Dzięki temu autor podsyca w nas apetyt i zostawia nas z głową pełną pytań, by z czasem odkryć przed nami wszystkie karty i co za tym idzie, rozwiać nasze wszelkie wątpliwości.

Nie ukrywajmy jednak, że najbardziej oddziałują na czytelnika rysunki. Pani Marianna Strychowska spisała się idealnie kreśląc grubą kreską po papierze, przez co wszystko nabiera niebywałej autentyczności. Gdzie obrazki mają wzbudzać w nas grozę, przerażają. Gdzie mają zmuszać do refleksji, zmuszają. Osobiście nie mogłam się na nie napatrzyć i nie raz dałam się złapać na tym, że przerzucałam kartki do tyłu tylko po to, aby jeszcze raz zerknąć na te małe nakreślone cuda. Pani Marianno, gratuluję ogromnego talentu!

Ogromna zaletą bez wątpienia jest także zabieg zrusyfikowania języka, co także nadaje całej oprawie realności. Zważywszy, że umiem język ukraiński, czytanie tych zdań nie sprawiło mi jakichkolwiek trudności, ale zdaję sobie sprawę, że niektórzy będą potrzebować skorzystać ze słownika. Ale uspokajam, nie będzie to wcale konieczne, gdyż niektórych słów można domyśleć się na zasadzie kontekstu.

Cóż mogę więcej napisać? Chyba jedynie to, że czekam z niecierpliwością na kontynuację. Mam już w głowie pewne wyobrażenia, więc ciekawe czy któreś z nich będzie tym właściwym zakończeniem ;)

Serdecznie polecam komiks "Nie przebaczaj" osobom, które nie boją się sięgać po prawdziwe historie ociekające okropieństwem, bez żadnego grama fałszu i obłudy. Odradzałabym go jednak młodocianym, gdyż nie brakuje na kartach tej opowieści scen przedstawiających akty seksualne czy też mężczyzn pokazanych w pełnej okazałości.

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/08/nigdy-nie-przebaczam-tym-ktorzy-na-to.html

NIGDY NIE PRZEBACZAJ TYM, KTÓRZY NA TO NIE ZASŁUGUJĄ

Ludzie w całym naszym życiu krzywdzą nas wielokrotnie. Zadają nam dotkliwe ciosy nie raz, nie dwa. Czy wszystkie krzywdy można wybaczyć? Czy wszystkie rany da radę wyleczyć czas? Na te pytania postara się odpowiedzieć część pierwsza komiksu rysowana przez Mariannę Strychowską do scenariusza Kuby Ryszkiewicza.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"IM CIĘŻSZA WALKA, TYM WSPANIALSZE ZWYCIĘSTWO"

Każdy z nas marzy o szczęściu, miłości, dobrze płatnej pracy, o założeniu rodziny. Jednak niekiedy w naszym życiu dzieje się inaczej niż sobie to początkowo zaplanowaliśmy. Dlaczego? W czym tak naprawdę leży sekret udanego, wartościowego życia? Na to postara się Wam odpowiedzieć druga książka w dorobku Nicka Vujicica.

Wydaje mi się, że każdemu z Was chociaż raz mignęła informacja o Nicku i z pewnością bez większych trudności rozpoznalibyście pośród tłumu uśmiechniętą jego twarz.
Nick Vujicic- mówca motywacyjny, ewangelizator, dyrektor fundacji Life Without Limbs, autor książek. Urodził się on bez rąk i bez nóg, ale dzięki sile, która płynie z jego serca pokonał swoją niepełnosprawność i żyje najlepiej jak tylko potrafi dzieląc się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami z ludźmi z całego świata.

Założę się, że jak pierwszy raz zobaczyliście Nicka gdzieś w sieci, pomyśleliście: "Co za biedny człowiek. Współczuję mu". Tylko, że widzicie, może i Nick nie ma kończyn, ale żyje lepiej od niejednego z nas i bierze z każdego danego mu dnia garściami. Skąd zatem bierze on siłę do działania? Co mu daje pocieszenie w ciężkich, dramatycznych momentach? Otóż wiara, a konkretnie postawa zawierająca się w słowach: "wiara w działaniu". Nick mówi o tym, że nie wystarczy marzyć, ale trzeba też podjąć jakieś kroki, by te pragnienia realizować. Nie możemy siedzieć bezużytecznie z założonymi rękami i czekać na mannę z nieba, ale trzeba działać. Działanie jest kluczem do sukcesu. To właśnie działanie prowadzi nas do celu.
Nick w książce podkreśla niejednokrotnie także, że tym kim jest i co udało mu się osiągnąć zawdzięcza Bogu i jego niepojętym planom. Poddaje się Mu i powierza Jemu. Co dla Nicka oznacza "poddać się"? Nie, nie oznacza to porażkę ani kapitulację. Poddanie się oznacza pójść Bożym śladem, podjąć próby zrealizowania planu, którzy po części On nam narzuca. Dzięki poddaniu się możemy osiągnąć równowagę i odnaleźć w życiu spokój i szczęście.

