-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2023-12-29
2023-11-23
I tak oto, w przeciągu raptem kilku miesięcy o powzięciu decyzji o nadrobieniu zaniedbania z dzieciństwa i zapoznaniu się z cyklem o Harrym Potterze, zaznajomiłem się z przedostatnim jego tomem. Krótszym, niż poprzedzający go "Zakon Feniksa" - ale za to jak intensywnym!
Po dwóch rozdziałach wprowadzających - które, co zdarza się w serii niezwykle rzadko, przedstawiają historię z punktu widzenia innych postaci, niż tytułowy bohater - zostajemy ponownie wrzuceni w skórę Harry'ego. Tym razem jednak fabuła opiera się na kilku pozornie niezależnych, ale jednak łączących się w spójną całość wątkach.
Główny bohater na co dzień zmaga się z prozą kolejnego roku nauki w Hogwarcie - po zaliczeniu tzw. sumów ograniczonej do kilku wybranych pod kątem przyszłej kariery przedmiotów. W międzyczasie w szkole zaszły istotne zmiany: nienawidzący Harry'ego z wzajemnością profesor Snape obejmuje nauczanie jego ulubionego przedmiotu, obrony przed czarną magią, zaś prowadzone przez niego dotychczas lekcje eliksirów przejmuje nowy-stary członek grona pedagogicznego, profesor Slughorn. Dzięki odnalezionemu przypadkiem staremu podręcznikowi, należącemu do tytułowego, tajemniczego Księcia Półkrwi, Harry niespodziewanie staje się prymusem z tego przedmiotu.
Jednocześnie jednak Harry zmaga się z zadaniami zlecanymi w tajemnicy przez dyrektora szkoły, nakierowanymi na - jak się wkrótce okazuje - odkrycie jednej z kluczowych tajemnic Lorda Voldemorta. Poza tym Harry jeszcze przed przyjazdem do szkoły zauważa podejrzane knowania swojego szkolnego wroga, Dracona Malfoya, nasuwające - niemal do ostatniej chwili lekceważone przez innych - podejrzenie, że uczestniczy on w czymś wyjątkowo paskudnym.
Nieco w tle przewijają się uczuciowe rozterki Harry'ego, który po dramatycznych wydarzeniach z końcówki Zakonu Feniksa inaczej spogląda na jedną ze swoich koleżanek, a także wątek drużyny quidditcha czy nauki do egzaminu na licencję teleportacji.
Wszystkie te wątki - jak już wspomniałem - w niezwykle zgrabny sposób przeplatają się między sobą, nierzadko w zaskakujących konfiguracjach. Choć niektóre z nich przybierają często dramatyczny obrót, nie brakuje jednak w historii elementów mniej poważnych - jak niełatwa relacja najlepszego kumpla Harry'ego, Rona Weasleya, ze swoją pierwszą, chyba nadmiernie zaangażowaną dziewczyną.
W ostatnich rozdziałach powieść uderza jednak w bardzo poważne tony, przepełnione smutkiem i bolesną świadomością śmiertelnego niebezpieczeństwa zagrażającego bohaterom.
Książę Półkrwi w zasadzie z miejsca stał się jedną z moich ulubionych części całej historii - po którą, jak już wielokrotnie pisałem, zdecydowanie warto było sięgnąć.
Na marginesie - czuję się w obowiązku dodać, że ze wszystkich przeczytanych przeze mnie dotychczas części cyklu, to Księcia Półkrwi spotkało najwięcej zmian w filmowej adaptacji - i, co chyba nie będzie zaskoczeniem, zdecydowanie nie były to zmiany na lepsze.
I tak oto, w przeciągu raptem kilku miesięcy o powzięciu decyzji o nadrobieniu zaniedbania z dzieciństwa i zapoznaniu się z cyklem o Harrym Potterze, zaznajomiłem się z przedostatnim jego tomem. Krótszym, niż poprzedzający go "Zakon Feniksa" - ale za to jak intensywnym!
Po dwóch rozdziałach wprowadzających - które, co zdarza się w serii niezwykle rzadko, przedstawiają...
2023-08-31
Piąty tom historii Harry'ego Pottera, pod enigmatycznym tytułem "Zakon Feniksa", kontynuuje historię młodocianego czarodzieja, podejmując ją wkrótce po przełomowych wydarzeniach z końcówki "Czary Ognia". Oto w pełni sił powrócił do świata żywych Lord Voldemort, arcywróg magicznej społeczności, odpowiedzialny za wielkie zbrodnie, w tym zamordowanie rodziców Harry'ego i usiłowanie zabicia również jego samego.
Tradycją stało się już, że przy każdym kolejnym tomie serii (która - co warto zaznaczyć - ominęła mnie w dzieciństwie, i którą jako blisko trzydziestolatek nadrabiam po raz pierwszy) zaznaczam, że historia staje się coraz mroczniejsza. Nie inaczej jest w tym przypadku. Po traumatycznych doświadczeniach z Turnieju Trójmagicznego, Harry już od pierwszych rozdziałów zmaga się z poczuciem osamotnienia i niepewności co do przyszłości: tym większym, że Ministerstwo Magii nie daje wiary jego relacjom i bagatelizuje doniesienia o powrocie Czarnego Pana.
Co gorsza - już w pierwszych rozdziałach Harry musi zmierzyć się z niesłusznym oskarżeniem i groźbą wyrzucenia ze szkoły przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego (nawiasem mówiąc, system sądowniczy w świecie czarodziejów wygląda jak bazujący na wzorcach wręcz totalitarnych). Jednocześnie Harry zaznajamia się z reaktywowanym Zakonem Feniksa: utrzymywaną w tajemnicy organizacją, do której należą przeciwnicy Voldemorta, a wśród nich wielu dobrych znajomych Pottera. W samym Hogwarcie Harry zastaje zaś nowe porządki: nowa nauczycielka obrony przed czarną magią, Dolores Umbridge, ślepo oddana Ministerstwu, prowadzi swoje lekcje w sposób co najmniej dyskusyjny (zwłaszcza w obliczu zbliżającego się zagrożenia), a co gorsza - od pierwszego dnia prowadzi krucjatę przeciwko dyrektorowi, nieocenionemu Albusowi Dumbledore'owi, usiłując zagarnąć - z poparciem Ministerstwa - jak najwięcej władzy dla siebie.
