Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kiedy kolejne osoby zgłaszają się do miejscowego doktora z tym samym problemem, lekarz podejrzewa zalążek nowej epidemii. Choroba nie dotyczy jednak ich ciał a umysłów i zwiastuje zbiorową histerię. Czy jednak właśnie taka jest przyczyna?

Absolutna klasyka wydana po raz pierwszy w 1955 roku oraz zekranizowana rok później w reżyserii Dona Siegela. Motyw potajemnego przejmowania władzy nad ludźmi poprzez zastępowanie ich prawie idealnymi kopiami, jaki zapoczątkowany został przez to dzieło jeszcze nie raz odbijał się echem w dalszej twórczości autorów i po dziś dzień jest na różny sposób odzwierciedlany poprzez mnogie interpretacje kolejnych twórców.

Historia toczy się w obrębie niewielkiego miasteczka, co pozwala na uzyskanie swoistego klimatu zamkniętej społeczności, dając idealny grunt dla rozkwitu wybranego przez Finneya motywu. Od początkowych plotek, kilku nieścisłości i dziwnych zbiegów wydarzeń aż po pełne obnażenie skali zagrożenia i szaleńczą próbę zachowania tego co nazywamy człowieczeństwem.

Osobiście uważam, że książka ta plasuje się w absolutnej topce wśród pozycji na pograniczu SF i grozy jakie dotychczas czytałem. Wątki psychologiczne są wyważone ze szczególnym wyczuciem, a stopniowe przesuwanie granic oddaje uczucie ogarniającej nas psychozy i nieustającego odrealniania otaczającego świata. Przychodzi chwila kiedy zarówno bohaterowie jak i my sami możemy zacząć kwestionować to, czego jeszcze chwilę temu byliśmy pewni. A to najprostsza droga do horroru.

https://skoliotyk.pl/recenzje/117-inwazja-porywaczy-cia%C5%82-jack-finney.html

Kiedy kolejne osoby zgłaszają się do miejscowego doktora z tym samym problemem, lekarz podejrzewa zalążek nowej epidemii. Choroba nie dotyczy jednak ich ciał a umysłów i zwiastuje zbiorową histerię. Czy jednak właśnie taka jest przyczyna?

Absolutna klasyka wydana po raz pierwszy w 1955 roku oraz zekranizowana rok później w reżyserii Dona Siegela. Motyw potajemnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobry, fantastyczny romans z wątkami historyczno-wojennymi w tle. To moja pierwsza styczność z tym gatunkiem, jednak uważam, że wyszedłem z tego spotkania obronną ręką i z pozytywnymi doświadczeniami. Druga część zdecydowanie ląduje na liście do przeczytania.

Dobry, fantastyczny romans z wątkami historyczno-wojennymi w tle. To moja pierwsza styczność z tym gatunkiem, jednak uważam, że wyszedłem z tego spotkania obronną ręką i z pozytywnymi doświadczeniami. Druga część zdecydowanie ląduje na liście do przeczytania.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Z bólem serca zostawiam te słowa, jednak na wszystko co do tej pory przeczytałem, ta pozycja plasuje się w ujemnym top 10. Nie doczytałem do końca. Fabularnie mocno średnio, bohaterowie też nijacy. Po tym co "Nocne" ze sobą przyniosły poprzeczka ustawiona była wysoko i ostatecznie to do nich będę Was jednak odsyłał.

Z bólem serca zostawiam te słowa, jednak na wszystko co do tej pory przeczytałem, ta pozycja plasuje się w ujemnym top 10. Nie doczytałem do końca. Fabularnie mocno średnio, bohaterowie też nijacy. Po tym co "Nocne" ze sobą przyniosły poprzeczka ustawiona była wysoko i ostatecznie to do nich będę Was jednak odsyłał.

Pokaż mimo to


Na półkach:

“Dom kości” to klasycznie mastertonowska historia z grozowym wątkiem, jednak w tym przypadku jest ona nieco wygładzona względem klimatu jego pozostałych książek. Jak sam autor wspomina na wstępie, powodowane jest to nakierowaniem tej opowieści na target młodzieżowy. Dobrze wiedzieć, ale osobiście uważam, że dobrze aby było to bardziej klarowne już na etapie wzięcia książki do ręki, gdyż wiele osób szuka właśnie takiej literatury, chociażby chcąc sięgnąć po lżejszy horror by gładko budować swoje pierwsze styczności z gatunkiem.

Co do samej historii - jest ona prosta. Gdzieś przewinie się jakiś plot twist jednak kiedy poznamy jak działa prezentowany nam mechanizm mordu nie pozostanie już wiele do odkrycia. Czy to dobrze, czy to źle, pozostawiam Wam do oceny. Na pewno takie książki również są potrzebne.

Wątek domu pożerającego ludzi jest już doskonale znany, czy to w kinematografii czy literaturze i wyjaśniany był, jak można się domyślić, na wiele sposobów. Masterton wymyślił własny i to przyjemnie wplatając go w wątek mistycznej historii druidów, jako ludu dawno zamieszkującego opisywany rejon.

Napomknę jeszcze co, jak uważam, stanowi niejako szczególną przyjemność tej książki, co szczególnie może trafić do osób czytających powszechną grozę. Mówię tu o stylu w jakim Masterton buduje swoje postaci i nadaje im po części własne doświadczenie w obyciu z nadnaturalnym i nieznanym. Nie ma tu absurdalnych decyzji nastolatków rozdzielających się w ciemnym lesie czy schodzących w pojedynkę do piwnicy. A pomimo, że wspomniane zachowania uznaje się już powszechnie za “klasykę” w opowieściach o naturze horroru, wciąż niestety występują one dość powszechnie i zdają się mieć zadziwiająco dobrze. Choć z drugiej strony trudno się dziwić, myślę, że większość z nas na takich właśnie schematach budowała swoje pierwsze doświadczenia z grozą więc i współcześni początkujący muszą od czegoś zacząć.

https://skoliotyk.pl/recenzje/116-dom-ko%C5%9Bci-graham-masterton.html

“Dom kości” to klasycznie mastertonowska historia z grozowym wątkiem, jednak w tym przypadku jest ona nieco wygładzona względem klimatu jego pozostałych książek. Jak sam autor wspomina na wstępie, powodowane jest to nakierowaniem tej opowieści na target młodzieżowy. Dobrze wiedzieć, ale osobiście uważam, że dobrze aby było to bardziej klarowne już na etapie wzięcia książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Peter Fogg wraz z rodziną przenoszą się na wieś. Mężczyzna chce odpocząć od miejskiego zgiełku licząc, że cisza i spokój pomogą mu w dokończeniu powieści. Zakupiony dom znajduje się w sporym odosobnieniu od reszty wioski. Mieszkańcy nie są przyjaźnie nastawieni do posiadłości, ani jej nowych właścicieli. Prawdziwe problemy zaczynają się jednak, gdy rodzina dowiaduje się, o starożytnym kręgu druidów, zbudowanym na szczycie pobliskiego wzgórza. To miejsce miało od lat pozostawać opuszczone, jednak wydarzenia, jakie zaczynają spotykać rodzinę, wymykają się zbiegowi tragicznych wypadków.

