rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

“Potwór z Damanor” to książka, która przypadkiem pojawiła się w moim życiu za sprawą konkursu, w którym była do wygrania. Jako że nie udało mi się zwyciężyć, gdy tylko pojawiła się okazja, by ją zrecenzować w ramach klubu recenzenta, od razu z niej skorzystałem. Czy mi się spodobała? W celu poznania odpowiedzi zapraszam do recenzji.
“Potwór z Damanor” przedstawia losy Irvette i Wallace’a. W poszukiwaniu ratunku dla dziewczyny skażonej czarną magią docierają do pana Silvaru, który stwierdza, że jedyną szansą na jej ocalenie jest zwrócenie się po pomoc do Potwora z Damanor. Dziewczyna wiedząc, że to jej ostatnia nadzieja, zgadza się na ten ryzykowny ruch.
Świat w książce przywodzi na myśl średniowiecze i jest podzielony na kilka krain, którymi są: Nivelos, Aestos, Vaspern, Cesarstwo Luxy, Caelterra i Wyspa Begalos. Zamieszkują go dwie rasy: ludzie i tenare.
Centralnym bohaterem powieści jest tytułowy potwór z Damanor, Namir. Od początku otacza go aura tajemniczości. Jako czarny mag jest w stanie pomóc Irvette w walce ze skażeniem. Gdy tylko się pojawił, jego postać zawładnęła moim sercem. Będąc samotnikiem, wykluczonym przez społeczeństwo z powodu swoich mocy, musi sobie radzić sam w życiu przekonany, że rzeczywiście jest potworem, jak go nazywają ludzie, i że jego przeznaczeniem jest życie w samotności. Stopniowo jest ukazywana jego przeszłość, która czyni z niego postać tragiczną. Pod wpływem towarzystwa Irvette zaczyna się jednak bardziej czuć człowiekiem. To zdecydowanie mój ulubieniec.
Irvette z początku była mi obojętna, ale gdy jej drogi zetknęły się z Namirem i narodziła się ich relacja, polubiłem ją, co zdarza mi się bardzo rzadko w przypadku postaci żeńskich. Ma ona silny charakter i “uzdrawiający” wpływ na Namira. Jest dla niego trochę jak koło ratunkowe rzucone tonącemu. Relacja tej dwójki to dla mnie najmocniejszy punkt powieści i wyczekiwałem z niecierpliwością ich rozmów.
Wallace to przyjaciel Irvette i, w przeciwieństwie do niej, wraz z biegiem historii miałem o nim coraz gorsze zdanie. Wywyższający się irytujący paniczyk, który co jakiś czas stwierdza, że Irvette jest naiwna, chociaż to jemu bliżej do tej cechy. Dodatkowo jego wrogość do Namira oparta na zazdrości oraz uważaniu go za potwora jest dziecinna i bardziej pasuje do nastolatka niż mężczyzny. Kiedy Wallace kłócił się z kimkolwiek z tej dwójki miałem ochotę wyrzucić go z książki, ale niestety nie miałem takiej możliwości.
Ostatni aspekt powieści, o którym chciałbym wspomnieć, to jej końcowe strony, które zawierają istotne informacje, jak np. słownik czy krainy i ich bogowie. Są one bardzo pomocne w trakcie lektury.
Podsumowując, uważam, że “Potwór z Damanor” to udana książka, a jej największą siłą są postacie, które wzbudzają dużo emocji. O jakości tej historii świadczy sam fakt, że książka mnie pochłonęła bez reszty i przeczytałem ją w trzy dni mimo 441 stron. Zdecydowanie polecam ją osobom lubiącym średniowiecze i dobrze skonstruowanych bohaterów, których da się lubić (no może z wyjątkiem Wallace’a).

“Potwór z Damanor” to książka, która przypadkiem pojawiła się w moim życiu za sprawą konkursu, w którym była do wygrania. Jako że nie udało mi się zwyciężyć, gdy tylko pojawiła się okazja, by ją zrecenzować w ramach klubu recenzenta, od razu z niej skorzystałem. Czy mi się spodobała? W celu poznania odpowiedzi zapraszam do recenzji.
“Potwór z Damanor” przedstawia losy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Bóg maszyna” to książka, którą od dłuższego czasu planowałem przeczytać. Moi znajomi zgodnie ją zachwalali i dodatkowo pomógł fakt, że to pierwsza powieść autorki, a do polskich debiutów fantasy mam słabość. Czy ostatecznie poziom lektury mnie zadowolił? Zapraszam do recenzji.
W królestwie Antianu istnieje siła zwana Wolą, której używać mogą tylko bogowie. Państwo to jest pełne niesprawiedliwości, z którą nie zgadza się młody szlachcic Tagard Logor Szalan. Zamiłowany w maszynach młodzieniec uczy się, jak zasilać je Wolą. To rewolucyjne odkrycie może zmienić wszystko. Zamieszany w wielką politykę Tagard postanawia rzucić wyzwanie obecnemu ładowi i położyć kres okrutnemu porządkowi.
Świat stworzony przez autorkę został zaskakująco dobrze. Widać, że dokładnie go przemyślała i nie jest on tylko tłem, lecz przede wszystkim motorem napędowym historii.
W królestwie Antianu istnieje wąska grupa uprzewilijowanych, mogących się pochwalić stygmatami, czyli czymś zwierzęcym typu kolce na brodzie itp. Ktoś, kto ich nie posiada albo nie jest w pełni sprawny fizycznie lub umysłowo, zostaje uznany za kalekę, co de facto czyni go niewolnikiem.
Całość: https://hipogryf.pl/bog-maszyna-recenzja/

„Bóg maszyna” to książka, którą od dłuższego czasu planowałem przeczytać. Moi znajomi zgodnie ją zachwalali i dodatkowo pomógł fakt, że to pierwsza powieść autorki, a do polskich debiutów fantasy mam słabość. Czy ostatecznie poziom lektury mnie zadowolił? Zapraszam do recenzji.
W królestwie Antianu istnieje siła zwana Wolą, której używać mogą tylko bogowie. Państwo to jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Blask ostatecznego kresu” to ostatni tom „Trylogii Licaniusa”. Pierwszy „Cień utraconego świata” był dla mnie sporym zawodem, ale drugi był już o wiele lepszy i liczyłem, że cykl utrzyma ten poziom już do końca. Czy tak rzeczywiście się stało? Zapraszam do recenzji.

UWAGA! SPOILERY Z POPRZEDNICH DWÓCH TOMÓW

Po poświęceniu Ashy bariera jest cała, ale niebezpieczeństwo wciąż nie zostało zażegnane. Czcigodni nie poddadzą się tak łatwo. Wirr próbuje przygotować swoich rodaków na zbliżającą się batalię o losy świata, ale musi sobie poradzić z krótkowzrocznością starszych. Tymczasem uwięziony Davian próbuje pokrzyżować plany Czcigodnych, a Caeden stara się doprowadzić do końca swój plan.
Zbliża się ostateczne starcie, które będzie ostatecznym kresem tej historii.

Zakończenia mają to do siebie, że nie zawsze spełniają oczekiwania, a tutaj miało miejsce spore ryzyko, ponieważ autor stworzyć mocno skomplikowaną historię.
Według mnie nie do końca podołał zadaniu. Bardzo skupił się na rozwiązaniu wątku głównego, przez co fabuła stała się trochę prostsza do przewidzenia. W trakcie całej lektury autor zaskoczył mnie solidnie tylko dwa razy, z czego oba miały miejsce w końcówce.
Co więcej, jeśli chodzi o śmierci danych bohaterów, to bardzo przejrzyście widziałem, którzy spośród nich przeżyją. W zasadzie zaskoczyła mnie tylko jedna śmierć, która wydarzyła się „poza ekranem”, ponieważ śmierć tej konkretnej postaci nie wydawała mi się niezbędna.
Moim zdaniem brakowało tutaj napięcia, które czułem najbardziej w drugim tomie i zwyczajnie emocji. Dawno nie czytałem książki, gdzie byłbym tak...nieczuły na wydarzenia opisane w książce.
Całość: https://hipogryf.pl/blask-ostatecznego-kresu-recenzja/

„Blask ostatecznego kresu” to ostatni tom „Trylogii Licaniusa”. Pierwszy „Cień utraconego świata” był dla mnie sporym zawodem, ale drugi był już o wiele lepszy i liczyłem, że cykl utrzyma ten poziom już do końca. Czy tak rzeczywiście się stało? Zapraszam do recenzji.

UWAGA! SPOILERY Z POPRZEDNICH DWÓCH TOMÓW

Po poświęceniu Ashy bariera jest cała, ale niebezpieczeństwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Obrońcy Ahury. Przepowiednia” to drugi tom trylogii Mateusza Rogalskiego. Pierwszy - „Obrońcy Ahury. Pasowanie” był przyjemnym doświadczeniem i liczyłem, że historia przynajmniej utrzyma ten dobry poziom. Czy tak rzeczywiście się stało? Zapraszam do recenzji.

Aris Esnaf'ar zamiłowany w winach i pięknych kobietach nadal bierze udział w wojnie domowej w Królestwie Górnego Hakonu wraz z innymi Obrońcami Ahury. Zaczyna wątpić w sens całego konfliktu i pragnie jego szybkiego końca. Tymczasem wraz ze swoimi druhami spotyka tajemniczą Anake, według której mają wypełnić pewną przepowiednię. Aris musi się zmierzyć z wymaganiami wobec niego oraz jego kompanów i przy okazji nie zginąć.

Świat tak samo, jak w przypadku pierwszego tomu jest stylizowany na średniowiecze, więc w Królestwie Górnego Hakonu mamy rycerzy, damy, lordów, diuków itp. Autor jednak nie ogranicza się do tego i w fabule pojawiają się także chętni do bicia i picia Noradowie budzący jasne skojarzenia z wikingami czy skupieni na kwestii własnego honoru przedstawiciele Cesarstwa Złotego Węża, gdzie nietrudno się domyślić inspiracji japońską kulturą.

