Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Książki o Stephanie Plum są śmieszne i wciągające jak kolejne odcinki serialu”.
Tak wydawnictwo reklamuje serię na okładce książki. I ja się pod tym podpisuję obiema łapkami! Rzadko się zdarza, żeby seria licząca tyle tomów utrzymywała równy poziom. Tymczasem przygody Stephanie niezmiennie bawią, a pomysłowość autorki w wymyślanie kolejnych nieprawdopodobnych historii zdaje się niej mieć końca.
Tym razem Stephanie musi ratować Vinniego, który narobił sobie dość sporych długów. Pewien gangster postanowił więzić dłużnika, aż ktoś spłaci jego zobowiązania. Z racji tego, iż mowa o sześciocyfrowej kwocie, Steph i reszta ekipy będą musieli nieźle nakombinować, żeby zebrać potrzebne pieniądze. Dalsze funkcjonowanie agencji jest zagrożone, więc dziewczyny będą stawały na głowie, żeby wyplątać Vinniego z kłopotów. Na szczęście Stephanie odziedziczyła po wujku Pipie „szczęśliwą” butelkę, która na pewno pomoże w zaistniałej sytuacji. Pod warunkiem, że komukolwiek uda się odkryć, jak działa.
Po serii książek o Stephanie Plum zawsze można się spodziewać świetnej zabawy i ataków śmiechu. Pod tym względem jak zwykle jest niezawodna. Tym razem to jednak nie Steph, a Vinnie jest głównym źródłem problemów. Co nie znaczy, że nasza bohaterka nie wpakuje się w kłopoty. Jednym z licznych sposobów na zebranie pieniędzy (poza organizacją wyprzedaży garażowej i Hobbitconu) jest oczywiście łapanie zbiegów. A to jak wszyscy wiemy, nie wychodzi jej najlepiej. Na szczęście ma do pomocy niezawodną Lulę, która bywa nieocenioną pomocą, kiedy przychodzi do zatrzymywania zbiega ;) Tym razem ruszą tropem bigamisty, złodzieja papieru toaletowego, oraz odpycha, o wiele mówiącej ksywie Obrzyn. Zgadnijcie z kim będą miały najwięcej kłopotów?
Jak przystało na Stephanie, jej pomysłowość nie zna granic, tak samo jak jej pech. Dlatego też jej działania związane z wyciągnięciem tyłka Vinniego z kłopotów są w niektórych momentach dość niestandardowe. I tak samo śmieszne. Ja odkąd wzięłam do ręki pierwszy tom jej przygód jestem zakochana w tej serii. Niewiele jest autorów, którzy bawią mnie tak samo z każdą kolejną książką. Wciąż nie mogę się nadziwić, że autorka ciągle ma świeże pomysły na to, jak uprzykrzyć życie swojej bohaterce. I robi to w taki sposób, że czytelnicy chcą więcej i więcej. I mimo tego, że w nasze ręce trafia już szesnasty tom serii, ciągle zaskakuje nas czymś nowym, bardziej pokręconym i przyprawiającym o ataki śmiechu. Wieczory spędzone z taką lekturą to niezawodny sposób na relaks i świetną zabawę.

„Książki o Stephanie Plum są śmieszne i wciągające jak kolejne odcinki serialu”.
Tak wydawnictwo reklamuje serię na okładce książki. I ja się pod tym podpisuję obiema łapkami! Rzadko się zdarza, żeby seria licząca tyle tomów utrzymywała równy poziom. Tymczasem przygody Stephanie niezmiennie bawią, a pomysłowość autorki w wymyślanie kolejnych nieprawdopodobnych historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo kazała nam na siebie czekać, ale wreszcie jest! Piętnasta część przygód Stephanie Plum już, niestety, za mną. Ale żeby nie było wątpliwości, warto było czekać!
Jeśli ktoś tęsknił za duetem Lula i Babcia Mazurowa, to będzie jeszcze bardziej usatysfakcjonowany. Tym razem będą brały udział w konkursie kulinarnym. Już samo to zwiastuje katastrofę, a tu jeszcze Lula musi zmagać się z dwoma typami, którzy chcą odciąć jej głowę. Steph za to ma na głowie Lulę, babcię i na dokładkę zlecenie od Komandosa. Nie będzie łatwo i co najmniej kilka samochodów odejdzie do lepszego świata ;)

Janet Evanovich zdążyła nas przyzwyczaić do tego, że Stephanie Plum równa się zwariowane przygody, pech na każdym kroku i wręcz zatrzęsienie dziwnych indywiduów. Głównej bohaterki po prostu nie da się nie lubić, pod tym względem niewiele się zmieniło, Steph nadal ma nieziemski talent do pakowania się w kłopoty, niewyparzony język i działa jak magnes na wszystkich świrów w okolicy, a jej broń nadal tkwi w słoju z ciasteczkami.
Niezmiennie jest to jeden z moich ulubionych i niezawodnych poprawiaczy humoru, szkoda tylko, że na kolejne części musimy tyle czekać. Po tylu tomach nadal nie mogę się nachwalić tej serii. I nadal będę zachęcać wszystkich lubujących się w komediach sensacyjnych, aby sięgnęli po serię o Stephanie Plum. Świetna zabawa gwarantowana! Niezależnie od tego czy zaczniecie od pierwszego tomu, czy któregoś z kolejnych. Stephanie uzależnia, więc prędzej czy później i tak przeczytacie wszystkie ;) I pomyśleć, że zanim sięgnęłam po pierwszy tom miałam wątpliwości, czy warto.
Autorka ma też niebywały talent do wymyślania zwariowanych przygód i po piętnastu tomach mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ani przez chwilę nie mam wrażenia wtórności. No może poza samochodami wylatującymi w powietrze, czy też kończącymi swój żywot w inny sposób. Ale to akurat jest zabawne ;) Nie należy się też spodziewać wielce skomplikowanych zagadek kryminalnych, bo to nie o to tu chodzi. Te powieści mają służyć rozrywce, poprawie nastroju, mają bawić do łez i sprawiać, że odrywamy się na kilka godzin od szarej rzeczywistości. I pod tym względem są genialne w swojej prostocie. Dlatego będę bez wahania polecać przygody Steph każdemu, kto chce świetnie bawić się podczas lektury, momentami zaśmiewając się do łez. Moja mama i dwie przyjaciółki potwierdzą, że ta seria jest zaraźliwa!! :)

Długo kazała nam na siebie czekać, ale wreszcie jest! Piętnasta część przygód Stephanie Plum już, niestety, za mną. Ale żeby nie było wątpliwości, warto było czekać!
Jeśli ktoś tęsknił za duetem Lula i Babcia Mazurowa, to będzie jeszcze bardziej usatysfakcjonowany. Tym razem będą brały udział w konkursie kulinarnym. Już samo to zwiastuje katastrofę, a tu jeszcze Lula musi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historie o życiu po życiu stały się ostatnio bardzo popularne. Ludzka ciekawość tego, co jest po drugiej stronie pobudza wyobraźnię, więc życie duchów w literaturze wygląda różnie. Jeśli zaś chodzi o „Uwierz Lucy” to duchy zdecydowanie poszły z duchem czasu!

Kiedy poznajemy Lucy, od jej śmierci minęło pół roku. Dowiadujemy się, że duch jest przywiązany do miejsca swojej śmierci, więc dziewczyna w perspektywie ma spędzenie wieczności w miejskiej toalecie. Niezbyt przyjemna wizja, trzeba przyznać. Lucy żyje tak do momentu, w którym w toalecie pojawia się Jeremy. Okazuje się, że chłopak ją widzi, co jest wielkim zaskoczeniem dla nich obojga. Kiedy mija pierwszy szok, Jeremy zaczyna odwiedzać naszego ducha coraz częściej. Streszcza jej ulubione seriale, przynosi czasopisma i próbuje się dowiedzieć jak może jej pomóc. Dzięki Jeremy’emu Lucy dowiaduje się, że nie tylko może opuścić miejsce swojej śmierci, ale też spotykać się z innymi duchami. W tym z absolutnie cudownym Ryanem. I kiedy już by się mogło wydawać, że Lucy osiągnęła pełnię pozażyciowego szczęścia, Jeremy zaczyna nalegać na odnalezienie mordercy Lucy. A ona wcale nie jest pewna czy chce wracać do tych wydarzeń.

