-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-12-29
2016-09-15
2016-10-07
Prawdopodobnie każdy europejski kraj ma literaturę o II wojnie światowej. Ta wojna jest naszą wspólną obsesją, wciąż analizowaną, niezrozumianą i nieoswojoną. Próbujemy dotrzeć do tego, jak było możliwe, że na świecie na taką skalę dokonało się zło. Kto był za to odpowiedzialny. Kto poniósł karę.
My, Polacy, patrzymy na ten czas z perspektywy kraju podbitego. Upraszczając: okupacja Polski była okrutna, gdyż Słowianie zostali uznani przez nazistów za niższą rasę. Ale niektóre kraje stworzyły kolaboranckie rządy, które dogadały się z Hitlerem, by ocalić swoich własnych obywateli. Taki był los Danii, Norwegii, Węgier, Francji. I Finlandii.
Katja Kettu opisuje miłość fińskiej akuszerki i niemieckiego oficera. Jest rok 1944, wojna ma się ku końcowi, ale naziści wciąż trzymają się mocno. Tytułowa akuszerka o przydomku Krzywe Oko poznaje Johannesa Angelhursta i natychmiast koncentruje się na nim. Ale Katja Kettu nie serwuje nam opowiastki o „miłości w cieniu krematoriów”. Jej bohaterowie są ohydni i wulgarni, mają wiele na sumieniu. Johannes nie pamięta (bo nie chce pamiętać), co wydarzyło się w 1941 roku na Ukrainie, gdzie dowodził Einsatzgruppe . Dzikie Oko nie zważa na jego przeszłość i sama dopuszcza się zbrodniczych czynów, by być bliżej niego. Zgłasza się na ochotniczkę do pracy w obozie jenieckim dla żołnierzy radzieckich, gdzie uczestniczy w krwawym koszmarze, ale nie ma żadnych wyrzutów sumienia.
Kettu stworzyła niezwykłą bohaterkę, odstręczającą i fascynującą równocześnie. Dzikie Oko jest wulkanem namiętności. Doskonale świadoma własnego ciała, instrumentalizuje męskie ciało Johannesa w niezwykle wulgarny sposób. Traktuje kochanka przedmiotowo. Jest nim zafascynowana, potem wściekle zazdrosna, w końcu gotowa na wszystko, by jeszcze raz go zdobyć. Nie przywykliśmy do obrazu kobiety, która przede wszystkim bierze. I tym głównie wyróżnia się „Akuszerka”.
Sam Johannes przy Dzikim Oku wypada blado. To wiecznie naćpany, dręczony niejasnymi przeczuciami człowiek. Przed Ukrainą był gorliwym nazistą, potem już nie. SPOILER!!! Okazuje się wreszcie, że Johannes nikogo nie zabił (tylko wydawał rozkazy). Dzikie Oko jest skłonna widzieć w tej postawie dobro; jednak składam to na karb zaślepienia jej, nie Katji Kettu.
Wiemy, że miłość, dzika, szalona i zmysłowa, nie może skończyć się dobrze dla tych dwojga. Nieustające rojenia Dzikiego Oka o przyszłości z Johannesem i dwojgiem ślicznych dzieci, chłopczykiem i dziewczynką, wydają nam się śmieszne. Myślę, że sama bohaterka zdaje sobie sprawę z ich beznadziejności, ale snuje je i tak, by zapomnieć o rzeczywistości.
„Akuszerka” jest książką dla osób o mocnych nerwach. Pełno w niej wulgaryzmów, które mają oddawać koszmar zbrodni wojennych. Katja Kettu nie stroni od brutalnych scen przemocy, zwłaszcza wobec kobiet. Padają ofiarami wszystkich mężczyzn: brutalnych fińskich mężów, niemieckich oficerów i radzieckich jeńców. Sceny przemocy są naprawdę wstrząsające, ale równocześnie nie jest ich na tyle dużo, by wobec nich zobojętnieć. Autorka położyła również duży nacisk na fizjologię postaci, przestawia je jako obiekty w znacznej mierze cielesne. Jako wulgarne zwierzęta.
