Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"To miała być historia drogi, rozpędzonej autostrady, wiatru, uśmiechów i potu. Ostatnia miłość w wieku niewinności, historia jak z perłowo-złotej płyty dvd, limitowana edycja życia [...]"
Różne są realia w których możemy osadzić powieść. Czasem autorzy bardziej zakotwiczają się w rzeczywistości, a czasem wręcz przeciwnie - starają się na siłę odejść od tego co nas otacza. Żulczyk zaskoczył mnie tym, że stworzył powieść zwykłą- niezwykłą. Bo choć realia są zdecydowanie nasze, choć taka historia mogłaby wydarzyć się gdzieś obok - pozostaje wciąż wyjątkowa i... inna.

Autorowi pogratulować można na pewno lekkiego pióra, nietuzinkowych porównań, użytych środków. Dzięki temu nawet szara rzeczywistość potrafi przemienić się w niesamowity, barwny, pełen różnorodności widok. W takiej scenerii poznajemy Dawida - studenta prawa bez pomysłu na życie, domorosłego filozofa, który nierzadko potrafi wykazać się wyjątkową infantylnością (sam fakt tego, że w razie napotkanych trudności dzwoni do swojej Byłej Kobiety, którą traktuje bardziej jak matkę o tym zdecydowanie poświadcza).

Bohater już na początku zostaje postawiony przed problemem, którego nawet nie potrafi pojąć: uczuciem
„Zakochałem się wczoraj o trzynastej dwadzieścia. Na zewnątrz było jakieś czterdzieści stopni, upał obierał nas ze skóry jak wrzątek pomidory, jak na Golgotę taszczyliśmy do wnętrza domu skrzynki piwa z promocyjnymi otwieraczami, torby prawie nieświeżego, ostrego mięsa, ciepłą wódę, butelki mętnej, barwionej i aromatyzowanej wody, kartony papierosów z promocyjnymi zapalniczkami. Ona była w środku.”
Wszystko byłoby piękne gdyby nie kilka czynników: obiekt zainteresowania jest nieletni, niedługo musi wracać do Paryża, a do tego najgorsze: jest młodszą siostrą najlepszego kumpla Dawida. Tu potwierdza się znowu infantylność mężczyzny: Kaśka była od niego dziesięć lat młodsza i miała zdecydowanie inne aspiracje i cele niż powinien mieć dwudziestopięciolatek. Dawidowi to jednak nie przeszkadzało- właśnie ta dziecinność tak przypadła mu do gustu.

Nie wiadomo, czy uczucie studenta można nazwać miłością- opisałabym to bardziej jako rodzaj ślepej adoracji, podziwu i uwielbienia. Traktował swoją wybrankę jak świętość, którą on pragnie obserwować, a także mieć na własność. Brzmi znajomo? Dawid był dla mnie odbiciem Humberta wielbiącego swoją Lolitę. Kaśka także wykazywała pewne podobieństwo do bohaterki powieści Nabokova- nie odrzucała uczuć zalotnika, lecz będąc niesforną nastolatką bawiła się nimi.

Na kartach swojej książki Żulczyk w bardzo zręczny sposób odnosi się do kultury masowej- gier video, postaci z filmów i komiksów. Przez to "Zrób mi jakąś krzywdę" może nie być w pełni zrozumiałe dla czytelników ze wszystkich grup wiekowych, lecz właśnie to nadaje powieści jej niepowtarzalny charakter.

Podsumowując, książka wywarła na mnie spore wrażenie. Choć cała pisana w zasadzie językiem potocznym i wulgaryzmami, stanowi dla mnie coś wyjątkowego i wartego ponownego przeczytania. Jest w niej coś, co nie pozwala o niej zapomnieć. Gorąco polecam!

"To miała być historia drogi, rozpędzonej autostrady, wiatru, uśmiechów i potu. Ostatnia miłość w wieku niewinności, historia jak z perłowo-złotej płyty dvd, limitowana edycja życia [...]"
Różne są realia w których możemy osadzić powieść. Czasem autorzy bardziej zakotwiczają się w rzeczywistości, a czasem wręcz przeciwnie - starają się na siłę odejść od tego co nas otacza....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zwykle ciężko jest recenzować książki o których już wiele osób pisało. A o tej zdecydowanie napisano już dużo. Nawet bardzo.

Kiedy przerzuciłam kilka pierwszych stron moim oczom zarysował się obraz : Ona i On. Hazel Grace i Augustus Waters (swoją drogą, kto nazywa bohatera Augustus !?). Ona ma raka, on nie. Ona pewnie niedługo umrze, a on jakoś trzyma się przy życiu. Dalszy scenariusz miałam już przed oczyma: zakochają się w sobie, będą wspierać się nawzajem podczas gdy stan Hazel zacznie się pogarszać, na koniec dziewczyna umrze, a wszyscy będą ją opłakiwać i opowiadać jaką cudowną osobą była. Nie wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam.

"Gwiazd naszych wina" można zaklasyfikować jako powieść dla młodzieży. O czym są w dzisiejszych czasach książki z tego gatunku? Wystarczy wejść do pierwszej lepszej księgarni, by się przekonać. Wampiry, zombie, wszystkie typy umarłych istot. Wszystko oczywiście zabarwione cukierkową miłością. Ale czy te książki naprawdę traktują o śmierci? Jest ona tam chwilą, którą trzeba przejść by móc dalej żyć ze swoim ukochanym. Czyli są one o życiu. John Green wykazał się sporą odwagą, pisząc o śmierci takiej, jaką jest. Nie koloryzował, nie upiększał. Pomimo tego udało mu się utrzymać powieść w ramach tak zwanej "młodzieżowej".

Osobiście nie lubię czytać o osobach chorych na raka. Nuży mnie to, zawsze mam wrażenie że już gdzieś coś podobnego widziałam. Tu pojawia się kolejny plus na korzyść Johna Greena. "Gwiazd naszych wina" jest powieścią nieszablonową, interesującą, wychodzącą poza utarty schemat. Nigdy nie wiadomo, co można spotkać na następnej stronie. Mnie na przykład zaskoczył rysunek piramidy Maslowa, którą właśnie miałam na poprzedniej lekcji WoSu. Nie była to raczej rzecz, której bym się spodziewała po tomie wyciągniętym z półki bestsellerów dla nastolatków.

Jedyną rzeczą, która była dla mnie nierealistyczna był fakt, że Hazel i Augustus jako dwoje siedemnastolatków cały czas wymieniali się inteligentnymi, filozoficznymi frazami. Kto kiedykolwiek widział licealistów mówiących do siebie w taki sposób? Rozumiem, że autor chciał ich przedstawić jako ludzi oczytanych, ale według mnie przedobrzył. Chyba nawet fakt śmiertelnej choroby Hazel nie był w stanie sprawić, żeby te dialogi były bardzo wiarygodne.

Generalnie powieść była dobra, przeczytałam ją szybko. Zaangażowałam się w nią emocjonalnie, autor perfekcyjnie potrafił żonglować uczuciami czytelnika. Podobał mi się sposób,w jaki opisał tę "pierwszą" miłość. Na pewno nie pozostanę na tym w kwestii lektury twórczości Johna Greena. O takich książkach zawsze się pamięta!

Zwykle ciężko jest recenzować książki o których już wiele osób pisało. A o tej zdecydowanie napisano już dużo. Nawet bardzo.

Kiedy przerzuciłam kilka pierwszych stron moim oczom zarysował się obraz : Ona i On. Hazel Grace i Augustus Waters (swoją drogą, kto nazywa bohatera Augustus !?). Ona ma raka, on nie. Ona pewnie niedługo umrze, a on jakoś trzyma się przy życiu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wygląda czysta paranoja? Czy ktoś z nas kiedyś zastanawiał się, jakie to uczucie być schizofrenikiem ? Roland Topor, francuski surrealista, mistrz pure nonsens'u i czarnego humoru, starał się zamknąć szaleństwo w Dzienniku. Oczywiście taki dziennik musi odpowiednio się nazywać: "Paniczny" pasuje idealnie. Szaleństwo wbrew pozorom jest sprawą bardzo skomplikowaną. Już samo zostanie świrem wymaga niemałego wysiłku, a co dopiero opisanie tego stanu !

