-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2018-11
2020-01
O ile pierwsza część tej opowieści w ramach cyklu o Pendergaście, "Karmazynowy brzeg", klimatem przypominała filmy z Indianą Jonesem, o tyle druga, czyli właśnie "Obsydianowa komnata", przywodzi na myśl poetykę bondowską. Tu jest naprawdę wszystko, czego fani agenta 007 mogą sobie życzyć: przygoda granicząca z niemożliwym, sprawiedliwy postępujący wg własnego kodeksu, często wbrew szefostwu, szaleniec opracowujący w tajemnym laboratorium przedziwny lek, przepiękna, choć upiorna siedziba rzeczonego antagonisty, rozpiski potyczek, zawrotne tempo krzyżujące się z tajemnicami gotyckich podziemi i seksualnymi uniesieniami z pięknymi kobietami (posmak dewiacji w scenie finałowej też poczujemy). Słowem, czysta rozrywka, a jej poziomowi blisko jest do geniuszu.
I jeszcze jedno: dobrze, że wydawnictwo najęło Jana Kraśko do tłumaczenia. Jest o niebo lepiej niż przy przekładzie "Karmazynowego..." autorstwa Roberta Lipskiego. Mam wrażenie, że Kraśko doskonale czuje mięso, a zarazem elegancję prozy Prestona & Childa. Widzę, że kolejną część cyklu także on przełożył. Pysznie.
O ile pierwsza część tej opowieści w ramach cyklu o Pendergaście, "Karmazynowy brzeg", klimatem przypominała filmy z Indianą Jonesem, o tyle druga, czyli właśnie "Obsydianowa komnata", przywodzi na myśl poetykę bondowską. Tu jest naprawdę wszystko, czego fani agenta 007 mogą sobie życzyć: przygoda granicząca z niemożliwym, sprawiedliwy postępujący wg własnego kodeksu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
2023-05
Może to dziwnie zabrzmi, zważywszy, że opisuję książkę autora, który śmierć i ohydę potrafi uwypuklić do granic przyzwoitości, ale "Błaganie o śmierć" to piękna rzecz. Gorzka, smutna, głęboka. Świetnie, że autor — jak zdradza w posłowiu — posłuchał redaktorki i pogłębił wątki rodzinne i osobiste Mocka. Ohydy takoż nie brakuje, a jakże! Jest brudno, duszno, mocno, choro, Chryste, co ja będę pisać, nurzałam się w tym z dziką rozkoszą. Eros i Tanatos tańczą ze w sobą w "Błaganiu o śmierć" tak dobrze, tak dobrze... I ta końcówka, taka gorzka, taka ludzka.
Jak dla mnie ścisła czołówka powieści Krajewskiego. Może nie prześciga mojej ukochanej, czyli "W otchłani mroku", ale poziom niemal identyczny.
Może to dziwnie zabrzmi, zważywszy, że opisuję książkę autora, który śmierć i ohydę potrafi uwypuklić do granic przyzwoitości, ale "Błaganie o śmierć" to piękna rzecz. Gorzka, smutna, głęboka. Świetnie, że autor — jak zdradza w posłowiu — posłuchał redaktorki i pogłębił wątki rodzinne i osobiste Mocka. Ohydy takoż nie brakuje, a jakże! Jest brudno, duszno, mocno, choro,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10
2023-02
Moje pierwsze spotkanie z Marta Guzowska, bardzo poztywne. Tak, to prawda, że główny bohater, antropolog Mario Ybl, jest wysoce irytujący, tak irytujący, że ma się ochotę dać mu w mordę. Ale! Dla mnie graniczy z cudem to, skąd autorka wytrzasnęła dla niego tak potężna liczbę kwestii i zachowań, takich na ostrzu noża, przy jednoczesnym osobliwym podobieństwie tegoż do czarnokryminalnego detektywa.
Odnosząc się bezpośrednio do treści książki: nie, jako dziecko nie chciałam zostać archeolożką, chętkę poczułam później, po maturze (nie udało się, niestety — a może na szczęście?), więc wszelkie ciekawostki z dziedziny przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Rzecz się dzieje w Turcji, w prowincji Çanakkale (starożytna Troja), żar leje się z nieba, ponad 40 stopni Celsjusza to norma. Klimat autorka opisała malarsko, podobnie jak archeologiczną robotę. I proces rozkładu — a zarazem iście antropologiczny wykład, może nie do końca potrzebny w tak monumentalnym wymiarze, ale przecież każdy autor ma swoje dziwnostki. W każdym razie zadziałał tak, jak chyba miał zadziałać — objawami mdłości. Tak czy inaczej nie dziwię się, że w 2013 autorka dostała za tę powieść Kaliber.
Ale żeby nie przedłużać, niespodziewanie ciekawam dalszych przygód Ybla, "Głowa Niobe" niebawem pójdzie w ruch. A "Ofiarę Polikseny" oczywiście polecam. Zaciekawienie się utrzymywało. No i dużo uśmiechu miałam podczas. Miejcie i Wy.
