-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Biblioteczka
"Serotonina" ma swoje niekwestionowane zalety, Houellebecq jest dobrym pisarzem i sprawnie operuje swoim warsztatem (czyli słowami), niektóre fragmenty bardzo mi się podobały w aspekcie językowo-literackim. Powieść jest przy tym raczej wulgarna, prześmiewcza, bezlitosna wobec wszystkich i wszystkiego, ale też jest w niej dobra porcyjka inteligentnego humoru. Główny bohater wypowiada bardzo wiele opinii niesprawiedliwych, krzywdzących i po prostu płytkawych, ale jest to zrównoważone dużą dozą nieoczywistej autoironii, czyli, było nie było, sprawiedliwie.
Słabą stroną jest natomiast treść. Houellebecq tworzy tu typowego dla swojego stylu, zgorzkniałego antybohatera, i niby dodaje mocne wydarzenia dramatyczne (nawet bardzo mocne: wątek demonstracji z ofiarami w ludziach, wątek pedofilski, całkiem zresztą udany), ale one wcale nie są mocne w kontekście całości, powieść w treści jest po prostu nudnawa. Bohater przedstawia swoje kontrowersyjne poglądy niepoparte żadnymi merytorycznymi argumentami (twierdzi tylko, że je ma, ale ich nie przytacza), a poza tym opisuje, co zjadł, w jakim domu czy pokoju mieszkał, oraz która z jego kochanek była mistrzynią obciągania, a która - zaskakująco finezyjnego zaciskania pochwy. Może i miało to czytelnikowi dać wrażenie, że życie jest nudne, depresyjne i niewarte przeżywania, jeśli tak, to faktycznie zamysł udało się poniekąd osiągnąć. Z drugiej strony, rozpacz faktycznie bijąca z niektórych fragmentów jest bardzo atrakcyjna, ale to trochę za mało, żeby zrobić wrażenie z gatunku wielkich.
A może ja po prostu wyrosłam z Houellebecqua, hm? Kiedy miałam dwadzieścia latek, bardzo mi się podobały, a teraz wydają mi się już takie trochę meh, cringe, przewidywalność, ale też językowo nadal są niezłe.
Podsumowując: fragmentami powieść zbiera 8/10, czasem nawet 9/10 punktów, ale treść i całość to jakieś 5/10, czyli wyciągnięcie średniej ważonej, bo jednak fragmenty są warte mniej niż całość, wydaje się sprawiedliwą oceną.
"Serotonina" ma swoje niekwestionowane zalety, Houellebecq jest dobrym pisarzem i sprawnie operuje swoim warsztatem (czyli słowami), niektóre fragmenty bardzo mi się podobały w aspekcie językowo-literackim. Powieść jest przy tym raczej wulgarna, prześmiewcza, bezlitosna wobec wszystkich i wszystkiego, ale też jest w niej dobra porcyjka inteligentnego humoru. Główny bohater...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
No cóż, cóż. Trzeba przyznać, że ten wesoły tytuł to bardzo spójne dzieło jeśli chodzi o wartość niesioną, bo ani to dobra literatura, ani wartościowe merytorycznie dzieło historyczne, ani wciągająca, przekonująca fabuła. Nastawiona byłam, jak zwykle, optymistycznie i przychylnie do nowo poznawanego autora (doktor historii! Miałam powody liczyć, że to, co ziomek wydał, nie przeora mnie jakoś bardzo drastycznie swoją ewentualną miernością, nawet jeśli nie okaże się wybitne - nadzieja matką...), ale szybko zaczęła mi w trakcie lektury towarzyszyć przykra wątpliwość, PO CO ja to właściwie czytam.
Moja lista zastrzeżeń do tego dzieła jest tak długa, że lepiej nie będę wymieniać ich wszystkich, w każdym razie mój plik Kindle jest NAJEŻONY zakładkami przypominającymi oznaczenia niewybuchów - tak dużo słabych punktów ma ta kiepska (do bólu kiepska) powieść.