Topor ukazuje świat od strony całkiem innej - wywracając go do góry nogami. Każda kartka przesiąknięta jest groteską i charakterystycznym dla niego czarnym humorem. Książka składa się na cykl krótkich opowiadań luźno ze sobą powiązanych - jak to bywa w życiu paranoika. I choć bohater jest bezsprzecznie szaleńcem, często zdarza mu się jakaś genialna myśl - totalnie wyrwana z kontekstu. Jego odmienne postrzeganie świata czasem doprowadza go do całkiem logicznych i sensownych wniosków.

Autor wyśmiewa liczne przywary Francuzów, jak i wszystkich ludzi. Z poziomu szaleńca uwidacznia bezsensowne zwyczaje, gesty, zachowania. Nie zostawia suchej nitki na nikim. Rzeczy, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić (pomimo ich wątpliwej sensowności) stawia w świetle groteski. W niektórych momentach można by się zastanowić: kto właściwie jest tym szaleńcem? Czy bohater książki? A może on jest jedyną normalną osobą wśród nas, psycholi? Może cały nasz świat jest pokręcony, a to Roland Topor był tym "normalnym" ?

Przy książce nieraz można zapłakać ze śmiechu. Niektóre fragmenty wydają się niezrozumiałe i właściwie nie powinniśmy pytać "Co autor miał na myśli?", gdyż może wcale nic nie miał - przecież to "Dziennik Paranoika". Niektóre wątki się ze sobą składają, a inne pozostają całkowicie oderwane - tu też nie powinniśmy autorowi nic zarzucać - bo który paranoik myśli cały czas składnie i logicznie?

Rzeczą która także zdecydowanie przemawia na plus książki jest jej okładka. Kolorowa, przyciągająca oko, ukazująca czyste szaleństwo. Czyli jak cała treść zawarta w środku. Nie da się przejść obok niej obojętnie.

Podsumowując: lektura świetna, jedna z takich których chciałoby się w życiu przeczytać jak najwięcej.

Jak wygląda czysta paranoja? Czy ktoś z nas kiedyś zastanawiał się, jakie to uczucie być schizofrenikiem ? Roland Topor, francuski surrealista, mistrz pure nonsens'u i czarnego humoru, starał się zamknąć szaleństwo w Dzienniku. Oczywiście taki dziennik musi odpowiednio się nazywać: "Paniczny" pasuje idealnie. Szaleństwo wbrew pozorom jest sprawą bardzo skomplikowaną. Już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ludzie często zadają sobie pytanie kim jest Bóg. Czytają w tym celu mądre książki i słuchają wielu mądrych ludzi. Mack miał znaleźć odpowiedź w całkiem inny sposób...

Główny bohater był człowiekiem nieszczęśliwym. Wielki Smutek towarzyszył mu od czasu domniemanego zamordowania jego najmłodszej, uroczej córeczki - Missy. Nigdy nie był człowiekiem wierzącym, a utrata dziecka zwiększyła jego dystans od religii. Pewnego dnia znalazł w skrzynce pocztowej list, którego wcale się nie spodziewał. Informował o spotkaniu i był podpisany... "Tata".

Mack od razu domyślił się o jaką postać chodzi, gdyż jego żona często nazywała tak właśnie Boga. Przed bohaterem stanął ogromny dylemat: "Kto jest autorem listu? Czego ode mnie chce? " Mężczyzna postanowił wyruszyć w podróż na końcu której miał spotkać Boga, ale nie w takiej formie jak się spodziewał...

Mack jest utożsamieniem prawie każdego z nas - ludzi cały czas zrzucających na Boga winę za całe zło uczynione na świecie, niechcących w Niego uwierzyć. Zmaga się z codziennymi trudnościami. Jego wiedza o Stworzycielu jest duża, jednak zawiera się jedynie w podręcznikowych opisach i formułkach. Nie utrzymuje on prawie żadnych relacji z .... Tatą.

"Chata" przedstawia Boga w sposób nietuzinkowy, wyjątkowy. Nie mówi o tym, co możemy przeczytać w wielu mądrych książkach i katechizmach. Ukazuje naukę o religii w sposób niezwykle prosty, zrozumiały praktycznie dla każdego. Jest powieścią filozoficzną, a przy tym jest niesamowicie ciekawa. Nie przedstawia Boga jako bezwzględnego mściciela ze Starego Testamentu, lecz jako osobę pełną miłości i współczucia. Łamie stereotyp Sędziego zamieniając go na Przyjaciela i Tatę. Nie jest kolejną księgą z pouczeniami, zawiera w sobie jedynie wskazówki dotyczące życia.

Lektura ta jest radosna, pocieszająca w trudnych chwilach i wnosząca światło. Nie jest kolejną książką, którą po przeczytaniu rzuca się w kąt i szybko zapomina. Mam wrażenie, że w przyszłości do niej wrócę, a na razie chciałabym polecić ją wszystkim, którzy szukają dobrej, filozoficznej powieści.

Ludzie często zadają sobie pytanie kim jest Bóg. Czytają w tym celu mądre książki i słuchają wielu mądrych ludzi. Mack miał znaleźć odpowiedź w całkiem inny sposób...

Główny bohater był człowiekiem nieszczęśliwym. Wielki Smutek towarzyszył mu od czasu domniemanego zamordowania jego najmłodszej, uroczej córeczki - Missy. Nigdy nie był człowiekiem wierzącym, a utrata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już od dłuższego czasu planowałam przeczytanie jakiejś brytyjskiej książki w oryginale, jednak nie byłam pewna, od której pozycji wolę zacząć. Ostatecznie mój wybór padł na "Alicję w krainie czarów". Dokonałam go z kilku powodów, ale przede wszystkim kierowałam się chęcią uporządkowania sobie faktów z tej lektury - każda ekranizacja bowiem wnosiła coś od siebie i coś odejmowała, a ja chciałam znać oryginalną historię.

Dlaczego w oryginale? - Uważam, że żadne tłumaczenie nigdy nie odda stuprocentowo tego, co miał na myśli autor ( pomijając fakt, że tłumaczenie gier słownych zazwyczaj wygląda groteskowo).

Wracając jednak do "Alicji...": wbrew pozorom nie jest to książka dla dzieci, a nawet początkowo miała nie być wcale dla nich przeznaczona. Lewis Caroll ( a właściwie Charles Lutwidge Dodgson) był matematykiem specjalizującym się w szczególności w zagadkach logicznych, a także amatorskim fotografem - z czego ok. 50% jego prac to portrety dziewczynek. Naświetlenie sylwetki autora z pewnością może być pomocne przy analizowaniu jego filozoficznej powiastki. "Alicja w krainie czarów" jest według mnie dziełem kompletnym- naśmiewająca się z przywar, przepełniona ironią, ale też istotnymi filozoficznymi pytaniami. Pełna labiryntów i podwójnych znaczeń, a przy tym niesamowicie zabawna.

Moim ulubionym fragmentem jest herbata u Marcowego Zająca - jest tak jakby kwintesencją całej książki. Zabawny, ale i pouczający. Autor stworzył coś, czego jeszcze nie było, nie powielił żadnego schematu. Cała Kraina Czarów jest naprawdę magiczna - jest bowiem odmienna od wszystkiego, co wcześniej istniało, a przy tym chwilami tak zbliżona do prawdziwego świata.

Jeszcze jedną kwestią, którą chciałam poruszyć, są ekranizacje- niektóre bywały lepsze, niektóre gorsze, jednak uważam, że żadna z nich nie oddała perfekcyjnie klimatu książki. Najpopularniejsza chyba - Disney'owska strasznie "spłaszczyła" postaci, zamieniając dobrą powieść w przeciętną bajkę dla dzieci. Można by wymienić jeszcze film Tima Burtona, jednak on jedynie zaczerpnął niektóre wątki, całkowicie zmieniając fabułę.

