-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
Nie dość, że mam ponad trzydzieści lat, to jeszcze jestem facetem. Można więc powiedzieć, że zupełnie nie pasuję do targetu odbiorców takiej literatury. A jednak nie. Książka zupełnie mnie do siebie przekonała, totalnie zauroczyła i nie chce wyjść z mojej głowy. Może dlatego, że jako edukator nie widzę żadnej przesady w naszkicowanej na kartach Stanu splątania relacji rodzic-dziecko? Chciałbym napisać, że na tych grodzonych osiedlach, placach zabaw zamykanych na kłódkę, w otoczeniu pięknych, młodych i aktywnych, żyją szczęśliwe rodziny, ale - nie, to nieprawda. Sfrustrowani rodzice przelewający presję na dzieci, by nie spaść choćby o jeden szczebel na drabince społecznej, której nikt nigdy nie kwestionował - bo i po co. Dopiero świat starców, egzystujących poza tą szaloną rzeczywistością, której nikt nie kwestionuje, daje młodym bohaterom nadzieję, że można, że da się, że trzeba inaczej. Wspaniałe przesłanie, niepudrujące starości, a jednocześnie takie, które jej nie demonizuje, lecz pokazuje to, co Erik Erikson nazywał generatywnością. Czy ksiązka jest smutna? Tak: jak życie. Czy jest naiwna? Tak, ale co z tego... Jeden z moich ulubionych filmów - Pan od muzyki - spotkał się z zarzutem, że nie da się w ciągu paru miesięcy zrobić z bandy muczących baranów chóru. Nie da się. I co z tego? To przecież nie dokument, tak samo jak ta książka to nie literatura faktu. Nie zmienia to zupełnie faktu, jak bardzo ujmuje mnie postać ojca Marii, który chyba przeszedł nie mniejszą zmianę niż jego dziecko. Widząc go, słyszę głos Adasia Miauczyńskiego: "Towarzyszu podróży, zbudowałeś byt swój zasklepiając jak termit wyloty ku światłu i zwinąłeś się w kłębek w kokonie nawyków, w dławiącym rytuale codziennego życia. I choć przyprawia cię on co dzień o szaleństwo, mozolnie wzniosłeś szaniec z tego rytuału przeciw wichrom, przypływom, gwiazdom i uczuciom. Dość trudu cię kosztuje, by co dnia zapomnieć swej kondycji człowieka. Teraz glina, z której zostałeś utworzony, wyschła i stwardniała. Nikt już się nie dobudzi w tobie astronoma, muzyka, altruisty, poety, człowieka, którzy zamieszkiwali może ciebie kiedyś". Oto najkrótsze streszczenie Stanu splątania, pięknej, ciepłej, cudownej książki dla każdego - ale chyba jednak bardziej dla dorosłych niż dla młodzieży.
Nie dość, że mam ponad trzydzieści lat, to jeszcze jestem facetem. Można więc powiedzieć, że zupełnie nie pasuję do targetu odbiorców takiej literatury. A jednak nie. Książka zupełnie mnie do siebie przekonała, totalnie zauroczyła i nie chce wyjść z mojej głowy. Może dlatego, że jako edukator nie widzę żadnej przesady w naszkicowanej na kartach Stanu splątania relacji...