To, co najbardziej wyróżnia tę powieść, to niewątpliwie sposób funkcjonowanie duchów. Mogą robić praktycznie wszystko to, co mogli robić za życia. Nawet urządzać imprezy i korzystać z telefonu komórkowego. Co prawda muszę przyznać, że jak na świat duchów, to zdecydowanie coś nowego, ale jednak trochę mi to nie pasowało. Wychodzi na to, że duchy wysyłające smsy, to jednak nie mój klimat.
Na początku trochę mnie to drażniło, potem przywykłam. Tak samo jak przywykłam do głównej bohaterki, która na początku też była bardzo irytująca. Bo mogłoby się wydawać, że po śmierci człowiek przestaje martwić się o wygląd, a tu niespodzianka. Lucy martwi się nie tylko o to, czy jej kozaczki dobrze się prezentują. Do listy zmartwień dodaje też fakt, że nie jest na bieżąco z serialami, oraz z najświeższymi plotkami. Z czasem jednak pokazuje bardziej ludzkie oblicze, przypuszczam, że pod wpływem innych duchów, z którymi się zaprzyjaźniła. Próbuje im nawet pomóc, zwłaszcza swojej nowej przyjaciółce Hep, która nie potrafi pogodzić się z tym, co spotkało ją za życia. W tym świecie duchy to naprawdę ciekawe osobowości, każdy z nich stara się „żyć” normalnie, czyli w miarę możliwości tak, jak przed śmiercią. Jednak nie jest to łatwe, bo każdy zmaga się z pytaniem, jakie niedokończone sprawy zatrzymują ich na tym świecie.
Jedyne co kuleje, jeśli chodzi o bohaterów, to sposób, w jaki nakreślony został Jeremy. A raczej jego brak. Bo o Jeremym nie wiemy praktycznie nic, jedyne chwile, kiedy mamy z nim do czynienia to te, w których przychodzi do Lucy, albo próbuje rozwiązać zagadkę związaną z jej morderstwem. A szkoda, bo zaważywszy na to, jak dużą rolę odegrał w tej historii, miło byłoby dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

Jeśli chodzi o fabułę, to jest to typowa powieść o duchach dla nastolatek. Nie mogę powiedzieć, że jest zła, bo czyta się naprawdę dobrze. Ale nie jest też niczym odkrywczym. Ot, takie młodzieżowe czytadełko, świetne dla zabicia czasu. Lekka, napisana prostym językiem, z humorem i paroma głębszymi refleksjami. Myślę, że przypadnie do gustu młodym czytelniczkom, które gustują w tego typu powieściach. Czyta się bardzo szybko, a ze względu na niewielką objętość, jest to lektura na jedno popołudnie. Niewielka objętość co prawda nie daje nam za dużo czasu na wczucie się w klimat powieści, ale i tak można miło spędzić czas, śledząc losy nastoletnich duchów. Zdecydowanie polecam, jeśli ktoś szuka lekkiej lektury.

Historie o życiu po życiu stały się ostatnio bardzo popularne. Ludzka ciekawość tego, co jest po drugiej stronie pobudza wyobraźnię, więc życie duchów w literaturze wygląda różnie. Jeśli zaś chodzi o „Uwierz Lucy” to duchy zdecydowanie poszły z duchem czasu!

Kiedy poznajemy Lucy, od jej śmierci minęło pół roku. Dowiadujemy się, że duch jest przywiązany do miejsca swojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bex zawsze marzyła o karierze piosenkarki. Wygląda na to, że marzenie może się spełnić, ponieważ udało jej się dostać na casting do popularnego talent show. Do ideału brakuje jej jeszcze tylko kogoś, kto będzie jej akompaniował na gitarze. I tu znowu sprzyja jej szczęście, w szkole jest chłopak o imieniu Matthew, który gra wyśmienicie. Pozostaje jedynie zebrać się na odwagę i poprosić go o pomoc. Jednak los bywa przewrotny i jurorzy zamiast Bex, proponują udział w programie Matthew. Czy będzie miała w sobie tyle odwagi, żeby wspierać kolegę, w momencie, kiedy on spełnia jej marzenie? I czy jest na tyle silna, żeby w czasie nieobecności chłopaka zająć się jego rodzinnymi problemami?

„Bex Factor” to naprawdę ciekawa pozycja dla młodego czytelnika. Nie powiem, że jest to zupełny powiew świeżości w literaturze młodzieżowej, ale jednak czymś się wyróżnia i jest godna polecenia.
Opisane wydarzenia obserwujemy z perspektywy dwóch narratorów. Bex, dziewczyna z pasją, która mimo, że mieszka w najgorszej dzielnicy miasta ma odwagę walczyć o swoje marzenia. Wspiera ją w tym kochająca rodzina, na którą zawsze może liczyć
Z drugiej strony jest Matthew. Chłopak z bogatego domu, który z pozoru nie ma żadnych problemów. Ale pozory mylą. Bo w domu Matthew musi opiekować się ciężko chorą matką oraz młodszą siostrą.
Co się stanie, kiedy życie tej dwójki zostanie wywrócone do góry nogami? Matthew trafi do jakże sztucznego i zakłamanego showbiznesu, a Bex zobowiąże się do opieki nad jego rodziną. Czeka ich naprawdę sporo wyzwań, nim konkurs dobiegnie końca.

Bardzo mądra książka, muszę przyznać. Mam wrażenie, że wielu młodych czytelników, zapatrzonych w idoli z telewizji i marzących o sławie, potrafiłaby skłonić do refleksji i sprowadzić na ziemię. Bo mimo, że utrzymana w młodzieżowej stylistyce, bez żadnego upiększania pokazuje, jak wygląda telewizyjne show od drugiej strony, tej, gdzie nawet spontaniczność jest reżyserowana. Co prawda nie można założyć, że produkcja programów telewizyjnych wygląda dokładnie tak jak zostało to opisane w tej powieści, ale uświadamia najważniejszą rzecz – w telewizji nie zawsze chodzi o spełnianie marzeń i sprawianie, że czyjeś życie zmienia się na lepsze. Przeważnie chodzi tylko o pieniądze i słupki oglądalności.
Wiele ważnych i trudnych tematów zostało tu poruszonych, począwszy od tego głównego, poprzez różnice klasowe, przyjaźń, ciężką chorobę, wspomniana jest nawet eutanazja.
Dużą zaletą są tutaj bohaterowie, którzy są bardzo dobrze nakreśleni, a zmiany, jakie w nich zachodzą w miarę rozwoju akcji są bardzo realistycznie przedstawione. Dzięki temu czytelnikowi łatwiej będzie się z nimi identyfikować.
I tak możemy obserwować, jak Bex najpierw próbuje spełnić swoje marzenie, ale szybko zostaje sprowadzona na ziemię przez jurorów, którzy w dość niemiły sposób uświadamiają jej, że niewiele w tym biznesie osiągnie. Potem przyjdzie jej się zmierzyć z opieką nad matką Matthew, która ze swoją huśtawką nastrojów wcale jej tego nie ułatwia. No i powrót do szkoły, gdzie wszyscy wytykają ją palcami i naśmiewają się z jej występu. Jednak mimo wszystkich trudności, dziewczyna znajduje w sobie siłę i nie ma zamiaru się poddać.
Z drugiej strony mamy Matthew, który wcale o to nie prosił, a dostał tak wielką szansę. Wyjeżdża do Szkoły Gwiazd i po raz pierwszy od długiego czasu musi martwić się tylko o siebie. Nie ma mamy, której trzeba pilnować, nie ma młodszej siostry, którą trzeba się zająć, nie ma gotowania, zajmowania się domem i całej reszty problemów. Jest tylko on i jego wielka szansa na karierę. Łatwo można w takiej sytuacji zapomnieć o swoim systemie wartości i o tym, co w życiu ważne. Matthew coraz bardziej odcina się od swojego życia, rodziny oraz nowej przyjaciółki. Zaczyna natomiast interesować się Czarną, dziewczyną poznaną w Szkole i cały wysiłek wkłada w to, żeby zwróciła na niego uwagę. Jak długo będzie postępował wbrew sobie, zanim zauważy, co się z nim stało?

Szkoda tylko, że książka nie jest obszerniejsza. Bo na dwustu stronach został przedstawiony ponad miesiąc z życia bohaterów, przez co niektóre wątki nie są wystarczająco rozbudowane. I zakończenie mnie trochę rozczarowało, bo już, już naprawdę myślałam, że autor będzie konsekwentny do końca i wymyśli coś lepszego, niż standardowy słodki finał. A tu dwie ostatnie strony i klops. Zakończenie, jak milion innych wcześniej. Ale mogę to wybaczyć, w końcu to powieść dla nastolatek i na to też trzeba się nastawiać sięgając po tę książkę.
Podsumowując. Bardzo dobra książka dla młodzieży, mądra i z przesłaniem, która bez wątpienia skłoni młode umysły do refleksji. Warto sięgnąć.

Bex zawsze marzyła o karierze piosenkarki. Wygląda na to, że marzenie może się spełnić, ponieważ udało jej się dostać na casting do popularnego talent show. Do ideału brakuje jej jeszcze tylko kogoś, kto będzie jej akompaniował na gitarze. I tu znowu sprzyja jej szczęście, w szkole jest chłopak o imieniu Matthew, który gra wyśmienicie. Pozostaje jedynie zebrać się na odwagę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od tego, iż to skandal, że na czternastą część musieliśmy czekać prawie rok! ;) Tak się nie robi wiernym fankom, które z utęsknieniem czekają na kolejne części! Na szczęście w serię wkręciłam kilka osób i nie musiałam się bulwersować w samotności. Doczekałam się, wreszcie nadszedł ten dzień i w moje łapki trafiła czternasta część przygód Stephanie Plum. Tradycyjnie wszystkie inne książki poszły w kąt, bo fizycznie nie potrafiłabym się powstrzymać od czytania.