Podsumowując, wyprawę do Krainy Czarów polecam wszystkim, zarówno w polskim przekładzie, jak i w oryginale. Na pewno nie będzie to czas stracony. Ja swoją drogą już zabieram się za czytanie "Po drugiej stronie lustra".

PS Polecam wersję z ilustracjami Arthura Rackhama, są niesamowite.

Już od dłuższego czasu planowałam przeczytanie jakiejś brytyjskiej książki w oryginale, jednak nie byłam pewna, od której pozycji wolę zacząć. Ostatecznie mój wybór padł na "Alicję w krainie czarów". Dokonałam go z kilku powodów, ale przede wszystkim kierowałam się chęcią uporządkowania sobie faktów z tej lektury - każda ekranizacja bowiem wnosiła coś od siebie i coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę się przyznać, że po książki Schmitta zawsze sięgam z pewnością, iż nie będą one stratą czasu. Tak było także w tym przypadku. Tym razem tytuł wybrałam totalnie na oślep, nawet nie czytając krótkiego opisu z tyłu. Po prostu mam do tego autora takie zaufanie, że biorąc w ręce któryś z jego tomów jestem pewna, iż to będzie to dobra lektura.

Bohaterem tej książki jest młodzieniec Saad Saad, co po arabsku znaczy "Nadzieja, Nadzieja". Pochodzi on z Bagdadu. Można by się więc zastanawiać, dlaczego tytuł nie brzmi "Saad z Bagdadu". Odpowiedź jest bardzo prosta: autor porównał życie tego Irakijczyka do tułaczki Ulissesa (czyli Odyseusza).

Saad urodził się w Iraku. Co więcej- urodził się w Iraku rządzonym terrorem Saddama Husajna. Jego życie było trudne, a gdy wybuchła wojna jego ciężar zaczął stawać się wręcz nieznośny. Młody chłopak tracił po kolei wszystko co miał - ukochaną Leilę, kolegów, a potem także ojca. W pewnym momencie jego matka zdecydowała, że musi on wyjechać, by polepszyć byt całej rodziny pracując poza Irakiem i przysyłając pieniądze zza granicy.

Wtedy właśnie zaczęła się cała opowieść o tułaczce Ulissesa, któremu przyświecał tylko jeden cel - dotarcie do Anglii. Była ona opowieścią o życiu emigranta, znienawidzonego przez każdy kraj, w którym przebywał. Opowiadała o wszechobecnym złu, zazdrości i nieczułości na cudzą krzywdę. Saad ubiegał się o godne traktowanie oraz obywatelstwo w wielu miejscach, jednak miejscowi nienawidzili go. Widzieli w nim tylko konkurencję, a także coś obcego, czego bardzo się bali. Ludzie wysłuchując jego tragicznej historii jedynie wzruszali ramionami dając wyraz własnej obojętności.

Opowieść o tułaczce Saada nie jest opowieścią o przygodach. Jest opowieścią o człowieku, który przemierzał kontynenty, lecz nigdzie nie znalazł domu. Bo w przeciwieństwie do Ulissesa z Itaki, który wrócił do swojego domu i żony, Ulisses z Bagdadu nie mógł wrócić do domu, ponieważ został on zniszczony przez piekło wojny. Jego historia jest historią tragiczną, bo jego Itaka została zniszczona przez konflikt między Amerykanami a Saddamem Husajnem. Nie miał do czego wracać, nie miał także do czego podążać. Nie mógł także stanąć w miejscu, ponieważ nikt nie dałby mu obywatelstwa.

Książka ta skierowana jest głównie do nas, Europejczyków. Saad robił wszystko, by dostać się do Europy, jednak ona odrzucała go, uważając emigranta za gorszy gatunek człowieka. Powinno to skłaniać do refleksji i wniosku, że to nie nasza zasługa, że urodziliśmy się właśnie tu, a nie na przykład w Iraku. Autor stawia przed czytelnikiem wiele ważnych pytań, których sobie na co dzień nie zadajemy. Właśnie dlatego chciałabym polecić wszystkim tę lekturę. Pozwala ona zatrzymać się na chwilę i wczuć w rolę kogoś, dla kogo luksus życia w wolnym państwie jest czymś odległym. Dzięki temu możemy dostrzec, jak wielkie szczęście nas spotkało.

Muszę się przyznać, że po książki Schmitta zawsze sięgam z pewnością, iż nie będą one stratą czasu. Tak było także w tym przypadku. Tym razem tytuł wybrałam totalnie na oślep, nawet nie czytając krótkiego opisu z tyłu. Po prostu mam do tego autora takie zaufanie, że biorąc w ręce któryś z jego tomów jestem pewna, iż to będzie to dobra lektura.

Bohaterem tej książki jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka autorstwa Cat Patrick przykuła moją uwagę już kilka miesięcy temu. Ciekawy opis i wiele pochlebnych recenzji skłoniło mnie do sięgnięcia po nią. Oprócz tego książka jest bardzo ładnie wydana, okładka ma bardzo ciekawy projekt. Kiedy więc tylko znalazłam trochę wolnego czasu, zabrałam się do lektury.

Główną bohaterką jest London, która pamięta przyszłość, ale każdej nocy o godzinie 4:33 zapomina przeszłość. Pomimo tego wiedzie bardzo normalne życie przeciętnej licealistki. Pewnego dnia do jej szkoły przychodzi nowy chłopak - Luke Henry. Jest bardzo przystojny, dlatego London bardzo dziwi się, dlaczego zaczął rozmawiać właśnie z nią - zwyczajną, rudowłosą dziewczyną. Choć bohaterka się tego nie spodziewa, Luke zmieni jej życie.

Akurat gdy w życiu London pojawia się Luke, jednocześnie w jej pamięci pojawia się "wspomnienie" pogrzebu. Dziewczyna jest pewna, że to wspomnienie z przyszłości, bo przeszłości nie pamięta. Nie wie, czyj to pogrzeb. Próbuje się tego dowiedzieć, odkrywając mroczne tajemnice ze swojego dzieciństwa.

Muszę przyznać, że na początku byłam trochę zawiedziona, bo wstęp książki był napisany w sposób tak infantylny, że od razu miałam zamiar rzucić ją w kąt. Jednak cieszę się, że tego nie zrobiłam. Nie wiem, czy chodziło o to, że autorka stylizowała jezyk na młodzieżowy, czy była to po prostu wina tłumaczenia. Jednak w miarę rozwoju akcji język stawał się coraz bardziej przystępny i można było przywyknąć. Poza tym na początku strasznie ciężko było się połapać w tym, co jest wydarzeniem z przyszłości, a co z przeszłości. Ogółem jednak książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

W miarę czytania coraz bardziej fascynowała mnie historia London. Stawała się coraz bardziej intrygująca, tak że już w połowie praktycznie nie mogłam oderwać się od tej książki, nie wiedząc, jak się zakończy. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że tak wciągnę się w lekturę. Przez całą książkę przewija się tajemniczość, bo główna bohaterka zna z przeszłości tylko to, co opowidziała jej matka.

Według mnie "Zapomniane" jest naprawdę godną polecenia książką. Nie jest to może lektura z górnej półki, ale warto po nią sięgnąć. Trzeba też pamiętać, że to debiut literacki autorki. Mam nadzieję, że każda kolejna książka, która wyjdzie spod jej pióra, będzie jeszcze lepsza. Dodam jeszcze, że Paramount Pictures zakupił prawa do ekranizacji, więc możemy z niecierpliwością wyczekiwać filmu.

Książka autorstwa Cat Patrick przykuła moją uwagę już kilka miesięcy temu. Ciekawy opis i wiele pochlebnych recenzji skłoniło mnie do sięgnięcia po nią. Oprócz tego książka jest bardzo ładnie wydana, okładka ma bardzo ciekawy projekt. Kiedy więc tylko znalazłam trochę wolnego czasu, zabrałam się do lektury.

Główną bohaterką jest London, która pamięta przyszłość, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już na wstępie napiszę, że to nie było moje pierwsze zetknięcie z tą książką. Przeczytałam ją już kilka lat temu i od tego czasu chętnie do niej wracam. Była jedną z książek, dzięki której naprawdę pokochałam czytelnictwo. Oczywiście, wcześniej także lubiłam czytać ale wraz z zagłębieniem się w "Atramentowy Świat" zaczęłam to po prostu uwielbiać.

