Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

czerwca 18, 2019

Fair Isle. Miejsce ciche, spokojne. Raj dla miłośników ptaków - to tam znajduje się słynne obserwatorium, do którego zlatują się badacze, dziennikarze... ale, jak się okazuje, również... mordercy. Pewnej nocy jeden z "ptasiarzy" natrafia na zwłoki kobiety. Co się wydarzyło? Kłótnia? Wypadek? Zbrodnia w afekcie? A może dzieło... szaleńca? I te pióra wplecione we włosy - co one oznaczają? 


Szybko okazuje się, że sztorm uniemożliwi na jakiś czas opuszczenie Fair Isle. Świadkowie, inspektor Perez, który prowadzi śledztwo - wszyscy są uwięzieni na wyspie z zabójcą. Czy uda się go odnaleźć, nim wybierze kolejną ofiarę?


Już na wstępie muszę zaznaczyć, że absolutnie uwielbiam ten kryminał. Klimat, bohaterowie, zagadka, ta cała "ptasia" otoczka... to wszystko sprawia, że powieść Ann to po prostu coś genialnego. Jeśli więc nie lubicie cukierkowatych recenzji, to lepiej ucieknijcie prędko, bo posypią się tu zaraz same ochy i achy 😄. Oczywiście żartuję, ale co poradzę: do "Błękitu błyskawicy" naprawdę nie da się przyczepić. Przynajmniej w moim odczuciu.

Przejdźmy zatem do sedna, a więc do recenzji. Zacznę od rzeczy być może najważniejszej w książkach wszelakiego typu (a kryminałach szczególnie) czyli  k l i m a t u. Gdybym miała określić ten panujący w "Błękitnej błyskawicy", powiedziałabym, że przypomina on ten u Agathy Christie, ale okraszony odrobiną... mroku. Jak dla mnie - połączenie idealne, bo zawierające w sobie dwa typy kryminałów, które po prostu uwielbiam. Jeśli dodamy do tego dość prosty, ale przyjemny styl autorki, możemy być pewni, że nie oderwiemy się szybko od tej książki.



Kolejna sprawa to bohaterowie. Jest ich tu niemało, więc nie zdziwcie się, jeśli początkowo będziecie mieć problem w połapaniu się, kto jest kim. Z czasem jednak - gdy poznacie ich bliżej - dość trudno będzie wam ich pomylić. Ci bohaterowie są ludzcy. Nie pojawiają się tylko po to, by powiedzieć daną kwestię; nie zmieniają charakteru, by pasował do fabuły. W związku z tym mam drobną radę: nie przywiązujcie się do nich za bardzo, bo może czekać was przykra niespodzianka... i tak jak ja będziecie czytać dany fragment po pięć razy, by mieć pewność, że dobrze zrozumieliście to, co właśnie się stało.

Ostatnią rzeczą, jaką wspomnę w tej recenzji (nie żebym nie miała większej ilości przykładów, albo coś. Po prostu robi się późno, a jutro czeka mnie wczesna pobudka - to raz, a dwa - ta recenzja powoli staje się przydługa, a ja nie chcę stworzyć z niej tasiemca. Więc będę się streszczać) jest sama zagadka. Znów miałam pretensje do siebie, że nie przewidziałam wcześniej, jakie będzie rozwiązanie. W końcu autorka dawała wcześniej wskazówki... ale tyle się działo, że nietrudno było je pominąć. Dlatego rozwiązanie zaskoczyło mnie, ale sam finał... no cóż, po prostu zmiażdżył. Tak się nie kończy książek! Nie, po prostu... nie spodziewałam się tak smutnego zakończenia po kryminale. A jednak - autorce udało się mnie zaskoczyć.

Moja ocena: 9/10 (na wypadek gdyby autorka uraczyła mnie w przyszłości czymś jeszcze lepszym)

Wydawnictwo Czwarta Strona

Przekład: Sławomir Kędzierski

czerwca 18, 2019

Fair Isle. Miejsce ciche, spokojne. Raj dla miłośników ptaków - to tam znajduje się słynne obserwatorium, do którego zlatują się badacze, dziennikarze... ale, jak się okazuje, również... mordercy. Pewnej nocy jeden z "ptasiarzy" natrafia na zwłoki kobiety. Co się wydarzyło? Kłótnia? Wypadek? Zbrodnia w afekcie? A może dzieło... szaleńca? I te pióra...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

maja 06, 2019

Wyobraźcie sobie, że w szkole średniej spotykacie ideał. Osobę, która przyćmiewa swym blaskiem wszystkich innych uczniów waszej szkoły. Osobę, w której z miejsca się zakochujecie... ale ona nie ma o tym pojęcia. 


Wyobraźcie sobie, że po latach natrafiacie na nią ponownie... ale w nieco innych okolicznościach. Wyobraźcie sobie, że jesteście więziennymi psychologami... a pewnego dnia w waszym gabinecie pojawia się wasza dawna (?) miłość. Jako pacjent. Więzień. Bo ta osoba... popełniła brutalne przestępstwo. 


Co byście zrobili w takiej sytuacji?


Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć bohater "Uwięzionych" - niejaki Frank. Jego pacjentką jest Miranda - dziewczyna... a właściwie kobieta, którą pokochał wręcz obsesyjną miłością, będąc jeszcze uczniem. Wie, że popełniła ona błąd, potworny błąd... ale on sam też nie jest bez grzechu. I ma obsesję. Obsesję na puncie Mirandy. I choć początkowo nie jest w stanie przyznać przed samym sobą, zrobiłby absolutnie wszystko, by zachować ją tylko dla siebie. Na zawsze. 


Jak więc widzicie, mamy do czynienia z bardzo fajnym thrillerem... a przynajmniej na to wskazuje nam opis. No cóż: tak się składa, że wskazuje dobrze, bo "Uwięzieni" to thriller prawie genialny. Prawie. Ale! Do - właściwie jedynej - wady tej powieści przejdę za chwilę. Na razie słów kilka o jej zaletach.


Pierwszą z nich jest ciekawa narracja. Narratorów mamy dwóch - jeden z nich jest trzecioosobowy, ale wypowiadający się z perspektywy Mirandy. Wydarzenia przedstawiane są tu również z punktu widzenia Franka w formie dziennika albo czegoś w tym rodzaju. Pojawia się sporo retrospekcji, szczególnie u Mirandy, która wspomina wszystkie wydarzenia, jakie zaważyły na jej przyszłości. Im dłużej czytałam o niej, tym większe czułam dla niej zrozumienie i tym większą darzyłam ją sympatią. To nie jest osoba idealna, bo zrobiła kilka bardzo złych rzeczy... ale nie jest to też typowa antagonistka. Kim w takim razie jest? Ha - by się tego dowiedzieć, musicie sięgnąć po "Uwięzionych"! Naprawdę warto - napięcie cały czas rośnie, coraz więcej faktów wychodzi na światło dzienne... a my chcemy więcej i więcej! No cóż... przynajmniej do ostatnich stron, bo wtedy dzieje się coś, czego nie mogę przeboleć: pojawia się chaos. Zupełnie jakby autorka nie bardzo wiedziała, co chce nam przekazać i co zrobić z bohaterami. Trwa to tylko przez chwilę i po jakimś czasie się poprawia, bo ostatnie strony są w porządku... ale to, co dzieje się tuż przed nimi, to po prostu jakaś sieczka. Zupełnie jakby autorka pomyliła tekst finalny z brudnopisem. Szkoda, bo gdyby nie to, z czystym sumieniem wystawiłabym tej książce wyższą ocenę. 


Moja ocena: 7/10

Wydawnictwo Czarna Owca 

Przekład: Joanna Gładysek

maja 06, 2019

Wyobraźcie sobie, że w szkole średniej spotykacie ideał. Osobę, która przyćmiewa swym blaskiem wszystkich innych uczniów waszej szkoły. Osobę, w której z miejsca się zakochujecie... ale ona nie ma o tym pojęcia. 


Wyobraźcie sobie, że po latach natrafiacie na nią ponownie... ale w nieco innych okolicznościach. Wyobraźcie sobie, że jesteście więziennymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

czerwca 01, 2019

"Turyści żartowali, że to takie miejsce, do którego przyjeżdża się umrzeć. Miasteczka na końcu świata, tuż przed końcem wieku: dalej nie ma już nic."


Tymi oto słowami rozpoczyna się pierwszy rozdział powieści Katie Lowe. Poprzedza go jednak tajemniczy prolog, który zapowiada, że czytelnik trafił na historię, w której nic nie jest oczywiste. Historię przepełnioną zemstą, magią, szaleństwem... mimo iż "Furie" to teoretycznie thriller. No, ewentualnie nieco mroczniejsza powieść o nastolatkach. I w sumie obie definicje pasują... ale nie do końca. Bo w thrillerach raczej nie ma magii... a "Furie" nie są młodzieżówką. Zresztą - przeczytajcie opis i sami się przekonajcie.


Rok 1998. Szesnastoletnia dziewczynka zostaje znaleziona martwa na terenie szkoły, ubrana na biało i usadowiona na huśtawce. Brak znanej przyczyny śmierci. Jej cztery koleżanki doskonale wiedzą, co się stało.


Po wypadku, w którym Violet traci ojca i siostrę, nastolatka rozpoczyna naukę w Akademii Elm Hollow, prywatnej szkole dla dziewcząt w sennym nadmorskim miasteczku. Kampus szkoły owiany jest ponurą sławą – w siedemnastym wieku na terenie szkoły odbywały się procesy czarownic. Wkrótce po dołączeniu do grona uczennic Violet zostaje zwerbowana na czwartą członkinię sekretnej grupy, której przewodzi Annabel, charyzmatyczna nauczycielka historii sztuki.


Na pozór zajęcia prowadzone przez Annabel nie mają nic wspólnego ze starożytnymi rytuałami. Dziewczęta jednak zaczynają wierzyć, że magia istnieje naprawdę – i że mogą ją ujarzmić. To się zmienia, kiedy pewnego dnia zostaje znalezione ciało koleżanki, która zaginęła dziewięć miesięcy wcześniej. Dziewczyna również należała do stowarzyszenia. Gdy Violet orientuje się, że była łudząco podobna do niej, zaczyna mieć wątpliwości, czy może ufać swoim przyjaciółkom, nauczycielom, a nawet samej sobie. 



Zapowiada się ciekawie? Ha, i tak jest w istocie. Ta powieść to nie tylko historia o tym, jak łatwo zmanipulować młodą osobą, która wręcz rozpaczliwie poszukuje towarzystwa. To przede wszystkim historia powoli rodzącego się szaleństwa, podsyconego okrucieństwem i... hm... magią? Wierzcie mi: w tej książce granice między światem racjonalnym i magicznym zacierają się w naprawdę niepokojący sposób... bo nie możemy być do końca pewni, co w tej powieści wydarzyło się, a co - być może - było jedynie konsekwencją zaburzeń psychicznych. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim taki klimat przypadnie do gustu, ale jeśli lubicie książki nieoczywiste i wytrącające z równowagi, to zdecydowanie jest to pozycja dla was!


Inną sprawą, na którą warto zwrócić uwagę w czasie lektury, jest historia Elm Hollow. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co wydarzyło się na terenie tej szkoły i dlaczego może ona przypominać nam trochę niesławne Salem - przeczytajcie tę książkę. Na pewno się nie zawiedziecie - tym bardziej, że w "Furiach" znajdziecie mnóstwo odniesień do "prawdziwych" utworów, które tylko potęgują duszny klimat Elm Hollow.




Nie zapominajmy o bohaterkach "Furii". Te dziewczyny wcale nie są takie oczywiste i przeciętne, jak moglibyśmy sądzić. Czasem wręcz... przerażają. Wierzcie mi - Violet, która relacjonuje nam wydarzenia, wcale nie jest taka święta, jak moglibyśmy z początku sądzić. Co więcej: mam wrażenie, że to ona kryje w sobie najwięcej mroku i... szaleństwa.


"Furie" to na pewno jeden z lepszych thrillerów, jakie miałam ostatnio okazję czytać. Jeśli lubicie powieści tego typu - nie zawiedziecie się. Zdecydowanie polecam! 


Moja ocena: 9/10

Wydawnictwo Czarna Owca

Przekład: Aga Zano

czerwca 01, 2019

"Turyści żartowali, że to takie miejsce, do którego przyjeżdża się umrzeć. Miasteczka na końcu świata, tuż przed końcem wieku: dalej nie ma już nic."


Tymi oto słowami rozpoczyna się pierwszy rozdział powieści Katie Lowe. Poprzedza go jednak tajemniczy prolog, który zapowiada, że czytelnik trafił na historię, w której nic nie jest oczywiste. Historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Francuska komedia kryminalna - tak myślałam o tej książce, nim po nią sięgnęłam. A teraz... cóż, sama nie wiem, co mam o niej sądzić, bo choć tak naprawdę więcej tu kryminału niż komedii, to jednak nie jest to taki "typowy" kryminał, który bez problemu można zaklasyfikować do jakiejś kategorii. Jest inny - ale ta "inność" wcale nie przeszkadza czytelnikowi. 


Ale! O czym właściwie opowiada "Doborowa ósemka Anny C."?