Moje pierwsze spotkanie z Marta Guzowska, bardzo poztywne. Tak, to prawda, że główny bohater, antropolog Mario Ybl, jest wysoce irytujący, tak irytujący, że ma się ochotę dać mu w mordę. Ale! Dla mnie graniczy z cudem to, skąd autorka wytrzasnęła dla niego tak potężna liczbę kwestii i zachowań, takich na ostrzu noża, przy jednoczesnym osobliwym podobieństwie tegoż do...
więcej mniej Pokaż mimo toJedna z tych książek, których się nie zapomina. Zmysłowa, seksowna, poruszająca i łamiąca tabu.
Jedna z tych książek, których się nie zapomina. Zmysłowa, seksowna, poruszająca i łamiąca tabu.
Pokaż mimo to2013-09
Burza słoneczna Åsy Larsson to książka, o której myślę. Nie mam wątpliwości, że mam za sobą lekturę, której już zaczyna mi być mało. Szwedzkiej pisarce udało się zaszczepić we mnie mroźno-kryminalnego bakcyla z krainy Laponii, z powodu którego najchętniej – choćby i w tej chwili – miałabym ochotę zaszyć się pod kocem i czytać, czytać, czytać…
Kiruna, niewielkie szwedzkie miasto za kołem podbiegunowym. W kościele zboru Źródła Mocy zostaje bestialsko zamordowany religijny przywódca Wiktor Strandgård. Drastycznie pokaleczone zwłoki odnajduje siostra ofiary, Sanna, która wpadłszy w panikę, znika… Para detektywów, Anna Maria Mella i Sven Erik Stalnacke, szybko odnajduje niezbędne dowody, które świadczą o jej winie. Równocześnie swoje własne śledztwo prowadzi dawna przyjaciółka oskarżonej, Rebeka Martinsson, wezwana przez nią ze Sztokholmu. Prawniczka po powrocie ze stolicy w rodzinne strony będzie miała okazję nie tylko poznać prawdę, lecz także zmierzyć się z własnymi demonami z przeszłości.
Cała recenzja dostępna jest na stronie http://www.noircafe.pl/asa-larsson-burza-sloneczna/
Burza słoneczna Åsy Larsson to książka, o której myślę. Nie mam wątpliwości, że mam za sobą lekturę, której już zaczyna mi być mało. Szwedzkiej pisarce udało się zaszczepić we mnie mroźno-kryminalnego bakcyla z krainy Laponii, z powodu którego najchętniej – choćby i w tej chwili – miałabym ochotę zaszyć się pod kocem i czytać, czytać, czytać…
Kiruna, niewielkie szwedzkie...
2014-04
Właśnie po raz piąty wróciłam z literackiej podróży z Kiruny, najdalej wysuniętego na północ miasta w Szwecji. I mimo niemal czterystu zadrukowanych stron był to jak zwykle pobyt zbyt krótki. Przedostatnia odsłona cyklu Åsy Larsson o prokurator Rebece Martinsson zatytułowana W ofierze Molochowi urzeka konsekwencją stylu znanego z wcześniejszych tytułów, niemal namacalnym upostaciowieniem dzikiej natury i intrygą scalającą śmierć członków różnych pokoleń tej samej rodziny.
Jak zwykle u Larsson bywa, tytuł jej książki jest symboliczny. Tym razem nawiązuje on do Molocha, czyli dawnego bóstwa, któremu składano w ofierze dzieci, aby osiągnąć dobrobyt lub zwycięstwo w wojnie. W przełożeniu na opowieść Larsson tą dziecięcą ofiarą jest siedmioletni Marcus, który po tym, gdy jego babcia zostaje zamordowana, odnajduje się w lesie. Chłopiec jest w ciężkim szoku i badający sprawę dochodzeniowcy, a także towarzysząca im prokurator, nie są w stanie wydobyć z malca żadnych zeznań. Dopiero Kristerowi, dotkliwie poparzonemu w dzieciństwie policjantowi współpracującemu z psami tropiącymi, udaje się nawiązać z nim kontakt i sprawić, że Marcus ponownie poczuje się bezpiecznie.
