Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Gdyby ograbić powieść ze szpitalnej otoczki i zastanowić się nad alegoriami, których obraz wyziera z jej kart, okaże się, że czytamy o mozolnej i niezwykle ciężkiej walce z surowym systemem. Przyglądamy się niesłabnącej woli wolności i walki o prawo do niezgody, ale też, kontrastującego z tym, poczucia strachu przed utratą bezpieczeństwa. Dla wielu powieść na pewno przywiedzie na myśl metaforyczny obraz walki z przejawami totalitaryzmu i indoktrynacji, lecz siłą tej książki jest jej uniwersalizm i wielopłaszczyznowość. Możemy odczytywać ją jako zmagania ze światem, w którym obecnie egzystujemy, jako bój z zasadami społecznymi, krzyk dobywający się z piersi jednostki walczącej o swój indywidualizm.

Książka pełna jest niedomówień, metafor pozostawionych do rozszyfrowania przez czytelnika. Pozbawiona moralizatorskiego wydźwięku pozwala na wiele różnorakich interpretacji, choć nie ma co ukrywać, że jej finalna wymowa jest bardzo gorzka i deprymująca, a już na pewno skłania do niejednej refleksji. Już dawno nie czytałam książki, która byłaby mozaiką tak wielu zręcznie połączonych ze sobą myśli i motywów, a co więcej jestem przekonana, że każda kolejna lektura tej powieści przyniesie ze sobą nowe doświadczenia i przemyślenia.

Ciekawym i godnym uwagi czytelnika zabiegiem jest to, że cała historia przedstawiona jest z perspektywy jednego z chorych mężczyzn, którego własne, dziecinne wspomnienia czy portret męczących go demonów, przeplatają się z fabularną ścieżką powieści. Może rodzić to wiele pytań, przede wszystkim podać w wątpliwość obiektywizm opisywanych przez naszego narratora sytuacji, a finalnie zniekształcić wymowę i interpretację całej powieści. Na pewno nie jest to zabieg przypadkowy, więc absolutnie nie postrzegam go jako ułomności tekstu, a raczej interesujące urozmaicenie i wkomponowanie doń możliwości kolejnych analiz.

Co ważne - przytłaczająca, klaustrofobiczna atmosfera zamkniętego i kontrolowanego szpitala, nierzadko rozładowywana jest manierami energicznej i świetnie wykreowanej sylwetki głównego bohatera oraz inteligentnymi dialogami, które momentami wprowadzają rys humorystyczny. Pozwala to zachować równowagę w powieści, której jednym z przesłań jest próba nakłonienia do dbania o własną, emocjonalną stabilizację. Jako czytelnicy nie czujemy się przytłoczeni powagą wydarzeń, choć te, momentami, są naprawdę zatrważające. Język, którym posługuje się autor, jest łatwy i przyjemny w czytaniu, nie stanowi dla czytelnika żadnej utrudniającej lekturę bariery, przez co można stuprocentowo poświęcić uwagę wydarzeniom per se.

Jedynym mankamentem, który w moim odczuciu zaniża ostateczną ocenę, jest samo zakończenie. I nie chodzi mi o treść i sposób, w jaki rozstajemy się z protagonistami, a o formę, która wydała mi się niezwykle uboga. Ostatnie kilka stron, w których zawarty jest ważny finał, jest opisane bardzo po macoszemu. Gdyby rozwlec je na kilka dodatkowych akapitów, powieść na pewno by na tym zyskała. Jednak finalnie i tak jest to niesamowita książka, bogata w treści, które z pewnością można odkrywać przy wielokrotnej lekturze, a wszelkie niedociągnięcia są raczej przejawem subiektywnych fanaberii czytającego niźli faktycznych ułomności powieści jako takiej.

http://poepilog.blogspot.com/2017/04/lot-nad-kukulczym-gniazdem.html

Gdyby ograbić powieść ze szpitalnej otoczki i zastanowić się nad alegoriami, których obraz wyziera z jej kart, okaże się, że czytamy o mozolnej i niezwykle ciężkiej walce z surowym systemem. Przyglądamy się niesłabnącej woli wolności i walki o prawo do niezgody, ale też, kontrastującego z tym, poczucia strachu przed utratą bezpieczeństwa. Dla wielu powieść na pewno...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czym jest szczęście i co robić, aby je osiągnąć? Na pewno każdy z nas nieraz się nad tym zastanawiał, lecz pewnie niewielu doszło do jakichkolwiek znamiennych konkluzji. Jednak spokojnie, nadzieja umiera ostatnia, a na jej ratunek wyruszyła ku nam grupa duńskich badaczy szczęścia i przedstawia hygge.

Zadziwiające jest to, że książka o tym, jak poczuć i odnaleźć szczęście, wywołała we mnie tyle niepokoju. Jak się okazało, duński sekret sprowadza się do zaspokajania podstawowych potrzeb ludzkich, o których aż nie chce się wierzyć, że naprawdę zapominamy. Właśnie ta myśl zatrważa mnie najbardziej i sam fakt, że powstają książki, takie jak ta, które sugerują nam, że może warto spędzić weekendowy wieczór z przyjaciółmi, jak gdyby był to pomysł iście rewolucyjny. Nie potrzeba badań, by widzieć co dzieje się z dzisiejszym społeczeństwem. Skupieni na przyspieszającym biegu życia nie znajdujemy czasu, aby poświęcić się bliskości z drugim człowiekiem. Zapominamy o pielęgnacji naszych relacji międzyludzkich czy chociażby zwyczajnym przyzwoleniu samym sobie na odpoczynek. Jednak czy naprawdę jesteśmy w tym wszystkim na tyle zakorzenieni, że potrzebujemy uczyć się celebracji ciszy i spokoju?

