rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Pierwszy raz zdarzyło mi się nie zgodzić z opisem książki znajdującym się na platformie lubimyczytac.pl, ponieważ powieść Anny Matwiejewy nie była wciągająca, lecz nudna i dłużąca się. Jedynym pozytywem ratującym tę książkę były wyróżnione materiały źródłowe, które, jak powiedziała sama autorka, można czytać samodzielnie, pomijając, niemającą nic wspólnego z prawdziwymi wydarzeniami otoczkę, którą stworzyła. To brzmi, jakby sama nie wierzyła w jej sukces i obawiała się siły swojej twórczości. Po połączeniu tragicznych wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat z marną fikcją dostajemy niewyróżniającą się niczym całość. Jednakże w tym przypadku „niewyróżniająca się niczym całość” to bardzo dobre określenie. Nie rozumiem, dlaczego autorka tej książki zdecydowała się na taki zabieg. Zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby pójście w kierunku reportażu. Jak wielu przede mną wspominało – sam pomysł na książkę nie był zły, ale niestety w tym przypadku się to nie udało.
Jeśli ktoś jest zainteresowany tą historią, to w tej książce najlepiej czytać tylko wyróżnione fragmenty. Na resztę szkoda marnować swój czas, bo jest naprawdę wiele ciekawszych lektur oraz więcej materiałów na temat tragicznych wydarzeń na Uralu na różnych stronach internetowych.
Pisząc recenzję „Znajdź mnie” André Acimana myślałem, że w tym roku nie wpadnie w moje ręce większe nieporozumienie. A jednak życie nieraz potrafi zaskoczyć.

Pierwszy raz zdarzyło mi się nie zgodzić z opisem książki znajdującym się na platformie lubimyczytac.pl, ponieważ powieść Anny Matwiejewy nie była wciągająca, lecz nudna i dłużąca się. Jedynym pozytywem ratującym tę książkę były wyróżnione materiały źródłowe, które, jak powiedziała sama autorka, można czytać samodzielnie, pomijając, niemającą nic wspólnego z prawdziwymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo długo czekałem na tę książkę, dlatego, że zakochałem się w Vicious – w pierwszym tomie serii o Złoczyńcach. W Vengeful pani Schwab kontynuuje historię głównych bohaterów – Victora, Elia, Sydney i Mitcha oraz dorzuca nam kilka nowych postaci o bardzo ciekawych talentach. Początkowo dwie osobne historie z czasem zaczynają się przeplatać, aby na samym końcu połączyć wątki wszystkich bohaterów, dając całkiem solidne zakończenie, ale w mojej opinii trochę mało satysfakcjonujące. O dziwo więcej emocji towarzyszyło mi w samym środku historii niż przy finale, który w większości powieści tego typu jest przesiąknięty adrenaliną i wartką akcją. Na brak wartkiej akcji nie mogę narzekać, ale brakowało mi takiego mocniejszego uderzenia, czegoś, co mnie naprawdę zaskoczy. Nowe postacie wprowadzone przez autorkę — Marcella Riggins oraz June podobały mi się w tej książce najbardziej. Ich oryginalne umiejętności zapierały mi dech w piersiach i... szczerze bardzo żałuję, że nie została na nie poświęcona osobna opowieść, gdyż te postacie miały niesamowity potencjał. Zdecydowanie bardziej wolałbym przeczytać jedną historię nawiązującą do tej serii, gdzie na pierwszym planie byłyby wyłącznie Marcella i June.
Warto podkreślić, iż w tym cyklu nie ma dobrych postaci. Są tylko złe i gorsze. Jest to bardzo ciekawe, bo jednak nie mamy zaznaczone, komu powinniśmy kibicować, kto powinien zyskać w naszych oczach. Z pewnością każdy czytelnik kibicował w tej powieści komuś innemu i w ten sposób może niekoniecznie był zadowolony z finału.
Po skończeniu poprzedniczki Mściwych zostałem pozostawiony bez odpowiedzi na kilka pytań. Sięgając po Vengeful, byłem przekonany, że wszystkie moje wątpliwości zostaną rozwiane. A koniec końców teraz jestem jeszcze bardziej zagubiony pośród faktów, domysłów i niedopowiedzeń. To chyba znak, że pani Schwab uraczy nas przynajmniej jeszcze jedną historią ze świata Złoczyńców, co potwierdza również krótki fragment nowej historii zamieszczonej na końcu książki o postaci, która już przewijała się na stronach poprzednich książek.
Na plus można zaliczyć to, że nie do końca wiemy, dokąd wszystkie działania podejmowane przez bohaterów dążą i co tak naprawdę stanie się podczas finału. Na początku książki nawet trudno jest się domyślać, powiedziałbym, że jest to nawet niemożliwe, co dodatkowo podsyca naszą ciekawość, z biegiem czasu możemy wysnuwać różne teorie, które niekoniecznie muszą się sprawdzić, ponieważ autorka w bardzo niekonwencjonalny sposób prowadzi fabułę, nie ma litości dla żadnej z postaci, śmiało łamie szeroko pojęte schematy idealnego bohatera książkowego.
Podsumowując, uważam, że Vengeful, tak samo, jak Vicious są dla osób, które chcą przeczytać coś nowego, ciekawego, łamiącego schematy oraz przepełnionego akcją od pierwszej strony do ostatniej. Ciężko określić nawet kategorię wiekową według mnie, ale uważam, że każda osoba lubiąca czarne charaktery, nadprzyrodzone moce i akcję, zaczytają się w tych książkach do granic możliwości, a po skończeniu będą chcieli więcej i więcej. Sam drugi tom nieco ustępuje nieco jakością pierwszemu tomowi, ale nie na tyle, aby dać mu mniejszą oceną niż 9/10. Jednocześnie śmiało mogę powiedzieć, iż jak na razie jest to jedna z lepszych książek przeczytanych przeze mnie w tym roku.
Polecam Wam wszystkim!
Dziękuję również wydawnictwu We Need YA za możliwość przeczytania Vengeful!