Dla osób, które jeszcze nie sięgnęły po to dzieło niemieckiej pisarki streszczę po krótce fabułę: Pewnej nocy dwunastoletnia Meggie dostrzegła za oknem człowieka. Wpatrywał się on w dom, który dziewczynka zamieszkiwała ze swoim ojcem, którego nazywała Mo, co było zdrobnieniem od imienia Mortimer. Mo był introligatorem, przez co Meggie już od najmłodszych lat miała styczność z książkami. Dzień, w którym zobaczyła za oknem nieznajomego w strugach deszczu, miał całkowicie zmienić jej życie. Od tej pory miało ją spotkać wiele niesamowitych, zapierających dech w piersich, a czasem naprawdę mrocznych przygód.

Książka ta jest dla mnie wyjątkowa, ponieważ w bardzo intrygujący sposób zachęca do czytelnictwa. Widać, że autorka musi być kobietą bardzo oczytaną i znakomicie zaznajomioną z literaturą. Na początku każdego rozdziału znajduje się cytat, który przybliża czytelnikowi to, co będzie miało miejsce na następnych stronicach. Cornelia Funke cytuje między innymi Szekspira, Dickensa, Lewisa, Tolkiena, Wilde'a oraz wielu, wielu innych.

"Atramentowe serce" jest skierowane głównie do czytelnika młodego, co może sugerować już sam wiek głównej bohaterki. Autorka nie oszczędziła sobie więc sprytnie wplecionych w treść pouczeń. Dzieło uczy, jak obchodzić się z książkami i jak zagłębiać się w ich lekturę, ale nie tylko. Przyswaja nam też podstawowe zasady moralne, takie jak szacunek i wyrozumiałość. Oprócz tego daje przykład miłości idealnej: miłości, którą Mortimer darzył Meggie. Chwilami wydawała się nawet zbyt przesłodzona, ale żaden przeciętny jedenasto-, dwunastolatek nie jest w stanie tego zauważyć.

Według mnie Funke napisała tę książkę w mistrzowskim stylu. Autorom czasem ciężko jest się wykazać w wymagającym gatunku, jakim jest literatura młodzieżowa. Ona jednak poradziła sobie świetnie z tym zadaniem.Warto się zastanowić, czy nie podarować swojej dwunastoletniej kuzynce tak pięknej powieści, zamiast "Zmierzchu" lub tym podobnej książki o wampirach, których teraz pełno na dziale młodzieżowym w księgarniach.

Autorka napisała także kontynuację, którą mam zamiar przeczytać oczarowana pierwszą częścią. Oczywiście polecam wszystkim: starszym i młodszym oraz gwarantuję, że ta książka jest naprawdę niesamowitą przygodą!

Już na wstępie napiszę, że to nie było moje pierwsze zetknięcie z tą książką. Przeczytałam ją już kilka lat temu i od tego czasu chętnie do niej wracam. Była jedną z książek, dzięki której naprawdę pokochałam czytelnictwo. Oczywiście, wcześniej także lubiłam czytać ale wraz z zagłębieniem się w "Atramentowy Świat" zaczęłam to po prostu uwielbiać.

Dla osób, które jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeczytanie książki Harukiego Murakamiego było chyba moim pierwszym zetknięciem się z literaturą japońską. Wcześniej słyszałam dużo o tym autorze, ale treść jego książek była dla mnie swojego rodzaju tajemnicą - nikt o niej nie pisał, ani nawet nie precyzował gatunku literackiego. Pomimo to postanowiłam spróbować i kupiłam "Kafkę nad morzem".

Książka od początku pozytywnie mnie zaskoczyła, bo bohaterem był mój rówieśnik - piętnastoletni Kafka Tamura. Dzięki temu w łatwy sposób mogłam się z nim identyfikować. Ciężko opowiadać o treści książki, ponieważ jest ona dość skomplikowana i raczej rozbudowana (ponad 600 stron). Postaram się jednak zarysować mniej więcej fabułę: główny bohater, wyżej wspomniany Kafka, stwierdził, że ma dość szkoły i ojca, więc uciekł z domu na wyspę Shikoku. Jego dawne życie było opisane dość mętnie i w sumie nie do końca wiadomo, kim był przed ucieczką. Jednak z biegiem książki dowiadujemu się, fragment po fragmencie, faktów z przeszłości rodziny Tamura.

Oprócz historii młodego Tamury, pojawia się także drugi wątek - pana Nakaty, upośledzonego umysłowo staruszka, który potrafi romawiać z kotami. Co ciekawsze, te dwa wątki coraz bardziej łączą się ze sobą. Poza tym, ten przemiły staruszek wprowadza do powieści urozmaicenie w postaci akcentów humorystycznych - mówił on na przykład o sobie w trzeciej osobie, a do kotów zwracał się na per "Pan".
O panu Nakacie na początku także wiemy niewiele, lecz cenne informacje zdobywamy przez retrospekcje w formie raportów wojskowych.

Wszystko w tej książce zawiera tak jakby drugie dno. Ponadto nie zawsze wiemy, kiedy wydarzenia w książce są fantastyczne, a kiedy znów zminiają się w rzeczywistość. Autorowi naprawdę trzeba pogratulować umiejętności przeplatania ze sobą wątków i całej fabuły oraz robienia tego w taki sposób, by było to jednak zrozumiałe dla czytelnika. Literatura ta na pewno różni się od znanej szeroko europejskiej lub amerykańskiej. Haruki Murakami przedstawia w swojej powieści zupełnie inny sposób myślenia i patrzenia na świat (choć w niektórych miejscach widoczne są także bardziej zachodnie akcenty).

Jak pisałam wyżej, nie miałam absolutnie żanych trudności w identyfikowaniu się z głównym bohaterem. Był on w tym samym wieku, słuchał podobnej muzyki. To bardzo pomagało zrozumieć jego zachowania. W niektórych momentach autor wyraźnie nakreślił jego rozdwojenie osobowości. Pierwsza, z którą mamy do czynienia praktycznie cały czas to Kafka. Drugą osobowością jest chłopiec zwany Kawką, który ujawnia się w ważniejszych lub bardziej filozoficznych momentach życia chłopaka. Kafce zdarza się rozmawiać ze swoją drugą osobowością o życiu. Ponadto chłopiec zwany Kawką przypomina mu w trudniejszych momentach, że musi stać się "najtwardszym piętnastolatkiem świata".

"Kafka nad morzem" jest na pewno bardzo ciekawą i filozoficzną książką. Pomimo swoich raczej sporych rozmiarów nie nuży. Gdybym miała określić ją jednym słowem, pewnie pierwszym , o którym bym pomyślała byłoby "dziwna". Jednak po dłuższym zastanowieniu dodałabym do tego jeszcze "interesująca" i "skłaniająca do refleksji". Na pewno sięgnę jeszcze po literaturę pana Murakamiego, a tym czasem chciałabym polecić tę książkę wszystkim ciekawym świata. Nie muszę oczywiście już wspominać, że dla dla osób interesujących się kulturą Japonii jest to lektura obowiązkowa.

Przeczytanie książki Harukiego Murakamiego było chyba moim pierwszym zetknięciem się z literaturą japońską. Wcześniej słyszałam dużo o tym autorze, ale treść jego książek była dla mnie swojego rodzaju tajemnicą - nikt o niej nie pisał, ani nawet nie precyzował gatunku literackiego. Pomimo to postanowiłam spróbować i kupiłam "Kafkę nad morzem".

Książka od początku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na okładce książki Sabiny Berman możemy wyczytać, że to jej powieściowy debiut. Jednych może to zachęcić do przeczytania, inni stwierdzą, że nie ma znaczenia, która to książka tej autorki. Jeszcze inni (choć bardzo nieliczni) mogą poczuć się zniechęceni i odłożyć "Dziewczynę, która pływała z delfinami" na półkę. Ja jednak postanowiłam jak najszybciej zabrać się do lektury, bo słyszałam wcześniej wiele dobrego o tej książce. Na okładce jednak możemy znaleźć też inną, również ciekawą informację, mianowicie, że jest to "opowieść na miarę bestsellerowego Forresta Gumpa". Ucieszyłam się, ponieważ uwielbiam Forresta Gumpa, a opinie o tym, że tytułowa dziewczyna jest jego żeńską wersją zdają się co najmniej interesujące.