Motyw przeorany jak asfalt na krakowskich alejach, klimat subtelny jak walnięcie cepem, a zakończenie zaskakujące jak każdy odcinek Scooby-Doo. Ale Guy to Guy, więc „klasykę” znać warto. Trochę już tego autora przegryzłem, wciąż jeszcze sporo przede mną, jednak w tym kontekście mogę z całą mocą powiedzieć, że „Przyczajeni” nie wybijają się w żadną stronę na tle innych jego książek. Nie jest ani tragicznie ani absurdalnie cudownie. Ot prosta jak piszczel nowelka z wątkiem druidów w tle. Dobry, klasyczny Guy. Jak jesteście akurat po czymś mocniejszym – śmiało, jak najbardziej, przy tym sobie odpoczniecie.


https://skoliotyk.pl/recenzje/115-przyczajeni-guy-n-smith.html

Peter Fogg wraz z rodziną przenoszą się na wieś. Mężczyzna chce odpocząć od miejskiego zgiełku licząc, że cisza i spokój pomogą mu w dokończeniu powieści. Zakupiony dom znajduje się w sporym odosobnieniu od reszty wioski. Mieszkańcy nie są przyjaźnie nastawieni do posiadłości, ani jej nowych właścicieli. Prawdziwe problemy zaczynają się jednak, gdy rodzina dowiaduje się, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zagadki mocno zróżnicowane - jedne banalnie proste, inne skomplikowane ale pozwalające się rozwiązać, jeszcze inne zupełnie nieracjonalne i wymagające szukania wyjaśnień w podpowiedziach nawet po poznaniu rozwiązania. Zarys fabularny jest przyjemny, na plus również zadziała opcja wyboru drogi na pewnym etapie rozwiązywania zagadek oraz dwóch alternatywnych zakończeń.

Zagadki mocno zróżnicowane - jedne banalnie proste, inne skomplikowane ale pozwalające się rozwiązać, jeszcze inne zupełnie nieracjonalne i wymagające szukania wyjaśnień w podpowiedziach nawet po poznaniu rozwiązania. Zarys fabularny jest przyjemny, na plus również zadziała opcja wyboru drogi na pewnym etapie rozwiązywania zagadek oraz dwóch alternatywnych zakończeń.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekki język i dość przyjemna forma. Narracja w stylu rozmowy przy śniadaniu. Miejscami nieco rozwleczony temat (brakowało mi samej treści, a nie jej otoczki). Dobra dla osób ceniących sobie lekki styl w prezentowaniu nieco bardziej złożonych tematów i nie są nakierowani na konkretną dziedzinę - rozdziały są zróżnicowane i omawiają zagadnienia od fizyki, przez psychologię po wybrane aspekty medycyny.

Lekki język i dość przyjemna forma. Narracja w stylu rozmowy przy śniadaniu. Miejscami nieco rozwleczony temat (brakowało mi samej treści, a nie jej otoczki). Dobra dla osób ceniących sobie lekki styl w prezentowaniu nieco bardziej złożonych tematów i nie są nakierowani na konkretną dziedzinę - rozdziały są zróżnicowane i omawiają zagadnienia od fizyki, przez psychologię po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie samą grozą człowiek żyje, więc co jakiś, w ramach oddechu od tego co czarnemu sercu najbliższe, lubię zawędrować w mniej znane rejony literackie. I powiem Wam - szukałem przekąski a trafiłem na ucztę!

Zbiorek składa się z ośmiu opowiadań, które w większości można zaklasyfikować do różnych odłamów klasycznego SF, jednak znajdą się i takie, którym bliżej do fantastyki czy samego horroru.

Na ukłon zasługuje tu szczególnie sama wyobraźnia autora, której katalog reklamowy możemy przeglądać za pośrednictwem stron tego właśnie zbiorku. Od piekła po historię wieży Babel, od hiper inteligentnych po dywagacje na temat piękna i sensu jego uniwersalności… Ted Chiang przedstawił cały szereg wizji przeróżnych światów, przez które przeprowadza nas wybitnie sprawnym piórem połączonym z soczyście realistycznymi opisami i nader żywą narracją.

Co warto zaznaczyć, tytułowe opowiadanie doczekało się nawet swojej pełnometrażowej ekranizacji, która jednak, jak nietrudno zgadnąć, nie dorównuje swemu pierwowzorowi, jednak bezwzględnie pozostaje warta uwagi - do czego szczerze Was zachęcam.

Szczerze kusi mnie aby omówić tu każdą z historii oddzielnie, jednak nie chciałbym aby Wasza ciekawość tego zbioru została tym samym zaspokojona. Zdecydowanie na recenzji nie należy tu poprzestać i każdego odsyłam do własnego zapoznania się z historiami Chianga.

Pozwolę sobie jednak przytoczyć parę słów o opowiadaniu, które szczególnie wyryło się w mojej głowie i jestem pewien, że jeszcze długo tam pozostanie - potraktujcie to jako zachętę. Lub przestrogę.

“Piekło to nieobecność Boga” to opowieść o świecie, w którym przypowieści biblijne mogą być odbierane jeden do jeden, nie mając nic wspólnego z metaforami. To przestrzeń gdzie Bóg, jakkolwiek by go określić, istnieje i jest tak pewny jak równanie opisujące siłę grawitacji. Niestety nie jest to byt dobroduszny ani sprawiedliwy. Na świecie co jakiś czas pojawiają się jego wysłannicy - aniołowie - a ich pojawienie oznacza ratunek dla kilku ludzi, nowotwór dla kolejnych kilku, a śmierć dla jeszcze innych, którzy akurat znaleźli się w pobliżu. Czy da się żyć w miłości, każdego dnia widząc świat, w którym ludzie mogą dostrzec piekło wraz z duszami bliskich którzy doń trafili, a morderca dzieci trafia na oczach ich rodzin do nieba bo przypadkiem doświadczył światłości pochodzącej wprost z niebios? Wielu ludzi pragnęło by aby Stwórca był nieco bardziej z nami, tu na brudnej i brutalnej Ziemi. Może jednak warto docenić, że jest tak jak jest. Może jego nieobecność jest jednak dla nas pewnym… zbawieniem.

https://skoliotyk.pl/recenzje/114-historia-twojego-%C5%BCycia-ted-chiang.html

Nie samą grozą człowiek żyje, więc co jakiś, w ramach oddechu od tego co czarnemu sercu najbliższe, lubię zawędrować w mniej znane rejony literackie. I powiem Wam - szukałem przekąski a trafiłem na ucztę!

Zbiorek składa się z ośmiu opowiadań, które w większości można zaklasyfikować do różnych odłamów klasycznego SF, jednak znajdą się i takie, którym bliżej do fantastyki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jednym z najprzyjemniejszych uczuć związanych z czytaniem książek jest, moim zdaniem, odnalezienie perły szukając zwykłego kamienia. Tak sprawa wygląda w przypadku “To coś w śniegu”, czyli bezprecedensowego, iście weirdowego dzieła, którego autorem jest Sean Adams.