Statystyki wykrywalności przestępstw paryskiej policji kryminalnej są fatalne. Jej szef postanawia je poprawić. Zbiera wszystkich policyjnych nieudaczników i tworzy z nich jednostkę specjalną. Trafia tu alkoholik, hazardzistka, pechowiec, pisarka... Kierować brygadą ma inspektor Anna Capestan – królowa wpadek, niedawno zawieszona w obowiązkach służbowych. Ich zadanie? Zajmować się nierozwiązanymi sprawami i nie sprawiać kłopotów. Ale wbrew oczekiwaniom Capestan i jej ósemka zaczynają odnosić sukcesy. I odkrywają coś, co może okazać się bardzo niebezpieczne... dla wszystkich.



Jak już wspomniałam, w tej - zdawałoby się komedii kryminalnej - nie ma zbyt wiele humoru. Kilka zabawnych scenek wprawdzie się pojawia, ale w komedii kryminalnej powinno być ich o wiele, wiele więcej.  No i kwestia bohaterów powieści: sądziłam, że będą o wiele ciekawsi i oryginalni. Właściwie w pamięć zapadło mi może trzech, co nie jest zbyt dobrym wynikiem - nawet biorąc pod uwagę, że ci najbardziej interesujący robią za kilku.

Za to tym, co bardzo przypadło mi do gustu, była sama zagadka. A właściwie kilka zagadek, które razem tworzą naprawdę zgrabną całość. Nie spodziewałam się, że osobą winną będzie właśnie ta... ale - biorąc pod uwagę wszystkie fakty i poszlaki - to logiczne rozwiązanie. W tej książce naprawdę sporo się dzieje, więc nie będziecie się nudzić w czasie lektury 


Przekład: Antoni Kulawik, Małgorzata Stefaniuk

Moja ocena: 7/10

Wydawnictwo Amber

Francuska komedia kryminalna - tak myślałam o tej książce, nim po nią sięgnęłam. A teraz... cóż, sama nie wiem, co mam o niej sądzić, bo choć tak naprawdę więcej tu kryminału niż komedii, to jednak nie jest to taki "typowy" kryminał, który bez problemu można zaklasyfikować do jakiejś kategorii. Jest inny - ale ta "inność" wcale nie przeszkadza czytelnikowi. 


Ale! O czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

eść! Dziś przychodzę do was z recenzją książki "Oszustwa pamięci". Rzadko kiedy sięgam po tego typu literaturę, ale gdy już to robię, zakładam, że trafię na coś naprawdę dobrego. Tak było i tym razem... a o tym, czy aby się nie pomyliłam, dowiecie się z poniższej recenzji. Zanim jednak do niej przejdziemy, zerknijcie na opis książki.



W "Oszustwach pamięci" dr Julia Shaw, psycholog sądowy i światowy autorytet w dziedzinie badań nad pamięcią, prezentuje zdumiewającą różnorodność sposobów, w jakie nasz mózg może być oszukany


Wspomnienia są naszą najcenniejszą własnością. To one nas tworzą. Tylko że tak naprawdę dalekie są od dokładnego zapisu przeszłości, za jaki chcielibyśmy je uważać. Każdy z nas przyzna, że od czasu do czasu doświadcza luki w pamięci, na przykład wchodzi do pokoju i natychmiast zapomina, po co, albo nagle nie jest w stanie przypomnieć sobie imienia osoby, którą spotkał dziesiątki razy.

A co, jeśli nasza pamięć ma potencjał popełniania znacznie poważniejszych błędów: na granicy czystego zmyślenia i samooszukiwania?


Wydaje wam się, że wiecie o swojej pamięci wszystko? Że wszystkie wasze wspomnienia są prawdziwe? No cóż, w takim razie ta książka was trochę rozczaruje. A może nie? W końcu każdy z nas chciałby się chyba dowiedzieć, jak to jest z tą pamięcią fotograficzną czy wspomnieniami z dzieciństwa. Jednego możecie być pewni - dr Julia Shaw łamie w "Oszustwach pamięci" niejeden stereotyp. I czyni to w sposób niezwykle przystępny, więc spokojnie - nie musicie być psychologami czy psychiatrami, by zrozumieć, o czym ta książka opowiada. 


"Oszustwa pamięci" podzielone są na rozdziały, a każdy z nich skupia się na innym aspekcie pamięci. Dzięki temu możecie się dowiedzieć, dlaczego nikt z nas nie ma świetnej pamięci, dlaczego nie możemy pamiętać niczego, co wydarzyło się na początku naszego życia, dlaczego przez dwa lata niewidziana ciocia dla małego dziecka jest tak naprawdę kimś obcym, i tak dalej. Zrozumiecie także, dlaczego na sali sądowej nie można polegać tylko i wyłącznie na zeznaniach świadków... i jak to właściwie jest z tym pałacem pamięci (pozdrawiam fanów Sherlocka (: ). Możecie mi wierzyć - nie będziecie się nudzić w czasie lektury.



Moja ocena: 9/10

Wydawnictwo Amber

Przekład: Anna Cichowicz 

eść! Dziś przychodzę do was z recenzją książki "Oszustwa pamięci". Rzadko kiedy sięgam po tego typu literaturę, ale gdy już to robię, zakładam, że trafię na coś naprawdę dobrego. Tak było i tym razem... a o tym, czy aby się nie pomyliłam, dowiecie się z poniższej recenzji. Zanim jednak do niej przejdziemy, zerknijcie na opis książki.



W "Oszustwach pamięci" dr Julia Shaw,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Najokrutniejszy miesiąc" to trzeci tom serii o Armandzie Gamache'u. Przyznaję bez bicia: nie czytałam poprzednich tomów. Na szczęście jednak szybko okazało się, że dogłębna znajomość losów szefa wydziału zabójstw nie jest niezbędna, by zrozumieć tę książkę. Ale... o czym ona właściwie opowiada?


Tuż przed Wielkanocą mieszkańcy urokliwego miasteczka Three Pines wpadli na iście diaboliczny pomysł: postanowili zorganizować seans spirytystyczny. Z pozoru niewinna zabawa wkrótce przeobraziła się w piekło: jeden z uczestników seansu... zmarł. Tak po prostu, bez podania jednoznacznej przyczyny. Czyżby zobaczył ducha? Czy można umrzeć... ze strachu?




Na te pytania próbuje odpowiedzieć Armand. Ale! Żeby nie było za łatwo, na głowę zwalają mu się także problemy w jego życiu prywatnym, zaś społeczeństwo Three Pines, które do tej pory uważał za miłe i życzliwe okazuje się być... no cóż, trochę inne. Wkrótce okazuje się, że za w tajemniczy sposób zmarłym osobnikiem niewiele osób będzie płakać. Co więcej, niektórzy są wręcz zadowoleni z jego śmierci. Pytanie tylko, czy ktoś się do niej przyczynił, a jeśli tak - w jaki sposób. 


Autorka stawia w książce na metodę dedukcji, co wychodzi jej raczej... średnio. Wiecie: wątek śledztwa poprowadzony jest poprawnie, ale brakuje w nim tego "czegoś"; tego klimatu, który sprawia, że dany kryminał jest czymś wyjątkowym w swoim gatunku. I broń Boże nie narzekam w tym przypadku na brak mordobicia i nie wiadomo jakich twistów, bo to nie ten rodzaj kryminału. Ale niedosyt jest (i to spory)... bo i zakończenie zbytnio mnie nie zaskoczyło.




Za to tym, co bardzo mi się spodobało w tej książce, było coś, o czym wspomniałam wam już kiedyś na instastories (znam_czytam_szanuje), czyli relacje między mieszkańcami Three Pines. Bardzo naturalne, bo choć ci ludzie często różnią się od siebie, tak naprawdę są po prostu... ludzcy, zwyczajni. Prawdziwi. W ogóle cała ta atmosfera Three Pines strasznie przypadła mi do gustu - do tego stopnia, że po krótkim czasie miałam wrażenie, jakbym znała mieszkańców tej wioski nie od dziś, zupełnie jakby byli moimi sąsiadami. Świetne uczucie!


Podsumowując: "Najokrutniejszy miesiąc" nie jest ani wybitny, ani kiepski. To jedna z tych książek, o których możemy powiedzieć, że nam się podoba... ale nic poza tym. Raczej nie pozostanie na długo w mojej pamięci, choć nie uważam czasu poświęconego na jej przeczytanie za stracony, bo nie była zła. I spełniła swój podstawowy cel: dostarczyła mi rozrywki. Jeśli uważacie, że może przypaść wam do gustu, czytajcie. A jeśli nie... cóż, też się nic nie stanie. 


Moja ocena: 6/10

Wydawnictwo Poradnia K

Przekład: Kamila Slawinski 

"Najokrutniejszy miesiąc" to trzeci tom serii o Armandzie Gamache'u. Przyznaję bez bicia: nie czytałam poprzednich tomów. Na szczęście jednak szybko okazało się, że dogłębna znajomość losów szefa wydziału zabójstw nie jest niezbędna, by zrozumieć tę książkę. Ale... o czym ona właściwie opowiada?


Tuż przed Wielkanocą mieszkańcy urokliwego miasteczka Three Pines wpadli na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

kwietnia 07, 2019

Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją książki "Obsesja". I już na wstępie muszę zaznaczyć, że mam z tą powieścią problem, bo... no właśnie, jest to książka dobra, choć niezbyt odkrywcza, ale podana w sposób, który mnie strasznie irytuje. Zaraz wyjaśnię, co mam na myśli... ale by to uczynić, muszę przytoczyć wam opis książki.

Louise nie ma nic. Lavinia ma wszystko. 

Louise walczy o przetrwanie w Nowym Jorku. W wynajmowanym mieszkaniu rozpacza nad zbliżającą się trzydziestką i niezrealizowanymi pisarskimi ambicjami. Lavinia natomiast jest piękna i bogata, a jej przyjaciele to amerykańska elita. 

Po przypadkowym spotkaniu Lavinia wprowadza nową znajomą do swojego zaklętego kręgu. Pozwala jej zanurzyć się w ekstrawaganckim życiu i dzieli się z nią wszystkim. Louise wie, że taki stan nie może trwać wiecznie. Jak daleko się posunie, żeby go utrzymać? 




O czym jest ta książka? No cóż... w głównej mierze opowiada o tym, jak wielki wpływ na nasze życie ma technologia i jak łatwo można stać się kimś innym, mając w ręku tylko i wyłącznie jego telefon. Zalatuje "Tekstem" Głuchowskiego, wiem. Jest to jednak temat ważny i aktualny, więc nie będę się czepiać, że obie historie są w gruncie rzeczy do siebie podobne - z tym że tym razem akcja nie toczy się w Rosji, a w Stanach. Chcę za to zwrócić uwagę na jedną bardzo ważną rzecz, czyli błędny przekaz, jaki niosą ze sobą okładka, opis... a nawet polski tytuł książki (angielski "Social Creature" przetłumaczony na... "Obsesję"? Skąd ta obsesja, ja się pytam? Bo do treści nawiązuje raczej średnio). Gdy sięgnęłam po tę książkę po raz pierwszy, spodziewałam się lektury całkiem innego rodzaju... no wiecie: jakaś zazdrosna babka niszczy życie innej babce, na punkcie której ma obsesję, pod koniec dochodzi do konfrontacji, jedna z nich ginie spadając ze schodów albo kończy z wbitym w szyję korkociągiem... i po balu. Telefon zmienia postać rzeczy, bo zachęca autora do poprowadzenia fabuły w całkowicie innym kierunku. A przez to czytelnik automatycznie dostaje historię kompletnie innego rodzaju - i to nie pióra i tytułowa obsesja grają w niej pierwsze skrzypce.



I nie - nie sądzę, że wzmianka o władzy i telefonie w polecajce na końcu książki załatwiała sprawę. Czym innym jest bowiem polecajka, a czym innym opis. Koniec, kropka.

Ale! Przejdźmy wreszcie do treści książki, bo naprawdę jest o czym - a przede wszystkim: o kim - pisać. Już dawno nie zdarzyło mi się bowiem czytać książki, w której irytowaliby mnie wszyscy (tak właśnie: wszyscy) bohaterowie.  Ich zachowania były tak głupie i oderwane od rzeczywistości, że w czasie lektury co i rusz łapałam się za głowę, zastanawiając się, jak do cholery autorce udało się wykreować tak denerwujące postaci. Ale spokojnie - w tym konkretnym przypadku wygląda mi to na celowy zabieg, wpływający na nasz odbiór całej historii. Z jednej strony bowiem nienawidzimy jej bohaterów i życzymy im jak najgorzej... ale z drugiej strony z niepokojącą wręcz fascynacją śledzimy ich losy i jesteśmy ciekawi, co będzie dalej.

Kolejnym ciekawym elementem "Obsesji" jest jej narrator, bo... wbrew pozorom wcale nie jest on biernym, obiektywnym obserwatorem, który nigdy się nie ujawnia. Z drugiej strony jednak nie towarzyszy on bohaterom w sposób namacalny... I tu pojawia się pytanie: kim zatem jest ten narrator? Ha - na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy czytelnik.



Podsumowując: "Obsesja" to dość nietypowa historia, bo nie tylko temat w niej poruszany jest jak na razie niezbyt popularny, ale i cechuje się nietuzinkowymi bohaterami, a nawet... narratorem. Za to nie mam pojęcia, co stało się z okładką, tytułem i opisem powieści - do treści nie pasują bowiem nijak. A że książka to nie tylko jej treść... no cóż, ten fakt również muszę uwzględnić w mojej ocenie.