Poza kryminalną intrygą i dziecięcą traumą wątków jest dużo więcej, zarówno tych wynikających z rozgałęziania się dochodzenia, jak i z życia osobistego bohaterów. Ci, którzy znają i cenią wcześniejsze odsłony cyklu Larsson, z radością powitają znajome, starsze o kolejne półtora roku postaci, narracje prowadzone z różnych perspektyw, niebagatelną rolę natury czy specyficzny klimat dalekopółnocnych rubieży, gdzie w starych eternitowych domkach rozdzielonych szerokimi polami i lasami mieszkają ludzie prości, ale nie mniej mściwi, namiętni i żądni pieniądza i sławy niż mieszkańcy wielkich miast. Natomiast ci, którzy dopiero zaczynają przygodę z pisarstwem szwedzkiej pisarki i z jakichś powodów czynią to nie po kolei – niech się zbytnio nie martwią, ponieważ W ofierze Molochowi to powieść samodzielna, co prawda w dość skąpy sposób przybliżająca wcześniejsze losy Rebeki i jej znajomych, ale na pewno niepozostawiająca czytelnika na pastwę błędnych domysłów. Jednak tym, którzy przykładają wagę nie tylko do kryminalnego aspektu skandynawskich powieści i dla których równie ważne w nich jest podłoże społeczno-psychologiczne i wewnętrzne przemiany bohaterów – tym doradzam zacząć lekturę cyklu od Burzy słonecznej i wraz z kolejnymi tomami patrzeć z uznaniem, jak styl Larsson staje się coraz bardziej pewny i gęsty, jak konsekwentnie wraca ona do charakterystycznych lejtmotywów i jak jej Rebeka, po koszmarze przeszłości, stopniowo się podnosi.
Oddalenie od ambitnej prokurator nękających ją demonów jest w cyklu nowością. To pierwszy tom, w którym Rebeka w pełni może skupić się na prowadzonym śledztwie i nie przeszkadzają jej w tym żadne psychiczne rozterki ani traumy. Nawiązywanie do jej przeszłości w rozmowach z innymi bohaterami nie wytrąca jej z równowagi, nawet wówczas, gdy są to szykany ze strony bardzo jej wrogiego kolegi po fachu. Rebeka po prostu stara się robić swoje i nie zwraca na to uwagi, a psy, które wzięła pod opiekę, i życie w surowej scenerii w przytulnym domku odziedziczonym po babci wydają się czynić ją szczęśliwą. Tylko jej życie uczuciowe nadal pozostaje nieuładzone, a dotychczasowy związek z mężczyzną wyraźnie zaczyna Rebekę uwierać. Wątek miłosny zresztą również jest po raz pierwszy u Larsson tak mocno wyeksponowany. Mocno i tak pięknie, że z żalem odwracałam ostatnią stronę.
Jednak nie należy zapominać, że W ofierze Molochowi to nie romans, ale powieść kryminalna z bogatym tłem psychologiczno-społecznym. Tym razem Larsson na swoje barki nie wzięła, jak to było we wcześniejszych powieściach, spraw skomplikowanych religijnych struktur i ich interesów, międzynarodowych koncernów współpracujących z egzotycznymi krajami czy opowieści o duchach zanurzonej w II wojnie światowej, lecz twardą, realistyczną fabułę o rodzinie, szarpiących ją emocjach i niewybaczalnych grzechach. Jest to także opowieść – z racji drugiego (poza teraźniejszym) poziomu czasowego, który sięga 1914 roku – o Kirunie z czasów, kiedy była jeszcze niewielką osadą, która z racji wydobycia rudy i dużego napływu osadników zaczęła się gwałtownie rozrastać. Larsson przybliża czytelnikowi historię miasteczka i wprowadza w dni jej mieszkańców przepełnione skomplikowaną organizacją funkcjonowania rodzącej się miejscowości i ciężką pracą. Dzięki tej opowieści poznajemy również Elinę, przodkinię małego Marcusa z opowieści współczesnej. Od początku wiemy, że dziewczyna w okrutny sposób zostanie zabita, więc cała historia obok wątków poznawczo-historycznych ma w sobie znamienie mroku.
Na podstawie powyżej opisanego poziomu czasowego można wywnioskować dużą wiedzę Larsson o Kirunie, tym miasteczku, w którym się wychowała i z którego, tak jak niegdyś Rebeka, swojego czasu uciekła. Pisarka świetnie zna obowiązki miastowych dysponentów sprzed wieku, pracę poszczególnych pracowników starej kopalni czy zadania ówczesnych kobiet. Z miłością opisuje śnieżne krajobrazy, świeżo wydeptane ścieżyny, zachwyca się nowoczesnym wówczas poprowadzeniem prądu w osadzie. Ogromne pokłady uczuć odnajdujemy również w opisach współczesnych, zarówno tych dotyczących spraw naturalnych, a nawet dzikich, jak i zbudowanych ręką człowieka. Larsson zabiera nas zarówno w głąb północnoszwedzkich lasów, jak i do warsztatu, w którym są ciosane rozmaite kawałki lodu potrzebne do postawienia sezonowego Hotelu Lodowego w Jukkasjärvi. Skrupulatne opisywanie świata, w którym żyła autorka i w którym zamieszkała bohaterka jej książek, nieodmiennie mnie w prozie tej pisarki uwodzi. Ktoś może narzekać na zbytnie przywiązanie do szczegółu, na dziwaczne, ale bardzo klimatyczne porównania (Ona sama jest jak dom wysprzątany na wiosnę[1]) czy na opisy życia prywatnego bohaterów (obok losów Rebeki autorka sporo miejsca poświęca życiu rodzinnemu i samokrytyce zniszczonej przez brak czasu i czterokrotne macierzyństwo fizyczności policjantki Anny Marii Melli), podczas gdy na to konto można by ruszyć z kopyta z intrygą. Jednak dla mnie taki tryb narracji w połączeniu z prostym, ale bardzo zgrabnie opisującym zawiłości uczuć i ludzkiej natury stylem, jest idealny. Zresztą, jak pokazały przyznanie W ofierze Molochowi Oficjalnej Nagrody Szwedzkiej Akademii Kryminału w 2012, a kilka miesięcy temu zwycięstwo powieści w plebiscycie polskich czytelników na najlepszą książkę z gatunku kryminalnego 2013 roku, nie tylko mnie ta stylistyka przypadła do gustu.