Z opisu okładkowego dowiadujemy się, że historia opowie nam o grupce ludzi, którzy pełnią rolę kustoszy w opuszczonej placówce badawczej o nazwie Instytut Północy, znajdującej się gdzieś pośrodku nieprzeniknionych lodowców na krańcu świata. Ich praca ma polegać na rutynowych kontrolach i naprawach, które pozwolą na utrzymanie tej placówki w stanie zdatnym do użytku. Któregoś dnia jednak, Cline, jeden z trójki pracowników stacji, dostrzega przez okno - jak można się domyślić po tytule - pewną rzecz na śniegu. Od tej chwili rutynowe życie całej trójki ulegnie nieodwracalnej przemianie, która pchnie spokojne życie w stacji badawczej ku podręcznikowemu przykładowi psychozy i narastającego szaleństwa.

Jest pewien aspekt tej książki, o którym bardzo chciałbym więcej napisać, lecz nie zrobię tego z dwóch powodów. Pierwszy - bardziej oczywisty - przyszłym czytelnikom odebrałoby to znaczną część zabawy. Drugi natomiast, podyktowany jest pewną niemożnością właściwego nakreślenia tego o czym mówię, bez przytoczenia wielu, wielu akapitów. A także kontekstu ich występowania. Zapewniam jednak, że to właśnie zamysłom fabularnym, budującym główną narrację i definiującym codzienne wydarzenia w Instytucie, zawdzięczam większość zabawy, jakiej miałem przyjemność doznać podczas lektury. Już nadmienię tylko fakt, że styl dialogów jest jak żywcem wyjęty z opowiadań o Kubusiu Puchatku - tylko, że tu rozmawiają dorośli ludzie, którzy wystawienia zostają na zagrożenie czegoś, czego nie potrafią nawet jednoznacznie zdefiniować i co wymyka się racjonalnym myślom. Genialne!

Sean Adams w absolutnie wybitny sposób zmieszał w tej niewielkiej książce znaczną dawkę absurdu, przeplataną humorem i obramowaną w psychodeliczne tajemnice. Praktycznie od pierwszych stron jesteśmy wciągnięci w grę, której pełną świadomość zyskujemy jednak dopiero po czasie. A wtedy jest już za późno. Ja sam, wielokrotnie, podczas przechodzenia przez kolejne rozdziały łapałem się myśli z rodzaju: czy aby na pewno tak to właśnie było?, czy to właśnie zostało powiedziane?, czy to była jedynie moja własna wyobraźnia i interpretacja? Czysty geniusz psychozy! W głownie ciśnie na myśl przyrównanie tego do “The thing” Campbella ale bez jednoznacznego potwora i efektów specjalnych.

Książki tej zdecydowanie nie powinno ujmować się w sztywne ramy gatunkowe - dla jednych to literatura piękna, dla innych horror, jeszcze inni uznają ją za thriller psychologiczny… I właściwie wszyscy będą mieli rację, co tym bardziej podkreśla wielki wydźwięk tej historii. “To coś w śniegu” na pewno posiada pewien morał, to bez dwóch zdań, jednak ze względu na wyżej wspomniany aspekt tej książki, uważam, że jest to kwestia do indywidualnej kontemplacji. Fascynuje mnie jak dogłębnie zostałem uderzony przez tę opowieść i to zupełnie niespodziewanie.

Na tym pozwolę sobie poprzestać - reszta zostaje w Waszych rękach. Mam nadzieję, że książka ta, będąca w chwili kończenia tej recenzji zaledwie nowością na rynku wydawniczym, zyska właściwy sobie rozgłos i spotka się z jak największą liczbą odbiorców. Bo zdecydowanie na to zasługuje. Sięgnijcie więc po opowieść o szalonym naukowcu Gilroyu, zdeterminowanej Gibbs, ciekawskim Cline oraz rozmarzonym Harcie i ich zmaganiach z zimnem, które wydaje się być czymś zupełnie innym, niż nam wszystkim się dotąd wydawało.


https://skoliotyk.pl/recenzje/113-to-co%C5%9B-w-%C5%9Bniegu-sean-adams.html

Jednym z najprzyjemniejszych uczuć związanych z czytaniem książek jest, moim zdaniem, odnalezienie perły szukając zwykłego kamienia. Tak sprawa wygląda w przypadku “To coś w śniegu”, czyli bezprecedensowego, iście weirdowego dzieła, którego autorem jest Sean Adams.

Z opisu okładkowego dowiadujemy się, że historia opowie nam o grupce ludzi, którzy pełnią rolę kustoszy w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tom drugi cyklu “Wspomnienie o przeszłości Ziemi” kontynuuje rozważania na temat możliwego przebiegu kontaktu ludzi z obcą cywilizacją oraz wpływu, jaki może na nas wywrzeć zmaganie się z przeciwnikiem przerastającym nas wielokroć stopniem zaawansowania. Mowa tu o gatunku, którego systemy wojenne i strategie infiltracji po tysiąckroć przewyższają nawet najbardziej charakterystyczne, jakie nieraz przypisywane są ogólnie pojętym “obcym”.

Dla mnie samego “Ciemny las” to książka absolutnie genialna i, choć wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem pierwszego tomu cyklu, uważam, że jest to najlepsze SF, jakie kiedykolwiek czytałem. Choć, by pozostać precyzyjnym, określiłbym tak cały cykl Cixina Liu.

Książka wypełniona jest filozoficznymi rozważaniami, które starają się zobrazować nas samych, jako gatunek i cywilizacja, ale także wskazać, jakie podejście powinniśmy obrać w kontekście ekspansji międzygwiezdnej. I powiem to wprost, choć może zabrzmieć to dość oczywiście - nie jest to droga, jakiej mogliście się spodziewać.

Fabularnie rozpoczynamy od momentu kiedy realność zagrożenia ze strony Trisolaris (poznanej w pierwszym tomie) zostaje ujawniona światu, a nasza cywilizacja staje w obliczu zadania opracowania strategii wojennej, która ma zagwarantować nam zwycięstwo w zbliżającej się za kilka wieków wojnie. Nie jest to jednak sprawa prosta, gdyż obcy posiadają na naszej planecie tak zwane sofony, które w najprostszym ujęciu, potrafią prześledzić każdą informację wizualną, dźwiękową lub zapisaną w dowolnej formie i tym samym zdradzić naszą strategię swym twórcom. Ludzie postanawiają więc stworzyć program Wpatrujących się w ścianę, czyli ludzi, których zadaniem jest opracowanie strategii walki, wyłącznie w swoich umysłach - gdyż te jako jedynie pozostają poza zasięgiem sąd śledzących ludzi. Pomysł budzi wiele kontrowersji, a w kolejnych etapach prowadzi do jeszcze większych komplikacji. Dalej jest już czysty chaos, z którego nasza cywilizacja stara się wyłonić ziarno nadziei na zwycięstwo i przetrwanie gatunku.