Moja ocena: 6/10
Wydawnictwo Czarna Owca
Tłumaczenie: Magdalena Słysz

kwietnia 07, 2019

Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją książki "Obsesja". I już na wstępie muszę zaznaczyć, że mam z tą powieścią problem, bo... no właśnie, jest to książka dobra, choć niezbyt odkrywcza, ale podana w sposób, który mnie strasznie irytuje. Zaraz wyjaśnię, co mam na myśli... ale by to uczynić, muszę przytoczyć wam opis książki.

Louise nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(recenzja przedpremierowa)

Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją pewnego rosyjskiego kryminału, który miałam okazję przeczytać przedpremierowo. Czy warto poświęcić czas na lekturę "Sprawiedliwego oprawcy"? Tego dowiecie się z poniższej recenzji. Na razie jednak przejdę do opisu książki, by nieco przybliżyć wam jej tematykę. 


I tu muszę wam przyznać, że jestem w kropce. W tej książce tyle się dzieje, tyle wątków autorka nam serwuje... że po prostu nie da się w skrócie napisać, o czym właściwie opowiada "Sprawiedliwy oprawca" - o ile oczywiście nie chce się zdradzić rozwiązania pewnej zagadki, która rzuca nowe światło na wiele wątków w tej książce. Ja nie jestem osobą, która ma w zwyczaju szastać na prawo i lewo spoilerami, dlatego nawiążę do oficjalnego opisu "Sprawiedliwego oprawcy".



Wszystko zaczyna się od spotkania dwóch generałów, a owo spotkanie jest ściśle związane z wyjściem na wolność niejakiego Paszy Saulaka, który po odsiedzeniu dwuletniego wyroku za chuligaństwo ma wyjść zza więziennych krat. Problem w tym, że mężczyzną - z przyczyn, które początkowo pozostają dla czytelnika niejasne - jest o tyle istotną osobą, że niejedna osoba nie zasmuciłaby się, gdyby (oczywiście przez przypadek) trafił do piachu. Z drugiej strony wielu chętnie wykorzystałoby go w walce o fotel prezydenta... i dlatego w dniu wyjścia Saulaka na wolność pod murami więzienia pojawia się Nastia Kamieńska, milicjantka, która ma za zadania bezpiecznie odeskortować byłego więźnia do Moskwy.


Wkrótce po zakończeniu misji Nastia trafia na trop tajemniczego kata, który w dość nietypowy sposób zabija oprawców, którym udało się uciec przed wymiarem sprawiedliwości. Jakby tego było mało, do śledczych docierają niepokojące wieści o zgonach znanych rosyjskich polityków. Czy te dwie sprawy mają ze sobą coś wspólnego? I kim, do cholery, jest tajemniczy kat? Na te pytania będzie musiała odpowiedzieć Anastazja - a ma na to niemało czasu, bo "Sprawiedliwy oprawca" liczy sobie ponad pięćset stron. Uwierzcie mi jednak: w przypadku tak rozbudowanej historii to wcale nie jest mało.



Powiedziałam "rozbudowanej". Co to znaczy? Otóż, proszę państwa, w "Sprawiedliwym oprawcy" natraficie nie tylko na wspomniane wyżej wątki. Nie - znajdziecie tu również sprawy z przeszłości, historie poszczególnych bohaterów, które przecinają się ze sobą w najmniej oczekiwanych momentach, intrygi polityczne, bardzo zgrabnie nakreślone tło obyczajowe... słowem: nie będziecie się nudzić. Dlatego mam drobną radę dla osób, które nie mają pamięci do nazwisk: zaopatrzcie się w notes. Choć przeważnie nie mam problemu z zapamiętywaniem imion bohaterów, tutaj zdarzało mi się pogubić, naprawdę. 


Gdybym miała wybierać, za co lubię tę książkę najbardziej, to chyba za postać Pawła Saulaka i za relację między Nastią a jej mężem... choć na dobrą sprawę to dwie skrajności. Gdy przeczytacie, zrozumiecie, co mam na myśli.



Podsumowując: "Sprawiedliwy oprawca" to świetny kryminał ze świetnymi bohaterami. Nie zdziwię się, jeśli od ilości znajdujących się tu wątków rozboli was głowa - zapewniam was jednak, że warto znieść tę niedogodność, by móc zapoznać się z tą historią. Polecam!


Moja ocena: 8/10

Wydawnictwo Czwarta Strona 

Przekład: Aleksandra Stronka 

(recenzja przedpremierowa)

Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją pewnego rosyjskiego kryminału, który miałam okazję przeczytać przedpremierowo. Czy warto poświęcić czas na lekturę "Sprawiedliwego oprawcy"? Tego dowiecie się z poniższej recenzji. Na razie jednak przejdę do opisu książki, by nieco przybliżyć wam jej tematykę. 


I tu muszę wam przyznać, że jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ludzie to jednak myślą tylko o sobie. Beztrosko zabijają się w wigilię i tym samym psują święta innym."


Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją powieści "Zostań w domu" autorstwa Agnieszki Pietrzyk, która ma właściwie tylko jedną wadę - ale o tym za chwilę. Na razie przejdźmy do opisu fabuły.


W pewien piękny, wigilijny wieczór mieszkańcy elbląskiego bloku otrzymują wiadomość, w którą z początku trudno im uwierzyć: w wieżowcu są terroryści, zaś oni sami są zakładnikami. Większość z nich początkowo uznaje to za głupi żart... jednak kiedy ginie pierwszy z mieszkańców, ogarnia ich przerażenie. Tym bardziej, że terroryści za kilka godzin mają wyznaczyć kolejną ofiarę... 


Jeśli jednak sądzicie, że jest to jedyny rozbudowany wątek w tej powieści, to się mylicie. Tu każdy bohater ma swoje pięć minut, a im bardziej jest nienormalny lub im więcej ma problemów, tym więcej czasu poświęca mu autorka. Mamy tu nie tylko terrorystów, ale zbrodniarzy, którzy chodzą wolno mimo swych przewinień, oszustów, psychopatów... ale nie czujemy się przytłoczeni taką ilością ludzi "z marginesu" - co więcej, to właśnie oni "budują" klimat powieści. No, może z wyjątkiem niejakiego Patryka, który moim zdaniem został stworzony wręcz po macoszemu. Szczególnie w czasie czytania "uwierały" mnie jego myśli - brakowało w nich takiego prawdziwego, mrocznego szaleństwa, za które tak uwielbiam bohaterów jego pokroju (jakkolwiek by to nie brzmiało). Z jednej strony jestem w stanie zrozumieć, z czego wynika ta wpadka autorki: po prostu bardzo trudno oddać na papierze w taki realistyczny, mroczny sposób, co dzieje się w głowie osoby chorej psychicznie... ale z drugiej czuję ogromny niedosyt, bo Patryk mógł być jedną z moich ulubionych postaci w tej książce. Ale cóż: mówi się trudno i żyje się dalej... a przede wszystkim przechodzi się do kolejnego aspektu "Zostań w domu", który mam zamiar omówić. I chyba napiszę teraz krótko o wspomnianej już przeze mnie wcześniej wadzie tej książki.


"Zabił młodą kobietę, jest mordercą, który spokojnie je kolację wigilijną w towarzystwie najbliższej rodziny. Nie dręczyły go wyrzuty sumienia, nie było mu zal młodego życia, które odebrał, nie myślał o rodzicach swojej ofiary. Martwił się o siebie. Czy zapomni? Czy za rok usiądzie do wigilii spokojniejszy? A może spędzi ją w towarzystwie kolegów z celi? Tego bał się najbardziej, sprawiedliwości."



Jaka to wada? No cóż... książka mi się okropnie dłużyła. Wprawdzie tylko momentami, bo przez znaczną część czasu świetnie się bawiłam, ale w thrillerze takie "dłużyzny" są moim zdaniem strasznie irytujące i dlatego o nich wspominam.


Nie zrozumcie mnie źle: ta książka była ciekawa. Z zainteresowaniem śledziłam losy naszych bohaterów, chciałam rozwikłać wszystkie zagadki... ale gdybym mogła to czynić na mniejszej ilości stron, naprawdę byłabym zachwycona. 


Wiecie: nie mam nic przeciwko książkowym "grubaskom". Co więcej, uwielbiam książki o sporej ilości stron. Jednak to, co genialnie sprawdza się w fantastyce, w thrillerach niestety okazuje się czasami gwoździem do trumny. Na szczęście jednak w "Zostań w domu" trumny nie znalazłam, ale ten gwóźdź pozostał. A szkoda, bo gdyby nie to, byłby to naprawdę genialny thriller i - dosłownie - trzymający w napięciu do samego końca thriller. Tu trzymał w napięciu, ale... z przerwami. 


"Musiał kogoś skazać na śmierć. Ale kogo? Straszne pytanie, na które było mnóstwo odpowiedzi, prawie dwieście, bo aż tylu ludzi zamieszkiwało ten wieżowiec. Tylko jedna z odpowiedzi była poprawna, jak w teleturnieju. Kto ma zginąć? Kto?"


"Zostań w domu" to jednak przede wszystkim świetnie przedstawione relacje międzyludzkie osób znajdujących się w sytuacji zagrożenia życia. Wydaje wam się, że część z nich zachowuje się nienaturalnie? No cóż, moim zdaniem wręcz przeciwnie. Nie sądzę, by wszyscy zakładnicy w czasie ataku potrafili zachować zdrowy rozsądek. Autorka skupia się na tych osobach, które albo postanawiają w takiej sytuacji działać... albo są na tyle nienormalne, że warto im tę uwagę poświęcić. 



Podsumowanie: Mam drobny problem z tą książką. Niby jest ciekawa, o wielowątkowej fabule, z nietuzinkowymi bohaterami... a mimo to zdarzało mi się "przysypiać" w kilku momentach, bo po prostu mi się dłużyły. Wiecie: generalnie jestem wielką fanką książek o sporych gabarytach, ale w tym konkretnym przypadku uważam, że książce nie zaszkodziłoby jej skrócenie. Ale i tak sądzę, że warto zostać w domu i ją przeczytać - w końcu jak często spotykamy w polskich książkach motyw aktu terrorystycznego? Wierzcie mi: nie jest to jedyny wątek w tej powieści, który nieco wytrąci was z równowagi, bo tam prawie każdy bohater próbuje ukryć przed innymi swoje większe lub mniejsze grzeszki, a niektórzy nawet.... zbrodnie!

Moja ocena: 7/10 
Wydawnictwo Czwarta Strona 

"Ludzie to jednak myślą tylko o sobie. Beztrosko zabijają się w wigilię i tym samym psują święta innym."


Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją powieści "Zostań w domu" autorstwa Agnieszki Pietrzyk, która ma właściwie tylko jedną wadę - ale o tym za chwilę. Na razie przejdźmy do opisu fabuły.


W pewien piękny, wigilijny wieczór mieszkańcy elbląskiego bloku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Młodzieniec został w mieszkaniu sam z trupem. Ale wcale nie przeszkadzało mu to, że w kuchni siedzi facet z odstrzeloną głową. Lepszy zabity gość niż żywi esbecy".


Grudzień. Rok 1981. W Polsce wprowadzono właśnie stan wojenny. Władze komunistyczne liczą na ostateczną likwidację Solidarności - w stan gotowości zostają postawione MO i SB, na ulice wjeżdżają czołgi, milkną telefony. Wydawać by się mogło, że tej nocy nie dojdzie do żadnego przestępstwa... a jednak wkrótce milicjanci zostają zawiadomieni o pewnym nietypowym incydencie, do którego doszło w jednym z poznańskich mieszkań. Znaleziono tam bowiem faceta z dziurą w głowie. Pytanie brzmi, czy popełnił samobójstwo... czy może ktoś pomógł mu odejść z tego świata? 


Wkrótce milicjanci dowiadują się o zaskakująco podobnej śmierci w innej części miasta. Od tej pory nie mają już wątpliwości, że doszło do morderstw. Sprawę komplikuje fakt, że świadkowie na obu miejscach zdarzenia widzieli w pobliżu milicyjną nyskę...


Kto zabił tych dwóch mężczyzn? W jakim celu? Wkrótce milicjanci poznają dodatkowe fakty, które zdają się mieć coś wspólnego z ich śledztwem - wszystko jest jednak niejasne, a sprawę dodatkowo komplikuje dopiero co wprowadzony stan wojenny. W dodatku nie tylko im zależy na odnalezieniu mordercy...


Kryminał neomilicyjny - tak w skrócie można nazwać "Trzynasty dzień tygodnia". Na pewno nie jest to kryminał mroczny czy krwawy... ale nie sprawia to wcale, że jest gorszy od innych książek tego typu. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię!




Pierwsze, co rzuca się w oczy czytelnikowi, który bierze do ręki tę książkę, to... humor. Jeśli czytaliście moją recenzję "Pójdę twoim śladem" autorstwa pana Ćwirleja, wiecie pewne, że wtedy również zwróciłam na to uwagę - ale na pewno nie po to, by skrytykować autora za nietrafione żarty. Wręcz przeciwnie: uwielbiam poczucie humoru pana Ćwirleja! Genialny komizm sytuacyjny, świetne dialogi, w inteligentny sposób wyśmiane przywary Polaków bądź stereotypy, które znamy nie od dziś - wierzcie mi, po książki pana Ryszarda warto sięgnąć chociażby dla nich samych. Gwarantuję wam, że przy tej książce będziecie się świetnie bawić... nawet jeśli, tak jak ja, nie znacie PRL-owskiej rzeczywistości z własnego doświadczenia. 


