-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Efekt Lucyfera w ciepłych dekoracjach pokoju.
Nie masz swojego imienia, bo domowym sprzętom imion się nie nadaje. Będąc czyjąś własnością nie posiadasz też żadnych praw. Nie możesz czytać ani z nikim rozmawiać, nie wolno ci zawierać znajomości, używać kosmetyków, patrzeć komuś w oczy, napić się piwa, ani opuszczać zamkniętego pokoju.
Przypisano ci za to życiowy cel, który ratuje przed kwalifikacją jako „zbędna” i przeniesieniem do kolonii karnej - musisz zajść w ciążę z władcą-gospodarzem, być inkubatorem i oddać dziecko.
A przed i po gorąco się o to modlić.
Opowieść Podręcznej poraża, bo przypomina, że podobne praktyki dzieją się całkiem niedaleko, w patriarchalnych, konserwatywnych społeczeństwach.
Przeraża, bo jak wykazał prof. Zimbardo w stanfordzkim eksperymencie więziennym, niewiele trzeba, by za pomocą prostych mechanizmów uruchomić w jednych zdehumanizowanych oprawców, a w drugich bezwolne ofiary systemu. Eksperyment podsumowano tezą, że wśród grupy ludzi postawionej w sytuacji ekstremalnej znajdzie się zawsze niewielki odsetek sadystów, równie niewielki bezinteresownych altruistów, a większość pozostanie bierna...
Coś nam tu dzwoni w głowie, bo holocaust, bo Rwanda, bo „Władcy much”, myśmy już o tym trochę słyszeli.
Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono.
Tym bardziej trudno przejść obojętnym.
Efekt Lucyfera w ciepłych dekoracjach pokoju.
Nie masz swojego imienia, bo domowym sprzętom imion się nie nadaje. Będąc czyjąś własnością nie posiadasz też żadnych praw. Nie możesz czytać ani z nikim rozmawiać, nie wolno ci zawierać znajomości, używać kosmetyków, patrzeć komuś w oczy, napić się piwa, ani opuszczać zamkniętego pokoju.
Przypisano ci za to życiowy cel, który...
„Gdy sprawa zdąży porosnąć trawą, to zawsze musi przyjść jakiś głupi wielbłąd i ją zeżreć”.
Tymi słowami odniósł się hamburski dziennik wobec „rozgrzebywania przeszłości”, czyli planowanego procesu zbrodniarzy SS w latach 60tych. Gdy zbierano akta i kompletowano zeznania, złota epoka trwała w najlepsze: grali Beatlesi, tańczyły dzieci - kwiaty, uprawiano wolną miłość, cieszono się pigułką antykoncepcyjną i tą lepszą stroną berlińskiego muru. Toteż proces nazistów, jako kompletnie zbyteczny, uznało w 1963 w sondażu 70% Niemców.
No bo po cóż jątrzyć? Przecież pieniądze niemieckiego podatnika należy zainwestować rozsądniej, a tu, w zeznaniach świadków, nic nie trzyma się kupy:
po pierwsze każdy z 21 oskarżonych to szanowany obywatel. Aptekarz, salowy, lekarz, ojciec dzieciom, oddany mąż lub ukochany dziadziuś. Niejeden świadek ręczyłby za każdego.
Po drugie, każdy z 21 oskarżonych szcześliwie przeszedł procedurę denazyfikacji (cokolwiek to oznaczało).
Po trzecie cały ten wrzask o domniemane ofiary Auschwitz podsycano, aby głębiej sięgać do kieszeni już pognębionego narodu, uruchamiając lawinę odszkodowań.
Po czwarte, zakładając, że obóz (rzekomo takich rozmiarów) istniał, ostatecznie był obozem pracy. Więc czy to takie oburzające, że więźniów sprowadzano pociągami do łopaty, a nie na leżak?
Wreszcie po piąte, wszystkie pogłoski o zagazowanych ofiarach należy wsadzić między bajki. Przecież aby zagazować w tak krótkim czasie 21 tysięcy osób, trzeba byłoby cyklon B dowozić ciężarówkami. Dokładnie potrzebne byłyby ze cztery kopiaste ciężarówki dziennie. Toż to nonsens kompletny, prawda?