Bardzo nie lubię krytykować książek, które sprawiają, że moje serce nałogowego czytelnika bije szybciej, więc wadom opisywanej powieści poświęcę niewiele miejsca. Ale też uczciwie rzecz biorąc, nie ma ich wiele. Ot, momentami pojawia się za bardzo szablonowe, przejaskrawione rozłożenie dobra i zła na niektórych bohaterów i w nieco uproszczony sposób jest opisana emocjonalność postaci z wątku rozgrywającego się w 1914 roku. Poza tymi potknięciami jest idealnie. Wielostronna narracja i wynikające z niej nałożenia czasowe, rozmiłowanie autorki w psach, które jednocześnie pełnią funkcję eksponowania moralnych problemów, zespolenie człowieka z naturą i cudownie leniwie poprowadzona intryga kryminalna, której powolność bynajmniej nie jest pozbawiona ogromnego ładunku emocjonalnego, a także starająca się znaleźć szczęście główna bohaterka sprawiają, że prozie Larsson bardzo trudno jest się oprzeć… Podobnie jak trudno jest nie myśleć, co się wydarzy w szóstym, kończącym cykl tomie, którego ostateczność ze względu na przywiązanie się do Kiruny i jej mieszkańców mnie przeraża, ale jednocześnie niesłychanie kusi.
Paulina Stoparek, NoirCafe.pl
[1] Åsa Larsson, W ofierze Molochowi, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 55.
Właśnie po raz piąty wróciłam z literackiej podróży z Kiruny, najdalej wysuniętego na północ miasta w Szwecji. I mimo niemal czterystu zadrukowanych stron był to jak zwykle pobyt zbyt krótki. Przedostatnia odsłona cyklu Åsy Larsson o prokurator Rebece Martinsson zatytułowana W ofierze Molochowi urzeka konsekwencją stylu znanego z wcześniejszych tytułów, niemal namacalnym...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02
Najprościej pisze mi się o tym, co mnie zachwyca. Zauważyłam tę właściwość już jakiś czas temu i zawsze w momentach, kiedy opisuję powieści autorstwa Åsy Larsson. Nie inaczej będzie tym razem, bo za mną kolejny, czwarty już tom opowieści o prawniczce Rebece Martinsson i dalekiej surowej północy Szwecji. I po raz czwarty muszę napisać, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Możliwe, że to będzie najlepszy tom całej serii. Możliwe, że to będzie ulubiony cykl mojego dorosłego czytelniczego życia.
Wioska Piilijarvi niedaleko Kiruny, najdalej wysuniętego na północ miasta w Szwecji. Jest mroźna jesień. Zakochani nastolatkowe, Wilma i Simon, mają wyjątkowy pomysł na spędzenie wolnego czasu: postanawiają zanurkować pod skutym lodem jeziorem w poszukiwaniu wraku samolotu z okresu II wojny światowej. Posiadają na tyle odpowiednie wskazówki co do jego położenia, sprzęt i doświadczenie w pływaniu na głębokości, aby ten zamiar im się udał. I rzeczywiście, rychło odnajdują przedmiot poszukiwań. Ich radość jest ogromna. Jednak trwa ona tylko chwilę. Ktoś nie chce, żeby para na powrót wynurzyła się na powierzchnię. Ktoś ucina linę asekuracyjną, a przerębel zakrywa drewnianymi drzwiami. Ktoś niemal urywa próbującą wykuć drugi przerębel rękę dziewczyny. Ktoś morduje ich z zimną krwią. Mija siedem miesięcy. Wilma i Simon już dawno zostali uznani za zaginionych. Jednak niespodziewanie, dzięki makabrycznemu odkryciu okolicznego mieszkańca, sprawa ponownie wzbudzi zainteresowanie. A dzięki wrażliwej intuicji kiruńskiej prokurator Martinsson policja na nowo rozpoczyna śledztwo.
