Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przestudiować w przypadku rzeczywistego zainteresowania.

Arcyciekawe zestawienie historycznej przynależności państwowej ziem, które znajdują się, bądź znajdowały, w granicach polskich.

Książka bardziej do studiowania niż do czytania, bdb materiał pomocniczy do badań historycznych. Zwięzła, konkretna z - rzecz oczywista - przeogromną ilością nazw geograficznych i dat. Autor podczas omawiania tematu zachował chłodny obiektywizm naukowy (z wyjątkiem końcówki). Dla osób słabo i średnio biegłych w historii trochę ciekawostek (np. unia szwedzko-litewska z 1655 r. czy geneza nazwy Ruś Biała).

Mankamentem (właściwie jedynym) są słabo czytelne, zrobione w odcieniach szarości, niektóre mapy. Kończąca książkę synteza poglądów Feliksa Konecznego na polskie miejsce w wielowiekowym starciu Wschodu z Zachodem, może budzić mieszane uczucia.

Przestudiować w przypadku rzeczywistego zainteresowania.

Arcyciekawe zestawienie historycznej przynależności państwowej ziem, które znajdują się, bądź znajdowały, w granicach polskich.

Książka bardziej do studiowania niż do czytania, bdb materiał pomocniczy do badań historycznych. Zwięzła, konkretna z - rzecz oczywista - przeogromną ilością nazw geograficznych i dat....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

Rzadko się zdarza, aby w pierwszym rodziale powieści sensacyjnej wygadać wszystko. No, prawie wszystko: kwestię motywu pozwala autor zgadywać czytelnikowi do samego końca (ale i ten należy to kategorii banalnych). Wystarczy trochę przenikliwości, trochę obejrzanych filmów, trochę przeczytanych kryminałów i okazuje się, że wszystko podane na tacy. Sztampowa, jednowątkowa i jednotorowa fabuła, zmierzająca precyzyjnie od A do Z. Nawet sztampowy jest 'punkt zwrotny'.

Opis realiów, tendencyjne rysy bohaterów no i sam pomysł na książkę to sztandary późnopeerelowskiej kryminalistyki - kompletna wtórność, kolejny odcinek '07 zgłoś się'.

Jak wielokrotnie wspomniano - ciekawa konwencja: każdy rozdział to pierwszoosobowa relacja innego z bohaterów, jak w 'Janczarach kosmosu', tylko w formie milicyjnych zeznań. I za tę konwecją AŻ 3 gwiazdki.

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

Rzadko się zdarza, aby w pierwszym rodziale powieści sensacyjnej wygadać wszystko. No, prawie wszystko: kwestię motywu pozwala autor zgadywać czytelnikowi do samego końca (ale i ten należy to kategorii banalnych). Wystarczy trochę przenikliwości, trochę obejrzanych filmów, trochę przeczytanych kryminałów i okazuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać, jeśli czujesz się mocny.

Trudna książka dla zaawnasowanych w kosmologii i wyższej matematyce. Zdecydowanie nie dla początkujących.

Do plusów należy zaliczyć kompilujący charakter badań nad wielo-wszechświatem i objętość (270 stron czystego textu).

Heller może nie wylewa na rozgorączkowane naukowe głowy kubła zimnego sceptycyzmu, to jednak studzi nieokiełzane zapędy tworzenia coraz to nowych, pozaempirycznych teorii (nauka dawno już s-f przerosła jak mawia autor niniejszej recenzji).

Sporo tu również filozofii nauki czyli rozstrząsania o nauce przez tych, którzy z nauką właściwą nie mają wiele współnego (filozofowie skaczą sobie do oczu a naukowcy robia swoje czyli popychają naukę do przodu).

Przyjazny czytelnikowy format, waga i wielkość czcionki.

A co teologia na temat wielo-wszechświatów? O tym w ostatnim rozdziale.

Przeczytać, jeśli czujesz się mocny.

Trudna książka dla zaawnasowanych w kosmologii i wyższej matematyce. Zdecydowanie nie dla początkujących.

Do plusów należy zaliczyć kompilujący charakter badań nad wielo-wszechświatem i objętość (270 stron czystego textu).