Tak rozumowała opinia publiczna, gazety i ulica. Świadków jednak przybywało. Zjeżdżali na ciągnący się proces z Polski, Węgier, Czech, Izraela i Kanady, a w ich zeznaniach bezlitośnie powtarzały się daty, fakty i nazwiska 21 oskarżonych i ich pomocników. Proces ów był szeroko komentowany przez prasę, a wiele niemieckich rodzin ogarnęło najpierw zdziwienie. Bo jakże to? Ich dobrotliwy dziadunio, ich wujo-żartowniś (co to muchy nie skrzywdzi), serdeczny sąsiad albo wąsaty organista, który na ślubach tak udatnie przygrywał, oni to mieliby wieszać ludzi za kolana i walić weń pałkami aż do nieprzytomności? Podawać kobietom zastrzyki z trucizną albo prowadzić doświadczenia na niemowlętach?
I to wszystko te 21 osób ze swoimi pomocnikami? Te dziesiątki tysięcy ofiar?
Toż to nonsens, prawda?
Książka Anette Hess jest ciekawą, ważną i potrzebną narracją o oświęcimskiej hekatombie, pokazując to, co zaszło z niemieckiej perspektywy. Dlatego tym bardziej dziwi, dlaczego wydawca postanowił skrzywdzić tę książkę obkładając ją w tandetną okładkę rodem z podrzędnego romansu. Ta okładka jest bardzo myląca, bardzo zniechęcająca i bardzo o niczym. Fabuła sobie, a z okładki łypie słowiańska dziewoja. Po czorta? To przecież jest historia o Niemieckim Domu, napakowanym po komin demonami wojny i nieprzepracowaną traumą. Żal...
O Auschwitz często piszą Polacy, robią filmy Amerykanie, o tym chce czytać świat. Półki w Empiku zajmuje co najmniej 15 książek z Auschwitz w tytule (!) Auschwitz sprzeda każdą, nawet wyssaną z palca bajeczkę, byleby tylko toczyła się w cieniu krematoriów i dwunożnych bestii.
A wspomnień czy opowieści na ten temat naszych sąsiadów zza Odry jest niewiele. Tym bardziej tematykę tego debiutu wybrano odważnie. Pomijam walory językowe historii, bo tu zgodziłabym się z Romą Ligocką, że napisano ją „prosto i obrazowo”.
Każda z postaci kreślona przez Hess jest jak naznaczona, w coś uwikłana. W kółko się szamoce. Nawet poczciwy jamnik ma tu kłopot z psychiką. Bohaterowie wydają się bezsilni wobec samych siebie, a motywy ich postępowań nie zawsze są czytelne. Czy jest to dziełem przypadku, czy też stoi za tym jakiś symbol - niewiadomo. Niemniej Anette Hess, podobnie jak dla swoich bohaterów, jest w swojej opowieści bezlitosna. Krok po kroku obnaża optykę niemieckiego społeczeństwa. Społeczeństwa, które długo w obliczu zagłady i obozów koncentracyjnych przecierało oczy ze zdumienia i z niedowierzaniem kręciło głową. Zupełnie jakby tę wojnę w 1939 rozpętała znienacka nieznana nikomu cywilizacja „gdzieś w odległej galaktyce.”
Z czasem zaś bicie w piersi zastąpiła nowomowa, o której już nie ma w książce Hess, bo jej akcja kończy się wraz z procesem. W tym nowym dyskursie zaczęło się przebijać, że „winy nie ponosimy my. To byli przecież źli oni, Naziści”. Zupełnie jakby ci oni przylecieli wraz z Adolfem z kosmosu, po czym zamówili mundury u Hugo Bossa, zwoje drutów pod napięciem w Siemensie i zawładnęli rzędem dusz. Omamili wszystkich.