W hygge, oczywiście, chodzi o nieco więcej. O klimat i atmosferę, całą zewnętrzną otoczkę. O świeczki, przytłumione oświetlenie, ciepły koc, lampkę wina, czy świeżo upieczony chleb, który pałaszujemy bez analizowania ile właśnie wciskamy w siebie kalorii. Hygge jest stanem, w którym nie obchodzą nas napływające do skrzynki maile, nowe powiadomienia na Facebooku i problemy przyniesione z pracy do domu. To stan wyciszenia, relaksu i beztroskich chwil spędzonych w gronie osób, na których najbardziej nam zależy.

Książka napisana jest w bardzo przystępny sposób, a wydanie i oprawa graficzna robią wrażenie. Moim głównym zmartwieniem jest jednak to, iż dajemy przekonać się, że znajdziemy w niej coś, co pozwoli nam zrewolucjonizować nasze "smutne" życia. W publikacji Wikinga nie ma nic, czego już byście nie wiedzieli. Hygge to takie beztroskie, przyjemne i błogie poczucie lekkości i bezpieczeństwa, któremu ktoś nagle nadał nazwę. Ponadto lektura jest bardzo powtarzalna, więc w pewnych momentach zwyczajnie nuży. Właściwie nic w tym dziwnego, ponieważ autor rozwlekł na kilkaset stron zagadnienie, które spokojnie da zawrzeć się w paru zdaniach. Dodał do tego trochę przepisów kulinarnych, "tumblrowskich" fotografii i dopełniających całokształt grafik z podsumowaniami badań statystycznych, lecz nie zmienia to faktu, że parafrazy tych samych wniosków i przykładów pojawiają się co kilka akapitów.

Finalnie publikację poleciłabym jako ciepłą, lekką i przyjemną lekturę do pochłonięcia przy jednym posiedzeniu. Nie radzę nastawiać się na przysłowiowe odkrywanie Ameryki, a raczej sentymentalną podróż do beztroskich lat dzieciństwa, gdy (teoretycznie) potrafiliśmy jeszcze spędzać długie wieczory, grając w planszówki z bliskimi i nie zerkać co chwilę na wyświetlacze telefonów. Mam nadzieję, że oprócz wspomnień wznieci to w was pewne refleksje, bo choć nie wierzę w to, że czyjeś życie zmieni się po poznaniu hygge, ukryty gdzieś głęboko optymizm nakazuje mi trzymać za nas wszystkich kciuki. Więc trzymam.

http://poepilog.blogspot.com/2017/04/hygge.html

Czym jest szczęście i co robić, aby je osiągnąć? Na pewno każdy z nas nieraz się nad tym zastanawiał, lecz pewnie niewielu doszło do jakichkolwiek znamiennych konkluzji. Jednak spokojnie, nadzieja umiera ostatnia, a na jej ratunek wyruszyła ku nam grupa duńskich badaczy szczęścia i przedstawia hygge.

Zadziwiające jest to, że książka o tym, jak poczuć i odnaleźć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie trudno, po samym opisie fabuły, domyślić się, z czym będziemy obcować podczas lektury tej książki. Hermetycznie zamknięta grupa ludzi, a zatem upadek człowieczeństwa i powrót do kierowania się pierwotnymi, zwierzęcymi, a nierzadko bestialskimi instynktami, można z powodzeniem uznać za filary powieści Saramago. Dodajmy do tego powszechną ślepotę, a co za tym idzie nagromadzenie zupełnie nieznanych ludziom w pełni sprawnym, problemów i rozterek, a otrzymamy zatrważający obraz doszczętnie zubożałej ludzkości - wyniszczonej fizycznie, psychicznie i moralnie.

Ta książka to nie tylko obraz szybkiej degradacji, zezwierzęcenia się jednostki oraz ujawnienia się jej atawistycznych odruchów, ale również ukazanie jej mierności, bezsilności i obnażenie wszystkich słabości przy wykonywaniu, chociażby najbardziej podstawowych prac. Innymi słowy, idealny sposób na zakwestionowanie wyjątkowości, którą współcześnie ludzie zwykli sami sobie przypisywać, a co więcej, bezkrytycznie w nią wierzyć.

Książka jest bardzo brutalna, brudna i bezpardonowa w każdym możliwym znaczeniu tych słów. Autor bez ogródek opisuje swoje wizje, przez co powieść wręcz ocieka realizmem, przy czym niejednokrotnie wprawia nas, czytelników, w stan przerażenia i niepokoju. Powieść ta zdecydowanie przeznaczona jest dla osób starszych i pomimo naprawdę wartościowego, epilogowego przesłania, nie polecam czytania jej osobom przesadnie wrażliwym.

Kwestią wartą poruszenia są ciekawe, a nieoczywiste zabiegi, jakie autor zastosował przy pisaniu tej książki. Pierwszym z nich jest szeroko pojęta anonimowość, dzięki której powieść nabiera uniwersalizmu. Nie znamy miejsca ani czasu, w którym dzieją się opisywane wydarzenia. Tak naprawdę nie do końca znamy również samych bohaterów. Poznajemy ich i ich zachowania w trakcie trwania epidemii, ale choć narrator zdaje się wszechwiedzący, nie dzieli się z nami ni szczegółową przeszłością tych ludzi, ni chociażby ich imionami. Co ciekawe i tak jesteśmy w stanie dostrzec przemianę, jaka się w nich dokonuje, ewolucję ich kręgosłupów moralnych i przewartościowanie zasad, którymi dotychczas kierowali się w życiu.

Autor posługuje się również nietuzinkową formą. Brak dialogów w znanej powszechnie formie początkowo przysparza pewnych trudności w czytaniu, ale szybko przywykamy do tak prowadzonej narracji i dzięki temu, ten tytuł z pewnością jawić się będzie w naszych głowach jako jeszcze bardziej ponadprzeciętny.