Heller może nie wylewa na rozgorączkowane naukowe głowy kubła zimnego sceptycyzmu, to jednak studzi nieokiełzane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po lekturze przecietnych 'Dzienników gwiazdowych' pozycja jeszcze bardziej rozczarowująca. Właściwie godne uwagi są 3 rozdziały: 'Ratujmy kosmos' (bardzo, bardzo), 'Profesor A. Dońda' (dość bardzo) i 'Pożytek ze smoka' (bardzo). Nużąca narracja według schematu: 1-osobowe wprowadzenie w rozdział a potem dialog bohatera głównego z bohaterami poszczególnych rozdziałów, doktorami bądź profesorami wynalazcami. Obcowanie z przebogatym słownikiem, wszechstronną wiedzą i swoistą lemowską futurystyką daje sporo satysfakcji jednak czyni również książkę niełatwą w odbiorze. Lem napawający się potokiem własnych słów nie zachwyci, nie podbije ani nie zainteresuje każdego. Pozycja przede wszystkim dla fanów Lema. Za to Barwiński jako lektor sprawdził się.

Po lekturze przecietnych 'Dzienników gwiazdowych' pozycja jeszcze bardziej rozczarowująca. Właściwie godne uwagi są 3 rozdziały: 'Ratujmy kosmos' (bardzo, bardzo), 'Profesor A. Dońda' (dość bardzo) i 'Pożytek ze smoka' (bardzo). Nużąca narracja według schematu: 1-osobowe wprowadzenie w rozdział a potem dialog bohatera głównego z bohaterami poszczególnych rozdziałów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przesłuchać, gdy czujesz się mocny.

Podejście drugie albowiem pierwsze, podstawówkowe starcie z 'Dziennikami' zakończyło się klęską na podróży 8. Książka, jak to zbiór osobnych opowiadań, poziom ma 'urozmaicony' - od wciągających (przygody gwiazdowo-podróżnicze) po potwornie nużące (próby stosowania logiki w tezach religijno-filozoficznych - fantastyka skrajnie przeintelektualizowana, choć w rzeczywistości to krytyka religii). W związku z tym całościowo książka przeciętna bardzo. Nieodparte wrażenie inspiracji przygodami Guliwera, przetransponowanymi na XXI wiek.

Przewidziana przez autora wielopłciowość, choć i w tym przypadku życie fantastykę przerosło.

No i fatalny, FATALNY lektor Wojciech Żołądkowicz, który czego się tknie, to skopie.

Przesłuchać, gdy czujesz się mocny.

Podejście drugie albowiem pierwsze, podstawówkowe starcie z 'Dziennikami' zakończyło się klęską na podróży 8. Książka, jak to zbiór osobnych opowiadań, poziom ma 'urozmaicony' - od wciągających (przygody gwiazdowo-podróżnicze) po potwornie nużące (próby stosowania logiki w tezach religijno-filozoficznych - fantastyka skrajnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i podać dalej.

Bawiąc uczyć - mawiali starożytni i Ryan North ich posłuchał. Ależ kapitalna zabawa, zaskakująca forma! Instrukcja obsługi nie tylko podróży w czasie ale również strategicznej (fikcyjnej) gry komputerowej, umiejętnie okraszona humorem. A trochę gra paragrafowa.

Dużo wiedzy elementarnej, z zakresu szkoły podstawowej takiej bogadej, do początku lat '90, ale uzupełnionej wiadomościami specjalistycznymi. Pobieżne i lakoniczne omówienie chemii, sztuki, medycyne, trochę jak z podręcznika surwiwalu dla zabieganych. [Uwaga do wydelikaconego, pełnego udawanego wzburzenia czytelnika: bez zasadniczego udziału zwierząt w historii ludzkości nadal biegałbyś nago po sawannach w poszukiwaniu smakowitych pędraków.] Oraz wielkie brawa dla tłumacza, który bawił się zapewne nie mniej (co widać w samym przekładzie). Bardzo dobre dodatki.

Minusy - druk dla mrówek w tabelach, no i ten odbijający światło papier... Naiwność w opisywaniu niektórych wynalazków i rozwiązań wynikająca z braku praktycznych doświadczeń, jak również stosowanie schematów zapożyczonych z 'Jak to jest zrobione': weź część A połącz z częścią B dodaj C i finalnie masz wynalazek D.

Apropo: opisy bramek i układów logicznych (a także jak je zbudować), 'tajemnice' przemysłowe typu piec martenowski i ciekły kryształ oraz wiele, wiele doświadczeń fizyko-chemicznych, jeszcze w latach '80 można było znaleźć w 'Kalejdoskopie techniki', przeznaczonym głównie dla uczniów klas 4-8. Więc dla dzisiejszych 40-latków (i młodszych) książka może eksplorować tereny niezbadane, dla 50-latków (i starszych) - odkurza jedynie wiedzę.

Przeczytać i podać dalej.

Bawiąc uczyć - mawiali starożytni i Ryan North ich posłuchał. Ależ kapitalna zabawa, zaskakująca forma! Instrukcja obsługi nie tylko podróży w czasie ale również strategicznej (fikcyjnej) gry komputerowej, umiejętnie okraszona humorem. A trochę gra paragrafowa.