Bohaterowie to według mnie aspekt, w którym u autora widzę spory postęp. Aris nadal ma słabość do kobiet i wina (swoją drogą rozśmieszyło mnie trochę, jak spragniony, zamiast jak normalny człowiek wołać „Wody” wołał „Wina”), ale zostaje poruszony trochę temat jego przeszłości. Co prawda nie został on rozwinięty jakoś wspaniale, lecz w porównaniu do pierwszego tomu Aris wzbudził u mnie większą sympatię, mimo faktu, że jego opryskliwość czasami działała mi na nerwy.
Całość:
https://hipogryf.pl/obroncy-ahury-przepowiednia-wojna-i-przepowiednia/

„Obrońcy Ahury. Przepowiednia” to drugi tom trylogii Mateusza Rogalskiego. Pierwszy - „Obrońcy Ahury. Pasowanie” był przyjemnym doświadczeniem i liczyłem, że historia przynajmniej utrzyma ten dobry poziom. Czy tak rzeczywiście się stało? Zapraszam do recenzji.

Aris Esnaf'ar zamiłowany w winach i pięknych kobietach nadal bierze udział w wojnie domowej w Królestwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Więcej niż zło” Eweliny Stefańskiej to pierwszy tom cyklu „Kroniki traw”. Powieść jest debiutem autorki i to w dodatku wydanym przez Fabrykę Słów. Z racji mojej słabości do debiutów i faktu, że to konkretne wydawnictwo rzadko je wydaje, musiałem sięgnąć po tę pozycję. Czy mi się podobała? Zapraszam do recenzji.

Mieszkańcy wioski Amet wiodą spokojne życie. Dociera do niej tajemniczy Eustachy, który wykazuje się talentem zielarza. Z tego powodu wzbudza zainteresowanie mieszkańców, w tym dowódcy stacjonującego tutaj garnizonu — kapitana Słowika. Dwaj mężczyźni wchodzą w niełatwą relację pełną nieufności.
Tymczasem dochodzi do morderstw. Czyżby zielarz był w nie zamieszany?
Kto zabija i jaki jest jego cel?

Świat to aspekt, który przynajmniej na ten moment nie jest dla mnie atutem tej historii, lecz również nie nazwałbym go wadą. W pierwszym tomie poznajemy tylko jego wycinek w postaci Pięciu Dolin należących do Cesarstwa, gdzie leży wspomniana już wioska i Wilczego Lasu zamieszkanego przez dzikie plemiona szeptaków. Autorka wspomina w trakcie fabuły o tym, że Cesarstwo ma wojnę z państwem Udan, ale dzieje się to mocno w tle i przynajmniej na razie nie ma wpływu (a przynajmniej widocznego) na życie głównych protagonistów.
Magia jest opisana dosyć niejasno i na ten moment brakuje tutaj konkretnych informacji co do możliwości i ograniczeń z nią związanych.

Bohaterowie to według mnie największy atut tej historii.
Słowik to dbający o mieszkańców wioski prosty żołnierz. Doskwiera mu rana nogi, przez którą jego kariera wyhamowała. Nie może narzekać na brak szacunku, ponieważ dobrze opiekuje się wioską. Przenikliwy i prostolinijny od razu wyczuwa, że z Eustachym jest coś nie tak.
Całość: https://hipogryf.pl/wiecej-niz-zlo-obietnica-czegos-wiecej/

„Więcej niż zło” Eweliny Stefańskiej to pierwszy tom cyklu „Kroniki traw”. Powieść jest debiutem autorki i to w dodatku wydanym przez Fabrykę Słów. Z racji mojej słabości do debiutów i faktu, że to konkretne wydawnictwo rzadko je wydaje, musiałem sięgnąć po tę pozycję. Czy mi się podobała? Zapraszam do recenzji.

Mieszkańcy wioski Amet wiodą spokojne życie. Dociera do niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Grzechy ojców” to druga część trylogii „Dzieci starych bogów” Agnieszki Miela. Pierwsza „Śmiech diabła” była bardzo przyjemną lekturą i liczyłem, że tym razem będzie podobnie, a może nawet lepiej. Jakie wrażenie wywarła na mnie kontynuacja tej historii? Zapraszam do recenzji.

Aine Wart budzi się po konfrontacji z Fenrirem. Po niej coraz więcej pytań domaga się odpowiedzi. Cena ich poznania jest jednak wysoka. Czy poradzi sobie z jej zapłaceniem? Jaką rolę odegra w tym towarzyszący jej głos?
Aine musi poznać prawdę, by móc chronić tych, na których jej zależy. Okazuje się, że związek z tym ma jej ojciec. Co takiego w przeszłości uczynił Balor? Jakie ten czyn miał konsekwencje?
Rozpoczyna się kolejny etap gry bogów, w których śmiertelnicy są pionkami. Czy da się oszukać przeznaczenie? Aine na pewno spróbuje.

W królestwie Kelhalory od mieszkańców wymagana jest wiara w Loriemisthusa. Ludzie wierzący w Starych Bogów są siłą nawracani lub na zawsze usuwani z tego świata przez członków Karmazynowego Bractwa.
Kult zyskał na znaczeniu z powodu tzw. Wielkiej Wojny wywołanej przez Arminów, w której członkowie Starych Rodów zostali okrzyknięci zdrajcami narodu.

Bohaterowie w pierwszym tomie prezentowali dobry poziom i niektórych polubiłem, lecz nie powiedziałbym, żebym się do któregoś z nich przywiązał.
Tutaj jest inaczej.Przede wszystkim Aine prezentuje się zadziwiająco dobrze, ponieważ w „Grzechach ojców” jest wystawiana na ciężkie próby wyniszczające fizycznie i przede wszystkim psychicznie. Mimo to rudowłosa dziewczyna się nie poddaje i dąży do odkrycia sekretów przeszłości.

Całość:
https://hipogryf.pl/grzechy-ojcow-recenzja/

„Grzechy ojców” to druga część trylogii „Dzieci starych bogów” Agnieszki Miela. Pierwsza „Śmiech diabła” była bardzo przyjemną lekturą i liczyłem, że tym razem będzie podobnie, a może nawet lepiej. Jakie wrażenie wywarła na mnie kontynuacja tej historii? Zapraszam do recenzji.

Aine Wart budzi się po konfrontacji z Fenrirem. Po niej coraz więcej pytań domaga się odpowiedzi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Echo przyszłych wypadków” to drugi tom „Trylogii Licaniusa” Jamesa Islingtona.
Pierwszy tom podobał mi się dużo mniej niż oczekiwałem, więc do drugiego
podszedłem z ostrożnością. Czy było lepiej? Zapraszam do recenzji.
Przeszłość Caedena
Caeden musi stawić czoła prawdzie na temat swojej przeszłości, która okazuje się
dużo mroczniejsza, niż przypuszczał oraz wypełnić umowę między Andraelem
a Lyth, których ma uwolnić z Res Karthy. Davian stara się zrobić wszystko, by
naprawić Barierę, ale musi się mierzyć z ignorancją Rady starszych. Wirr stara się
odnaleźć w roli strażnika północy, ale niestety niechęć członków nadzoru jest
widoczna i jego nowa pozycja jest niepewna. Z kolei Asha stara się odnaleźć Cienie,
które zniknęły z Azylu.
W świecie nastąpiła zmiana
Doszło do amnestii augurów, którzy nie muszą się już kryć w trosce o swoje życie,
ale ich sytuacja nadal jest niepewna. Dodatkowo zmienienie Nakazów wiążących
Obdarzonych na mniej restrykcyjne nie spotkało się z pozytywną opinią
społeczeństwa oraz samych Obdarzonych, którzy mimo większych możliwości
nadal są wiązani już przez nowe Nakazy.
Co do innych aspektów świata to za sprawą wspomnień Caedena mamy między
innymi wgląd w bractwo nieśmiertelnych Czcigodnych oraz poznajemy szczegóły
upadku Darecjan.
Ogólnie ten tom jest obfity w informacje o świecie i odpowiada na kilka pytań,
ale jeszcze nie na wszystkie.
Kwartet herosów
Tak jak w pierwszym tomie, głównych bohaterów jest tutaj czwórka:
• Davian,
• Asha,
• Caeden,
• oraz Wirr.
Caeden
W przeciwieństwie do „Cienia utraconego świata”, w „Echu przyszłych wypadków”
zamiast Daviana rolę przewodnią w fabule (czyli, innymi słowy, jego było w książce
najwięcej) pełnił Caeden. Przyznam, że jego retrospekcje były naprawdę ciekawe
i pozwalały na stworzenie u niego konfliktu wewnętrznego wywołanego nimi.
W pierwszym tomie był po prostu dobrym chłopakiem, ale tutaj przez
wspomnienia zyskał trochę charakteru, którego mi tam brakowało. Myślę, że autor mógł poprowadzić jego wątek trochę lepiej pod kątem psychiki, ale i tak
uważam go za jeden z pozytywów książki.
Davian
Davian o dziwo prawie mnie nie irytował, co było dla mnie zaskoczeniem, ale
trochę to była zasługa postaci pobocznych w jego wątku. Sam trochę nabiera
charakteru i chociaż nadal najmniej go lubię z głównej czwórki, to strata do
pozostałych bohaterów nie jest już tak wielka i z postaci typu „działa mi na nerwy”
zmienił się na „ujdzie w tłoku”.
Asha
Jej wątkiem jestem trochę zawiedziony. W pierwszym tomie była moją ulubioną
postacią, ale w tym jakoś mam wrażenie, jakby autor nie miał zbytniego pomysłu
na jej rozwój. Z perspektywy czasu myślę, że lubiłem ją najbardziej dlatego, że
pozostali bohaterowie byli gorsi, ale tutaj w przypadku męskich protagonistów
nastąpił progres, a Asha stała w miejscu.
Wirr
U niego widzę największy postęp. O ile po pierwszym tomie był trzeci z głównych
postaci pod względem lubienia, to tutaj stał się moim ulubieńcem. Jego wątek jest mocno polityczny i na tyle dobrze były ukazane rozterki Wirra, że łatwo było mi
kibicować w walce z przeciwnościami losu, bo prawie wszyscy „podkładali mu
kłody pod nogi” w tym tomie, a wśród nich jego własna matka.
Ogólnie „Echo przyszłych wypadków” prezentuje się lepiej pod względem
głównej czwórki i nie mam już przy nich takiego wrażenia sztuczności jak w „Cieniu
utraconego świata”. Nadal nie uważam ich za zaletę, ale nie jestem w stanie już
ich z czystym sumieniem określić wadą. Wątki romantyczne zasygnalizowane
w pierwszym tomie stały się bardziej naturalne z wyjątkiem Daviana oraz Ashy,
których uczucie nadal trochę razi mnie sztucznością.
Czy jest lepiej?
Akcja jest dużo bardziej intensywna niż w „Cieniu utraconego świata” oraz mniej
jest momentów nudnych i ograniczają się głównie do nielicznych wędrówek
bohaterów, oraz opisów miejsc. Końcówka trochę cierpi na brak intensywności
(najbardziej się to tyczy końcowych rozdziałów Daviana) i nie pasuje poziomem do
reszty książki. Podsumowując, uważam „Echo przyszłych wypadków” za lepszą
książkę niż „Cień utraconego świata”. Nie jest pozbawiona wad, które
przeszkadzały trochę w czerpaniu pełnej przyjemności z powieści, ale jest ich mniej
albo mniej rzucają się w oczy. Polecam.