Finał „Miasta ślepców” jest dość przewidywalny, ale i tak jest wspaniałym zwieńczeniem całej powieści, którą naprawdę warto poznać. W dosadny i przekonujący sposób nakłania nas do dokładniejszego przeanalizowania własnych wartości, dostrzegania czynów innych czy też docenienia tego, co mamy. Bardzo gorąco polecam.

http://poepilog.blogspot.com/2016/09/miasto-slepcow.html

Nie trudno, po samym opisie fabuły, domyślić się, z czym będziemy obcować podczas lektury tej książki. Hermetycznie zamknięta grupa ludzi, a zatem upadek człowieczeństwa i powrót do kierowania się pierwotnymi, zwierzęcymi, a nierzadko bestialskimi instynktami, można z powodzeniem uznać za filary powieści Saramago. Dodajmy do tego powszechną ślepotę, a co za tym idzie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Funkcjonowanie Republiki świata poznajemy z kilku różnych, ciekawych perspektyw. Zaznajamiamy się z Leniną, która jest przedstawicielką nowego ładu i podporządkowuje się wszelkim jego zasadom. Bernardem, który jako jeden z niewielu do końca nie akceptuje otaczającej go rzeczywistości, a finalnie dzikusem Johnem, który reprezentuje osobę ze „starego świata”. Ten ostatni jest nie tylko bohaterem niebywale złożonym i tragicznym, ale jednym z najbardziej wartościowych, albowiem to właśnie dzięki niemu, w pewnym stopniu, możemy dogłębniej i klarowniej zrozumieć różnicę światopoglądów ludzi żyjących w nowym oraz tym bardziej przypominającym znane nam dziś realia, świecie. John pozwala nam na utożsamienie się z jego zagubieniem i ciekawością, które narastają wraz z czasem, jaki spędzamy z nim w Republice świata, a sam zabieg porównania, choć nie stanowi najważniejszego aspektu książki, jest czymś, co pozytywnie mnie w niej zaskoczyło.

To, co również działa na plus tej powieści to obiektywizm. Autor rysuje dla nas zdarzenie się dwóch bardzo różnych mentalności i kultur, ale wbrew pozorom, nie gloryfikuje żadnej z nich. Czytelnik sam może zweryfikować pozytywne i negatywne aspekty każdego z tych środowisk i zbudować własny pogląd na ich temat. Choć huxleyowska wizja przyszłości została okrzyknięta jedną z najważniejszych antyutopii w literaturze, po zapoznaniu się wyłącznie z zarysem jej fabuły, ciężko to zrozumieć i bezsprzecznie zaakceptować. Nasycona filozofią hedonizmu kreuje dla nas świat pełen kontroli, należytego porządku i co najważniejsze, powszechnej szczęśliwości, a to wywołuje raczej pozytywne odczucia. Dopiero przy bliższym wczytaniu budzi niesmak, a nawet lęk. Czytelnik zaczyna zastanawiać się nad wartością smutku, porażki i bólu w ogóle. Lektura rodzi również wiele pytań, jak chociażby gdzie i czy w świecie globalnego dobrostanu jest miejsce dla Boga oraz, czy człowiek nieświadomy swojej niewoli, rzeczywiście może być nazywany osobą zniewoloną?

W książce brakowało mi jedynie dogłębniejszego ukazania zróżnicowania życia w poszczególnych kastach, szerszej perspektywy, a nie tylko skupienia się na ludziach uwarunkowanych w najbardziej uprzywilejowany sposób, tzw. alfach. Więcej przykładów, historii z życia codziennego obywateli Republiki świata. Ponadto o ile zderzenie się wykreowanego uniwersum Huxleya z tym starym, z którego pochodzi John, całkowicie kupuje przychylność czytelnika, to pod koniec, w kulminacyjnym momencie ich wspólnego wątku, autor zupełnie zdawkowo podchodzi do jego rozwiązania. Końcówka całej historii traci impet, który Huxley pieczołowicie budował od pierwszych stron. Jest to utwór z szalenie dużym potencjałem i fantastycznym nań pomysłem, ale ubranie go w taką, a nie inną fabułę, nie do końca przekonuje. Wiele kwestii nie zostało wyjaśnionych, a nie każda wątpliwość należycie rozwiana.

Finalnie jednak chodzi tu o ideę kontroli i warunkowania ludzkich umysłów, w czym leży cała potworność tej powieści. Wizja ta jest tym straszniejsza, iż zewsząd słychać głosy przemawiające za tym, że żyjemy w czasach niechybnie prowadzących do jej urzeczywistnienia. Być może za kilkaset lat sami sobie, na własne życzenie, wybudujemy nowy, lecz jak się okazuje niekoniecznie wspaniały świat? Choćby dla tego i mimo wszystko, warto zapoznać się z dziełem Huxleya.

http://poepilog.blogspot.com/2016/08/nowy-wspaniay-swiat.html

Funkcjonowanie Republiki świata poznajemy z kilku różnych, ciekawych perspektyw. Zaznajamiamy się z Leniną, która jest przedstawicielką nowego ładu i podporządkowuje się wszelkim jego zasadom. Bernardem, który jako jeden z niewielu do końca nie akceptuje otaczającej go rzeczywistości, a finalnie dzikusem Johnem, który reprezentuje osobę ze „starego świata”. Ten ostatni jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to przepiękna, wręcz namalowana słowem historia, skonstruowana w sposób mistrzowski. To ostatnie jest dla mnie kluczowe, ponieważ rzadko, szczególnie w tzw. młodzieżówkach, można spotkać tak zręcznie zbudowaną fabułę, która nie tylko wciąga, ale i zaskakuje. Wydarzenia, które spotykają głównych bohaterów, a także ich myśli, czyny, odruchy — są niesamowicie ludzkie, autentyczne. Spajają się w żywą, poruszającą całość, która traktuje o problemach, z którymi przeciętny zjadacz chleba jak najbardziej ma szanse się utożsamić. To chyba największa siła tej książki. Obraz zwyczajnej rodziny borykającej się z przyziemnymi problemami i portrety młodych, uczących się życia osób, które zabierają nas w tę, notabene, pouczającą przygodę. A wszystko opisane w przemyślany, przystępny, a zarazem niesłychanie kunsztowny sposób i skonstruowane z niebywałą wręcz precyzją oraz dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół.