Dużo wiedzy elementarnej, z zakresu szkoły podstawowej takiej bogadej, do początku lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

O tym, jak jedna tępa dzida zamierza wykończyć cywilizację ziemską...

Dla miłośników dalekowschodnich opowieści, mentalności i kultury mrowiska tak specyfistycznych, że aż irracjonalnych. Na wstępie wyjątkowo nużący opis czasów rewolucji kulturalnej Mao. W zamyśle autora część niezbędna albowiem determinująca wydarzenie późniejsze, jednak z punktu widzenia czytelnika całkowicie zbędna.

Książka ta to zabawa w zbawcę ludzkości. Sowieci w tym względzie są o wiele bardziej realistyczni i humanistyczni: Łukjanienko czy 'Przenicowany świat' albo 'Stalker'. Oparta skrajnie na materialnym przeidealizowanym idealiźmie, mogącym zrodzić się tylko w umyśle przesiąkniętym socjalistycznymi tezami, któremu przyszło żyć w całkowiecie odmiennych realiach okresu przejściowego lat '90.

Plusem prozy Liu jest to, że korzysta w dużym stopniu z dorobku naukowego, dzięki czemu w pełni zasługuje na miano SCIENCE-fiction. W tym wypadku sięgnął po niemożność opracowania prawideł rządzących gwiezdnymi układami potrójnymi - problem nierozwiązany od czasów Newtona. I tu jeden potężny zgrzyt: gwiazdowe układy wielokrotne (nawet podwójne) tworzą warunki na tyle niestabilne, iż samo zaistnie na nich życia - nie mówiąc już o wytworzeniu cywilizacji znacznie przewyższającej ludzką - jest niemożliwe, zwłaszcza jeśli cywilizacja ta ma być humanoidalna. Bardziej prawdopodobna jest koncepcja panspermii: konieczności ucieczki i zasiedlenia tak niekorzystengo środowiska, o czym być może autor napisze w następnych częściach.

Zadziwający jest pączkujacy od pewnego czasu w literaturze mizoginizm, zapoczątkowany w 'Grze o tron' a obecny również w 'P3c'.

Co jest najbardziej irytujące w twórczości Liu? Wszelkie antycypujące komentarze wplatane w tekst. Tradycja 3-osobowego wszechwiedzącego narratora jest często zarzucana w ostatnich dekadach, ale - na ducha ojca Hamleta - czy ten tradycyjny narrator musi uprzedzać fakty?.. Do tego rozgadany styl: można powieść skondensować do 1/3 a i tak niczego nie starci. I jeszcze ta obca cywilizacja stworzona na obraz i podobieństwo ziemskiej.

Jak na tak okrzyczaną pozycję - rozczarownie.

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

O tym, jak jedna tępa dzida zamierza wykończyć cywilizację ziemską...

Dla miłośników dalekowschodnich opowieści, mentalności i kultury mrowiska tak specyfistycznych, że aż irracjonalnych. Na wstępie wyjątkowo nużący opis czasów rewolucji kulturalnej Mao. W zamyśle autora część niezbędna albowiem determinująca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać (koniecznie) i podać dalej.

RE-WE-LA-CJA (z akcentem na każdą sylabę). Poprawność jezykowa nie jest tak prosta i nie jest tak trudna zarazem.

Największa wada: szkoda, że to jedynie niewielki wycinek z tysięcy audycji telewizyjnych. Nieco irytujące miodkowe biadolenie nad nieuchronną ewolucją języka: z jednej strony rozumie a nawet popiera zmiany w żywym tworzywie jakim jest język (neosemantyzm i potoczyzacja), z drugiej jednak, w wielu wypadkach, mówi tym zmianom "nie". Brakuje omówienia historycznego większości słów i zwrotów oraz analizy przyczynowej w.w. zmian (jedynie końcowe rozdziały, jakieś 100-120 stron, zawierają te informacje). A przyczna jest prosta: potrzeba krótkiej i wyrazistej informacji, którą można szybko przekazać i w tym kierunku rozwija się język polski. No i część wypowiedzi niepotrzebnie powielana w różnych felietonach.

Fascynująca podróż przez polską dżunglę językową. Do studiowania w całości lub wyrywkowo i częstych powrotów.

Przeczytać (koniecznie) i podać dalej.

RE-WE-LA-CJA (z akcentem na każdą sylabę). Poprawność jezykowa nie jest tak prosta i nie jest tak trudna zarazem.