„Echo przyszłych wypadków” to drugi tom „Trylogii Licaniusa” Jamesa Islingtona.
Pierwszy tom podobał mi się dużo mniej niż oczekiwałem, więc do drugiego
podszedłem z ostrożnością. Czy było lepiej? Zapraszam do recenzji.
Przeszłość Caedena
Caeden musi stawić czoła prawdzie na temat swojej przeszłości, która okazuje się
dużo mroczniejsza, niż przypuszczał oraz wypełnić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Drogi donikąd” to trzeci i zarazem ostatnim tom cyklu „Więzień oswobodzony”.
Pierwszy tom – „Miecze i słowa” był drugim przeczytanym przeze mnie debiutem,
okazał się bardzo dobry, a drugi – „Pięć pustych tronów” utrwalił dobre wrażenie.
Czy trzeci, kończący serię, spełnił moje oczekiwania? Odpowiedź na to pytanie
znajdziecie w recenzji.
Cesarstwo pod wodzą namiestnika wypowiada wojnę Aren-
Arii!
Winrael staje do finalnej rozgrywki, która zdecyduje czy zachowa władzę oraz
życie. W ostatecznej partii zrobi wszystko, by usunąć pozostałych graczy. Kto
wygra w walce o władzę? Jaką rolę odegra w niej żądny zemsty młody Yurgos?
Świat jest mówiąc krótko typowy. Jest jednak jeden element, który go wyróżnia –
polityka. Jak można się domyśleć po opisie fabuły, odgrywa ona w tej historii
znaczącą rolę. Postaciom nieobce są trucizny czy sztylety. Sojusze ciągle się
zmieniają, a sojusznicy wbijają ci noże w plecy. Przyznam, że ten element podobał
mi się w całej trylogii, ponieważ uwielbiam intrygi i walkę o władzę.
Bohaterów nam tu nie zabraknie
Fabuła jest podzielona na wielu bohaterów, wśród których prym wiodą Winrael
oraz Yurgos (mój ulubieniec). Działania pierwszego napędzają fabułę, podczas gdy drugi musi sobie poradzić po wydarzeniach z końcówki drugiego tomu. Muszę
przyznać, że z niecierpliwością wyczekiwałem ich spotkania i nie zawiodłem się.
Autor serwuje tutaj istną plejadę postaci i mimo faktu, że nie są one jakoś bardzo
rozwinięte, to potrafią wzbudzić sympatię i można im kibicować. Dodatkowo,
nawet jeśli nie wzbudzają sympatii, to są na tyle wyraziste, że mimo wszystko
obchodził mnie ich los. Z lepszych według mnie postaci mogę wymienić krasnoluda
Dworga za humor, jaki wprowadzał swoją osobą, Kruka oraz Aarnana za bycie
intrygantami urozmaicającymi fabułę, czy Hulika, który mimo swojej słabości do
alkoholu potrafił wykazać się błyskotliwym umysłem. Nie powiem, że wszyscy
bohaterowie byli wspaniali, ale autorowi udało się sprawić, że naprawdę sporą
część z nich nie była mi obojętna.
Jak prezentuje się zakończenie trylogii?
Moje wrażenia z tej powieści są całkiem dobre. Piąta księga – Samozwaniec
obfitowała w wiele emocji i doszło do wielu świetnych momentów, spośród
których najbardziej w pamięć zapadły mi bitwa i konfrontacja między Nerdanem
a Aarnanem oraz spotkanie Winraela z Yurgosem. Spośród całej trylogii to ją
najlepiej mi się czytało i była swoistym ukoronowaniem tej serii. Niestety nie mogę
tego powiedzieć o księdze szóstej – Więzień oswobodzony. Po ostatecznych
rozstrzygnięciach zwycięzcy muszą na nowo odbudować zniszczony wojną świat.
Wskutek tego tempo spadło i nie czułem już takich emocji podczas czytania. Autor
rozwiązuje wątki, które nie znalazły ujścia w księdze piątej i część jego decyzji niezbyt mi się podobała. Mimo to nie mogę nazwać końcówki złą, tylko nie spełniła
do końca moich oczekiwań, które po księdze piątej wzrosły. Ostatnie, o czym
wspomnę, to kreacje dwóch postaci Yurgosa, którego najbardziej polubiłem
w dużej mierze dlatego, że był do mnie najbardziej zbliżony wiekowo, ale również
dlatego, że był zwyczajnym dobrym chłopakiem, który nie pragnął zaszczytów oraz
Winraela, który był w sumie najbardziej wyrazisty w tym tomie i całym cyklu. Mogę
tylko pogratulować autorowi tego, jak ich wykreował.
Podsumowując, uważam, że ostatni tom „Więźnia oswobodzonego” – „Drogi
donikąd” spełnił moje oczekiwania i był godnym zwieńczeniem całej trylogii. Nie
miałem wielkich oczekiwań do tego cyklu, ale trafił w moje gusta i sprawił mi dużo
przyjemności. Na pewno będę mile go wspominać i liczę na to, że kiedyś jeszcze
odwiedzę Hildórien i poznam dalsze losy niektórych postaci. Polecam z całego
serca, jeśli ktoś uwielbia intrygi i może nie świetnych, ale na pewno wyrazistych
bohaterów.

„Drogi donikąd” to trzeci i zarazem ostatnim tom cyklu „Więzień oswobodzony”.
Pierwszy tom – „Miecze i słowa” był drugim przeczytanym przeze mnie debiutem,
okazał się bardzo dobry, a drugi – „Pięć pustych tronów” utrwalił dobre wrażenie.
Czy trzeci, kończący serię, spełnił moje oczekiwania? Odpowiedź na to pytanie
znajdziecie w recenzji.
Cesarstwo pod wodzą namiestnika...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Patrycjuszka” to debiut Karoliny Żuk-Wieczorkiewicz. Na wstępie pragnę
zaznaczyć, że znam się z autorką i byłem świadkiem prac nad wydaniem tej książki.
Wiem, że pewnie wielu teraz od razu skreśli moją recenzję jako nieobiektywną, ale
pragnę was uspokoić. Nie zamierzam ani przesadnie zachwycać się powieścią, ani
też przesadnie krytykować, żeby pokazać, jaki to ja jestem obiektywny. Będę po
prostu szczery, bo chcę być uczciwy wobec wszystkich, którzy to czytają oraz
zwyczajnie nie lubię mijać się z prawdą.
Historia przedstawia losy Eurein Tessaro. Młoda dziewczyna na wieść o tym, że jej
narzeczony zaginął, nie może w to uwierzyć, więc postanawia go odszukać. W tym
celu zatrudnia cenionego najemnika Avero an Daara, który w połowie jest
Amainem – przedstawicielem starożytnej rasy powstałej w czasach Ery Herosów.
Razem wyruszają na poszukiwania, które skręcą w niespodziewane dla nich tory.
Świat opisany w powieści nie jest jakiś szczególny, ale ma parę
wyróżników
Główne państwo Roaven ma króla, szlachtę, rycerzy i pospólstwo, czyli, krótko
mówiąc, przedstawia typowe średniowiecze. Nie będę się nad nim rozwodził i
zamiast tego pochylę się nad dwoma ludami.
Pierwszym są Amainowie — maszyny do zabijania wyhodowane w tym celu dawno
temu, pozbawione swoich dawnych panów. Z uwagi na swoją odmienność są
niezbyt dobrze przyjmowani przez społeczeństwo, ale za to mają opinię świetnych
wojowników, z którymi każdy musi się liczyć. Żałuję, że autorka na razie nie
zdradziła zbyt wiele na ich temat, ponieważ zdecydowanie są intrygującym ludem.
Drugi lud to Cohrańczycy żyjący na pustyni. Jest to naród wojowników, którymi są
zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Bardzo łatwo ich obrazić i trzeba przy nich
bardzo uważać na słowa. Noszą zasłony na twarzy. Od razu skojarzyli mi się
z Issaram z „Opowieści z meekhańskiego pogranicza”, ale w mniej „drastycznej”
wersji. Wprowadzają do lektury trochę egzotyki.
Myślałem, że bohaterowie będą sporym plusem tej powieści
Moja nadzieja wynikała z faktu, że miałem już styczność z opowiadaniem „Połowa
człowieka” tej autorki, gdzie pojawiła się część bohaterów z tej książki. Niestety
pod tym kątem jest trochę gorzej.
Eurein początkowo jest rozpieszczoną pannicą, która musi zawsze postawić na
swoim. W trakcie lektury zmienia się w bardziej trzeźwo myślącą, chociaż nadal
daje o sobie znać jej młodość. Może wzbudzić sympatię swoją niezłomnością
w dążeniu do celu. Trochę jej kibicowałem, ale ogólnie moje zdanie na jej temat
jest neutralne.
Avero to bohater, którego poznałem w „Połowie człowieka” i cieszył mnie fakt, że
tutaj też będzie w centrum wydarzeń. Niestety trochę się zawiodłem. Nigdy nie
darzyłem go szczególną sympatią, ale ujął mnie wtedy swoim stosunkiem do
wszelkich zwierząt. Tutaj również to występuje, ale mam wrażenie, że z charakteru
Amain stał się trochę bardziej „miękki”. Nie uważam tego za wielką wadę, ale coś,
co trochę mi w nim przeszkadzało.
Za to nadal bez zarzutu spisuje się jego towarzysz żmijun, chociaż było go mało
w porównaniu z „Połową człowieka”. Ten skrzydlaty gad zdecydowanie jest moją
ulubioną postacią z tego uniwersum i tutaj mam do autorki apel o więcej żmijuna
w kolejnych częściach.
Reszta bohaterów też jest nawet ciekawa, ale żaden z nich nie wzbudził mojej
sympatii na tyle, bym o nim napisał. Jedynie wspomnę jeszcze o dobrej kreacji
antagonisty, który ma szansę zostać najbardziej wyrazistym bohaterem cyklu.
Ogólnie książkę czytało mi się dobrze i podczas lektury odczuwałem dużą
przyjemność, ale poza jedną sceną zabrakło mi chwil, gdy czułem jakieś spore
emocje. Przez powieść się płynie i nie ma nudnych momentów, gdzie nic się nie
dzieje. Autorka potrafiła parę razy zaskoczyć, ale zaszokować mnie udało jej się
tylko raz. Niestety „Patrycjuszka” ma mniej niż 300 stron, więc historia urywa się,
zanim na dobre się rozkręci i pozostawiła u mnie niedosyt.
Podsumowując, uważam „Patrycujszkę” za udany debiut, ale brakowało mi
czegoś, co nadałoby mu „wyjątkowości”. Sama historia ma potencjał i czekam na
ciąg dalszy. Umiarkowanie polecam, ale radzę nie nastawiać się na wspaniałą
lekturę, która zapadnie wam w pamięć, lecz na powieść, która może dać wam dużo
przyjemności.