"A kto was zatrzyma, kapralu? Milicja? Przecież my jesteśmy milicja, nie?"


Kolejnym plusem jest ciekawy sposób pokazania PRL-owskiej rzeczywistości. I tu po części mogę odesłać was do poprzedniego akapitu, bo ten świat, o którym przed chwilą wspomniałam, nie byłby tak interesujący bez humoru. Co więcej, czasem w czasie lektury miałam wrażenie, że to właśnie ta opisywana w książce rzeczywistość gra pierwsze skrzypce, a nie - jak można by się spodziewać - zagadka kryminalna. 


A jeśli chodzi o samą zagadkę, to czytając zakończenie tej książki prawdopodobnie będziecie zbierać szczękę z podłogi. Już dawno żadne rozwiązanie zagadki kryminalnej mnie tak nie zaskoczyło, naprawdę. Choć muszę wam przyznać, że w czasie pisania tej recenzji zdałam sobie sprawę, że gdybym zwróciła uwagę na pewien drobny szczegół... to tę zagadkę rozwiązałabym dużo wcześniej. Ale został on tak bezczelnie wyeksponowany - i to nie raz! - że zwyczajnie nie wzięłam go pod uwagę. 


To olśnienie było po prostu bezcenne, wierzcie mi. Ale nie zdradzę wam nic więcej, bo zepsuję wam przyjemność z lektury - a przede wszystkim z poznania zakończenia, które nadal uważam za świetne. 


"-A co alkohol im zawinił? - zdziwił się sierżant Dąbrowa. - Że wsadzają Solidarność, to rozumiem, ale aresztować całą krajową wódkę, to już jest przesada".


Za to tym, co mnie przytłoczyło podczas czytania, była duża liczba bohaterów o podobnych nazwiskach. W czasie lektury lubię zapamiętywać różne zależności między postaciami... a teraz, niestety, nie byłam w stanie robić tego w takim stopniu, jakbym chciała. Gdybym czytała tę książkę przy dwóch, no - maksymalnie trzech podejściach, to może by i mi się to udało... ale niestety nie miałam zbyt wiele czasu na lekturę przez kilka ostatnich dni... i wyszło jak wyszło. Taka mała rada dla osób, które będą miały parę spraw na głowie w czasie czytania tej powieści: zapiszcie sobie gdzieś nazwiska bohaterów i krótką notkę o nich. Naprawdę. A przynajmniej jeśli chodzi o osoby o nazwisku na "M", bo dość szybko pogubiłam się, który Matula czy tam Makuła jest który. 


Podsumowując: "Trzynasty dzień tygodnia" to nie tylko zabawny kryminał, ale i w ciekawy sposób (i z przymrużeniem oka) przedstawiona rzeczywistość PRL-u. Sięgnijcie, bo naprawdę warto! A jeśli o mnie chodzi, to po tej książce tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że książki pana Ćwirleja można brać w ciemno, bo i tak okażą się warte uwagi. Oby (odpukać!) w przyszłości to się nie zmieniło!


Wydawnictwo Muza

Moja ocena: 7/10

"Młodzieniec został w mieszkaniu sam z trupem. Ale wcale nie przeszkadzało mu to, że w kuchni siedzi facet z odstrzeloną głową. Lepszy zabity gość niż żywi esbecy".


Grudzień. Rok 1981. W Polsce wprowadzono właśnie stan wojenny. Władze komunistyczne liczą na ostateczną likwidację Solidarności - w stan gotowości zostają postawione MO i SB, na ulice wjeżdżają czołgi, milkną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W filmach, serialach i powieściach kryminalnych bohaterowie zawsze mają dziwaczne nazwiska. Kompletnie nierealne. Jakieś Moki, Sroki, Mordki, Uchyłki i Szadzie. Oraz imiona w stylu Ebenezer. A my jesteśmy zwyczajni Leśniewscy. Sylwia i Kuba".


Zaczytujecie się w komediach kryminalnych? Lubicie niebanalne historie i ciekawych bohaterów? W takim razie zerknijcie na recenzję "Końca scenarzystów", by przekonać się, czy na pewno przypadnie wam do gustu. 


Od razu uprzedzam: nieznajomość pozostałych tomów serii nie przeszkadza (w najmniejszym nawet stopniu) w odbiorze powieści. Jeśli więc obawiacie się, że czegoś nie zrozumiecie i przez to nie będziecie mogli czerpać przyjemności w lektury, to bądźcie spokojni - do niczego takiego nie dojdzie. A skoro to jest już jasne, przejdźmy do tej "najwłaściwszej i najbardziej na temat" części recenzji.




Bohaterami "Końca scenarzystów" są Sylwia i Kuba - dwoje scenarzystów. I rodzeństwo, nawiasem mówiąc. Jeśli więc liczyliście na jakiś wątek romantyczny między głównymi bohaterami, to muszę was, niestety, rozczarować. Takich oczywistych, słodko-mdławych i naciąganych do granic możliwości wątków tu nie znajdziecie. Ale! Jak już wspomniałam, Sylwia i Kuba to scenarzyści. Co więcej, są to scenarzyści, którzy właśnie dostali pracę w... Hollywood. Spełnienie marzeń, nieprawdaż? Cóż, nie do końca. Gdy bowiem docierają na miejsce, niemal od razu natykają się na trupa, zaś Sylwia dowiaduje się o zaginięciu pięknej aktorki. Rodzeństwo postanawia rozwiązać te zagadki na własną rękę... co nie wszystkim przypadnie do gustu. 


Tajne stowarzyszenia, rosnąca liczba podejrzanych, coraz więcej tropów (i trupów)... Jaki będzie finał tej historii?


Cóż, by się tego dowiedzieć, musicie sięgnąć po "Koniec scenarzystów" - a naprawdę warto, wierzcie mi. Choć teoretycznie jest to kryminał i nie brakuje tu zagadek, tajemnic i trupów, to jednak jest to książka bardzo lekka i przyjemna... ale i z dość nieoczywistym zakończeniem. Nie wyjaśnię wam, dlaczego, bo wtedy chyba zdradzę zbyt wiele... ale mam drobną podpowiedź: wskazówkę, co znajdziecie w zakończeniu, odszukacie na pierwszych stronach "Końca scenarzystów".




Niewątpliwą zaletą tej książki jest zawarty w niej humor - czyli, krótko mówiąc, mnóstwo ironii, zabawne dialogi, komizm sytuacyjny... a przede wszystkim świetni, wyraziści bohaterowie, bez których cała ta otoczka na nic by się nie zdała. 


" - O maj gad, jesteś siur? - zapytała dramatycznym tonem Dżolanta.

- Tak, jestem siur! A ty nie bądź siurnięta z tymi swoimi podejrzeniami".


Pierwszą postacią, o której warto wspomnieć jest właśnie Dżolanta. Dość płytka i głupiutka... I przy okazji kalecząca na przemian język polski i angielski w tak genialny sposób, że nie można się nie uśmiechnąć, natrafiając na sceny z jej udziałem. A gdy na horyzoncie pojawia się też Kuba, robi się naprawdę ciekawie. Dlatego też - choć z miejsca polubiłam Sylwię i Kubę - to właśnie ten duet jest chyba moim ulubionym - a z pewnością według mnie najzabawniejszym! Dodajmy do tego jeszcze perypetie sercowe rodzeństwa oraz prowadzone między nimi dialogi... i komedia gotowa. A że raz na jakiś czas pojawi się jakiś trup i istnieje spore prawdopodobieństwo, że tym trupem będzie albo Kuba, albo Sylwia... no cóż, nie zmienia to faktu, że bardziej niż z kryminałem (choć ciekawym - ale o tym za chwilę) mamy tu do czynienia z komedią. 


"Kuba prawie krzyknął ze strachu, bo nagle zaatakował go jakiś wychudzony, zmutowany szczur na szczudłach (...).

- O Jezu! Co to?!

- No Alexander, przecież mówię. Nasz dzidziuś kochany.

- Ty to urodziłaś?!

(...)

- No nie bądź głuptaskiem (...). To piesiunio! Charcik! Włoski! Rasowy! Maj preszes!"


Trzecią zaletą tej książki jest naprawdę bardzo ciekawie skonstruowany wątek zagadki kryminalnej. I choć czytelnik - czytając "Koniec scenarzystów" - nie czuje tego mroku i niepokoju, który cechuje większość kryminałów, nadal z zaciekawieniem śledzi poczynania naszych bohaterów. Szczerze mówiąc... nie podejrzewałam, że osobą winną okaże się akurat ta konkretna postać. I to zaskoczenie to jak dla mnie kolejny znaczący plus.


Podsumowując: "Koniec scenarzystów" to lektura obowiązkowa dla każdego wielbiciela komedii kryminalnej. Jeśli szukacie powieści nieoczywistej, z ciekawym wątkiem kryminalnym i mnóstwem humoru, koniecznie po nią sięgnijcie. W pakiecie otrzymacie przezabawne dialogi. Polecam!


Moja ocena: 8/10 

Wydawnictwo Czwarta Strona

"W filmach, serialach i powieściach kryminalnych bohaterowie zawsze mają dziwaczne nazwiska. Kompletnie nierealne. Jakieś Moki, Sroki, Mordki, Uchyłki i Szadzie. Oraz imiona w stylu Ebenezer. A my jesteśmy zwyczajni Leśniewscy. Sylwia i Kuba".


Zaczytujecie się w komediach kryminalnych? Lubicie niebanalne historie i ciekawych bohaterów? W takim razie zerknijcie na recenzję...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(RECENZJA PRZEDPREMIEROWA)

"Na imię miały Angelika i Benedicta. I były pożeraczkami dusz".


Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją książki, która będzie miała premierę już za kilka dni. Mowa tu o "Bestii", powieści, od której oczekiwałam niemało... a otrzymałam nawet więcej. Ale o tym za chwilę. Na razie przejdźmy do krótkiego opisu fabuły.


W bliżej nieokreślonym miejscu i czasie, w niewielkiej wiosce zwanej Gwenith, przychodzą na świat bliźniaczki. Już sam fakt, iż jedna z wieśniaczek urodziła identyczne dziewczynki, sprawia, że mieszkańcy Gwenith czują niepokój. Wkrótce zaczynają podejrzewać, że susza i głód, na które cierpią od miesięcy, są winą dziwacznych dzieci. W końcu matka i bliźniaczki zostają wygnane z wioski i okrzyknięte wiedźmami - parszywymi tworami naznaczonymi przez Bestię. Wieśniacy głęboko wierzą, że udało im się odegnać złego ducha.


Do czasu.


Po latach bliźniaczki wracają do Gwenith i zbierają krwawe żniwo. Pozostawiają przy życiu tylko pięćdziesięcioro dzieci, które początkowo nie zdają sobie sprawy z tego, co zaszło. Oprócz Alys. Alys, która jako jedyna tej nocy nie spała... i spotkała pożeraczki. I przeżyła. Nie jest to jednak jej jedyny sekret, który bezpieczniej zachować dla siebie...




Gdy sięgnęłam tę książkę po raz pierwszy i przewróciłam kilka stron... odniosłam dziwne wrażenie, że zaczynam czytać rasowy thriller. Osadzony w mrocznym, fantastycznym świecie, to prawda, ale jednak dziwnie przypominający książki z kompletnie innego gatunku. Jednocześnie wstęp ten miał w sobie coś z baśniowości... i to sprawiło, że "Bestia" mnie zaintrygowała. Chociaż nie - na samym początku udało się to pewnej rymowance opowiadającej o Bestii. Od razu skojarzyła mi się z rymowanką o siedmiu sroczkach*, która często pojawia się na kartach wielu powieści. Obie są bowiem klimatyczne, tajemnicze i intrygujące... i sprawiające, że czytelnik od pierwszych stron jest zafascynowany powieścią. Uwielbiam w ten sposób skonstruowane wstępy, szczególnie w fantastyce.


"Starsza o parę chwil bliźniaczka sięgała po przedmioty lewą ręką, a młodsza prawą. Starsza miała znamię na lewej łydce, młodsza zaś na prawej. Ich czarne włosy kręciły się tak samo, ale w przeciwnych kierunkach. Dziewczynki były swoim lustrzanym odbiciem - identyczne, a nieidentyczne".


W czasie lektury warto zwrócić uwagę na ciekawą wizję autorki. Jej świat jest nietypowy, niepodobny do większości fantastycznych światów. Z drugiej strony jednak nie jest on zbyt złożony. Dostajemy tylko urywek tego, czego moglibyśmy zasmakować, gdyby tylko ta powieść była ciut obszerniejsza lub rozbita na kilka tomów. Pamiętajmy jednak, że jest to spowodowane tym, iż autorka postawiła przede wszystkim na przedstawienie wydarzeń z punku widzenia Alys - a nie oszukujmy się, jest to tak naprawę dziewczyna z małej, w zasadzie odciętej od świata wioski, w której nie miała okazji zetknąć się z polityką, wieściami ze świata i tak dalej - bo nawet jeśli jakieś tam docierały, to były skrzętnie skrywane przez Starszych przed oczyma (i uszami) wieśniaków. Z jednej strony rozumiem ten zabieg, bo ta książka opowiada głównie o życiu Alys i pewnej misji, która staje się jej udziałem i dodatkowe informacje czy wątki mogłyby sprawić, że książka straciłaby swój klimat... ale mimo wszystko czuję lekki niedosyt. Bo ta powieść i ten świat miały naprawdę ogromny potencjał i gdyby tylko zostały opowiedziane w trochę inny sposób, z "Bestii" mogłaby powstać naprawdę dobra seria. Ale jak już powiedziałam - rozumiem decyzję autorki. I w sumie cieszę się, że postanowiła konsekwentnie realizować swój plan aż do samego finału.