Największa wada: szkoda, że to jedynie niewielki wycinek z tysięcy audycji telewizyjnych. Nieco irytujące miodkowe biadolenie nad nieuchronną ewolucją języka: z jednej strony rozumie a nawet popiera zmiany w żywym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Umysł matematyczny Bartosz Brożek, Mateusz Hohol
Ocena 6,4
Umysł matematy... Bartosz Brożek, Mat...

Na półkach:

Przeczytać w przypadku rzeczywistego zainteresowania.

Z tą książką jest tak: idzie się do sklepu, kupuje butelkę coca-coli a w środku... Złota Rosa. Tytuł, nadtytuł i okładka sugerują popularnonaukową książkę o matematyce a w środku - treść biologiczno-neuropsychologiczna + filozoficzny bełkot. Trudna, stricte naukowa pozycja dla baaardzo biegłych właśnie w neuropsychologii i filozofii. Przystępne rozdziały 1, 2 i 5, pozostałe 2 tylko dla wyjątkowo zainteresowanych. Fragmenty i polemiki filozoficzne całkowicie zbędne i oderwane od nauki. To wszystko wina ogromnej chęci autorów zmieszczenia na 250 stronach kompilacji wielu dziedzin naukowych tak, aby stała się ona godna dedykacji Michałowi Hellerowi.

Przeczytać w przypadku rzeczywistego zainteresowania.

Z tą książką jest tak: idzie się do sklepu, kupuje butelkę coca-coli a w środku... Złota Rosa. Tytuł, nadtytuł i okładka sugerują popularnonaukową książkę o matematyce a w środku - treść biologiczno-neuropsychologiczna + filozoficzny bełkot. Trudna, stricte naukowa pozycja dla baaardzo biegłych właśnie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać ku relaxowi.

Bardzo przyjemna książeczka. Krótka i bez tej polskiej maniery zachłyśniętej amerykanizmem. Fajnie prowadzony wątek śledztwa, ani przez momement nie zbliżający do rozwiązania. Niemal klaustrofobiczna atmosfera małego miasteczka, spotęgowana upałem, z akcją spowolnioną do granic statyczności oraz długimi rozmowami, przywodzi na myśl materiał na teatr telewizji czwartkowej Kobry. I klasycystyczna końcówka a la Agatha Christie.

Bardzo dobry język, nie prymitywny ale i nie przeładowny zbytkiem słów. Do tego nietuzinkowy zabieg 'tytułowania' każdego rozdziału pierwszym słowem zdania.

Przeczytać ku relaxowi.

Bardzo przyjemna książeczka. Krótka i bez tej polskiej maniery zachłyśniętej amerykanizmem. Fajnie prowadzony wątek śledztwa, ani przez momement nie zbliżający do rozwiązania. Niemal klaustrofobiczna atmosfera małego miasteczka, spotęgowana upałem, z akcją spowolnioną do granic statyczności oraz długimi rozmowami, przywodzi na myśl materiał na teatr...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

Na początku było biadolenie. Biadolenie jak to przestarzała nauka blokuje prawdy objawione.

Największą wadą jest niezachwiana wiara w dosłowność przekazu, zawartego w pismach Platona: pomijając już fakt, że owe pisma zachowały się jedynie w wielokrotnie przepisywanych kopiach średniowiecznych, to od istnienia i zagłady Atlantydy do chwili opowiadania o niej przez Kritiasza, miało upłynąć 1000-1500 lat, lat w których istniała jedynie w tradycji ustnej.

Dużo hipotez i nadinterpretacji niepopartych żadnymi dowodami. Co ciekawe stosuje autor te same metody, które zarzuca klasycznym naukowcom - wybiórczość 'dowodów': bagatelizuje szczegóły niepasujące do jego teorii a nacisk kładzie na te potwierdzające. Również rozumowanie niezgodne ze swoimi tezami traktuje na zasadzie "odrzucamy" lub "nas nie przekonują". Szkoda również, że w bogatym materiale ilustarcyjnym autor nie zamieszcza ani zdjęć ani rysunków sensacyjnych odkryć zarówno naziemnych jak i podwodnych, będących pozostałościami pradawnych supercywilizacji.

Brak źródeł zamieszczonych informacji a liczba przypisów (nie licząc źródeł antycznych) sięga zawrotnej liczby ok. 20 z 6-7 publikacji (w dodatku w miejscach mało istotych) - w klasycznej, betonowej i złej nauce przypisem okraszony byłby zapewne każdy akapit i co 3 zdanie. Sporo miejsca jak na taką książeczkę poświęca Therze, której jednak identyfikację z mityczną Atlantydą stanowczo odrzuca. Jakby tego wszystkiego było mało wartość publikacji obniża wieloktrotne powtarzanie tych samych informacji. I jeszcze rzut oka na bibliografię: 24 pozycje (w tym 4 starożytne teksty źródłowe), wśród których królują raczej nieznani autorzy włoscy, zapewne atlanatolodzy pokrewnego autorowi spojrzenia.