„Patrycjuszka” to debiut Karoliny Żuk-Wieczorkiewicz. Na wstępie pragnę
zaznaczyć, że znam się z autorką i byłem świadkiem prac nad wydaniem tej książki.
Wiem, że pewnie wielu teraz od razu skreśli moją recenzję jako nieobiektywną, ale
pragnę was uspokoić. Nie zamierzam ani przesadnie zachwycać się powieścią, ani
też przesadnie krytykować, żeby pokazać, jaki to ja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Arkady Saulski, „Bitwa Nieśmiertelnych” – recenzja

„Bitwa Nieśmiertelnych” to ostatni tom przygód Kentaro, będący częścią trylogii pt. „Zapiski stali”. Jak każda przygoda, tak również ta musiała się kiedyś skończyć. Poprzednie dwie części mnie nie zachwyciły, ale były na tyle dobre, bym nie porzucał cyklu. Jak przy nich prezentuje się finał? Czy spełnił moje oczekiwania? Zapraszam do recenzji.

Młody chan Kotul wraz z półmilionową armią atakuje Nippon, pewny przyszłego zwycięstwa – tym bardziej, że przyłączają się do niego zdrajcy własnej ojczyzny. Ostatnią nadzieją napadniętego kraju jest twierdza Ten no Iwa, Niebiańska Skała. Daimyo rządzącego tam rodu Toyotomi postanawia rzucić wyzwanie władcy Manduków. Nippon staje do walki o swoją przyszłość.

W świecie opowieści sytuacja jest w zasadzie niezmienna: Mandukowie nadal chcą zdobyć Nippon, tym razem jednak w końcu przechodzą do konkretnego działania. Już w prologu pojawia się perspektywa Kotula, który po śmierci ojca postanawia dokończyć podbój państwa.
Jednym z plusów książki jest ukazanie – dzięki scenom z jego punktu widzenia – koczowniczego ludu (skojarzenia z Mongołami uzasadnione) nie tylko jako „zła, które trzeba pokonać”, ale też ludzi z własną kulturą, w przypadku której atak na kraj samurajów (tutaj oczywiście wiadomo, że to nawiązanie do kultury japońskiej) jest zrozumiały. Autor dobrze ukazał różnice między zwyczajami Manduków oraz Nippończyków. Dzięki temu książka jest niejednoznaczna i przyznam, że nie wiedziałem do końca, komu kibicować.

Skoro już wspomniałem wcześniej o Kotulu, to wypada go trochę scharakteryzować. Otóż młody chan nie jest jakimś „dzikusem”. Jako nowy władca Manduków musi umocnić swoją pozycję, która z racji braku doświadczenia jest jeszcze niepewna. Pomóc ma w tym właśnie dokończenie dzieła ojca, czyli podbój Nipponu. Co mi się rzuciło w oczy podczas lektury to fakt, że młodzieniec nie gardzi podbijanym ludem. Jest mądry, sprytny i odważny, przy czym brakuje mu gwałtowności swoich rodaków. Sceny z jego udziałem czytało mi się najlepiej (nawet łapałem się na tym, że w przypadku fragmentów o innych bohaterach czekałem z niecierpliwością na powrót Kotula) i ogólnie stał się moim ulubieńcem, jeśli chodzi o postaci stworzone przez tego autora.

W przypadku głównego bohatera całej historii opisanej w trylogii było już trochę gorzej.
Kentaro jako protagonista wypada jak zwykle, czyli dobrze, ale bez szału. Na przestrzeni wszystkich trzech tomów przejawia stopniową przemianę i doceniam, że nie stał w miejscu przez całą trylogię, ale autorowi nie udało się sprawić, bym poczuć do niego sympatię. Czasami czuć było w nim taką „ikrę”, ale zazwyczaj był zwyczajnie trochę… nudny. Wiadomo, że to z powodu tego, że jest Duchem, ale jednak widać, że wypada blado przy Kotulu.

Tak jak w poprzednich tomach, także i tutaj dobrze wypadają sceny walk. Nie można odmówić autorowi tego, że dobrze je opisuje. Dodatkowo w powieści przedstawione są dwie bitwy — morska oraz lądowa. W przypadku pierwszej niestety nie mogę wypowiedzieć się pozytywnie, ponieważ miałem problem ze zrozumieniem manewrów statków i ich wpływu na przebieg bitwy oraz łatwo odgadnąłem, kto zwycięży.

Za to starcie na lądzie prezentowało się o wiele lepiej i obfitowało w liczne zwroty akcji, które poddawały w wątpliwość pewność, która strona zwycięży. Samo rozstrzygnięcie konfliktu dwóch odrębnych kultur było ciekawe i choć finał może nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia, to był dobrym zakończeniem całej historii zawartej zarówno w tym tomie, jak i całym cyklu. Jedyny zarzut mogę mieć o trochę zbytnią wzniosłość zdarzeń w nim zawartych.

Podsumowując, uważam „Bitwę Nieśmiertelnych” za udane zwieńczenie trylogii. Widać postęp u autora i choć może nie pisze tak, by dołączyć do grona wyjątkowych dla mnie pisarzy, to czyta się go przyjemnie. Polecam, bo cała seria to dobra rozrywka, przy której można miło spędzić czas, a opisy kultury japońskiej nadają jej dodatkowej egzotyki.