Już od pierwszej strony wiadomo, że przy lekturze nie będzie można się nudzić. Cała historia pisana jest w formie autobiografii kobiety z autyzmem wspominającej swoje dzieciństwo i dorastanie. Każdy rozdział pełen jest ciekawych zdarzeń i wypadków. Tytułowa dziewczyna ma na imię Karen i jest wychowywana przez ciotkę. Choć duże trudności sprawia jej komunikowanie się z innymi osobami, ma ona genialną, fotograficzną pamięć. Swoją miłością darzy morskie zwierzęta, a w szczególności tuńczyki, bo jej ciotka odziedziczyła firmę, która je poławia.

Tak w skrócie rysuje się historia Karen. Byłam trochę zawiedziona, ponieważ wbrew tytułowi nie pływała ona z delfinami, a raczej z tuńczykami, jednak autorka nawet to uczyniła ciekawym. Włożyła ona także w usta Karen wiele ciekawych i budujących fraz, jednak często nie zgadzałam się z filozofią w nich zawartą. Kolejną rzeczą, która niekoniecznie mi się spodobała w tej książce było to, że wiele wątków pozostało niezakończonych,a co więcej: później nawet o nich nie wspominano. Po prostu było to bardzo chaotyczne.

Jednak pomimo tych wad uważam, że lektura robi bardzo dobre wrażenie, szczególnie, że jest to debiut pisarski. Postać Karen jest ciekawa i urocza. Pokochałam ją już po kilku stronach. Jej inne, ale też interesujące spojrzenie na świat jest na prawdę niesamowite. My chyba także powinniśmy tak jak ona na chwilę usiąść nad brzegiem morza i przestać myśleć tak, jak wszyscy inni ludzie. Karen nie zgadzała się ze stwierdzeniem "Myślę, więc jestem"; ona mówiła "Jestem, a chwilami myślę". Nie patrzyła na świat tak jak my, czyli poprzez pryzmat wartości, które ukazuje nam dzisiejsze społeczeństwo. Ona widziała świat takim, jakim jest naprawdę.

Z niecierpliwością czekam na kolejne książki pani Sabiny i chcę polecić tę każdej osobie, która szuka dobrego czytadła.

Na okładce książki Sabiny Berman możemy wyczytać, że to jej powieściowy debiut. Jednych może to zachęcić do przeczytania, inni stwierdzą, że nie ma znaczenia, która to książka tej autorki. Jeszcze inni (choć bardzo nieliczni) mogą poczuć się zniechęceni i odłożyć "Dziewczynę, która pływała z delfinami" na półkę. Ja jednak postanowiłam jak najszybciej zabrać się do lektury,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę przyznać, że uwielbiam twórczość Zafóna. Wszystkie jego książki mają swój wyjątkowy, niepowtarzalny klimat. Uważam jednak, że ten autor z czasem pisze coraz lepiej. Każda kolejna powieść jest coraz lepsza, dlatego nie przepadam specjalnie za książkami, które napisał w latach dziewięćdziesiątych, a na sklepowe półki trafiają dopiero teraz. "Książę Mgły" był według mnie nie do końca dopracowany, więc nie byłam nastawiona zbyt optymistycznie do lektury "Pałacu Północy", a jednak postanowiłam spróbować.

Już na początku należy się autorowi ode mnie duży plus. Za co? W większości jego książek akcja rozgrywa się w Barcelonie, albo przynajmniej w Hiszpanii. Dużym zaskoczeniem jest fakt, iż historia opisana na kartach "Pałacu Północy" ma miejsce w Indiach, a dokładniej w Kalkucie. Prawdę mówiąc, na początku strasznie się bałam, że Zafón nie poradzi sobie z tak doskonałym zobrazowaniem tego miasta, jak robił to w przypadku Barcelony. Każdy, kto czytał "Cień Wiatru" lub "Grę Anioła" chwali go za mistrzowski klimat i piękne opisanie jej. Po prostu Barcelona widziana przez pryzmat jego książek wydaje się wręcz bajkowa.

Na szczęście autor sprostał zadaniu. Kalkuta opisana w jego powieści staje się niesamowita. Czytelnik marzy, by choć przez chwilę móc zobaczyć te piękne uliczki skąpane w słońcu, odwiedzić Bibliotekę Muzeum Indyjskiego lub przyjrzeć się tytułowemu Pałacowi Północy.

Czasy, w których autor umieścił całą akcję są bardzo typowe dla jego powieści, bowiem wszystkie wydarzenia mają miejsce w pierwszej połowie dwudziestego wieku. To także nadaje tej książce niepowtarzalnego klimatu. Według mnie to najpiękniejsze czasy, w których może być umieszczona akcja. Są tajemnicze i wyjątkowe, że aż nie sposób się oprzeć przeczytaniu takiej książki.

Niestety, pomimo wszystkich wypisanych powyżej pozytywnych cech "Pałacu Północy" muszę napisać o największym minusie: Jest ona napisana na podstawie bardzo charakterystycznych dla Zafóna, jak i w ogóle dla literatury motywów. Autor wykorzystał tu znany czytelnikom z wielu jego innych książek obraz przerażającego mężczyzny, który straszy w sumie tylko tym, że przez większość książki jest niesamowicie tajemniczy. Poza tym podczas lektury po prostu czuje się powtarzalność w stosunku do innych książek autora. To jedna z jego pierwszych powieści, więc motywy, których w niej użył, były przez niego rozwijane i wykorzystywane we wszystkich następnych książkach.

Jedną z niewielu rzeczy, która odróżnia tę powieść od innych Zafóna jest liczba głównych bohaterów. W "Księciu Mgły", a także następnych jest ona bardzo wąska, a w przypadku "Pałacu Północy" jest ich na prawdę wielu, co jest też dużym pozytywem.

Jeśli ktoś nie czytał jeszcze żadnej książki Zafóna, może to być dla niego cudowna, pełna zaskoczeń i nagłych zwrotów akcji lektura, jednak gdy ktoś jest już obeznany z jego twórczością będzie dla tej osoby jedynie czytadło na dość dobrym poziomie. Pomimo wszystkich rzeczy które przemawiają na niekorzyść tej książki, uważam, że warto ją przeczytać. Nawet jeśli sama fabuła nie będzie dla kogoś zbyt interesująca, to znakomitą rekompensatą jest genialnie wykreowany obraz dwudziestowiecznej Kalkuty. Polecam!

Muszę przyznać, że uwielbiam twórczość Zafóna. Wszystkie jego książki mają swój wyjątkowy, niepowtarzalny klimat. Uważam jednak, że ten autor z czasem pisze coraz lepiej. Każda kolejna powieść jest coraz lepsza, dlatego nie przepadam specjalnie za książkami, które napisał w latach dziewięćdziesiątych, a na sklepowe półki trafiają dopiero teraz. "Książę Mgły" był według mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Juro" opowiada historię z jednej strony straszną dla każdej nastolatki, mieszkającej z rodzicami i niewyobrażającej sobie innego życie niż to, które prowadzi : kilkoro przyjaciół udaje się na wycieczkę do Piekła - odludnego miejsca, gdzie podobno mieszkał kiedyś pustelnik - morderca. Wyruszają tam na tygodniowy biwak. Kiedy wracają okazuje się, że ... wszystkie zwierzęta są martwe, a ich rodziny zniknęły. Żeby naprawdę zrozumieć to przerażenie, które ogarnęło w jednej chwili bohaterów trzeba samemu postawić się na ich miejscu i zadać sobie pytanie: Co ja bym zrobił/ zrobiła w takiej sytuacji?