Jeśli chodzi o wątki najbardziej godne uwagi, to na razie przychodzą mi do głowy trzy. Pierwszym jest wątek Bestii. Choć pojawia się niezbyt często, to jednak jest wyczuwalny niemal przez cały czas. Wszystkie inne kawałki układanki się z nim łączą - wątki pożeraczek, Alys i tak dalej. Bo tak naprawdę wszystko sprowadza się tu do właśnie tej istoty... istoty, która - jak wieść niesie - może sprowadzić na niewiernych wieczne potępienie...


I tu właśnie dochodzimy do kolejnego wątku. Dotyczy on Starszych - kapłanów ludu Gwenith, Defaid i okolic tych wiosek. Został on skonstruowany bardzo dobrze i rozpatrzony na wiele sposobów, dlatego też możemy się dość dokładnie przyjrzeć wierzeniom i codziennemu życiu naszych bohaterów, bowiem ono się z działaniami tychże Starszych bezpośrednio łączy. Starsi szczególny wpływ mają na losy dzieci z Gwenith. Życie ocalałych to kolejny z bardzo ważnych wątków... ale nie mogę wam go za bardzo przybliżyć, ponieważ wtedy odebrałabym wam przyjemność z lektury - a to z pewnością nie jest moim celem.




Podsumowując: Bestia to naprawdę ciekawa, ale i dość mroczna lektura. Autorka zdecydowanie ma talent do opowiadania historii. Problem w tym, że... ta konkretna historia naprawdę mogłaby być obszerniejsza. Dlatego po zakończeniu "Bestii" czułam lekki niedosyt. Może ekranizacja przybliży nam nieco bardziej ten niezwykły świat? A właśnie - nie wiem, czy wiecie, ale prawa do ekranizacji "Bestii" zostały wykupione jakiś czas temu przez Amazon Studios! Ja już przebieram nóżkami i nie mogę się doczekać seansu. Ale póki co odsyłam was do papierowej "Bestii"... a naprawdę warto po nią sięgnąć, nawet pomimo - jak już wspomniałam - niezbyt złożonego świata przedstawionego.


Moja ocena: 7/10

Wydawnictwo Poradnia K


DATA PREMIERY: 13.03.2019.

Tłumaczenie: Paweł Łopatka


*Jedna sroczka smutek wróży

Dwie  radości pełne dni

Trzy to dziewczę urodziwe

Cztery: chłopiec ci się śni

Pięć da srebra cały dzbanek

Sześć przyniesie złota moc

Siedem tajemnicę kryje

W najstraszniejszą ciemną noc

(RECENZJA PRZEDPREMIEROWA)

"Na imię miały Angelika i Benedicta. I były pożeraczkami dusz".


Cześć, kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją książki, która będzie miała premierę już za kilka dni. Mowa tu o "Bestii", powieści, od której oczekiwałam niemało... a otrzymałam nawet więcej. Ale o tym za chwilę. Na razie przejdźmy do krótkiego opisu fabuły.


W bliżej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"(...) można kochać dziecko stracone prawdopodobnie na zawsze".


"Mój piękny syn". Książka bez wątpienia ważna i godna uwagi... ale i bardzo trudna w odbiorze, mimo dość lekkiego stylu autora. Dlaczego tak jest? Dlaczego czasem czytelnik może mieć ochotę odłożyć tę książkę na półkę i już do niej nie wracać? 


Może dlatego, że historia Nica i Davida jest... prawdziwa. Może dlatego, że ta historia opowiada o losach ludzi z krwi i kości, o prawdziwym zmaganiu się z uzależnieniem. Bez upiększeń, bez przekłamań. Czy to jednak znaczy, czy nie powinniśmy po nią sięgnąć? Bynajmniej! Za chwilę postaram się wam wyjaśnić, dlaczego. 


"Uczymy uzależnionych, jak poradzić sobie ze swoją chorobą poprzez nieustanny proces powracania do zdrowia. To jedyna droga. Ludzie, którzy mówią, że potrafią nad tym zapanować, nie rozumieją natury tej choroby, ponieważ to choroba sprawuje nad nimi władzę".


Książka "Mój piękny syn" to historia Nica Sheffa, opowiedziana przez jego ojca. Nica, który z czarującego, inteligentnego dzieciaka przemienił się w osobę uzależnioną od narkotyków i alkoholu. Jak do tego doszło? Co sprawiło, że porządny chłopak stoczył się na dno? Odpowiedź na to pytanie próbuje znaleźć w tej książce David, ojciec Nica. Zastanawia się, co zrobił źle. Czego nie zrobił, choć mógł i... czy w ogóle może czuć się odpowiedzialny za uzależnienie swojego syna. 


" - Myślę, że on nie chce ich brać, ale nie może nic na to poradzić. To jak w kreskówkach, gdzie jakaś postać ma na jednym ramieniu diabła, a na drugim anioła. Diabeł szepcze Nicowi do ucha i czasami mówi tak głośno, że on musi go słuchać. Anioł także tam jest (...). Ale mówi ciszej i Nic nie może go usłyszeć".

"Alkoholik ukradnie ci portfel i będzie kłamał na ten temat. Osoba uzależniona od narkotyków ukradnie ci portfel, a potem pomoże ci go poszukać". 


"Mój piękny syn" to historia choroby. Śmiertelnie niebezpiecznej i podstępnej choroby, która potrafi wrócić do człowieka w najmniej spodziewanym przez niego momencie. Tak było też z Niciem. "Mój piękny syn" to kolejne wzloty i upadki, kolejne nawroty i powroty do zdrowia, kolejne formy leczenia i ucieczki z domu... które są analizowane wciąż i wciąż przez Davida. Może wam się wydawać, że to właściwie wałkowanie przez cały czas tego samego tematu... i w sumie będziecie mieli rację. Ale to tylko podkreśla fakt, jak przejmująca jest historia Nica i wielu podobnych mu osób, które po prostu nie potrafią przestać niszczyć samych siebie. To ludzie chorzy, którzy potrzebują pomocy. A o tym, jak trudno im tę pomoc otrzymać, dowiecie się sami, sięgając po tę książkę. David w naprawdę gorzkich słowach wyjaśnia, jak naprawdę wygląda (zazwyczaj pseudo-) leczenie osób uzależnionych od narkotyków i alkoholu. Wszystkie swoje wnioski wysnuwa na podstawie nie tylko swoich doświadczeń, ale i wielu tekstów, książek i rozmów. I mówi głośno o tym, co zazwyczaj jest zamiatane pod dywan. "Mój piękny syn" może więc naprawdę zaszokować niektórych czytelników, czy wręcz zmienić ich sposób postrzegania niektórych spraw. 


Kolejną zaletą tej książki jest jej wiarygodność. Jeśli sami macie problem z uzależnieniem lub znacie osobę, która się z nim zmaga, możecie sięgnąć po materiały, których tytuły i adresy zamieścił na końcu książki David - język angielski nie powinien być barierą nie do pokonania. Sama książka jest zaś prawdziwą skarbnicą porad życiowych... nawet, jeśli nie zostały one wyrażone wprost.


"Mój piękny syn" to jednak przede wszystkim historia pięknej miłości: miłości ojca do syna. Miłości, która została wystawiona na naprawdę ciężką próbę... ale przetrwała. Jak? By się tego dowiedzieć, koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Może nawet w czasie lektury uronicie łzę? Może zatrzymacie się na dłużej nad jakimś fragmentem? Może - tak jak David - będziecie odczuwać frustrację i zdawać sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji znalazł się Nic? 


Jeśli zaś uznacie, że nasi bohaterowie zbyt często popełniają błędy... to zastanówcie się, co sami zrobilibyście w ich sytuacji. Czy wiedzielibyście, jak się zachować. Podejrzewam, że nie. Tym bardziej, że każdy - absolutnie każdy - przypadek uzależnienia jest inny. I każdy należy leczyć inaczej. 


"To niemal jak z oddychaniem. Tu nie chodzi o siłę woli. Oni nie mogą tak po prostu z własnej woli przestać, inaczej już by to zrobili. Nikt nie chce być uzależniony". 




Podsumowując: "Mój piękny syn" to książka, którą powinien przeczytać każdy. Absolutnie każdy. Ku przestrodze. Po to, by lepiej zrozumieć osoby uzależnione, by móc im pomagać. By ich nie osądzać i skazywać na ostracyzm. By pamiętać, że można im pomóc. By uświadomić sobie parę spraw. A może po to, by uratować osobę sobie bliską lub... siebie. Przeczytajcie koniecznie, naprawdę warto!


Moja ocena: 9/10 

Poradnia K Wydawnictwo 

"(...) można kochać dziecko stracone prawdopodobnie na zawsze".


"Mój piękny syn". Książka bez wątpienia ważna i godna uwagi... ale i bardzo trudna w odbiorze, mimo dość lekkiego stylu autora. Dlaczego tak jest? Dlaczego czasem czytelnik może mieć ochotę odłożyć tę książkę na półkę i już do niej nie wracać? 


Może dlatego, że historia Nica i Davida jest... prawdziwa. Może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

go 22, 2019

Jak rozpoznać dobrą książkę? 


Czy musi ona obfitować w zwroty akcji? Czy musi być pełna niezwykłości? Niekoniecznie. Może opowiadać o zwyczajnym, prostym życiu. I nie musi być ono usłane różami, by opowieść o nim była piękna. 


Tak jest w przypadku Willi Drake. Ta sześćdziesięciojednoletnia kobieta przeżyła już niejedno: śmierć rodziców, odejście męża, dorastanie dzieci i w końcu utratę dobrego kontaktu z nimi. Mieszka z mężem Peterem - wiecznie zapracowanym człowiekiem, który już dawno powinien być na emeryturze, ale nie może przestać poświęcać się pracy, bo wtedy straciłby jeden z najważniejszych powodów do narzekania... a ono jest sensem jego życia. Willi pozostało tylko rozpamiętywanie tego, co minęło... i szans, których nie wykorzystała, bo życie napisało jej inny scenariusz. Obawia się, że zmarnowała swoje życie... ale przecież jest już za stara, by coś w nim zmienić. 


" - Kochanie. To nieważne. Wierz mi. 

- Nieważne?

Podniosła wzrok i wpatrywała się w niego. Nie obchodziło ją, czy widzi, że płakała. Miała nadzieję, że to zobaczy.

- Jak możesz mówić, że to nieważne - zapytała - kiedy ja włożyłam w to tyle wysiłku?"


A przynajmniej tak jej się wydaje do chwili, gdy odbiera niespodziewany telefon. Była dziewczyna jej syna została postrzelona i ktoś musi pomóc jej i jej dziewięcioletniej córce... 


Gdy Willa dociera na miejsce, natychmiast wpada w wir życia tamtejszych mieszkańców... i w pewnym momencie uświadamia sobie, że... wcale nie chce wracać do swojej codzienności. Bo choć to, co spotyka mieszkańców Baltimore, nie jest niezwykłe... to jednak w ich obecności Willa pojmuje, że cieszy się z tego, że żyje... i że jeszcze nie wszystkie szanse straciła.



Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza opowiada o losach młodej Willie. O tym, jak zmieniały się jej plany i priorytety na przestrzeni lat. O dzieciństwie przeplatanym szaleństwem matki; o jej studenckiej miłości i wydarzeniu w samolocie, które wspominała przez wiele lat; o dorosłej Willie wychowującej nastoletnich synów i zmuszonej do zmierzenia się z odejściem jej pierwszego męża... Druga zaś dotyczy wydarzeń będących niejako sednem powieści. Dlaczego Anne Tyler zdecydowała się na taki zabieg? Dlaczego rozpoczęła swoją książkę od tak długiego wstępu? 


Może po prostu chciała, by czytelnik lepiej zrozumiał Willie. By pojął, że każda decyzja podejmowana przez nią tu i teraz wiąże się jakoś z wydarzeniami z jej przeszłości... i że życie potrafi pisać naprawdę różne scenariusze - a skoro tak... to czy jest sens rozplanowywać je co do sekundy? 


"Taniec zegara" to tak naprawdę opowieść o życiu. O życiu, które może przeżyć właściwie każdy z nas. Całkiem zwyczajnym, a jednak ważnym - a aby to zrozumieć, trzeba naprawdę dorosnąć. Niektórzy - jak Willie - pojmują znaczenie swojego życia dopiero w wieku sześćdziesięciu jeden lat. Niektórzy nie pojmują go nigdy... ale nie o tym opowiada ta książka. Ona niesie nadzieję. Mówi, że wprawdzie istnieją szanse, które przepadły... ale nie są to szanse zmarnowane, tylko po prostu niewykorzystane. One gdzieś czekają - w trochę zmienionej formie, w postaci innych ludzi - ale są.


"Taniec zegara" mówi też o tym, że często to nie te najważniejsze wydarzenia z naszego życia znaczą najwięcej, ale że to właśnie te pozornie nic nieznaczące chwile zostają z nami - i w nas - najdłużej. 