więcej mniej Pokaż mimo toSądząc po opiniach i ocenach, można by pomyśleć, że to opus magnum rodzimego summum bonum współczesnej chłopskiej prozy. No nie, niestety. Co by nie pisać i jakichby górnolotnych słów nie używać. Ja rozumiem, iż trudno od literaturoznawców wymagać, żeby znali chłopski język, czego dowiedli m.in. krytykując Wiecha za PRAWDZIWY dialekt warszawskiej ulicy, ale myślałem, że czytelnicy będą mimo wszystko bardziej wyczuleni na stylizację języka mówionego. Otóż jako ktoś, kto sam legitymuje się korzeniami sięgającymi stanu włościańskiego, informuję, że chłopi nie mówią (ani tym bardziej nie myślą) jak bohaterowie tej książki. I nigdy tego nie robili. Jest to jakaś pokraczna impresja na temat chłopstwa, skalana rysą sięgającą podkrakowskich Bronowic z przełomu XIX i XX wieku, na dodatek napisana w taki sposób, że książki dosłownie nie da się czytać na głos, bo wychodzi z niej karykatura. Nie mniej dziwacznie wykreowana jest główna postać: ludowy filozof upichocany w dziewiątej wodzie po Jańciu Wodniku, który swoją prostacką myślą może dorównać tylko Oldze Tokarczuk. Męcząca jest to lektura, a co gorsza, nie czuję, żeby była ode mnie mądrzejsza, tzn. by mogła wzbogacić mnie jakąkolwiek wiedzą, której nie posiadam. A skoro lektura nie daje ani przyjemności, ani o nic nie wzbogaca, to po co po nią sięgać? (Ja zdecydowałem, że nie warto tracić czasu na czytanie jej do końca, dlatego nie wystawiam oceny). Nie ukrywam: dziwią mnie zachwyty nad stroną językową, jak gdyby był to Hugo, Dostojewski i Dąbrowska razem wzięci. A tak naprawdę jest to stylizacja w rodzaju "Jak autor wyobraża sobie gwarę chłopską" (trawestuję w tym miejscu Miłosza, który o Między wojnami Brandysa pisał: "Jak mały Kazio wyobraża sobie komunizm"). Wbrew wysokiej ocenie, twardo obstaję, że inteligentny czytelnik nie bardzo ma tu czego szukać. I nie wzruszają mnie groźne pomrukiwania: nagi król nie zachwyca, nawet jeżeli zachwycać ma. Trzeba brać w obronę tych, którzy nie mają odwagi powiedzieć, że Kamień na kamieniu to lustro, w którym odbijamy się sami, ale które samo z siebie blasku daje niestety niewiele.
Sądząc po opiniach i ocenach, można by pomyśleć, że to opus magnum rodzimego summum bonum współczesnej chłopskiej prozy. No nie, niestety. Co by nie pisać i jakichby górnolotnych słów nie używać. Ja rozumiem, iż trudno od literaturoznawców wymagać, żeby znali chłopski język, czego dowiedli m.in. krytykując Wiecha za PRAWDZIWY dialekt warszawskiej ulicy, ale myślałem, że...
więcej mniej Pokaż mimo toGrafomania wygląda niemal z każdego zdania tej książki. Jak w przypadku „urokliwego” opisu: „Dzieciaki poznały już, co to głód, takie nie gadają, gdy jedzą”. Danielewicz bawi się w swojej pracy w psychologa, powieściopisarza, przewodnika po przedwojennej Łodzi, ale nie spełnia jednej, naczelnej funkcji – biografa, ani nawet reportażysty. Jest to główny powód, dla którego książka męczy, a miejscami także trzeszczy, jak na przykład wówczas, gdy autor najpierw stwierdza, że nie wiemy prawie nic o ojcu Forda, następnie zaś przedstawia go w fabularyzowanych scenkach jako człowieka o określonym charakterze, przekonaniach i formacji intelektualnej. A wystarczyło tylko poprzestać na tym, co się wie… Kiedy zaś dotarłem do miejsca, gdzie książka opowiada nie o Fordzie, ale o innym człowieku, ale autor daje o tym znać po dwóch akapitach, dałem sobie spokój. Zupełnie zmarnowana szansa przypomnienia o niesłusznie zapomnianym reżyserze.