Po raz pierwszy o Vujicicu i jego działalności usłyszałam jakiś rok temu za sprawą mojej koleżanki. Z początku, gdy włączyła mi ona filmik z jego udziałem, byłam autentycznie przerażona, ale z każdym kolejnym zdaniem wypływającym z jego ust, byłam pełna podziwu dla tego niewielkiego wzrostem, ale ogromnego duchem człowieka. Nick zaimponował mi swoją niewyobrażalną siłą, poczuciem humoru i dystansem do siebie, co na każdym kroku można zauważyć właśnie w jego książce.
Jak na niego patrzę, to wydaje mi się, że kieruje się w życiu znanymi słowami Terencjusza: "Człowiekiem jestem i nic co ludzkie, nie jest mi obce". Jego niepełnosprawność jest widoczna gołym okiem, ale mimo to w jego osobistym słowniczku nie ma stwierdzeń " Nie mogę" czy "Nie potrafię", gdyż ten człowiek osiągnął więcej niż niejedna w pełni sprawna jednostka. Pływa, surfuje, skacze ze spadochronem, prowadzi program w radiu, jeździ po całym świecie, a także od czasu do czasu próbuje swoich sił w śpiewie i aktorstwie. Przechodzi przez życie "używając" serca, które jest wyróżnikiem ludzkiego serca. Nick doskonale wie, że należy przejść życie doświadczając tu na ziemi wszystkiego- szczęścia, smutku, cierpienia czy radości, aby w pełni wiedzieć czym jest "człowieczeństwo".

A jak to jest z nami? Nawet najmniejsze potknięcie uważamy za ogromną tragedię, koniec świata. Popatrzmy jak szybko się poddajemy, jak szybko nasz zapał znika, gdy tylko coś przebiegnie nie po naszej myśli. A Nick? Oczywiście, miewa swoje kryzysy, bo to nieuniknione, ale wciąż idzie do przodu jak burza. Pokonuje kolejne bariery, przeskakuje kolejne "płotki". Żyje. Żyje z całych sił. A skoro on może, to Ty również!

W książce "Niezwyciężony!..." Vujicic porusza oprócz tego wiele problemów, które dotyczyły nas w przeszłości bądź z którymi zmierzamy się obecnie. Znajdziemy tutaj rozdziały poświęcone m.in. kryzysom osobistym, trudnościom w relacjach z innymi ludźmi, autodestrukcyjnym myślom, dyskryminacji, nietolerancji, przemocy, pracy i kariery zawodowej. Jak widzicie tematy są bliskie każdemu z nas. Nie bierze on ich z kosmosu, tylko odpowiada szczerze i szczegółowo na te pytania, które najczęściej zadają mu inni ludzie na spotkaniach motywacyjnych.

Nick używa bardzo prostych słów, nie sili się na żadne wyrafinowane sformułowania i właśnie na tym polega potęga tej książki. Na tym, aby wspaniały przekaz przekazać w postaci słów, które trafią do serca każdego. Tej książki się nie tyle czyta, co przeżywa, gdyż lektura została wzbogacona przez prawdziwe historie innych ludzi. Te historie łapią nas za gardło i ciągną za nie, nie aby nas udusić, ale aby zostawić ślad na naszej egzystencji.

Cóż mogę więcej napisać o tej książce? Może jedynie to, że gdybym w tej książce chciała zaznaczyć kolorowymi karteczkami wszystkie wartościowe zdania, to właściwie powinnam przepisać do notesu całą pozycję, bowiem Nick pisze tak wspaniale, że każde słowo wbija się głęboko zarówno w nasze serce, jak i pamięć. Więc jeśli tylko jesteście wierzący i lubicie nowe czytelnicze doświadczenia, to jest to dla Was lektura obowiązkowa. Serdecznie polecam!

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/07/im-ciezsza-walka-tym-wspanialsze.html

"IM CIĘŻSZA WALKA, TYM WSPANIALSZE ZWYCIĘSTWO"

Każdy z nas marzy o szczęściu, miłości, dobrze płatnej pracy, o założeniu rodziny. Jednak niekiedy w naszym życiu dzieje się inaczej niż sobie to początkowo zaplanowaliśmy. Dlaczego? W czym tak naprawdę leży sekret udanego, wartościowego życia? Na to postara się Wam odpowiedzieć druga książka w dorobku Nicka Vujicica.

Wydaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

BĘDĘ STRAŻNIKIEM TWOICH SNÓW

Każda nastolatka marzy o prawdziwej miłości. Pragnie czuć motylki w brzuchu i uginające się kolana za każdym razem, gdy tylko zobaczy ukochaną osobę i spojrzy jej w oczy. Niestety czasem w niektórych związkach zaczynają się kłopoty i pojawiają demony z przeszłości. Rodzi się zatem pytanie: czy prawdziwa miłość jest w stanie obejść wszystkie pojawiające się na drodze przeszkody? Czy miłość ma taką moc, aby podnieść nas z upadku, gdy kotwica siłą przyciąga nas na dno? Na te pytania postara się odpowiedzieć książka Colleen Hoover.