Bardzo długo czekałem na tę książkę, dlatego, że zakochałem się w Vicious – w pierwszym tomie serii o Złoczyńcach. W Vengeful pani Schwab kontynuuje historię głównych bohaterów – Victora, Elia, Sydney i Mitcha oraz dorzuca nam kilka nowych postaci o bardzo ciekawych talentach. Początkowo dwie osobne historie z czasem zaczynają się przeplatać, aby na samym końcu połączyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już na samym początku warto wspomnieć, że jest to chyba jedna z niewielu książek, która w taki sposób podchodzi do alkoholizmu. Tutaj nic nie jest owijane w bawełnę, ponieważ społeczeństwo powinno nauczyć się, że alkoholizm to choroba. Tak, żyjemy w XXI wieku, a niektórzy nadal postrzegają uzależnienie od alkoholu jako wybór człowieka i nie widzą w tym bardzo poważnego problemu. Autorka przedstawia rozmowy z alkoholiczkami, z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików (DDA) oraz innymi osobami współuzależnionymi. Relacje kobiet, matek, babć uzależnionych od alkoholu są naprawdę poruszające.
- Społeczeństwo wciąż traktuje uzależnioną kobietę znacznie gorzej niż pijącego faceta.
- To prawda. I z tego też wynika większy wstyd kobiet.
- Trzeba mieć chyba ogromną odwagę, żeby tego demona wstydu pokonać. Bo co powiedzą dzieci, sąsiedzi, współpracownicy, podwładni, znajomi? Przecież jak przyznam, że jestem alkoholiczką, to już chyba nic gorszego nie może mnie spotkać.
- To jest ogromna bariera stojąca na drodze do podjęcia leczenia. Mam w mojej zawodowej historii kilka doświadczeń, kiedy kobiety mówiły: „Wolę być wariatką niż alkoholiczką”. Zdarzali się też tacy mężczyźni.
Kobiety opowiadają, jak niezwykle trudną drogę muszą przejść, aby zaprzestać pić. Alkohol w ich życiu odebrał bardzo dużo: rodzinę, pracę, zdrowie, szacunek innych osób. Jest to straszliwy demon, który niszczy dosłownie w naszym życiu. Warto podkreślić, że alkoholikiem zostaje się na zawsze, można być alkoholikiem niepijącym, ale abstynencję trzeba utrzymywać po kres swoich dni, aby ponownie nie wpaść w ten straszliwy nałóg.
Przyznają, że największym powodem, przez który nie potrafią zdecydować się na terapię, która ma pomóc w wyzbyciu się nałogu, jest wstyd. Niektóre z nich w ogóle nie potrafią się go wyzbyć, ale dążą do tego. Inne zaś potrafią powiedzieć głośno, że są alkoholiczkami. To wszystko dzięki terapiom, które właśnie pomagają przede wszystkim w wyzbyciu się wstydu. Ogromna części Polaków jest uzależniona od alkoholu. Pomyślcie chwilę i na pewno znajdziecie w swoim otoczeniu osobę, która nie potrafi sobie poradzić z tym problemem, albo nie pije już i jest trzeźwym alkoholikiem. To pokazuje nam skalę problemu w naszym kraju, która jest przerażająco ogromna.
Każda z nich mówi, że nie planowała tego, aby się uzależnić. Ta choroba, jak każda inna, potrafi dosięgnąć każdego, od bezdomnej, przez kasjerki, nauczycielki, po wysoko prosperujące lekarki, prawniczki i sędziny. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć, ale na pewnym etapie możemy zauważyć powoli rozwijający się alkoholizm. Zaczyna się od niewinnych drinków, codziennego piwa po pracy czy shota przed snem. Systematycznie te ilości się zwiększają, niestety na niekorzyść osoby pijącej.
Osoby związane z alkoholikami, ich dzieci, znajomi opowiadają o swoich doświadczeniach, ponieważ alkoholizm wygląda inaczej z każdej strony. Dzieci alkoholików, ich żony czy mężowie są osobami współuzależnionymi, co wpływa na ich psychikę, czasami bardziej bądź mniej, ale zawsze to odciska jakieś piętno.
- Kiedy w rodzinie alkoholika jest trudniej? Kiedy pije kobieta czy kiedy pije mężczyzna?
- To zależy, co masz na myśli, mówiąc „trudniej”.
- Której rodzinie jest trudniej funkcjonować w codzienności?
- Oczywiście trudniej jest, kiedy pije kobieta, bo codzienność jest pod kobiecym zarządem. Jak brakuje kobiety, codzienność się sypie.
Poza tym w tej książce jest opisywanych bardzo dużo ważnych kwestii związanych z alkoholizmem, które pomogą czytelnikowi zrozumieć, o co chodzi w tej chorobie oraz pomogą spojrzeć na problem alkoholika z innej perspektywy. Ciekawą kwestią, która została poruszona w „Mistrzyniach kamuflażu”, był fakt, iż przemysł alkoholowy w Polsce wcale nie wpływa pozytywnie na naszą gospodarkę, gdyż koszty leczenia osób uzależnionych, pokrywanie naprawy przeróżnych szkód związanych z alkoholem przewyższa zysk ze sprzedaży trunków. Więc łatwo stwierdzić, iż alkohol w naszym życiu daje nam więcej szkód niż pożytku.
Podsumowując, uważam, że każdy z nas powinien zapoznać się z tą książką, aby mieć jakiekolwiek podstawy do oceniania osób uzależnionych, mieć jakiekolwiek pojęcie o tej chorobie. Pani Magda Omilianowicz spisała się bardzo dobrze podczas tworzenia tej książki, chociaż zauważam jeden minus. Książka ta mogłaby być bardziej rozwinięta, ale poza tym nie mam innych zarzutów przeciwko niej i z całego serca polecam ją Wam wszystkim.

Już na samym początku warto wspomnieć, że jest to chyba jedna z niewielu książek, która w taki sposób podchodzi do alkoholizmu. Tutaj nic nie jest owijane w bawełnę, ponieważ społeczeństwo powinno nauczyć się, że alkoholizm to choroba. Tak, żyjemy w XXI wieku, a niektórzy nadal postrzegają uzależnienie od alkoholu jako wybór człowieka i nie widzą w tym bardzo poważnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Znajdź mnie” będąca kontynuacją „Tamtych dni, tamtych nocy” bardzo mnie rozczarowała. Czekałem na dalsze losy Elia i Olivera. Dostałem w przeważającej części opis pewnego romansu Samuela, czyli ojca Elia. To jest największa wada tej książki! Czytelnik, który był zachwycony „Tamtymi dniami, tamtymi nocami” sięga po kontynuację, która powinna zaspokoić jego ciekawość, a dostaje kompletnie odrębną historię. Jedynym mostem łączącym te dwie powieści są zaledwie bohaterowie oraz ostatni, dzięsieciostronicowy rozdział opisujący ponowne spotkanie naszych głównych bohaterów. Zatem jeśli chcecie się dowiedzieć co u Elia i Olivera słychać, przeczytajcie tylko ostatni rozdział, bo poprzednie nic nie wnoszą do tej historii. Mam wrażenie, że autor poleciał na kasę po sukcesie „Tamtych dni, tamtych nocy” i napisał tę historię, nie mając za dużego pomysłu na dopowiedzenie coś do historii Elia i Olivera i nazwał to kontynuacją poprzedniej powieści, pisząc jednocześnie o czymś innym. Gdyby potraktował tę książkę jako coś innego, odrębnego, myślę, że wtedy i ja mógłbym inaczej na nią spojrzeć, ale obecnie oceniam DALSZE LOSY ELIA I OLIVERA, a dostaję dalsze losy profesora Samuela oraz po krótce jestem zaznajamiany z tym, co Elio robi w Paryżu, a co Oliver robi w Stanach, co jak już pisałem powyżej, nic nie wnosi do „Tamtych dni, tamtych nocy”.



Nie wspomnę już o akcji, która niestety w niektórych miejscach czołgała się jak konająca istota. Bywały momenty, kiedy na kilka minut potrafiłem się zaczytać, ale należały one do rzadkości. Poza tym jej czytanie szło mi niezwykle żmudnie. Czasami byłem bardzo zażenowany sytuacjami, jakie André Aciman przedstawił w tej powieści. Uważam, że nie powinien on już sięgać do świata „Tamtych dni, tamtych nocy”, ponieważ jak widać, ten powrót nie należał do udanych.

Chyba jedynym plusem tej książki jest język, jakim posługuje się autor. Bardzo poetycki, pięknie opisuje ludzkie uczucia. Chociaż i on potrafił mnie nieco zadziwić, kiedy od razu za romantycznym opisem pojawia się niewyszukane, wulgarne słowo. Wywoływało to we mnie burzę emocji, ale tych negatywnych.



Bardzo chciałbym napisać coś dobrego o tej książce, ale niestety nie mogę. Najlepszym wyjściem byłoby dodanie do „Tamtych dni, tamtych nocy” ostatniego rozdziału ze „Znajdź mnie”, bądź pozostawienie tej pierwszej w takiej formie, w jakiej się ukazała, bez zbędnych, nic niewnoszących kontynuacji. Niewykluczone, że ta książka byłaby dobra, gdyby nie była powiązana z poprzednią powieścią, ale jest to tylko gdybanie.



Wszystkim tym, którzy jeszcze się wahają nad sięgnięciem po „Znajdź mnie” daję zielone światło. Możecie ją śmiało czytać, ale przestrzegam, iż nie znajdziecie tam niczego, co rzuci nowe światło na historię Elia i Olivera. Uważam, że czas przy czytaniu tej książki był czasem straconym. Tak jak w tamtym roku nie przeczytałem bardzo złej książki, tak w tym na podium stanie najprawdopodobniej „Znajdź mnie” i zostanie uhonorowane tytułem „Największego Rozczarowania Roku”.



Natomiast moja ocena to 3/10, ponieważ na te trzy gwiazdki zasłużył ten świetny język. Autorowi życzę kolejnej, bardziej udanej powieści, która nie rozczaruje mnie, tak jak „Znajdź mnie”.

„Znajdź mnie” będąca kontynuacją „Tamtych dni, tamtych nocy” bardzo mnie rozczarowała. Czekałem na dalsze losy Elia i Olivera. Dostałem w przeważającej części opis pewnego romansu Samuela, czyli ojca Elia. To jest największa wada tej książki! Czytelnik, który był zachwycony „Tamtymi dniami, tamtymi nocami” sięga po kontynuację, która powinna zaspokoić jego ciekawość, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy da się w dobry sposób połączyć literaturę młodzieżową z kryminałem? Owszem, da się, co świetnie pokazuje nam Courtney Summers – 33-letnia Kanadyjka, która na swoim koncie ma już kilka książek, mniej lub bardziej udanych, a jej ostatnim dzieckiem jest właśnie ,,Sadie”. Powinienem na samym początku wyrazić mój zachwyt formą książki, w jakiej została ona napisana. Mianowicie książka jest podzielona na rozdziały z perspektywy głównej bohaterki oraz na rozdziały z perspektywy dziennikarza, który zainteresował się historią dziewczynek. Jego punkt widzenia jest przedstawiany w formie podcastu, którego treść mamy oczywiście przedstawioną pisemnie. Nadaje to książce bardzo ciekawego i nietypowego urozmaicenia oraz potęguje nasze zainteresowanie względem tej powieści.