Grafomania wygląda niemal z każdego zdania tej książki. Jak w przypadku „urokliwego” opisu: „Dzieciaki poznały już, co to głód, takie nie gadają, gdy jedzą”. Danielewicz bawi się w swojej pracy w psychologa, powieściopisarza, przewodnika po przedwojennej Łodzi, ale nie spełnia jednej, naczelnej funkcji – biografa, ani nawet reportażysty. Jest to główny powód, dla którego...
więcej mniej Pokaż mimo toCzego o tej książce nie da się napisać! Czarny humor! Monty Python! Oczywiście, łatwo jest przyklejać takie etykietki, ale nie zmienia to jednego - że Paragraf 22 to potworna grafomania, która udaje - bardzo sprawnie, niestety - wielkie dzieło literackie. Już sam temat - pacyfizm - predestynuje publikację do wielkości. Bo skoro Heller porywa się na krytykę wojny, to przecież zagrzane przez Remarque'a i Vonneguta miejsce czeka przydzielone niejako z automatu. Tylko że nie: najpierw trzeba by umieć pisać, a nie bełkotać bez sensu. Bo Paragraf 22 to bełkot, który może przeszedłby jako wprawka literacka na kilkadziesiąt stron, ale nie pełnoprawna powieść, która ma fabułę, akcję i minimalnie pogłębionych psychologicznie bohaterów. Tu coś się dzieje, tam coś się dzieje, tu zastosujemy jakiś śmieszny dialożek, jakiś żarcik, niby jakiś czarny humor, przez zadrukowane strony przebiegnie tłumek postaci - i wyśmiejemy armię! Tylko że to nie działa, bo od pretensjonalnego języka można się solidnie rozchorować, a żart powtarzany po raz setny niekoniecznie bawi jak za pierwszym. I o ile przesłanie mogło się jeszcze bronić – marnie bo marnie – w latach 60., choć jego głębię intelektualną pozostawiam do samodzielnej oceny, tak po ponad pół wieku pozostaje z tego mdła strawa, pusta, odrzucająca formalnie, stawiająca na głowie to, czym jest dobra literatura. W skrócie: pseudointelektualny mózgotrzep. Ostrzegam tych, którzy po sięgnięciu po tego "klasyka" chcieliby się poczuć jak po wciągnięciu Dostojewskiego, Hugo i Camusa za jednym zamachem. Lepiej niż dziesięć milionów sprzedanych egzemplarzy (cóż to jest stu pięćdziesięciu milionach 50 twarzy Greya!) Hellera legitymują jego kolejne książki. A te są marne. Tak samo jak ta. Niestety, ubóstwo amerykańskiej literatury lat 60. przy jednoczesnej hegemonii tej kultury dało efekt w postaci tych wszystkich Syndromów Portnoya i Paragrafów 22, wokół których zrobiono wielki szum, wmówiono neokolonialnym epigonom, że "jest super" i tak zostało. Zakończę jak wypada, po anglosasku: jedno wielkie MEH i jeszcze większe LOL.
Czego o tej książce nie da się napisać! Czarny humor! Monty Python! Oczywiście, łatwo jest przyklejać takie etykietki, ale nie zmienia to jednego - że Paragraf 22 to potworna grafomania, która udaje - bardzo sprawnie, niestety - wielkie dzieło literackie. Już sam temat - pacyfizm - predestynuje publikację do wielkości. Bo skoro Heller porywa się na krytykę wojny, to...
więcej mniej Pokaż mimo toAbsolutny horror. Książka ułożona w losowej kolejności (na jakiej podstawie autor oddziela utylitaryzm, hedonizm i problem wagonika!), pełna podstawowych błędów merytorycznych, translatorskich, bez redakcji i korekty. Bez trudu trafia ona na moją listę najgorszych wprowadzeń do filozofii: a jako popularyzator czytałem takich prac wiele. Treść jest zbyt skrótowa, chaotyczna, pełna zdań niejasnych, która nie pozwala ani jednego problemu filozoficznego ujrzeć dogłębnie. Odradzam każdemu, kto chce zacząć przygodę z filozofią. Naprawdę: lepiej poczytać artykuły na Wikipedii.