Siedemnastoletnia Sky izoluje się od otoczenia. Dopuszcza do siebie jedynie swoją matkę Karen, która zabrania jej korzystać z technologii i swoją najlepszą przyjaciółkę Six, która zmienia chłopaków jak rękawiczki, co stawia ją w złym świetle. Mimo iż Sky jest zupełnie niewinna, do niej także za sprawą Six zostaje przylepiona etykietka osoby rozwiązłej. Pewnego dnia całkiem przypadkiem staje na jej drodze Dean Holder, który dorównuje jej złą reputacją. Chłopak szybko wzbudza w Sky emocje, które dotychczas były dla niej poza zasięgiem. W jego obecności czuje strach i fascynację, której nigdy wcześniej nie doświadczyła. Wkrótce dziewczynę dopadają wspomnienia, które do tej pory chciała wyprzeć ze swojej świadomości. W krótkim czasie poznaje okrutną prawdę o sobie i uświadamia sobie, że dotychczasowe jej życie było stekiem bzdur. Od tego momentu jej życie zmienia się bezpowrotnie…

"Mogłabym siedzieć i się zamartwiać, próbując zrozumieć, dlaczego mi się to wszystko przytrafiło, ale nie mam takiego zamiaru. Nie mam zamiaru marzyć o idealnym życiu. Wszystkie niepowodzenia to tak naprawdę sprawdziany, które zmuszają nas do wyboru pomiędzy rezygnacją a podniesieniem się z ziemi, otrzepaniem się z kurzu stawieniem czoła sytuacji. Chcę to zrobić. Być może życie poturbuje mnie jeszcze kilka razy, ale na pewno nie mam zamiaru rezygnować."

Colleen Hoover w „Hopeless” wykorzystała bardzo popularny schemat: on zacofany, ona zacofana, pojawiają się problemy, które za sprawą siły swojej miłości próbują rozwiązać i powrócić do normalnego rytmu. Jak widzicie w fabule nie ma niczego nadzwyczajnego, bo tego typu książek jest krocie, a mimo to nadal w zaskakującym tempie pojawiają się na półkach w księgarniach kolejne.

Książka zaczyna się od wydarzenia wyjętego z kontekstu. Otóż oczami wyobraźni widzimy jak Sky jest w jakimś pokoju i demoluje go. Nie wiemy co to za miejsce, nie wiemy co ją kieruje w tamtym momencie i na kogo jest ściekła. Ten ostry akcent spowodował, że poczułam się naprawdę zaintrygowana, więc czym prędzej zaczęłam czytać dalej. Niestety dosyć szybko zostałam sprowadzona z powrotem na Ziemię. Mamy dwie najlepsiejsze przyjaciółeczki, które mają zszargane reputacje i mają gdzieś to, co inni uważają na ich temat. Nie próbują zmienić opinii osób ze swojego otoczenia na ich temat i tylko bezustannie ich prowokują. Spędzają masę czasu ze sobą lub z przypadkowymi chłopakami, którzy mogą sobie je obmacać. Najlepsze przyjaciółki, a zwracają się do siebie per „dziwka”. Ja dziękuję za taką robotę. Łatwo jest popsuć swoją reputację, ale trzeba się później mocno natrudzić, gdy straciliśmy w oczach innych. Właśnie to spowodowało, że przez pierwsze pięćdziesiąt stron powieść odkładałam przeszło trzy razy w myślach mówiąc „co za żenada”.

Z czasem jednak inaczej zaczęłam patrzeć na tę książkę. Gdy tylko pomału zaczynamy dowiadywać się o przeszłości Sky, jesteśmy autentycznie zaciekawieni jak potoczą się dalsze losy młodej pary. Autorka poruszyła bardzo trudne tematy, więc momentami byłam zszokowana tym co się działo na moich oczach. Tak czytałam na przemian uśmiechając się i przybierając kamienny wyraz twarzy i BUM… znów rozczarowanie. Nie chcę spoilerować, więc napiszę tylko tyle, że w powieści jest pewna scena, która mrozi krew w żyłach. Po takim wydarzeniu ja, ale dam sobie rękę odciąć, że Wy także, nie moglibyście wydusić z siebie żadnego słowa. Bylibyście wstrząśnięci zaistniałą sytuacją, chcielibyście zostać całkiem sami, a ten obraz prześladowałby Was w snach do końca życia. Ale nie, nasi główni bohaterowie odnajdują inne rozwiązanie, gdyż lądują ze sobą w łóżku. Nie wiem czy chcieli sobie w ten sposób ulżyć czy też seks miał być dla nich chwilą zapomnienia, ale osobiście dla mnie ta scena była żenująca i pozbawiona sensu, i nadal zastanawiam się nad tym, co autorka chciała w ten sposób przedstawić.

Hoover zapunktowała u mnie jednak dzięki bohaterom i swojemu stylowi pisania. Bohaterowie są świetnie naszkicowani, nadzwyczaj prawdziwi, chwytający czytelnika za serce, że kupuje ich w całości. Mamy Sky, która za wszelką cenę chce dowiedzieć się prawdy o swoim pochodzeniu i mamy Holdera, który mimo iż także jest naznaczony przez przykre wspomnienia, bez ustanku wspiera Sky. Poza tym swoje ma na sumieniu, a ja uwielbiam takich bad boyów. O takim chłopaku marzy każda nastolatka, więc założę się, ze niejedna będzie wzdychać do niego podczas czytania. Taki efekt udało się autorce otrzymać dzięki lekkiemu, wyważonemu językowi, co idealnie komponuje z całą traumatyczną oprawą. Na plus jest także pozostawienie przez wydawnictwo oryginalnego tytułu, gdyż w pełni odzwierciedla treść.

"Jedną z rzeczy, za które kocham książki, jest to, że dzieli się w nich ludzkie losy na rozdziały. To niesamowite, ponieważ nie można tego zrobić w prawdziwym życiu. Nie możesz skończyć rozdziału, potem opuścić wydarzenie, którego nie chcesz przeżywać, i otworzyć na rozdziale, który lepiej pasuje do twojego nastroju. Życia nie można podzielić na rozdziały, tylko co najwyżej na minuty. Wydarzenia z twojego życia są zaklęte w kolejnych minutach. Nie ma tu pustych kartek ani końców rozdziałów. Niezależnie od tego, co się dzieje, życie toczy się dalej, czy ci się to podoba, czy nie, i nigdy nie możesz pozwolić sobie na to, żeby się zatrzymać i po prostu złapać oddech."