Nie mniej jednak, sama treść „Sadie” jest bardzo intrygująca. Czytając ją, ciężko było mi się zmusić do przerwania lektury. Przedstawione życie amerykańskich nastolatków nie jest tak cukierkowe, jak w innych książkach i filmach dotyczących tej grupy społeczeństwa. I to właśnie jest bardzo dobry wybór ze strony autorki, gdyż dostajemy coś innego, coś co nie pojawia się tak często. Poza tym Courtney Summers w swojej książce mówi o wielu ważnych problemach współczesnego świata, m.in. o przemocy domowej, narkomanii czy wyidealizowanym świecie wyżej wymienionych instagramowych nastolatków. Atmosfera miejscami jest ciężka i przytłaczająca, co pozwala nam bardziej dostrzec wiele mankamentów świata, w którym Sadie próbuje dojść do prawdy, kto zabił jej najukochańszą siostrę. Autorka umiejętnie kończy rozdziały, co sprawia, że chcemy wiedzieć więcej i więcej. Łatwo nam przychodzi ocenić zachowanie i stosunek innych postaci względem Sadie, co było dla mnie małym minusem, gdyż lubię dopiero po jakimś czasie dowiadywać się o tym, kto jest zły, a kto dobry.

Uważam, że jest to bardzo dobra książka na długie zimowe wieczory, ponieważ jest szansa, że przeczytacie za jednym zamachem. Poza tym jest ciekawa, nietuzinkowa i przysparza wiele adrenaliny podczas pasjonującej podróży Sadie. Próżno szukać podobnej książki, która byłaby również podobnie zbudowana i równie dobra, bo szanse na znalezienie czegoś takiego byłoby bardzo trudne. Zatem nie ma co czekać, tylko trzeba wybrać się do biblioteki bądź do księgarni i sięgnąć po wspaniałą „Sadie”.

Czy da się w dobry sposób połączyć literaturę młodzieżową z kryminałem? Owszem, da się, co świetnie pokazuje nam Courtney Summers – 33-letnia Kanadyjka, która na swoim koncie ma już kilka książek, mniej lub bardziej udanych, a jej ostatnim dzieckiem jest właśnie ,,Sadie”. Powinienem na samym początku wyrazić mój zachwyt formą książki, w jakiej została ona napisana....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rok temu, kiedy zabrałem się za czytanie „Okrutnego Księcia”, byłem mocno zaciekawiony niesamowitym rozsławieniem tej książki na polskim bookstagramie, ale również i w innych książkowych miejscach. Po skończonej lekturze byłem nieco zawiedziony, ponieważ ta książka była po prostu nudna. Dlatego też wzbraniałem się przed jak najszybszym przeczytaniem jej kontynuacji – chodzi tutaj oczywiście o „Złego Króla”. Natomiast wcześniej wspomniana kontynuacja „Okrutnego Księcia” spodobała mi się o wiele bardziej, chociaż brakowało mi tego czegoś, co sprawiłoby, że pokochałbym tę serię, ale i tak pragnąłem poznać finał tej serii. Za „Królową Niczego” zabrałem się praktycznie od razu, jak tylko pojawiła się na moim regale.


Muszę przyznać, że był to najlepszy tom tej trylogii, ale niestety i ta książka nie była pozbawiona mankamentów, które nie pozwalają mi powiedzieć, iż był to finał idealny. Na pewno nie byłem zadowolony z „wojny”, ponieważ była ona w kilku krótkich zdaniach. No trochę było to nie na miejscu. Albo przemiany poszczególnych bohaterów były zbyt szybkie, aby wyglądały realistycznie. Autorka spokojnie mogła rozwinąć parę kwestii, które niestety zostały strasznie skrócone, a ich rozwinięcie mogło być bardzo ciekawe. Nie można powiedzieć o tej książce, że była zła, bo nie była. Myślę, że lepszym stwierdzeniem w jej przypadku będzie „nieco niedopracowana”.


Do plusów na pewno można zaliczyć szybkość prowadzenia akcji oraz to, że bardzo łatwo było się nią wciągnąć a trudno od niej oderwać. Była po prostu bardzo ciekawa, nie było w niej dużych i niepotrzebnych przestojów akcji. Podczas jej czytania miałem również wrażenie, jakbym miał do czynienia ze sztuką teatralną, nieco drętwą, ale w pozytywnym sensie (chociaż nie wiem, czy słowo „drętwy” można uznać za pozytywne) i było to coś innego, coś, co właśnie wyróżniało tę książkę. Na początku nie wiedziałem, czy to wada, czy zaleta, ale chyba jednak zaleta. Możliwe, że tylko ja zauważyłem coś takiego w tej powieści, więc radzę nie przyjmować za bardzo tych słów do siebie. Różnych ludziom towarzyszom różne uczucia podczas czytania jakiejś książki, ja miałem właśnie takie.

Jeżeli po lekturze „Okrutnego Księcia” nie byliście usatysfakcjonowani, to uważam, że „Zły Król” oraz „Królowa Niczego” przyniosą wam więcej radości z czytania i może nawet polubicie tę serię. Moim zdaniem jest ona przyjemna w czytaniu, zwłaszcza ostatni tom, ale brak jej tego czegoś. Na pewno nie jest to książkowy „must read”, raczej wasze życie nie zmieni się podczas czytania tych książek, ale jeśli chcielibyście je przeczytać, bądź nie macie już co czytać, to „Królowa Niczego”, jak i poprzednie tomy mogą wam umilić wolny czas. Gdyby autorka bardziej popracowała nad pierwszym tomem i nad rozwinięciem paru rzeczy w dwóch kolejnych to możliwe, że otrzymalibyśmy lepszą, czterotomową serię.

Rok temu, kiedy zabrałem się za czytanie „Okrutnego Księcia”, byłem mocno zaciekawiony niesamowitym rozsławieniem tej książki na polskim bookstagramie, ale również i w innych książkowych miejscach. Po skończonej lekturze byłem nieco zawiedziony, ponieważ ta książka była po prostu nudna. Dlatego też wzbraniałem się przed jak najszybszym przeczytaniem jej kontynuacji – chodzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Beaty Kowalik była bardzo interesująca. Pamiętam moment, kiedy na jednym z social mediów wydawnictwa MOVA zauważyłem zapowiedź tej książki. W tym momencie w mojej głowie zawitała myśl, że koniecznie muszę ją przeczytać, a to dlatego, że zainteresowanie do tego typu książek wzięło się u mnie od książki Sigri Sandberg „Ciemność. W obronie mroku”, którą również wydało wydawnictwo MOVA.


W „No pasa nada. Nic się nie dzieje” dostajemy zbiór różnych reportaży, wywiadów z meksykańskimi kobietami, które doświadczyły przeróżnych rzeczy w swoim życiu. Mamy przedstawione życie zwykłych kobiet, tych z niższych lub wyższych sfer, tych ze wsi lub miasta. Naprawdę każdy znajdzie w niej coś, co go bardzo zainteresuje. Bardzo poruszyła mnie różnica między życiem kobiet w Meksyku a w Polsce. Ludzie w naszym kraju potrafią narzekać na standardy życia, ale pomiędzy Polską a Meksykiem jest spora przepaść na niekorzyść Meksyku.

Autorka w bardzo ciekawy sposób opisała życie w Meksyku, przedstawiła najważniejsze wartości, jakimi kierują się Meksykanie i wiele, wiele innych interesujących ciekawostek. Szczególnie zainteresował mnie rozdział o szamanizmie oraz o meksykańskich lesbijkach, ale każdy rozdział daje nam do myślenia w jakiejś kwestii.

Trudno opisać tę książkę bez zdradzania dużej ilości szczegółów. Po prostu trzeba po nią sięgnąć i samemu przekonać się, jaka ona jest. Pewne jest to, że z jej pomocą możemy spojrzeć trochę z innej perspektywy na życie kobiet w Meksyku, że naprawdę nie jest im tam łatwo, ale mimo trudności, nie poddają się i starają się żyć jak najpełniej.