"Zakon Feniksa" objętościowo jest największym tomem całej septalogii i trudno się dziwić: choć, tak jak poprzednie części, obejmuje mniej więcej jeden rok szkolny, poruszonych wątków jest całe zatrzęsienie: oprócz wymienionych wyżej, powieść podejmuje też tematy m.in pierwszych sercowych uniesień i rozczarowań Harry'ego, jego złożonej relacji z odzyskanym po latach ojcem chrzestnym, utworzenia przez uczniów tajnej organizacji szkolącej się w pomijanej przez Umbridge praktyce obrony przed czarną magią, czy wreszcie sumów - wieńczących piąty rok nauki w Hogwarcie egzaminów determinujących dalszy tok nauczania, a w konsekwencji - bezpośrednio wpływających na wybór przyszłego zawodu. Mimo naprawdę dużych jak na tę serię gabarytów (tom ma objętość mniej więcej pierwszych 2,5 części) nie ma tu miejsca ani na nudę, ani na zbędne dygresje: każdy rozdział jest potrzebny, każdy wnosi coś istotnego do historii, każdy wzbogaca świat przedstawiony.
Na szczególne uznanie zasługuje ostatnia część książki, w której tempo akcji gwałtownie przyspiesza, prowadząc do niedającego się oderwać ani na chwilę punktu kulminacyjnego (tak, to jeden z tych rzadkich momentów, gdy człowiek godzi się, by przeczytać jeszcze jeden rozdział wiedząc, że rano będzie żałował tej godziny snu mniej). Trzeba przy tym pamiętać, że książka nadal kierowana jest do młodego odbiorcy, zatem pomiędzy dość przejmującymi wydarzeniami nie brak jest elementów humorystycznych (przede wszystkim wątku bliźniaków Weasley, którzy w sposób dość niekonwencjonalny, choć sobie właściwy, podchodzą zarówno do nauki w swojej ostatniej klasie, jak i do wydarzeń w szkole - jak dokładnie, tego jednak w tym miejscu nie zdradzę: to trzeba przeczytać samemu).
Jako nowy czytelnik całej serii, oceniam piąty tom bardzo wysoko i jak najbardziej polecam.
Piąty tom historii Harry'ego Pottera, pod enigmatycznym tytułem "Zakon Feniksa", kontynuuje historię młodocianego czarodzieja, podejmując ją wkrótce po przełomowych wydarzeniach z końcówki "Czary Ognia". Oto w pełni sił powrócił do świata żywych Lord Voldemort, arcywróg magicznej społeczności, odpowiedzialny za wielkie zbrodnie, w tym zamordowanie rodziców Harry'ego i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-13
Księgi Południa to zebrane w jednym tomie trzy powieści Glena Cooka, poświęcone tajemniczej Czarnej Kompanii - grupie oddanych wojaczce najemników o wielowiekowej tradycji, której korzeni w zasadzie nikt już nie pamięta.
Autor kontynuuje historię opowiedzianą we wcześniejszych trzech pozycjach (również wydanych w jednym tomie "Kroniki Czarnej Kompanii). Tym razem "Srebrny grot" podejmuje temat dalszych losów kilku postaci, które pod koniec wcześniejszych utworów odłączyły się od tytułowej Czarnej Kompanii ruszając w swą własną drogę, z kolei "Gry cienia" i "Sny o stali" kontynuują główny wątek cyklu: Kompania, po wypełnieniu swoich zobowiązań na północy, rusza na dalekie południe, by w odległym Khatovarze odnaleźć swoje korzenie.
Na wstępie - przyłączam się do ostrzeżenia pojawiającego się w innych opiniach: wydawca, prawdopodobnie chcąc nawiązać w opisie z tyłu książki do wszystkich trzech tomów, rąbnął bezczelny spoiler, ujawniający de facto zakończenie "Gier cienia".
To, co wyróżnia powieści Glena Cooka, to rzecz, która dziś jest dość oczywista, jednak swego czasu (w połowie lat 80. XX w.) stanowiła małą rewolucję na polu fantasy: opowieść została sprowadzona do poziomu zwykłych żołnierzy, starających się odnaleźć pośród rozmaitych, nierzadko potężnych sił. Tytułowa Czarna Kompania to bynajmniej nie oddział doborowych rycerzy w lśniących zbrojach, lecz grupa prostych żołdaków. Narracja wielu rozdziałów prowadzona jest w pierwszej osobie z perspektywy oddziałowego kronikarza - a jednocześnie medyka i dowódcy, znanego jedynie pod przezwiskiem "Konował". Czasem jednak pojawiają się trzecioosobowe rozdziały zogniskowane na poczynaniach innych postaci, m.in czarnych charakterów: widać to szczególnie wyraźnie w "Snach o stali", gdzie - z przyczyn fabularnych, których w tym miejscu nie chcę zdradzać - narracja prowadzona jest niezależnie w kilku liniach.
Trudno pozbyć się wrażenia, że Glen Cook naprawdę zyskuje wraz z nabywaniem doświadczenia: z każdym kolejnym tomem rysowany przez niego świat staje się coraz bardziej przekonujący; zwłaszcza w "Snach o stali", gdzie pojawiają się interesujące wątki polityczne i religijne (oczywiście znacznie mniej złożone, niż do czego mogły przyzwyczaić czytelników inne, późniejsze serie różnych autorów z rozbuchanymi intrygami politycznymi), a prowadzona narracja sprawia wrażenie coraz bardziej spójnej.