'Naukę' alternatywną ale gdybologię klasyczną uprawia Zecchini. Autorytetami w sprawach Atlantydy są dla niego Hapgood, Hancock czy... pani Bławatska. Autor cierpi na swoistą schizofrenię: najpierw pisze o sobie w liczbie pojedynczej by następnie przejść do mnogiej. Często odwołuje się do teozofii a ostatniego rozdziału poświęconego alchemii i tajnym bractwom, nawet nie ma co komentować.

Jedyną wartość tej książce nadaje część poświecona geologii, oparta na rzeczywistych faktach (= dowodach naukowych). Po lekturze niestety czytelnik nie dowie się, gdzie mieściła się mityczna Atlantyda ani gdzie w gruncie rzeczy jej szukać - w grę wchodzą dna wszystkich oceanów. Z żalem pozostać trzeba przy Santorini.

W porównaniu do książki Zecchiniego, 'Atlantyda' Paula Jordana, napisana drobiazgowo analitycznie, jest w pełni naukową i profesjonajną publikacją.

Dałem za nią 6,39 zł - srogo przepłaciłem.

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

Na początku było biadolenie. Biadolenie jak to przestarzała nauka blokuje prawdy objawione.

Największą wadą jest niezachwiana wiara w dosłowność przekazu, zawartego w pismach Platona: pomijając już fakt, że owe pisma zachowały się jedynie w wielokrotnie przepisywanych kopiach średniowiecznych, to od istnienia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i podać dalej.

Temat wyświechtany: obcy podszywający się pod ludzi. Obcy na niebywale rozwiniętym poziomie, z niebywale zaawansowaną techniką i bronią. I międzyplanetarna draka. W ten sposób najprościej pisze się fantasykę. Ciekawa konwencja: pierwszoosobowa narracja lecz każdy rozdział z punktu widzenia innego bohatera, co może wymagać od czytelnika znacznego skupienia.

Temat wyświechtany, ale literacko bdb: umiejętne operowanie słowem + trudno przewidywalny rozwój wypadków. Czyli jednak udana fantastyka.

Przeczytać i podać dalej.

Temat wyświechtany: obcy podszywający się pod ludzi. Obcy na niebywale rozwiniętym poziomie, z niebywale zaawansowaną techniką i bronią. I międzyplanetarna draka. W ten sposób najprościej pisze się fantasykę. Ciekawa konwencja: pierwszoosobowa narracja lecz każdy rozdział z punktu widzenia innego bohatera, co może wymagać od czytelnika znacznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i zrobić miejsce na półce.

Na początek lapsus językowy: łacińskiego "ubique" nie czyta się jako "ubik" choćby nie wiadomo jak amerynie chcieli.

Rozwinięty pomysł, napoczęty w '3 stygmatach P.E.' - niemożność stwierdzenia co jest realne a co nie, co się wydarzyło a co jedynie wydarzyć się może - czyli odgrzany koltet. Używając wyświechtanego sformułowania "zmarnowany potencjał", 'Ubik' jest jego przykładem koronnym. Powieści s-f, napisanej w sposób tak nudny, ze świecą szukać. Wiele tu winy stylu literackiego: prostego, skupionego na akcji (choć tej w 'Ubiku' jest jak na lekartswo), przywodzącego na myśl gorączkowe przelewanie na papier pomysłów, które nie zdąrzyły się do końca rozwinąć, przeplatane chaotycznym natłokiem słów, będącym skutkiem problemów z wyartykułowaniem co w duszy gra.

Oczywiście trzeba wziąć poprawkę, że pomysł w latach '60, w erze flower power, psychotropów, fascynacji nad- i podrzeczywistością mógł być nowatorski i na czasie, jednak książkę można traktować jedynie jako niespełniającą nadziei ciekawostkę.

Co do 'zaskakującej' końcówki: gdy przekroczy się "punkt krytyczny" przeczytanej literatury (jak również obejrzanych filmów i przesłuchanych płyt), niewiele już zaskoczyć może. W dodatku Dick nie należał do pisarzy obdarzonych żelazną konsekwencją i sukcesywnie w trakcie pisania puszczał parę z pióra, zdradzając po kolei swoje zamysły tak, że na ostatnich stronach ogranicza się jedynie do ich potwierdzania.