Zaznaczę to raz jeszcze gdyż uważam, że jest to w tym przypadku zasadne - cykl Cixina Liu to absolutnie genialna literatura i koncept na najwyższym poziomie. Zdaję sobie sprawę, że być może nie każdy jest zwolennikiem literatury SF, jednak uważam, że nawet pomimo to, każdy zyska sięgając po te książki. Tu nie chodzi nawet o całą otoczkę naukową, czy wojnę cywilizacji - tu zawarty został ogrom prawd o nas samych, obdartych z otoczki przemilczenia i tego o czym my sami wolimy nie myśleć. Jeśli cenicie sobie literaturę, która w niecodzienny sposób zagłębia się w ludzką psychikę, naturę oraz debatuje nad naszym celem i sensem - proszę, zapewniam, że znaleźliście nowy skarb.

PS Jeszcze chciałbym zamieścić krótką notkę dla miłośników hard-SF, do którego to gatunku cykl ten jest nierzadko zaliczany. W tomie drugim, podobnie jak i w pierwszym, znajdziecie sporą dawkę “naukowego bełkotu” ujętego w tak przychylny laikowi język i rozumienie, że nawet nie poczujecie, kiedy przeszliście od rozważań na temat elementarnych podstaw teoretycznych fizyki kwantowej do skutków wysadzenia połowy układu słonecznego. A to tylko część tego, czego możecie nauczyć się z tej książki, gdyż Liu po raz kolejny pokazuje jak wielką encyklopedią jest jego umysł i jak przystępnie potrafi przelać jej część na karty swoich książek.

https://skoliotyk.pl/recenzje/112-ciemny-las-cixin-liu.html

Tom drugi cyklu “Wspomnienie o przeszłości Ziemi” kontynuuje rozważania na temat możliwego przebiegu kontaktu ludzi z obcą cywilizacją oraz wpływu, jaki może na nas wywrzeć zmaganie się z przeciwnikiem przerastającym nas wielokroć stopniem zaawansowania. Mowa tu o gatunku, którego systemy wojenne i strategie infiltracji po tysiąckroć przewyższają nawet najbardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

I oto nadszedł wyczekiwany, acz stosunkowo niedawno zapowiedziany, nowy Ketchum. Jego „Przeprawa” to opowieść o najdzikszym z dzikich zachodów i - jak na renomę autora przystało – omówiona została ze szczególnym naciskiem na aspekt brutalnej grozy. A mówiąc to mam na myśli absolutnie BRU-TAL-NĄ grozę! Gdzieniegdzie co prawda pojawia się aspekt, tak jakby, nadnaturalny jednak jest on na tyle subtelny i przyjemnie wyważony, że nie odrywa nas zanadto od głównego nurtu historii.

Ale słuchajcie, to że Ketchum pisze dobrze nie jest niczym nowym – jednak fakt, że przy obecnie rozprzestrzenionej wszelakiej brutalności i „dzikości” obecnych w popkulturze, wciąż jest się w stanie czytelnika wprawić w (lekko mówiąc) zakłopotanie, jest godne podziwu. Nie zrozumcie mnie źle, kto czytał scenę z kurczakiem ten wie o czym mowa, w jego słowach występuje pewna surowość, jednak opatrzona tak szczególną gracją, że odbiera się ją bardziej jako sztukę samą w sobie, a nie bezpośrednie okno na świat. Co jednak w żadnej sposób nie umniejsza wartości całokształtu.

Co do samej historii, bo choć krótka, warta zaznaczenia – polecę ją każdemu, kto lubi klimaty westernowskie lub chciałby spróbować swoich sił w tej literaturze, a nie boi się lekko ubrudzić rączek. Jest troje facetów, z których każdy zmaga się z własną przeszłością, jest banda skur… którzy upatrzyli sobie niewinnych na cel, a ostatecznie jest i starcie jednych z drugimi, którego wyczekuje się już od pierwszych stron książki.

🔻🔻🔻
https://skoliotyk.pl/recenzje/111-przeprawa-jack-ketchum.html

I oto nadszedł wyczekiwany, acz stosunkowo niedawno zapowiedziany, nowy Ketchum. Jego „Przeprawa” to opowieść o najdzikszym z dzikich zachodów i - jak na renomę autora przystało – omówiona została ze szczególnym naciskiem na aspekt brutalnej grozy. A mówiąc to mam na myśli absolutnie BRU-TAL-NĄ grozę! Gdzieniegdzie co prawda pojawia się aspekt, tak jakby, nadnaturalny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy w świecie literackiej grozy, wypełnionym obecnie najróżniejszymi i najbardziej wyszukanymi jej formami, jest jeszcze miejsce i racja bytu klasycznego horroru o grupce przyjaciół terroryzowanych przez krwiożercze monstrum? Otóż tak i jest ku temu przynajmniej kilka powodów. U podstaw zapotrzebowania na ciągłe wypełnianie tej luki nowymi historiami leży nasze własne pragnienie “igrzysk”. Minęły wieki, zbudowaliśmy metropolie, wyrzuciliśmy kilka statków na orbitę, a wciąż łakniemy krwi. To taka specyficzna cząstka nas samych - można traktować ją niczym niechciany grzyb w kącie ściany, który odradza się z nastaniem każdej pory wilgotnej, lub też książkowy przykład “szkieletu w szafie”, który towarzyszy nam od samego początku świadomości. Fakt, u jednych jest on większy, u innych zaś prawie zupełnie zapomniany i nieużywany. Nie mniej wciąż gdzieś tam czeka.

Tak więc “Ruiny” Scotta Smitha przychodzą by raz jeszcze ugasić nasze pierwotne pragnienie brutalnej grozy. Historia, jak już wspomniałem, może uchodzić za sztampową - kilkoro przyjaciół, wakacje, ciepła plaża, spontaniczna wycieczka do dżungli i kolejne dni, przepełnione strachem, krwią i brutalną walką o przetrwanie.

Książka definitywnie wpisuje się również w kanon thrillera psychologicznego, który wciąga nas w bagno emocji i narastającej tragedii. Autor znany jest z talentu do tworzenia intensywnych, realistycznych opowieści, a "Ruiny" nie są w tym wyjątkiem. Smith rozważnie buduje napięcie, skupiając naszą uwagę na psychologicznej rozterce postaci. Ludzie, jakich losy przychodzi nam śledzić są realistyczni pod każdym względem, mają głębokie, prawdziwie ludzkie słabości i praktycznie na każdej stronie książki zmuszeni są stawać przed radykalnymi wyborami.

Ciekawym pomysłem jest tu wykorzystanie dżungli jako klaustrofobicznego labiryntu, z którego droga ucieczki jest równie prosta co nieosiągalna, a zagrożenie obecne dosłownie wszędzie. W kontekście labiryntu przedstawiona jest również dość obszernie ludzka psychika, obnażona przez autora w obliczu skrajnych i radykalnych decyzji.

Sama postać monstrum, choć występuje tu jako krwiożercza roślina i nadaje całości klasycznie grozowy charakter, nie jest wcale niezbędna do zaistnienia wszystkich wykreowanych przez autora wydarzeń. Może jedynie przyspiesza to co nieuniknione i pozwala na skupienie naszego gniewu przeciwko czemuś teoretycznie nie rzeczywistemu, chroniąc nasze własne umysły przed tym co czai się w nas samych. Nie od dziś wiadomo, że jeśli pozostawi się dwójkę ludzi zamkniętych w pomieszczeniu bez żadnych wyjaśnień, wcześniej czy później znajdą powód by się pozabijać.