Więc dziś, kiedy budzą się ultraprawicowe demony, rośnie w siłę ksenofobia, homofobia i wszelkiej maści radykalizmy, warto przypominać pamiętne słowa kandydata do pokojowej nagrody Nobla, że „Auschwitz nie spadło z nieba”...
„Gdy sprawa zdąży porosnąć trawą, to zawsze musi przyjść jakiś głupi wielbłąd i ją zeżreć”.
Tymi słowami odniósł się hamburski dziennik wobec „rozgrzebywania przeszłości”, czyli planowanego procesu zbrodniarzy SS w latach 60tych. Gdy zbierano akta i kompletowano zeznania, złota epoka trwała w najlepsze: grali Beatlesi, tańczyły dzieci - kwiaty, uprawiano wolną miłość,...
Siła przekazu „Płuczek” polega na ich oczywistości.
Oczywistym było, że każdy chodził z łopatą. Wszyscy chodzili.
Oczywistym było, że nie chodziło się w niedziele, bo wtedy to do koscioła.
Wreszcie oczywiste było, że żydowskie złoto Żydkom na nic, bo po co komu złote zęby, skoro piach gryzie. A gryzło w Bełżcu tak z pół miliona.
To historia o społecznym przyzwoleniu. Jest o demonach, które budzi w ludziach nędza. O zacieraniu granic dobra i zła. A krypto-gwara, która przy tym powstała, oswajała proceder.
Podoba mi się zręczność, z jaką do tematu podszedł autor. Swoim rozmówcom zadaje pytania, a ich odpowiedzi najtrafniej podpisują te smutne obrazki. Niemniej jeden z ocalałych z Sobiboru powiedział kiedyś, że zanim trafi się w kogoś kamieniem, należałoby spytać się sumienia, jak samemu postąpiłoby się w takiej sytuacji?
Sytemu łatwo się oburzać. Z pełnym żołądkiem łatwo pomstować...
A przecież było po wojnie...
Płuczki nie spadły z nieba. Płuczki zaczęły się w głowach mieszkańców daleko wcześniej. Przeciez Bełżec pod Lublinem to nie było Eldorado... każdy we wsi wiedział, co się działo za drutami obozu. Mogli Niemce, to mogli i oni. Niemce mordowali, a oni ze wsi nie mordowali przecież nikogo...
Oczywiście, że to godne potępienia, ale może zastanówmy się, co byśmy zrobili, nie mając co włożyć do garnka kolejny miesiąc, mając za to szóste w drodze dziecko i zero 500+...
Siła przekazu „Płuczek” polega na ich oczywistości.
Oczywistym było, że każdy chodził z łopatą. Wszyscy chodzili.
Oczywistym było, że nie chodziło się w niedziele, bo wtedy to do koscioła.
Wreszcie oczywiste było, że żydowskie złoto Żydkom na nic, bo po co komu złote zęby, skoro piach gryzie. A gryzło w Bełżcu tak z pół miliona.
To historia o społecznym przyzwoleniu. Jest...
Tatuażysta z Auschwitz, Kołysanka z Auschwitz, Anioł z Auschwitz, Dziewczęta z Auschwitz, Położna z Auschwitz, Fotograf z Auschwitz, Tajemnica z Auschwitz, Farmaceuta z Auschwitz, Bokser z Auschwitz, Dobranoc Auschwitz...
Mamy nadpodaż Auschwitz. Trwa hiperinflacja obozu, ponieważ Auschwitz to marka, która sprzeda każdą, nawet wyssaną z palca historyjkę. Byleby działa się w cieniu drutów i pieców. Wystarczy losowe słowo plus Auschwitz i książka pójdzie jak woda.
Ale jeśli chcieliby Państwo zajrzeć w tryby tej straszliwej i perfekcyjnej maszynerii zabijania, poznać jej genezę i głównych architektów, to polecam tę pozycję. Rzetelna.
Tatuażysta z Auschwitz, Kołysanka z Auschwitz, Anioł z Auschwitz, Dziewczęta z Auschwitz, Położna z Auschwitz, Fotograf z Auschwitz, Tajemnica z Auschwitz, Farmaceuta z Auschwitz, Bokser z Auschwitz, Dobranoc Auschwitz...