Książka Beaty Kowalik była bardzo interesująca. Pamiętam moment, kiedy na jednym z social mediów wydawnictwa MOVA zauważyłem zapowiedź tej książki. W tym momencie w mojej głowie zawitała myśl, że koniecznie muszę ją przeczytać, a to dlatego, że zainteresowanie do tego typu książek wzięło się u mnie od książki Sigri Sandberg „Ciemność. W obronie mroku”, którą również wydało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem najprawdopodobniej jedną z niewielu osób, która przeczytała „Złego Króla” dopiero teraz. Ale nie żałuję, ponieważ o wiele lepiej czyta mi się tę serię, kiedy przyjdzie mi niespodziewana ochota na powrót do Elysium.
W tym tomie powracamy do niecnych działań Jude, która tak naprawdę panuje nad królestwem elfów, a Cardan pełni rolę króla-marionetki. W niektórych momentach naprawdę bałem się, że ktoś wykryje ten jej podstęp. Ach, co to były za emocje! Ale nie tylko to podgrzewało atmosferę. W tym tomie było w końcu więcej znaczącego romansu pomiędzy Jude a Cardanem! Nie obyło się również bez niespodziewanych zwrotów akcji, podczas których miałem ochotę rzucić książką o najbliższą ścianę.
Tak jak w „Okrutnym Księciu” Jude mnie irytowała, tak w tym tomie mam wrażenie, że jej zachowanie zmieniło się nieco na plus i udało mi się nawet z nią utożsamić. Możliwe, że po roku od przeczytania pierwszego tomu mój światopogląd zmienił się na tyle, że i Jude przestała mnie irytować a zacząłem ją podziwiać, albo jej postać naprawdę się zmieniła. Za to jej siostra bliźniaczka, przebrzydła flądra, która niesamowicie mnie w tym tomie irytowała i po prostu nie mogłem uwierzyć w działania, jakich się podejmowała. To akurat jest plusem tej książki, ponieważ Holly Black w całkiem niezły sposób pokazała swoim czytelnikom, jak siostry, tutaj akurat bliźniaczki, mogą się od siebie niesamowicie różnić i być nieprzychylnie do siebie nastawione.
Pod wieloma względami „Zły Król” swoim poziomem znacznie przewyższył „Okrutnego Księcia”. Fabuła drugiego tomu jest znacznie ciekawsza niż pierwszego. O wiele więcej się tutaj dzieje, ciężko nadążyć za rozwojem wydarzeń. Panuje powszechna opinia, że w trylogiach drugie tomy są, bo muszą być, że są najmniej jakościowe, najmniej ciekawe. Wielokrotnie spotykałem się z tą opinią, ale „Zły Król” jest idealnym przykładem, który przeczy temu przekonaniu. Mimo wszystko brakuje mi w tej książce czegoś, co sprawiłoby, że przywiązałbym się do niej i zżył się z nią.
Cóż, pozostaje mi czekać, aż w moje ręce wpadnie „Królowa Niczego”, czyli zwieńczenie trylogii Holly Black. Liczę na to, że autorka sprytnie pozamyka wszystkie wątki, aby każdy fan tej serii był usatysfakcjonowany. Jeżeli czytaliście „Okrutnego Księcia”, a nie powalił Was na kolana, to możecie dać drugą szansę tej serii i przeczytać „Złego Króla”, ponieważ uważam, że przypadnie Wam do gustu w większym stopniu, niż pierwszy tom, który miał za zadanie wprowadzić nas do świata pełnego intryg i zawiłości.

Jestem najprawdopodobniej jedną z niewielu osób, która przeczytała „Złego Króla” dopiero teraz. Ale nie żałuję, ponieważ o wiele lepiej czyta mi się tę serię, kiedy przyjdzie mi niespodziewana ochota na powrót do Elysium.
W tym tomie powracamy do niecnych działań Jude, która tak naprawdę panuje nad królestwem elfów, a Cardan pełni rolę króla-marionetki. W niektórych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie widziałem jakiejś specjalnej promocji tej książki, kiedy prosiłem o jeden jej egzemplarz do tejże recenzji. Wydawnictwo Albatros! Był to mały błąd z Waszej strony, ponieważ książka ta była wyśmienita. Ale teraz widzę poprawę w kwestii promocji, więc jest dobrze!
To było coś, czego od dawna było mi trzeba! Tom Phillips stworzył naprawdę dobrą książkę historyczną z zabawnymi komentarzami. Tak jak wyżej zostało już wspomniane, „Ludzie” mówi o porażkach naszego społeczeństwa od zarania dziejów. Podczas czytania nie schodził mi uśmiech z twarzy, kiedy dowiadywałem o się o tak mało znanych nam przypadkach, kiedy to wielcy wodzowie popełniali głupie błędy, które zaś ciągnęły za sobą poważne konsekwencje. Czasami bywało też tak, że załamywałem ręce nad działaniami „wybitnych” naukowców, którzy swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem skazali ludzi na wielkie cierpienie. Wszystkie te anegdoty z komentarzami pana Phillipsa skłoniły mnie do refleksji na temat całego ludzkiego życia. Wyniosłem również z nich naprawdę wiele mądrości i myślę, że w niektórych sytuacjach, będąc blisko popełnienia czegoś wyjątkowo nierozważnego, przypomni mi się ta książka i w głowie pojawi się myśl: „Aha, widzisz, już jeden tak zrobił i co z tego dobrego wynikło”?
Musicie być przygotowani na to, że podczas czytania „Ludzi” będziecie trzymać w jednym ręku tę książkę a w drugim telefon i będziecie sprawdzać wiele haseł w Wikipedii, które nie są do końca rozwinięte w tej książce, ponieważ nie jest to dla nich miejsce. Absolutnie nie jest to wada tej książki. Mi nawet taka forma interakcji z treścią sprawiła mnóstwo przyjemności i dowiedziałem się jeszcze więcej niż w tej książce faktycznie było różnych ciekawostek.
Nie wiem czy jestem w stanie napisać coś jeszcze o tej książce, nie zdradzając przy tym całej jej treści. Jestem przekonany, że każdy będzie zachwycony z lektury tej książki, kogo interesują ciekawe i śmieszne sytuacje związane z historią. Jest to lekka i przyjemna lektura idealna na długie wieczory, ponieważ uda się Wam ją przeczytać w tylko dwa takie wieczory (osobom, które czytają bardzo szybko lub nie potrzebują snu, wystarczy jeden wieczór :D). Sądzę, że spodoba się ona Waszym dziadkom, a przecież już niedługo ich święto, więc warto byłoby podarować im tę książkę z tej okazji.
Podsumowując, „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko” jest naprawdę świetną książką i bardzo chciałbym, aby jak najwięcej ludzi ją przeczytało, w trosce o swoją przyszłość, żeby nie musieli popełniać aż tak absurdalnych pomyłek.