Absolutny horror. Książka ułożona w losowej kolejności (na jakiej podstawie autor oddziela utylitaryzm, hedonizm i problem wagonika!), pełna podstawowych błędów merytorycznych, translatorskich, bez redakcji i korekty. Bez trudu trafia ona na moją listę najgorszych wprowadzeń do filozofii: a jako popularyzator czytałem takich prac wiele. Treść jest zbyt skrótowa, chaotyczna,...
więcej mniej Pokaż mimo toJedna z najgorszych książek z zagadkami, jakie miałem okazję przetestować. Zadania są w większości nielogiczne i wymagają na przykład dostrzeżenia prawidłowości na dwóch (!) przykładach, co sprawia, że mozliwych rozwiązań jest kilkanaście, jako poprawne jest zaś podawane tylko jedno. Niektóre tzw. zagadki przypominają mało śmieszny żart (na przykład: "zjedz kartkę przed komisją rekrutacyjną"). Do tego dochodzi tragiczne tłumaczenie. Strata czasu i pieniędzy. Absolutnie nie polecam nikomu.
Jedna z najgorszych książek z zagadkami, jakie miałem okazję przetestować. Zadania są w większości nielogiczne i wymagają na przykład dostrzeżenia prawidłowości na dwóch (!) przykładach, co sprawia, że mozliwych rozwiązań jest kilkanaście, jako poprawne jest zaś podawane tylko jedno. Niektóre tzw. zagadki przypominają mało śmieszny żart (na przykład: "zjedz kartkę przed...
więcej mniej Pokaż mimo toKsiążka ogólnie rzecz biorąc jest dobrą, naukową analizą zjawiska Hołodomoru na Ukrainie. Odpowiada mi jej beznamiętny, akademicki styl. Natomiast przez cały czas zastanawiała mnie jedna rzecz: mniej więcej w połowie książki pojawia się dosłownie jedna relacja, której autor zwraca uwagę na obecność wśród oprawców osób pochodzenia żydowskiego. Tymczasem Applebaum - z wiadomych przyczyn - zupełnie pomija ten wątek. Jest to o tyle ciekawe, że przecież w polskim UB zaraz po wojnie pracowało - w zależności od tego jak rozumieć to, kim jest Żyd - od 3 do 20% (w zależności od województwa) ludzi wyznania mojżeszowego, co stanowiło wówczas potężną nadreprezentację. Przyczyny są jasne: Żydzi na ogół sympatyzowali z socjalizmem, a do tego stanowili świetnie wykształcone zaplecze polityczne. Jest to dla mnie tym bardziej interesująca kwestia, że Autorka często pisze o antysemityzmie, nie zgłębia jednak jego ewentualnych przyczyn. Od tak beznamiętnego opracowania, krytycznego dla każdej bodaj nacji - co w pełni popieram, bo w historii trudno o postaci lub narody krystaliczne i jednoznaczne - oczekiwałbym również podjęcia tego niełatwego tematu. A tego mi tutaj wyraźnie zabrakło.
Książka ogólnie rzecz biorąc jest dobrą, naukową analizą zjawiska Hołodomoru na Ukrainie. Odpowiada mi jej beznamiętny, akademicki styl. Natomiast przez cały czas zastanawiała mnie jedna rzecz: mniej więcej w połowie książki pojawia się dosłownie jedna relacja, której autor zwraca uwagę na obecność wśród oprawców osób pochodzenia żydowskiego. Tymczasem Applebaum - z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jestem fanem literatury faktu, stąd widząc tak wysoką ocenę, bez wahania sięgnąłem po tę książkę. Po lekturze muszę przyznać, że nota ta jest chyba nieco zbyt na wyrost. Czy to ważne reportaże? Bez wątpienia. Czy mają one większą siłę rażenia niż materiały interwencyjne stacji TV? Nie sądzę. Czy rzeczywiście są to historie przerażające, wstrząsające i zapadające w pamięć? To zapewne zależy od wcześniejszych doświadczeń. Jeżeli ktoś - tak jak ja - wie, że świat jest zły i że "piekło to inni", jak mawiał Sartre, to nic go w tej książce nie zaskoczy ani szczególnie nie poruszy. Co najwyżej mniej lub bardziej zasmuci. Dla mnie najciekawsze były fragmenty pokazujące kulisy działania służb, na przykład w przypadku morderstw, kwalifikowanych jako samobójstwa. Brakowało mi jednak niekiedy pogłębionej psychologii. Na przykład w przypadku rozmowy z żoną Trynkiewicza: czuć, że coś jest z nią nie tak, że być może była molestowana, że może mieć deficyty rozwojowe, ale to akurat Kopińska pominęła. Szkoda, bo w ten sposób znika nam motywacja bohaterki reportażu.