Mamy nadpodaż Auschwitz. Trwa hiperinflacja obozu, ponieważ Auschwitz to marka, która sprzeda każdą, nawet wyssaną z palca historyjkę. Byleby działa się...
Ta książka ma dwóch równoprawnych bohaterów: parę naukowców-rewolucjonistów oraz historię XX wieku.
Jest to reportaż, krajobraz zawieruchy dziejów. W tyglu rozpędzonej historii dwójka badaczy, fascynatów nauki. Oglądamy ich pasje i życie jak przez szkło powiększające. Przyglądamy się detalom epok, które przemijały na ich oczach - koniec XIX wieku wraz z Wielką Wojną, kolejna wojna i totalitaryzm. A w epicentrum zła i beznadziei - Hirszfeldowie ze stetoskopem i mikroskopem... To nie miało się prawa udać... W tle echa żydowskiej tożsamości i kobiecej emancypacji, pierwszych studentek na uczelniach i kiełkujący nacjonalizm.
Pozostaję pod wrażeniem mrówczej pracy Autorki. Niejednokroć sprawiła, że czułam się, jakbym państwu Hirszfeld zaglądała przez ramię. Jedyne co mnie dziwi, to wielka cisza wokół tej książki. Żadnych dyskusji w mediach czy po internetach, skrawków recenzji, nic... Naprawdę historia drugich Curie, którzy rewolucjonizowali medycynę przejdzie tak bez echa?
Ta książka ma dwóch równoprawnych bohaterów: parę naukowców-rewolucjonistów oraz historię XX wieku.
Jest to reportaż, krajobraz zawieruchy dziejów. W tyglu rozpędzonej historii dwójka badaczy, fascynatów nauki. Oglądamy ich pasje i życie jak przez szkło powiększające. Przyglądamy się detalom epok, które przemijały na ich oczach - koniec XIX wieku wraz z Wielką Wojną,...
Każdy otrzymany „lajk” podnosi nasz poziom bycia szczęśliwym, to udowodniono
Potrzeba przynależności, bycia dla kogoś ważnym i dostrzeżonym napędza media społecznościowe od zawsze. To m.in. dlatego przegrały z internetem tradycyjne kanały. Są pasywne.
Serduszka, kciuki i „głaski” w zamian za pernamentną inwigilację, pierwszorzędną opiekę zdrowotną i całodobowe wsparcie tysiąca anonimowych użytkowników? To nie dystopia. To się dzieje. Przecież wiemy, że z sieci nie znikniemy, a każdy cyfrowy ślad jest nie do starcia.
Mae, główna bohaterka, to taki everyman. Trochę infantylna, wściekle ambitna i aspirująca. Chce ciekawszego życia, po to uciekła z prowincji. Praca w korpo marzeń da jej więcej niż oczekiwała, wchłonie bez reszty, a Mae zachłyśnie się omnipotencją technogiganta, oka które nie śpi.
The Circle Eggers’a czytałam w oryginale, jest rewelecyjnie napisana. Wszystkie projekcje Autora - kupuję. To już dawno przestała być fikcja.
Każdy otrzymany „lajk” podnosi nasz poziom bycia szczęśliwym, to udowodniono
Potrzeba przynależności, bycia dla kogoś ważnym i dostrzeżonym napędza media społecznościowe od zawsze. To m.in. dlatego przegrały z internetem tradycyjne kanały. Są pasywne.
Serduszka, kciuki i „głaski” w zamian za pernamentną inwigilację, pierwszorzędną opiekę zdrowotną i całodobowe wsparcie...
Iwan IV Groźny, czyli „Państwo to ja” à la Russe.