Muszę wspomnieć jeszcze o okładce. Kilka miesięcy temu jakby ktoś mi ją pokazał, powiedziałabym pewnie, że jest prześliczna, ale teraz jak patrzę na obwolutę, to nie wzbudza we mnie żadnego zachwytu i uważam, że jest lekko tandetna. Może nie cała, ale sam tatuaż. Popatrzcie na niego. Nie wydaje się zbytnio męski, a jednak widnieje na przedramieniu Holdera. Tak, wiem, przylepa ze mnie ;)

Książka jest naprawdę świetna i czyta się ją błyskawicznie, ale uważam, że opinie, które dotychczas na jej temat czytałam i oceny, które inni jej wystawiają, są mocno przesadzone, gdyż nie znalazłam niczego w tej pozycji, co pozwoliłoby mi wystawić najwyższą ocenę. Sądziłam, że poruszy najczulszą strunę mojej duszy. Sądziłam, że będę miała chwilowe trudności z czytaniem, bo oczy będę mieć pełne łez, podczas gdy nie uroniłam ani jednej słonej kropli. Byłam wręcz pewna, że wstawię jej dziesiątkę i będę się rozpływać nad wspaniałością "Hopeless". Niestety, moje oczekiwania zostały spełnione tylko w jakiejś części, co nie pozwala mi wystawić wyższej oceny niż 7. Siódemka jakby nie patrzeć jest odzwierciedleniem szkolnej oceny bardzo dobrej, ale typu: "masz piątkę, siadaj". Chwilkę będziemy się cieszyć, by za moment zapomnieć o niej i tylko dziennik będzie przypominać nam o minutce szczęścia.

Mimo wszystko serdecznie ją polecam. Wzrusza, śmieszy, doprowadza momentami do szału, wysysa chwilami z nas życie i pokazuje jak istotne jest, aby w chwilach kryzysu mieć przy sobie bratnią duszę. Tego wszystkiego możecie się spodziewać sięgając po "Hopeless", więc jeśli jesteście gotowy na istny rollercoaster uczuć i emocji, to powinniście przeczytać.

"To zakończenie jest prawdziwe, Six. Nie możesz się wściekać z powodu prawdziwego zakończenia. To na sztuczne happy endy powinnaś się wkurzać."

--------------
*cytaty pochodzą z książki (str. 371, 247, 89)

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/

BĘDĘ STRAŻNIKIEM TWOICH SNÓW

Każda nastolatka marzy o prawdziwej miłości. Pragnie czuć motylki w brzuchu i uginające się kolana za każdym razem, gdy tylko zobaczy ukochaną osobę i spojrzy jej w oczy. Niestety czasem w niektórych związkach zaczynają się kłopoty i pojawiają demony z przeszłości. Rodzi się zatem pytanie: czy prawdziwa miłość jest w stanie obejść wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

POMYŁKI SĄ WROTAMI ODKRYĆ

Wiele nastolatków twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń między kobietą, a mężczyzną, że z czasem jedna ze stron się zakocha i w związku z tym "przyjaźń" zmienia znaczenie. Inni zaś twierdzą, że przyjaźń damsko- męska istnieje wzorując się chociażby na przyjaźni Harrego z Hermioną (i co z tego, że to książka?) i w tym przypadku prawdziwy przyjaciel jest cenniejszy niżeli miłostki. W końcu kochankowie odchodzą, a prawdziwa bratnia dusza zostaje. Kto zatem ma rację? I czy rzeczywiście nie można ze sobą tego połączyć?

Alex i Rosie znają się od dzieciństwa. Wszędzie chodzą razem, siedzą w jednej ławce, śpią w jednym śpiworze- są nierozłączni. Któregoś jednak dnia ta idylla zostaje zachwiana przez fakt, iż rodzice Alexa przenoszą się z Dublina do Bostonu, a jako że Alex nie ma wyjścia, jedzie razem z nimi. Oczekuje tam przybycia Rosie, która wraz z nim chce rozpocząć studia. Niestety życie zadaje Rosie okrutny cios, przez co dziewczyna musi zrezygnować z wyjazdu do Ameryki i co za tym idzie, ze swoich marzeń...

Jak potoczy się historia dwojga ludzi, których połączyła magiczna więź? Czy wielka przyjaźń przerodzi się w coś więcej? Czy ich kontakt przetrwa lata i tysiące kilometrów, które ich od siebie dzielą? Tak, to jest ta scena, w której dajecie nogę... do księgarni (bądź biblioteki) ;)

"Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki robią się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo się zgubić.
W życiu nie ma nic pewnego, ale wiem jedno: trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów, wziąć za nie odpowiedzialność."*

Książkę Cecelii Ahern kupiłam już jakiś czas temu, ale nie sięgnęłam po nią od razu, gdyż chciałam, aby szał, który na nią zapanował, nieco ucichł. Tylko, że ostatnio zauważyłam, że mimo upływu czasu, "Love, Rosie" cieszy się nadal ogromną popularnością. Ale szczerze? Wcale się nie dziwię. Jednak zacznijmy od początku.