Arkady Saulski, „Bitwa Nieśmiertelnych” – recenzja

„Bitwa Nieśmiertelnych” to ostatni tom przygód Kentaro, będący częścią trylogii pt. „Zapiski stali”. Jak każda przygoda, tak również ta musiała się kiedyś skończyć. Poprzednie dwie części mnie nie zachwyciły, ale były na tyle dobre, bym nie porzucał cyklu. Jak przy nich prezentuje się finał? Czy spełnił moje oczekiwania?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pani Cisza" to drugi tom polskiego cyklu pt. "Zapiski Stali", którego autorem jest Arkady Saulski. Czytałem wcześniej trzy książki tego pisarza i każda kolejna okazywała się lepsza od poprzedniej. Czy tak było i tym razem? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w recenzji.
Ród Nagata znajduje się na krawędzi upadku. Wiekowy daimyo rodu, Fukuro znajduje się coraz bliżej śmierci, a jego kilkuletni syn, będący dziedzicem rodu, cierpi na nieznaną chorobę, która może sprawić, że pożegna się ze światem szybciej od ojca. Tymczasem wyzwanie rodowi Nagata rzuca klan Węża, który ma po swojej stronie potężną sojuszniczkę. Naprzeciw niej staje wojownik, który wyrwał się śmierci, gdyż ta, nie mogąc zabrać jego, zabiera innych.
Świat w "Pani Ciszy" jest inspirowany kulturą japońską i to zdecydowanie daje się odczuć. W trakcie lektury pada wiele obcych nazw jak np. daimyo. Sama kraina Nipponu, w której dzieje się akcja, przypomina Japonię i po japońsku Nippon znaczy właśnie Japonia. Krainie zagrażają Mandukowie, którzy przypominają z kolei Mongołów. Obecnie ich ofensywa jest wstrzymana, ale nadal są zagrożeniem dla Nipponu. Wszystko to nadaje lekturze egzotyczności i jest sporym plusem.
Bohaterów w tej powieści jest wielu, ale tylko część wysuwa się na pierwszy plan. Główny protagonista, Kentaro, jest Duchem. To honorowy wojownik, ponadprzeciętny pod względem umiejętności walki. Polubiłem go, chociaż momentami jego honor wydawał mi się trochę przerysowany.
Spośród reszty postaci na pierwszy plan wysuwają się: dziedzic rodu Koneko, shomyo klanu Nagata, Hayai, lekarka Shomyo, medyczki Meiko oraz Pani Cisza.
Koneko to kilkuletni chłopiec, który choruje na nieznaną chorobę. Nie jest on w stanie być wojownikiem i nie może się bawić z innymi dziećmi z powodu choroby. Z tego powodu jest samotny i było mi go żal z powodu losu, który go spotkał. Mimo swojej sytuacji stara się być silny i to mnie w nim ujęło. Zdecydowanie jest to najbardziej udana postać z nowych bohaterów.
Hayai jest już człowiekiem doświadczonym i wiernym sługą rodu Nagato. Dowodzi jego wojskami w trakcie rozprawy z klanem Węża. Nie wzbudził we mnie większych emocji i miałem czasem wrażenie, że zachowuje się jak ktoś znacznie młodszy.
Meiko to osobista medyczka pana Fukuro, która zajmuje się również Koneko. Stara się bezskutecznie znaleźć sposób na uratowanie dziedzica rodu od śmierci. Muszę przyznać, że miałem spore nadzieje, gdy drogi jej i Kentaro się skrzyżowały, ale niestety mieli bardzo mało wspólnych scen i żałuję, że autor nie postawił bardziej na ich budującą się relację.
Pani Cisza to tajemnicza przeciwniczka Kentaro. Jej motywy przez dużą część powieści są ukryte, ale po ich poznaniu okazuje się, że ma swoje racje i nie jest typowym złym do pokonania.
Ze swojej strony żałuję, że w porównaniu do Kentaro inne postacie dostają mniej miejsca, ponieważ mają potencjał na więcej.
Ostatnim aspektem, o którym chciałbym wspomnieć, są walki. Autor opisał je bardzo dobrze i trzymają one w napięciu, a kilka opisów starć zbrojnych było miłym zaskoczeniem. Zdecydowanie stanowią one mocną stronę książki.
Podsumowując, uważam, że "Pani Cisza" jest napisana na podobnych poziomie, co "Czerwony lotos". Nie jest to może wspaniała lektura, ale dobra i można miło spędzić przy niej czas. Polecam osobom, które ciekawi kultura japońska.

"Pani Cisza" to drugi tom polskiego cyklu pt. "Zapiski Stali", którego autorem jest Arkady Saulski. Czytałem wcześniej trzy książki tego pisarza i każda kolejna okazywała się lepsza od poprzedniej. Czy tak było i tym razem? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w recenzji.
Ród Nagata znajduje się na krawędzi upadku. Wiekowy daimyo rodu, Fukuro znajduje się coraz bliżej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Fuga. Powieść polifoniczna” Magdaleny Anny Sakowskiej to moje piąte spotkanie z science fiction. Dotąd przeczytałem tylko książki „Różaniec” i „Kameleon” Rafała Kosika oraz „Wstrząsy wtórne” i „Uderzenie” Marko Kloosa. Pierwszego z tych autorów poznałem wcześniej i pisał naprawdę wciągająco, ale za to powieści drugiego były dla mnie niezbyt ciekawe, a postacie miały nieco zbyt ubogie rysy psychologiczne i brakowało im wyrazistości, więc trochę mnie to zraziło do tego gatunku. Z tego powodu zwlekałem z przeczytaniem kolejnego utworu science fiction, bo nie chciałem znowu się zawieść. Jednak opis omawianej tutaj pozycji wskazywał na duże skupienie na psychice bohaterów, więc postanowiłem dać jej szansę. Czy słusznie? Zapraszam do recenzji.

Jest bliżej nieokreślona przyszłość. Finian Mikcerion postanawia wziąć udział w igrzyskach na odległej Pifiny – owianej tajemnicą planecie. Śledzeni przez użytkowników aplikacji Gladius zawodnicy zmierzą się tam nie tylko z rywalami, ale także ze swoimi najgłębszymi koszmarami, do czego zmuszą ich halucynacje wywołane przez kwiaty zwane bawilcami. Kto zwycięży w tych trudnych rozgrywkach? Najemnik (czyli wspomniany Finian) pragnie tego dokonać, ale rywale nie zamierzają podać mu zwycięstwa na tacy, a on sam stoi na krawędzi rzucenia wyzwania systemowi. Czy się na to odważy?

Świat to coś, co zdecydowanie jest mocną stroną tej książki i nie chodzi mi wcale o np. pasjonującą przyrodę czy świetnie zarysowaną sytuację polityczną. Nie w tym tkwi jego siła. Więc co mam na myśli? Autorka znakomicie porusza w nim motyw uzależnienia od internetu, zwanego tutaj bluNetem. Takie oderwanie od rzeczywistości bywa dla ludzi bardzo niebezpieczne, a tutaj praktycznie większość społeczeństwa jest zbyt głęboko zanurzona w globalnej sieci. Skutkuje to rozleniwieniem ludzkości i łatwością manipulowania nią przez różne media. Dzisiaj traktuje się to jak mrzonki, ale powieść pokazuje, że zagrożenie z tym związane jest co prawda odległe, ale frealne.

Nie da się ukryć, że bohaterowie to dla mnie zazwyczaj najważniejszy aspekt powieści i moja opinia o książce w dużej mierze zależy od tego, czy zostali dobrze wykreowani. Jak było tutaj?

Myślę, że na tym polu autorka nieźle sobie poradziła. Główną postacią jest Finian Mikcerion, zwany Najemnikiem, którego przeszłość kryje wiele tajemnic. Na kartach powieści są one odkrywane powoli i muszę przyznać, że przy ich stopniowym poznawaniu coraz trudniej było mi go ocenić pod kątem moralnym. Nie mogę stwierdzić, że polubiłem go jakoś specjalnie, ale Magdalenie Annie Sakowskiej udało się interesująco go wykreować i sprawić, że najzwyczajniej w świecie mu kibicowałem.

Reszta bohaterów również prezentuje się intrygująco, chociaż nie w takim stopniu jak Finian. Sam tytuł wskazuje na udzielenie głosu wielu postaciom i oprócz niego w trakcie powieści śledziłem także myśli Korpo-kobiety Adri Ipamovej, Księżniczki Jin-Ly oraz Hazardzisty Xufubrisa. Myślałem, że będę to robił tak często, jak w przypadku Najemnika, ale niestety było ich mniej i trochę tego żałowałem, ponieważ również byli interesujący. Autorka jednak nie skupiła się na nich tak bardzo i mam wrażenie, że przez to nie zabłysnęli do końca tak, jak na to zasługiwali. Nie jest to jakiś wielki minus, ale w ich przypadku mam uczucie niedosytu, bo było świetnie, a mogło być moim zdaniem jeszcze lepiej, gdybym częściej siedział w ich głowach.

Ogólnie książkę czytało mi się przyjemnie. Jak już wspomniałem, skłania ona do przemyśleń, ale daje również dużo pod kątem rozrywkowym. Igrzyska na Pifiny obfitują w różne konkurencje, po których za każdym razem odpada jedna osoba. Przyznam, że mi się to spodobało, ponieważ jako dzieciak uwielbiałem oglądać „Totalną porażkę” i w trakcie lektury miałem z nią trochę luźnych skojarzeń. Rywalizacja była pełna zwrotów akcji, a bohaterowie często dopuszczali się nieczystych zagrań nie tylko w trakcie, ale także między kolejnymi etapami.

Podsumowując, uważam „Fugę. Powieść polifoniczną” Magdaleny Anny Sakowskiej za świetną książkę, która była dla mnie udanym powrotem do science fiction. Pod kątem przyjemności bliżej jej do twórczości Rafała Kosika niż do Marko Kloosa i myślę, że z chęcią sięgnę w przyszłości po jej kolejne pozycje, bo czuję, że się na nich nie zawiodę. Polecam.

„Fuga. Powieść polifoniczna” Magdaleny Anny Sakowskiej to moje piąte spotkanie z science fiction. Dotąd przeczytałem tylko książki „Różaniec” i „Kameleon” Rafała Kosika oraz „Wstrząsy wtórne” i „Uderzenie” Marko Kloosa. Pierwszego z tych autorów poznałem wcześniej i pisał naprawdę wciągająco, ale za to powieści drugiego były dla mnie niezbyt ciekawe, a postacie miały nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowiadanie poznane dawno temu na wattpadzie. Bardzo dobre i polubiłem Avero, a żmijuna wręcz uwielbiałem.

Opowiadanie poznane dawno temu na wattpadzie. Bardzo dobre i polubiłem Avero, a żmijuna wręcz uwielbiałem.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Krzysztof Piersa , “Liceum ogólnomagiczne” - recenzja

"Liceum ogólnomagiczne" to książka Krzysztofa Piersy, którego znam z tego, że prowadzi kanał na YouTubie - udziela tam wielu porad pisarskich oraz często motywuje młodych pisarzy do dalszego tworzenia swoich dzieł. Z racji tego postanowiłem sięgnąć po jego twórczość. Padło na "Liceum ogólnomagiczne". Czy to był trafny wybór? Zapraszam do recenzji.

Powieść przedstawia losy Mileny Majerskiej, która z maila z kuratorium dowiaduje się, że trafi do szkoły magii. Pełna nadziei rozpoczyna naukę, ale okazuje się, że w większości to zwykła szkoła, gdzie i tak trzeba uczyć się polskiego czy matematyki. Liceum wzbudza w niej zawód. Tymczasem rodzi się konflikt pomiędzy uczniami z magicznych oraz niemagicznych rodzin, dodatkowo członkowie szkolnej drużyny koszykówki zostają pobici przez nieznanego sprawcę.