Jest jasne, że w literaturze popularnej narodził się jakiś wyraźny trend, aby nie pisać po prostu romansów, tylko romanse z akcją osadzoną w obozach koncentracyjnych. Jeśli chodzi o wartość literacką, to recenzowany tu tytuł jest typowym romansem, to znaczy: jest napisany słabo, banalnie, miejscami tyleż nieznośnie patetycznie, co durnowato, i autor może i napisał doktorat, pewnie pisze prace naukowe, ale to jeszcze nie powód, żeby miał pisać powieści.
Patrzcie na to:
"Weimert odsunął się z obrzydzeniem od kałuży. Jednak mimo obrzydzenia chciał wyjaśnić zajście. Młoda Żydówka oblepiona była gównem. Brzydził się jej."
O, dobrze, że nie zapomniałeś napisać, że esesman się brzydzi. Ech, coś ubogie masz te środki wyrazu, kolego.
Ach, przepraszam, jeszcze w przerwach od odczuwania obrzydzenia główny bohater, SSman Franz Weimert "czuje się idiotycznie". Zresztą główna bohaterka, Żydówka Milena, też czuje się przede wszystkim "idiotycznie", widać autor nie znajduje trafniejszych słów dla wyrażenia tragizmu jej sytuacji: "Czuła się idiotycznie, ponieważ tym razem była to sprawa życia i śmierci." Serio? Albo: "Od czasu egzekucji czuje jedynie nieustanny ból i cierpienie mordercy." ŻAL o głęboko tragicznych sprawach pisać w taki płytki i banalny sposób.
No, i tak mniej więcej wygląda kreacja postaci. Najgorsze, że autor cały czas PRÓBUJE nakreślić jakoś głębię odczuć swoich bohaterów, którzy są, podkreślę, inidywidualnościami TEORETYCZNIE bardzo złożonymi (rozdarcie wewnętrzne, kształtowanie postaw przez okoliczności, tragizm wyboru, te sprawy)- tyle że próbuje z cały czas tak samo żałosnym lub w najlepszym razie do bólu generycznym skutkiem:
"Zatracił zdolność odróżniania dobra od zła... Zatarły się w jego sercu granice między światłem i cieniem. Dusza ministranta została zdominowana przez duszę żołnierza." Oryginalne? Głębokie? Chciałabym.
Albo to, też btw z jednego akapitu (!):
"Jednak nawet nieliczne promienie słońca nie rozjaśniały czarnej DUSZY Franza Weimerta. (... jedno zdanie później:)
Zupełnie jakby ktoś wykopał w jego DUSZY studnię bez dna, w której utopiło się jego sumienie. (... jedno zdanie później:)
Jego DUSZA zastygała wewnątrz nieprzeniknionej skorupy."
AUA. I te żałosne powtórzenia, AUAAA.
"Ale wiedział, że na dnie swojej coraz mroczniejszej DUSZY był dalej małym Franzem."
"Rysa na DUSZY Franza stawała się otchłanią, ziejącą pustką, pełzającą ciemnością."
To jest szczyt możliwości autora, jeśli chodzi o środki stylistyczne. "Literatura piękna", jasne.
Natomiast jeśli chodzi o wartość merytoryczną, powieść owa, inspirowana, było nie było, wydarzeniami historycznymi (i to niedawnymi!) jest zaskakująco niespójna, dziurawa i nieprzekonująca jak na coś, co wyszło spod ręki historyka. To nawet nie chodzi o to, że to, o czym autor pisze, nie miało czy nie mogło mieć miejsca, tylko sposób przekazywania informacji jest zdecydowanie za często zbyt nieścisły. Na przykład Milena przyjeżdża do obozu i autor wyraźnie podkreśla, że jest to pierwszy transport kobiecy w tym obozie ever. Tymczasem bohaterkę podejmują na miejscu... Wyraźnie już zadomowione WIĘŹNIARKI. To tylko jeden przykład. Podobnych jest zdecydowanie za dużo jak na książkę napisaną przez naukowca.
Kolejny wielki grzech: mylenie perspektyw. Na przykład Niemcy-naziści opisują obóz w swoim gronie, a autor używa przy tej okazji zniekształconych niemieckich słów używanych przez wyłącznie przez więźniów - i to CIĄGLE. Albo jakiś rozdział przedstawia punkt widzenia nazisty na temat czystości rasowej, a autor radośnie sobie w nim pisze o RASISTOWSKIEJ PSEUDONAUCE. O, tak, na pewno taki był punkt widzenia bohatera-SSmana.