Nie widziałem jakiejś specjalnej promocji tej książki, kiedy prosiłem o jeden jej egzemplarz do tejże recenzji. Wydawnictwo Albatros! Był to mały błąd z Waszej strony, ponieważ książka ta była wyśmienita. Ale teraz widzę poprawę w kwestii promocji, więc jest dobrze!
To było coś, czego od dawna było mi trzeba! Tom Phillips stworzył naprawdę dobrą książkę historyczną z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Indygo” to debiut polskiej pisarki działającej pod pseudonimem Camille Gale. I jakbym na samym początku miał ocenić tę książkę, to jest to naprawdę niezły debiut. Ale chciałbym powiedzieć nieco więcej o tej powieści. Zacznijmy od tego, że jest to książka z gatunku paranormal romance, czyli głównym wątkiem jest romans na tle świata fantastycznego, który swoją drogą nie jest do końca fantastyczny, ponieważ jest to odpowiednik naszego świata, gdzie po prostu roi się od istot nadprzyrodzonych, tj. wilkołaki, wampiry, czarownice. Nie jestem ogromnym fanem romansów, ale „Indygo” czytało mi się całkiem dobrze. Język, jakim posługuje się autorka, jest łatwy w odbiorze. Podczas czytania nie będziemy mieli wrażenia, że ta książka męczy nas jakimiś supertrudnymi słowami bądź wyrażeniami. Jedyne co mi delikatnie przeszkadzało, to zbyt długie rozdziały, które jednak byłyby lepiej przyswajalne w krótszej formie.
Postacie nakreślone przez Camille Gale przeważnie były nieirytujące i dało się je polubić. Oczywiście zdarzały się czasem wyjątki (chodzi mi o wilkołaka – Daniela), ale jestem w stanie na to przymknąć oko. Zdecydowanie najlepszą postacią w „Indygo” okazała się być główna bohaterka – Skye. Poza tym polubiłem również wampira Dantego. Nie chciałbym zdradzać nic więcej z fabuły, niż jest na samym górze w opisie, aby nie psuć nikomu frajdy z poznawania świata Skye, ale cały pomysł mi się spodobał.
Powieść ta nie jest jakimś ogromnym odkryciem w gatunku paranormal romance czy fantasy, ale nie jest to również książka niskich lotów! Sądzę, że powinna się ona spodobać głównie kobietom zaczytującym się w podobnej tematyce, ale i nie tylko. Przecież znajdą się również panowie lubiący taki gatunek :D.
Jeśli miałbym się przyczepić jeszcze do paru rzeczy związanych z książką, to nie podobał mi się papier, na którym została wydrukowana książka oraz jej okładka. Przy pracy nad tą książką, ktoś mógł się bardziej wysilić, a książka byłaby przyjemniejsza dla oka, a myślę, że wśród czytelników pełno jest okładkowych srok, które zwracają ogromną uwagę na okładki książek. Teoretycznie nie powinno się oceniać książki po okładce, ale miło gdy okładka jest bardziej dopracowana. Oczywiście nie sądzę, żeby to była wina autorki, ale mam nadzieję, że jej kolejne książki będą ładniej wydane!
Moja ocena: 7/10
Dziękuję bardzo Camille Gale za egzemplarz tej książki 😊.

„Indygo” to debiut polskiej pisarki działającej pod pseudonimem Camille Gale. I jakbym na samym początku miał ocenić tę książkę, to jest to naprawdę niezły debiut. Ale chciałbym powiedzieć nieco więcej o tej powieści. Zacznijmy od tego, że jest to książka z gatunku paranormal romance, czyli głównym wątkiem jest romans na tle świata fantastycznego, który swoją drogą nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Instytut jest dopiero drugą książką Stephena Kinga, jaką udało mi się przeczytać. Wcześniej zacząłem czytać To, ale gdzieś w okolicach czterechsetnej strony bardzo długie opisy zaczęły mnie męczyć i odłożyłem ją z powrotem na półkę z myślą, że kiedyś do niej wrócę. W tym czasie w moje ręce wpadło najnowsze dziecko Kinga. Tym razem Król Grozy nie zaserwował swoim czytelnikom przerażającego horroru, a raczej coś na kształt thrillera. Zatem osoby, które chciałyby koniecznie przeczytać coś od Kinga, ale niekoniecznie chcą czytać horror, mogą śmiało zabrać się za Instytut. Strasznych potworów, które mogłyby spędzać Wam sen z powiek, tam nie znajdziecie. Ale za to dostajemy bardzo dobrze napisaną książkę, praktycznie non stop trzymającą w napięciu. Nudą tam nie wiało, ale mimo wszystko, jak już zdążyłem się przekonać, na książki Stephena Kinga potrzebuję więcej czasu na ich przeczytanie. Nie jest to książka lekka i przyjemna, gdyż porusza tematy czasów II wojny światowej i obozów koncentracyjnych. Tytułowy Instytut sam nawiązuje do obozów.
Główny bohater został bardzo dobrze wykreowany, od samego początku chce mu się kibicować i w chwilach napięcia czekamy na intensywny obrót wydarzeń z jego udziałem. Luke jest bardzo mądrym chłopakiem z ponadprzeciętną wiedzą. W zasadzie od niego zależy życie innych podopiecznych Instytutu. Poza nim w książce spotykamy sporą grupkę innych dzieciaków w wieku podobnym do głównego bohatera, którym również życzy się jak najlepiej. Dorośli w tej książce to głównie antagoniści, a zwłaszcza opiekunowie tajemniczej placówki. Ale tak samo jak wśród porwanych dzieci pojawiają się złe charaktery, tak samo wśród pracowników można dopatrzeć się przesiąkniętych złem, lecz o dobrych zamiarach ludzi.
W pewnych momentach pojawiały się obrzydliwe opisy, nie mam pojęcia czy to typowe dla Kinga, ale dodało to pewnego osobliwego klimatu tej książce. Sam koniec tej książki, jakieś dwieście pięćdziesiąt stron było przesiąknięte akcją do najmniejszego skrawka strony. Byłem na tyle wkręcony w tę akcję, że późno w nocy ciężko było mi przestać czytać.
Niestety znalazł się pewien mały minus. Niektóre momenty były trochę za bardzo porozciągane, co dodało książce na objętości, a strasznie nie wygodnie zabiera się taką ze sobą do szkoły. Ale myślę, że jest to naprawdę mała wada, być może jest to sprawa indywidualna, ale warta wspomnienia.
Uważam, że jak najbardziej warto przeczytać Instytut, zwłaszcza, że nie jest to horror, a wielu czytelnikom horrory nie podchodzą. King lekko nawiązuje do czasów wojennych, co pozwala spojrzeć na tę historię trochę pod innym kątem. Trzyma w napięciu od początku do końca, zdecydowanie sprawdzi się na długie, jesienne wieczory, bez obaw można czytać ją przed snem. Instytut przekonuje mnie również po dalsze sięganie książek Kinga, zwłaszcza, że na półce już kilka czeka na przeczytanie.
Moja ocena: 8/10

Instytut jest dopiero drugą książką Stephena Kinga, jaką udało mi się przeczytać. Wcześniej zacząłem czytać To, ale gdzieś w okolicach czterechsetnej strony bardzo długie opisy zaczęły mnie męczyć i odłożyłem ją z powrotem na półkę z myślą, że kiedyś do niej wrócę. W tym czasie w moje ręce wpadło najnowsze dziecko Kinga. Tym razem Król Grozy nie zaserwował swoim czytelnikom...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki A jeśli to my Becky Albertalli, Adam Silvera
Ocena 6,8
A jeśli to my Becky Albertalli, A...

Na półkach: ,

Od dłuższego czasu z niecierpliwością czekałem na tę książkę ze względu na medialny szum, jakim obrosła ta pozycja oraz ze względu na to, że czytałem Simona oraz innych homo sapiens autorstwa Becky Albertalli i bardzo ta książka mi się spodobała. Nawet nie zdążyłem sięgnąć po inne jej książki, a już na horyzoncie pojawiła się A jeśli to my i nie zawahałem się nad porzuceniem innych, dotychczas czytanych powieści na rzecz właśnie tej. Niestety wcześniej nie udało mi się przeczytać żadnego dzieła Adama Silvery, ale nie jak na razie nie jestem w stanie ocenić czy było to dobre posunięcie czy też nie.
Początkowo bardzo wkręciłem się w całą historię, ponieważ naprawdę byłem ciekaw, jak się potoczą losy przelotnego spotkania dwóch chłopaków na poczcie, przy czym po jego zakończeniu obydwoje chcieli się odnaleźć bez posiadania jakichkolwiek informacji na swój temat. Akcja toczyła się całkiem dobrze w pierwszej połowie tej książki, nie jestem w stanie sobie przypomnieć czy były tam jakieś przestoje. Niestety główni bohaterowie czasem mnie irytowali swoim żenującym zachowaniem, co mi się nie podobało. Na szczęście ich zachowanie nie było takie cały czas, więc jestem to w stanie wybaczyć autorom. Do minusów powinienem też zaliczyć zakończenie książki, które mnie nie usatysfakcjonowało, ale jest to kwestia bardzo indywidualna.
Pierwsza połowa A jeśli to my podobała mi się bardziej od drugiej połowy. Mimo wszystko całokształt jest w porządku. Nie jest to książka, po której dostaniecie kaca książkowego, ja nawet o niej nie myślałem jakoś szczególnie po jej zakończeniu i jednymi z rzeczy, które dobrze wspominam po jej skończeniu to piosenki wspominane w tekście, których również słuchałem podczas czytania. Uważam, że pomogło mi to się bardziej wczuć w klimat nowojorskiej społeczności, który zaliczam zdecydowanie do plusów, ponieważ czytając tę książkę było mi naprawdę przyjemnie i miło, jeśli można tak to ująć.
Z drugiej strony, wracając do zakończenia tej książki, można też wywnioskować, że takie zakończenie było koniecznością, aby przyzwoicie zakończyć tę książkę bez potrzeby tworzenia kontynuacji, która mogłaby się nie udać.
Podsumowując moją opinię, A jeśli to my jest typową książką z gatunku young adult z wątkiem LGBTQ na pierwszym planie. Na pewno spodoba się każdemu fanowi Silvery i Albertalli, ale myślę, że nie tylko. Jest to lektura niewymagająca, na jesienny weekend, którą przyjemnie się czyta, a po jej zakończeniu można śmiało sięgać po kolejną książkę, bez obawy, że nie będziemy mogli przestać myśleć o A jeśli to my. Mimo wszystko podobała mi się i będę mile ją wspominać.
Moja ocena: 7/10