Tym razem Stephanie ma naprawdę prostą sprawę, trafia do Loretty Rizzi bez problemu. Loretta zgadza się jechać na posterunek. Czy to nie jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe? Czy w życiu Steph, cokolwiek, kiedykolwiek mogłoby być tak proste? Oczywiście, że nie. Loretta, która okazuje się być daleką kuzynką Morellego wymusza obietnicę, że Stephanie zaopiekuje się jej synem i niedługo potem zapada się pod ziemię. Brat Loretty, ziejący nienawiścią do Morellego jest bardzo niezadowolony z tego faktu, a słynie z dość porywczego charakteru. Stephanie trafia w domu Morellego najpierw na włamywacza, a później na zwłoki. Na domiar złego, połowa okolicy, z babcią Mazurowa na czele zaczyna przekopywać podwórko Morellego w poszukiwaniu skarbu. A, i jeszcze Brenda, spadająca gwiazdka muzyki country, która lata świetności ma już dawno za sobą. Steph ma ją ochraniać razem z Komandosem, ale jest to trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Bo w końcu co w życiu Stephanie jest łatwe?

Książki o Stephanie mają w sobie coś takiego, że zaczynam się uśmiechać już po przeczytaniu pierwszego zdania. A dalej jest już tylko lepiej. Nieustająca komedia omyłek, pakowanie się w kłopoty, wybuchy, zbiry czyhające na jej życie i babcia Mazurowa. To jedna z najmocniejszych stron tej serii, bohaterowie drugoplanowi. Stephanie sama w sobie jest genialna w swojej ciamajdowatości, ale Evanovich dba też o to, żeby jej otoczenie było równie pokręcone. Ma ona talent do tworzenia takiej parady świrów, że nie sposób o nich zapomnieć. Nawet kiedy jesteśmy już kilka części dalej, ci nadal żyją w naszej pamięci i niektórzy czasem wracają na kartach powieści. Witamy ich wtedy jak starych dobrych przyjaciół, z uśmiechem na twarzy. Tym samym autorka udowadnia, że jej wyobraźnia jest naprawdę nieograniczona. To już czternasta część, jeszcze wiele przed nami, a ona stale potrafi nas zaskoczyć. Jedyny minus tych książek jest taki, że pochłania się je w jeden dzień, a potem pozostaje tylko tęsknota i oczekiwanie na kolejny tom, co niniejszym czynię. Mam tylko nadzieję, że tym razem przyjdzie nam czekać zdecydowanie krócej!

Zacznę od tego, iż to skandal, że na czternastą część musieliśmy czekać prawie rok! ;) Tak się nie robi wiernym fankom, które z utęsknieniem czekają na kolejne części! Na szczęście w serię wkręciłam kilka osób i nie musiałam się bulwersować w samotności. Doczekałam się, wreszcie nadszedł ten dzień i w moje łapki trafiła czternasta część przygód Stephanie Plum. Tradycyjnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z racji przebywania na urlopie postanowiłam poszerzyć horyzonty, jeśli chodzi o mój ulubiony gatunek, po który sięgam zazwyczaj w czasie relaksowania się i błogiego nic nierobienia. Takim sposobem na moją listę lektur urlopowych trafiło „Pudło i inne nieszczęścia” i muszę przyznać, że był to dobry wybór.

Karolina Kwiecień traci pracę. Zmusza ją to do zaprowadzenia znacznych zmian w życiu, pełna chwilowego optymizmu postanawia wynająć swoje mieszkanie, a sama przenieść się do ciotki. To pomoże na gorąco opanować ewentualne problemy finansowe. Potem tylko znaleźć pracę i będzie już z górki. Niestety zamiast pracy Karolina znajduje zwłoki w pudle, obitego psa i zabiedzone dziecko, co jak się łatwo domyślić, wprowadza w jej życie niemałe zawirowania. Szczególnie, że tak jakby zapomniała wspomnieć o tych zwłokach policji. I biedna nawet nie zdaje sobie sprawy w jak wielkie kłopoty się niechcący wpakowała.

Ta historia to istne pomieszanie z poplątaniem, ale to taki miły dla oka czytelnika zamęt, bo nie dość, że zmusza szare komórki do pracy na najwyższych obrotach, żeby jakoś ogarnąć wszystkie związki przyczynowo-skutkowe, to jeszcze powoduje przy tym szczere napady śmiechu. Zapowiadała się prosta historia kryminalna z humorem, a tu autorka zgotowała nam tak zawiłą fabułę, że naprawdę nie sposób połapać się o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiadomo kto wróg, a kto przyjaciel, wiadomo za to, że ktoś chce skrzywdzić nie tylko Karolinę, ale i osoby z jej otoczenia. I tak w pewnym momencie robi się już mniej zabawnie, a na pierwszy plan wychodzi groza sytuacji. Przy tym powieść ma w sobie to coś, co sprawia, że ciężko się od niej oderwać, bo ciekawość, co dalej pożera nas od środka ;)

A żeby nie było tak kolorowo, to była jedna rzecz, która drażniła mnie bardzo. Zdrobnienia. Nienawidzę zdrobnień, ale w małej, standardowej ilości jestem w stanie je znieść zarówno w życiu codziennym, jak i na kartach powieści. A tutaj odniosłam wrażenie, że autorka miała takie fazy, przez jakiś czas wszystko było w porządku, i nagle przez kilka rozdziałów takie nagromadzenie zdrobnień na stronę, że mimowolnie zaczynałam zgrzytać zębami. Potem znowu przez jakiś czas spokój i znowu to samo. Nie wiem czego to wynikało, ale były takie momenty, że naprawdę nie mogłam zdzierżyć.

Pomijając powyższe, to powieść naprawdę godna polecenia. Świetnie poprowadzona akcja, przemyślana i zawiła fabuła, bardzo ciekawi bohaterowie i poczucie humoru. Czego chcieć więcej. Bardzo polecam, świetnie spędziłam czas przy tej książce.

Z racji przebywania na urlopie postanowiłam poszerzyć horyzonty, jeśli chodzi o mój ulubiony gatunek, po który sięgam zazwyczaj w czasie relaksowania się i błogiego nic nierobienia. Takim sposobem na moją listę lektur urlopowych trafiło „Pudło i inne nieszczęścia” i muszę przyznać, że był to dobry wybór.

Karolina Kwiecień traci pracę. Zmusza ją to do zaprowadzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje drugie spotkanie z Aurorą Teagarden uważam za bardzo udane, chyba nawet bardziej niż poprzednie. Nawet jakoś nieszczególnie mi przeszkadza, że zaczęłam czytać od piątego tomu i nie miałam okazji nadrobić poprzednich.

Tym razem kłopoty przybywają pod dach Aurory razem z siostrzenicą jej męża, Reginą oraz jej dzieckiem, o istnieniu którego nikt w rodzinie nie miał pojęcia. Dalej wszystko toczy się już dosyć szybko, Aurora znajduje zwłoki męża Reginy na schodach, a w swoim domu obcego faceta. Regina za to znika, zostawiając dziecko. Roe i Martin wyruszają do Ohio, w rodzinne strony Martina, mając nadzieję, że uda im się jakoś rozwikłać tę niecodzienną sytuację. Roe ma pełne ręce roboty, w końcu rozwiązywanie zagadek kryminalnych na przemian z karmieniem i przewijaniem niemowlęcia to nie jest prosta sprawa.

Co tu dużo mówić, wciągnęła mnie ta historia i nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do końca książki. Aurora zaskarbiła sobie moją sympatię, zresztą, jak można nie polubić charakternej bibliotekarki, która w wolnych chwilach znajduje zwłoki, a jej życie bywa przez to niezwykle skomplikowane. Tego typu książki są moją ulubioną metodą relaksu. Z racji tego, że nie cierpię romansów oraz lekkich, łatwych i przyjemnych historyjek, zawsze, kiedy potrzebuję odetchnąć sięgam po komedie kryminalne. Seria o Roe zdecydowanie zasługuje, żeby dopisać ją do grona moich ulubionych w tym klimacie. Wartka akcja nie pozwala nam się nudzić, a pomysłowość autorki w wymyślaniu kolejnych kłopotów, w które pakuje się Roe, nie ma granic. Jest poczucie humoru, jest wyrazista bohaterka, między wierszami przewijają się problemy miłosne, i co najważniejsze, jak na kryminał przystało, nie brakuje też momentów grozy. Muszę przyznać, że przy zakończeniu zrobiło mi się smutno, a to najlepsza oznaka tego, że zdążyłam się z bohaterami zaprzyjaźnić. Tym samym moje postanowienie, aby sięgnąć po pierwsze części serii jest coraz silniejsze. Polecam, jeśli macie ochotę sięgnąć po coś lekkiego, co umili wieczór i wprawi w dobry nastrój.

Moje drugie spotkanie z Aurorą Teagarden uważam za bardzo udane, chyba nawet bardziej niż poprzednie. Nawet jakoś nieszczególnie mi przeszkadza, że zaczęłam czytać od piątego tomu i nie miałam okazji nadrobić poprzednich.