Jeśli chodzi o mnie, to pewnie zemdlałabym ze strachu, albo coś podobnego. Kilku przyjaciół też prawie zaczęło panikować, ale na szczęście dowodzenie przejął Homer - chłopak, który właśnie w tamtej chwili odkrył w sobie zdolności przywódcze. Musieli przecież zastanowić się, co robić dalej, sprawdzić co właściwie stało się w ciągu tamtych kilku dni i podjąć jakieś działania.

W książce opisana jest przygoda, która jednocześnie pociąga, jak i odpycha. Oczywiście każdy pewnie chciałby przeżyć coś takiego- móc walczyć o przetrwanie z przyjaciółmi, ale jednocześnie pewnie nikt naprawdę gdyby znalazł się w sytuacji bohaterów, nie byłby zbytnio szczęśliwy. Uważam, że historia przedstawiona w książce jest na pewno ciekawa, interesująca i oryginalna. Autor musiał być bardzo pomysłowy, by stworzyć coś takiego. Ponadto bardzo spodobał mi się wątek Pustelnika, który podobno kiedyś zamieszkiwał Piekło.

Oczywiście, jak to w książkach młodzieżowych, nie obyło się bez perypetii miłosnych uczestników wyprawy. Nie były one jednak za bardzo przesadzone ani zbyt rozwlekłe, więc ciekawie się czytało, nadawały one książce smaku. "Jutro" ma w sumie tylko jedną wadę - bohaterowie robią mnóstwo niebezpiecznych rzeczy, a ponoszą przy tym bardzo małe straty, co czyni niektóre wydarzenia dość nieprawdopodobnymi. Poza tym chyba nie dostrzegłam więcej minusów.

Zachęcam wszystkich do przeczytania książki - uważam, że naprawdę warto!

"Juro" opowiada historię z jednej strony straszną dla każdej nastolatki, mieszkającej z rodzicami i niewyobrażającej sobie innego życie niż to, które prowadzi : kilkoro przyjaciół udaje się na wycieczkę do Piekła - odludnego miejsca, gdzie podobno mieszkał kiedyś pustelnik - morderca. Wyruszają tam na tygodniowy biwak. Kiedy wracają okazuje się, że ... wszystkie zwierzęta...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kwiat pustyni. Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku Waris Dirie, Cathleen Miller
Ocena 7,4
Kwiat pustyni.... Waris Dirie, Cathle...

Na półkach: ,

Już od dłuższego czasu planowałam napisać tę recenzję, ale zawsze coś się nie udawało. Jestem szczęśliwa, ponieważ w końcu się do tego zabrałam, bo ta pozycja zdecydowanie jest tego warta.

O "Kwiecie Pustyni" dowiedziałam się w Internecie. Wcześniej kojarzyłam jedynie film, bo w trakcie jazdy do szkoły widziałam plakat. W sumie nie do końca wiedziałam, co to za dzieło, więc postanowiłam poczytać trochę recenzji. Już od razu się ucieszyłam, gdy dowiedziałam się, że książka jest oparta na faktach. Takie pozycje zazwyczaj są ciekawsze. W końcu doczekałam się jej w bibliotece i wypożyczyłam bez chwili zawahania.

Opowiada o młodej Waris, której imię znaczy w języku nomadów "Kwiat Pustyni". Autorka w tej książce dzieli się z czytelnikami swoimi dramatycznymi przeżyciami związanymi z obrzezaniem, które przeszła. Wielu z nas może uważać, że w dzisiejszym, "cywilizowanym" świecie nie ma miejsca na takie okrucieństwo, dlatego przeżyłam taki szok w trakcie czytania powyższego dzieła. Bo czy ktoś z nas, żyjących spokojnie w Polsce mógłby przypuszczać, że w ciągu roku zostaje poddanych obrzezaniu kilka milionów dziewczynek? Na pewno nie. Należy jeszcze dodać, że następuje ono w brutalnych okolicznościach. Bez znieczulenia, małe dzieci cięte są ( nie, wcale nie specjalnymi narzędziami) ostrymi kamieniami, starymi, zakrwawionymi brzytwami lub kawałkami szkła. Potem znachorka zszywa wszystko używając igieł roślin, a następnie "pacjentkę" zostawia się na kilka dni samą na środku pustyni. Ktoś mógłby zapytać: Po co to wszystko? Odpowiedź jest prosta: Nie jest to żaden obrzęd religijny, w niektórych krajach kobiety nadal traktuje się przedmiotowo, sprzedając je za miskę ryżu lub wielbłądy, a nowy pan młody chce mieć pewność, że jego małżonka jest stuprocentowo "świeża".

Bohaterka pochodzi z Somalii, gdzie takie praktyki są na miejscu dziennym, tak jak w ponad dwudziestu innych krajach Afryki. Jednak niestety, rozprzestrzenia się to też, na inne, cywilizowane kraje. Oczywiście, spora część dziewczynek umiera po takim "zabiegu". Większość przez zakażenie, złe zszycie rany, a niektóre po prostu nie wytrzymują bólu.

Warto też wspomnieć o podtytule książki : " Z namiotu Nomadów do Nowego Jorku". Waris Dirie udowodniła, że wszystkie bariery można przełamać. Pomimo wielu trudności, udało jej się wyjechać i rozpocząć normalne życie. Została modelką, a sława dała jej siłę, by opowiadać o okrucieństwie obrzezywania dziewczynek światu. Sama przeżyła ten koszmar, więc stara się naświetlić ludziom problem, którego nie zauważają, nigdy wcześniej o nim nie słyszeli. Po co tyle niepotrzebnych śmierci i bólu?

Książka daje też jedno świadectwo: to życie pisze najokrutniejsze historie. Nic, co zostało zmyślone przez autora, nie jest w stanie zawrzeć tyle bólu, co biografia. Przykładów na to w literaturze jest bardzo wiele. Oczywiście pragnę gorąco zachęcić wszystkich do przeczytania.

Już od dłuższego czasu planowałam napisać tę recenzję, ale zawsze coś się nie udawało. Jestem szczęśliwa, ponieważ w końcu się do tego zabrałam, bo ta pozycja zdecydowanie jest tego warta.

O "Kwiecie Pustyni" dowiedziałam się w Internecie. Wcześniej kojarzyłam jedynie film, bo w trakcie jazdy do szkoły widziałam plakat. W sumie nie do końca wiedziałam, co to za dzieło,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio praktycznie wszędzie można natknąć się na wampiry: właściwie nie ma sklepu ani biblioteki, w których nie byłoby nic o wampirach. Powstają o nich też filmy, komiksy i seriale. A wszystko to zaczęło się od sukcesu sagi "Zmierzch" i opanowało w dość krótkim czasie praktycznie cały glob. Nastolatki oszalały na tym punkcie : co chwilę można dostrzec jakąś zanurzoną w lekturze książki w charakterystycznej, czarnej okładce (przynajmniej wzrósł przez to poziom czytelnictwa), albo grupę dziewczyn rozpływających się nad wdziękami swojego "Edwarda".

Andrzej Pilipiuk postanowił wyjść naprzeciw tej "zmierzchowej" kulturze i także napisać książkę o wampirach. Jednak nie jest to po prostu zwykła lektura o wampirach, taka jak dziesiątki innych, o nie! Autor po pierwsze umieścił naszych krwiopijców w dość nietypowej scenerii, a mianowicie między szarymi blokowiskami PRL- u. Już sam ten fakt sprawia, że sięga się po nią chętniej, bo każdy zadaje sobie pytanie : Co właściwie mogły robić wtedy wampiry?

Główną bohaterką, która także od początku stara się znaleźć odpowiedź na to pytanie jest Gosia, osiemnastoletnia wampirzyca, która zawsze sądziła, że wampirem zostaje się po ugryzieniu. Jednak nieźle się zdziwiła, gdy po śmierci obudziła się w trumnie. Co najzabawniejsze na początku sądziła, że jeszcze żyje, jednak z tego błędu szybko wyprowadzili ją inni krwiopijcy - komunista Igor i ślusarz Marek. Biedna dziewczyna musiała się wszystkiego nauczyć - przecież nigdy za życia nie spodziewałaby się, że obudzi się martwa w rodzinnym grobowcu! Po pierwsze przekonała się, że wampirze życie nie jest takie jak na filmach, a już na pewno nie jest takie wampirze życie w PRL-u. Ludzie gorzej się odżywiają, przez co krew mają niesmaczną, a jedwab na pelerynę można dostać tylko w Pewexie za dolary.