Hrabia Tołstoj pracował nad tą książką ponad 10 lat. Jej akcja toczy się w szesnastowiecznej Rusi i jest pretekstem do ukazania kulis wzmacniającej się władzy absolutnej monarchy bliskiego Bogu. Iwan IV docenia aparat terroru. Rządzi za pomocą przemocy i groźb zsyłek na świeżo eksplorowane bezludzia Syberii. A to, co wprowadzi car Iwan Groźny, wejdzie do kanonu represji kolejnych rosyjskich dyktatorów.
Głównych bohaterów jest dwóch. Pierwszy - tytułowy, to młodzian piękny, mężny i szlachetny. Srebrny to chodzący ideał z ludowego eposu, rycerz-wojownik o nadludzkiej sile i harcie ducha. Drugi heros zaś jest bezwględnym autokratą. To wspomniany car despota, o którym powstanie najwięcej pieśni.
Postaci i akcja w „Księciu Srebrnym” są mocno osadzone w realiach epoki. Dużo tu folkloru - obyczaje, zabobony, powiedzonka oraz przyśpiewki. W „Srebrnym” znajdziemy też sporo elementów fantastycznych. Baśniowa jest choćby technika tworzenia postaci: szlachetny vs. tyran, a każda postać ucieleśnia dobro lub zło. Na porządku dziennym są czary, gusła oraz siły nadprzyrodzone - „zuch jedną ręką chwycił linę, a drugą objął pień drzewa i zatrzymał statek”.
Powieść Tołstoja to też ludowy moralitet - „sokół ma swój lot, łabędź też swój.” jest baśnią na tle panoramy Rusi sprzed wieków.
Słowem klasyka: rosyjski kawior z jesiotra z szampanem i szczyptą magii. Warto skosztować!
Iwan IV Groźny, czyli „Państwo to ja” à la Russe.
Hrabia Tołstoj pracował nad tą książką ponad 10 lat. Jej akcja toczy się w szesnastowiecznej Rusi i jest pretekstem do ukazania kulis wzmacniającej się władzy absolutnej monarchy bliskiego Bogu. Iwan IV docenia aparat terroru. Rządzi za pomocą przemocy i groźb zsyłek na świeżo eksplorowane bezludzia Syberii. A to, co...
Obejmij mnie Czeczenio!
„Kotka i generał” to pozycja wielowymiarowa. Jej moc polega na tym, że każdy z nas dostrzeże w przeplatających się historiach coś innego, co go zatrzyma.
To historia o wolności, także tej, która pozwala kobiecie zdjąć chustę zakrywającą włosy, spódnicę do kostek i realizować marzenia.
To opowieść o bolesnym i ciągnącym się kacu po rozpadzie Związku Radzieckiego. Homo Sovieticus stał się Oligarchus i stanął pośród tłumu pogubionych, na których oczach dewaluował się sen o imperium, waluta i medale z czasów wojen.
Książka gruzińskiej pisarki jest wreszcie głośnym sprzeciwem w sprawie milczenia, które zapadło wokół Czeczeni. O metodycznym podporządkowywaniu niesfornej republiki, gwałtach, mordach i grabieżach, które nękały Kaukaz, i o czym reszta świata zdążyła już dawno zapomnieć.
Podobnie jak w „Ósmym życiu”, Haratischwili jednym pociągnięciem pióra ożywia każdą postać, o której opowiada. Można nawet usłyszeć tembr jej głosu. Mistrzostwo narracji objawia się też, gdy nurzamy się w czeluściach kaukaskich kotlin, szarości moskiewskich podwórek i w tym innym, lepszym świecie, gdzie swoją przyszłość sklejają z mozołem wyrzuceni na brzeg emigranci.
Mocne.
Brawa należą się też dla Tłumaczki. Powieść została przełożona doskonale.
Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
Obejmij mnie Czeczenio!
„Kotka i generał” to pozycja wielowymiarowa. Jej moc polega na tym, że każdy z nas dostrzeże w przeplatających się historiach coś innego, co go zatrzyma.
To historia o wolności, także tej, która pozwala kobiecie zdjąć chustę zakrywającą włosy, spódnicę do kostek i realizować marzenia.
To opowieść o bolesnym i ciągnącym się kacu po rozpadzie...