Moje początki z zapoznaniem się tej historii nie mogę zaliczyć do udanych. Jest to bowiem powieść epistolarna, czyli napisana w formie listów, e- maili, kartek okolicznościowych czy też SMS- ów. Na samym początku strasznie mnie to rozpraszało i nie pozwalało w pełni skupić się na rozgrywanych wydarzeniach. Błądziłam jak to dziecko we mgle. Dopiero z czasem odnalazłam rytm, wgryzłam się we wszystkie wydarzenia i od tego momentu czytanie przebiegało mi w tempie iście ekspresowym.

Na uwagę zasługują tu bohaterowie, ale nie tylko główni, gdyż tak naprawdę każdy bohater został wykreowany po mistrzowsku. Mamy Rosie, która przez całe życie szuka szczęścia i swojego miejsca na Ziemi. Czasem marudzi, ale jednak wciąż walczy o siebie i o swoje marzenia. Mamy Alexa, który mimo iż ma odpowiedzialne zajęcie, zawsze jest wesoły i wyluzowany. Popełnia błędy jak każdy i często podejmuje istotne decyzje pod wpływem chwili i wbrew sobie, ciągle oszukując się, że jest inaczej. Jest też Ruby (bliska przyjaciółka Rosie), która nieustannie żartuje, motywuje, opieprza i daje solidnego kopniaka do działania. Nie można jej nie polubić. Jest oczywiście wiele innych świetnie przedstawionych kreacji, m.in. Katie, Toby, Gary, Greg, Kevin, Stephanie, Julie. Wiem, że na chwilę obecną, tym, którym jeszcze nie czytali "Love, Rosie", te imiona im nic nie mówią, ale gwarantuję, że gdy tylko zdecydujecie się przeczytać tę pozycję, będziecie mieli do czynienia z istną galerią wielobarwnych postaci.

Czymże jednak byliby bohaterowie, gdyby brali udział w nudnej, banalnej historyjce? Nie oszukujmy się, tu pierwsze skrzypce gra przede wszystkim historia, która jest nie tyle piękna, co życiowa. "Love, Rosie" to nie książka, od której lepią się łapy przez ciągłe lukrowanie i słodzenie. Nie jet to książka, która wywiewa z pamięci czytelnika zaraz po przeczytaniu. Nie jest to także książka, która trzyma człowieka w napięciu na krawędzi fotela. Jest to natomiast niesamowicie ciepła i szalenie wzruszająca opowieść o miłości i przyjaźni. Jest to także lektura, która podejmuje ciężkie dla niejednego człowieka tematy, gdyż pod płaszczykiem relaksacyjnej historyjki, autorka przemyciła rozważania na temat nastoletniej ciąży, zdrady, śmierci czy rodzicielstwa.

Ahern z ogromną łatwością posługuje się językiem. Każde zdanie układa z gracją, pewnie i odpowiedzialnie dobierając słowa, nie siląc się na żadne niepotrzebne zwroty czy sformułowania. Za pomocą tych słów tworzy zdania, które dla człowieka mogą posłużyć za motto życiowe. Czytając te wywody bohaterów, tylko kiwałam głową w przód i w tył, przez co pod koniec książki mój dźwigacz nie był zachwycony ;) Ale cóż, warto było naruszyć lekko mój jeden z kręgów szyjnych ;)

"Ludzkie życie jest zbudowane z czasu. Nasze dni, nasza zapłata mierzone są w godzinach, nasza wiedza wyznaczana jest przez lata. Chwytamy w ciągu dnia kilka minut na przerwę na kawę, a potem czym prędzej biegniemy do biurek, spoglądamy na zegarek, żyjemy od jednej wizyty do drugiej. Mimo to nasz czas kiedyś się skończy i w głębi duszy zastanawiamy się, czy przeżyliśmy dobrze te wszystkie sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata i dekady."*

No dobrze, w takim razie co mi nie pasowało? Ano to, że autorka manipulowała czasem. W książce co można natknąć się na ogromne, nawet kilkuletnie skoki czasowe, co osobiści mi nie pozwoliło w pełni poznać życia bohaterów. Czasami miałam wrażenie, że są to tylko ochłapy ich życia, spisana ich historia w wersji mini. Już sam fakt, że akcja powieści rozgrywa się na przestrzeni 50 lat jest dla mnie kosmosem.

Jakiś jeszcze zarzut? Otóż, niestety tak. Chodzi mi w tym momencie o myśli bohaterów, które tak naprawdę w przypadku tej pozycji nie istnieją. Co jak co, ale powieść epistolarna jednak im nie sprzyja i właśnie tym faktem byłam nieco zawiedziona. Sami przyznajcie, skąd możemy wiedzieć co w danej chwili kogoś kieruje, gdy nie znamy jego myśli, a bohaterowie tak naprawdę nie chcą za wiele o sobie mówić?

Reasumując, uważam, że jest to niesamowita i przy tym budująca książka warta uwagi, przy której spędzicie miłe chwile, mimo tych dwóch malutkich minusików. Każda strona wypełniona jest prawdziwą miłością i przyjaźnią jedyną na całe życie. Nic tylko czytać!