Spodobało mi się takie humorystyczne podejście do znanych nam wszystkim z mediów i literatury istot. Trzeba pamiętać, że cała ta moda się właściwie od "Zmierzchu", więc autor także nie poskąpił sobie w książce odniesienia do Edwarda, który razem z rodzinką wysysa sarenki w Stanach, nazywając to wegetarianizmem. Andrzej Pilipiuk pokazał coś, z czym już zdążyliśmy się osłuchać i do czego się przyzwyczailiśmy z całkiem innej strony. Sama nie żyłam jeszcze w czasach PRL-u, jednak słyszałam o nich sporo opowiadań, moi rodzice często wspominają tamte czasy, toteż nie miałam problemu, by wczuć się w role bohaterów. Swoją drogą, ta książka może być też uznana za ciekawą lekcję historii.

"Wampir z M-3" znalazł zarówno bardzo wielu przeciwników, jak i zwolenników. W każdym razie nie jest to książka, która przeszła bez szumu. Ja zaliczam się bardziej do tej drugiej grupy. Może nie jest to bardzo wykwintna lektura, ale warto poświęcić na nią trochę czasu, ponieważ autor zdecydowanie podołał zadaniu. W książce można znaleźć zarówno sporo humoru, jak i ciekawej fabuły. Jest ona świetną receptą na nudę i deszczowe dni.

Ostatnio praktycznie wszędzie można natknąć się na wampiry: właściwie nie ma sklepu ani biblioteki, w których nie byłoby nic o wampirach. Powstają o nich też filmy, komiksy i seriale. A wszystko to zaczęło się od sukcesu sagi "Zmierzch" i opanowało w dość krótkim czasie praktycznie cały glob. Nastolatki oszalały na tym punkcie : co chwilę można dostrzec jakąś zanurzoną w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pewnego dnia przeglądając odmęty Internetu trafiłam na coś, co mnie zainteresowało, co przykuło mój wzrok i już nie dało o sobie zapomnieć. Była to przepiękna okładka książki o wdzięcznym tytule "Mechanizm Serca". O autorze nie słyszałam nigdy wcześniej, pewnie dlatego, że na co dzień nie jest on pisarzem, a muzykiem.Wszystko zapowiada się ciekawie -klimatyczna opowieść nazwana "baśnią dla dorosłych". Bo przecież każdy z nas chciałby czasem powrócić do czasów dzieciństwa i zapomnieć o całym świecie podczas czytania baśni. Właśnie to zwabiło mnie do zakupienia "Mechanizmu Serca".

W tej właśnie baśni autor postawił sobie za zadanie ukazanie pięknego uczucia, jakim jest miłość, za pomocą alegorii. Głównym bohaterem jest Jack, którego serce zamarzło, kiedy był jeszcze noworodkiem, a zamiast tego dostał jego protezę w postaci zegara z kukułką. Przez całe życie Jacka zegar działał trochę jak normalne serce- tykał szybko i głośno, gdy chłopiec się zakochał, a gdy cierpiał, jego drewniana proteza z kukułką drżała z żalu.Opiekunka Jacka, Madeleine, często śpiewała mu do ucha przed snem: "Love is dangerous for your tiny heart", ponieważ bała się, że ktoś może złamać mu serce (a w zasadzie zegaroserce).

Podobało mi się to, że autor przybrał jako miejsce akcji dziewiętnastowieczny Edynburg. Daje to możliwość napisania pięknej, niesamowitej baśni, której to możliwości według mnie Mathias Malzieu niestety nie wykorzystał. Nie wiem właściwie, co tak mi się nie spodobało w tej książce. Wydała mi się wymuszona i po prostu nudna. Na szczęście miała ona tez jasne strony: końcówka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, więc czas poświęcony lekturze nie okazał się do końca stracony.

Z czytania "Mechanizmu Serca" na pewno wyniosłam jedna ważną lekcję, o której tak często się zapomina: nigdy nie oceniać książek po okładkach. Tyle się mówi o tym, że pozory mylą, a jednak człowiek często popełnia te same błędy. Z zakupu jednak się cieszę: okładka jest na prawdę przepiękna i teraz każdego dnia, gdy przechodzę obok mojego regału przyciąga mój wzrok jak magnes.Podsumowując: Autorowi okładki należą się zasłużone brawa,a autorowi książki przydałoby się jeszcze trochę talentu pisarskiego.

Pewnego dnia przeglądając odmęty Internetu trafiłam na coś, co mnie zainteresowało, co przykuło mój wzrok i już nie dało o sobie zapomnieć. Była to przepiękna okładka książki o wdzięcznym tytule "Mechanizm Serca". O autorze nie słyszałam nigdy wcześniej, pewnie dlatego, że na co dzień nie jest on pisarzem, a muzykiem.Wszystko zapowiada się ciekawie -klimatyczna opowieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po kilku pierwszych stronach zniechęciłam się całkowicie do czytania. Dlaczego? Ponieważ zaczęłam gubić się w bohaterach powieści. W prawie każdym akapicie dochodziła nowa postać, a ja już sama nie wiedziałam, kto jest kim. Jednak stwierdziłam, że nie będę oceniać książki po pierwszym rozdziale i czytałam dalej.

Autorka snuje tam historię Rossa Wakemana, łowcy duchów. Nie jest on jednak człowiekiem, który robi to dla popularności lub dreszczyku emocji. Ross poszukuje duchów, ponieważ wierzy, że uda mu się spotkać jego zmarłą narzeczoną, Aimee. Przez przypadek trafia na niesamowitą sprawę: w miasteczku Comtosook, na posiadłości, która podobno jest miejscem pochówku Indian dzieją się dziwne rzeczy. Prawdopodobnie są one związane z tym, że deweloper chce wybudować na tej posesji galerię handlową. Ziemia zamarza, mimo faktu, że jest połowa sierpnia, a z nieba padają płatki róż. Ross czym prędzej zabiera się do poszukiwań ducha, ale to, na co natrafia przechodzi jego wyobrażenia.

Po jakimś czasie dałam się wciągnąć lekturze. Akcja rozwijała się dość wolno, stawiając przed czytelnikiem mnóstwo pytań i niepewności co do dalszych losów bohaterów. Poruszone były ważne tematy, a dwa przede wszystkim: śmierć i miłość. Ale nie tylko miłość mężczyzny i kobiety. Książka traktuje o różnych miłościach: miłości matczynej, ojcowskiej, czy miłości brata i siostry.Właśnie na tym opiera się większość wątków . Jest to po części książka o zjawiskach paranormalnych, jednak podczas czytania nie ma się wrażenia, że coś takiego mogłoby być nieprawdziwe, zmyślone.Wszystko wydaje się realne i możliwe.

Można się przy niej na prawdę wzruszyć, a także zastanowić nad własnym życiem i tym, jakie jest kruche. Dzięki jednej z postaci- małemu chłopcu o imieniu Ethan, można zauważyć, jakie to szczęście móc być normalnym człowiekiem, wychodzić na dwór, oglądać zachody słońca i wiedzieć, że ma się całe życie przed sobą.

Podsumowując: jest to bardzo dobra książka, którą na pewno warto przeczytać.

Po kilku pierwszych stronach zniechęciłam się całkowicie do czytania. Dlaczego? Ponieważ zaczęłam gubić się w bohaterach powieści. W prawie każdym akapicie dochodziła nowa postać, a ja już sama nie wiedziałam, kto jest kim. Jednak stwierdziłam, że nie będę oceniać książki po pierwszym rozdziale i czytałam dalej.

Autorka snuje tam historię Rossa Wakemana, łowcy duchów. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na książkę natrafiłam w bibliotece, jako jedną z historii w zbiorze "Opowieści o Niewidzialnym" Erica- Emmanuela Schmitta. Po wcześniejszym przeczytaniu "Oskara i Pani Róży" stwierdziłam, że muszę zapoznać się z innymi dziełami autora, co też uczyniłam.