Od dłuższego czasu z niecierpliwością czekałem na tę książkę ze względu na medialny szum, jakim obrosła ta pozycja oraz ze względu na to, że czytałem Simona oraz innych homo sapiens autorstwa Becky Albertalli i bardzo ta książka mi się spodobała. Nawet nie zdążyłem sięgnąć po inne jej książki, a już na horyzoncie pojawiła się A jeśli to my i nie zawahałem się nad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od samego początku ta książka wydawała się niesamowicie interesująca i czuć było w niej świetny klimat. Już od pierwszych stron zostałem wciągnięty w akcję, która przyspieszyła bicie mojego serca. Poza tym w Pierwszym roku praktycznie non stop coś się dzieje i naprawdę nie pamiętam, abym podczas czytania miał ochotę zamknąć tę książkę i porobić coś innego, bo była nudna. Było odwrotnie! Nie mogłem wiele razy się od niej oderwać.
To było tak ogólnie, a teraz chciałbym powiedzieć coś o postaciach. W moim odczuciu, główni bohaterowie zostali dobrze nakreśleni, chyba żaden z nich mnie nie irytował. No może na początku Darren, do którego miałem niechęć. Ale z czasem urósł w moich oczach do jednej z ulubionych postaci. Bardzo kibicowałem głównej bohaterce – Ryiah –, aby udało jej się przetrwać ten pierwszy rok nieopisanej mordęgi. Chciałbym dowiedzieć się trochę więcej o Elli, przyjaciółce Ryiah, ale to już taki mały szczegół. Oczywiście w tej książce nie mogło zabraknąć romansu. Może był płytki, ale mi bardzo się spodobał wątek z nim.
Język obecny w książce był prosty i naprawdę miło było oderwać się od ciężkiej lektury Stephena Kinga i siąść przy Pierwszym roku. Od drugiego tomu oczekuję, że będzie jeszcze lepszy. Mimo, że ten był całkiem przyjemny i mnie wciągnął, to niestety nie było w nim szaleńczych zwrotów akcji, które uwielbiam.
Myślę, że mogę polecić tę książkę każdemu, kto lubi proste młodzieżówki z magią. Niestety obawiam się, że nie będzie to dobra lektura dla bardzo wymagających czytelników oczekujących ciężkiego i mrocznego świata fantasy. Ale warto dać szansę, bo ja dałem i ani trochę nie żałuję podjętej decyzji.

Ocena: 8/10
Bardzo dziękuję wydawnictwu Uroboros za możliwość przeczytania tej książki!

Od samego początku ta książka wydawała się niesamowicie interesująca i czuć było w niej świetny klimat. Już od pierwszych stron zostałem wciągnięty w akcję, która przyspieszyła bicie mojego serca. Poza tym w Pierwszym roku praktycznie non stop coś się dzieje i naprawdę nie pamiętam, abym podczas czytania miał ochotę zamknąć tę książkę i porobić coś innego, bo była nudna....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od razu sam tytuł tej książki mnie zaintrygował, a to dlatego, że bardzo lubię ciemność. Ciemność kojarzy mi się z czymś kojącym, lecz niegdyś przerażała mnie niesamowicie. Strach przed ciemnością, tak jak wyjaśniła w tej książce Sigri Sandberg od zawsze była dla ludzi przerażająca. Od zarania dziejów ludzie stronili od ciemności, jak tylko mogli. W dzisiejszych czasach, gdy światło jest z nami praktycznie przez całą dobę, zapominamy czym jest mrok. W celu ponownego zapoznania się z ciemnością autorka wyjeżdża na północ Norwegii, do Finse – miejscowości położonej w górach. Przez pięć dni swojego detoksu od wszechobecnego światła opowiada o swoich przeżyciach w miejscu pozbawionego prądu, żyjąc w chacie pośród śnieżnych zasp. Odcięta od świata przytacza nam również w tej książce wiele naukowych faktów, które niektórzy z nas mogą znać, ale nie odejmuje to przyjemności z eksplorowania świata mroku. Równolegle do jej opowieści w „Ciemności” poznajemy też losy Christiane Ritter – czechosłowackiej damy wyższej klasy, która za namową swojego męża wyrusza na archipelag leżący między Norwegią a biegunem północnym (zwany Svalbardem) do Gråhuken. Ona również opowiada o swoich przeżyciach w miejscu odległym od cywilizacji, co świetnie uzupełnia ten reportaż.
Ważną rzeczą będzie dopowiedzenie, że jest to pierwszy reportaż, jaki kiedykolwiek przeczytałem. W ogóle nie żałuję podjętej przez siebie decyzji, ponieważ uważam, że ta opowieść dostarczyła mi dużej porcji wiedzy w tematach, które bardzo mnie interesują i powinny zainteresować większość z Was. Autorka w bardzo ciekawy sposób zwraca uwagę na narastający problem zanieczyszczenia środowiska światłem. Poza tym podczas relacji z pobytu czuć niesamowity zimowy klimat, gdzie w chacie położonej w górach przy kominku można obserwować Drogę Mleczną, gdyż zanieczyszczenie światłem w tym miejscu nie istnieje. No czego prawdziwy książkoholik może chcieć więcej? No może ciepłej herbaty i miękkiego koca 😊.
Bez żadnych wątpliwości mogę powiedzieć, że była to jedna z najlepszych i najbardziej interesujących książek, jakie udało mi się dotychczas przeczytać. Aż szkoda, że to zaledwie około stu sześćdziesięciu stron, ponieważ chętnie przeczytałbym więcej tak świetnie skonstruowanego reportażu. Szczerze polecam ją każdemu z Was, nie znajdzie się osoba, która będzie narzekać na tę książkę. Mam nadzieję, że na polskim rynku jest więcej książek tego typu, albo że będzie się ich pojawiało coraz więcej.
Ach tak! Zapomniałbym dodać, że bardzo spodobała mi się okładka „Ciemności”. W swoim minimalizmie przekazuje bardzo dużo czytelnikowi. Porównując ją z oryginalną, wydawnictwo MOVA spisało się na medal. A więc nie czekajcie i lećcie do księgarni (tej zwykłej bądź online) i kupujcie tę książkę, bo naprawdę warto!
Ocena: 10/10
Serdecznie dziękuję wydawnictwu MOVA za egzemplarz tej książki i życzę więcej takich perełek!