Podsumowując: Dlaczego warto sięgnąć po "Taniec zegara"? Bo to piękna powieść. Po prostu. Nie znajdziecie tu nic niezwykłego... chyba że umiecie dostrzec piękno w tych szczegółach, które wielu ludziom umykają w natłoku obowiązków, zabieganiu. Może warto na chwilę zatrzymać się, sięgnąć po "Taniec"... i zastanowić się, do czego ta bieganina zmierza... i co nam daje. To nie jest zwyczajna powieść - ją się po prostu czuje całym sobą. I to od nas samych zależy, czy między jej wierszami znajdziemy coś wartościowego. 


Moja ocena: 8/10

Poradnia K Wydawnictwo 

go 22, 2019

Jak rozpoznać dobrą książkę? 


Czy musi ona obfitować w zwroty akcji? Czy musi być pełna niezwykłości? Niekoniecznie. Może opowiadać o zwyczajnym, prostym życiu. I nie musi być ono usłane różami, by opowieść o nim była piękna. 


Tak jest w przypadku Willi Drake. Ta sześćdziesięciojednoletnia kobieta przeżyła już niejedno: śmierć rodziców, odejście męża,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieci kochają swoich rodziców. Rodzice kochają swoje dzieci. Nic odkrywczego, prawda? Przecież tak powinna wyglądać każda rodzina. Niestety nie zawsze tak jest. Gdy miejsce miłości zajmą takie uczucia jak rozgoryczenie, obojętność czy złość, coś zaczyna się psuć. Ale to coś często można naprawić. Poskładać z powrotem z porozbijanych w drobny mak kawałków, posklejać. Owszem, rysy będą wtedy widoczne... ale rodzina będzie miała szansę przetrwać. 


Co jednak, jeśli miejsce miłości zastąpią nienawiść i strach? Czy siedmioletnie dziecko może pragnąć śmierci swojej matki... i czy może do niej doprowadzić? 


Hanna to słodka dziewczynka - siedmioletni aniołek, bystry i wrażliwy. Niestety do tej pory nie wypowiedziała ani jednego słowa - ale czy to powód, by jej nie kochać? 


Tak Hanna wygląda w oczach tatusia. Tatusia, którego kocha ponad wszystko i z którym chciałaby spędzić każdą chwilę. A kocha tylko jego, tylko tatusia. Nikogo innego nie potrafi... nie chce. 


Matka nie pozwala jej kochać tatusia tak, jak Hanna pragnie. Matka kradnie tatusia Hannie. Matka jest złą wiedźmą... więc trzeba się jej pozbyć - tylko tak, by tatuś zrozumiał, że zrobiła to dla jego dobra. Hanna obawia się, że tatuś nie zrozumie, że chce mu pomóc. Rozumie wiele, ale pozostaje pod wpływem złych czarów matki. Hanna mu pomoże - Hanna ma plan. I zamierza wcielić go w życie... 


Mamy w tej książce do czynienia z dość nietypową rodzinką. Pisarze rzadko sięgają po model dziecka-psychopaty w swoich książkach - oczywiście pomijając wszelkiej maści horrory i krwawą fantastykę. Natomiast w powieści z pogranicza literatury obyczajowej i thrillera raczej nie dostajemy czegoś takiego. Dlatego też po przeczytaniu opisu tej książki po prostu wiedziałam, że muszę ją mieć. 


Teraz zaś, gdy mam ją ocenić, pojawia się problem. Bo w tej książce pojawiają się i momenty genialne, i tak słabe, że zaczynam mieć wątpliwości, czy oba wyszły spod pióra tej samej autorki. Niektóre wątki w jednym rozdziale uważam za strasznie naciągane... a chwilę później za świetne, przemyślane i niemal przyprawiające o ciarki - jak chociażby "opętanie" Hanny. Kolejnym takim wątkiem jest choroba Suzette, matki dziewczynki. Dlatego uważam, że ta książka jest bardzo nierówna... i przez to irytująca.



Skoro już jesteśmy przy tym, co mi się w tej książce nie podobało, to muszę zwrócić uwagę na jedną postać, która według mnie zachowywała się strasznie sztucznie i irracjonalnie... i jest to ojciec Hanny. Okay, Hanna go zmanipulowała, to widać... ale na pewno nie aż tak, by nie zaczął się w pewnym momencie zastanawiać, czy aby na pewno wszystko jest z jego córką w porządku. Bo wiecie - gdy wyrzucają ją kolejne przedszkola i szkoły, gdy wszystkie opiekunki uciekają z ich domu z krzykiem i wreszcie gdy jego własna żona mówi mu, że Hanna jest agresywna i niebezpieczna, a on dalej NIC z tym nie robi i wierzy tylko i wyłącznie Hannie, to mam ochotę wejść do książki i trzepnąć go w ten głupi, naiwny łeb.

Ale może pomówmy o plusach, bo za chwilę się zdenerwuję i napiszę w tej recenzji kilka słów, które z pewnością nie powinny się tu znaleźć.

Pierwszą ważną zaletą jest sposób, w jaki autorka zdecydowała się przedstawić wydarzenia w "Złej krwi". Mamy tu bowiem podział na rozdziały przedstawiane z punktu widzenia Suzette i Hanny, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć obie bohaterki - szczególnie Hannę, która jest naprawdę nienormalna, pokręcona... i po prostu świetnie wykreowana - z pominięciem tego jednego, wspomnianego już wcześniej wątku "opętania". To, jak wiarygodnie udało się przedstawić Stage sposób myślenia psychopatycznej siedmiolatki jest według mnie ogromnym plusem. Podobnie jak zakończenie. Słyszałam kilka różnych opinii na jego temat... i część osób narzeka, że w thrillerach zazwyczaj mają do czynienia z kompletnie innymi zakończeniami, że nie tak miało ono wyglądać... A ja wam powiem tak: akurat takie zakończenie - niby spokojne, bez fajerwerków - zaskoczyło mnie najbardziej. Zaś kilka ostatnich zdań dosłownie wbiło mnie w fotel... i zostawiło po sobie uczucie niepewności - bo wbrew pozorom wcale nie było pozytywne, jak to bywa z większością thrillerów. Bo wiecie - zazwyczaj ktoś tam ginie, ale ta pozytywna postać jednak musi przeżyć... no i wychodzi jak zwykle. Tu autorka zastosowała kompletnie inny zabieg... i strasznie mi się to spodobało. Chcę więcej takich zakończeń!



Podsumowując: "Zła krew" to książka nierówna. Mimo to uważam, że warto po nią sięgnąć - chociażby dla świetnie wykreowanej postaci Hanny. I dla zakończenia, które w niczym nie przypomina tych znanych nam z innych thrillerów. Zaś sam pomysł, by wprowadzić postać dziecka-psychopaty do książki innej niż horror, był strzałem w dziesiątkę!

 Moja ocena: 6/10
Wydawnictwo Czarna Owca 

Dzieci kochają swoich rodziców. Rodzice kochają swoje dzieci. Nic odkrywczego, prawda? Przecież tak powinna wyglądać każda rodzina. Niestety nie zawsze tak jest. Gdy miejsce miłości zajmą takie uczucia jak rozgoryczenie, obojętność czy złość, coś zaczyna się psuć. Ale to coś często można naprawić. Poskładać z powrotem z porozbijanych w drobny mak kawałków, posklejać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cześć, cześć! Dziś przychodzę do was z dość nietypową jak na mnie recenzją, bowiem "Seryjni mordercy" to książka należąca do literatury faktu - a taką rzadko mam okazję zrecenzować, z racji tego, że sięgam raczej po beletrystykę. Ale do rzeczy: warto, czy nie warto po nią sięgać? Zaraz się dowiecie!



Mordercy wywołują w nas skrajne uczucia. Choć ich czyny nas przerażają czy wręcz napawają obrzydzeniem... to z drugiej strony ich umysły nas fascynują. Dlatego też media wiedzą, że można nas bezkarnie zasypywać kolejnymi doniesieniami o brutalnych morderstwach; dlatego tak chętnie sięgamy po kryminały i thillery. Chcemy wiedzieć. Wiedzieć, co się dzieje w głowie szaleńca, co popchnęło go do tak okropnego czynu, czy był świadomy tego, co robi, czy żałuje - albo czy w ogóle jest w stanie żałować, czuć cokolwiek.


Na wszystkie te pytania próbuje odpowiedzieć w swej książce Urszula Szczęch. Książce, która nie jest typowym dziełem literatury faktu, bowiem autorka suche fakty - mimo iż przedstawione w interesujący sposób - często okrasza własnymi dygresjami, pozwalając sobie na odrobinę subiektywizmu, co dla mnie jest jedną z niewątpliwych zalet tej książki, gdyż dzięki temu zyskuje ona na autentyczności.



A jakiego rodzaju fakty znajdziemy w tej niezbyt obszernej książce?



"Seryjni" podzieleni są na trzy części. W pierwszej czytamy o "Psychopatologii seryjnego mordercy", czyli, mówiąc po ludzku, dowiadujemy się, skąd takie a nie inne zachowania pojawiają się u wszelkiego rodzaju szaleńców i skąd one się biorą. Mogą być one uwarunkowane genetycznie, mogą być też nabyte - na przykład na wskutek urazu głowy, choroby bądź traumy z dzieciństwa. Powodów, dla których przyszli mordercy decydują się zejść na złą ścieżkę (bądź też są do tego zmuszeni, na przykład przez "głosy" czy halucynacje), jest naprawdę wiele. Pamiętajmy jednak, że niektórzy z nich mogą pochodzić z dobrych domów i pozornie być normalnymi ludźmi - jak chociażby Ted Bundy. Rozmowę z nim możecie znaleźć w podrozdziale "Studium przypadku", a on sam jest przez autorkę wielokrotnie wspominany.



"Jest jednak sposób, który w 100% działa profilaktycznie na sprawcę [...]. To śmierć dla seryjnego mordercy".



W drugiej części autorka zastanawia się, jak można - i czy można - zapobiegać morderstwom. Podaje przykłady środków profilaktycznych, leczniczych i represyjnych (czyli kar wymierzanych przestępcom). Porównuje ze sobą osoby cierpiące na psychopatię, socjopatię, charakteropatię i schizofrenię, wyjaśniając, na czym właściwie polegają te zaburzenia/choroby i jak można próbować je leczyć. Zastanawia się też, czy kara śmierci powinna być dozwolona, czy nie.



"To, że w stosunku do chorych psychicznie od wieków stosowano metody najbardziej agresywne i nieludzkie, świadczy o tym, jak silny był lęk przed nimi".



Ostatnia część jest najbardziej "prawnicza" ze wszystkich. Przybliża czytelnikowi polski KK, wyjaśnia, co to modus operandi i jak może być wykorzystywany przez śledczych oraz opowiada o metodach pomagających w schwytaniu zabójcy, takich jak osmologia, grafologia, fonoskopia czy traseologia.



Jak więc sami widzicie, w tej książce możemy znaleźć praktycznie same podstawowe informacje o seryjnych mordercach. Nie jest to jednak nic złego - dla osób zainteresowanych tematem od niedawna może być świetnym wstępem do innych, trudniejszych i poważniejszych lektur. Poza tym znajdziecie tu kilka ciekawostek i faktów, które raczej są pomijane w tego typu publikacjach. Mimo wszystko liczyłam jednak na coś więcej, więc czuję lekki niedosyt.

Posumowując: Nie jest to zbyt pozytywna książka - zresztą trudno się dziwić. Jest też dość ciężka, mimo niewielkiej ilości stron, więc jeśli nie przepadacie za literaturą tego typu - raczej odpuśćcie. Jeśli zaś od niedawna interesujecie się kryminalistyką bądź psychiatrią, powinna przypaść wam do gustu.


Moja ocena: 7/10

Wydawnictwo Psychoskok

Cześć, cześć! Dziś przychodzę do was z dość nietypową jak na mnie recenzją, bowiem "Seryjni mordercy" to książka należąca do literatury faktu - a taką rzadko mam okazję zrecenzować, z racji tego, że sięgam raczej po beletrystykę. Ale do rzeczy: warto, czy nie warto po nią sięgać? Zaraz się dowiecie!



Mordercy wywołują w nas skrajne uczucia. Choć ich czyny nas przerażają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam problem z horrorami.



Choć to jeden z moich ulubionych gatunków literackich, to zazwyczaj po odłożeniu horroru na półkę czuję niedosyt. Bo oczekiwałam czegoś lepszego. Bo czegoś mi w tej książce zabrakło. Bo zakończenie mnie rozczarowało. Bo bohaterowie mnie irytowali. Bo klimat odleciał w kosmos i już nie wrócił. Bo coś się w pewnym momencie zepsuło. Bo ten niby-horror był nudny. Bo tu już gdzieś widziałam. I tak dalej. I tak dalej.



Trudno jest napisać naprawdę dobry horror - ale warto jest takich horrorów szukać. Te najlepsze bowiem potrafią wywołać w czytelniku naprawdę wiele emocji... i właśnie dla tych emocji warto po nie sięgać. I naprawdę nie muszą być nie wiadomo jak przerażające i obrzydliwe, by osiągnąć ten cel.



Dlaczego uważam, że "Nie otwieraj oczu" należy do grupy tych najlepszych horrorów? Przecież nie ma tu duchów, żywych trupów, egzorcyzmów, autopsji z piekła rodem. Co więc może nas przestraszyć? No nic!



Taaak...



Ale znajdziecie tu coś o wiele lepszego. Coś nieogarnionego. Coś, co wywołuje w ludziach szaleństwo, gdy tylko na to spojrzą. Coś, co każe im zabijać w wyjątkowo makabryczny sposób...