Podsumowując: nie ma czego gratulować. Szlachetne intencje (domyślam się, że autorowi zależy na upamiętnieniu ofiar nazizmu) to za mało, chociaż, najwyraźniej, nie dla większości (średnia ocena 8,4/10 - fenomen, serio).
Dzięki, ale nie.
No cóż, cóż. Trzeba przyznać, że ten wesoły tytuł to bardzo spójne dzieło jeśli chodzi o wartość niesioną, bo ani to dobra literatura, ani wartościowe merytorycznie dzieło historyczne, ani wciągająca, przekonująca fabuła. Nastawiona byłam, jak zwykle, optymistycznie i przychylnie do nowo poznawanego autora (doktor historii! Miałam powody liczyć, że to, co ziomek wydał, nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-10
Bardzo specyficzna i skończenie cudowna książka-obraz, w praktyce nie tyle fabuła, co ciąg dziwnych, strasznych i niesamowitych pejzaży, multiwymiarowych rzeźb i pieczołowicie dopracowanych portretów tyleż dziwnych, co zadziwiająco realistycznych postaci, do oglądania w głowie. Turpistycznie, uderzająco piękna. Jedyne w czym, jak się zdaje, autor czuł się nie do końca pewnie, to tworzenie fabuły. Dramatycznych wydarzeń w tomie nie brakuje, ale to nie jest ten rodzaj tekstu, od którego nie da się oderwać ze względu na fabułę. On nie wciąga, on istnieje, w formie genialny, i pozwala się podziwiać, gdy nastrój czytelnika temu sprzyja.
Ale tak czy inaczej uwielbiam ten tekst, stary tom kupiony z wyprzedaży czyjejś dwudziestowiecznej domowej biblioteczki rozpadł mi się w rękach, i zamierzam wydać sporą górkę simoleonów na piękną, szytą trylogię w twardej oprawie z adekwatnie niesamowitymi ilustracjami.
Ta powieść NAPRAWDĘ nie powinna zostać zapomniana.
Miłość!!!
Bardzo specyficzna i skończenie cudowna książka-obraz, w praktyce nie tyle fabuła, co ciąg dziwnych, strasznych i niesamowitych pejzaży, multiwymiarowych rzeźb i pieczołowicie dopracowanych portretów tyleż dziwnych, co zadziwiająco realistycznych postaci, do oglądania w głowie. Turpistycznie, uderzająco piękna. Jedyne w czym, jak się zdaje, autor czuł się nie do końca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Niestety nie jestem pod dużym wrażeniem. Książkę otacza pewien media hype, sprzedaje się dobrze i pisze się o niej. Biorąc pod uwagę powyższe, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego niż otrzymany stan faktyczny.
Powieść jest na pewno dość dobra, jeśli porównać ją do przeciętnych thrillerów (ma vibe literatury czysto rozrywkowej). Miejscami jest całkiem błyskotliwa, jest w niej trochę humoru, są też fragmenty miłe, wiecie, miłość, przywiązanie, fascynacja drugim człowiekiem, takie milusie sprawy. To są plusy. Autor jest człowiekiem ponadprzeciętnie wykształconym, przeczytał w życiu co najmniej parę (mówiąc szczerze nic w tekście nie wskazuje, że więcej) książek popularnonaukowych i czerpał z nich inspiracje dla swojej prozy. To na pewno nie jest minus.
Wskazanie wagi ciągną natomiast w dół czcze banały, których jest w tym tekście wcale niemało, i fragmenty będące po prostu podniosłą grafomanią. Nie pomaga pretensjonalne zakończenie, zwieńczone jeszcze bardziej pretensjonalnym posłowiem.