Choć ciężko w skrócie zarysować fabułę tej lektury, przede wszystkim jest to historia o miłości. I tej młodzieńczej, i dojrzałej, i tej, której doświadczamy w najrozmaitszych koligacjach rodzinnych. Opisy relacji między ojcem i synem poruszają do głębi, a te między córką i matką - wstrząsają. Choć nie były to najważniejsze fabularnie kwestie, nierzadko okazywały się podwaliną czynów głównych bohaterów i pewnie dlatego ich analiza tak bardzo czytelnika zajmuje. Jest to również historia o przyjaźni, pasji, indywidualizmie i meandrach ludzkiego, nieprzewidywalnego życia, którego zrozumienie dla każdego z nas, przychodzi z czasem.

Wszystkich tych, którzy jeszcze nie sięgnęli po tę książką, bardzo gorąco do tego zachęcam, bo naprawdę warto.

http://poepilog.blogspot.com/2016/05/oddam-ci-sonce.html

Jest to przepiękna, wręcz namalowana słowem historia, skonstruowana w sposób mistrzowski. To ostatnie jest dla mnie kluczowe, ponieważ rzadko, szczególnie w tzw. młodzieżówkach, można spotkać tak zręcznie zbudowaną fabułę, która nie tylko wciąga, ale i zaskakuje. Wydarzenia, które spotykają głównych bohaterów, a także ich myśli, czyny, odruchy — są niesamowicie ludzkie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O „Pokoju” Emmy Donoghue, jak to nierzadko bywa, zrobiło się głośno dzięki nominowanej do Oskarów ekranizacji. I choć traumatyczne przeżycia porwanej kobiety i jej pięcioletniego synka zapowiadały się na naprawdę ciekawą, przejmującą i zapadającą w pamięć historię, która podobnież wstrząsnęła niejednym czytelnikiem, mamy tu chyba do czynienia z sytuacją, gdy ekranizacja przewyższa swój pierwowzór.

Wielki, ważny dzień. Piąte urodziny. Właśnie w tym momencie wchodzimy do pomieszczenia, które dla dwudziestosześcioletniej Mamy i małego Jacka jest, i to dosłownie, całym światem. Chłopiec oprowadza nas po wszystkich zakamarkach niewielkiego pokoju i z dziecięcą fascynacją stara się wyjaśnić funkcjonowanie poszczególnych przedmiotów, przyzwyczajeń i codziennych rytuałów tej dwójki. Z ust kilkuletniego dziecka dowiadujemy się, kim jest Stary Nick, na czym polega Niedzielna Rozpusta i tego, jak bardzo normalne jest to, że Pokój to dryfujące gdzieś w odmętach kosmosu, jedyne w całym wszechświecie pomieszczenie, w którym żyją prawdziwi ludzie. Tacy jak Jack i Mama.

Perspektywa, na którą zdecydowała się pisarka, jest czymś oryginalnym, dla wielu na pewno fascynującym, jednak według mnie niesamowicie zaszkodziła całej powieści. Po pierwsze, zamiast szokującej i ciężkiej mentalnie przeprawy przez traumatyczne doświadczenia młodej, porwanej kobiety, otrzymujemy tu adekwatny do wieku narratora, czyli de facto infantylny opis rzeczywistości, której chłopiec tak naprawdę w ogóle nie zna. Zamiast jakiejkolwiek specyfikacji problemów, z którymi boryka się matka (porwana, gwałcona, przetrzymywana i wychowująca dziecko oprawcy, kobieta), jako czytelnicy mierzymy się z problemami pokroju: „jakimi zabawkami powinienem się dziś pobawić?".

Ponadto mamy tu do czynienia z adekwatnym do wieku Jacka językiem i stylem wypowiedzi, jakimi napisana jest cała książka. Oczywiście nie można oczekiwać, że pięcioletni narrator zachwyci nas kwiecistymi opisami i monologowymi refleksjami na temat tego, jak wygląda jego życie w zamknięciu. Sposób, w jaki wypowiada się chłopiec, jest odpowiedni dla jego poziomu wiedzy i wieku, co niewątpliwie nadaje całej historii realizmu i autentyczności, ale jednocześnie nie zmienia faktu, że utrudnia to proces czytania i wręcz uniemożliwia czerpanie z tego jakiejkolwiek przyjemności.

Ciekawym było poznawanie sposobów i kroków, jakich podejmowała się młoda matka, aby wbrew sytuacji, w jakiej się znajdują, dobrze wychować swoje dziecko. W opisie codziennych rytuałów, w grach i zabawach, można było dostrzec tę matczyną miłość i troskę o dobrostan chłopca, co choć w małym stopniu wzbudzało we mnie ciepłe, ale niestety również i jedyne emocje dla bohaterki. Poza tym miałam wrażenie jakoby była to postać z tła, mało ważna, a momentami wręcz epizodyczna. Od początku, aż do samego końca — pięcioletni i rozumiejący bardzo niewiele — Jack i jego myśli, są wszystkim, co dostarcza nam lektura.

Trzeba przyznać, że sama fabuła i pomysł niewątpliwie stanowią ogromne zalety tej pozycji, ale to wszystko, jeżeli chodzi o pozytywy tej publikacji. Według mnie jest to przykład zmarnowania niesamowitego potencjału.