Ciekawostka: w przeciwieństwie do wschodnioeuropejskich futurystycznych wizji świata, w którym wszystko jest zazwyczaj ogólnodostępnie-darmowe, u Dicka za wszystko trzeba płacić.

Mp3: fatalny lektor, fatalne akcentowanie.

Przeczytać i zrobić miejsce na półce.

Na początek lapsus językowy: łacińskiego "ubique" nie czyta się jako "ubik" choćby nie wiadomo jak amerynie chcieli.

Rozwinięty pomysł, napoczęty w '3 stygmatach P.E.' - niemożność stwierdzenia co jest realne a co nie, co się wydarzyło a co jedynie wydarzyć się może - czyli odgrzany koltet. Używając wyświechtanego sformułowania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i podać dalej.

Wbrew tytułowi - sugerującemu brukowe sensacyjki - udana pozycja. Autor bierze na warsztat 11 historycznych mitów od Mieszka do Bieruta, każdy analizuje dogłębnie, sięgając po wszelkie dostępne źródła i opracowania, nie stroniąc nawet od (niejednokrotnie zabawnych) plotek, starając się zachować naukowy obiektywizm. Może tym samym zburzyć niezachwianą pewność tych, którzy w danych sprawach mają ugruntowane i niezachwiane zdanie a przynajmniej wzbudzić ich głęboką niechęc. Bezstronność i czysty umysł podczas lektury tej pozycji są wskazane. Nadto książka ukazuje jak pokrętną, niewdzięczną i śliską nauką jest historia.

Wady: szkoda, że autor opracował tylko 11 mitów.

PS. Zadziwiające są zarzuty co do rzekomego trudnego języka, jakim posługuje się Molenda - widocznie poziom szkoły średniej to dla wielu za wysokie progi.

Przeczytać i podać dalej.

Wbrew tytułowi - sugerującemu brukowe sensacyjki - udana pozycja. Autor bierze na warsztat 11 historycznych mitów od Mieszka do Bieruta, każdy analizuje dogłębnie, sięgając po wszelkie dostępne źródła i opracowania, nie stroniąc nawet od (niejednokrotnie zabawnych) plotek, starając się zachować naukowy obiektywizm. Może tym samym zburzyć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Krótka historia wolności Jason Brennan, David Schmidtz
Ocena 7,3
Krótka histori... Jason Brennan, Davi...

Na półkach:

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

[Ta recenzja jest równie niepoukładana jak książka, której dotyczy.]

Na wstępie autorzy polegli na próbie zdefiniowania wolności. Próbie karkołomnej, samobójczej i z góry skazanej na niepowodzenie. W zasadzie to chodziło o wykazanie niemożności stworzenia obiektywnej i adekwatnej definicji wolności. C.B.D.U.

Dalej autorzy wkraczją w ślepą uliczkę utożsamiając wolność z wolnością nabywczą. 'Krótka historia wolności' jest w zasadzie historią coraz większego zniewolenia. W większości jest to skrócona historia prawodawstwa. Wolność podporządkowana systemowi prawnemu, a ten ekonomii, a ta ostatecznie zniewala jednostkę i koło się zamyka. Prawo to nie ochrona wolności a sformalizowana forma ucisku. [Prawo chroni ale przez to również ogranicza. Teoretycznie czas potrzebny do utrzymania się od wieków skucesywnie spada (teza - wolność rośnie), ale trzeba jasno powiedzieć: w czasach prehistorycznych/pierwotnych ten szacunkowy czas wynosił... ok. 5,5h - cała reszta doby stanowiła czas wolny. Do tej wartości współczesnemu, wolnemu człowiekowi baaardzo daleko.]

Rozważania o wolności siłą rzeczy prowadzić muszą do sprzeczności (-> ograniczenia prawne jako przejaw wolności) a w celu uniknięcia tychże, do coraz węższego definiowania. Celem tego zabiegu jest usunięcie z definicji ograniczeń - tradycyjnej wolność "od", ujęcie rzekomo negatywne - a zastąpieniem ich "prawami" - czyli rzekomo 'pozytywną' wolnością "do" (orwellowska nowomowa w pełnej realizcji). Sami autorzy przyznają, że koncepcja wolności ewoluuje od wolności jednostki (aktualna do wieku XIX) do wolności społecznej (XX-XXI wiek) czyli de facto socjaldemokratycznej.

W końcowej części następują rozważania na temat "wolnej woli", która wg. autorów w guncie rzeczy... nie istnieje, a więc tak samo rozstrząsanie idei wolności staje się całkowicie pozbawione sensu.