Tym razem kłopoty przybywają pod dach Aurory razem z siostrzenicą jej męża, Reginą oraz jej dzieckiem, o istnieniu którego nikt w rodzinie nie miał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka to było objawienie. Ostatnio dopadł mnie dość poważny kryzys czytelniczy i naprawdę śmiało mogę powiedzieć, że ta powieść było na niego lekarstwem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książka wciągnęła mnie dosłownie od pierwszej strony, i to do tego stopnia, że nie potrafiłam się oderwać do późnych godzin nocnych. I nie jest to tylko moja opinia, bo po przeczytaniu pożyczyłam ją koleżance i ma takie same odczucia.

Jest to historia Sary Keller, która żyje sobie spokojnie wychowując pięcioletnią córeczkę Zoe. Niestety, przez jedno feralne zdarzenie, wszystko, co Sarah budowała przez kilka lat rozsypuje się jak domek z kart. Okazuje się, że nie jest ona biologiczną matką Zoe i kobieta zostaje oskarżona o porwanie dziecka. Jednak FBI jest w tym monecie jej najmniejszym problemem, więc nie pozostaje nic, poza ucieczką. Sarah, pracując jako skiptracerka dużo nauczyła się o zapadaniu się pod ziemię, jednak czy to wystarczy, żeby uciec przed jej największym koszmarem?

Właściwie nie wiem, co Wam mogę powiedzieć, po prostu bierzcie i czytajcie! Ta książka zawiera wszystko, co thriller zawierać powinien! Nie chcę, żeby mi tu wyszła pieśń pochwalna, ale naprawdę nie mam się do czego przyczepić. A nawet jeśli były jakieś drobne niedociągnięcia, to po prostu ich nie zauważyłam, do tego stopnia lektura mnie pochłonęła. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że lektura tej książki jest lepsza, niż niejeden film akcji. Widowiskowe pościgi, strzelaniny, brutalne morderstwa i odkrywanie krok po kroku tajemnic głównej bohaterki to istna uczta dla naszej wyobraźni. Napisane z niezwykłą lekkością i z takim realizmem, że niejednokrotnie odczujecie ciarki na plecach. Akcja pędzi na łeb na szyję i nie pozwala nawet na odrobinę nudy, trzyma w napięciu do ostatniej strony. Gra w chowanego w makabrycznym wydaniu, gdzie nikomu nie można ufać, a granica między dobrem a złem jest naprawdę cienka. Autorka w brawurowy sposób niezbyt odkrywczej historii, które czytaliśmy już wiele razy, stworzyła coś, co zdecydowanie wyróżnia ja na tle innych powieści. Zdecydowanie polecam, pozycja obowiązkowa dla miłośników gatunku.

Ta książka to było objawienie. Ostatnio dopadł mnie dość poważny kryzys czytelniczy i naprawdę śmiało mogę powiedzieć, że ta powieść było na niego lekarstwem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio książka wciągnęła mnie dosłownie od pierwszej strony, i to do tego stopnia, że nie potrafiłam się oderwać do późnych godzin nocnych. I nie jest to tylko moja opinia, bo po przeczytaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tince Hansson przytrafia się jedna z najstraszniejszych rzeczy, jakie mogą przydarzyć się matce – jej dziecko zostaje porwane. Spuszcza Lucie z oka tylko na chwilę, chcąc zapłacić za zakupy, ale ta chwila wystarcza, żeby dziewczynka zapadła się pod ziemię. Lata poszukiwań nie przyniosły żadnych efektów, mimo iż komisarz Greger Forsberg nigdy nie przestał myśleć o tej sprawie. Wyglądało na to, że rodzice nigdy nie dowiedzą się, co stało się z ich ukochaną córeczką. Aż pewnego dnia ojciec Lucie otrzymuje wiadomość: musi kogoś zabić, żeby dowiedzieć się, gdzie znajduje się jego córka. I nie może pisnąć ani słowa policji.
W tym samym czasie seria zdarzeń w okolicy naprowadza nową policjantkę z biura Forsberga, Selmę na pewien trop. Podążanie nim odkryje wiele nieprzyjemnych tajemnic, ale może też jest cień nadziei, że pomoże znaleźć porywacza Lucie.

Susanne Michschke jest podobno królową niemieckiego kryminału, która tworzy od dwudziestu lat, więc aż dziwne, że jest to dopiero pierwsza powieść wydana w naszym kraju. I jakaż to szkoda, bo jeśli wszystkie jej książki są tak dobre, to naprawdę wiele tracimy!
„Zabij, jeśli potrafisz!” to jedna z tych książek, przy których przepadamy kompletnie po przeczytaniu kilku pierwszych stron. Autorka po mistrzowsku buduje napięcie i plecie sieć intryg tak, żebyśmy nie mogli za szybko rozgryźć zagadki. Powiedziałabym nawet, że z każdym rozdziałem znaków zapytania przybywa, wychodzą na jaw kolejne fakty, które ani czytelnika, ani policji nie przybliżają do rozwiązania. A to tylko wzmaga ciekawość i sprawia, że z chciwością przewracamy kolejne strony z nadzieją, że już za chwilę Michke rzuci choćby odrobinę światła na wydarzenia.

Wielki plus należy się też za kreację bohaterów. Zazwyczaj w kryminałach nie lubię, kiedy wywlekane są wątki obyczajowe i robią, za długą moim zdaniem, przerwę w głównym wątku. Wolę kiedy koncentrujemy się na śledztwie i bez przeszkód podążamy kolejnymi tropami. A tutaj niespodzianka. Życie bohaterów jest opisane dosyć dokładnie, i to nie tylko postaci pierwszoplanowych. Bardzo dużo dowiadujemy się o rodzicach Lucie, o Forsbergu i Selmie, ale też o innych postaciach, które mają mniejsze znaczenie. Generalnie każdy bohater, który pojawia się w książce niesie za sobą jakąś historię, zazwyczaj pozornie niezwiązaną w żaden sposób z głównym wątkiem, jednak i w tej materii autorka niejednokrotnie nas zaskoczy. I co najważniejsze, bardzo mi to odpowiadało, przy całej mojej niechęci do rozwlekania wątków pobocznych. Z tym, że Mischke zrobiła to tak umiejętnie, że każdy z nich jest istotny, nie ma tu zbędnego pisania, żeby tylko wypełnić czymś strony.

Fabuła książki jest bardzo złożona, śledzimy jednocześnie kilka z pozoru nie powiązanych ze sobą wątków, ale wszystko jest tak dobrze skonstruowane, że nie ma jak się pogubić. Zaskakująco dobry kryminał, naprawdę nie spodziewałam się. Że w moje ręce trafiła aż taka perełka! I jeśli inne książki autorki są tak samo dobre, to mam nadzieję, że już niedługo będziemy mieli okazje znaleźć je w księgarniach ;)

Tince Hansson przytrafia się jedna z najstraszniejszych rzeczy, jakie mogą przydarzyć się matce – jej dziecko zostaje porwane. Spuszcza Lucie z oka tylko na chwilę, chcąc zapłacić za zakupy, ale ta chwila wystarcza, żeby dziewczynka zapadła się pod ziemię. Lata poszukiwań nie przyniosły żadnych efektów, mimo iż komisarz Greger Forsberg nigdy nie przestał myśleć o tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Szajba na peronie 5.” to moje pierwsze spotkanie z Martą Obuch, ale jestem pewna, że nie ostatnie. Od dawna komedie kryminalne są moim niezawodnym sposobem na relaks i poprawę humoru, póki co ratowałam się zawsze Olgą Rudnicką i Janet Evanovich. Teraz do tego grona ma szansę dołączyć i Marta obuch, bo już ostrzę sobie ząbki na jej pozostałe powieści.

„Szajba…” opowiada o Zosi, pani doktor literatury, która prywtnie nie lubi ani siebie, ani swojego życia i zrobiłaby wszystko, żeby znowu mieć dwadzieścia lat, szczupłą sylwetkę i radość życia. Jak to mówią, uważaj czego sobie życzysz, bo możesz to dostać. I tak za sprawą butelki wina oraz peronu 5, Zosia, wraz ze swoją siostrą i asystentem przenosi się do Katowic roku 1929. Nie jest już panią doktor, lecz Czarną Zośką, złodziejką, która okrada majętnych Niemców. Do pomocy ma swoją siostrę Dankę, a w roli rywala wystąpi asystent Mirek Mędrzycki. A że dziewczyny są zaradne, to spróbują upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, i skoro już cofnęły się w czasie, to może przy okazji rozwikłają rodzinną tajemnicę.