Lektura jest bardzo specyficzna i prawdopodobnie jest to główny powód, dla którego ma tak wielu zwolenników i dobre recenzje. Jednakże w moim odczuciu, autorka zamiast naprawdę poruszającej, wzruszającej i zapadającej w pamięć opowieści, którą mogłaby przedstawić nam decydując się na, na przykład, narrację głosem matki, serwuje infantylną papkę nieświadomego i bardzo ograniczonego w wielu kwestiach młodzika. A szkoda.

http://poepilog.blogspot.com/2016/03/pokoj.html

O „Pokoju” Emmy Donoghue, jak to nierzadko bywa, zrobiło się głośno dzięki nominowanej do Oskarów ekranizacji. I choć traumatyczne przeżycia porwanej kobiety i jej pięcioletniego synka zapowiadały się na naprawdę ciekawą, przejmującą i zapadającą w pamięć historię, która podobnież wstrząsnęła niejednym czytelnikiem, mamy tu chyba do czynienia z sytuacją, gdy ekranizacja...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Michael, obecnie dorosły mężczyzna, wspomnieniami cofa się do nastoletnich lat, kiedy zupełnie przypadkiem poznał Hannę - starszą, lecz intrygującą od samego początku, kobietę. Połączyła ich nie tylko namiętność, ale silne, choć specyficzne uczucie, wspólne rytuały i czytanie książek. Pierwsza połowa tej historii to studium rozwoju emocjonalnego młodego chłopca, który poznaje kobietę, ba!, który po raz pierwszy z przedstawicielką płci pięknej, w ogóle się zadaje. Portret opisanej tu miłości może nie nadaje się na walentynkową lekturę, ale jest czymś innym, poruszającym i niewątpliwie pięknie opisanym. Jest to bardzo sensualny obraz młodzieńczej fascynacji, w którym nie brak drobiazgowości i dostrzegania rzeczy, które powszechnie mogą być uznane za błahe, lecz w głowie i myślach mężczyzny pozostały już na zawsze.

Druga część tej historii to powrót do jeszcze dalszej przeszłości, tym razem Hanny. Cały ukazany tu wątek hitlerowskich obozów to wartościowa lekcja historii nie tylko dla osób, które interesują się tym tematem. Niemieckie zbrodnie zostały przedstawione w nieco inny, aniżeli jesteśmy do tego przyzwyczajeni, sposób, bo oto autor konfrontuje nas ze wspomnieniami oprawców, a nie ofiar. Na przykładzie historii Hanny i innych oskarżonych kobiet zostawia nas z ciężką refleksją na ten temat, niemniej wcale nie kończy powieści. Przechodzimy do kolejnej, ostatniej już części książki, która szokuje, wzrusza i spaja całokształt pozostawiając czytelnika w osłupieniu.

Intrygujący fakt to zdecydowanie to, że książka przekazuje tak dużo, a objętościowo jest naprawdę niewielka. Czytając nie ma się wrażenia, że wydarzenia dzieją się za szybko czy że czegoś jest tu za mało. Wszystkie kwestie zostają dogłębnie wyjaśnione i rozwinięte, co w pełni satysfakcjonuje czytelnika. Autor zachował idealnie wyważone proporcje i w piękny sposób, opowiedział równie rewelacyjną historię.

Publikacja Bernharda Schlinka jest czymś oryginalnym i wyróżniającym się na tle innych książek, czy to romansów, czy powieści historycznych. Ponadto to bardzo króciutka książka, którą czyta się szybko, choć porusza ciężkie tematy i zostawia czytelnika z niejedną refleksją. Polecam.

http://poepilog.blogspot.com/2016/02/lektor.html

Michael, obecnie dorosły mężczyzna, wspomnieniami cofa się do nastoletnich lat, kiedy zupełnie przypadkiem poznał Hannę - starszą, lecz intrygującą od samego początku, kobietę. Połączyła ich nie tylko namiętność, ale silne, choć specyficzne uczucie, wspólne rytuały i czytanie książek. Pierwsza połowa tej historii to studium rozwoju emocjonalnego młodego chłopca, który...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nathaniel Philbrick zdecydował się rozpocząć swoją książkę od przedstawienia czytelnikowi zwyczajów i sposobu życia ludzi z wyspy Nantucket, czyli miejsca, które niegdyś chlubiło się najlepszą i najefektywniejszą sztuką zabijania wielorybów i wydobywania ich drogocennego oleju na handel. Jeżeli myślicie więc, że sięgając po książkę, od razu „znajdziecie się na morzu”, lepiej ostudźcie swoje zapały, a przynajmniej w tej kwestii unikniecie rozczarowań. Nie nastawiajcie się również na przyspieszone tętno i niemożność szybkiego odłożenia książki na półkę, ponieważ fabuła nie pędzi i nie zachwyca. Szczególnie w pierwszej połowie, gdy mało dynamiczna akcja została połączona z opisem budowy statku, ale bynajmniej nie w sposób jasny i zrozumiały dla marynistycznego laika. Autor posługuje się żargonem, przez który momentami ciężko cokolwiek sobie wyobrazić i naprawdę wczuć się w trudy morskiego życia. Książkę czytało się szybciej i z większym zaangażowaniem dopiero po opisie samej katastrofy, co oczywiście nie rokuje zbyt dobrze na jej finalny odbiór. Nieumiejętna konstrukcja i proporcje, w jakich dawkowane są informacje, to bez wątpienia największy mankament tej publikacji.

Niemniej niewątpliwym atutem jest to, iż wydanie zawiera szczegółowe ilustracje zarówno statku, jak i drogi rozbitków. Takie wstawki zawsze dodają książce wartości i wzbogacają zawartą w niej treść. Ponadto pamiętajmy, że jest to utwór faktograficzny. Oparty na prawdziwej historii jest opowiedziany przez autora bazującego na znalezionych przezeń dokumentach i, co zaskakujące, wielokrotnie okraszany cytatami czy opiniami współczesnych ekspertów, komentujących historyczne wydarzenia. To również ciekawe urozmaicenie całokształtu, o którym warto tutaj wspomnieć.