Drażnił mnie też niekiedy sposób narracji. Najbardziej chyba w rozdziale, gdzie Kopińska używa narracji drugoosobowej. Po co taki dziwoląg? Ta historia jest zresztą najsłabsza, oscyluje wokół literatury psychologicznej, a nie reportażu. Ogólnie jednak obyło się bez wpadek, choć i bez zachwytów. Czekam na autora współczesnego reportażu, który ujmie mnie tak jak Przemysław Semczuk reportażem historycznym. Kopińskiej ta sztuka niestety się nie udała.
Jestem fanem literatury faktu, stąd widząc tak wysoką ocenę, bez wahania sięgnąłem po tę książkę. Po lekturze muszę przyznać, że nota ta jest chyba nieco zbyt na wyrost. Czy to ważne reportaże? Bez wątpienia. Czy mają one większą siłę rażenia niż materiały interwencyjne stacji TV? Nie sądzę. Czy rzeczywiście są to historie przerażające, wstrząsające i zapadające w pamięć?...
więcej mniej Pokaż mimo to
Cytat w książce: "Kiedy wojska niemieckie wkroczyły do Jedwabnego, to Polacy przystąpili do mordowania Żydów, gdzie wymordowali bardzo dużo osób przez spalenie w stodole". Cytat w aktach: "W 1941 r., kiedy wkroczyły wojska okupanta niemieckiego do m. Jedwabne, to ludność polska z Niemcami przystąpiła do mordowania Żydów, gdzie wymordowali bardzo dużo osób przez spalenie w stodole". Inny cytat w książce: "ja tylko pilnowałem, bo co mi nakazał burmistrz, to tylko kopać małe dziecko" Cytat w aktach: "ja tylko pilnowałem to, co mi nakazał burmistrz. Zaraz obok mnie stał Niemiec i kopał małe dziecko" Takie tam malutkie niedopowiedzonko, no pomyłeczka. Przypadeczek, czyż nie? Na takich przypadeczkach, niedopowiedzonkach i źle odczytanych protokołach oparty jest cały ten paszkwil. Dla pełnego obrazu "warsztatu historycznego", wspartego za to wyssanymi z palca insynuacjami, bo się literki nie poskładały przy odczytywaniu rękopisu, zachęcam do przeczytania recenzji dr Krzysztofa Persaka (UW) "Wydmuszka. Lektura krytyczna Miast śmierci Mirosława Tryczyka", którą można znaleźć w open access w Internecie. Książki nie oceniam, bo nie czytałem - sięgnąłem po nim w kontekście studiów nad zbrodnią w Jedwabnem. Jednak zgodnie z przewidywaniami, to marna atrapa publikacji historycznej, odrzucona poprzednio przez trzy wydawnictwa, pisana pod tezę i z bardzo dużym zasobem wyobraźni, równającej się jedynie z ignorancją autora.
Cytat w książce: "Kiedy wojska niemieckie wkroczyły do Jedwabnego, to Polacy przystąpili do mordowania Żydów, gdzie wymordowali bardzo dużo osób przez spalenie w stodole". Cytat w aktach: "W 1941 r., kiedy wkroczyły wojska okupanta niemieckiego do m. Jedwabne, to ludność polska z Niemcami przystąpiła do mordowania Żydów, gdzie wymordowali bardzo dużo osób przez spalenie w...
więcej Pokaż mimo to