Pozycja warta przeczytania, choć nadmieniam, że z uwagi na poziom złożoności (szczególnie w zakresie wątków militarnych) zdecydowanie polecam osobom, które mają już doświadczenie z literaturą fantasy, zwłaszcza tą nieco bardziej "brudną".
Księgi Południa to zebrane w jednym tomie trzy powieści Glena Cooka, poświęcone tajemniczej Czarnej Kompanii - grupie oddanych wojaczce najemników o wielowiekowej tradycji, której korzeni w zasadzie nikt już nie pamięta.
Autor kontynuuje historię opowiedzianą we wcześniejszych trzech pozycjach (również wydanych w jednym tomie "Kroniki Czarnej Kompanii). Tym razem "Srebrny...
2023-08-02
Kolejny tom przygód młodego czarodzieja, a w nim - kolejny rok nauki w Hogwarcie. W mojej ocenie - to najlepsza dotąd powieść o Chłopcu, który przeżył.
"Czara Ognia" idzie w kierunku, który zarysowywał już "Więzień Azkabanu", przyspieszając jednocześnie kroku: już prolog i pierwsze rozdziały dają czytelnikowi jasno do zrozumienia, że czasy względnej beztroski minęły bezpowrotnie.
Po Mistrzostwach Świata w Quidditchu, zakończonych przedziwnym incydentem jasno wskazującym, że stoją za nim zwolennicy Voldemorta, Harry powraca do Hogwartu. Tam wkrótce ogłoszona zostaje wielka, utrzymywana w ścisłej tajemnicy nowina: brytyjska szkoła czarodziejów będzie gospodarzem Turnieju Trójmagicznego, międzyszkolnej i międzynarodowej rywalizacji o wielowiekowej tradycji. W niejasnych okolicznościach, tytułowa Czara Ognia wskazuje jako jednego z uczestników Harry'ego Pottera. Ku zaskoczeniu wszystkich, jako że Turniej słynie z wysokiego poziomu trudności, niejednokrotnie prowadząc do śmierci zawodników...
Autorka konsekwentnie zmierza w stronę coraz poważniejszych tematów - choć nadal nie brak tu elementów mających zapewnić odrobinę wytchnienia, jak magiczne sztuczki Freda i George'a Weasleyów, czy - nie zdradzając szczegółów - zemsta jednej z kluczowych postaci na osobie, która szczególnie zaszła jej za skórę.
Główna intryga jest kilkupoziomowa i znacznie trudniejsza do rozgryzienia, niż miało to miejsce w "Kamieniu Filozoficznym" czy "Komnacie Tajemnic". Pojawiają się też - na razie jedynie lekko zarysowane - wątki polityczne, jak zakulisowe rozgrywki Ministerstwa Magii, czy nowo odkryte powołanie Hermiony do walki o poprawę losu skrzatów domowych.
W "Czarze ognia" debiutuje sporo nowych postaci, wśród których na szczególną uwagę zasługuje nowy nauczyciel obrony przed czarną magią, ekscentryczny były auror (odpowiednik magicznego żandarma-śledczego) Alastor Moody, który okazuje dość zaskakującą sympatię względem Harry'ego Pottera. Jednak i dobrze już znani herosi nie schodzą na dalszy plan. Na szczególną uwagę zasługuje wątek odbudowującej się relacji między Harrym a Syriuszem Blackiem, jego ojcem chrzestnym, który niesłusznie spędził kilkanaście lat w Azkabanie i dalej uchodzi za wyjętego spod prawa.
Szczególnie warte podkreślenia jest również że młodociani bohaterowie rosną razem z czytelnikami. Harry i jego przyjaciele mają 14 lat, co daje pretekst - na tle wątku balu bożonarodzeniowego - do poruszenia po raz pierwszy w serii tematu pierwszych zauroczeń i rozczarowań na tym polu.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje ostatnia część książki - od chwili poprzedzającej rozpoczęcie ostatniego zadania turniejowego, akcja przyspiesza gwałtownie, nie pozwalając ani na chwilę się oderwać, wywołując syndrom "jeszcze jednego rozdziału", przerwany dopiero nadejściem ostatniej strony. Z kolei kulminacyjny moment opowieści - dość ostro wyznaczający kres niewinności całej serii - opisany został niezwykle sugestywnie i odpowiednio niepokojąco.
Pozycja jak najbardziej warta polecenia, tak jak i wszystkie wcześniejsze tomy serii.
Kolejny tom przygód młodego czarodzieja, a w nim - kolejny rok nauki w Hogwarcie. W mojej ocenie - to najlepsza dotąd powieść o Chłopcu, który przeżył.
"Czara Ognia" idzie w kierunku, który zarysowywał już "Więzień Azkabanu", przyspieszając jednocześnie kroku: już prolog i pierwsze rozdziały dają czytelnikowi jasno do zrozumienia, że czasy względnej beztroski minęły...
2023-05-14
Zapewne w odróżnieniu od większości miłośników serii, choć metrykalnie łapię się do pokolenia dorastającego na fali "Potteromanii", jakoś nie miałem dotychczas okazji zapoznać się z historią młodego czarodzieja. Owszem, jako pierwszaczek na szkolnej wycieczce obejrzałem pierwszy film, ale potem, z różnych nie do końca zależnych ode mnie przyczyn, na długie lata totalnie utraciłem kontakt z serią, a informacje o kolejnych powieściach i ekranizacjach nie robiły na mnie większego wrażenia. Teraz, jako prawie trzydziestolatek, zdecydowałem się nadrobić zaległości. Zacząłem od serii filmów, ale pozostawiła mi tylko niedosyt, więc sięgnąłem po pierwszą książkę.
I było warto.