Już po przeczytaniu prologu zawierającego opis podwodnej tragedii widzianej oczami Wilmy wiedziałam, że oto mam do czynienia z książką wyjątkową. Szkicowa, ale bardzo trafna charakterystyka ukrytego pod zamarzniętą taflą świata i zmienianie fizycznych właściwości rzeczy zanurzonych w wodzie mieszają się w jej wstępie z rozpaczliwą walką o życie, a nadzieja na ratunek zostaje gwałtownie zderzona ostatecznym przekonaniem, że oto jest się właśnie mordowanym. Wrażenie: porażające. Po zakończeniu lektury prologu pomyślałam, że taki początek nie może zwiastować nieudanej powieści. I nie pomyliłam się. Ba, jestem zdania, że Aż gniew twój przeminie to najlepsza z dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści Larsson. A muszę przyznać, że miałam obawy. Czytane przeze mnie przedlekturowe zapowiedzi ujawniały, że w fabule znaczącą rolę odegra wątek metafizyczny, a część narracji będzie opowiadana z perspektywy ducha nieżyjącej Wilmy. W konsekwencji zaczęłam wyobrażać sobie tak lubiany przeze mnie gatunek psychologicznego kryminału, zbaczający na ścieżkę zdziecinniałej fantastyki o duszach nie mogących zaznać spokoju. Jednak Larsson – jakże mogłam stracić w nią wiarę! – obroniła się. Motyw ducha zawieszonego pomiędzy życiem ziemskim a zaświatami odkrywa przed czytelnikiem nieznane prawdy o bohaterach. Bo Wilma przygląda się każdemu: Rebece, swojej ukochanej babci, policjantom prowadzącym śledztwo, a nawet samemu mordercy. Jej postać niejako wyręcza autorkę w byciu wszystkowiedzącym narratorem, co może i nie do końca mnie przekonało, ale niespodziewanie pozytywne zaskoczyło. Duch Wilmy nie jest bowiem postacią z baśni, ale bezlitosnym obserwatorem rzeczywistości, zagubionym na granicy dwóch światów i bardzo smutnym, dzięki czemu ucieka on przed fantasmagorycznym upupieniem, strzegąc Aż gniew twój przeminie przed dołączeniem do lektur młodzieżowych.
Obok narracji z perspektywy ducha czwarty tom opowieści o Rebece raczy nas znaną z poprzednich książek Larsson rozbudowaną akcją ze sporą dozą retrospekcji. Ich ilość jednak nie jest tak uderzająca jak w poprzednim tomie, I tylko czarna ścieżka, w którym ten sposób prowadzenia fabuły został doprowadzony do lekkiej, ale zawsze, przesady. W Aż gniew twój przeminie szwedzka pisarka powraca do cechującego ją w tej kwestii chwalebnego „w sam raz”, zachwycając idealnym wyważeniem teraźniejszości i tak dramatycznie na nią wpływającej przeszłości. Ponadto autorka świetnie odnajduje się w historii II wojny światowej, w której początek ma cała intryga. Jej wiedza na temat historycznego faktu wynajmowania przez niemieckich żołnierzy szwedzkich przewoźników zgrabnie splata się z fikcyjnym nadaniem powyższego zawodu jednemu z bohaterów. Przejmująco prawdziwie zanurzony w historii okaże się również wątek wywiadowczej wtyczki, która doprowadzi do kaźni duńskich uciekinierów. Larsson po raz kolejny udowadnia też, że z książki na książkę jej sposób prowadzenia kryminalnej intrygi i odpowiedzi na pytanie nie tyle „kto zabił?”, ile „dlaczego tak się stało?” są coraz bardziej przekonujące. Zresztą mam wrażenie, że w opisywanym tomie autorka wybitnie mocno flirtuje z łatką kryminału, prowadząc swoją fabułę w ten sposób, że już po kilkudziesięciu stronach wiemy, kto jest mordercą. Reszta książki obok policyjnego śledztwa poszerza psychologiczne sylwetki poszczególnych bohaterów i stopniowo ujawnia motyw przewodni powieści, jakim są spaczone stosunki rodzinne. I właśnie one okażą się najbardziej fascynujące i przerażające zarazem, one, a nie owo typowo kryminalne „po nitce do kłębka”.