2019-02
Ile dasz, aby żyć?
Waluta dowolna - złotówki, dolary lub złoto, zaszyte naprędce po kieszeniach watowanego płaszcza. Możesz też płacić własnym ciałem.
Dasz radę jeść tygodniami zupę gotowaną na skórzanym pasku i obierkach?
Jak długo potrafisz być szczurem, wypełzającym o zmierzchu i uciekającym przed błyskiem latarki?
„Królestwo” podnosi kilka arcytrudnych kwestii. Opowiada o próbie przetrwania w trybach wojennej machiny, miażdżącej wszystko i wszystkich. Jest też o antysemityźmie.
Nie wszystkim się ta książka spodoba. Choćby dlatego, że bezlitośnie przypomina dezercję polskiego rządu, jeszcze we wrześniu 1939, ogłoszoną ustami premiera. A także ucieczkę polskich panów oficerów, ratujących się exodusem do Rumunii i Francji oraz niezmąconą wiarę w solidarną pomoc Zachodu i hurraoptymizm przedwojennych gazet, że „Hitler nie ma żadnych szans, bo brytyjskie samoloty obrócą niemiecki szmelc w perzynę”.
„Królestwo” obnaża powszechne praktyki denuncjacji (Panie, każdy chce żyć) i polskie dzieci, alarmujące gwizdkami ucieczkę żydka z getta.
Może błędem tej książki, było nawiązanie tytułem i okładką do „Króla”. A to nie jest historia o swawolnych urkach, rzezimieszkach z Kercelaka i przedwojennym półświatku Woli. „Królestwo” to mocna opowieść o godności. O tym, gdzie leży granica człowieczeństwa. A leży hen, daleko.
I jak to Twardoch - nie ma niepotrzebnych słów, a on piórem tnie, jak skalpelem.
Dla mnie mistrzoststwo.
Ile dasz, aby żyć?
Waluta dowolna - złotówki, dolary lub złoto, zaszyte naprędce po kieszeniach watowanego płaszcza. Możesz też płacić własnym ciałem.
Dasz radę jeść tygodniami zupę gotowaną na skórzanym pasku i obierkach?
Jak długo potrafisz być szczurem, wypełzającym o zmierzchu i uciekającym przed błyskiem latarki?
„Królestwo” podnosi kilka arcytrudnych kwestii....
„Bywa, że rządzą czasy, nie królowie.”
Bywa też, że człowiekiem rządzi historia albo i globus, gdy jego los przypieczętuje położenie kraju, w którym się urodził.
Ósme życie to smakowita saga, opowiadana z rozmachem i barwnymi - a jakże - dygresjami. To poczet żywych i plastycznych postaci, oddanych wprawną ręką, które kochają, nienawidzą, zwalaczają i zatracają się.
Polecam tym, którzy lubują się w odmętach mrocznych rodzinnych tajemnic w rytm galopującego biegu wydarzeń, z mocną historią XX wieku w tle. To opowieść o ludzkich namiętnościach, pasji i słabościach. Wrze i kipi gruzińska krew.
Wreszcie - jest to książka o Gruzji. To hołd dla przepięknego kraju, który tu daje się dotknąć i posmakować. Apoteoza ukwieconego „Balkonu Europy”, położonego - pechowo - w cieniu trudnego i despotycznego sąsiada...
Wielkie!
„Bywa, że rządzą czasy, nie królowie.”
Bywa też, że człowiekiem rządzi historia albo i globus, gdy jego los przypieczętuje położenie kraju, w którym się urodził.
Ósme życie to smakowita saga, opowiadana z rozmachem i barwnymi - a jakże - dygresjami. To poczet żywych i plastycznych postaci, oddanych wprawną ręką, które kochają, nienawidzą, zwalaczają i zatracają...
„Himmler” to gigantyczne dzieło obrazujące przepoczwarzanie miłego chłopca z sąsiedztwa w synonim hitlerowskich zbrodni.