"Teraz już wiem na pewno, że tam, na końcu tęczy, czeka na mnie spełnienie marzeń."*

------
*cytaty z książki (str. 54, 160, 416)

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/2015/07/pomyki-sa-wrotami-odkryc.html

POMYŁKI SĄ WROTAMI ODKRYĆ

Wiele nastolatków twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń między kobietą, a mężczyzną, że z czasem jedna ze stron się zakocha i w związku z tym "przyjaźń" zmienia znaczenie. Inni zaś twierdzą, że przyjaźń damsko- męska istnieje wzorując się chociażby na przyjaźni Harrego z Hermioną (i co z tego, że to książka?) i w tym przypadku prawdziwy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Większość osób marzy, aby podróżować, odkrywać nowe zakątki śledząc swoje poczynania na mapie. Nastolatkowie chcą w czasie wakacji "odciąć się" od nauki, obowiązkowych lektur szkolnych, sprawdzianów i niezapowiedzianych kartkówek, ogólnie rzecz biorąc "odciąć" się od codziennej duszącej niczym wąż boa monotonni i odbyć jakąś wspaniałą przygodę, którą będą wspominać z uśmiechem na twarzy na starość. Zaś ludzie w sile wieku, którzy mogą pochwalić się już wnukami, a nawet prawnukami, marzą tylko o tym, aby zaszyć się w spokojnym, sielankowym miejscu i godnie przeżyć swoją starość. Ale czy któraś w tych wszystkich osób marząca o dalekich podróżach zdecydowałaby się odbyć wyprawę dookoła świata w osiemdziesiąt dni i to całkowicie spontanicznie- nie zabierając żadnych śpiworów ani zapasu żywności?

Tajemniczy, ekscentryczny dżentelmen Phileas Fogg przyjmuje zakład, że w ciągu 80 dni okrąży całą kulę ziemską. Wraz ze swoim wiernym lokajem i piękną księżniczka Aoudą rozpoczynają szaleńczą, pełną zapierających dech w piersiach przygód. Krok w krok za intrygującymi pasażerami podąża inspektor Fox, który uważa Fogga za bandytę, który kilka dni wcześniej napadł na bank i skradł bagatela pięćdziesiąt tysięcy funtów.
Czy uda im się obejść wszystkie przeciwności i czy wygrają zakład? Odpowiedź w ksiażce.

Mnie jako uczennice nie obowiązywała już lektura "W 80 dni...". Starsze roczniki z tego co pamiętam mieli tą niecodzienną możliwość zapoznania się z twórczością tego pełnego wyobraźni powieściopisarza. Trochę im zazdroszczę, bo jakby obecnie w szkołach poloniści kazali czytać takie książki, to uczniowie nie narzekaliby na lektury. Naprawdę!

Książkę Verne'a kupiłam już jakiś czas temu i trzeba przyznać, że swoje musiała odczekać zanim zdecydowałam się zapoznać się z jej wnętrzem. Jednak skoro już mamy okres wakacyjny, a ja mogłabym w drodze spędzać okrągły rok, stwierdziłam, że jest odpowiedni czas, aby przeczytać tę klasykę przez duże K. Bo kiedy przeczytać jak nie w upalny lipiec?

Książka Verne'a praktycznie od samego początku mnie wciągnęła. Czytałam z zapartym tchem śledząc przy tym kontynenty na globusie i co jakiś czas wprawiając kartki w ruch. Z pewnością jest to zasługa tego konkretnego wydania wydanego pod skrzydłami wydawnictwa Olesiejuk. Wydawnictwo bowiem poświęciło dużo czasu, aby wyglądało to tak, jak wygląda. Masa wspaniałych rysunków, duża czcionka, gruby papier dobrej jakości, wstążeczka imitująca zakładkę. Wygląda to po prostu pięknie, więc trzymając takie coś w ręku aż chce się czytać. Niekiedy jednak pojawiają się małe drukarskie chochliki, ale nie szkodzą zbytnio na całokształt.

Jeśli chodzi o głównego bohatera, to miałam z nim trochę problemów, gdyż momentami był dla mnie zbyt sztuczny. W książce bowiem na darmo można szukać opisów jego wewnętrznych przeżyć. Cały czas przyjmował kamienny wyraz twarzy nie okazując nawet najmniejszych emocji. W książce tylko tak go opisano, co po pewnym czasie mnie poirytowało, gdyż przez całą książce niczego nowego o nim się nie dowiedziałam. Natomiast Obieżyświat i panna Aouda zostali ukazani bezbłędnie. Gdy chcą się śmiać, to się śmieją. Gdy są smutni, nie ukrywają swojego rozczarowania. A ja jako czytelniczka nie miałam najmniejszego problemu wyobrażenia ich sobie w danych sytuacjach.

Komu mogę polecić tę książkę? Bez wątpienia osobom kochającym dalekie, niebezpieczne podróże. Ale nie tylko! Ta pozycja będzie idealna dla wszystkich, którzy chcą poznać nieco bliżej wygląd XIX- wiecznego świata, jak i dla tych, którzy w tym roku nie wybierają się na wycieczkę nigdzie dalej. Uważam, że "W 80 dni dookoła świata" z pewnością częściowo załata tą tęsknotę za podróżami.

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/

Większość osób marzy, aby podróżować, odkrywać nowe zakątki śledząc swoje poczynania na mapie. Nastolatkowie chcą w czasie wakacji "odciąć się" od nauki, obowiązkowych lektur szkolnych, sprawdzianów i niezapowiedzianych kartkówek, ogólnie rzecz biorąc "odciąć" się od codziennej duszącej niczym wąż boa monotonni i odbyć jakąś wspaniałą przygodę, którą będą wspominać z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

WITAJ W BANKU CIAŁ! OFERUJEMY SZEROKĄ GAMĘ USŁUG.