Nie jest to książka odprężająca, ale stanowi ważną opowieść o kolejnym aspekcie tej wojny. Przedstawienie postaci uczestniczących w zbrodniach nazizmu w sposób bardzo ludzki (nawet jeśli zwulgaryzowany do granic języka) może być rażące, zwłaszcza dla polskiego czytelnika. Ale „Akuszerka” z pewnością jest ważną pozycją w fińskiej literaturze i pewnie też uświadamia Finom prawdę o ich roli w budowaniu potęgi Trzeciej Rzeszy.
https://pannazu.wordpress.com/2016/10/16/bloto-i-krew-czyli-akuszerka-katji-kettu/
Prawdopodobnie każdy europejski kraj ma literaturę o II wojnie światowej. Ta wojna jest naszą wspólną obsesją, wciąż analizowaną, niezrozumianą i nieoswojoną. Próbujemy dotrzeć do tego, jak było możliwe, że na świecie na taką skalę dokonało się zło. Kto był za to odpowiedzialny. Kto poniósł karę.
My, Polacy, patrzymy na ten czas z perspektywy kraju podbitego. Upraszczając:...
2016-10-09
Niespełna stustronicowa nowela Bułhakowa powstała w 1925 roku. Jakiś czas później została skonfiskowana przez władze i zwrócona po osobistej interwencji Gorkiego, ale w szufladzie spoczywała aż do 1987 roku. Nie bez przyczyny: jest jawną kpiną z rewolucji październikowej i społeczeństwa, które ta rewolucja stworzyła.
W 1925 roku pewien profesor, właściciel siedmiopokojowego mieszkania (i wenerolog leczący najważniejsze osobistości w Moskwie) adoptuje psa, by dokonać na nim eksperymentu medycznego. Psu zostaje przeszczepiona przysadka młodego mężczyzny, wskutek czego zwierzę zamienia się w człowieka. Ale że poprzedni właściciel przysadki był bandytą, przestępcą i alkoholikiem, który zginął w barowej bójce, można się domyślać, że i charakter psa ulegnie wypaczeniu.
Bułhakow bezlitośnie wskazuje na mierność ludzi, których wypromowała rewolucja. Dzisiaj ten tekst robi wrażenie przede wszystkim groteską i humorem, chociaż gdzieś pod spodem czai się groza (przejmujący opis losu maszynistek, które oddają się byle urzędnikom, by zachować pracę i życie; donosy na profesora czynione przez najbliższych sąsiadów). Wtedy, w 1925, mógł jeszcze komuś otworzyć oczy. Tak się nie stało. Chociaż Bułhakow pokazuje zderzenie przedrewolucyjnego myślenia (profesor i jego uczeń) z porewolucyjnym jako zwycięstwo tego pierwszego, my wiemy, kto ostatecznie przegrał. I jest to bardzo przygnębiające.
https://pannazu.wordpress.com/2016/10/18/dozwolone-granice-eksperymentu-czyli-psie-serce-michaila-bulhakowa/
Niespełna stustronicowa nowela Bułhakowa powstała w 1925 roku. Jakiś czas później została skonfiskowana przez władze i zwrócona po osobistej interwencji Gorkiego, ale w szufladzie spoczywała aż do 1987 roku. Nie bez przyczyny: jest jawną kpiną z rewolucji październikowej i społeczeństwa, które ta rewolucja stworzyła.
W 1925 roku pewien profesor, właściciel...
2016-02-28
2016-09-29
Po fascynującym początku trylogii, jakim był tom pierwszy, Virginie Despentes postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Ale druga część nie zawodzi oczekiwań, jest tak samo wciągająca, trafiająca w samo sedno i szczera. Może tylko mniej zwariowana. Albo zwariowana w inny sposób.
Vernon Subutex, niegdyś właściciel sklepu z płytami, w części pierwszej wyrzucony z mieszkania z powodu długów, zakończył swoją odyseję po współczesnym Paryżu w dramatycznych okolicznościach: odwiedził już wszystkich możliwych przyjaciół i znalazł się na ulicy. W części drugiej powraca jako bezdomny poszukiwany przez grupę ludzi, którzy z jego pomocą chcą przejąć nagrania wyznań Alexa Bleacha, niedawno zmarłego gwiazdora rockowego. Nagrania schodzą na dalszy plan, kiedy ich treść zostaje ujawniona – ale przy Vernonie zostają ludzie, którzy do niego dzięki nim dotarli. Skupione oko autorki przenosi się z tytułowego bohatera coraz dalej i dalej, na innych wokół niego. I trzeba przyznać, że dokonuje niesamowitych obserwacji.