Rozpoczynając lekturę, nieco obawiałem się, że powieść skierowana do dzieci i młodszej młodzieży kompletnie mnie zniechęci (do dziś pamiętam, z jakim mozołem przebijałem się przez absolutny klasyk i kamień milowy fantasy w postaci Hobbita). Tak się jednak na szczęście nie stało.
Nawet jeśli bowiem narracja jest dostosowana do młodego odbiorcy, to wykreowany przez J. K. Rowling magiczny świat, oglądany oczami jedenastolatka - który początkowo wie o nim równie mało, co czytelnik - nie traci niczego ze swego uroku (przy czym warto tu wspomnieć o jego składowych, których zabrakło w ekranizacji, jak pieśń Tiary Przydziału czy Irytek). Co więcej, opowiedziana historia - choć zdecydowanie nie jest ani właściwą "dorosłej" fantastyce wielowarstwową intrygą, ani oszałamiającą rozmachem epopeją - rozwija się właściwym tempem i prowadzi do satysfakcjonującego finału. A wśród tego wszystkiego nieśmiało zarysowują się charaktery bohaterów, z którymi wielu fanów serii dorastało przez lata (i znów warto nadmienić, że przedstawione postaci są tu znacznie barwniejsze, niż w filmie)
Każdorazowo odkładając książkę, nie mogłem się doczekać powrotu do niej, niezależnie od faktu, że doskonale wiedziałem, co znajdę na kolejnych stronach. Polecam czytelnikom w każdym wieku, z chęcią też sięgnę po kolejne tomy historii.
Zapewne w odróżnieniu od większości miłośników serii, choć metrykalnie łapię się do pokolenia dorastającego na fali "Potteromanii", jakoś nie miałem dotychczas okazji zapoznać się z historią młodego czarodzieja. Owszem, jako pierwszaczek na szkolnej wycieczce obejrzałem pierwszy film, ale potem, z różnych nie do końca zależnych ode mnie przyczyn, na długie lata totalnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-04
2016-09-09
2017-02-08
2015-10-16
2015-03-27
2014-11-07
2014-10-01
2014-08-15
Wielokrotnie spotykałem się w sieci z pozytywnymi opiniami na temat "Trylogii Czarnego Maga" autorstwa Trudi Canavan. Sięgając po pierwszy tom serii miałem ogromne oczekiwania. Niestety, spotkało mnie rozczarowanie. Nie chciałbym być źle zrozumiany - choć zaraz napiszę długi wywód o wadach tej powieści, nie mogę powiedzieć, by była ona nieporozumieniem, nie użyję też dosadnych określeń. "Gildię magów" czyta się naprawdę lekko i przyjemnie, to świetna lektura dla zabicia czasu w podróży czy długimi wieczorami. Co za tym idzie - nie jest to też wybitne dzieło, które za 30 lat będzie nazywane klasykiem. Bowiem, jak mówi powiedzenie, diabeł tkwi w szczegółach.
Książka opowiada historię Sonei, dziewczyny która przez lata związana była ze slumsami miasta Imardin. Zgodnie ze zwyczajem, co roku magowie z miejscowej Gildii oczyszczają ulice z żebraków i włóczęgów. Podczas tak zwanej Czystki dziewczyna dołącza do tłumu bezskutecznie atakującego czarodziejów i, ku zaskoczeniu swojemu oraz wielu innych osób, przebija się przez magiczną barierę. Od tej pory rozpoczyna się trwający przez całą powieść konflikt, choć bardziej odpowiednie byłoby słowo "przepychanka" - Sonea próbuje ukryć się przed magami, sądząc że jako nisko urodzoną spotka ją z ich strony okrutny los, członkowie Gildii zaś boją się o bezpieczeństwo miasta i jej samej - nieokiełznane zdolności magiczne stanowią poważne zagrożenie. Fabuła pełna jest ucieczek, ukrywania się, niepewnych układów. Z przykrością jednak stwierdzam, że całość jest najzwyczajniej w świecie przewidywalna. Nawet wielki finał mnie nie zaskoczył, choć przyznaję, że punkt wyjścia do kolejnych części jest bardziej obiecujący.
Postacie i relacje pomiędzy nimi zarysowane są powierzchownie. Główna bohaterka zachowuje się płytko, a jej przemyślenia wydają się nieco zbyt infantylne nawet jak na osobę w jej wieku, szczególnie że nie chowała się pod kloszem. Pozostałe osoby dramatu sprawiają wrażenie marionetek uzależnionych od imperatywu narracyjnego. Jest bliski przyjaciel Sonei (wątek ich relacji był chyba najgorszym w całej książce, jako jedyny wywołał u mnie zgrzytanie zębów), są kierujący się własnymi interesami Złodzieje, są magowie - na pierwszym planie Dobry, Zły i Brzydki. Poza tym niewiele wiadomo o ich charakterach czy przeszłości - cała powieść kręci się wokół tylko jednej postaci.
Ostatni z poważnych zarzutów dotyczy kreacji świata. Chyba żadnego miłośnika high fantasy nie muszę przekonywać, jak kluczową kwestią jest to w każdym utworze. Nierzadko to samo uniwersum - jego geografia, historia i kultura - urastają do rangi kluczowego elementu, a fabuła staje się wobec niego niejako służebna (vide Śródziemie). Co wiadomo o świecie wykreowanym przez Trudi Canavan? Ano, jest sobie królestwo Imardinu, w stolicy jest pałac królewski w centrum, Gildia Magów w części wschodniej i slumsy na północy. Wiadomo, że Imardin miał kilku królów, z których jeden wprowadził fundamentalny dla fabuły zwyczaj Czystek. Gdzieś tam daleko są różne państwa, w jednym z nich mieszkają ciemnoskórzy. Kiedyś była wojna, ale teraz jest pokój a królestwa wiąże sojusz. I... to w zasadzie wszystko. Ach, jest jeszcze słowniczek po grypserze slumsów. To za mało, zdecydowanie za mało.