Atorzy przytaczają dziesiątki jednostkowych przykładów na poparcie omawianych tez, sęk w tym, że w socjologii zawsze znaleźć można przykłady przeciwne. Tez socjologicznych nie można w ten sposób uważać za ściśle dowiedzione. Stopień uzależninia (=zniewolenia) jednostki od skomplikowanego systemu 'naczyń połączonych' w dzisiejszym świecie, całkowicie neguje jej wolność (wg. autorów jest wprost przeciwnie - zwiększa wolność). Ale wystarczy, że jeden element zawiedzie (niedobór energii, paliwa, wody, transportu, ulubionych płatków) i faktyczne zniewolenie staje się jaskrawo widoczne. A stoi za tym - tak chołubiona przez autorów - ekonomia. Po lekturze można odnieść wrażenie, iż książka została napisana na zlecienie lobby biznesowego.

Konkluzją książki - rzecz jasna niewyrażoną wprost - jest to, do czego każdy rozumujący człowiek dochodzi sam: nie ma wolności bez Solidarności... Nie, nie, nie do takiej konkuzji: wolność jest mitem i ogranicza się jedynie do możliwości wyboru najbardziej odpowiedniej dla siebie niewoli.

Przeczytać w wolnej chwili, potem albo jeszcze później.

[Ta recenzja jest równie niepoukładana jak książka, której dotyczy.]

Na wstępie autorzy polegli na próbie zdefiniowania wolności. Próbie karkołomnej, samobójczej i z góry skazanej na niepowodzenie. W zasadzie to chodziło o wykazanie niemożności stworzenia obiektywnej i adekwatnej definicji wolności. C.B.D.U.

Dalej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i zrobić miejsce na półce.

Kapitalne rozdziały 1 i 2: obcy w obcym świecie. Potem wkracza przeciętność i część książki jak z Harlequina. Do tego staromodne konwenanse podlane fantastyką moralnego niepokoju. Trafiona wizja książek. Wartość powieści z począkowych 8 spada finalnie do 4.

Mp3: fatalny lektor, fatalne akcentowanie, fatalna dykcja, fatalna dynamika.

Przeczytać i zrobić miejsce na półce.

Kapitalne rozdziały 1 i 2: obcy w obcym świecie. Potem wkracza przeciętność i część książki jak z Harlequina. Do tego staromodne konwenanse podlane fantastyką moralnego niepokoju. Trafiona wizja książek. Wartość powieści z począkowych 8 spada finalnie do 4.

Mp3: fatalny lektor, fatalne akcentowanie, fatalna dykcja, fatalna dynamika.

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i podać dalej.

Seria z kolibrem to była dobra seria: krótka ale zazwyczaj trafna próbka danego autora. 2 z 3 opowiadań Flauberta, czemu pominięto trzecie? Zagwozdka.

Tytułowa 'Herodiada' to epicka, barwna, jak na opowiadanie niemalże monumentalna w swej szczegółowości, wersja mitu o Janie Chrzcicielu i Salome. Napisana bogatym językiem, z dużą znajomością epoki i kilkoma błędami być może z winy tłumacza. 6/10

'Legenda o...' - zbrodnia i kara, "ekologiczna" karma, stylizowane na średniowieczny nudnawy moralitet. 2/10

Przyjemność obcowania z bogatym słowem oraz - rzecz gustu - z faubertowskim realizmem.

Przeczytać i podać dalej.

Seria z kolibrem to była dobra seria: krótka ale zazwyczaj trafna próbka danego autora. 2 z 3 opowiadań Flauberta, czemu pominięto trzecie? Zagwozdka.

Tytułowa 'Herodiada' to epicka, barwna, jak na opowiadanie niemalże monumentalna w swej szczegółowości, wersja mitu o Janie Chrzcicielu i Salome. Napisana bogatym językiem, z dużą znajomością epoki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać ku relaxowi.

Z cyklu - opowieści niesamowita. Pisana w typowym 19-wiecznym kwiecistym stylu, dla współczesnego czytelnika być może nieco nużąca. Umiejętne budowanie mrocznego, mglistego nastroju irlandzkich ostępów, przy użyciu popularnej formy - odnalezionego rękopisu/pamiętnika. Widoczna fascynacja prężnie rozwijającą się nauką - kosmiczna podróż przez czas, przywodząca na myśl powstałego w tym samym czasie 'Włóczęgę wśród gwiazd' Londona. Ciekawym zabiegiem jest przeskok w opowieści, rozdzielający część grozy od części s-f, wprowadzający dodatkową tajemniczość. Książka ymaga sporej wyobraźni potrzebnej przy wizualizacji opisów.