To Coś pojawiło się na ziemi pięć lat przed tym, jak Malorie postanowiła opuścić bezpieczne schronienie i wyjść na Zewnątrz. Nie wie, co ją tam czeka. Nie wie, czy oprócz niej i towarzyszących jej dzieci ktoś jeszcze się uchował. Nie wie, czy zdoła uchronić się przed Istotami. Ale nie może czekać dłużej na pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Pewnego dnia rusza łódką w dół rzeki. Ma zawiązane oczy - tak samo jak dzieci. To one są jej uszami. Wychowane w tym szalonym świecie, potrafią rozpoznać dźwięki, których nie usłyszy nikt inny. Tylko... czy to wystarczy?



Na to pytanie czytelnik próbuje znaleźć odpowiedź niemal do ostatniego rozdziału. Na to i wiele innych pytań - a im dłużej czytamy "Nie otwieraj oczu", tym więcej kłębi się ich w naszej głowie. Sprawy nie ułatwia fakt, że wydarzenia w tej książce rozwijają się dwutorowo - dowiadujemy się nie tylko o tym, co tu i teraz przeżywa Malorie, ale poznajemy też fakty z jej życia Przed - przed tym, jak została sama z Chłopcem i Dziewczynką. Nie wiemy, jak do tego doszło - przynajmniej na początku. Ale gdy już poznajemy prawdę... no cóż, czasem niewiedza naprawdę jest błogosławiona.



Ktoś mógłby powiedzieć, że akcja tej książki rozwija się bardzo leniwie - w końcu większość wydarzeń rozgrywa się w jednym domu (z paroma wyjątkami) lub ewentualnie na zewnątrz - tam zaś nasza bohaterka nigdy nie otwiera oczu. A mimo to napięcie rośnie ze strony na stronę. Atmosfera gęstnieje, robi się duszna i nieprzyjemna. My zaś czytamy dalej, coraz bardziej zaniepokojeni wizją świata, jaki roztacza przed nami Malerman. Razem z bohaterką słuchamy kolejnych doniesień o atakach... a gdy już nie ma nikogo, kto mógłby o nich informować, zaczynamy z Malorie niepokojem wsłuchiwać się w ciszę i tajemnicze odgłosy, jakich pełen jest dom. Czy to zasłona spadła z okna? Czy Istota jest już tuż-tuż? Czy to Chłopiec i Dziewczynka, upiorne maszyny, na jakie była zmuszona je wychować, ten jeden raz sprzeciwiły się jej i wyszły na zewnątrz bez jej zgody? A co, jeśli... jeśli zapomniały opasek? A może to jakiś szaleniec próbuje dostać się do domu? A może nie ma już nikogo i została całkiem sama?



Sama.



Sama.



Sama.



Malerman stawia człowieka w dość niewygodnej sytuacji. Zmusza go do wyobrażenia sobie świata znanego Malorie... i odpowiedzenia na pytanie, czy podobna wizja rzeczywistości może się kiedyś ziścić. Czy na ziemię przybędą jakieś Istoty? Nie, nie sądzę. Co jednak, jeśli dojdzie do wojny, która zmusi ludzi do walki o przetrwanie? Co, jeśli będziemy zmuszeni liczyć tylko i wyłącznie na siebie?



To wbrew pozorom wcale nie jest nierealna wizja świata. Tak już kiedyś było - nawet jeśli nie na taką skalę, jaką przedstawia nam w dość przerysowany sposób Malerman. A szaleńcy? Czy ich też nie ma pośród nas? "Nie otwieraj oczu" staje się jeszcze bardziej niepokojące i wręcz... straszne, bo zawiera w sobie ziarenko prawdy... i swego rodzaju ostrzeżenie. Trzeba je tylko odszukać między wierszami.









Podsumowując: "Nie otwieraj oczu" to świetny horror. Jeśli szukacie książki, która nie będzie miała za zadanie was ogłupić, tylko wywołać prawdziwy niepokój, to jest to powieść idealna dla was. Gorąco polecam!



Wydawnictwo Czarna Owca

Moja ocena: 10/10

Mam problem z horrorami.



Choć to jeden z moich ulubionych gatunków literackich, to zazwyczaj po odłożeniu horroru na półkę czuję niedosyt. Bo oczekiwałam czegoś lepszego. Bo czegoś mi w tej książce zabrakło. Bo zakończenie mnie rozczarowało. Bo bohaterowie mnie irytowali. Bo klimat odleciał w kosmos i już nie wrócił. Bo coś się w pewnym momencie zepsuło. Bo ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rzadko sięgam po romanse. W sumie nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy na to, że znaczna ich część to według mnie wzorowe przykłady wodolejstwa, tudzież, mówiąc po ludzku, pisania o niczym. W dodatku mało co tak mi działa na nerwy, jak: (a) wzdychanie do siebie co pięć sekund (b) tonięcie w czyichś oczach, (c) zalewająca bohaterkę fala pożądania... i inne tego typu wyrażenia (dotyczące różnych części ciała), które w romansidłach występują zazwyczaj w ilościach hurtowych.



Kolejna rzecz, która mnie irytuje (nie tylko w romansach zresztą) to... schematy. Gdy po raz kolejny natrafiam na tę samą historię, tylko obleczoną w trochę inne słowa, mam ochotę rzucić nieszczęsną powieścią o ścianę i tylko szacunek do książki hamuje mnie przed tym czynem. Ale pokusa jest - i to nie mała.



Dlatego trochę podejrzliwie podeszłam do lektury "Winnej". Bo choć jej opis sugerował mi, że trafiłam na naprawdę dobrą historię, to trochę bałam się, że "romansowa" otoczka może ją skutecznie popsuć. Czy moje obawy były uzasadnione? Tego dowiecie się z poniższej recenzji!



"Jedna chwila może zmienić całe życie. Najgorsze jest to, że człowiek nigdy się jej nie spodziewa. Budzi się jak zwykle rano i nie wie, że to właśnie dziś. Dziś wszystko zacznie biec w innym kierunku, niezależnie od wolu zainteresowanego. Czasem myślę, że obok mojego łóżka mogłaby stać czerwona lampka, która zapalałaby się tuż po tym, gdy otworzę oczy, wysyłając prosty komunikat: "To dziś, Wendy". Dziś wszystko się zmieni. Wówczas ostrożnie stawiałabym kroki wyczulona na każdy, nawet najmniejszy kamyczek. Tylko czy to na cokolwiek by się zdało?"


Książka opowiada o Wendy. Wendy, która - jak zresztą wskazuje sam tytuł - jest winna. Winna śmierci brata, winna wszelkim niepowodzeniom jej ojca, winna temu, że zakochała się w nieodpowiednim mężczyźnie. Cały czas żyje w tym poczuciu winy, które skutecznie pogłębia jej chora relacja z rodzicami - a właściwie z jednym rodzicem. Nic więc dziwnego, że gdy dowiaduje się o zdradzie Warrena, postanawia się od niego odciąć. Ma dość straconych szans i osób, które cały czas ją ranią. Potrzebuje chwili przerwy. Wytchnienia. Odpoczynku. Gdy na horyzoncie pojawia się Jim, uznaje to za idealny do pretekst do zrealizowania swoich planów. Problem w tym, że jej relacja z Jimem zaczyna wymykać się spod kontroli i zamieniać w coś poważnego - a tego nie przewidziała. W dodatku okazuje się, że mężczyzna skrywa kilka tajemnic - tak jak ona...


Jak na mój gust taki opis mógłby znaleźć się równie dobrze na okładce thrillera. Ba, powiem nawet więcej - ciekawego thrillera. Intrygującego thrillera. Jednego z tych trillerów, które Ola zna, czyta, szanuje i baaardzo lubi. Dlatego postanowiłam dać "Winnej" szansę - pomimo moich wcześniejszych niezbyt udanych spotkań z romansidłami oraz inną książką autorki (mowa tu oczywiście o "Oczach wilka"), którą znielubiłam po poznaniu jej dziwacznego i strasznie naiwnego zakończenia, mimo iż całość prezentowała się naprawdę przyzwoicie.



Czy warto było zaryzykować? Cóż, nie zawiodłam się... choć parę rzeczy mi w tej książce nie grało. Ale o tym za chwilę - na razie opowiedzmy o zaletach tejże powieści.



Pierwszą zaletą - i być może najważniejszą - jest zakończenie "Winnej". Intrygujące, ciekawe, z pazurem i w sposób kontrolowany wyskakujące z kapelusza... czyli - krótko mówiąc - będące całkowitym przeciwieństwem zwieńczenia "Oczu wilka". Co więcej, dzięki niemu ostatecznie polubiłam główną bohaterkę "Winnej". To, na co się zdecydowała, gdy poznała prawdę na temat przeszłości swojej i jej najbliższych, zakrawa wręcz o heroizm - oczywiście na miarę naszych czasów. Mało kto potrafiłby się zmusić do czynu, którego ona dokonała. Udowodniła tym samym, że nie jest klasyczną bohaterką romansideł, która potrafi tylko wzdychać za swoją utraconą miłością. Nie, Wendy to mądra młoda kobieta, którą po prostu w przeszłości spotkało coś strasznego... i teraz musi za to pokutować. A dzięki temu, że cały czas przemawia do nas w powieści w pierwszej osobie, możemy ją jeszcze lepiej poznać i zrozumieć - a w przypadku postaci takiej jak ona jest to wręcz konieczne.



Pozostali bohaterowie "Winnej" wcale nie ustępują pola naszej Wendy. Większość z nich ma ciekawy, nieoczywisty życiorys. Dlatego nawet fakt, że poznajemy ich przez pryzmat dotychczasowych doświadczeń Wendy, nie sprawia, że od razu potrafimy określić, którzy z nich są ludźmi dobrymi, a którzy wręcz godnymi potępienia. Zresztą - nic w tej książce nie jest czarno-białe. Możemy się łatwo o tym przekonać, stopniowo zagłębiając się w losy Wendy i jej najbliższych. Nie wszyscy ludzie z jej otoczenia są tymi, za których się podają - a to czyni lekturę jeszcze ciekawszą i bardziej intrygującą.



Ponadto warto zwrócić uwagę na wątek brata Wendy... a właściwie jego śmierci. Jest bardzo dobrze skonstruowany, ciekawy. I choć nie pojawia się w "Winnej" na każdej stronie, to cały czas czujemy jego obecność. Świetny zabieg!









Ostatnią istotną zaletą, którą tutaj przytoczę, są dialogi występujące w "Winnej". Świetnie się bawiłam, "uczestnicząc" w wymianie zdań między bohaterami. Kojarzyły mi się z rozmowami Katy i Deamona z serii "Lux" - one też sprawiały mi frajdę... i to jaką! Z drugiej strony w "Winnej" nie brakuje też fragmentów trochę poważniejszych, co bardzo mnie cieszy.



"To ja jestem winna? Pewnie tak. Ja zawsze jestem winna".



Warto jednak zwrócić uwagę na niedociągnięcia w "Winnej". Pierwsze z nich dotyczy wątku brata Jima. Poznajemy go jako ćpuna i rozwydrzonego dzieciaka. Tego typu postaci zazwyczaj można w bardzo interesujący sposób rozwinąć, czyniąc z nich bohaterów z krwi i kości... ale tym razem tak się nie stało. Corbin to postać wręcz do bólu sztuczna i nienaturalna - szczególnie na tle pozostałych bohaterów "Winnej". Dlatego też strasznie mnie irytował, a w czasie scen, w których się pojawiał, co pięć sekund przewracałam oczyma.



Skoro już mówię o tym, co mi się w tej książce nie spodobało, wspomnę też o pewnej scenie, która po prostu ubawiła mnie do łez, choć - jak przypuszczam - miała za zadanie wywołać u mnie całkiem odmienną reakcję. Mowa tu o tym, co miało miejsce mieszkaniu Wendy, w którym - uwaga! - spotkali się dwaj panowie rywalizujący o względy Wendy. Z oczu zaczęły im się wtedy sypać gromy, a testosteron wręcz kipiał - taaak, to było raczej do przewidzenia. Starali się jednak w miarę kulturalnie rozmawiać... przynajmniej do chwili, gdy jednak jeden z nich wyciągnął rewolwer i zaczął mierzyć do drugiego. Wtedy po prostu parsknęłam śmiechem. Do tej kuriozalnej sytuacji doszło bowiem - znowuż, uwaga! - już po tym, gdy Wendy definitywnie zerwała z jednym z nich, a z drugim spotykała się od jakiegoś czasu. Przypominam, że mamy w tej książce do czynienia z osobami dorosłymi i dojrzałymi emocjonalnie, przynajmniej w teorii. Skąd więc takie zachowania rodem z piaskownicy?



Cóż, spuśćmy na to pytanie taktowną zasłonę milczenia. Tak chyba będzie lepiej.









Podsumowując: "Winna" to zaskakująco dobry romans. Mamy tu ciekawych bohaterów (z jednym niechlubnym wyjątkiem), wciągającą historię, która nie skupia się tylko na wątku miłosnym... no i genialne zakończenie, dzięki któremu polubiłam bohaterkę do tego stopnia, że chętnie wyszłabym z nią gdzieś na kawkę... bo, zdaje się, akurat za kawą to ona przepada. Dlaczego? Ha, by się tego dowiedzieć, musicie sięgnąć po "Winną"! Ja nic nie zdradzę.