Język powieści jest poprawny i gładki, nie ma tu niczego, co pewne kręgi mogłyby uznać za deprawację młodych umysłów. Jedyne co kłuje w oczy to pewne powtórzenia - bohaterowie co kilka stron "potakują".
Po takiej tyradzie, po wypunktowaniu tylu niedociągnięć w niemal każdym aspekcie powieści, cztery gwiazdki mogą wydawać się oceną zawyżoną. Może i tak jest? Powtórzę to, co napisałem na początku: "Gildia Magów" nie jest powieścią wybitną, nie jest przyszłym klasykiem. To pozycja, do której trzeba podejść ze sporym dystansem. Czy sięgnę po kolejny tom? Tego nie wiem. Może wcisnę go gdzieś pomiędzy tysiącstronicowe cegły "poważniejszych" serii.
Wielokrotnie spotykałem się w sieci z pozytywnymi opiniami na temat "Trylogii Czarnego Maga" autorstwa Trudi Canavan. Sięgając po pierwszy tom serii miałem ogromne oczekiwania. Niestety, spotkało mnie rozczarowanie. Nie chciałbym być źle zrozumiany - choć zaraz napiszę długi wywód o wadach tej powieści, nie mogę powiedzieć, by była ona nieporozumieniem, nie użyję też...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-21
"Rękopis znaleziony w smoczej jaskini" nie jest, jak mogłoby się zdawać po przeczytaniu pierwszej części tytułu, kolejną powieścią uważanego przez wielu polskich czytelników za mistrza fantasy Andrzeja Sapkowskiego, tym razem opartą na XVIII-wiecznym utworze Jana Potockiego. W ogóle nie jest to powieść, ani nawet beletrystyka. Pozycja podejmuje od strony teoretycznej temat całego gatunku literackiego z powodzeniem uprawianego przez autora. Absolutnie nie ma przy tym charakteru suchego leksykonu czy rozprawy, nie tracąc w żaden sposób na wartości merytorycznej.
Książka składa się z kilkunastu rozdziałów, z których każdy poświęcony jest innemu zagadnieniu, np. rozdział IV to słowniczek teoretycznoliterackich pojęć często używanych w kontekście rozmów o fantasy, a XI nagrodom przyznawanym pisarzom związanym z gatunkiem.
Zdecydowanie najobszerniejszą część stanowi "VII. Materia magica", czyli alfabetyczny wykaz mitów, legend i podań wykorzystywanych przez najróżniejszych autorów w kolejnych tekstach. Jednym z ciekawszych fragmentów jest "Bestiariusz Sapkowskiego", który opisuje legendarne i rzeczywiste zwierzęta z manierą wzorowaną na autentycznych bestiariuszach średniowiecznych. Warte wspomnienia są także rozdział traktujący o pisarzach z przełomu XIX/XX w., stanowiących inspirację dla Tolkiena i Howarda oraz kończące książkę Kanon i Kalendarium.
Styl którym Sapkowski operuje nie różni się zbytnio od tego, do czego przyzwyczaił czytelników chociażby w utworach wiedźmińskich. Autor często wtrąca żarty lub ironizuje (szczególnie wyraźne jest to w rozdziale o typowych bohaterach fantasy, choć moim faworytem jest hasło "Iluminaci"), zamieszcza fragmenty w językach obcych i udowadnia swoją godną podziwu erudycję oraz znajomość tematu. Z samych przywoływanych przez niego pod większością haseł jako zalecana lektura książek można by było utworzyć niemałą bibliotekę.
Jedyne co stanowiło dla mnie wadę "Rękopisu.." to wyraźnie nierównomierny podział haseł we wspomnianej "Materia magica". Przytłaczająca większość z nich dotyczy legendy arturiańskiej, daleko w tyle za nią są mity celtyckie i podania zachodnioeuropejskie od Niemiec po Hiszpanię, zaś pozostałe źródła potraktowano nieco po macoszemu, a niektóre kręgi pominięto w ogóle. Nie przeczę, że wierzenia znad Gangesu nie miały takiego wpływu na fantasy jak kolejne wersje historii Rycerzy Okrągłego Stołu, jednak choćby krótka notka o nich wyraźnie poszerzałaby perspektywę.
Świetna książka, choć raczej tylko dla miłośników fantasy.
"Rękopis znaleziony w smoczej jaskini" nie jest, jak mogłoby się zdawać po przeczytaniu pierwszej części tytułu, kolejną powieścią uważanego przez wielu polskich czytelników za mistrza fantasy Andrzeja Sapkowskiego, tym razem opartą na XVIII-wiecznym utworze Jana Potockiego. W ogóle nie jest to powieść, ani nawet beletrystyka. Pozycja podejmuje od strony teoretycznej temat...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-12
"... i daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom"
Inkwizycja, a ściślej działania osób i organizacji wyposażonych w specjalne uprawnienia, których celem było znajdowanie, przesłuchiwanie i karanie śmiercią w oczyszczającym ogniu odstępców od wiary i heretyków stanowi zaskakująco nośny temat nie tylko dyskusji światopoglądowo-religijnych, ale i sztuki. Inkwizytorzy pojawiają się w wielu utworach, przedstawiani w najróżniejsze sposoby i w odmiennych kontekstach: od okrutnego fanatyka, jakim był Bernardo Gui w "Imieniu róży", po znaną z Monty Pythona hiszpańską inkwizycję, której nikt się nie spodziewa. Nie stroni od nich także literatura fantasy. Bo co by było, gdyby na stosach zamiast oskarżanych o czary niewinnych kobiet płonęły prawdziwe czarownice, a zamiast heretyków - elfy?