Dzięki mrówczemu przekopywaniu archiwów, misternemu kojarzeniu faktów, analizie pamiętników Himmlera, nawet czytanych przezeń książek, autor odtworzył drogę od wierzącego, chorowitego młodzieńca z dobrego domu, do pozycji najważniejszego i najbrutalniejszego zausznika Fuhrera. Zrekonstruował dojrzewanie do życiowej roli architekta potężnej maszynerii obozów zagłady. Obozy w założeniu Himmlera (stąd „Buchalter”) miały na siebie i na Rzeszę zarabiać. W praktyce istotnie generowały krocie, co zostało również przez Longericha skrupulatnie opisane.
Longerich pokazuje nam także formację SS zza kulis. Oglądamy niemal sektę z perspektywy jej zwierzchnika - przerażającą, czasem groteskową i karykaturalną, gdzie ideologia była über alles in der Welt...
„Himmler” to gigantyczne dzieło obrazujące przepoczwarzanie miłego chłopca z sąsiedztwa w synonim hitlerowskich zbrodni.
Dzięki mrówczemu przekopywaniu archiwów, misternemu kojarzeniu faktów, analizie pamiętników Himmlera, nawet czytanych przezeń książek, autor odtworzył drogę od wierzącego, chorowitego młodzieńca z dobrego domu, do pozycji najważniejszego i...
Dramat uwikłania. To pierwsze skojarzenie, które budzi we mnie ta historia i które udało się autorowi świetnie oddać.
Rozdartość między:
- powinnością zagorzałego katolika, a kwestionowaniem represyjnego kościoła,
- wiarą i zwątpieniem,
- posłuszeństwem żołnierza i dramatem sprostania roli unicestwiającej maszyny,
i wreszcie między wewnętrzną pustką, a obezwładniającą miłością do jednej z „rasy pasożytów”.
Postępujące wewnętrzne rozdarcie bohatera. Nic nie jest czarne i białe. Uniwersalny jest tylko strach, bo paraliżuje jednakowo wszystkich, choć każdego z innego powodu.
Dałam się porwać tej narracji i czytałam przez pół nocy historię dwójki ludzi, którzy znaleźli się i znaleźli siebie w czasie najmroczniejszym z możliwych, na dnie ludzkiego piekła.
Dramat uwikłania. To pierwsze skojarzenie, które budzi we mnie ta historia i które udało się autorowi świetnie oddać.
Rozdartość między:
- powinnością zagorzałego katolika, a kwestionowaniem represyjnego kościoła,
- wiarą i zwątpieniem,
- posłuszeństwem żołnierza i dramatem sprostania roli unicestwiającej maszyny,
i wreszcie między wewnętrzną pustką, a obezwładniającą...
Najpiękniejsza twarz nazistowskich Niemiec.
Biografia pierwszych skrzydeł Luftwaffe, to opowieść o filigranowej blondynce o czarującym uśmiechu.
Żywiołowej gadule, która potrafiła samodzielnie składać samolotowe silniki, biła na potęgę podniebne rekordy i zdobyła tytuł honorowego kapitana lotnictwa oraz Krzyż Żelazny I Klasy.
Hanka urodziła się w Jeleniej Górze, w rodzinie rodowitego Ślązaka. Ojciec okulista do końca marzył, by córka zamiast drążka steru wybrała stetoskop.
A ona oblatywała wszystko, co miało skrzydła lub śmigło, bo totalitarny reżim oferował jej testy najnowszych machin wojennych. Sprawdzała m.in. myśliwce odrzutowe i zasięg bomby latającej V-1.
Ustanowiła ponad 40 rekordów lotniczych wytrzymałościowych i wysokościowych.
A gdy Trzecia Rzesza, w którą wierzyła do końca, chyliła się ku upadkowi, zaproponowała sformowanie jednostki pilotów-samobójców.
Kobieta - pasja,
Kobieta - ptak.
Gwiazda przestworzy. Niesamowita...
Najpiękniejsza twarz nazistowskich Niemiec.
Biografia pierwszych skrzydeł Luftwaffe, to opowieść o filigranowej blondynce o czarującym uśmiechu.