Fabuła książki rozgrywa się w Polsce. Głównym miejscem akcji jest tytułowe liceum ogólnomagiczne we Wrońsku, które w praktyce okazuje się niezbyt atrakcyjne w porównaniu z wyobrażeniami Mileny. Lekcje niby nie są interesujące, tak jak w prawdziwej szkole, ale zostały przedstawione na tyle ciekawie, że nadawały kolorytu całej powieści i całkiem dobrze oddawały szkolną rzeczywistość. Oczywiście w prawdziwym życiu długopisy nie buntują się przeciwko swoim właścicielom, a na wychowaniu fizycznym nie lata się na miotle, ale takie sytuacje występują w książce rzadko.

Autor poświęca dużo miejsca ciemnej stronie szkoły, czyli faworyzowaniu niektórych uczniów, wyobcowaniu "nudniejszych" spośród nich czy prześladowaniu słabszych. Przyznam, że zwłaszcza ten ostatni punkt do mnie trafił z racji tego, że mam doświadczenie w tej kwestii.

Podstawa czarowania to trzy magiczne słowa: intencja, koncentracja i dedykacja. W świecie magii istnieją także cyrografy, czyli, krótko mówiąc, umowy typu "mroczna moc za duszę". W świecie występują smoki (które pojawiają się między innymi w Tatrzańskim Parku Narodowym), gryfy czy jednorożce.

Główną bohaterką "Liceum ogólnomagicznego" jest Milena. Jako że pochodzi ona z niemagicznej rodziny i nie miała wcześniej pojęcia o magii, wraz z nią poznajemy zasady nią rządzące. Przyznam szczerze, że miałem spore obawy co do Mileny, czy nie będzie taką "postacią idealną", która będzie mnie drażniła właśnie tym faktem, a opinie o książce w internecie na to właśnie wskazywały. O dziwo nie było tak źle. Nie powiem, żebym ją polubił, ale nie odczuwałem irytacji, bo to zwykła nastolatka, tylko trochę "nadpobudliwa" i czasami podejmująca decyzje budzące wątpliwość co do jej inteligencji. Nie jest zbyt ciekawa i przy niektórych bohaterach wypada blado, jednak jest to poziom "ujdzie w tłoku".

Z pozostałych postaci autor również dużo miejsca poświęca przyjaciółkom Mileny - Sawie, Blance oraz Esterze, szkolnemu prześladowcy Mordechajowi, uczniom Andrzejowi oraz Patrykowi, którzy stają się częściami trójkątu miłosnego, tajemniczej i przede wszystkim niebezpiecznej uczennicy Amandzie czy nauczycielowi Arturowi Perdragonowiczowi, który budził we mnie skojarzenia z Arturem Pendragonem z legend arturiańskich.

Przyznam, że spośród tego grona najbardziej polubiłem prześladowanego Patryka, ponieważ jego najbardziej rozumiałem oraz Esterę, ponieważ była najbardziej ogarnięta spośród przyjaciółek Mileny. Artur Perdragonowicz poza jedną akcją z początku książki (petryfikacja) też nawet wzbudził moją sympatię i był jednym z dwóch nauczycieli, którym zależało na uczniach. Andrzej to jedyna pozytywna postać, która mnie irytowała, bo to taki "piękny młodzieniec bez skazy", co to od jego spojrzenia "miękną kolana", a przy tym w toku fabuły trochę z niego wychodzi egoista. Amandę początkowo niezbyt lubiłem, ale po poznaniu jej historii popatrzyłem na nią trochę przychylniej, chociaż wydaje mi się, że autor mógł wymyślić mniej typowy powód, czemu jest jaka jest. Mordechaj to główna postać do nienawidzenia przez zarówno pozytywnych bohaterów, jak i czytelników, która sprawdzała się w tej roli całkiem dobrze. Zwróciłem uwagę na fakt, że kiedy obrywał, to nie do końca mogłem odczuć satysfakcję z jego klęsk, ponieważ sceny po nich następujące miały ponury nastrój.

Ogólnie książkę czytało mi się szybko i sprawnie. Z lepszych momentów mogę wymienić choćby urodziny Estery i rozgrywkę Larpa (Live Action Role Playing) w czasie ich trwania, ponieważ nie miałem z nim jeszcze nigdy styczności. Dzięki temu dawało mi przyjemność śledzenie gry czy turnieju MMMA (Magicznego MMA), gdzie doszło do najlepszej magicznej walki w powieści. Autor nie przynudzał i lektura nie była dla mnie męczącym przeżyciem. Mógłbym się ewentualnie przyczepić do tego, że niektóre punkty fabuły (np. zdobywanie nowych umiejętności w magii przez Milenę, ponieważ nie byłem świadkiem jej postępów, tylko bardziej dostawałem o nich raport) są traktowane trochę po macoszemu, ale to nie jest minus, tylko raczej poczucie niedosytu, bo było dobrze, ale mogło być jeszcze lepiej.

Podsumowując, uważam, że "Liceum ogólnomagiczne" nie jest wspaniałą książką, ale na tyle dobrą, że można przy niej miło spędzić czas. Na pewno nie żałuję, że poznałem tę historię i jeśli kontynuacja się pojawi, to z chęcią ją przeczytam, chociaż nie będzie wysoko na mojej liście książkowych zakupów. Polecam, ale radzę nie podchodzić do tego z wygórowanymi oczekiwaniami, ponieważ raczej nie uświadczycie tutaj historii, która na długo pozostanie w waszej głowie.

Krzysztof Piersa , “Liceum ogólnomagiczne” - recenzja

"Liceum ogólnomagiczne" to książka Krzysztofa Piersy, którego znam z tego, że prowadzi kanał na YouTubie - udziela tam wielu porad pisarskich oraz często motywuje młodych pisarzy do dalszego tworzenia swoich dzieł. Z racji tego postanowiłem sięgnąć po jego twórczość. Padło na "Liceum ogólnomagiczne". Czy to był trafny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piotr Wałkówski, “Ziemia i skrzydła” - recenzja

„Ziemia i skrzydła” to książka Piotra Wałkówskiego, którą postanowiłem przeczytać głównie z jednego powodu, a jest nim obecność smoków. Dzięki klubowi recenzenta Smocze Języki otrzymałem szansę, by poznać tę historię. Czy powieść mi się spodobała? Zapraszam do recenzji.

Nie będę się zbytnio rozwodził nad fabułą, ponieważ nie jest szczególnie złożona. Mamy XXV wiek i świat po wojnie nuklearnej. Akcja w całej książce skupia się głównie na walce o władzę (demokratyczne wybory) w Cesarstwie Polskim, którego monarcha został niedawno obalony, i próbie stworzenia państwa opartego na nowych zasadach. Oprócz tego jest poruszony wątek półsmoka Fulgusa, który wraca z emigracji w Republice Wszechamerykańskiej wraz ze swoim opiekunem Miragomorem. Autor trochę pochyla się nad kwestią jego tajemniczego pochodzenia, ale niezbyt dokładnie, więc zapewne szykuje to na drugi tom. W historii zostaje również ukazane życie obok siebie dwóch tak różnych gatunków, jak ludzie oraz smoki, i trudności związane z różnicami między nimi. Są to właściwie wszystkie motywy, wokół których koncentruje się powieść, więc jak widać, nie jest ona fabularnie zbyt rozbudowana.

W świecie „Ziemi i skrzydeł” oprócz Cesarstwa Polskiego, które obejmuje większość Europy, występują także takie państwa jak Cesarstwo Wschodniej Azji, Światowe Imperium Islamskie, Republika Wszechamerykańska czy Federacja Skandynawska. Dwa ostatnie spośród nich wyróżniają się tym, że smoki nie są traktowane tam jako istoty gorsze (jak w pozostałych państwach), tylko równe człowiekowi. W powieści co jakiś czas przewija się wątek swoistego rasizmu wobec tych stworzeń i autor poprowadził go moim zdaniem całkiem nieźle.

À propos smoków, to w książce przewija się kilka ich gatunków, jak np. pokryte krwistoczerwoną łuską Gitandzali, imponujące szybkością i posiadające karmazynowe skrzydła Azzamy, białe niczym śnieg, masywne Khiry czy Nifreti dysponujące gwiezdnym oddechem. Jak widać, każda z ras czymś się wyróżnia, a wymieniłem tylko część. Jeśli miałbym podać powód, dla którego według mnie warto sięgnąć po tę pozycję, to bez wahania wskazałbym te latające gady.

Bohaterowie są dla mnie zawsze ważnym aspektem historii i bardzo mocno wpływają na moją opinię o książce, ponieważ to dzięki nim z uwagą i napięciem śledzę fabułę. Wspominam o tym dlatego, że w tym przypadku nie było żadnej postaci, której los obchodziłby mnie w znaczącym stopniu. W zasadzie nie było nikogo, kogo bym polubił. Nie odczuwałem do nich wielkiej niechęci, ale zwyczajnie nie przejmowałem się tym, co ich spotka. Przede wszystkim brakowało im wyrazistości.

Najważniejsza postać w książce to Fulgus, który jest półsmokiem, czyli krzyżówką smoka i człowieka. Z tego powodu "wyróżnia się w tłumie", ponieważ jest jedynym takim przypadkiem w powieści. Okoliczności jego narodzin są owiane tajemnicą, a on sam został wychowany przez smoka Miragomora. Obecnie jest oberbrygadierem swojego opiekuna (coś jak pilot, tylko nie samolotu, a latającego gada).

Jak widać, Fulgus ma potencjał, by go polubić. Co więc poszło nie tak? Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć. Zwyczajnie nie wzbudził mojej sympatii i w trakcie akcji nie wsławił się niczym szczególnym, bym zmienił o nim zdanie na bardziej przychylne.

Starałem się polubić tę historię i przejąć się tym, o czym opowiadała, ale mi się nie udało. Nie powiem, że sama powieść była nudna, bo autor potrafił mnie zaciekawić, ale zwyczajnie brakowało mi emocjonalnego związania z bohaterami. Jedyne, co w ich przypadku jest pozytywne, to relacje smoków z oberbrygadierami, w których czuć ich więź.