Okres wojny jest okropnym czasem. Głód, miliony niewinnych ofiar, bombardowania, samoloty niczym krzyże przecinające niebo, ubóstwo… Zdawałoby się zatem, że bezpośredni moment po wojnie jest w istocie punktem kulminacyjnym i od teraz ludzi czeka już tylko poprawa życia na lepsze. „Starter” burzy te piękne wyobrażenia i przedstawia prawdziwy obraz powojennego życia. Wierzcie mi, te wyobrażenia dalekie są od prawdziwej turystycznej sielanki.

Świat po wojnie bakteriologicznej. Nie ma ludzi między szesnastym, a sześćdziesiątym rokiem życia. Zostali tylko Ci, którzy na czas zostali zaszczepieni: młodzi- Starterzy, którzy trafiają do obskurnych zakładów dla nieletnich, z których tak naprawdę nie ma ucieczki i starzy- Enderzy, którzy mogą kupić co im się żywnie podoba. Mogą oni nawet zakupić na jakiś czas ciało zupełnie obcego nastolatka. Taką możliwość daje im firma Prime Destinations, która cieszy się ogromna popularnością.
Callie wraz ze swoim młodszych bratem Tylerem, po śmierci ich najbliższych zmuszeni są żyć w starych, opuszczonych ruderach. Niczego nie posiadają, a ich życie kręci się wokół ciągłych ucieczek z rąk policji. Pewnego dnia Callie decyduje się na radykalny krok- decyduje się na pójście do Prime Destinations, aby stać się potencjalną dawczynią i żeby zdobyć potrzebne pieniądze dla swojego młodszego, chorowitego braciszka. Przechodzi przez masę testów, by na końcu pracownicy banku ciał mogli wszczepić do jej mózgu chip, dzięki któremu może połączyć się z mózgiem wynajmującej jej ciało Enderki- Heleny. Niestety dochodzi do awarii chipa i Helena zostaje uwięziona w ciele Callie. Od teraz Callie robi wszystko, aby odzyskać na własność swoje ciało i odwieść Helenę od mrożącego krew w żyłach planu, który związany jest z senatorem Harrisonem i który chce w drożyć w życie posługując się ciałem młodej dziewczyny.

STRACIŁA RODZICÓW
POTEM DOM
W KOŃCU WŁASNE CIAŁO
ZROBI WSZYSTKO,
ŻEBY JE ODZYSKAĆ

Muszę przyznać, że na samym początku podchodziłam do książki jak pies do jeża i co jakiś czas ostudzałam swój zapał po przeczytaniu wszystkich pochlebnych opinii względem tej pozycji wydawniczej, gdyż po typowe książki post apokaliptyczne sięgam stosunkowo rzadki, nie mówiąc wcale, dlatego też przystępując do czytania „Startera” nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei. I niepotrzebnie, bo to co znalazłam w środku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Oczekuj najgorszego, spodziewaj się najlepszego.

Fabuła wydaje się być strasznie zagmatwana, ale uwierzcie mi na słowo, że w trakcie czytania wszystko pomału staje się zrozumiałe, a autorka z czasem rozwiewa wszystkie wątpliwości, które kiełkują w głowie czytelnika już od samego początku.

Mamy młodą, szesnastoletnią dziewczynę, która znalazłszy się w trudnej sytuacji zmuszona jest „sprzedać” swoje ciało ponad stuletniej staruszce, by zapewnić sobie i swojemu bratu odpowiednie warunki do w miarę normalnego życia. Jest ona niesamowicie odważna i silna, nie załamuje się, walczy o każdy kolejny dzień. Wie, że Tyler ma tylko ją, więc nie daje po sobie poznać, że jest przerażona tym, co się dzieje wokół nich. Z kolei przyjaciel nastolatki- Michael jest oazą spokoju w związku ze swoją artystyczną duszą. Jak tylko może wspiera rodzeństwo i opiekuje się w czasie nieobecności Callie Tylerem. Inni bohaterowie także są świetnie zobrazowani. Każdy ma nadane indywidualne cechy i wyjątkową osobowość, więc mimo usilnych prób nie da ich się pomylić. Widać, że autorka poświęciła masę czasu, aby „dopieścić” wszystkie kreacje, które przewijają się przez tę powieść. Cóż mogę powiedzieć? Majstersztyk w każdym calu.

Oprócz postaci bardzo mi się spodobał również subtelnie wpleciony wątek miłosny występujący pomiędzy Callie, Michaelem i Blakiem (wnuk senatora). Taki niby zwykły, oklepany trójkącik, ale w rzeczywistości jest to prawdziwe, pomału rodzące się uczucie u nastolatków, co zostało bezbłędnie ukazane. Poza tym wątek ten w żaden sposób nie zakłóca akcji książki i nie odciąga czytelnika od głównych wydarzeń, które swoją drogą gnają do przodu jak oszalałe.

Lissa Price ujęła mnie tym z jaką lekkością operuje słowem pisanym. Pewnie nimi żongluje dobierając i układając je w emocjonalne zdania. Istne cudo!

Reasumując, uważam, że „Starter” to absolutna perła w morzu książek. Rozśmiesza, by następnie zalać nas czarą goryczy, wzrusza, inspiruje i daje do myślenia. Koniecznie przeczytajcie, bo naprawdę warto! Ja osobiście już nie mogę się doczekać kiedy podrepczę do księgarni po część drugą.