Aż gniew twój przeminie, obok przyczyn całego dramatu, wnikliwiej niż do tej pory opisuje postać scalającą wszystkie tomy, czyli Rebekę, która poradziwszy sobie z dramatyczną przeszłością już od ponad roku zajmuje stanowisko asesora prokuratury w Kirunie. Bohaterka nie tylko ma się lepiej niż dotąd, lecz także nareszcie czuje się pożądaną i adorowaną kobietą. Autorka jednak sprytnie uchroniła się przed różową chmurką typowego romansu, ponieważ związek Rebeki z ukochanym mężczyzną nie jest bezproblemowy. Umieszczając prawniczkę w północnoszwedzkim śnieżnym żywiole, z którym bohaterka czuje coraz bardziej zachwycającą ją wspólnotę (piękne i częste są opisy psychicznego zespalania się Martinsson z naturą), stawia ją w kontraście z praktycznym i bardzo miastowym partnerem, który nie rozumie jej potrzeby mieszkania w podkiruńskim domku odziedziczonym po babci. Ponadto szwedzka pisarka w bardzo ciekawy sposób nakreśla zagadnienie poczucia bezpieczeństwa, jakie powinno cechować związek ze znacznym stażem, które w przypadku wybranka Rebeki może się okazać gwoździem do trumny. A może są to tylko przesadne obawy bohaterki, której rozdarcie pomiędzy chęcią okazania namiętności i uczucia a obawą przed konsekwencjami poczucia się partnera zbyt pewnie w związku tak przekonująco Larsson odmalowuje? Bo kto z nas chociaż raz w życiu nie miał takich obaw? No bo jak on zobaczy, że mi zależy, to przestanie się starać… Gdy zadzwonię do niej po kłótni tak szybko, to sama już nigdy pierwsza nie wyciągnie ręki na zgodę… Ot, samo życie zakochanych osób, które mają za sobą nieudane związki, którym trudno jest ponownie zaufać... Może i jest to trochę uczniackie i na siłę utrudniające życie, ale jakież ludzkie! A ja cieszę się ogromnie, że w tym najcieńszym (350 stron) z tomów o prokuratorce z Kiruny autorka znalazła miejsce dla jej życia osobistego, erotycznego, dla jej kobiecości i seksowności (wątek uwielbienia bohaterki przez jej znajomego z policji przyspiesza krążenie krwi). To było Rebece, dotąd psychicznemu wrakowi tudzież pracującemu robotowi, bardzo potrzebne.
Potrzebne były też psy, które stały się nierozerwalną częścią całego cyklu. Tym razem jednego z kilkorga obecnych w powieści czworonogów prokuratorka przygarnie. Innego uratuje przed śmiercią. Jeszcze innego weźmie na ręce, gdy jeszcze nie przejrzy na oczy po urodzeniu. Ech, piękne są te momenty, pełne namacalnego wręcz uczucia do psów i wiedzy autorki na temat ich zachowania i zwyczajów. Piękne jest to zestawienie bohaterki ze zwierzęciem i przyrodą, tak dobitnie obecnymi również w scenie finałowej. Historia wtedy niejako zatacza koło, a żywioł zdaje się ponownie pochłaniać życie… A ten klimat zamarzniętych jezior, czap śniegu i wszystkich odcieni bieli i błękitu… Bajka!
Tak, Åsa Larsson zachwyciła mnie po raz czwarty. Z książki na książkę moje zaufanie do jej pisarskiego talentu i wyczucia w tworzeniu zawiłych, ale przekonujących psychologicznie i sytuacyjnie intryg rośnie, a odczuwana w wyniku lektury przyjemność jest tak gęsta, że można by ją zamknąć w słoiku. Tylko ta myśl, że cały cykl o Rebece zamyka się w sześciu tomach i towarzyszący temu autentyczny smutek, że większość już za mną… Bo wiem, że będzie mi bardzo trudno opuścić tę problemiastą prawniczkę i jej świat. Piszę poważnie.
Paulina Stoparek ----> http://www.noircafe.pl/author/stoparek/
Najprościej pisze mi się o tym, co mnie zachwyca. Zauważyłam tę właściwość już jakiś czas temu i zawsze w momentach, kiedy opisuję powieści autorstwa Åsy Larsson. Nie inaczej będzie tym razem, bo za mną kolejny, czwarty już tom opowieści o prawniczce Rebece Martinsson i dalekiej surowej północy Szwecji. I po raz czwarty muszę napisać, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze....