Żywiołowej gadule, która potrafiła samodzielnie składać samolotowe silniki, biła na potęgę podniebne rekordy i zdobyła tytuł honorowego kapitana lotnictwa oraz Krzyż Żelazny I Klasy.
Hanka urodziła się w Jeleniej Górze, w...
O dochodzeniu do ściany ludzkiej wytrzymałości.
Relacja z łagrów z pierwszej ręki, wyważonym tonem i pięknymi słowami. Wspomnienia z pobytu w piekle zagorzałej komunistki, a przy tym pisarki i literatki.
Czy można zapisywać wiersze chlebem na ścianie kacetu, cieszyć się, że się ociepliło, bo przy minus 20 łatwiej rąbać drzewa w łapciach i łachmanach gdzieś w środku syberyjskiej tajgi? Można.
Nie znajdziemy w tej historii oskarżeń ani chęci odwetu, bowiem razem z narratorką poznajemy tryby totalitarnej machiny od środka, od śrubek. Oglądamy poczynania i konsekwencje szaleństw Wodza, a także Nauczyciela Narodów i Przyjaciela Dzieci, Generalissimusa, Geniusza, Ojca, Twórcy, Inspiratora, Organizatora, Koryfeusza, uosabianych w osobie Słońca Narodów.
Cierpienie zadano Eugenii wielowymiarowo. Bolało bite ciało, trawione przez głód, choroby i kołymskie zimno. Cierpiała też dusza, bo okrutnie zdradził ją system, w który wierzyła i który kochała, i dla którego stała się „prawolewackim gadem” i „trockistowskim wyrodkiem”.
Książka o strachu, zniszczonych przyjaźniach, bezsilności, wynaturzeniach totalitaryzmu, a w końcu także o wybaczeniu.
O dochodzeniu do ściany ludzkiej wytrzymałości.
Relacja z łagrów z pierwszej ręki, wyważonym tonem i pięknymi słowami. Wspomnienia z pobytu w piekle zagorzałej komunistki, a przy tym pisarki i literatki.
Czy można zapisywać wiersze chlebem na ścianie kacetu, cieszyć się, że się ociepliło, bo przy minus 20 łatwiej rąbać drzewa w łapciach i łachmanach gdzieś w środku...
Nie mów nikomu, co się dzieje w domu albo “W naszym domu straszy”
Rodzinna zmowa milczenia, przemilczane krzywdy i trauma wyryta w genach brzmią ciekawie, niemniej ja tej powieści nie kupuję.
Dramat goni tragedię: gwałt na panience z wyższych sfer, karmicielki wszy, zsyłka na Sybir i medyczne eksperymenty w Ravensbrück. Do kompletu duchy wychowujące prawnuczkę zza światów, czego tu nie łapię. Albo się śmiejemy, że prababcia szklanką dzwoni, albo mamy historię o naznaczającej kolejne pokolenia traumie i dramacie zatajonych krzywd zwłaszcza, że lwia część tej książki jest przecież o przetrwaniu za wszelką cenę...
Do tego wszyscy bohaterowie są antypatyczni. Wszyscy bez przerwy kłamią albo na siebie sarkają. Nawet nie chce się kibicować głównej bohaterce, pani psycholog, która bierze się za trupy z rodzinnego kredensu, a sama swoich partnerów mierzy parametrami ich członków. W innych okolicznościach przyrody byłoby to może i zabawne, ale jakoś do Ravensbrück średnio przystaje.
Albo ja jestem za stara, albo to jest dla nastolatek.
Nie mów nikomu, co się dzieje w domu albo “W naszym domu straszy”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toRodzinna zmowa milczenia, przemilczane krzywdy i trauma wyryta w genach brzmią ciekawie, niemniej ja tej powieści nie kupuję.
Dramat goni tragedię: gwałt na panience z wyższych sfer, karmicielki wszy, zsyłka na Sybir i medyczne eksperymenty w Ravensbrück. Do kompletu duchy wychowujące prawnuczkę zza światów,...