Po temat inkwizytorów sięgnął także Jacek Piekara. "Sługa Boży" to pierwszy w cyklu zbiór opowiadań o Mordimerze Madderdinie, który sam określa się jako "pokorny sługa Pana". Jego religia różni się jednak od znanego nam chrześcijaństwa. W świecie przedstawionym w sześciu opowiadaniach Chrystus nie zmartwychwstał, lecz zstąpił z krzyża i z mieczem w dłoni krwawo ukarał oprawców. Autor tym zabiegiem uzasadnia zapalczywe, pozbawione wybaczania podejście wyznawców do swojej wiary.
Nie sposób pisać o utworach Piekary z pominięciem głównego bohatera i narratora, gdyż to wokół niego skupione są wszystkie wydarzenia i pozostałe postaci. Mordimer Madderdin to osoba, której bez wątpienia nie można określić jednym celnym słowem. Jednak wbrew opinii na okładce, nie potrafiłem wykrzesać z siebie nawet odrobiny sympatii dla niego. Tytułowy Sługa Boży z jednej strony niewątpliwie jest gorliwym wyznawcą Chrystusa, głęboko oddanym swojej misji, z drugiej często okazuje zadufanie w sobie i hipokryzję. Mordimer bez cienia wątpliwości oddaje na tortury lub sam torturuje heretyków, aby "przez zrozumienie i wyznanie swoich grzechów mogli osiągnąć zbawienie po przejściu przez oczyszczające płomienie", co postrzega zresztą jako przejaw własnej dobroci, podkreśla własną skromność nałogowo rzucając biblijnymi cytatami, by po chwili targować się z typami spod ciemnej gwiazdy jak zwykły oprych do wynajęcia albo pójść do łóżka z prostytutką, której, jak sam przyznaje, życie nie jest nic warte. Deklaruje, że nie lubi sprawiać bólu, po czym nie reaguje na krzywdę niewinnego bliźniego. Trudno określić, ile w tym wpływu wykreowanego obrazu religii, a ile rzeczywistego charakteru postaci. Niemniej Madderdin fascynuje raczej jako czarny charakter, niż inteligentny i
błyskotliwy bohater.
Niestety, przyjęty przez autora sposób narracji zadziałał jak kaganiec. Niewątpliwą zaletą są przemyślenia samego Mordimera na różne tematy, w tym własny, kuleją jednak informacje o świecie przedstawionym. Nie oczekiwałem od inkwizytora encyklopedycznej wiedzy o historii Hez-Hezronu, bądź naukowej wiedzy na temat przydrożnej roślinności, bardzo brakowało mi jednak podczas lektury choćby strzępów informacji niezwiązanych bezpośrednio z Inkwizytorium czy wiarą (a i te dotyczące kościelnej hierarchii czy okrytego złą sławą klasztoru Amszilas są dość skąpe). Drugą poważną bolączką jest powtarzalność. Wszystkie sześć opowiadań, z kosmetycznymi tylko zmianami, trzyma się schematu: Mordimer dowiaduje się o podejrzanej sprawie, negocjuje cenę z osobą zainteresowaną jej rozwiązaniem (w końcu, jak sam twierdzi, inkwizytor poza działaniem ku chwale Pana zasługuje na coś więcej niż kromka chleba i kubek wody, prawda?), po przeprowadzeniu kilku rozmów i pójściu do łóżka z "jasnowłosą, cycatą kobietą" (zdumiewające - tak opisane bohaterki pojawiają się w niemal wszystkich utworach, różnią się wyłącznie imionami) rusza do prawdopodobnej kryjówki. Tam wraz z towarzyszami wpada w tarapaty, jednak po wygraniu walki/oswobodzeniu się wszyscy heretycy wpadają w ręce wymiaru sprawiedliwości, po torturach i przejściu przez oczyszczający ogień zostają zbawieni, ilustracja końcowa. Powtórki dotyczą także samych zdań i doboru słów - obok wspomnianego wyżej opisu kobiety, narrator z upodobaniem powtarza sformułowanie "skołtunione, polepione krwią włosy".
Przez wymienione wyżej niedoskonałości "Sługa Boży", także i moim zdaniem, zdecydowanie nie jest na gruncie fantasy dziełem wybitnym, które mogłoby za 50 lat być wpisywane do światowych list kanonu gatunku. Nie jest jednak nudnym potworkiem z gatunku "The Magic Shit". To bardzo dobra książka, z antypatycznym lecz interesującym bohaterem, oparta na ciekawym pomyśle. Zdecydowanie warta przeczytania i wyrobienia sobie własnej opinii.
"... i daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom"
Inkwizycja, a ściślej działania osób i organizacji wyposażonych w specjalne uprawnienia, których celem było znajdowanie, przesłuchiwanie i karanie śmiercią w oczyszczającym ogniu odstępców od wiary i heretyków stanowi zaskakująco nośny temat nie tylko dyskusji światopoglądowo-religijnych, ale i sztuki....
2014-05-16
Nadeszła chwila, gdy mogłem zamknąć książkę z cyklu "Pieśń Lodu i Ognia" z gorzką świadomością, że kolejny tom nie jest już na wyciągnięcie ręki, przemieszaną z poczuciem spełnienia związanego z poznaniem całej dotychczas opublikowanej historii.
Długo zastanawiałem się nad tym, jaka okaże się druga część "Tańca ze smokami". Nie raz pisałem już, że po arcymistrzowskiej "Nawałnicy mieczy" kolejne książki sprawiają wrażenie cieni poprzedniczek, stanowią raczej łączniki z przyszłymi tomami, niż pełnokrwiste powieści. Muszę przyznać, że niemal do ostatniej chwili sądziłem, iż "Taniec ze smokami" okaże się wierną kopią nieco mniej udanej "Uczty dla wron". Na szczęście się myliłem.