Premiera: 13.02.2019 r.

Wydawnictwo Kobiece

Moja ocena: 7/10

Rzadko sięgam po romanse. W sumie nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy na to, że znaczna ich część to według mnie wzorowe przykłady wodolejstwa, tudzież, mówiąc po ludzku, pisania o niczym. W dodatku mało co tak mi działa na nerwy, jak: (a) wzdychanie do siebie co pięć sekund (b) tonięcie w czyichś oczach, (c) zalewająca bohaterkę fala pożądania... i inne tego typu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

[recenzja przedpremierowa]
WIĘCEJ NA ZNAM-CZYTAM-SZANUJE.BLOGSPOT.COM

Okrucieństwo przeraża.

Gdy po raz kolejny słyszymy o brutalnym mordzie, zastanawiamy się, jak w ogóle mogło do niego dojść. Kiedy ktoś daje upust okrucieństwu właściwie bez powodu, trudno uwierzyć, że coś podobnego mogło zajść naprawdę. A co, jeśli mordercą jest... dziecko? Jak wytłumaczyć coś takiego?

Phoebe Locke próbuje odpowiedzieć na to pytanie w swojej debiutanckiej powieści. Czy podołała wyzwaniu? Tego dowiecie się z poniższej recenzji!

Sadie Banner kilka dni po porodzie opuszcza swojego męża i nowonarodzoną córeczkę. Przez szesnaście lat nie daje znaku życia. Gdy wreszcie postanawia wrócić do swojej rodziny, nie wie jeszcze, że jej nagłe pojawienie się może obudzić upiory z przeszłości, które do tej pory uznawała za martwe. Czy Człowiek z Lasu przypomni jej o sobie? Czy zdoła spłacić dług, który zaciągnęła lata temu?

Dwa lata później Amber, córka Sadie, znajduje się w centrum zainteresowania mediów. Zrobiła coś strasznego po nagłym powrocie matki. Coś okrutnego. Nic więc dziwnego, że gdy zostaje uniewinniona przez sąd, wokół podnosi się medialny szum. Amber zaś postanawia wykorzystać ten fakt do własnych celów.

Sadie Banner była pewna, że na jej córce ciąży klątwa. A co jeśli... miała rację?

"Człowiek z Lasu" skupia się głównie na losach dwóch kobiet - Sadie i Amber. Sadie uważana jest powszechnie za tę, co "słyszy głosy" i której "odbija". Amber z kolei na pierwszy rzut oka nie różni się wcale od swoich rówieśników. Gdy jednak w życiu dziewczyny na powrót pojawia się matka marnotrawna i towarzyszące jej cienie, zachodzą w niej zmiany. Pytanie tylko, jak szybko obie - matka i córka - zdołają uciec od przeszłości Sadie. Sadie, która słyszy głosy. Sadie, której ukazuje się jedna z tych, które On zabrał w przeszłości. Sadie, która jest dobrą córką. Musi nią być, bo... bo wie, że On zabiera córki. Złe córki.

Opętanie? Choroba psychiczna? Wybujała wyobraźnia? A może coś, czego nie da się wyjaśnić w żaden racjonalny sposób? Można nazywać przypadek Sadie na różne sposoby, ale rozwiązanie wcale nie jest takie oczywiste, jak może nam się wydawać na początku. Ono przychodzi z czasem... a gdy już się pojawia, wgniata w fotel. Autorka podaje nam informacje w małych dawkach; urywa opowieść w chwili, gdy odpowiedzi zdają się być na wyciągnięcie ręki... i robi to tylko po to, by z powrotem przenieść nas w przeszłość i namieszać nam w głowach jeszcze bardziej. Bawi się emocjami czytelnika, wręcz drwi z niego... a czytelnik jest tym zachwycony. Ta umiejętność Locke jest tym bardziej zaskakująca, że "Człowiek z Lasu" to jej debiut literacki. Jeśli Phoebe dopiero się rozkręca... no cóż, w takim przypadku pozostaje mi tylko zacierać rączki i wyczekiwać kolejnej książki jej autorstwa.

"O wschodzie słońca znaleźli ją na brzegu jeziora. W piżamie przesiąkniętej krwią, stała w wodzie na płyciźnie. Chlupoczące fale obmywały jej stopy i powoli zabarwiały się na czerwono. W zaciśniętej ręce trzymała nóż. Stała tyłem i nie odwróciła się, gdy jeden z funkcjonariuszy otrzymał polecenie przeszukania lasu. Ani gdy dwadzieścia minut później wybiegł stamtąd, potykając się o własne nogi, i zwymiotował na gruntowy trakt".

W "Człowieku z Lasu" występuje kilka rodzajów narracji. Wydarzenia opowiadane są z perspektywy wielu osób na przestrzeni wielu lat, dlatego możemy dokładnie przyjrzeć się sprawie Sadie i Amber. Najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty dotyczące dzieciństwa Sadie - miały w sobie szczyptę mroku i tajemniczości, a wątek Człowieka z Lasu został w nich najbardziej rozwinięty.

Dzięki temu, że poznajemy równolegle losy Sadie i Amber, możemy zagłębić się w tajemnice, które skrywają obie kobiety. Nie wiem, rozwiązanie której z nich szokuje bardziej - jestem za to pewna, że oba były w pełni satysfakcjonujące... a rzadko tak bywa w przypadku thrillerów, które najczęściej pisane są na jedno kopyto - co by się nie działo, na końcu musi być trup i pozytywne zakończenie. Koniec, kropka. A! I koniecznie musi się okazać, że główna bohaterka naprawdę coś zobaczyła, a nie ubzdurała sobie tego czegoś pod wpływem różnego rodzaju napojów wyskokowych...

Dobra, stop - chyba już wiecie, do jakich tytułów teraz piję. Nie wiem jak was, ale mnie w thrillerach nic nie irytuje tak, jak zakończenie, które psuje klimat całej powieści. W "Człowieku z Lasu" było świetne, klimatyczne, mroczne... i choć teoretycznie odpowiedziało na kilka naszych pytań, to parę innych zostawiło bez odpowiedzi. "Człowiek z Lasu" wymyka się schematom - choć powinien być horrorem, to wzbrania się przed tym mianem, pozostając thrillerem z wątkiem z pogranicza klasycznej grozy i choroby psychicznej. Bo tak naprawdę po przeczytaniu "Człowieka" nadal nie jesteśmy do końca pewni, co popchnęło bohaterki do tych czy innych czynów.

Poza tym nie ma tu happy endu - i cholernie mnie to cieszy.

Nie myślcie jednak, że wszystko w tej książce kręci się wokół Sadie, Amber i Człowieka z Lasu. Pojawia się tu też wiele innych równie barwnych postaci. Część z nich ukrywa swoje prawdziwe "ja" na dnie swojej duszy... a my musimy odgadnąć, które z nich są naprawdę godne zaufania. Pamiętajcie - w tym przypadku pozory mylą. Bohaterowie "Człowieka z Lasu" wbrew pozorom nie są tak nieskazitelni, jak może nam się wydawać - nawet ci, którzy początkowo wyglądają na postaci na wskroś pozytywne.

Podsumowując: "Człowiek z Lasu" to nietypowy thriller, ale zdecydowanie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Trzyma czytelnika w napięciu do ostatnich stron i choć teoretycznie pozwala odkryć mu prawdę na temat losów Sadie i Amber... to ostatecznie i tak nie daje żadnych odpowiedzi. Gorąco polecam!

Moja ocena: 8/10
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 30.01.2019 r.

[recenzja przedpremierowa]
WIĘCEJ NA ZNAM-CZYTAM-SZANUJE.BLOGSPOT.COM

Okrucieństwo przeraża.

Gdy po raz kolejny słyszymy o brutalnym mordzie, zastanawiamy się, jak w ogóle mogło do niego dojść. Kiedy ktoś daje upust okrucieństwu właściwie bez powodu, trudno uwierzyć, że coś podobnego mogło zajść naprawdę. A co, jeśli mordercą jest... dziecko? Jak wytłumaczyć coś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

znam-czytam-szanuje.blogspot.com

"Histeryczki" to zbiór opowiadań. Opowiadań dotyczących spraw dość zwyczajnych i wstrząsających; realistycznych i tych z wątkami fantastycznymi; takich, które można odczytywać dosłownie... i tych, nad którymi należy się pochylić trochę dłużej, by je zrozumieć. Łączy je jedno: ich bohaterki.

Histeryczki.

Różnią się prawie pod każdym względem. Każda z nich jest jednak kobietą, "histeryczką", którą niejedno w życiu spotkało. To "te wariatki, które wydzwaniają", te "bezwstydnice", te, o których świat chciałby zapomnieć. A jednak są silne - i to je łączy.

Gdybym miała wybrać najlepsze opowiadanie, to chyba nie potrafiłabym. Potrafię wskazać to najpiękniejsze, najbardziej wstrząsające, najciekawsze... i to najsłabsze. Ale najlepszego - nie. Może dlatego, że zbyt różną tematykę mają te wszystkie opowiadania, by można je było tak po prostu ze sobą zestawić i porównać?

O kim dokładanie są te historie?

O żonie bliźniaka. O kochance księdza. O matce. O martwych dziewczynach. O ofiarach przemocy. O kobiecie, która straciła dziecko i nie potrafi sobie tego wybaczyć. O dziewczynie, która jest gruba. O wielu, wielu kobietach - a każda jest warta naszej uwagi.

Łącznie znajdziemy tu ponad dwadzieścia opowiadań. Każde jest pisane trochę innym stylem, dopasowanym do danej bohaterki i opowiadanej właśnie przez Roxane Gay historii. Bywają takie, które mieszczą się na przestrzeni wielu stron, a są i takie, które zostały przedstawione w zaledwie paru słowach. Nie oznacza to jednak, że takie opowiadania są gorsze bądź mniej istotne - ba, czasem odnosiłam wrażenie, że właśnie te krótkie formy zawierają najwięcej treści. Choć... nie zawsze.

Zdecydowanie najbardziej szokują dwa opowiadania: pierwsze i ostanie. Natomiast najpiękniejszym jest chyba "Requiem dla kryształowego serca". Jest przejmująco smutne i takie... prawdziwe - nawet pomimo fantastycznej otoczki i metafor. A może to właśnie dzięki nim tak bardzo chwyta za serce?

Opowiadaniami, które też zasługują na szczególne wyróżnienie, są: "Ofiara ciemności", "Rzeczy szlachetne" oraz - według mnie - najciekawsze, czyli: "Histeryczki" i "Związek otwarty". To drugie opowiadanie liczy sobie zaledwie dwie strony, a mimo to przykuwa uwagę - swoim klimatem, ciekawą, intrygującą bohaterką i poruszanym tematem.

Natomiast nie przypadło mi do gustu opowiadanie "Jestem nożem". Wydaje mi się, że było trochę naciągane. W dodatku irytowała mnie w nim dwójka głównych bohaterów - głównie swoim irracjonalnym zachowaniem. Na szczęście jednak to opowiadanie to tylko kropla w morzu innych - spuśćmy więc na tę wpadkę zasłonę milczenia.

"Powodzenia, tylko (...) nie złam mi serca, skarbie. Nie złam mi serca".

Choć "Histeryczki" nie są zbyt obszerne, to nie czyta się ich w zawrotnym tempie. Każde z opowiadań niesie z sobą ogromny ładunek emocjonalny - za każdym razem innego rodzaju. Dlatego czytelnikowi potrzeba czasu, by zapoznać się z treścią każdej historii, by każdą z nich przyswoić. Możecie mi jednak wierzyć - ta niespełna trzystustronicowa powieść jest warta poświęconego jej czasu!

"Pan Peter zamierzał ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. Pan Peter był innym człowiekiem. Pan Peter musiał dowieść, że jest innym człowiekiem, a żeby tego dowieść, pan Peter potrzebował naszej pomocy. Pan Peter odnalazł Boga. Pan Peter prosił nas o wybaczenie. Panu Peterowi potrzebne było nasze wybaczenie, aby uzyskać przedterminowe zwolnienie. Pan Peter przepraszał nas za wszystkie koszmarne rzeczy, które nam zrobił. (...) Pan Peter jest już starym człowiekiem i nigdy nie skrzywdzi żadnej małej dziewczynki. Pan Peter błaga nas o wybaczenie".

Podsumowanie: "Histeryczki" to książka o kobietach. Ale czy... tylko dla kobiet? Nie sądzę. Porusza ona ważny temat postrzegania kobiet w społeczeństwie, więc wydaje mi się, że powinien przeczytać ją każdy - powtarzam: KAŻDY - kto uważa się za osobę szanującą innych ludzi. To zbiór dość trudnych opowiadań, ale każde jest warte naszej uwagi. Czytajcie, bo to jedna z tych wartościowych książek, po które każdy powinien sięgnąć. Polecam!

Moja ocena: 8/10

Poradnia K Wydawnictwo


Aleksandra

znam-czytam-szanuje.blogspot.com

"Histeryczki" to zbiór opowiadań. Opowiadań dotyczących spraw dość zwyczajnych i wstrząsających; realistycznych i tych z wątkami fantastycznymi; takich, które można odczytywać dosłownie... i tych, nad którymi należy się pochylić trochę dłużej, by je zrozumieć. Łączy je jedno: ich bohaterki.

Histeryczki.

Różnią się prawie pod każdym...

więcej Pokaż mimo to