Zaczynało się zupełnie ciekawie, w stylu thrillera filozoficznego pożenionego z obyczajówką. Autor wymyślił przekonujące postaci i umieścił je w sytuacji wielkiego wyzwania poznawczo-egzystencjalnego (pasażerowie pewnego samolotu, w wyniku jego tajemniczego zduplikowania przesuniętego w czasie, zyskują w ten sposób swoje żywe kopie, świadome i zachowujące wszystkie ich wspomnienia, poza najświeższymi), jednak wykonanie ostatecznie mnie znudziło. Pomysł mógłby dać początek naprawdę świetnej powieści, ale autor nie dał rady dostatecznie sprawnie go rozwinąć i poprowadzić. Książkę czyta się raczej jak zbiorek króciutkich opowiadanek, które łączy wspólny motyw (wspomniany samolot i sobowtóry), a pomysł nie wytrzymał objętości powieści, która jest zresztą sztucznie nadmuchana (czcionka dwunastka, interlinia półtora, a czterystu stron autor i tak nie wymęczył).
Można przeczytać, żeby zobaczyć, o co ten cały szum, powieść nie jest długa, no i jednak wielu czytelników uznało ją za wartą przeczytania. Może odpowiednia na nastrój na ambitniejszą powieść rozrywkową, tylko, no właśnie, jest mało rozrywkowa w porównaniu z autorami którzy specjalizują się w pop-lit. Bardziej mnie w życiu ubawiły i zafascynowały dobre książki popularnonaukowe.
Czy więc warto? IMHO, jeśli już, to mocno z braku laku. Przeczytałam, ale już nie sięgnę po tego autora.
Niestety nie jestem pod dużym wrażeniem. Książkę otacza pewien media hype, sprzedaje się dobrze i pisze się o niej. Biorąc pod uwagę powyższe, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego niż otrzymany stan faktyczny.
Powieść jest na pewno dość dobra, jeśli porównać ją do przeciętnych thrillerów (ma vibe literatury czysto rozrywkowej). Miejscami jest całkiem błyskotliwa, jest...
Książka środka, ani zła, ani dobra, co niestety w moich standardach sumuje się do wyniku: nie_warto oraz lepiej_nie.
Plusem jest to, że powieść jest napisana starannie, z poszanowaniem dla czytelnika, jakoś widać, że autorka się stara i że usiłuje. Gdybym znalazła ten tekst za darmo w sieci jako fanfiction inspirowane Crimson Peak czy czymś w podobie (powieść z powodzeniem mogłaby uchodzić za takie), byłabym bardzo zadowolona i złożyłabym wielokrotne uszanowanko za wysiłek i poświęcony czas. No, ale to nie jest fanfiction. To jest, erm, tak zwana prawdziwa książka. I tu dochodzimy do minusów.
Nie podobało mi się, że:
1) Autorka próbuje sprzedać w powieści bohaterkę numer jeden jako rzekomo skończenie wytrawną czytelniczkę siedzącą od oseska wśród zakurzonych półek antykwariatu. Tymczasem efekt owych prób jest mocno nieprzekonujący, biorąc pod uwagę, że jedyne inspiracje, na które ziomalka-bohaterka się powołuje, to najpopularniejsze powieści dziewiętnastowieczne oraz baśnie, które zna każde dziecko. Jest to typowe dla przeciętnych autorów pisanie bohatera nie przez autentyczną kreację, tylko przez UTRZYMYWANIE, że bohater posiada takie a nie inne cechy. E.g.: jest piekielnie inteligentny, oczytany, piękny i zdolny, jest erudytą, ALE czytelnik ma w to wszystko uwierzyć na słowo, bo za tymże wielkim słowem faktyczna treść powieści zupełnie nie nadąża.
2) Kreacja piekielnie popularnej autorki (bohaterka numer dwa) sprzedawanych w olbrzymich nakładach powieści jest naiwna, i opiera się na dość dziwnym przekonaniu, że wszyscy nabywcy książek czytają je dla (wciągającej) fabuły.
Czyli punkty stanowiące trzon i główny pomysł powieści są raczej skopane. To nie wróży dobrze, a są jeszcze punkty poboczne.