Jako ciekawostkę, warto dodać, że książka została zekranizowana (i to w tej właśnie formie ja sam miałem z nią pierwszą styczność), jednak, jak można przypuszczać, jej filmowa wersja jest mocno okraszona z uczuć i myśli bohaterów, a to one właśnie stanowią główny filar dźwigający tę historię na poziom mogący zwać się grozą właściwą.

https://skoliotyk.pl/recenzje/110-ruiny-scott-smith.html

Czy w świecie literackiej grozy, wypełnionym obecnie najróżniejszymi i najbardziej wyszukanymi jej formami, jest jeszcze miejsce i racja bytu klasycznego horroru o grupce przyjaciół terroryzowanych przez krwiożercze monstrum? Otóż tak i jest ku temu przynajmniej kilka powodów. U podstaw zapotrzebowania na ciągłe wypełnianie tej luki nowymi historiami leży nasze własne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Sam w Salem” to klasyczny escape book z elementami fabularnymi. Jak można się spodziewać, książka utrzymana jest w klimacie XIX-wiecznego miasteczka z okresu polowań na czarownice. Ilustracje, szkice, mapy i wnętrza domów jakie zostały przedstawione na jej klimatycznie ponurych kartach, dość sprawnie podtrzymują mroczną atmosferę, której oś skupia się na wydarzeniach, doświadczanych przez nas podczas rozwiązywania kolejnych zagadek i kluczenia uliczkami słynnego Salem.

Co warte uwagi - w kontekście innych, pdoobnych escape booków – to, że występuje tu pewien brak jednoliniowości, przez pewien etap książki to my sami możemy wybierać, w którą stronę miasteczka chcemy się zapuścić by rozwiązać kolejne zagadki. Nie jest to oczywiście nieograniczona wolność, do wejścia w niektóre obszary będziemy potrzebować kluczy i szyfrów, które musimy odnaleźć w innych częściach mapy. Jest to jednak zgrabne połączenie motywu w typie open world, jak i dopuszczenie do lepszej immersji w otaczający nas świat.

Przechodząc już do samych zagadek, powiem, że są dość zróżnicowane - jedne prostsze, inne wymagają więcej pogłówkowania i odmiennej perspektywy, a jeszcze co poniektóre mogą wydać się nam kompletnie od czapy a ich rozwiązanie pokrywa się z losowym szukaniem liczb. Nie mniej jednak całość wypada pozytywnie i schludnie jak na tak złożoną formę, a w połączeniu ze wspomnianą oprawą graficzną i prostym zarysem fabularnym, moja przeprawa przez kolejne, wymyślne zagadki przebiegała sprawnie i na sam koniec pozostawiła pozytywne wrażenie.

🔻🔻🔻
https://skoliotyk.pl/recenzje/109-sam-w-salem-julien-mindel.html

“Sam w Salem” to klasyczny escape book z elementami fabularnymi. Jak można się spodziewać, książka utrzymana jest w klimacie XIX-wiecznego miasteczka z okresu polowań na czarownice. Ilustracje, szkice, mapy i wnętrza domów jakie zostały przedstawione na jej klimatycznie ponurych kartach, dość sprawnie podtrzymują mroczną atmosferę, której oś skupia się na wydarzeniach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy miesiąc nowego roku mamy już za sobą, czas więc przyjrzeć się jednej z nowości, jakie pojawiły się na rynku czytelniczym. Mowa tu o „Królestwie Kości” James’a Rollinsa, czyli opowieści o zagładzie, na granicy której stanął cały nasz świat. Historia jest nam szczególnie bliska, gdyż wydarzenia opisane przez Rollinsa dzieją się niedługo po światowej pandemii (nietrudno się domyśleć której) i przypominają nam, że koniec to tak naprawdę nowy początek, a ten wcale nie musi oznaczać nic dobrego.

Przez pierwsze rozdziały poznajemy wydarzenia rozgrywające się w samym sercu Afryki, gdzie w niezbadanej dżungli działa obóz założony przez ONZ. Cel jest szczytny – pomóc ludziom uciekającym przed kataklizmem, nikt nie podejrzewa jednak, że prawdziwe pandemonium dopiero nadchodzi. Wściekłe pawiany, chmary nienaturalnie zachowujących się mrówek, a w końcu zmutowane dzikie bestie – natura dopomina się o swoje.

Kolejnym ofiarom stara się zapobiec specjalistyczny i perfekcyjnie zaawansowany odział Sigma Force, zrzeszający wybitnych specjalistów od operacji specjalnych i kryzysów, jakich nie może opanować nikt inny. Muszą oni jednak stanąć naprzeciw innej organizacji, która nie dość, że zdołała wyprzedzić ich działaniami w niebezpiecznym terenie, to wydaje się czerpać bezpośrednie korzyści z rozpędzającego się chaosu.

Rollins doskonale wie, jak utrzymywać stan napięcia i nie waha się tego wykorzystać. Od samego początku książki jesteśmy wrzuceni w wir akcji, która pozostaje z nami do ostatniej strony. Bez względu na to, czy jesteście zwolennikami akcji w pojedynkę, gdzie agent przekrada się przez obóz wroga, by odbić zakładników, czy wolicie śledzić zmagania sztabu ludzi, próbujących przezwyciężyć kryzys na skalę światową – w „Królestwie Kości” znajdziecie wszystko, czego szukacie.

Na szczególne uznanie zasługuje również ogrom wiedzy naukowej, jaki został przez autora sprytnie wpleciony w fabułę, dzięki czemu możemy odnieść wrażanie, że czytamy połączenie tajnego wojskowego raportu, jednocześnie obserwując przez szybę pracę naukowców w zaawansowanym laboratorium. Co może nas jedynie martwić to, że przy tak mocnym oparciu całej historii o filary nauki, nie wydaje się ona szczególnie odbiegać od możliwości faktycznego zaistnienia. Co jednak zrobić w tej sytuacji? Oczywiście dobrze jest się przygotować. Od czego więc zacząć? Cóż… jeden „podręcznik” już macie na liście.

Recenzja dla portalu BadLoopus.pl
https://badloopus.pl/krolestwo-kosci-podrecznik-przetrwania-swiatowego-kryzysu-recenzja/