Współczesny Paryż, modelowe miasto zachodniej Europy, jest w „Vernonie Subutexie” przestrzenią zdegenerowaną, wolną od jakiejkolwiek idei. Despentes eksponuje wrażenie, jakiemu ulegają Europejczycy od czasu kryzysu 2008: że kapitalizm i demokracja liberalna nie dały nam tego, co obiecywały, a my nie wiemy, czym je zastąpić (i czy w ogóle mamy coś lepszego). To poczucie życia w epoce przejścia dotyka prawie wszystkich bohaterów powieści. I Vernon – nieświadomie – pomaga im znaleźć odpowiedź na stan, w jakim się znaleźli. Odpowiedź, która nie jest do końca jasna (czekam na tom trzeci!).
W tomie drugim Despentes prawie zrezygnowała z muzyki, która była ważnym punktem odniesienia w poprzedniej książce; porzuciła również niektórych ze swoich bardziej ekscentrycznych bohaterów, skupiając się na innych. Nie zrezygnowała natomiast z polifonicznej narracji, w której postaci wzajemnie sobie zaprzeczają, budują swoje obrazy, które zaraz zostają zdekonstruowane przez innych bohaterów. Mogę stwierdzić, że odpowiada mi ten pozorny chaos – ale ta wielość narratorów sprawia, że krótki przewodnik po charakterach, zamieszczony na początku, okazuje się bardzo przydatny. Żałuję, że Despentes rozbiła swoje dzieło na trzy tomy, bo jest bardzo spójne. Cóż, pozostaje czekać na zakończenie.
Słówko o tłumaczeniu: zdarzają się literówki, zdania stylistycznie podejrzane i dziwne wyrażenia („iść na urdy” w tak nowoczesnym słownictwie?!), ale Giszczak na ogół oddaje żywością języka charakter bohaterów i tempo akcji. Mam wrażenie, że tom pierwszy był pod tym względem bardziej dopracowany, ale nie jest źle.
Niesamowita, wciągająca książka, niestroniąca od polityki i poczucia frustracji. Chociaż tom drugi nie zostawia po sobie ziarenka nadziei, jak tom pierwszy, i tak warto go przeczytać. Despentes jest wrażliwą interpretatorką świata, który widzi wokół. I potrafi o tym mówić.
https://pannazu.wordpress.com/2016/10/04/skad-pochodzimy-i-dokad-zmierzamy-czyli-vernon-subutex-tom-2-virginie-despentes/
Po fascynującym początku trylogii, jakim był tom pierwszy, Virginie Despentes postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Ale druga część nie zawodzi oczekiwań, jest tak samo wciągająca, trafiająca w samo sedno i szczera. Może tylko mniej zwariowana. Albo zwariowana w inny sposób.
Vernon Subutex, niegdyś właściciel sklepu z płytami, w części pierwszej wyrzucony z mieszkania...
2016-12-24
Najbardziej krwawy z kryminałów Mankella. Chociaż akcja, jak zwykle u tego pisarza, rozkręca się bardzo wolno, po stu pięćdziesięciu stronach następuje dość gwałtowne przyspieszenie. Jeśli dopiero zaczynacie Mankella – „O krok” jest znakomite na początek.
Schemat jest już znany i wypróbowany – w spokojne życie Ystad nagle wkracza zbrodniarz, który odrywa policjantów od chwytania drobnych złodziejaszków. Ale ten morderca jest potworem, jakiego Mankell nie kreował nigdy wcześniej – jest irracjonalnym, czystym złem, nad którym nie ma nawet jak się pochylić. Nie doświadczył w dzieciństwie destrukcyjnej dla psychiki przemocy, nie przeżył głębokiej osobistej tragedii, nie ma żadnej oczywistej choroby psychicznej – ma stabilną sytuację zawodową i osobistą. Czego nie można powiedzieć o ystadzkich policjantach.