Na niekorzyść książki działa także zbyt duża ilość wyjaśnień świata przedstawionego. Autor czasem za bardzo zagłębia się w jego historię oraz sytuację polityczną. Osobiście nie mam z tym zazwyczaj problemu (zwłaszcza z polityką, którą w książkach uwielbiam), ale tutaj miało to miejsce zbyt często i czasami bywało męczące.

Ostatnim aspektem, o którym wspomnę, jest pewna przypadłość tekstu. Otóż główny bohater kilka razy musiał „się odlać” i szczerze się zastanawiam, czemu musiałem być świadkiem tej powtarzającej się czynności. Na całe szczęście było to bardzo rzadkie zjawisko, ale zdarzało się i zawsze miałem w głowie pytanie: „po co?”

Podsumowując, uważam, że „Ziemia i skrzydła” to średnio udana książka, która nie wzbudziła we mnie większych emocji. Nie mogę powiedzieć, że kompletnie nic mi się w niej nie podobało, ale podczas lektury odczułem mniej przyjemności, niż zakładałem przed rozpoczęciem czytania powieści. Nie polecam, ale też nie odradzam i w przypadku sięgnięcia po tę pozycję, radzę podejść do niej z ostrożnością.

Piotr Wałkówski, “Ziemia i skrzydła” - recenzja

„Ziemia i skrzydła” to książka Piotra Wałkówskiego, którą postanowiłem przeczytać głównie z jednego powodu, a jest nim obecność smoków. Dzięki klubowi recenzenta Smocze Języki otrzymałem szansę, by poznać tę historię. Czy powieść mi się spodobała? Zapraszam do recenzji.

Nie będę się zbytnio rozwodził nad fabułą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Paweł Kolarzyk “Niko” recenzja

“Niko” Pawła Kolarzyka to kolejny debiut, który wpadł mi w oko z powodu intrygującego opisu. Odkąd zdałem sobie sprawę z jego istnienia, szukałem okazji do zdobycia własnego egzemplarza. W końcu szczęśliwie się udało i dzięki temu mogę się podzielić swoimi wrażeniami z lektury.

Powieść poświęcona jest losom tytułowego Niko, który mieszka w odciętej od świata wiosce. Wskutek prawa ograniczającego liczbę jej mieszkańców zostaje zmuszony opuścić ją wraz z dziewięcioma innymi nastolatkami. W wyniku niefortunnego obrotu spraw oddziela się od nich i musi sobie radzić sam. W przetrwaniu pomaga mu Dar, dzięki któremu zyskuje ukrytą przewagę nad większością ludzi.

Świat Niko jest stylizowany na średniowiecze. Muszę przyznać, że lubię ten okres historii i z przyjemnością czytałem o przygodach w nim osadzonych. Końcowa bitwa z kolei skojarzyła mi się z tą pod Grunwaldem, bo mimo że toczyła się pod Psiejuchami, została nazwana bitwą pod Szynwaldem. Nie wiem, czy to był zabieg celowy, ale jeśli tak, jest to wyraźne puszczenie oka do miłośników tego okresu.

Głównym bohaterem książki jest Niko, którego poznajemy jako przywódcę wojska szykującego się do bitwy. Nie wiemy jednak, o co chodzi, i zanim dochodzi do starcia, akcja się urywa. Później zostaje przedstawiona historia wioski i na plan wysuwa się historia młodości chłopaka. Ja polubiłem go za pomysłowość i wyniesiony z rodzinnych stron kodeks moralny, którym się kierował w trakcie powieści. Jedyne co mi w nim przeszkadzało, to zbyt duże powodzenie u kobiet, które skojarzyło mi się z Geraltem z "Wiedźmina". Na całe szczęście tutaj zostało to lepiej uzasadnione i dlatego z dwójki Niko-Geralt to do tego pierwszego zapalałem większą sympatią, tym bardziej, że jemu nie zawsze udaje się podbić niewieście serce.

Spośród reszty bohaterów wspomnę kilku najciekawszych: księgarza Servita, z którym Niko dzieli pasję czytania, namiestnika Roberta Hildenbrandta będącego w pewnym momencie powieści pracodawcą protagonisty oraz właściciela lazaretu Bernarda. Są to postacie na tyle interesujące, że aż szkoda, że z wyjątkiem namiestnika, nie goszczą częściej na stronach powieści.

W “Niko” na plus zaliczam kreację głównego bohatera, który nie jest krystalicznie czysty i popełnia błędy. Oczywiście w większości przypadków udaje mu się osiągnąć to, co zamierza, ale zdarzają mu się również porażki. Muszę przyznać, że z przyjemnością czytałem o jego niektórych wyczynach, np. o renowacji ksiąg.

Niewielkim minusem jest dla mnie okładka, która zapowiada mroczną historię, podczas gdy trudno znaleźć w książce jakiekolwiek tego typu fragmenty. Kolejną wadą jest zbyt bujne życie uczuciowe bohatera, ponieważ po prostu przeszkadza mi, gdy postać jest rozwiązła.

Podsumowując, powieść “Niko” mi się podobała i uważam ją za udany debiut. Dała mi ona więcej przyjemności z czytania, niż oczekiwałem. Polecam tę książkę miłośnikom okresu średniowiecza oraz dobrze wykreowanych głównych bohaterów.

Paweł Kolarzyk “Niko” recenzja

“Niko” Pawła Kolarzyka to kolejny debiut, który wpadł mi w oko z powodu intrygującego opisu. Odkąd zdałem sobie sprawę z jego istnienia, szukałem okazji do zdobycia własnego egzemplarza. W końcu szczęśliwie się udało i dzięki temu mogę się podzielić swoimi wrażeniami z lektury.

Powieść poświęcona jest losom tytułowego Niko, który mieszka w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Paweł Kolarzyk, „Niko 2” – recenzja

„Niko 2” to kontynuacja książki „Niko” (wiem, żadne zaskoczenie), która była dla mnie jednym z przyjemniejszych debiutów tego roku. Czy drugi tom przygód tytułowego bohatera utrzymał poziom pierwszej części? Zapraszam do przeczytania recenzji.

Zacznijmy od tego, o czym jest ta powieść. Otóż, po wielu perypetiach z pierwszego tomu, Niko zdobył wysoką pozycję dzięki przychylności króla, któremu uratował życie. Nadchodzi jednak wojna, która może wiele zmienić. Magiczne siły Zła usiłują zdobyć cały kontynent, okoliczności zmuszają więc głównego bohatera do stanięcia przeciwko potędze, z którą nigdy nie śniło mu się mierzyć. Czy podoła zadaniu? Może liczyć na przyjaciół, nowych sojuszników oraz swój Dar, ale czy to wystarczy?

Skoro już mniej więcej nakreśliłem fabułę, to pora na omówienie pozostałych elementów powieści. O świecie pisałem już przy okazji pierwszego tomu – jest stylizowany na średniowiecze i składa się z kilku królestw. Tu nowością jest większe skupienie się na aspekcie bogów oraz magii. Bóstwa są wielokrotnie wspomniane w książce, a o samym Niko krążą pogłoski, jakoby miał z nimi kontakt. Z kolei warstwa mistyczna jest rozwinięta przez postać Luny, która decyduje się dołączyć do głównego bohatera, ponieważ uważa go za wybrańca.

Skoro już dotarłem do tego tematu, to wspomnę, że motyw wybrańca jest bardzo często używany w fantasy i osobiście niezbyt za nim przepadam (a konkretnie za typowym przedstawieniem go jako jednostki idealnej i „wzór wszelkich cnót”), ale w tym przypadku moja sympatia do głównego bohatera sprawiła, że zaakceptowałem ten aspekt. Sam Niko dojrzewa w porównaniu z poprzednią częścią, bo spada na niego większa odpowiedzialność. Z tego powodu ten tom jest nieco poważniejszy. O ile w pierwszym protagonista walczył głównie o siebie, to teraz na szali jest życie setek lub nawet tysięcy ludzi.

W otoczeniu głównego bohatera przewija się wiele ciekawych postaci, z których najbardziej wyróżniają się Drakon oraz Argider. Pierwszy z nich jest wspaniałym wojownikiem, który co prawda nie grzeszy wielkim intelektem, ale nie mogę nazwać go głupim, bo „swój rozum ma". Z kolei drugi to... Niech najlepszym wyznacznikiem tego, jaki jest, będzie fakt, że został nazwany w tej powieści „Wężem". Nie powiem, żebym zapałał do któregokolwiek z nich specjalną sympatią (a Drakon dodatkowo pewnym czynem zupełnie mnie do siebie zraził), ale doceniam relacje, jakie powstały między nimi a Niko. Nie zawsze panuje między nimi zgoda, ale da się zauważyć łączącą ich przyjaźń.

Oprócz tej dwójki znaczące role odgrywają magiczka Luna oraz Blanka. One również nie wzbudziły we mnie ciepłych uczuć, ale autor wyraziście je wykreował i za to ma ode mnie takiego małego plusa. Ostatnimi osobami, o których wspomnę, są kronikarz Paulis, który szczyci się ciętym językiem, oraz mag Dychtans, w przypadku którego wyróżnienie było zasługą finału, w którym powiedzmy, że wzbudził on we mnie słuszną „czytelniczą nienawiść”. Zdecydowanie liczę na jego marny koniec w którymś z przyszłych tomów.

Jeśli chodzi o ogólne wrażenia z lektury, to zacznijmy od tego, że w porównaniu do pierwszego tomu, drugi ma mniej beztroski i jest bardziej poważny. Było to nieuniknione z powodu głównego wątku, którym jest wojna przeciwko siłom Esturii oraz Zarhornu. Nie uważam tego jednak za wadę, ponieważ historia dojrzewa wraz z głównym bohaterem.