Nonsensem byłoby pisać o tym samym, o czym wypowiadałem się w opiniach o "Grze o tron" i "Starciu królów" - konstrukcji świata, wielowątkowej i wielopłaszczyznowej fabule i tym podobnych. Ta książka zachowuje oryginalnego ducha w stu procentach; w odróżnieniu od "Uczty.." nie skupia się wyłącznie na spiskach, nie brakuje tu krwawych starć, dramatycznych ucieczek i skrytobójczych ataków.
Wielu autorów wcześniejszych opinii podkreślało, że zdecydowanie najlepszą częścią tej książki są jej ostatnie rozdziały. Trudno mi się nie zgodzić - zawartość stu - stu pięćdziesięciu finałowych stron swoją gwałtownością i nieprzewidywalnością przypomina najlepsze fragmenty z "Nawałnicy...". Jeśli autor będzie podążał tą drogą w nadchodzących "Wichrach zimy" można być całkowicie spokojnym o przyszłość "Pieśni lodu i ognia". Z drugiej strony, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że koniec tomu został źle umiejscowiony. Rozumiem, że autor chciał w ten sposób rozbudzić apetyty czytelników, niemniej wygląda to jak pochopne cięcie.
Ogromnym plusem, o czym napomknąłem w opinii o pierwszym tomie, jest rozszerzenie fabularnej perspektywy. Wreszcie terytorium za Wąskim Morzem nie wygląda już na miejsce skrojone pod Daenerys, ale w pełni rozwinięty obszar z własną historią, geografią i kulturą. Równocześnie, obok nowych postaci związanych z Essos, powracają wątki zarysowane w "Uczcie dla wron", dzięki czemu obraz konfliktu o Żelazny Tron wydaje się możliwie pełny.
George R.R. Martin powrócił w tej powieści do swojej najwyższej formy, stąd ponownie wystawiam najwyższą notę. Równocześnie mogę tylko wyrazić nadzieję, że tendencja wzrostowa utrzyma się w "Wichrach zimy" i autor zaskoczy nas czymś zupełnie nowym, co sprawi, że nic nie będzie już takie samo.
Nadeszła chwila, gdy mogłem zamknąć książkę z cyklu "Pieśń Lodu i Ognia" z gorzką świadomością, że kolejny tom nie jest już na wyciągnięcie ręki, przemieszaną z poczuciem spełnienia związanego z poznaniem całej dotychczas opublikowanej historii.
Długo zastanawiałem się nad tym, jaka okaże się druga część "Tańca ze smokami". Nie raz pisałem już, że po arcymistrzowskiej...
2014-05-09
Moja trwająca już od miesięcy podróż przez Westeros, z "Pieśnią Lodu i Ognia" na ustach powoli zmierza ku końcowi. "Taniec ze smokami" to ostatni - jak do tej pory - tom serii George'a R. R. Martina. Tym razem autor zabiera czytelników w wędrówkę ścieżkami bohaterów przebywających z dala od stolicy - na Północy i za Wąskim Morzem - których losów nie przedstawił w "Uczcie dla Wron".
Poziom obu tych powieści jest dla mnie bardzo wyrównany. "Taniec..." także jest książką o znacznie spokojniejszej akcji, niż szaleńcza "Nawałnica mieczy" i sprawia wrażenie "pomostu" do przyszłych utworów. Niewątpliwym atutem tej części cyklu są zupełnie nowe wątki - zaginione w pierwszych tomach postaci powracają w położeniu zgoła odmiennym od zapamiętanego, pojawiają się także bohaterowie reprezentujący pozostających dotychczas w cieniu uczestników gry o tron. Przekłada się to także na zwiększenie roli Essos, dotychczas znanego tylko z wątku Daenerys i - wyłącznie Braavos - Aryi: kolejne rozdziały opisują między innymi osławione Volantis czy rzekę-matkę Rhoyne, znacznie ubogacając świat przedstawiony. Co ważne, zastój fabularny i skupienie się na politycznych machinacjach nie są już tak odczuwalne, jak w "Uczcie dla wron": choć nadal wiele rozdziałów obraca się wokół intryg i spisków, dominują podróże w nieznane.
Mam świadomość tego, że książka w polskim wydaniu to tylko część powieści napisanej przez Martina. Nie zmienia to jednak faktu, że przedstawiony fragment historii jest jedynie dalszym łagodnym łącznikiem fabularnym, podobnie jak jego poprzednik. Sprawiedliwe więc będzie wystawienie "Tańcu ze smokami" takiej samej noty.
Moja trwająca już od miesięcy podróż przez Westeros, z "Pieśnią Lodu i Ognia" na ustach powoli zmierza ku końcowi. "Taniec ze smokami" to ostatni - jak do tej pory - tom serii George'a R. R. Martina. Tym razem autor zabiera czytelników w wędrówkę ścieżkami bohaterów przebywających z dala od stolicy - na Północy i za Wąskim Morzem - których losów nie przedstawił w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-16
Właściwie wszystko, co miałem do powiedzenia o "Uczcie dla wron", wyraziłem w opinii do części pierwszej. "Sieć spisków" praktycznie nie różni się od "Cieni śmierci" - nadal opiera się na rozmowach i knuciu intryg. Na palcach wyliczyć można momenty, w których czytelnik traci kontrolę nad własną mimiką, poniesiony przez emocje związane z gwałtownymi wydarzeniami przedstawionymi na kartach powieści. Dopiero ostatnie strony naszpikowane są typowymi dla Martina zwrotami akcji, jednak o nieporównywalnie łagodniejszym charakterze, niż w przypadku rujnującej "Nawałnicy mieczy". Niemniej nie można mówić o drastycznym spadku poziomu cyklu - jest to po prostu tom mający dać wytchnienie, co nie równa się nudzie bądź przewidywalności.