Pierwszy miesiąc nowego roku mamy już za sobą, czas więc przyjrzeć się jednej z nowości, jakie pojawiły się na rynku czytelniczym. Mowa tu o „Królestwie Kości” James’a Rollinsa, czyli opowieści o zagładzie, na granicy której stanął cały nasz świat. Historia jest nam szczególnie bliska, gdyż wydarzenia opisane przez Rollinsa dzieją się niedługo po światowej pandemii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czwarta część kosmicznej sagi o „gatunku doskonałym” to historia budząca wiele kontrowersji. Już od samego początku zauważalna jest odległość dzieląca ją od pozostałych trzech części, a główny koncept fabularny zwieńczający tą opowieść emanuje groteską, nawet w kontekście całokształtu tego uniwersum.
Akcja dzieje się blisko dwieście lat po wydarzeniach z trzeciej części. Ellen Ripley zostaje sklonowana w wojskowej placówce krążącej w pobliżu Plutona – takie kosmiczne peryferia, gdzie nie sięga moralność, ani prawo. Naukowcy starają się dzięki otworzeniu jej organizmu przywrócić ludzkości szansę na zbadanie gatunku Xenomorphów, jacy (dzięki poświęceniu Ripley) na zawsze zostali wymazani z tego świata. A jednak, poprzez próbki krwi zmarłej na Fiorinie 161 pani porucznik, pozwoliły na ponowne odtworzenie kosmicznych bestii.
Chciałbym na wstępie zaznaczyć, że jestem skłonny zgodzić się po części z głosami potępiającymi tę część sagi o obcych. Ale tylko po części. Klimat nie jest już tak duszny, mroczny i klaustrofobiczny, co może odstręczać znaczną część fanów tej serii, gdyż do takich właśnie odczuć byli dotychczas przyzwyczajani. I z tym jestem w stanie się zgodzić. Mało która część jednak daje tak szczegółowy wgląd w naturę tego gatunku i odsłania przez nami kolejne jego tajemnice. I jest tak zarówno w filmie, jak i w książce.
W literackiej adaptacji scenariusza historia toczy się w zdecydowanej większości analogicznie jak w filmie i do samego końca pozostaje wierna ekranizacji. To jednak, co szczególnie wyróżnia ją zarówno na tle poprzednich części, jak i samego filmu to ciągnące się przez wiele stronic myśli. Film pokazał nam wprawdzie, że pomiędzy odtworzoną Ripley a gatunkiem obcych istnieje pewna więź, wynikająca z ich połączenia na drodze klonowania. Jednak to dopiero książka przekazuje nam niezliczone wersy wszystkiego, co dzieje się w umysłach roju obcych, jak i samej Ripley, będącej teraz jego częścią. Dotychczas widzieliśmy wielokrotnie jak polowali, zabijali, budowali gniazda – teraz jednak, dzięki tej książce, mamy okazję zajrzeć wprost do umysłu kosmicznych bestii i poznać od wewnątrz ich sposób myślenia i działania. Co czują, jak planują, czy potrafią kochać, czy mają indywidualne odczucia… To daje zupełnie nowe światło, na wszystko co dotychczas o nich wiedzieliśmy.
Na co jeszcze chciałbym zwrócić uwagę to, ilość bezpośredniej akcji, jaka dzieje się w tym tomie. Praktycznie od samego początku rozpoczyna się chaos, który pociąga za sobą jeszcze większy wir pełen suspensu, zwrotów akcji i pierwotnej brutalności, jaka stanowi nieodzowny element natury obcych. To kosmiczne safari, na którym to my jesteśmy zwierzyną do upolowania.
Przechodząc jeszcze na koniec do wątku Newborna (czy, jak kto woli, Nowonarodzonego), jestem w stanie zrozumieć dlaczego spotyka się on z tak dużą krytyką ze strony fandomu. Wprowadzenie jego postaci nosi pewne znamiona potrzeby nowości i dodania czegoś do istniejącego uniwersum. Czy do tego czasu było ono pełne, czy jednak znalazło by się w nim miejsce na jeszcze jedną morderczą kreaturę? Czy Ripley zginęła na Fiorinie 161, czy jednak jej spuścizna przetrwała, utrwalona w komórkach i przywrócona światu pod postacią klona? To, jak i wiele więcej, czego osobiście możecie doświadczyć w całej trylogii - pozostawiam Waszej ocenie.

https://skoliotyk.pl/recenzje/105-obcy-przebudzenie-a-c-crispin.html

Czwarta część kosmicznej sagi o „gatunku doskonałym” to historia budząca wiele kontrowersji. Już od samego początku zauważalna jest odległość dzieląca ją od pozostałych trzech części, a główny koncept fabularny zwieńczający tą opowieść emanuje groteską, nawet w kontekście całokształtu tego uniwersum.
Akcja dzieje się blisko dwieście lat po wydarzeniach z trzeciej części....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydany przed kilkoma laty miniaturowy zbiorek historii spisanych przez Lovecrafta, pomiędzy szóstym a dwunastym rokiem życia. Zdecydowanie pozycja ta stanowi pewną ciekawostkę dla każdego, kto ceni sobie jego twórczość i odnalazł się w tych mrocznych opowieściach.

W tym przypadku jednak oczywiście nie spodziewajcie się czegoś szczególnie zbliżonego z jego późniejszą twórczością, co jednak nie przeszkadza w doświadczeniu tych pięciu krótkich zarysów fabularnych. Choć oczywiście ciężko zaprzeczyć jakoby młody Lovecraft pisywał teksty o pozytywnym wydźwięku – jako dobry przykład może posłużyć tutaj historia, w której młody chłopiec płynie podziemną rzeką, a łódkę dzieli z nim ciało zmarłej siostrzyczki bohatera.

https://skoliotyk.pl/recenzje/104-dzieci%C4%99ce-koszmary-i-fantazje-h-p-lovecraft.html

Wydany przed kilkoma laty miniaturowy zbiorek historii spisanych przez Lovecrafta, pomiędzy szóstym a dwunastym rokiem życia. Zdecydowanie pozycja ta stanowi pewną ciekawostkę dla każdego, kto ceni sobie jego twórczość i odnalazł się w tych mrocznych opowieściach.

W tym przypadku jednak oczywiście nie spodziewajcie się czegoś szczególnie zbliżonego z jego późniejszą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzecie spotkanie z kosmicznym monstrum to swego rodzaju dziecko dwóch poprzednich części – mamy bowiem powrót do zmagań osób kompletnie do walki nie przeszkolonych, co jest pewnym odzwierciedleniem pierwotnej załogi Nostromo, ale i placówkę, która wielkością bliska jest lokacji z „Decydującego starcia”. Ale po kolei…

Kolejna część omawianego cyklu, czyli „Obcy 3”, napisana została przez znanego nam już z poprzednich części Allana Deana Fostera – czyli człowieka odpowiedzialnego za książkową adaptację kosmicznego terroru sianego przez Xenomorphy, wspomagane przez podążającą za zyskiem Firmę. Historia jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z poprzedniej części, kiedy to statek, w jakim leży zahibernowana Ripley (wraz z pozostałą dwójką pasażerów i resztkami androida), ulega awarii, a sama bohaterka ląduje w kapsule ratowniczej na pobliskiej planecie. Miejsce to nie odbiega klimatem od zaprezentowanych nam już wcześniej w poprzednich częściach – jest zimno, ponuro, nietrudno o śmierć na planecie, a jakby tego było mało, znajduje się tu również zakład karny o zaostrzonym rygorze, w którym odbywają wyroki mordercy, gwałciciele i inni im podobni. To nie oni jednak będą stanowili zagrożenie. Wróg w zasadzie pozostaje bez zmian i przyleciał w kapsule wraz z Ripley, by zakłócić spokój wspomnianych już mieszkańców tego globu.

Pozwolę tu sobie oszczędzić szczegółów, bo pomimo że jest to (jak i poprzednie) bardzo już stara historia i większości zapewne dobrze znana, stanowi ona pewne zwieńczenie losów Ripley, jaką znamy. Jest również czwarta część i oczywiście na jej omówienie przyjdzie czas, jednak stanowi ona już nieco odrębny wątek, więc tak też ją osobiście traktuję.