Naturalnie wszystkie ewentualne niedociągnięcia dotyczą sposobu opowiedzenia tej historii, a nie wydarzeń samych w sobie. To, co przydarzyło się XIX-wiecznej załodze statku wielorybniczego, nie podlega żadnej ocenie i mimo wszystko jest czymś, z czym naprawdę warto się zapoznać. Niewyobrażalny trud przeżycia dziesiątek dni na morzu, głód, ból i cierpienie, jakiego doznała załoga Essexa, wydają się czymś zupełnie abstrakcyjnym dla dzisiejszych ludzi, czy nawet współczesnych marynarzy. Wysiłek, jaki musieli włożyć wszyscy ci mężczyźni, aby chociaż uwierzyć w możliwość przetrwania, jest czymś niebywałym i zdecydowanie godnym naszej uwagi.

Na pewno warto zapoznać się z tą historią, ale decyzję czy zrobić to za sprawą książki czy filmu, pozostawiam każdemu z osobna. Jeżeli chodzi o adaptację filmową, niewątpliwie znajduje się w niej wiele widocznych różnic z literackim pierwowzorem, jednak najważniejsze aspekty zostały wiernie oddane przez twórców. Dzieło Nathaniela Philbricka polecam marynistycznym pasjonatom, a reszcie rekomenduję dobry seans, bo ekranizacja jest naprawdę przyzwoitym filmem katastroficznym.

http://poepilog.blogspot.com/2016/01/w-samym-sercu-morza.html

Nathaniel Philbrick zdecydował się rozpocząć swoją książkę od przedstawienia czytelnikowi zwyczajów i sposobu życia ludzi z wyspy Nantucket, czyli miejsca, które niegdyś chlubiło się najlepszą i najefektywniejszą sztuką zabijania wielorybów i wydobywania ich drogocennego oleju na handel. Jeżeli myślicie więc, że sięgając po książkę, od razu „znajdziecie się na morzu”,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Siedemnastoletnia Anna wiedzie spokojne, poukładane życie, w którym brak większych rozterek. Co prawda przerażająca perspektywa zbliżającej się matury ciąży w jej umyśle, ale posiada kochających rodziców, wspaniałą przyjaciółkę i pasje, którą ma możliwość rozwijać. W wyniku pewnego, z pozoru nieznaczącego wiele wydarzenia, poznaje tajemniczego, samotnego chłopaka – Abela Tannateka. Z czasem zaczyna czuć niezwykłą fascynację i chęć poznania swojego rówieśnika, a ostatecznie zbliża się do niego i jego młodszej siostry, której ten zaczyna opowiadać przejmującą baśń. Anna nie może o niej zapomnieć, zwłaszcza gdy niektóre z przerażających z niej scen, zaczynają mieć swoje odzwierciedlenie w prawdziwym świecie.

Do lektury „Baśniarza” można podejść sceptycznie, ponieważ wszystko wskazuje na to, że to tylko kolejna, niewymagająca historia dla młodszego pokolenia czytelników. I choć rzeczywiście ciężko nie dopatrzyć się w niej powielanych wielokrotnie schematów i zabiegów, fabuła książki jest czymś niewątpliwie świeżym na młodzieżowych półkach księgarń. Jest niezwykle oryginalna, a przy tym bardzo przemyślana i dopracowana w każdym detalu. Autorce udało połączyć się w spójną i przejmującą całość wiele różnorodnych wątków, więc na pewno każdy odkryje w tej powieści coś dla siebie. Jest miłość, przywiązanie, obraz życia w normalnej i patologicznej rodzinie. Jest tajemnica, zagadka i wątek kryminalny, a także początkowo niezrozumiałe sytuacje, wynikające ze zdegenerowania jednostki. Jest również fantastyka w postaci towarzyszącej nam w tle baśni, opowiadanej przez tytułowego bohatera. Biorąc pod uwagę gabaryty książki, jest ona wypełniona dobrze przemyślaną, pędzącą fabułą. Nie ma czasu na nudę, a każdy rozpoczęty wątek ma swój zamierzony cel.

Wszelkie ułomności całej publikacji rozbijają się o, momentami, irracjonalnie i naiwnie postępującą główną bohaterkę, przerysowane zachowania postaci drugoplanowych i ostateczne rozwiązanie całej zagadki, które było dość przewidywalne, pomimo widocznych i usilnych prób pisarki, aby czytelnik miał niemałą zagwozdkę à propos finału. Ponadto wydawnictwo nie dopilnowało, aby książka przeszła gruntowną korektę, w wyniku czego co chwilę w oczy rzucają się nowe błędy i uprzykrzają finalny odbiór całej lektury.

Niemniej „Baśniarza” polecam każdemu z naciskiem na osoby łapiące się w target literatury młodzieżowej, ponieważ nie jest to kolejna, podobna do wszystkich, miałka opowiastka. Można wyciągnąć z niej coś dla siebie i nie martwić się tym, że po kilku miesiącach zapomnimy czym różniła się od swoich gatunkowych konkurentek. Wszelkie niedociągnięcia skutecznie minimalizuje oryginalność tej pozycji i jej specyficzny, nieco mroczny klimat, który pozostaje w nas jeszcze na długo po odłożeniu książki na półkę.

http://poepilog.blogspot.com/2016/01/basniarz.html

Siedemnastoletnia Anna wiedzie spokojne, poukładane życie, w którym brak większych rozterek. Co prawda przerażająca perspektywa zbliżającej się matury ciąży w jej umyśle, ale posiada kochających rodziców, wspaniałą przyjaciółkę i pasje, którą ma możliwość rozwijać. W wyniku pewnego, z pozoru nieznaczącego wiele wydarzenia, poznaje tajemniczego, samotnego chłopaka – Abela...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dwójkę bohaterów, 50-letniego Ryszarda oraz 19-letnią Renatę, łączy bliska relacja damsko-męska. On jest doświadczonym emocjonalnie i życiowo weteranem wojennym, a ona nastolatką pochodzącą z dobrego, majętnego domu. Spędzają ze sobą kilka dni w przepięknej Wenecji, poznają czym jest łączące ich uczucie i gdy nie obserwują ludzi siedzących przy sąsiednich, restauracyjnych stolikach, bardzo ładnie mówią o miłości.