Bohaterem jest tutaj dziesięcioletnie żydowskie dziecko - Joseph. Gdy rozpoczyna się wojna, rodzice są zmuszeni oddać go najpierw do zamożnej, paryskiej rodziny, a następnie do ojca Ponsa , opiekuna w Żółtej Willi- schronieniu dla dzieci, w tym oczywiście także Żydów. Życie w tej małej wiosce było raczej spokojne, choć czasem dochodziły tam echa wojny, a co jakiś czas nawet odbywały się kontrole mieszkańców. Pewnej nocy chłopiec zauważył, że ojciec wymyka się do kaplicy i zamyka drzwi na klucz,a już następnym razem wślizgnął się za nim, by odkryć jego największy sekret, którego do tej pory nikt nie miał zaszczytu poznać.

Schmitt znów pokazuje, że piękna opowieść nie musi być długa i rozwlekła, by zmienić czyjeś życie. W tej krótkiej przypowiastce udało mu się zawrzeć wiele prawd życiowych. Podsunął w niej ciekawy punkt spojrzenia na różne religie, skupiając się przede wszystkim na judaizmie. Najbardziej jednak zaskakujące jest to, że udało mu się poruszyć te wszystkie problemy z punktu widzenia dziecka, które dopiero zaczyna poznawać świat. Książka ta, jak wiele innych, pokazuje także, jaką siłę ma przyjaźń, ukazując jako wzór Josepha i jego najlepszego przyjaciela- Rudiego.

Całość pisana jest lekkim językiem (narracja jest pierwszoosobowa i wszystko pokazane jest z perspektywy Josepha, więc nie ma co doszukiwać się tutaj wyniosłych, patetycznych zwrotów). Lektura nie jest długa, ale przynosi wiele wzruszeń i zachwyca swą prostotą.

Podsumowując wszystko, co wyżej napisałam, chcę zachęcić wszystkich do przeczytania tej opowieści - zarówno obeznanych z twórczością Schmitta, jak i tych, którzy dopiero mają zamiar przeczytać którąś z jego książek.

Na książkę natrafiłam w bibliotece, jako jedną z historii w zbiorze "Opowieści o Niewidzialnym" Erica- Emmanuela Schmitta. Po wcześniejszym przeczytaniu "Oskara i Pani Róży" stwierdziłam, że muszę zapoznać się z innymi dziełami autora, co też uczyniłam.

Bohaterem jest tutaj dziesięcioletnie żydowskie dziecko - Joseph. Gdy rozpoczyna się wojna, rodzice są zmuszeni oddać go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ogólnie na podstawie opisu na okładce książki można uważać, że zapowiada się ciekawie- mroczny kryminał opowiadający o pisarzu ambitnych powieści psychologicznych - Thadzie Beaumoncie, który pisze także pod pseudonimem George Stark. Książki Starka są jednak o wiele bardziej krwawe, a przy okazji trafiają na listy bestsellerów. Nikt, kto przeczytał jakiekolwiek dzieło Starka w życiu nie przypuściłby, że mógł to napisać ten spokojny, z lekka niezdarny mężczyzna, Thaddeus. To tak jakby to były dwie zupełnie różne osoby. Jednak spisek został wykryty i pod wpływem szantażu Beumont zgodział się na artykuł opisujący to wszystko w magazynie "People", gdzie oficjalnie pochował George'a Starka. Niestety, zaraz po tym zdarzeniu ginie wielu ludzi związanych z Thadem, a w okolicy grobu Starka zostają znalezione odciski wielkich stóp.

Jak wiadomo każdemu, kto interesuje się twórczością Kinga, pisał on przez jakiś czas pod pseudonimem Richard Bachmann i to właśnie on prawdopodobnie zainspirował go do napisania "Mrocznej Połowy". Pomysł napisania takiej książki był dobry, jednak uważam, że autor słabo go wykorzystał. Pomimo tego, że jest to raczej literatura grozy, nie można ani na chwilę poczuć strachu. Prawie cała akcja jest bardzo przewidywalna, przez co nie jest w stanie wciągnąć i zachęcić czytelnika. Wszyscy bohaterowie mają dość automatyczne i mało zaskakujące zachowania, ale trzeba przyznać autorowi, że czarny charakter jest wykreowany po mistrzowsku - zły, silny i bezduszny, jak Aleksis Maszyna, bohater książek George'a Starka.

Z wyżej wymienionych powodów nie będę zachęcać do jej przeczytania, bo książka do świetnych nie należy, a gdybym miała określić ją jednym słowem, powiedziałabym: średnia. Czyta się łatwo, ale nie wnosi ona niczego nowego, odkrywczego.

Ogólnie na podstawie opisu na okładce książki można uważać, że zapowiada się ciekawie- mroczny kryminał opowiadający o pisarzu ambitnych powieści psychologicznych - Thadzie Beaumoncie, który pisze także pod pseudonimem George Stark. Książki Starka są jednak o wiele bardziej krwawe, a przy okazji trafiają na listy bestsellerów. Nikt, kto przeczytał jakiekolwiek dzieło Starka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wystarczyło jedynie otworzyć książkę, by znów poczuć uwodzicielski klimat dwudziestowiecznej Barcelony z jej tajemnicami, a także dać się do reszty pochłonąć lekturze. Tym razem wydarzenia rozgrywają się nieco wcześniej niż w przypadku "Cienia Wiatru", bo jeszcze przed wojną, miasto jest jakby spokojniejsze i nikt otwarcie nie wykazuje agresji, co jednak nie przeszkadza temu, by stało się w nim wiele, czasami mrożących krew w żyłach, rzeczy.

Bohaterem, który wprowadza czytelnika w ten świat jest David Martin, człowiek biedny, jednak posiadający ogromny talent i ambicje, by zostać pisarzem. Czytałam już wiele powieści, w których motywem było ocalenie, a w niektórych przypadkach zniszczenie wyjątkowej księgi. Jednak zadanie, jakie zostało postawione przed Davidem jest całkiem odmienne: musi on ową księgę napisać. Nie byłoby w tym nic niesamowitego, bo przecież David chciał zostać pisarzem, jednak okoliczności, jak i sam temat książki były zgoła nietypowe. Mężczyzna po jakimś czasie zauważa, że niektóre sprawy związane z książką zaczynają go przerażać, jednak droga odwrotu została już dawno zamknięta.

W trakcie czytania "Gry Anioła" stwierdziłam, że Zafón jest mistrzem w graniu ludzkimi emocjami. Najpierw podsyca ciekawość czytelnika, a następnie przeraża go, jednocześnie wprawiając w niemałe zaskoczenie. Książkę czyta się szybko, ponieważ ciągły bieg wydarzeń i świetny styl autora nie pozwalają odejść od niej ani na chwilę. Także główny bohater nie pozostawia wiele do życzenia: jest tajemniczy, ale gdy trzeba potrafi wykazać się niecodziennym humorem. Muszę przyznać, że ta powieść jest chyba trochę bardziej mroczna i przybijająca od poprzedniej, może dlatego, że w "Cieniu Wiatru" całe napięcie rozładowywał Fermin - niesamowicie barwna postać. W "Grze Anioła" taką osobą miała być chyba pomocniczka Davida, Isabella, jednak nie spełniła ona w moich oczach tej roli.

Podsumowując, książkę uważam za zdecydowanie udaną. Jest to powieść, z elementami detektywistycznymi i nutką horroru. Dzięki temu nie jest ani przesadzona, ani nudna.Polecam każdemu.

Wystarczyło jedynie otworzyć książkę, by znów poczuć uwodzicielski klimat dwudziestowiecznej Barcelony z jej tajemnicami, a także dać się do reszty pochłonąć lekturze. Tym razem wydarzenia rozgrywają się nieco wcześniej niż w przypadku "Cienia Wiatru", bo jeszcze przed wojną, miasto jest jakby spokojniejsze i nikt otwarcie nie wykazuje agresji, co jednak nie przeszkadza...

więcej Pokaż mimo to