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10
2014-01
Właśnie wróciłam z mojej trzeciej książkowej podróży do Kiruny, najdalej wysuniętego na północ miasta w Szwecji, hen za kołem podbiegunowym. Autorka powieści I tylko czarna ścieżka, Åsa Larsson, nie poskąpiła mi śniegu, postaci, które już zdążyłam polubić, a także kryminalnej intrygi, która tym razem zabiera czytelnika do biznesowych podziemi międzynarodowego koncernu, prowadzącego niebezpieczne interesy o bardzo wysoką stawkę…
Trzeci tom opowieści o charyzmatycznej prawniczce Rebece Martinsson zdecydowanie różni się od dwóch poprzednich . Åsa Larsson w większej niż dotąd ilości umieszcza w nim zawiłości prawnych umów i kodeksów, brylując w międzynarodowych interesach wymyślonej na rzecz powieści firmy Kallis Mining. W swojej książce podąża aż do kopalń w Ugandzie i zbrojnego wspierania tamtejszych zatargów politycznych. I tylko czarna ścieżka łączy w sobie zatem dwa gatunki: biznesowo-polityczny thriller będący w jej wykonaniu nowością i psychologiczny kryminał, czyli to, czym autorka wsławiła się w dwóch pierwszych powieściach. Pierwszy z nich traktuje o rzeczach będących dla Larsson, z zawodu prawniczki specjalizującej się w prawie podatkowym, chlebem powszednim: ekonomia, wielkoformatowy biznes, zawiłości umów… Autorka wręcz pławi się w temacie, niejednokrotnie wysuwając powyższe tematy na plan pierwszy, w sposób bardzo charakterystyczny dla swych rodaków po piórze odpowiadając na pytanie nie tyle „kto zabił?”, ile „dlaczego tak się stało?”. Jakkolwiek jednak w poprzednich dwóch tomach cyklu śledztwo było osią akcji, tak w Czarnej ścieżce jest ono zaledwie naszkicowane. Autorka wraca do niego, ale jakby z musu, z narzucenia sobie samej, że jednak obok opowiadającego o mrocznych interesach thrillera pisze przecież kryminał. Zatem poznani wcześniej policjanci, Anna Maria Mella i Sven Erik Stalnacke, i tym razem się pojawiają, mam jednak nieodparte wrażenie, że jest ich równie mało jak Jaya i Cichego Boba w filmie W pogoni za Amy (Chasing Amy, 1997) Kevina Smitha. Nie mogłam się także oprzeć wrażeniu, że są bardzo bezradni w prowadzonym przez siebie śledztwie. A w tym, w czym sobie nie radzą albo na co wśród szukania fizycznych tropów i powiązań między uczestnikami intrygi nie mają czasu, wyręcza ich mocno zaprzyjaźniona z Google’em Rebeka, której to dodatkowe zajęcie, obok nowej pracy na stanowisku asesora prokuratury w Kirunie, kompletnie wypełnia wolny czas, co w prostym rachunku sprowadza się do niemyślenia o koszmarnych wydarzeniach z przeszłości.
Pisząc o Rebece z Czarnej ścieżki należy wspomnieć, że mimo kolejnego już z nią spotkania czuję, iż staje się ona dla mnie coraz większą tajemnicą. Wracająca do siebie po załamaniu psychicznym i pobycie na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego bohaterka, podobnie jak w Burzy słonecznej pracuje ponad miarę, jednak wydaje się daleko bardziej złożona. Stopniowo ujawniane tajemnice z jej przeszłości zamiast odmalowywać jej osobę – zaciemniają ją. Przyczyną tego jest fakt, że zachowania Rebeki są zdecydowanie bardziej skrajne niż wcześniej, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest szybka decyzja o przeprowadzce ze Sztokholmu do podkiruńskiej wsi Kurravaara. Nieco przeszkadzało mi nie dość szczegółowe jej wyjaśnienie i, które sprawia, że postępowanie bohaterki wydaje się nieco naciągane z punktu widzenia psychologii. Zadziwia też, chociaż tym razem w sensie pozytywnym, uczuciowość Rebeki. To kolejna nowość w cyklu szwedzkiej pisarki, która do tej pory przedstawiała bohaterkę na podobieństwo pracującej maszyny, tudzież psychicznego wraka człowieka. W opisywanym tomie wreszcie zostanie o niej powiedziane to, co jest oczywiste, a o czym chyba sama bohaterka przez lata zapomniała – że jest po prostu kobietą. Kobietą, która patrzy w lustrze na swoje drobne piersi i bliznę na twarzy, i zastanawia się, czy ma szansę się podobać. Jednak należy zaznaczyć, że jej niepokoje dotyczące uczuć wybranego przez siebie mężczyzny są opisane skąpo, ale z oddaniem sedna zawirowań serca, a minimalizm melodramatyczny sprawia, że powieść nie zalicza się do gatunku, który powszechnie nazywamy prozą kobiecą.
Rebeka, jakkolwiek jest główną postacią serii, tak w Czarnej ścieżce mimo uzupełnienia paru luk w jej przeszłości, zadrukowanych stron jej poświęconych jest stosunkowo niewiele. Podsumowując, mamy skrótowe potraktowanie głównej bohaterki, śledztwa, policjantów je prowadzących… Co zatem, poza zawiłą intrygą związaną z tajemniczym koncernem, zajmuje aż 466 stron? Odpowiedź brzmi: retrospekcje. To wręcz patentowe zagranie Larsson, tłumaczące wiele wydarzeń z teraźniejszości i przynależne więcej niż jednej postaci w danym tomie, w Czarnej ścieżce osiąga swoje apogeum, tycząc się niemal wszystkich postaci drugoplanowych. Cofania się w czasie jest naprawdę dużo, co sprawia, że autorka momentami za bardzo odbiega od kryminalnej intrygi. Zaglądamy w przeszłość nie tylko szefa Kallis Mining, ale też jego siostry, przyjaciela, żony przyjaciela, a nawet jego ochroniarza. Część z tych opisów jest bardzo istotna dla intrygi, część niekoniecznie, jedno jest pewne – rysy psychologiczne postaci są w większości przypadków nakreślone po mistrzowsku. W większości, ponieważ zbędny wydaje się szamanistyczny element lapońskiego folkloru, którego uosobieniem jest Ester, będąca, dosłownie i w przenośni, osobą z innej bajki.