Ta książka nie jest arcydziełem i z pewnością nie zaspokoi czytelnika szukającego romansu z akcją przyspieszającą tętno, czy oczekującego poruszającej spowiedzi byłego żołnierza. Mało prawdopodobne jest to, że lektura kogokolwiek zainspiruje czy wprowadzi w zadumę, albowiem relacja bohaterów nierzadko jest przejaskrawiona, a jej konstrukcja i umotywowanie poczynań, odrealnione. Ma się wrażenie, że Hemingway nie potrafił poradzić sobie z odpowiednim nakreśleniem zachowań wynikających z różnicy wieku między Ryszardem a Renatą, a przynajmniej nie wykorzystał potencjału, który taka sytuacja mu dawała. Finalnie cała historia jest przesłodzona jak niejedna, sztampowa książka literatury młodzieżowej, a zakończenie niezwykle łatwo tu przewidzieć.

To po prostu dość przeciętny kawałek literatury z całym mnóstwem dialogów i monologów o miłości, które poruszą chyba tylko prawdziwych romantyków. Jeżeli ktoś nie jest wrażliwy na subtelne opisy zachowań pary nowo zakochanych, ckliwe frazesy i ciągłe deklaracje uczuć, lepiej niech omija ten tytuł szerokim łukiem. Jeżeli jednak lubicie lub macie ochotę na podobną historię, zdecydowanie bardziej zachęcam do próbowania właśnie takiej prozy Hemingway’a, niżby sięgania po współczesne, wcześniej wspomniane, młodzieżówki.

http://poepilog.blogspot.com/2015/10/za-rzeke-w-cien-drzew.html

Dwójkę bohaterów, 50-letniego Ryszarda oraz 19-letnią Renatę, łączy bliska relacja damsko-męska. On jest doświadczonym emocjonalnie i życiowo weteranem wojennym, a ona nastolatką pochodzącą z dobrego, majętnego domu. Spędzają ze sobą kilka dni w przepięknej Wenecji, poznają czym jest łączące ich uczucie i gdy nie obserwują ludzi siedzących przy sąsiednich, restauracyjnych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O „Maybe Someday” trudno znaleźć opinie, które jednoznacznie mogłyby zniechęcić potencjalnego czytelnika do chwycenia po ten tytuł. Wszechobecne peany wokół nie tylko tej bestsellerowej powieści, ale samej Colleen Hoover zalewają moli książkowych ze wszystkich stron, więc trudno nie ulec wrażeniu, że rzeczywiście pisarka uważana jest za jedną z najlepszych autorek współczesnej literatury młodzieżowej, a „Maybe Someday” to arcydzieło.

Sydney to z pozoru zwykła, młoda kobieta, która wiedzie spokojne, poukładane życie. Ma wspaniałego chłopaka, przyjaciółkę, wcześniej zdobyła się na odwagę i uniezależniła się od rodziców, aby spełniać własne – a nie ich – oczekiwania i marzenia. W końcu ma też swoją ogromną pasję, jaką jest muzyka i, jak się okazuje, dryg do pisania tekstów piosenek. Natomiast Ridge to równie młody, przystojny i dobrze dający sobie radę z walką z trudami codzienności, chłopak. Muzyką zarabia na życie i to w niej odnajduje ukojenie i radość, lecz niestety blokada twórcza nie pozwala mu na komponowanie i układanie słów do własnych utworów. Co wydarzy się, gdy ta dwójka rozpocznie współpracę? Jak do tego dojdzie i co z tego wyniknie?

Powieść, jak to w literaturze młodzieżowej często bywa, skupia się wokół portretu młodych ludzi próbujących odnaleźć własną ścieżkę w życiu. Zarówno Sydney, jak i Ridge, bo na kartach książki historia opisana jest z tych dwóch perspektyw, to młode, mniej lub bardziej doświadczone przez życie osoby, które nie do końca wiedzą co mają zrobić z powoli rodzącym się między nimi uczuciem. Okazuje się, że z wielu przyczyn jest ono bardzo problematyczne, a najprostszym rozwiązaniem byłoby zwalczenie go w zarodku. Jednak czy można sprzeciwiać się własnemu sercu?

Po tego typu literaturze nie powinno się oczekiwać zbyt wiele, ponieważ przeważnie kończy się to rozczarowaniami i poczuciem zmarnowanego czasu. I rzeczywiście, polecam sięgnąć po książkę z zupełnie czystą głową i minimalnymi nadziejami na wielkie, czytelnicze uniesienia, ponieważ Colleen Hoover nie zaskakuje i w „Maybe Someday” dostajemy jedynie to, co w każdej innej, dobrze napisanej powieści młodzieżowej. Jest dwójka pięknych, młodych, utalentowanych osób, które wiodąc z pozoru szczęśliwe życia, nagle natykają się na siebie, po czym rozpoczynają kwestionować własne pojęcie powodzenia i analizować swoje dotychczasowe poczynania. Mamy tu obraz szczerej i uroczej, ale jakżeby inaczej, skomplikowanej miłości, która z pozoru nie ma prawa istnieć, a jednak z rozdziału na rozdział dojrzewa coraz bardziej i domaga się atencji. Wątków pobocznych dostajemy raczej niewiele, a nawet jeśli, stanowią one tylko tło dla naszej dwójki protagonistów i ich miłosnych rozterek. Wszystko opisane bardzo łatwym i szybkim do czytania językiem oraz, co jest dużym plusem, w akompaniamencie tworzonej przez Sydney i Ridge’a muzyki.