Kurt Wallander staje się coraz bardziej samotny. Ma prawie pięćdziesiąt lat, jest rozwodnikiem, córka dorosła i wyprowadziła się już lata temu, a niedawno umarł jego ojciec. Do tego rozpadł się związek z Bajbą Liepą. Wallander musi zmierzyć się z mordercą, chociaż sam nie ma pojęcia, w jakim kierunku zmierza życie. Wydaje się, że w dosyć beznadziejnym.
Po raz pierwszy śledztwo uderza tak mocno w ystadzką komendę. Ginie jeden z policjantów. Szwedzkie społeczeństwo staje się coraz brutalniejsze, a Wallander nie najmniejszego pomysłu, jak temu zaradzić. Mankell jest wiernym kronikarzem rozpadu idealnego (zwłaszcza w oczach obcokrajowców) społeczeństwa. Rosnące wykluczenie coraz większych grup nie prowadzi do niczego dobrego, wręcz przeciwnie, przeradza się w gniew i agresję. Mankell nie wie, jak zatrzymać ten proces.
Wszystko, co mógł zrobić Mankell jako pisarz, to powołać do życia zwykłego człowieka, który będzie razem z nim i z czytelnikami przyglądał się temu zmieniającemu światu. I to mu się udało, także w tej powieści.
https://pannazu.wordpress.com
Najbardziej krwawy z kryminałów Mankella. Chociaż akcja, jak zwykle u tego pisarza, rozkręca się bardzo wolno, po stu pięćdziesięciu stronach następuje dość gwałtowne przyspieszenie. Jeśli dopiero zaczynacie Mankella – „O krok” jest znakomite na początek.
Schemat jest już znany i wypróbowany – w spokojne życie Ystad nagle wkracza zbrodniarz, który odrywa policjantów od...
2016-12-19
Uważany za jedną z najważniejszych powieści w amerykańskiej powojennej literaturze, „Szklany klosz” zaskakująco dobre wytrzymuje próbę czasu. Przyczyną tego jest zapewne minimalne osadzenie książki w czasie, poza Rosenbergami nie ma żadnych odniesień do wydarzeń politycznych czy historycznych. Bo Esther, narratorka tej książki, po prostu nie dba o świat zewnętrzny, skupia się na własnym dramacie.
Tragedią Esther jest jej wyobcowanie: niemożność osadzenia się w społeczeństwie i wypływający z niej lęk przed przyszłością. A przecież Esther jest u progu życia, wszystko przed nią, jest inteligentna, otrzymała prestiżowe stypendium i ma szansę na karierę. Dziewczyna nie potrafi wyzyskać stojących przed nią możliwości, ich liczba ją przeraża. Jest przykładem człowieka zagubionego na wieki.
I takie są też inne dziewczyny, z którymi zadaje się Esther. Niektóre, jak Doreen, rzucają się w wir imprez i w ramiona mężczyzn, by wreszcie wypełnić czymś swoje nieoryginalne życia. Inne, jak Joan, wybierają mroczniejszą ścieżkę, samoudręczenie i samobójstwo. Łączy je to, że nie satysfakcjonuje ich rzeczywistość, w której funkcjonują. Ponieważ z tej rzeczywistości nie widać wyjścia, dziewczyny próbują uciec w najbardziej desperackie ze sposobów.
Rozczarowanie dorosłością jest głównym i najbardziej rzucającym się w oczy wątkiem książki. Te młode studentki są wciąż w stadium pomiędzy: uczą się jak dzieci, ale myślą o pracy i wyjściu za mąż jak dorosłe kobiety. Tkwią w złudzeniach na temat własnej samoodpowiedzialności, a równocześnie pozostają pod wpływem swoich rodzin.