Zaprawdę powiadam Wam, bawiłam się świetnie! Główni bohaterowie dają się lubić już od pierwszych stron, chociaż muszę przyznać, że niektóre zachowania Zosi względem Mirka lekko mnie irytowały ;) Humor też niczego sobie, uśmiech co chwilę wypływa na twarz, a i niekontrolowane rechoty zdarzyły mi się kilka razy. Wątek kryminalny jest, i to naprawdę sprawnie poprowadzony. Tajemnice rodzinne też są, a ich odkrywanie godne pozazdroszczenia, bo kto nie chciałby łatać luk w historii rodziny obserwując ją na własne oczy.
Na brak akcji też nie możemy narzekać, bo od momentu przeniesienia się w czasie, rzeczona akcja pędzi niczym błyskawica. Czyta się świetnie i bardzo szybko, ciekawość tego, jak to się wszystko skończy rośnie ze strony na stronę i… nagle koniec. Jak to często bywa, smutek ogarnia czytelnika, bo nie był jeszcze gotowy na rozstanie się z bohaterami. Jednak muszę przyznać, że lepiej te rozstania znoszę, kiedy zakończenie mnie satysfakcjonuje. Czegoś mi tu zabrakło, czytam sobie zastanawiając się co to będzie, a tu się akcja urywa i koniec. Może to daje nadzieję na kolejne części, i jeśli tak będzie, to jeszcze nie ma traumy, ale jeśli kontynuacji nie będzie, to jestem lekko rozczarowana.

Mimo wszystko książkę oceniam bardzo pozytywnie, idealny sposób na błogie lenistwo wieczorową porą po ciężkim dniu!

„Szajba na peronie 5.” to moje pierwsze spotkanie z Martą Obuch, ale jestem pewna, że nie ostatnie. Od dawna komedie kryminalne są moim niezawodnym sposobem na relaks i poprawę humoru, póki co ratowałam się zawsze Olgą Rudnicką i Janet Evanovich. Teraz do tego grona ma szansę dołączyć i Marta obuch, bo już ostrzę sobie ząbki na jej pozostałe powieści.

„Szajba…” opowiada o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to historia, którą przeżył i spisał Will Starling, młody asystent jednego z najlepszych chirurgów ówczesnego Londynu, Aleca Comriego. Rok 1816, Will właśnie wrócił z wojny i próbuje odnaleźć się w normalnym życiu. Nie jest to jednak łatwe, gdyż zbyt wiele demonów przeszłości krąży nad jego głową. Próby odnalezienia matki oraz tragiczne wydarzenia z frontu ciągle go prześladują. A i teraźniejszość nie jest dla niego łaskawa, bo po okolicy krążą dziwne plotki, jakoby gwiazda miejscowej chirurgii, Dionysus Atherton, dokonywał dziwnych eksperymentów na trupach, które okazują się być nie do końca martwe. Will, młody, zarozumiały i uparty, do tego mający prywatne zatargi z Athertonem postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, co dzieje się nocami w prywatnej posiadłości chirurga. Bez względu na to. Ile będzie go to kosztowało.

Ian Weir zabiera nas do Londynu XIX wieku, brudnego, śmierdzącego, gdzie trup w rynsztoku nie wywołuje aż tak wielkiej sensacji. To świat, w którym rządzą wyższe sfery, bawiąc się i nie martwiąc o jutro. Ale autor pokazuje nam też zupełnie inny świat, mroczny i tajemnicy, świat trupiarzy, którzy nocami zakradają się na cmentarze i wykopują zwłoki, aby potem odsprzedać je chirurgom. Jak łatwo się domyślić, nie cieszą się oni powszechnym szacunkiem, a jednak mimo wszystko biznes ma się wręcz kwitnąco.

Sięgając po tę książkę miałam nadzieję na mroczną i niepokojącą powieść, i to właśnie dostałam. Mrok jest tutaj wręcz namacalny, szemrane interesy, ciemne zaułki i niska wartość ludzkiego życia tylko potęgują to wrażenie. Na blisko czterystu stronach poznajemy to miasto dość dogłębnie, wcale nie od najlepszej strony. Aż odnosi się wrażenie, że samo miasto jest bohaterem równie ważnym, co Will. Autor spisał się tutaj na medal, jego opowieść wciąga, intryguje i niejednokrotnie wywołuje na twarzy grymas obrzydzenia. Nie zabrakło też czarnego humoru i wyrazistych postaci. I mimo, iż akcja nie pędzi na łeb na szyję, to czyta się bardzo dobrze. Jeśli lubicie taki klimat, to bez wątpienia będziecie usatysfakcjonowani.

Jest to historia, którą przeżył i spisał Will Starling, młody asystent jednego z najlepszych chirurgów ówczesnego Londynu, Aleca Comriego. Rok 1816, Will właśnie wrócił z wojny i próbuje odnaleźć się w normalnym życiu. Nie jest to jednak łatwe, gdyż zbyt wiele demonów przeszłości krąży nad jego głową. Próby odnalezienia matki oraz tragiczne wydarzenia z frontu ciągle go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dahlia Barr, jako jedna z nielicznych izraelskich prawników, zajmuje się obroną Palestyńczyków oskarżonych o terroryzm. Mierzi ją niesprawiedliwość w tej kwestii, więc robi co może, żeby coś zmienić. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, izraelskie służby wychodzą jej naprzeciw, proponując jej stanowisko osoby decyzyjnej przy najbardziej brutalnych metodach przesłuchań. Dahlia ma nadzieję, że uda jej się działać od wewnątrz i poprawić funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości.
W tym samym czasie jej syn Ari, porucznik Sił Zbrojnych zostaje porwany przez Hezbollah i wywieziony do Libanu. Terroryści chcą wymienić go na człowieka przetrzymywanego przez izraelską policję. Dahlia znajduje się między młotem a kowadłem a zegar tyka.

Od początku wiedziałam, że nie będę potrafiła tej książki traktować jako zwykłej powieści. Owszem, jest to fikcja literacka, ale rzeczy opisane tutaj dzieją się w Palestynie każdego dnia. Odwieczne spory o to kto tak naprawdę jest tym złym, ataki terrorystyczne, mordowani Palestyńczycy. Hesh Kestin przez wiele lat był korespondentem wojennym, należał też do Izraelskich Sił Zbrojnych, więc zapewne czerpie w swej twórczości ze swoich własnych doświadczeń. A robi to z taką lekkością pióra, że od powieści nie sposób się oderwać. To jedna z tych książek, którą ciężko odłożyć na półkę, dopóki nie dobrnie się do ostatniej strony.
Autor pozwala nam wczuć się w sytuację Dahlii i pokazuje, jak cały nasz system wartości się zmienia, kiedy chodzi o życie naszych bliskich. Zastanawialiście się do czego bylibyście zdolni się posunąć, żeby ochronić tych, których kochacie najbardziej na świecie? Jak szybko znikną wszelkie skrupuły, z obrońcy zmienicie się w kata? Przykład Dahlii pokazuje, że ta wewnętrzna zmiana zachodzi dość szybko.

Ta książka na długo zapada w pamięć, nie tyko dlatego, że pokazuje ogrom tragedii, która dzieje się wcale nie tak daleko od nas, ale też dzięki wielkiemu talentowi autora, który tworzy bohaterów z krwi i kości, z którymi możemy zżyć się od pierwszych stron, a do tego przeżycia autora nadają zdarzeniom autentyczności. Dzięki dwutorowej akcji obserwujemy zarówno co się dzieje z rodziną, której członka uprowadzili terroryści, jak i śledzimy los więzionych żołnierzy. I tylko co jakiś czas w głowie kołacze się pytanie: w imię czego to wszystko? Tutaj już nie ma dobrych i złych, są tylko dwa narody, które nienawidzą się do głębi od tak dawna, że chyba same już do końca nie pamiętają dlaczego.
„Kłamstwo” to godny polecenia thriller polityczny, który pokazuje jak działa ta wielka machina, i co najważniejsze, jak ona wpływa na zwykłych, szarych ludzi.

Dahlia Barr, jako jedna z nielicznych izraelskich prawników, zajmuje się obroną Palestyńczyków oskarżonych o terroryzm. Mierzi ją niesprawiedliwość w tej kwestii, więc robi co może, żeby coś zmienić. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, izraelskie służby wychodzą jej naprzeciw, proponując jej stanowisko osoby decyzyjnej przy najbardziej brutalnych metodach przesłuchań. Dahlia ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na zapoznanie się z twórczością Martyny Raduchowskiej miałam ochotę już od jakiegoś czasu, a konkretnie odkąd zobaczyłam w zapowiedziach jej poprzednią powieść „Demon luster”. Niestety jakoś się nie złożyło. Ale pojawiła się kolejna okazja, premiera „Łez Mai”. Naszły mnie pewne wątpliwości, kiedy przeczytałam opis i okazało się, że powieści bliżej do SF niż fantasy, ale stwierdziłam, że dam jej szansę. I dzisiaj cieszę się, że to zrobiłam.

Autorka funduje nam małą wycieczkę w przyszłość, mamy rok 2037. Wiele się na świecie zmieniło. Jednak dla nas najważniejsze jest, co zmieniło się w świecie porucznika Jareda Quinna. Po trzech latach od krwawej masakry, w której stracił całą swoją drużynę, Red wraca do pracy w wydziale zabójstw. Tylko, że praca w policji nie wygląda już tak jak to zapamiętał, teraz całą robotę odwalają nowoczesne technologie a policjant może tak na dobą sprawę siedzieć za biurkiem i popijać kawkę, czekając aż system wskaże mu mordercę. Dla gliny ze starej szkoły nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić. Jednak życie potrafi zaskoczyć i oto trafia im się morderstwo, gdzie na miejscu zbrodni coś usmażyło całą nowoczesną technologię. Ku wielkiej i skrywanej radości wydziału, trzeba wrócić do starych metod, a w tym Jared odnajduje się bez problemu. Mimo dziwnych snów, popadania w paranoję i problemami z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości, Red zrobi wszystko, żeby doprowadzić tę sprawę do końca.