Od razu sam tytuł tej książki mnie zaintrygował, a to dlatego, że bardzo lubię ciemność. Ciemność kojarzy mi się z czymś kojącym, lecz niegdyś przerażała mnie niesamowicie. Strach przed ciemnością, tak jak wyjaśniła w tej książce Sigri Sandberg od zawsze była dla ludzi przerażająca. Od zarania dziejów ludzie stronili od ciemności, jak tylko mogli. W dzisiejszych czasach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już na samym wstępie powiem, że ta książka była CUDOWNA. No po prostu nie sposób było się od niej oderwać. Kupiłem ją jednego dnia, a skończyłem następnego. Oczywiście możecie mówić, że to przecież tylko trzysta stron, takie coś można nawet w jeden dzień przeczytać. Owszem, ale nigdy podobnej sytuacji nie miałem. Każda książka, która pojawiła się na moim regale, nigdy nie została przeczytana przeze mnie w takim tempie jak ,,Twój Simon”. Mógłbym przeczytać ją w jeden dzień, ale po co psuć sobie przyjemność z tak dobrej książki? Możliwe, że do tego również przyczynił się fakt, iż najpierw obejrzałem film oparty na książce, co WCALE nie odebrało mi przyjemności z czytania jej. Ale przejdźmy do szczegółów. ,,Simon oraz inni homo sapiens” (na początku ta książka była wydawana pod tym tytułem) opowiada o Simonie. Jak na samym początku filmu i książki główny bohater mówi nam, że niczym nie różni się od nas. Jest takim samym nastolatkiem jak reszta. Poza jednym małym szczegółem. Tak, Simon jest gejem. Chłopak wie, że nie musi się obawiać coming outu, gdyż jego rodzice przyjmą to bez żadnych problemów. Tyle, że czeka on na odpowiedni moment. Do gry wkracza również ogromnie tajemniczy chłopak z jego szkoły, który pod pseudonimem “Blue” ukrywa swoją tożsamość. Blue również jest gejem i to właśnie jego wpis na szkolnym forum zmienia życie Simona o 360 stopni.
Książka jest tak jakby podzielona na rozdziały, w których obserwujemy życie Simona i na te, w których śledzimy jego korespondencję z Blue. W każdym mailu jest coraz więcej szczegółów dotyczących tajemniczego chłopaka i razem z Simonem próbujemy odkryć jego tożsamość.
Zmierzymy się tutaj z tematem miłości, coming outu i różnych problemów, które trapią nastolatków. Jest wiele wzruszających momentów jak i takich, które budzą w nas respekt.
“Twój Simon” na pewno spodoba się wszystkim nastolatkom, albo chociaż tym, którzy lubują się w podobnych gatunkach. Jest to na pewno i świetna lektura dla dorosłych, w szczególności rodziców nastolatków, którym mogłaby pomóc w zrozumieniu pewnych tematów. Oczywiście nie traktujmy jej jak poradnik, ale można wynieść z niej chociażby to, że za nikogo nie możemy dokonać wyjawienia czyjejś orientacji seksualnej.
Autorka z pewnością wybrała świetny temat na powieść, gdyż jest psychologiem klinicznym i zna problemy nastolatków. Język, którego tam używa jest prosty i idealnie wpasowuje się w całość.
Podsumowując, chętnie przeczytałbym jeszcze kilkukrotnie ,,Twojego Simona”. Film oglądałem już dwukrotnie i nadal mi się nie znudził. Jest to pozycja, którą koniecznie trzeba przeczytać. Przede mną drugi tom cyklu, czyli ,,Leah gubi rytm”. Liczę, że i ona będzie równie wspaniała.
Ocena: 10/10

Już na samym wstępie powiem, że ta książka była CUDOWNA. No po prostu nie sposób było się od niej oderwać. Kupiłem ją jednego dnia, a skończyłem następnego. Oczywiście możecie mówić, że to przecież tylko trzysta stron, takie coś można nawet w jeden dzień przeczytać. Owszem, ale nigdy podobnej sytuacji nie miałem. Każda książka, która pojawiła się na moim regale, nigdy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do Jerusalem przyjeżdża młody pisarz - Ben Mears - z chęcią napisania nowej książki. Swój pobyt w Salem spędza pod dachem pensjonatu Evy Miller. Z biegiem czasu poznaje mieszkańców prowincjonalnego miasteczka, którzy są sceptycznie nastawieni do obcych. Jedną z niewielu osób przyjaźnie nastawionych wobec niego jest Susan Norton. Dziewczyna jest zachwycona twórczością Bena.
Wszystko było dobrze. Do czasu. W Salem znikają bądź umierają w dziwnych okolicznościach dzieci i dorośli. W Jerusalem mieszka zło, które pociąga za sobą te śmierci.
Jest to moja pierwsza książka Stephena Kinga. Jego zaś druga. Uchodzi ona za klasyczny horror. Przyznam, że w niektórych momentach faktycznie dało się wyczuć strach. Ale żebym nie mógł po tej powieści spokojnie zasnąć? No niestety mogę. W dodatku bez żadnych obaw, że w nocy zawiśnie nade mną wampir i zamieni mnie w swojego sługusa. Mimo to, książka jest napisana ciekawym, lekkim, miłym dla oczu językiem i czyta się ją niesamowicie szybko. Czasami autor dał się ponieść myślom i pisząc jakiś fragment rozmowy dwóch bohaterów, odchodził tak daleko od tego co się dzieje, sięgając do najdalszych wspomnień, według mnie w ogóle nie związanych z daną sytuacją.
Teraz coś o bohaterach. Moim zdaniem zostali dobrze wykreowani. Żaden nie denerwował mnie swoją osobowością. Plusem jest ukazanie problemów mieszkańców Salem. Dzięki nim możemy wynieść jakieś wnioski z tej książki, mimo że jest horrorem.
W większości książek najwięcej akcji jest na jakichś stu ostatnich stronach. W ,,Miasteczku Salem” jest inaczej. Trzysta ostatnich stron czyta się z zapartym tchem. Czyli połowa książki to non stop jakaś akcja. Oczywiście pierwsza połowa też ją zawiera, ale w nieco mniejszym stopniu. Ta pierwsza połowa jest sielska, można poczuć w niej klimat urokliwego miasteczka, mimo że czuć , że coś nie gra. Ta druga połowa zaś jest już mroczna. Przytłacza osobę czytającą, oczywiście nie w sposób negatywny (przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie).
Podsumowując, ,,Miasteczko Salem” jest bardzo dobrą książką. Myślę nawet, że jeśli ktoś chciałby zacząć przygodę z horrorami, może od niej zacząć (tak i ja zrobiłem).

Do Jerusalem przyjeżdża młody pisarz - Ben Mears - z chęcią napisania nowej książki. Swój pobyt w Salem spędza pod dachem pensjonatu Evy Miller. Z biegiem czasu poznaje mieszkańców prowincjonalnego miasteczka, którzy są sceptycznie nastawieni do obcych. Jedną z niewielu osób przyjaźnie nastawionych wobec niego jest Susan Norton. Dziewczyna jest zachwycona twórczością Bena....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek „Królestwa Popiołów” był dla mnie nieco trudny, ponieważ pierwsze dwieście stron nie ociekało akcją i trochę mi się dłużyło. Ale potem, jakby za sprawą jakiegoś magicznego impulsu, akcja zaczęła gnać bez ustanku. Bardzo mi się podobały rozdziały, które były naprzemiennie poświęcone innym bohaterom (np. mamy rozdział o Aelin, potem rozdział o Chaolu i Yrene, następnie o Dorianie i Manon), co uniemożliwiło znużenie czytaniem. Również rozdziały kończyły się zwykle w takim momencie, że chciało się czytać dalej!
W tej części zmierzamy już do końca historii o Erilei i Ognistym Sercu. Już wiadomo, że wojna z Erawanem i zastępem jego żołdaków jest nieunikniona. Poza Morath, do walki gotowa jest również Maeve – królowa Fae. Liczne zwroty akcji i tajemnice, które wychodzą na jaw, powodują, że nie możemy oddychać miarowo. „Królestwo Popiołów” nie raz doprowadzało mnie do skrajnych emocji – od wszechogarniającego smutku, po złość i ogromną satysfakcję ze zła wyrządzanego Valgom.
Bardzo podobała mi się bitwa pod Orynthem, ale do czasu. Opisy wojen są naprawdę ciekawe i bardzo satysfakcjonujące, ze względu na pojawianie się ogromnych zastępów armii wszystkich królestw Erileii (i nie tylko z Erileii) i walka różnych ras tj. ludzie, Fae, wiedźmy, Valgowie. I to jest w tym dobre. Ale nie podobała mi się długość tej walki, no była nieco za długa. Po pewnym czasie zaczęło się to robić przytłaczające.
Chciałbym, aby ta książka zakończyła się trochę inaczej, a raczej, żeby zakończenie zostało trochę bardziej rozwinięte, ale może Sarah J. Maas napisze nam może dalsze losy bohaterów z serii „Szklany Tron”.
Jako całość, „Królestwo Popiołów”, było jedną z lepszych części serii, ale nie najlepszą. Ogromy sentyment czuję do pierwszej części, którą większość czytelników uważa za jedną z najsłabszych z całego cyklu.
Cała seria była dla mnie niesamowitą przygodą, która trwała rok! Na szczęście zostały mi jeszcze opowiadania z książki „Zabójczyni”, więc będę mógł jeszcze wrócić do tego świata.
Podsumowując, „Królestwo Popiołów” jest książką pełną akcji, nie ma praktycznie szans na znudzenie się czytaniem. Doprowadza do skrajnych emocji. Niektórzy będą się wzbraniali przed przeczytaniem tego tomu, bo nie będą chcieli kończyć przygody ze „Szklanym Tronem”. A teraz pozostaje nam czekać na nową serię Sarah „Crescent City” i na kontynuacje „Dworu Cierni i Róż”!