Czy jest to dobra książka? Myślę, że tak, jeżeli tylko sięgamy po nią ze świadomością, z jakiego gatunku pochodzi. Jest to literatura typowo rozrywkowa, mająca przynieść nam kilka godzin zapomnienia. Z pewnością nie wymaga od czytelnika żadnego wysiłku intelektualnego, ponieważ autorka nie rzuca nas na głęboką wodę, nie obarcza skomplikowanymi analizami, a zwyczajnie gra na emocjach, z którymi każdy z nas zapewne się utożsami. Jeżeli szukacie lektury, która sprawi, że zrobi się wam cieplej na sercu, Colleen Hoover i jej „Maybe Someday” to strzał w dziesiątkę.

Czy jest to książka, która wzbudza skrajne emocje, zostawia czytelnika z tysiącem przemyśleń i refleksjami? Nie wydaje mi się. Losy Sydney i Ridge’a, choć podejmują pewne tematy, które bez wątpienia wyróżniają utwór na tle pozostałych młodzieżówek, mimo wszystko są historią prostą, niewymagającą i przewidywalną. Wiele w niej banałów, powielania znanych już wszystkim schematów. Dużo nierealnych nieporozumień, wyolbrzymień, płaczu i ckliwych scen w akompaniamencie trójkąta miłosnego. Jeżeli tego właśnie szukacie, śmiało chwytajcie po „Maybe Someday”, jeżeli szkoda wam czasu, na pewno znajdziecie mnóstwo ambitniejszych tytułów.

http://poepilog.blogspot.com/2017/04/maybe-someday.html

O „Maybe Someday” trudno znaleźć opinie, które jednoznacznie mogłyby zniechęcić potencjalnego czytelnika do chwycenia po ten tytuł. Wszechobecne peany wokół nie tylko tej bestsellerowej powieści, ale samej Colleen Hoover zalewają moli książkowych ze wszystkich stron, więc trudno nie ulec wrażeniu, że rzeczywiście pisarka uważana jest za jedną z najlepszych autorek...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ernest Hemingway jest jednym z tych pisarzy, do którego przekonałam się po latach. Najpierw, przez przypadek, zetknęłam się z książką „Za rzekę, w cień drzew”, o której już dla Was pisałam, a ponieważ wywarła na mnie dobre wrażenie, postanowiłam chwycić za kolejny tytuł, czyli „Rajski ogród”. Książka opowiada losy młodego małżeństwa (Davida i Katarzyny), które we Francji spędza swój miesiąc miodowy. On, uznany pisarz pracujący nad nową powieścią i ona, piękna i bogata kobieta beztrosko korzystająca z uciech życia, pewnego dnia poznają Maritę. Ta wkrada się w ich codzienność, a w wyniku tego rodzi się skomplikowany układ erotyczny.

Fabularnie książka jest niesamowicie miałka. Bardzo mało w niej akcji, która nie ewoluowała w żadnym z jej momentów. Pierwsza połowa powieści to opis wciąż powtarzających się, wręcz monotonnych dni młodego małżeństwa, którzy tylko pływają, piją alkohol, uprawiają miłość i zapewniają się o swoich uczuciach. Druga zaś to obraz rozwijającego się szaleństwa Katarzyny oraz opis pracy Davida jako pisarza, a wszystko podszyte romansem tej dwójki z nowo poznaną kobietą — Maritą. Na pewno miało z tego wyjść coś intrygującego i kontrowersyjnego, a choć sam zamysł był naprawdę dobry, tak wykonanie już niekoniecznie.

Ogromną ułomnością tej książki jest jej główna bohaterka — Katarzyna. Jest to chyba jedna z najbardziej irytujących fikcyjnych postaci, z którymi kiedykolwiek miałam styczność i myślę, że gdyby książka była nieco dłuższa, prawdopodobnie właśnie przez nią, jej zachowania i ogólną postawę, zarzuciłabym dalszą lekturę. Niestabilna emocjonalnie kobieta przez cały czas zachowuje się irracjonalnie i aż ciężko zdecydować, czy bardziej drażniący jest sam jej sposób bycia, czy fakt zupełnego braku reakcji ze strony pozostałych bohaterów. Ponadto powieść niczym nie zaskakuje, zakończenie jest bardzo łatwe do przewidzenia, a opis miłosnego trójkąta bynajmniej nie zachwyca.

Mimo wszystko Hemingway pisze stylem, który – ponownie - mnie w jakimś stopniu ujmuje. Na pewno nie do wszystkich on przemawia, ale jest w nim jakaś prostota i urzekająca lekkość, które sprawiają, że jego książki czyta się przyjemnie, choć tak naprawdę zawierają niewiele akcji i treści samej w sobie. Głównie z tego powodu ostateczny wydźwięk tej książki jest w moich oczach o kilka stopni lepszy, choć z pewnością ta lakoniczność i prostota pióra przemówi do niewielu.

http://poepilog.blogspot.com/2017/05/rajski-ogrod.html

Ernest Hemingway jest jednym z tych pisarzy, do którego przekonałam się po latach. Najpierw, przez przypadek, zetknęłam się z książką „Za rzekę, w cień drzew”, o której już dla Was pisałam, a ponieważ wywarła na mnie dobre wrażenie, postanowiłam chwycić za kolejny tytuł, czyli „Rajski ogród”. Książka opowiada losy młodego małżeństwa (Davida i Katarzyny), które we Francji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to