Mimo kilku zaskoczeń, z których część została przyjęta przeze mnie z utyskiwaniem, I tylko czarna ścieżka upewnia mnie, że oto mam do czynienia z cyklem, który zaangażował mnie totalnie, a jego lektura sprawia mi przyjemność, którą trudno wyrazić słowami. Bez wątpienia potęgują to małe Larssonowe powroty do domu, takie jak szczegółowa charakterystyka zachowań psów (w tym tomie także kotów) i opisy północnoszwedzkich śnieżnych krajobrazów, tamtejszych zwyczajów, a także budownictwa. Te cechy w sposób skuteczny i niezwykle przyjemny zmiękczają prawno-ekonomiczny charakter prozy szwedzkiej pisarki, czyniąc zeń swojego rodzaju szklaną kulę, która, gdy nią potrząsnąć, zamienia się w baśniową krainę pełną śniegu. Śniegu, który mimo swej obfitości nie jest w stanie ostudzić gorąca ludzkich emocji.
Paulina Stoparek ----> http://www.noircafe.pl/author/stoparek/
Właśnie wróciłam z mojej trzeciej książkowej podróży do Kiruny, najdalej wysuniętego na północ miasta w Szwecji, hen za kołem podbiegunowym. Autorka powieści I tylko czarna ścieżka, Åsa Larsson, nie poskąpiła mi śniegu, postaci, które już zdążyłam polubić, a także kryminalnej intrygi, która tym razem zabiera czytelnika do biznesowych podziemi międzynarodowego koncernu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08
2020-07
2021-05
Po opiniach tutaj widzę, że książka niedoceniona. Aż niesamowite, że tak niewielu dostrzega niebagatelny talent Wrońskiego czy nazywa go klonem Krajewskiego (na bogów, toż to zupełnie inne style pisarskie są i zupełnie inna problematyka powieści!).
Co jest dobre w pierwszej części cyklu o Zydze Maciejewskim? Opary międzywojennego Lublina, scenki rodzajowe, te wszystkie "Europejskie" i "Pod Strzechą", baby robiące pranie, które wtedy w każdym domu było wydarzeniem, tytoniowy dym i dymna mgła na niekoniecznie zawsze brukowanych uliczkach. To się, cholera, tak czuje, że gęba sama się uśmiecha, bo jedną nogą już tam stoisz, w Lublinie 1930 r. Do tego dochodzą obfite smaczki historyczne oraz dżentelmeńskie i niekoniecznie dżentelmeńskie potyczki, oszustwa i pościgi (w tym finalny na bodajże naście stron!), co nadaje prozie zarówno poznawczego, jak i łotrzykowskiego charakteru. I jeszcze ten Wroński humor, wredny, ironiczny, czarny ("niech się nie uśmiecha, bo ptaszek wyleci"). I ta intryga, skarby na Zamku, historyczna przeszłość Lublina, akademicka wiedza zapleciona w jeden warkocz z fikcją, intryga, którą spokojnie można nazwać wywrot(k)ową i bardzo, bardzo inteligentną - do co najmniej trzykrotnego prześledzenia, by w pełni pojąć i docenić wszystkie jej szczegóły...
...I rozwiązanie intrygi, tak przecież przeczące temu, że zło powinno być ukarane. I ten powrót do początku w końcówce!
Nie rozumiem, powtórzę: nie rozumiem, jak można tyle dobra lekceważyć. O co można by mieć pretensje do autora, to o pierwszą ofiarę (wykastrowany dziennikarz z własnymi genitaliami w ustach), która najwyraźniej miała przyciągnąć swoją makabrą czytelniczą uwagę, bo przecież dla fabuły jej obrazoburcza ohyda nie ma żadnego znaczenia. Chociaż i to trudno w sumie krytykować, wszak tego rodzaju trup, tak inny od kolejnego, zawsze w jakiś sposób zmyli/spowolni działania policji, a to w końcu jeden z ze składników gatunku kryminalnego.
Można nie przepadać za historyczno-kryminalnymi powieściami retro z zacięciem łotrzykowskim, ale nie można negować tego, jeśli w swoim gatunku są po prostu dobre, by nie powiedzieć, że wręcz genialne. Wystarczy odrobina więcej obiektywizmu. I tak właśnie starałam się do "Morderstwa pod cenzurą" podejść. Co i Państwu doradzam. Czeka Was wówczas piękna, pokryta patyną przygoda.
Po opiniach tutaj widzę, że książka niedoceniona. Aż niesamowite, że tak niewielu dostrzega niebagatelny talent Wrońskiego czy nazywa go klonem Krajewskiego (na bogów, toż to zupełnie inne style pisarskie są i zupełnie inna problematyka powieści!).
więcej Pokaż mimo toCo jest dobre w pierwszej części cyklu o Zydze Maciejewskim? Opary międzywojennego Lublina, scenki rodzajowe, te wszystkie...