Gdybym miała w skrócie opisać tę książkę, powiedziałabym, że to klasyczny kryminał osadzony w świecie science fiction. I okazuje się, że taka forma powieści jest naprawdę ciekawa. Mamy tu morderstwa i śledztwo, a do tego jeszcze multum nowoczesnej technologii, androidy, sztuczną inteligencję, chipy ulepszające mózg i całe ciało, latające samochody i wiele innych. Tutaj autorka poradziła sobie znakomicie, bo opisała ten świat od początku od końca, od rzeczy tak spektakularnych jak udoskonalenie mózgu, po najdrobniejsze przedmioty codziennego użytku, a dzięki temu czytelnik ma wrażenie realizmu. I za to należą się naprawdę ogromne brawa, wykreowanie całkiem nowej rzeczywistości to nie dala wyzwanie, a tutaj autorka poradziła sobie śpiewająco.
Świetnie jest też wykreowana postać głównego bohatera, twardy glina, naznaczony traumą, nie mogący pogodzić się z ulepszaczami w swoim ciele, które umieszczono tam bez jego zgody. Przepełniony żądzą zemsty na swojej byłej partnerce, androidzie, która zdradziła i doprowadziła tym do śmierci wielu ludzi.

Nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że ta wizja przyszłości, to trochę puszczenie oka w stronę naszej nieustannej pogoni za technologią. I przy okazji pokazanie do czego może nas to doprowadzić. Dzisiaj człowiek pozbawiony swojego smartfona czuje się jakby stracił rękę, a autorka pokazuje nam całkiem nowy poziom uzależnienia od technologii. I jak ludzie bez niej są jak dzieci we mgle.

Cóż mogę rzec, to po prostu dobra książka w swoim gatunku. Świetnie napisana, z bohaterami wykreowanymi na ludzi z krwi i kości, z ciekawą fabułą i zagadką, która trzyma do samego końca w niepewności. Zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, więc gorąco polecam. I na koniec muszę dodać, że ktoś bardzo tę książkę skrzywdził okładką, więc apeluję, w tym przypadku zdecydowanie nie oceniajcie książki po okładce! ;)

Na zapoznanie się z twórczością Martyny Raduchowskiej miałam ochotę już od jakiegoś czasu, a konkretnie odkąd zobaczyłam w zapowiedziach jej poprzednią powieść „Demon luster”. Niestety jakoś się nie złożyło. Ale pojawiła się kolejna okazja, premiera „Łez Mai”. Naszły mnie pewne wątpliwości, kiedy przeczytałam opis i okazało się, że powieści bliżej do SF niż fantasy, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo się zastanawiałam, czy sięgnąć po tą książkę, kusiło mnie, ale też miałam wątpliwości czy warto. Postanowiłam zasięgnąć opinii w internecie, i to mnie ostatecznie przekonało. Co prawda ktoś wspomniał, że ciężko przebrnąć przez początek, ale potem już jest tylko lepiej. Więc sięgnęłam i po raz kolejny cieszę się, że mój książkowy szósty zmysł mnie nie zawiódł. Mało tego, nie doświadczyłam żadnych nudnych początków, historia naprawdę mnie wciągnęła od pierwszych stron!

Bastard jest synem z nieprawego łoża księcia Rycerskiego. Kiedy był małym chłopcem, jego dziadek podrzucił go na dwór królewski, aby to jego ojciec zajął się chłopcem. Król Roztropny, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić, ale jednocześnie mając przeczucie, że może być w przyszłości przydatny, przekazuje go pod opiekę koniuszemu Brusowi. I tak, chłopiec wychowuje się między zwierzętami, ucząc się przy tym opieki nad nimi. Brus stara się go wychować najlepiej jak może i wyuczyć fachu, jednak król ma w związku z nim inne plany. Pewnego dnia wzywa go do siebie, każe przyrzec posłuszeństwo, oraz informuje chłopca, że zadba o jego naukę. Takim sposobem Bastard zaczyna uczyć się wszystkiego, co syn następcy tronu umieć powinien, ale to nie jedyne umiejętności, jakie przyjdzie mu posiąść. Król widzi w nim swojego skrytobójcę, więc nocami, w tajemnicy przed wszystkimi, znika w tajemniczej komnacie, gdzie nowy nauczyciel, Cierń, uczy go jak skutecznie i niezauważenie zabijać dla króla.

Opis fabuły wyszedł mi przydługi, a i tak nie zawarłam w nim wszystkiego. Jest to powieść tak złożona, że ciężko w kilku zdaniach streścić jej zawartość. Powiem Wam jedno, WARTO! Jest to fantasy z najwyższej półki, mimo, iż nie taka klasyczna, ze smokami, elfami i innymi magicznymi stworzeniami. Odrobina magii, intrygi, przygoda – to wszystko sprawia, że możemy naprawdę zapomnieć o otaczającym nas świecie i dać się porwać opowieści bez reszty. Duży wpływ na to ma wykreowanie postaci, którzy są tak żywi, jak to tylko w powieści możliwe. Dzięki narracji prowadzonej z perspektywy Bastarda, możemy naprawdę dobrze go poznać, i mimo, iż czasem się z nim nie zgadzamy, to nie sposób się do niego nie przywiązać. I ta więź, która tworzy się między czytelnikiem a głównym bohaterem sprawia, że książka wzbudza w nas większe emocje, niż można by się spodziewać. A że autorka swoich bohaterów nie oszczędza, to jest co przeżywać. Niejednokrotnie budził się we mnie wewnętrzny sprzeciw na niesprawiedliwości, jakie spotykały Bastarda. Muszę też przyznać, że jest to jeden z najbardziej złożonych i zarazem najlepiej zbudowanych portretów psychologicznych bohatera, jakie przyszło mi spotkać w literaturze fantasy. A trochę się jej w życiu naczytałam.

Po przeczytaniu książki mogłam myśleć tylko o tym, że jestem zachwycona i chcę więcej. Na całe szczęście na półce czeka już na mnie tom drugi, i nie mogę się doczekać, aż rozpocznę lekturę. Jak to dobrze, że wydawnictwo MAG nie goni tylko za nowościami, ale potrafi sięgnąć po nieco już zapomniane, ale nadal równie genialne powieści!

Długo się zastanawiałam, czy sięgnąć po tą książkę, kusiło mnie, ale też miałam wątpliwości czy warto. Postanowiłam zasięgnąć opinii w internecie, i to mnie ostatecznie przekonało. Co prawda ktoś wspomniał, że ciężko przebrnąć przez początek, ale potem już jest tylko lepiej. Więc sięgnęłam i po raz kolejny cieszę się, że mój książkowy szósty zmysł mnie nie zawiódł. Mało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Olivia lata temu uciekła z Ocean Vista do bardziej stabilnego życia. Dzisiaj wraca tam ze swoimi dziećmi, nastoletnią Carrie, oraz dziewięcioletnim Danielem, u którego zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową. Podczas wizyty Daniel gubi się w tłumie, Olivia szukając syna mierzy się jednocześnie ze swoją przeszłością, opowiadając nam o swoim dzieciństwie, zaborczej matce, nastoletnim buncie i rodzinnej tajemnicy.

Akcja książki toczy się dwutorowo, teraźniejszość i poszukiwania Daniela przeplatają się z przeszłością i wspomnieniami głównej bohaterki, w obu przypadkach to ona jest narratorem. Jestem pod wrażeniem tego, jak autorka sprawnie skonstruowała fabułę i powoli pozwala czytelnikowi łączyć kolejne kropki i w końcu poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. Dodatkowo historia opowiedziana jest w taki sposób, że nie odbieramy jej jako fikcji literackiej, sprawia wrażenie bardzo realnej i mamy wrażenie, że czytamy o prawdziwych wydarzeniach, które mogły rozegrać się tuż obok nas. Nie jest to historia łatwa, lekka i przyjemna, wymaga skupienia i analizowania faktów, a mimo to czyta się błyskawicznie, bo czytelnik nie może się doczekać zakończenia.
Wielki plus należy się też za portrety psychologiczne bohaterów, począwszy od nieodpowiedzialnej i zaborczej matki Olivii, poprzez samą główną bohaterkę, a na jej dzieciach skończywszy. Wszystko jest dopracowane z najmniejszymi szczegółami, zarówno główni bohaterowie, jak i osoby z ich otoczenia przedstawieni są bardzo realistycznie, podejście do choroby, z którą zmaga się rodzina też jest bardzo profesjonalne, ogólnie rzecz biorąc, wszystko jest na swoim miejscu.