Książkę ogólnie czyta się z zaciekawieniem, chociaż opisy działań wojennych są czasami zbyt obszerne. Nie przeszkadzają mi relacje z bitew, ale dziesięć stron starcia bez żadnych dialogów sprawiały momentami, że trudno mi się było skupić. Nie powiem, żeby to był jakiś wielki problem, ale trochę mi to zakłócało czerpanie pełni przyjemności z lektury.

Końcowe sceny powieści to zdecydowanie jeden z lepszych fragmentów całej historii, a finał szokuje tak, że chcę jak najszybciej sięgnąć po następny tom i szczerze żałuję, że na razie mogę tylko cierpliwie czekać na kontynuację.

Ostatni aspekt, o którym warto wspomnieć, to humor, który jest tu naturalny. Może nie tarzałem się po ziemi ze śmiechu, ale czasem lekko się uśmiechałem przy jakimś fragmencie. Zdecydowanie jest to jeden z pozytywów książki.

Podsumowując, uważam, że „Niko 2” to naprawdę udana kontynuacja. Tak jak w przypadku pierwszego tomu, nie jest to książka wybitna, ale przez większość czasu świetnie się ją czyta, a główny bohater wzbudza sympatię. Dlatego właśnie gorąco ją polecam – jeśli szukacie naprawdę ciekawych pozycji wśród polskich książek fantasy, to zdecydowanie radzę wam zapoznać się z historią młodego Niko.

Paweł Kolarzyk, „Niko 2” – recenzja

„Niko 2” to kontynuacja książki „Niko” (wiem, żadne zaskoczenie), która była dla mnie jednym z przyjemniejszych debiutów tego roku. Czy drugi tom przygód tytułowego bohatera utrzymał poziom pierwszej części? Zapraszam do przeczytania recenzji.

Zacznijmy od tego, o czym jest ta powieść. Otóż, po wielu perypetiach z pierwszego tomu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Bright” to książka, której nie miałem w planach, ale dzięki klubowi recenzenta mogłem ją przeczytać. Ciekawiło mnie, jak autor młodszy ode mnie (mam 18 lat) poradził sobie z tak trudnym zadaniem, jak zadebiutowanie na rynku wydawniczym. Czy podołał zadaniu? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w recenzji.
Powieść przedstawia losy najlepszego szpiega w Loftwergu - Sary Bright. A właściwie byłego szpiega, bo zostaje oddalona ze służby, a wkrótce jest zmuszona uciekać ze stolicy. Tymczasem trzy z pięciu pokazanych tu królestw zbroją się na potęgę, z wyraźnym zamiarem zaatakowania pozostałych, tak więc wojna wydaje się nieunikniona.
Niestety, nie mam za wiele do powiedzenia o świecie "Bright", bo pod względem jego przedstawienia autor zawodzi. Uniwersum jest nijakie, nie znalazłem w nim nic, co by mnie jakoś szczególnie zaciekawiło . Wiemy tylko tyle, że świat podzielony jest na pięć królestw, a jego realia nawiązują do średniowiecza.
Bohaterowie w “Bright” są jedną z wielu słabych stron powieści. Sara Bright, określana jako najlepszy szpieg Loftwergu, kompletnie się tak nie zachowuje. W swoich działaniach jest często dziecinna, np. gdy krzyczy na swojego króla i obrzuca go wyzwiskami. Dodatkowo jak na swój zawód jest zbyt miękka: praktycznie na przestrzeni całej fabuły targają nią różne emocje, podczas gdy szpieg powinien zachowywać spokój przynajmniej w części z sytuacji. Gdy poznajemy ją w pierwszym rozdziale, ma za sobą dwa tygodnie picia po tym, jak oddalono ją z królewskiej służby. Wydało mi się nierealne, żeby agent wywiadu zachowywał się akurat w ten sposób. Powinien chyba starać się wyjaśnić, czemu go oddalono, a nie przez dwa tygodnie siedzieć w barze i topić smutki w alkoholu.
Pozostali bohaterowie także nie wydali mi się ciekawi. Gdybym miał wskazać najlepszą postać w książce, to mój wybór padłby na Nataniela, ale tylko dlatego, że nie miał wielkiej konkurencji i był bardziej pomocny niż reszta. Przede wszystkim bohaterowie są słabo skonstruowani, a główna postać - Sara - najbardziej. Brakuje im jakiejkolwiek psychologicznej głębi.
Kolejną wadą książki jest jej język. Szczególnie irytujące było dla mnie zdanie „Do jasnej rybki”, które pojawiło się w powieści kilka razy. Podejrzewam, że miało to być zastępstwo dla przekleństwa, ale użycie słowa „rybka” w tym kontekście okazało się zupełnie nietrafione. Dialogi niestety także nie są mocną stroną „Bright”. Były one dla mnie kompletnie nijakie, żeby nie powiedzieć sztuczne. Dodatkowo postacie mówią często w stylu młodzieżowym. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby akcja była umiejscowiona współcześnie, ale do realiów przypominających średniowiecze nie pasują określenia takie jak „dobra”, „jasne”, „bo co”, „kasiora”, „zluzuj”, „no” itp.
Czy jest zatem coś, co mógłbym zaliczyć powieści na plus? Największym jest mapka, która bardzo dobrze się prezentuje. Oprócz tego fabuła ma kilka niezłych momentów, np. w rozdziałach 12 (dialog między Jackiem i Natanielem),19 (opis reakcji Ignatii) i 20 (halucynacje Anabel), ale to za mało, bym mógł pozytywnie ocenić książkę.
Podsumowując, debiut Mateusza Cetnarskiego uważam za niezbyt udany. Widać, że twórca się starał, ale rezultat jest w moim odczuciu rozczarowujący. Młody pisarz miał kilka dobrych pomysłów na poprowadzenie akcji, lecz książka jako całość jest dla mnie na tyle słaba, że nie jest to pozycja, którą mógłbym komuś polecić. Autorowi zaś mimo wszystko gratuluję wytrwałości i mam nadzieję, że zastanowi się nad technikami, które pomogą mu poprawić warsztat.

“Bright” to książka, której nie miałem w planach, ale dzięki klubowi recenzenta mogłem ją przeczytać. Ciekawiło mnie, jak autor młodszy ode mnie (mam 18 lat) poradził sobie z tak trudnym zadaniem, jak zadebiutowanie na rynku wydawniczym. Czy podołał zadaniu? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w recenzji.
Powieść przedstawia losy najlepszego szpiega w Loftwergu - Sary...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sny lazurowej wody to książka, której nie było w moich planach. Zaciekawił mnie jednak opis, a i fragment na legimi sporo obiecywał. Czy mi się podobała? Zapraszam do recenzji 🙂.

O czym jest książka?

Książka opowiada o losach Królestwa Lazenny, które nagle znalazło się w trudnej sytuacji. Król Veles zmarł, a następca tronu Xavier zaginął po niespodziewanej klęsce oblężenia Kamieniogrodu. Wobec tego królem zostaje drugi syn Velesa - jedenastoletni Xander, który staje przed trudnym zadaniem. On i jego ochmistrzowie starają się zaradzić kryzysowi, ale wrogowie chcą wykorzystać ich chwilową słabość. Rozpoczyna się gra o naprawdę wysoką stawkę. 

Świat 

W pierwszej części świata poznajemy niewiele. Akcja głównie dzieje się w pałacu, gdzie zostają podjęte ważne decyzję dotyczące przyszłości Królestwa. 
Oprócz tego jest kilka scen dziejących się w mieście. Autor obiecuje w "Od autora", że w drugiej części czytelnicy odwiedzą parę nowych miejsc i trzymam go za słowo 😉.
Całość: https://hipogryf.pl/sny-lazurowej-wody/

Sny lazurowej wody to książka, której nie było w moich planach. Zaciekawił mnie jednak opis, a i fragment na legimi sporo obiecywał. Czy mi się podobała? Zapraszam do recenzji 🙂.

O czym jest książka?

Książka opowiada o losach Królestwa Lazenny, które nagle znalazło się w trudnej sytuacji. Król Veles zmarł, a następca tronu Xavier zaginął po niespodziewanej klęsce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pieśni dawnej Jonki to nie był pierwszy debiut, który przeczytałem, ale pierwszy który zobaczyłem na internecie. Od tamtego czasu musiałem czekać ponad rok 2 pierwsze tomy, żeby zacząć czytać, ale było warto 🙂. Seria mi się spodobała i tylko czekałem, aż trzeci tom wpadnie mi w ręce. W końcu tak się stało. Czy trzeci tom sprostał moim oczekiwaniom? Zapraszam do recenzji 🙂.

O czym jest książka?

Książka dzieje się czternaście lat po wydarzeniach z tomu drugiego. Teraz królestwem Jonki rządzi Łada mając u boku swojego męża Wilhelma. Dzieje Królestwa Jonki są najważniejszym wątkiem w książce, ale nie jedynym. Oprócz tego mamy jeszcze wgląd w wątki mniej lub bardziej powiązane z Jonką dziejące się na Wyspach Kameńskich, w Jomsborgu  czy Tirdżji 🙂.

Świat

Świat stworzony przez autora na wzór średniowiecza jest ciekawy. W tej książce (jak i w całej serii) jest w zasadzie mało elementów fantasy. Magia istnieje, ale nie jest mile widziana, a osoby nią władające mogą zostać spalone na stosie. Drugim elementem jest obecność elfów, które zostały wykreowane ciekawe i podczas czytania miałem luźne skojarzenie z Żydami 😉 (zmysł do interesów i ogólna niechęć do nich).
Całość: https://hipogryf.pl/piesni-dawnej-jonki/

Pieśni dawnej Jonki to nie był pierwszy debiut, który przeczytałem, ale pierwszy który zobaczyłem na internecie. Od tamtego czasu musiałem czekać ponad rok 2 pierwsze tomy, żeby zacząć czytać, ale było warto 🙂. Seria mi się spodobała i tylko czekałem, aż trzeci tom wpadnie mi w ręce. W końcu tak się stało. Czy trzeci tom sprostał moim oczekiwaniom? Zapraszam do recenzji...

więcej Pokaż mimo to