Wracając jednak do tego, nad czym dzisiaj chciałem się porozwodzić… Jak już wspomniałem, doświadczamy tu pewnego połączenia motywów znanych z poprzednich części, i przyznaję, że wciąż robią kawał dobrej roboty. Osobiście jestem zdecydowanym zwolennikiem całej tej serii i jej uniwersum, więc oczywiście mogę być stronniczy. Jednak, patrząc z perspektywy na to, ile od tego czasu powstało innych, analogicznych dzieł, przyjemnie jest raz jeszcze prześledzić losy pierwowzoru. A przynajmniej jednego z nich.

Opisywana kolonia karna w znacznym stopniu odpowiada jej filmowemu obrazowi – jest ciemno, ponuro, brudno i co chwilę natykamy się na kolejnego z osadzonych. Jednak pomimo tego, jak i ogólnej niechęci do samej Ripley, co doprawione jest szczyptą fanatyzmu religijnego, ludzie raz jeszcze jednoczą się przeciw większemu złu. A na to zawsze miło popatrzeć. Początkowo, w trakcie czytania książki, czułem, że będę musiał nieco ponarzekać na jej ubogość w kolejne informacje o samym gatunku Xenomorpha, jednak sceny finałowe zdecydowanie mi to wynagrodziły.

Spośród wszystkich czterech części pierwotnej sagi (nie liczę w tym kontekście współcześnie wychodzących filmów z uniwersum Obcego) ta od zawsze wydawała mi się jakoś najmniej ciekawa. Nic nowego nie dodawała, a w dość przykry sposób kończyła zmagania ludzi i naszej ulubionej pani pułkownik. Foster zdecydowanie sprawił, że na nowo odnalazłem się w tym etapie historii i jestem szczerze wdzięczny za uzupełnienie tej luki. Nie jest zaskoczeniem, że historie o Obcym nie straszą już tak z filmów, jak i - tym bardziej - książek, jak mogły to robić kilka dekad temu, jednak niewątpliwie wciąż otwierają światy, w które warto się zanurzyć choćby po to, by sprawdzić, czy my sami opuścimy je jako my, czy pozostanie w nas pewien „zarodek” czegoś Obcego.

https://skoliotyk.pl/recenzje/103-obcy-3-allan-dean-foster.html

Trzecie spotkanie z kosmicznym monstrum to swego rodzaju dziecko dwóch poprzednich części – mamy bowiem powrót do zmagań osób kompletnie do walki nie przeszkolonych, co jest pewnym odzwierciedleniem pierwotnej załogi Nostromo, ale i placówkę, która wielkością bliska jest lokacji z „Decydującego starcia”. Ale po kolei…

Kolejna część omawianego cyklu, czyli „Obcy 3”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy istnieje coś takiego jak lekkie-gore? Teoretycznie nie. Gore samo w sobie sugeruję przekroczenie pewnych granic i ukierunkowanie tekstu (w kontekście książek mówiąc) na radykalizm i brutalność. Jednak okazuje się, że i w tym można tworzyć treści subtelniejsze, a „Berneter” Łukasza Burdzińskiego jest tego dobrym przykładem.

Książka już na wstępie krzyczy do nas przez swoją okładkę (swoją drogą stworzoną przez samego autora, z czym nie często mamy okazję obcować), że jej treść może przyprawić o zawroty głowy osoby o nieco „subtelniejszych duszach”. Znacznik +18 względem samej treści jest w pewnym stopniu uzasadniony, gdyż nie brakuje w tej książce scen i opisów brutalnych mordów, czy też wątków z tłem seksualnym. W moim prywatnym odczuciu jednak – jako osoby średnio lubującej się i przychylnej budowaniu klimatu w książkach na takich motywach – „Berneter” jest czymś w rodzaju gore dla początkujących. Nie przeczę absolutnie, że nie jest krwawo i brutalnie, jednak to wciąż mniej aniżeliby mogło być w tego typu historii i zdecydowanie lżej niż doświadczyć możemy w innych, klasycznych dla tego gatunku, książkach. Osobiście uważam jednak, że to mocna strona tej książki, gdyż może pozwolić jej na zaistnienie jako swego rodzaju brama dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił z bardziej ekstremalnym horrorem, a szukają czegoś od czego będzie im dobrze zacząć.

Bo taki właśnie jest „Berneter” – klasyczny, miejscami przewidywalny, prostoliniowy. Ale nie zapominajmy, że to właśnie od takiej grozy wielu z nas zaczynało swoją czytelniczą przygodę. Małe miasteczko, banda dzieciaków, kilkoro łobuzów, którzy na nich „polują”… i oczywiście demon, z którym nasze postacie będą musiały się zmierzyć. Spotkałem się z kilkoma opiniami zestawiającymi tę książkę z „TO” Stephena Kinga i ciężko nie odrzucić tego porównania. Styl jest jednak zupełnie inny, co może posłużyć za zachętę dla czytelników, którzy od Mistrza stronią. A takich też nie brakuje.

Czy jest zatem coś, czego można oczekiwać od tej książki, a czego ostatecznie nie dostaliśmy? Ciężko powiedzieć, a ja mogę mówić jedynie za siebie. Czas pokaże jak książka się przyjmie na polu czytelniczym, z mojej strony powiem, że była to dość spokojna przygoda – nie „zmęczyłem się” lekturą, a to nie raz problem nawet najbardziej poczytnych autorów. Zasugerowałbym może jedynie pójście w gore jeszcze bardziej ekstremalny - jak jechać to pełną parą! – lub też zrezygnowanie z niego w całości, gdyż subtelniejsza groza nie raz dużo lepiej dociera czytelnika i wywołuje to klasyczne uczucie niepokoju, jakiego szukamy w horrorach.

„Berneter” to dobry horror dla osób rozpoczynających swoją przygodę z grozą (w tym także samym horrorem ekstremalnym), ale również lekka odskocznia od cięższych tomiszczy i okazja powrotu do korzeni, z jaką mogą się spotkać nieco bardziej zaprawieni w boju wyjadacze grozy.

https://skoliotyk.pl/recenzje/102-berneter-%C5%82ukasz-burdzi%C5%84ski.html

Czy istnieje coś takiego jak lekkie-gore? Teoretycznie nie. Gore samo w sobie sugeruję przekroczenie pewnych granic i ukierunkowanie tekstu (w kontekście książek mówiąc) na radykalizm i brutalność. Jednak okazuje się, że i w tym można tworzyć treści subtelniejsze, a „Berneter” Łukasza Burdzińskiego jest tego dobrym przykładem.

Książka już na wstępie krzyczy do nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy dotarła do mnie pierwsza zapowiedź nadchodzącej nowości z wydawnictwa Copernicus Center wiedziałem już, że będę chciał nie tylko sięgnąć po tę pozycję, ale również pochylić się nad nią, jak robię to obecnie w niniejszym podsumowaniu. „Przepis na potwora” zawarł bowiem w sobie dwa, szczególnie bliskie mi aspekty – naukę oraz grozę. A te, jak już doskonale wiemy, potrafią stworzyć wyjątkowo udane połączenie.