Do sięgnięcia po tą powieść skłoniło mnie poruszenie tematyki zaburzeń dwubiegunowych, jednak nie miałam co do niej jakichś wielkich oczekiwań. Czuję się jednak pozytywnie zaskoczona, ponieważ okazało się, że jest to bardzo wartościowa i dobrze napisana powieść, która porusza trudne, a zarazem życiowe tematy. Naprawdę godna polecenia, sięgajcie bez wahania!

Olivia lata temu uciekła z Ocean Vista do bardziej stabilnego życia. Dzisiaj wraca tam ze swoimi dziećmi, nastoletnią Carrie, oraz dziewięcioletnim Danielem, u którego zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową. Podczas wizyty Daniel gubi się w tłumie, Olivia szukając syna mierzy się jednocześnie ze swoją przeszłością, opowiadając nam o swoim dzieciństwie, zaborczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do opowiadań zawsze podchodzę z dystansem, i to sporym, bo nie mam do nich szczęścia. Dlatego rzadko w ogóle po opowiadania sięgam. Do przeczytania tego akurat zbioru zachęciło mnie nazwisko autora. Po części dlatego, że dużo dobrego czytałam o jego twórczości, a bać to ja się lubię, a po części dlatego, że poleca go sam mistrz Stephen King! Więc jak tu się oprzeć.

Jak to z opowiadaniami bywa, jedne są lepsze, inne gorsze, jednak po przeczytaniu pierwszego, zatytułowanego „Powroty” pomyślałam sobie: „O, to może być naprawdę dobre!”. Potem było „I tak niedobrze”, które jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że lektura tej książki to może być naprawdę dobrze spędzony czas. Co prawda spodziewałam się, że wywoła we mnie trochę większy niepokój, nawet zastanawiałam się, czy to dobry pomysł czytać ją przed snem. W końcu zaryzykowałam, i mimo, iż czytałam z przyjemnością, to spałam potem spokojnie.

Opowiadania zebrane w tej książce są naprawdę bardzo różnorodne, do tego każde opatrzone jest komentarzem autora, co jest dużym plusem. Po trochę wyjaśnia pewne zawiłości. Ale co najważniejsze, pokazuje czytelnikom jak niekiedy błahe, a niekiedy wstrząsające wydarzenia umysł pisarza natychmiast przetwarza i tworzy z nich całkiem nową, ale jednak zawierającą w sobie ziarenko prawdziwych wydarzeń historię.
Historie są na różnym poziome, lepsze, gorsze, dłuższe, krótsze, czasem ma się wrażenie, że mogłyby być bardzie rozbudowane, ale mimo wszystko chce się czytać dalej. Przede wszystkim dlatego, że są świetnie napisane. Ketchum nawet na potrzeby kilkustronicowego opowiadania tworzy bohaterów z krwi i kości, z którymi czytelnik może zżyć się w tak krótkim czasie, a to moi drodzy prawdziwy talent! Niemniej jednak zabrakło mi trochę prawdziwej grozy, tego wrażenia, że zaraz z ciemnego kąta pokoju wyłoni się coś naprawdę strasznego.

Podsumowując. Spodziewałam się wyzierającej z każdej strony grozy i strachu, a z opinii o powieściach Ketchuma wiem, że jest to u niego na początku dziennym. Dostałam jednak coś zupełnie innego, co nie znaczy że gorszego. Zbiór oceniam pozytywnie i koniecznie muszę sięgnąć po inne książki autora.

Do opowiadań zawsze podchodzę z dystansem, i to sporym, bo nie mam do nich szczęścia. Dlatego rzadko w ogóle po opowiadania sięgam. Do przeczytania tego akurat zbioru zachęciło mnie nazwisko autora. Po części dlatego, że dużo dobrego czytałam o jego twórczości, a bać to ja się lubię, a po części dlatego, że poleca go sam mistrz Stephen King! Więc jak tu się oprzeć.

Jak to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Uczta Wyobraźni” to jedna z lepszych serii, w której wydawana jest szeroko pojęta fantastyka. Wydawnictwo MAG zdążyło już przyzwyczaić czytelników, że w tej serii wydawane są książki na wysokim poziomie, mogące zadowolić nawet najbardziej wymagających miłośników gatunku. Po kilku udanych spotkaniach z serią, z miłą chęcią sięgnęłam po „Drogę Serca”, tym bardziej, że opis z okładki wydał mi się bardzo zachęcający i zapowiadający pasjonującą lekturę.

Jest to historia trójki studentów, którzy odprawiają tajemniczy rytuał. Już nic potem nie jest takie samo, a skutki tego jednego wieczora będą prześladować ich przez całe życie. Nigdy już nie będą w pełni szczęśliwi, zapomną co to spokój i normalne życie. Pam i Lucas pobierają się, jednak prześladująca ich przeszłość jest ciężką próbą dla ich związku. Całą historię obserwujemy z perspektywy trzeciego bohatera, Lucasa, który z pozoru najmniej ucierpiał podczas tajemniczego rytuału. Po latach z nich dokładnie nie pamięta, co się wtedy wydarzyło, ale towarzyszy im pewność, że ich życie nigdy nie wróci do normy.

Co więc wydarzyło się tamtego wieczoru za czasów studenckich? No właśnie, sama chciałabym to wiedzieć. A tego niestety autor nam nie zdradza, pozostawia czytelnika z pytaniami bez odpowiedzi i wieloma domysłami. Może taki był zamysł, może sami mamy sobie dopowiedzieć resztę? Jednak moim skromnym zdaniem za mało otrzymujemy wskazówek, żeby stworzyć sobie z nich odpowiedzi.
Momentami miałam wrażenie, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło, a bohaterowie wykorzystywali fakt, że nic nie pamiętają, bo oto odprawili mroczny rytuał i teraz mogą wszystkie swoje niepowodzenia zwalić na to, że przeszłość ich prześladuje.
Z drugiej strony jednak późniejsze wydarzenia świadczą o tym, że jednak coś lub ktoś ciągnie się za nimi przez całe życie. I tak pozostałam z chaosem w głowie, więc wybaczcie mi, że i w recenzji panuje chaos ;)
Życia nie ułatwia nam też Lucas, który w swojej opowieści zapomniał, co to chronologia, więc momentami ciężko umiejscowić w czasie wspominane przez niego wydarzenia. Jedyna, co jest tu w miarę spójne, to teraźniejszość, w której przeważa choroba Pam.

Nie jest to łatwa książka, a już na pewno nie dostajemy tego, czego można by się spodziewać przeczytawszy opis na okładce. Mimo, iż powieść liczy sobie tylko 200 stron czyta się ją dosyć mozolnie, wymaga od nas nieustannego skupienia, akcja toczy się bardzo niespiesznie, przez co momentami potrzebowałam chwili odpoczynku, żeby pozbierać myśli. Mieszane mam uczucia co do tej powieści, nie potrafię powiedzieć, czy polecam czy nie. Bo owszem, były momenty, które czytało się z niemałym zainteresowaniem, ale jednak książkę czytamy po coś, przeżywamy z bohaterami wydarzenia po to, żeby dojść do wielkiego finału i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. A tutaj tego nie dostajemy, i to trochę rozczarowuje.

„Uczta Wyobraźni” to jedna z lepszych serii, w której wydawana jest szeroko pojęta fantastyka. Wydawnictwo MAG zdążyło już przyzwyczaić czytelników, że w tej serii wydawane są książki na wysokim poziomie, mogące zadowolić nawet najbardziej wymagających miłośników gatunku. Po kilku udanych spotkaniach z serią, z miłą chęcią sięgnęłam po „Drogę Serca”, tym bardziej, że opis z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy lata temu przeczytałam pierwszą część „Kłamcy”, wiedziałam, że oto trafiłam na autora, po którego książki będę sięgać zawsze bez wahania. I nie myliłam się, ten stan rzeczy trwa do dziś. Jakub Ćwiek to jeden z tych autorów, na którego książki jestem w stanie wydać ostatnie pieniądze, byle tylko móc je przeczytać jak najszybciej, a moje uwielbienie do jego twórczości nie maleje od lat.

Kiedy usłyszałam, że powstanie cykl o Chłopcach, nie mogłam się doczekać. W końcu połączenie moich ukochanych Sonsów i Piotrusia Pana musiało się okazać strzałem w dziesiątkę. I oto za mną trzeci tom cyklu, a jak zwykle jestem zachwycona.