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/

WITAJ W BANKU CIAŁ! OFERUJEMY SZEROKĄ GAMĘ USŁUG.

Okres wojny jest okropnym czasem. Głód, miliony niewinnych ofiar, bombardowania, samoloty niczym krzyże przecinające niebo, ubóstwo… Zdawałoby się zatem, że bezpośredni moment po wojnie jest w istocie punktem kulminacyjnym i od teraz ludzi czeka już tylko poprawa życia na lepsze. „Starter” burzy te piękne wyobrażenia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

CZASU NIE ZATRZYMASZ

Wyobraź sobie, że pewnego dnia przechadzasz się po mieście zupełnie bez celu. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się przed Tobą zupełnie obcy człowiek, który bez żadnego zawahania oświadcza: „Za niedługo świat dobiegnie końca, a Ty wraz z nim”. Jak zareagujesz? Przybierzesz kamienny wyraz twarzy? Roześmiejesz się? A może zarzucisz tej osobie zbyt duże zainteresowanie filmami i książkami sci- fi. Co zrobisz?

Główny bohater powieści- Maciej Słomski, który nie należy do osób religijnych i nie omija żadnej okazji do imprezy zakrapianej alkoholem, staje się świadkiem takiej sytuacji. Jednak lekceważy on słowa tego człowieka i jakby nigdy nic odchodzi od tajemniczego mężczyzny. Kiedy natomiast każdy dzień zaczyna się od informacji o kolejnych ofiarach, Maciej zaczyna przypominać sobie słowa proroka. Postanawia go odnaleźć, ale zamiast niego spotyka pewną atrakcyjną kobietę, która przedstawia się jako jego siostra. Szuka ona swego brata, by z powrotem sprowadzić go do szpitala psychiatrycznego, z którego ponownie go wypuścili.
Kim jest ów mężczyzna?
Co chce on osiągnąć rozpowiadając na okrągło o nadchodzącym końcu świata?
Jak zakończy się ta historia?

Muszę przyznać, że początkowo byłam pozytywnie nastawiona do tej pozycji wydawniczej. Okładka przyciągnęła mój wzrok swoją oryginalnością, a fabuła zapowiadała się obiecująco. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że pomysł nie został do końca dobrze wykorzystany.
Akcja zbyt szybko, a co za tym idzie niedokładnie się rozgrywała. Czytając pewne wydarzenia, chciałam się w nie wczuć, chciałam, aby mnie one w pełni wypełniły, ale to nie nastąpiło. Jedno wydarzenie miażdżyło kolejne i tak praktycznie do samego końca. Z pewnością jest to wina tego, że książka jest za krótka, a wystarczyłoby tylko rozwinąć niektóre wątki i lektura momentalnie by na tym zyskała. Poza tym z tego co udało mi się zauważyć, wnioskuję, że autor jakby na siłę chciał wzbudzić w czytelniku poczucie napięcia i grozy za pomocą wstrząsających sytuacji. Tylko, że nawet te momenty nie były w stanie wywołać we mnie dreszczy. Nic nie poczułam. Żadnego napięcia, a jednak w tego typu książkach powinny się one pojawić.

A główny bohater? Na samym początku w moich oczach był bezbarwny, nijaki i sztuczny. Nie wzbudzał we mnie żadnych uczuć- ani pozytywnych, ani tych negatywnych. Dopiero z czasem Maciej Słomski zaczyna jakby „nadążać” za całą książką. Czytelnik zaczyna go rozumieć i obserwuje słuszność podejmowanych przez niego decyzji.

Muszę jeszcze wspomnieć o czymś, co najbardziej mnie zniesmaczyło i co przyczyniło się do tego, że nie jestem w stanie wystawić tej książce wyższej oceny. Przyczyną tego było nagminne literówki, błędy i co rusz wkradające się chochliki. Rozumiem, że czasem się mogą one zdarzyć, ale tak duża ilość w tak cienkiej książce jest dla mnie czymś niewybaczalnym.

Jednak mimo tych wszystkich mankamentów, książkę odebrałam pozytywnie. Nie jest to co prawda lektura najwyższych lotów, ale ona nie miała taka być. Miała ona być przede wszystkim nieprzewidywalna i czegoś nauczyć za pomocą morału na samym końcu, a to akurat spełnia bez zarzutów. Gdyby nie to, to chyba nie byłabym w stanie wyszukać innych pozytywów.

Podsumowując, uważam, że jest to cieniuteńka powieść idealna na chwilę relaksu. Tak więc, jeśli szukasz czegoś trafnego na temat aniołów i demonów na jeden wieczór, a właściwie na jedną godzinkę, to „Miarka się przebrała” sprawdzi się idealnie. Natomiast jeśli masz ochotę na coś bardziej wyrafinowanego bądź spektakularnego, to szczerze odradzam. Tutaj tego raczej nie znajdziesz.

http://czytelnicze-turbulencje.blogspot.com/

CZASU NIE ZATRZYMASZ

Wyobraź sobie, że pewnego dnia przechadzasz się po mieście zupełnie bez celu. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się przed Tobą zupełnie obcy człowiek, który bez żadnego zawahania oświadcza: „Za niedługo świat dobiegnie końca, a Ty wraz z nim”. Jak zareagujesz? Przybierzesz kamienny wyraz twarzy? Roześmiejesz się? A może zarzucisz tej osobie zbyt duże...

więcej Pokaż mimo to