W pierwszej części książki, autorka skupia się na wątku biograficznym Mary Shelley i jej rodziny. To rodzaj historycznego przeglądu przez lata, jaki kształtowały młodą kobietę i ostatecznie doprowadziły jej ręce ponad papier, na którym spisana miała być jedna z najsłynniejszych światowych powieści.

Dalej, wątki biograficzne ustępują miejsca historycznym faktom z zakresu nowych odkryć naukowych, które niewątpliwie odcisnęły się w umyśle pisarki, czy to poprzez jej własne zainteresowania, czy też osób z jej bliskiego otoczenia. Rozdziały prowadzą nas – jak sam tytuł wskazuje – poprzez swego rodzaju instrukcję, która wskazuje na co należy zwrócić uwagę pragnąc podjąć się wyzwania, jakie zapoczątkował Wiktor Frankenstein.

Kathryn Harkup zawarła w bardzo przystępnej, popularnonaukowej formie ogrom wiedzy z wielu dziedzin nauki. Autorka zwraca uwagę na wiele aspektów i trudności z jakimi musieli zmagać się badacze na przestrzeni lat. Od początków alchemii po jej przemianowanie w podwaliny współczesnej chemii, poprzez rozwój fizyki, biologii, medycyny… Słowem wszystko to dzięki czemu oglądamy dzisiaj taki właśnie współczesny świat. Warto zaznaczyć również, że przez obszerne rozdziały książki przewijają się nie tylko same teoretyczne zagadnienie, ujęte w bardzo przystępny sposób, ale także historie ludzi, którzy doprowadzili do jednych z najbardziej fundamentalnych odkryć naszej cywilizacji. Jednocześnie co krok jesteśmy raczeni przeróżnymi anegdotami i ciekawostkami, które sprawiają, że książka staje się w odbiorze jeszcze obszerniejsza.

Jeśli więc nie straszne są Wam historie o pierwszych mocno kontrowersyjnych eksperymentach na ludziach i zwierzętach, chcecie posłuchać o szkołach anatomii, do których trupy na sekcje wyciągano wprost ze świeżo uklepanej ziemi, a także jesteście ciekawi jak blisko w rzeczywistości był sam Frankenstein by osiągnąć swój cel – poszukajcie dla siebie, „Przepisu na potwora”.

💀💀💀
https://skoliotyk.pl/recenzje/101-przepis-na-potwora-kathryn-harkup.html

Kiedy dotarła do mnie pierwsza zapowiedź nadchodzącej nowości z wydawnictwa Copernicus Center wiedziałem już, że będę chciał nie tylko sięgnąć po tę pozycję, ale również pochylić się nad nią, jak robię to obecnie w niniejszym podsumowaniu. „Przepis na potwora” zawarł bowiem w sobie dwa, szczególnie bliskie mi aspekty – naukę oraz grozę. A te, jak już doskonale wiemy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugi tom serii kosmicznej grozy ujętej w słowa Allana Deana Fostera to dalsze losy porucznik Ellen Ripley i jej zmagania z tytułowymi Obcymi. I tak, tym razem będzie ich znacznie więcej niż na Nostromo, a do ostatecznego (decydującego) starcia stawi się nawet ich własna królowa.

Historia jest raczej wszystkim znana, więc, podobnie jak uczyniłem to w przypadku omawiania pierwszej części, naszkicuję tu jedynie ogólny zarys fabuły. A zatem, po wydarzeniach, jakie rozegrały się na kosmicznym transportowcu Nostromo – co ostatecznie doprowadziło do jego zniszczenia, Ripley, jako jedyna ocalała, zostaje przechwycona przez ludzi i wyciągnięta ze stanu hibernacji, w którym spędziła kilka ładnych dekad. W tym czasie świat poszedł do przodu, a na planecie, na której jej załoga natrafiła na obcą formę życia, znajduje się obecnie kolonia terraformująca cały glob. Po pewnym czasie od złożonego przez Ripley raportu, kontakt z tamtymi ludźmi się urywa, a po kilku sprzeczkach i bluzgach pod adresem Firmy nasza pani porucznik ostatecznie zgadza się towarzyszyć oddziałowi ratunkowemu, jaki wysłany zostaje, by zbadać, w czym tkwi problem. Na planecie klasycznie rozpętuje się w odpowiednim czasie piekło, a wojskowi jeden po drugim moczą portki, w wyniku kolejnych starć z Xenomorphami, które założyły sobie przytulne gniazdko pod jednym z głównych reaktorów wykorzystywanych w procesie terraformacji.

Kolejny raz fani filmów Ridleya Scotta mogą zanurzyć się w mroczne korytarze, by prześledzić starcie ludzi z „organizmem doskonałym”. Klimat wciąż trzyma poziom i wiernie oddaje to, czego mogliśmy doświadczyć na wielkim ekranie. Jak wygląda mroczne sci-fi, raczej każdy wie, zatem chciałbym nieco bardziej pochylić się teraz nad samymi postaciami. Osobiście, odebrałem bohaterów bardzo podobnie jak ich filmowe wersje, co jest elementem jak najbardziej na plus dla serii, gdyż pokazuje właściwą zgodność filmów i ich książkowych adaptacji. Oddział składa się z całej gamy prawdziwych indywiduów więc zadanie postawione przed Fosterem do prostych nie należało, jednak - moim zdaniem - wyszedł z tego starcia obronną ręką, dając nam kawał porządnej rozrywki w stylu space-marines vs. dziwne potwory. Dobra klasyka.
W tej części również pojawił się android - Bishop - który jednak zdecydowanie różni się od swego odpowiednika w pierwszej części, czyli Asha. Obecny „syntetyk” prezentuje zgoła odmienny charakter, co dobrze obrazuje znaczną zmianę w jego oprogramowaniu i pewien przeskok technologiczny, jaki nastąpił w ciągu minionych lat. Bishop ma zupełnie inne zadanie niż Ash, stąd jego osobowość musiała zostać równie odmiennie uporządkowana. I tak też się stało, zresztą sam jakoś zawsze najbardziej lubiłem właśnie tego androida spośród całej serii.

Na koniec pozwólcie, że wyrzucę z siebie lekkie stęknięcie starego gbura-narzekacza. Podobnie jak w przypadku pierwszej części „Obcego”, tu również doświadczyłem pewnego niedosytu pod względem samego zakończenia. Pamiętałem jakoś więcej akcji, więcej napięcia, zaskoczenia i rozmachu – jednak być może nie przeskoczymy tego, że pewne rzeczy po prostu lepiej wyglądają na ekranie niż papierze.

💀💀💀
https://skoliotyk.pl/recenzje/100-obcy-decyduj%C4%85ce-starcie-allan-dean-foster.html

Drugi tom serii kosmicznej grozy ujętej w słowa Allana Deana Fostera to dalsze losy porucznik Ellen Ripley i jej zmagania z tytułowymi Obcymi. I tak, tym razem będzie ich znacznie więcej niż na Nostromo, a do ostatecznego (decydującego) starcia stawi się nawet ich własna królowa.

Historia jest raczej wszystkim znana, więc, podobnie jak uczyniłem to w przypadku omawiania...

więcej Pokaż mimo to