Jak pewnie pamiętacie z końca drugiego tomu, Dzwoneczek wyjechała na zasłużone wakacje. Niestety kończą się one dosyć tragicznie, po wypadku wróżka trafia do szpitala i przez kilka miesięcy leży w śpiączce. Kiedy w końcu się budzi, okazuje się, że świat zwariował, bo wszyscy mają ją za kogoś innego, a wersja wydarzeń w jej głowie drastycznie różni się od tej przedstawianej przez otoczenie. Na usta ciśnie jej się pytanie: „Gdzie są moi Chłopcy”, jednak nikt nie jest w stanie na nie odpowiedzieć. Czy Cień i Piotruś Pan osiągną swój cel? Dzwoneczek zrobi wszystko, żeby tak się nie stało, jednak będzie ją to naprawdę drogo kosztowało…

Poprzednie części przyzwyczaiły nas do sporej dawki humoru, niewybrednych żartów i ogólnej beztroski, jak to u Chłopców bywa, przeplatanej jedną czy drugą rozróbą. Tutaj już na samym początku uświadamiamy sobie, że tym razem będzie inaczej, że nie będziemy mieli zbyt wielu powodów do śmiechu, bo naszym chłopcom przydarzyło się coś naprawdę strasznego – dorosłość. Spotkamy ich wszystkich, chociaż niektórych ciężko będzie rozpoznać, będą mieli większy lub mniejszy udział w wydarzeniach, ale nie będą sobą. Co prawda w przypadku Kędziora ciężko będzie obejść się bez bluzgów, pewnych rzeczy nawet knowania Cienia nie zmienią ;) Największym zaskoczeniem dla mnie była postać Milczka, ciężko było się przyzwyczaić to tych nowych wersji starych znajomych. Serce się kraje (żeby nie nazwać tego dużo dosadniej), kiedy Mama zdezorientowana tym wszystkim, ma wątpliwości, co do swojej wersji wydarzeń, kiedy obserwujemy chłopców i ich nowe życiorysy, takie to wszystko nierealne się wydaje.

Jedną z wielu zalet zarówno tej, jak i wszystkich innych książek autora jest to, że tworzy on niesamowitych bohaterów, i robi to w taki sposób, że czytelnik chce czy nie, ale po prostu musi się z nimi zżyć jak z najlepszymi przyjaciółmi. Dlatego też kiedy spotyka ich taka niesprawiedliwość, przeżywamy to tak samo, jakby dotyczyło nas samych.

Nie potrafię ocenić, czy jest to najlepsza część serii, bo wszystkie uwielbiam, ale bez wątpienia jest najbardziej dojrzała. Inna niż poprzednie pod wieloma względami, bardziej grająca nam na emocjach i dosyć smutna, jak się nad tym głębiej zastanowić. Co nie zmienia faktu, że nadal genialna, trzymająca w napięciu i świetnie napisana. Do tego kończy się w takim momencie, że chyba skręci mnie z ciekawości zanim do księgarń trafi kolejna część ;) Sięgajcie po nią bez wahania, nie zawiedziecie się. I pamiętajcie, co by się nie działo nie traćcie wiary we wróżki!!!

Kiedy lata temu przeczytałam pierwszą część „Kłamcy”, wiedziałam, że oto trafiłam na autora, po którego książki będę sięgać zawsze bez wahania. I nie myliłam się, ten stan rzeczy trwa do dziś. Jakub Ćwiek to jeden z tych autorów, na którego książki jestem w stanie wydać ostatnie pieniądze, byle tylko móc je przeczytać jak najszybciej, a moje uwielbienie do jego twórczości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na basenie w Gdańsku zostają znalezione okaleczone zwłoki mężczyzny. Został on zamordowany i pozbawiony gałek ocznych, za jego uchem odkryto tajemniczy tatuaż. W krótkim czasie pojawiają się kolejne zwłoki a śledztwo przeradza się w poszukiwania seryjnego mordercy. Nadkomisarz Maciej Szwerman i młodszy aspirant Jerzy Woźniak mają pełne ręce roboty, i mimo, że działają dosyć szybko i sprawnie, zawsze pozostają o krok za mordercą.

W moim odczuciu jest to bardzo nierówna książka. Z jednej strony naprawdę dobry pomysł na fabułę i śledztwo, z drugiej dosyć przeciętne wykonanie i zdecydowanie za szybko poprowadzona akcja. Do tego trochę się rozczarowałam, kiedy okazało się, że „Sanktuarium śmierci” to wznowiona przez inne wydawnictwo i pod innym tytułem „Siostrzyczka”, którą mam na półce od jakiegoś czasu. Nie lubię być w ten sposób zaskakiwana.
No ale wróćmy do fabuły. Jak już wspomniałam pomysł dobry, naprawdę mnie zaintrygowała ta fala morderstw, która nagle przetoczyła się przez Gdańsk. Tylko problem w tym, że przedstawienie tak skomplikowanej intrygi na dwustu stronach nie jest najlepszym rozwiązaniem. Wiele wątków, i to dosyć istotnych, jest tak pobieżnie przedstawionych, niektóre ledwie wspomniane, że czytelnik prawie nie jest w stanie zarejestrować tego, że miały miejsce. Gdyby autor trochę rozbudował książkę, to myślę, że mogłaby z tego wyjść całkiem zgrabna powieść. A tak ta książka przypomina mi trochę odcinek serialu CSI, każde morderstwo rozwiążemy w 45 minut. Zdecydowanie za szybko, szczególnie, że czytelnik, kiedy sięga po kryminał oczekuje kilku godzin pełnych napicia i dreszczyku emocji, a tutaj nie ma nawet kiedy tego napięcia i dreszczyku poczuć.

Główni bohaterowie dają się lubić, ale ich charakterystyka jest praktycznie żadna. Coś tam niby jest wspomniane o ich życiu prywatnym, ale są to takie drobnostki, że po prostu nie ma możliwości zżyć się z nimi.
No i zabił mnie pan nadkomisarz, który uciekając po wybuchu odwrócił się i tak po prostu sobie założył, że ten, kto biegł za nim nie żyje. Bo po co sprawdzać.

Podsumowując, czyta się błyskawicznie, w ogóle wszystko w tej książce dzieje się błyskawicznie. Dosyć fajna lektura, o ile szukacie czegoś niezbyt wymagającego. Jeśli ktoś spodziewa się przyprawiającego o dreszcze kryminału, może się rozczarować.

Na basenie w Gdańsku zostają znalezione okaleczone zwłoki mężczyzny. Został on zamordowany i pozbawiony gałek ocznych, za jego uchem odkryto tajemniczy tatuaż. W krótkim czasie pojawiają się kolejne zwłoki a śledztwo przeradza się w poszukiwania seryjnego mordercy. Nadkomisarz Maciej Szwerman i młodszy aspirant Jerzy Woźniak mają pełne ręce roboty, i mimo, że działają dosyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Stephanie Plum uzależnia. Czego świetnym przykładem jestem nie tylko ja, ale i moja przyjaciółka, która codziennie dzwoniła do mnie i pytała, czy mam już trzynastą część, bo ona po prostu MUSI ją przeczytać. Znam ja doskonale to uczycie, bo zawsze z wytęsknieniem czekam na kolejne części, a kiedy już trafią w moje ręce nie potrafię się powstrzymać przed czytaniem. Nie wiem po co ludziom narkotyki, kiedy książki są na wyciągnięcie ręki ;)

Były mąż Stephanie znika. W jego gabinecie jest mnóstwo krwi. Zgadnijcie, kto jest głównym podejrzanym?;) Oczywiście w tym samym czasie, kiedy znika Dickie, ktoś zaczyna krążyć za Step i zdecydowanie chce jej zrobić krzywdę. Do tego Joyce chce ją zastrzelić. I staruszek wybucha zwierzęta w jej samochodzie. Babcia umawia się na randki. Matka zdecydowanie za często ostatnio prasuje. Komandos jest zbyt blisko, a Jo zbyt daleko. Wiele się dzieje i jak zwykle jest to okraszone olbrzymią dawką świetnego humoru!

Po raz trzynasty sięgnęłam po przygody Stephanie i nadal nie mam dość. Wręcz przeciwnie, z każdym tomem chcę więcej! Mam nadzieję, że Pani Evanovich ma jeszcze wiele pomysłów jak skomplikować życie Steph, bo ja nie chcę się z nią rozstawać. To jedna z takich serii, kiedy zaczynamy czytać i po prostu wiemy, że to będzie genialne, bo po prostu nie ma innej opcji!
Swoją drogą, czasem zastanawiam się skąd autorka bierze pomysły, bo niektórzy bohaterowie i wydarzenia są tak absurdalne i nieprawdopodobne, że potrzeba naprawdę bujnej wyobraźni, żeby je stworzyć. A takich wydarzeń i postaci mamy w każdym tomie całe mnóstwo.

Książki o Stephanie Plum to jeden z najlepszych znanych mi sposobów na doła. W ekspresowym tempie wciągają czytelnika i już po kilku stronach wszystkie smutki znikają, bo po prostu nie da się nie uśmiać do łez w trakcie lektury. Jeśli ktoś jeszcze nie zna tej serii, to naprawdę powinien się zapoznać. Niech Was nie przeraża, że to już trzynasty tom, jak tylko zaczniecie, nie będziecie mogli przestać czytać i nawet nie zauważycie kiedy te trzynaście tomów będzie już za Wami.

Stephanie Plum uzależnia. Czego świetnym przykładem jestem nie tylko ja, ale i moja przyjaciółka, która codziennie dzwoniła do mnie i pytała, czy mam już trzynastą część, bo ona po prostu MUSI ją przeczytać. Znam ja doskonale to uczycie, bo zawsze z wytęsknieniem czekam na kolejne części, a kiedy już trafią w moje ręce nie potrafię się powstrzymać przed czytaniem. Nie wiem...

więcej Pokaż mimo to