Właściwie wszystko, co miałem do powiedzenia o "Uczcie dla wron", wyraziłem w opinii do części pierwszej. "Sieć spisków" praktycznie nie różni się od "Cieni śmierci" - nadal opiera się na rozmowach i knuciu intryg. Na palcach wyliczyć można momenty, w których czytelnik traci kontrolę nad własną mimiką, poniesiony przez emocje związane z gwałtownymi wydarzeniami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-11
Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że po moich ostatnich zachwytach nad "Nawałnicą mieczy" bez zbędnej zwłoki sięgnąłem po kolejną książkę z cyklu Pieśń Lodu i Ognia. Wszystkim wcześniejszym powieściom wystawiłem maksymalne noty, jednak - jak widać - uznałem, że nazwanie "Uczty dla wron" arcydziełem byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe względem poprzedzających książek. Ale po kolei...
Aby omówić "Ucztę dla wron. Cienie śmierci" należy najpierw odwołać się do zastosowanego przez autora podziału fabuły. Ze względu na techniczne ograniczenia objętości wydawanych książek George R. R. Martin zadecydował, że "Uczta dla wron" obejmie wydarzenia dziejące się po uciecze Tyriona widziane z perspektywy postaci przebywających w stolicy, Dorne i na Żelaznych Wyspach. Równoległe chronologicznie perypetie pozostałych bohaterów, rozszerzone o wspólny ciąg dalszy, przeniósł do "Tańca ze Smokami". Rozwiązanie to niewątpliwie ma plusy. Przede wszystkim, w żadnej wcześniejszej części serii nie pojawiło się aż tylu nowych bohaterów narracyjnych. Wśród nich są zarówno postacie przewijające się już od "Gry o Tron", jak i niewymieniane nawet z imienia. Niewątpliwie pozwoliło to jeszcze bardziej rozbudować sieć fabuły i uzupełnić portrety wielu aktorów wydarzeń: wreszcie przybliżono postawy i poglądy Dornijczyków, dotychczas pełniących rolę jedynie tła konfliktu, a Cersei, która uwielbia uważać się za "Tywina z cyckami", okazuje się być zaskakująco nieudolną intrygantką. Oczywiście, ceną za to jest brak celnych ripost Tyriona i innych drobnych smaczków związanych z Daenerys, Jonem i resztą pominiętych postaci.
Czemu jednak zdecydowałem się odjąć jedną gwiazdkę? Być może moja opinia zabrzmi niepoważnie, jednak "Cienie śmierci" wypadają zwyczajnie blado w porównaniu z miażdżącymi "Krwią i złotem". Rozumiem, że to tylko efekt podziału wprowadzonego przez lokalnych wydawców, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że książka jest jedynie łącznikiem, wstępem do następnych części. Oczywiście nie zmienia się charakter pisarstwa Martina - powieść jest "przegadana" (co naturalnie powinno odpowiadać miłośnikom serii), postacie knują swoje intrygi, ale aż takie złagodzenie akcji w porównaniu z "Nawałnicą mieczy", gdzie - parafrazując westeroskie powiedzenie - Czytelnicy przed przewróceniem każdej strony rzucali monetą, może rozczarowywać.
Niemniej, nadal jest to wciągająca powieść, przy której popołudnie niebezpiecznie szybko przechodzi w środek nocy. I tego należy się trzymać.
Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że po moich ostatnich zachwytach nad "Nawałnicą mieczy" bez zbędnej zwłoki sięgnąłem po kolejną książkę z cyklu Pieśń Lodu i Ognia. Wszystkim wcześniejszym powieściom wystawiłem maksymalne noty, jednak - jak widać - uznałem, że nazwanie "Uczty dla wron" arcydziełem byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe względem poprzedzających książek....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
I tak oto dotarłem do ostatniej części cyklu powieści J. K. Rowling o przygodach młodocianego czarodzieja.
Na wstępie należy zauważyć, że "Insygnia Śmierci" dość istotnie różnią się w swojej konstrukcji od wszystkich poprzednich tomów: bieg wydarzeń przyspiesza na tyle, że - nie zdradzając w tym miejscu szczegółów dotyczących choćby zawiązania fabuły - nie ma tu już miejsca na tradycyjny opis kolejnego roku szkolnego w Hogwarcie: tym razem narracja scentrowana jest w całości na tytułowym bohaterze i jego dwójce najbliższych przyjaciół, których okoliczności zmusiły do podjęcia się szalenie niebezpiecznej misji bez świadomości, na czym tak naprawdę ona polega. Z kolei późniejsze rozdziały - mniej więcej ostatnia 1/3 książki - to już szaleńczy pęd ku punktowi kulminacyjnemu całej serii, przepełniony emocjami o wszystkich barwach.
To, co dodatkowo odróżnia "Insygnia Śmierci" od wcześniejszych tomów, to zdecydowanie mocniej zakreślona głębia i tło zdarzeń (w tym choćby liczne jak nigdy odniesienia do wydarzeń o dekady poprzedzających narodziny tytułowego bohatera). Autorka rzuca też na wiele dobrze znanych czytelnikowi postaci zupełnie nowe światło, w którym nie da się ich już oceniać jako osoby jednoznacznie dobre lub złe. Nie wchodząc w szczegóły muszę też dodać, że zakończenie unika typowych bolączek ostatnich tomów długich serii fantasy.
"Harry Potter i Insygnia Śmierci" to - w mojej ocenie - satysfakcjonujące zwieńczenie całej historii Chłopca, który przeżył. Jako Potterowy neofita - nie mam zastrzeżeń i polecam.
I tak oto dotarłem do ostatniej części cyklu powieści J. K. Rowling o przygodach młodocianego czarodzieja.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNa wstępie należy zauważyć, że "Insygnia Śmierci" dość istotnie różnią się w swojej konstrukcji od wszystkich poprzednich tomów: bieg wydarzeń przyspiesza na tyle, że - nie zdradzając w tym miejscu szczegółów dotyczących choćby zawiązania fabuły - nie ma tu już...