Nudny początek ale dalsza część wciągająca. Znakomity materiał na scenariusz.

Przeczytać ku relaxowi.

Z cyklu - opowieści niesamowita. Pisana w typowym 19-wiecznym kwiecistym stylu, dla współczesnego czytelnika być może nieco nużąca. Umiejętne budowanie mrocznego, mglistego nastroju irlandzkich ostępów, przy użyciu popularnej formy - odnalezionego rękopisu/pamiętnika. Widoczna fascynacja prężnie rozwijającą się nauką - kosmiczna podróż przez czas,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać, a przedtem wyrzucić do kosza.

Każda strona rani, ostatnia kropka przynosi ulgę.

Co powstaje z połączenie ogromnej chęci pisania i kompletnego braku umiejętności tegoż? 'Amerykańscy bogowie'. Pomysł kanoniczny - walka nowego ze starym, wykonanie tragiczne. Tępa, szara narracja, rozciągana jak kurze smarki. Fatalne dialogi pisane na poziomie 13-latka, inspirowane bynajmniej nie (podrzędną) literaturą a sierialami. Nawet ze słynnej amerykańskiej przyziemności pozostał jedynie Cień.

Hamburgerowa papka, która zawłaszczyła mitologie świata. A od rysów bóstw (ze wskazaniem na nordyckich i egipskich) oraz historii (syndrom wikipedii) aż zęby bolą. Czuć też wpływ prostolinijnej/prostodusznej antropologii Campbella, nie zagłębiającego się w faktyczne powiązania kulturowe. Na tej pożywce Gaiman staje się samozwańczym ekspertem wszechreligijnym, tak moralizatorsko powierzchownym jak uroda 17-latki. I do tego wtręty porno niewyżytego umysłu.

Akcja rozkręca się wolniej niż pęd walca: mija 1/4 książki zanim pojawia się clue czyli tytułowi bogowie. Przeskoki geograficzne i ciągła tułaczka bohaterów to groteska opowieści drogi. Powieść dla fascynatów amer-kultury, zarówno poprzez liczne nawiązania do americany jak i typowo jankesko-centralistyczne spojrzenie na świat, o bodaj najdłuższej finalizacji jakie widziała literatura: Gaiman odwleka zakończenie ze zdania na zdanie i tak przez 80-100 stron. Serial - choć rasistowski - wyszedł 4x lepszy, głównie dlatego, że nie trzymano się kurczowo litery autora, a słabiej niż w pierwowzorze być już nie mogło. A co jest najgorsze? Wplątanie w ten chaotyczny eklektyzm klasyka Wojciecha Jerzego Hasa.

Oby na zawsze pozostała niezgłębioną tajemnica ciągoty, każącej rzemieślnikom chwytać za klawiaturę!

PS.
Paleolityczny homoseksualizm?!?!?! Litości...

Przeczytać, a przedtem wyrzucić do kosza.

Każda strona rani, ostatnia kropka przynosi ulgę.

Co powstaje z połączenie ogromnej chęci pisania i kompletnego braku umiejętności tegoż? 'Amerykańscy bogowie'. Pomysł kanoniczny - walka nowego ze starym, wykonanie tragiczne. Tępa, szara narracja, rozciągana jak kurze smarki. Fatalne dialogi pisane na poziomie 13-latka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytać i podać dalej.

Sensacja s-f. Autor nie lubi gry wstępnej więc akcja zawiązuje się od razu na początku, bez zbędnych ceregieli: obca planeta, agent, piękna dziewczyna i zamach. Dalej leci już samo pod kontrolą albo i bez kontroli autora. Francuski James Bond dalekiej przyszłości, w epopei może trochę naiwnej, ale w sposób nieprzegadany, literacko oszczędny, z ilością słów idealnie dobraną do opowiedzianej historii.

Choć książka ma prawie 70 lat a główna konstrukcja eksplorowana wielokrotnie i w literaturze i w filmie, mimo wszystko zadziwia świeżością. I mimo wszystko zadziwia zakończeniem. Dobry materiał na kolejny filmowy mindfucker.

Przeczytać i podać dalej.

Sensacja s-f. Autor nie lubi gry wstępnej więc akcja zawiązuje się od razu na początku, bez zbędnych ceregieli: obca planeta, agent, piękna dziewczyna i zamach. Dalej leci już samo pod kontrolą albo i bez kontroli autora. Francuski James Bond dalekiej przyszłości, w epopei może trochę naiwnej, ale w sposób nieprzegadany, literacko oszczędny, z...

więcej Pokaż mimo to