Początek „Królestwa Popiołów” był dla mnie nieco trudny, ponieważ pierwsze dwieście stron nie ociekało akcją i trochę mi się dłużyło. Ale potem, jakby za sprawą jakiegoś magicznego impulsu, akcja zaczęła gnać bez ustanku. Bardzo mi się podobały rozdziały, które były naprzemiennie poświęcone innym bohaterom (np. mamy rozdział o Aelin, potem rozdział o Chaolu i Yrene,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zacznijmy od tego, że “Ciemność nad miastem” nie ma za dużo wspólnego z akcją przedstawioną w serialowym hicie Netflixa - Stranger Things. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Na pewno do plusów można zaliczyć to, że tę książkę możemy czytać jako samodzielną książkę, znajomość serialu nie jest nam potrzebna do zrozumienia całej fabuły książki. Natomiast do minusów powinienem zaliczyć fakt, że książka nie sprostała moim oczekiwaniom, nie sprostała oczekiwaniom fana Stranger Things. Zdecydowanie wolałbym przeczytać coś bardziej związanego z serialem. Mimo wszystko, książka będzie świetnym lekiem na serialowego kaca.

Wracając do fabuły. Spodziewałem się czegoś innego. Czegoś, co przyspieszy moje tętno. Niestety nie dostałem czegoś takiego. Akcja momentami przeciągała się, co nie powinno mieć miejsca w takiej książce, która próbuje być kryminałem. Może to wina autora? Nie mam pojęcia, ponieważ nigdy o nim nie słyszałem, ani nie czytałem żadnych jego książek. Jestem pewien, że w tak wspaniałym uniwersum Stranger Things można było stworzyć coś znacznie lepszego.

To były minusy, teraz może coś dobrego. Czytało mi się tę książkę całkiem szybko, plusem też jest jej niezbyt duża objętość. Mogliśmy dowiedzieć się również coś na temat Hoppera, bo to jemu została poświęcona ta książka. Tak jak wspomniałem już wyżej, książka ta będzie idealna po zakończeniu serialu, przystopuje nieco nasz głód. Chociaż na zaspokojenie takiego głodu, bardziej polecam “Stranger Things. Mroczne umysły”, ponieważ ta książka była o wiele lepsza.

To jest moja opinia jako fana Stranger Things. Na pewno są osoby, które nie oglądały tego serialu, a czytały tę książkę i mają inną opinię na jej temat. Mam ogromną nadzieję, że jeżeli powstaną jakieś książki z tego uniwersum, to będą nieco lepsze od “Ciemności nad miastem”.

Moja ocena 6,5/10

Zacznijmy od tego, że “Ciemność nad miastem” nie ma za dużo wspólnego z akcją przedstawioną w serialowym hicie Netflixa - Stranger Things. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Na pewno do plusów można zaliczyć to, że tę książkę możemy czytać jako samodzielną książkę, znajomość serialu nie jest nam potrzebna do zrozumienia całej fabuły książki. Natomiast do minusów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

,,Dzikie dziecko miłości’’ było moim pierwszym spotkaniem z twórczością Pani Anety. I powiem Wam, że nie żałuję tego spotkania! Książka naprawdę mnie wciągnęła, czego nie potrafiłem zrozumieć. Zawsze miałem przekonanie, że książki polskich autorów są nudne i napisane bez „tego czegoś”. Ale ta książka pokazała mi, że wcale tak nie musi być.
Książka opowiada historię morderstwa popełnionego na terenie należącym do wilkołaków. Ktoś w brutalny sposób zabił dziesiątki kobiet. Celem jest rozwiązanie zagadki przez Dorę, której pomagają przyjaciele.
Szczerze mówiąc, po opisie książki nie spodziewałem się tego, czego doświadczyłem później. Bardzo spodobał mi się pomysł alternatywnego Torunia – Thornu. Główna bohaterka – Dora Wilk – nie była denerwującą postacią, co uważam za ogromny plus, bo nie ma nic gorszego, jak główny bohater jest irytujący. Świetną postacią był także Roman – książę wampirów – który swoim sposobem bycia jak i wyglądem bardzo przypominał mi Rhysanda z cyklu „Dwór Cierni i Róż” autorstwa Sarah J. Maas.
Książka ta jest pełna humoru – nie raz się uśmiałem! Poza tym jest mnóstwo scen pełnych krwi i rozkładających się ciał. Akcja prawie w ogóle nie robi się powolna, co chwilę zmieniamy lokację i dowiadujemy się nowych, interesujących rzeczy.
Ciężko mi ocenić tę książkę pod względem całej twórczości Pani Jadowskiej, ponieważ to dopiero pierwsza książką jej autorstwa, którą udało mi się przeczytać, ale podobała mi się bardzo. Nie jest to cudo, bo były pewne wątki, które nie podobały mi się, a ja sam poprowadziłbym je w zupełnie inny sposób, ale takich sytuacji nie było za wiele. Język był nieskomplikowany, bardzo łatwy do zrozumienia. Wydaje mi się, że jest to świetna pozycja do odpoczęcia od cięższych książek.
Moja ocena ★★★★★★★★/10

,,Dzikie dziecko miłości’’ było moim pierwszym spotkaniem z twórczością Pani Anety. I powiem Wam, że nie żałuję tego spotkania! Książka naprawdę mnie wciągnęła, czego nie potrafiłem zrozumieć. Zawsze miałem przekonanie, że książki polskich autorów są nudne i napisane bez „tego czegoś”. Ale ta książka pokazała mi, że wcale tak nie musi być.
Książka opowiada historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zakochałem się w tej książce. Myślę, że jest to jedna z lepszych, jakie przeczytałem w tym roku. Mogłoby się zdawać, że będzie to zwykłe, tandetne romansidło z wątkiem homoseksualnym na pierwszym planie, ale wcale tak nie było.
Narratorem jest Elio, co jeszcze bardziej pozwoliło mi się wczuć w tę historię i zrozumieć to, co on czuje.
Książka była podzielona na cztery części. W tej pierwszej nie było prawie w ogóle dialogów, a jedynie rozmyślania Elio na temat ich nowego gościa. Myślę, że ta część podobała mi się najbardziej. Była najbardziej leniwa, wszystko toczyło się powolutku. Aciman opisał uczucia Elio w bardzo prawdziwy sposób, ani trochę nie wyglądało to sztucznie.
Z drugą częścią prędkość akcji wzrosła. Strony przewracały się same, romans zaczął się rozwijać.
Z góry wiemy, jak ta historia się potoczy i skończy — przecież jest to tylko wakacyjny romans, wakacje się kończą i… Ale i tak myślę, że podczas czytania miałem skrytą nadzieję, że może jednak książka potoczy się inaczej. I wydaje mi się, że nie tylko ja tak miałem.

Podczas trzeciej części romans Elio i Olivera osiągnął moment kulminacyjny. Młodemu chłopakowi wydawało się, że już nic więcej w życiu nie jest mu potrzebne. Był szczęśliwy, a razem z nim ja, że udało mu się osiągnąć to, czego pragnął od początku.
Niestety czwarta część była tą najbardziej smutną i wzruszającą. Rozstanie z Oliverem było opowiadane w ciągu kilkunastu lat, od momentu wyjazdu Olivera z Włoch do domu w Stanach, do momentu odwiedzin Elio i jego matki we Włoszech czy też pobytu samego Elio w USA po kilkunastu latach od wydarzeń z tych wyjątkowych wakacji.
W tej książce zawarte jest wiele problemów współczesnego świata np. rodzina Elio nie za bardzo chce się afiszować swoim żydowskim pochodzeniem, no bo co powiedzą ludzie?
Podsumowując moją opinię, jestem przekonany, że ta książka spodoba się każdemu, kto lubi taką tematykę i nie ma żadnych uprzedzeń. Jest idealną książką na wakacje, miejsce akcji — słoneczne Włochy — idealnie wpisuje się w klimat tego okresu.

Zakochałem się w tej książce. Myślę, że jest to jedna z lepszych, jakie przeczytałem w tym roku. Mogłoby się zdawać, że będzie to zwykłe, tandetne romansidło z wątkiem homoseksualnym na pierwszym planie, ale wcale tak nie było.
Narratorem jest Elio, co jeszcze bardziej pozwoliło mi się wczuć w tę historię i zrozumieć to, co on czuje.
Książka była podzielona na cztery...

więcej Pokaż mimo to