3) Fabuła jest przeważnie nieodkrywcza i niebłyskotliwa, wyraźnie inspirowana najłatwiej dostępną popkulturą;
4) Wszystko, co nie zalicza się do powyższych punktów - tzn. jakieś indywidualne cechy stylu autorki, przemyślenia o śmierci, książkach, wszystkie wtrącenia dla budowania nastroju itede - tonie w banale. TONIE. Taki Carlos Luis Zafon poniekąd (jakiś taki podobny vibe to ma, książki, tajemnica i baaaanał) i to nie jest komplement;
5) opisy bohaterów są względnie rozbudowane wzorem powieści dziewiętnastowiecznych, ale banalne (zAkOcHaŁ sIę w JeJ śMiEcHu) i siłowe;
6) powieść kompletnie nie ma klimatu, co jest jakimś wyższym (czy raczej niższym) osiągnięciem, biorąc pod uwagę lokacje i inspiracje (nawiedzony dom, opowieści o duchach itepe).
Podsumowując, nie dla grumpy catów. Bardziej wyluzowani mogą coś skorzystać (podobno jest to ciekawe, jeśli się nie ma wymagań jakościowych, tylko rozrywkowe), ale to nie jest szczególnie dobra literatura IMO.
Książka środka, ani zła, ani dobra, co niestety w moich standardach sumuje się do wyniku: nie_warto oraz lepiej_nie.
Plusem jest to, że powieść jest napisana starannie, z poszanowaniem dla czytelnika, jakoś widać, że autorka się stara i że usiłuje. Gdybym znalazła ten tekst za darmo w sieci jako fanfiction inspirowane Crimson Peak czy czymś w podobie (powieść z powodzeniem...
Cóż, piękna. To książka o młodym naziście, który bierze ślub i zostaje kierownikiem obozu, napisana narracją pierwszoosobową - to nie wchodzenie w czyjeś buty, to nurkowanie w jego głowie. Widowiskowe. Ale to nie fabuła jest tu ważna. Podstawą tekstu jest, jak to u Grochowiaka, kontrast, tu: pomiędzy ludzką stroną bohatera a morderczym fanatyzmem; nie tylko jednego bohatera, ale wszystkich jego pobratymców. To powieść-refleksja, zaduma. A do tego, powtórzę się, piękna, liryczna, hołdująca zmysłom, choć właściwie dość oszczędna w środkach, subtelna proza.
Grochowiak był wspaniałym poetą, więc nic dziwnego, że nawet w młodym wieku (24 lata?!) potrafił napisać coś tak dojrzałego i gdzieniegdzie dosłownie zapierającego dech. Miał po prostu wielki talent, którego nie marnował. A jeśli ma się do dyspozycji skarby tego świata, to niezależnie, w jakim porządku się je ułoży, wyjdzie coś cieszącego zmysły, to na pewno. Niektóre fragmenty czytałam wiele razy szeptem, tak mnie zachwycały, chociaż przecież to wszystko było takie zwyczajne...
Ciekawe, czy kiedy pisał "Trismus", Grochowiak był już świadom istnienia albumu "Totentanz in Polen" z pięknymi, przejmującymi, tętniącymi empatią i współodczuwaniem dla wszystkiego, co żyje (!!!) rysunkami SS-mana Wilhelma Petersena? Do tych przerażająco smutnych rysunków wykonywanych na froncie (sześć lat na wojnie, rok w jenieckim obozie, ale większość prac przepadła) rozmytym ołówkiem, kroniki z frontu oczami hitlerowca, który gdzieś tam na dnie mózgu nazisty i najeźdźcy w pełnym tego słowa znaczeniu musiał mieć współczucie, inaczej nie rysowałby więźniów, jeńców, uciekinierów, zwierząt w TEN sposób, Grochowiak napisał, ponad dekadę później, poemat pod tym samym tytułem: Totentanz in Polen... Niezwykłe to wszystko i straszne. Dziwny jest ten świat...
Ludzie są tacy pełni kontrastów, że nic tylko pisać o tym powieści i poematy. A jeśli te powieści są tak dobre jak ta... To nic, tylko czytać i płakać, i znowu czytać. Trzy kropki...
Cóż, piękna. To książka o młodym naziście, który bierze ślub i zostaje kierownikiem obozu, napisana narracją pierwszoosobową - to nie wchodzenie w czyjeś buty, to nurkowanie w jego głowie. Widowiskowe. Ale to nie fabuła jest tu ważna. Podstawą tekstu jest, jak to u Grochowiaka, kontrast, tu: pomiędzy ludzką stroną bohatera a morderczym fanatyzmem; nie tylko jednego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to