„Szklany klosz” to świetna powieść. Nie dziwi, że zdobyła tak wielką sławę. Ale nie przynosi recepty na przedstawione problemy. Za to jest niezwykle trafną diagnozą pewnej grupy ludzi.
https://pannazu.wordpress.com
Uważany za jedną z najważniejszych powieści w amerykańskiej powojennej literaturze, „Szklany klosz” zaskakująco dobre wytrzymuje próbę czasu. Przyczyną tego jest zapewne minimalne osadzenie książki w czasie, poza Rosenbergami nie ma żadnych odniesień do wydarzeń politycznych czy historycznych. Bo Esther, narratorka tej książki, po prostu nie dba o świat zewnętrzny, skupia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-22
2016-12-16
Szczerek przedstawia w swoim reportażu Ukrainę, która nic nie znaczy nawet dla własnych obywateli, kraj przeżarty korupcją i bylejakością, Dziki Zachód Europy, rozdarty na dwie połowy, które śnią o powrocie do pięknej przeszłości, czas świetności upatrując w byciu częścią mocarstw (Cesarstwo Austro-Węgierskie dla Ukrainy Zachodniej, dla Wschodu – Związek Radziecki).
Reportaż Szczerka to opowieść o kraju beznadziei. Dotyczy paru ostatnich lat, obejmuje to, co się działo przed Majdanem i po Majdanie się kończy. Szczerek próbuje zbadać, co mogło być przyczyną Majdanu i nie dochodzi do żadnych odkrywczych wniosków. W niektórych momentach można odnieść wrażenie, że bardziej niż ludzie i ziemia interesuje Szczerka własne (dosyć depresyjne i wkomponowujące się w ogólny klimat beznadziejnej poradzieckości) wnętrze. W chwilach, kiedy nie próbuje być refleksyjny i głęboki, Szczerek jest całkiem dobrym opowiadaczem.
Ale jego historii prawie się nie pamięta. Szczerek nie umie przywiązać czytelnika do bohaterów, których jest zbyt dużo. Ani do idei, których sam nie umie i nie chce zrozumieć (bo jest zbyt zmęczony). Tak więc Szczerek zmierza w stronę Krzysztofa Środy, którego najnowszy reportaż jest w istocie próbą zrozumienia samego siebie i dręczących go demonów. Szarość, którą Szczerek widzi w Ukrainie i jej mieszkańcach, łatwo przenieść na niego samego.
Nie dowiecie się z „Tatuażu z tryzubem” nic, czego byście nie wiedzieli. Przeczytać można, ale książka nie powie wam, ani kim Ukraińcy są, ani dlaczego, Możecie dowiedzieć się tylko, kim chcieli być. I że im, tak jak wszystkim poradzieckim krajom, nie wyszło.
https://pannazu.wordpress.com
Szczerek przedstawia w swoim reportażu Ukrainę, która nic nie znaczy nawet dla własnych obywateli, kraj przeżarty korupcją i bylejakością, Dziki Zachód Europy, rozdarty na dwie połowy, które śnią o powrocie do pięknej przeszłości, czas świetności upatrując w byciu częścią mocarstw (Cesarstwo Austro-Węgierskie dla Ukrainy Zachodniej, dla Wschodu – Związek...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-15
Może spotkanie Liat i Hilmiego odbyło się w Nowym Jorku, bo po prostu nie mogło nigdzie indziej. Ona była Żydówką z Tel Awiwu, on – Palestyńczykiem, któremu właściwie nie wolno było wjechać do żydowskiej części Izraela. Dorit Rabinyan zbudowała ich dwoje na zasadzie przeciwieństw i dopełnień. Hilmi był tym żywiołowym i romantycznym, Liat miała gorzką, choć realistyczną wizję przyszłości.
Cieniem na pośpiesznym i właściwie idealnym związku tych dwojga położyła się polityka, od której nie mogli uciec. Akcja książki toczy się na początku wieku, kiedy konflikt izraelsko-palestyński nie wyglądał jeszcze tak dramatycznie i nierozwiązywalnie jak teraz, ale sytuacja cały czas stawała się bardziej napięta. Bohaterowie, mimo miłości, nie mogą uciec od identyfikowania się przez pryzmat przynależności do narodu – Liat, która w swojej ojczyźnie opowiadała się raczej po stronie nowego porozumienia pokojowego z Palestyńczykami, przy Hilmim stawała się czasem orędowniczką, której nie powstydziliby się najbardziej prawicowi izraelscy politycy.
Miłość tych dwojga jest manifestacją wolności – dlatego jest skazana na porażkę. Wolność bohaterów oznaczałaby odrzucenie całej przeszłości, kraju i rodziny, a na to nikt, zwłaszcza Liat, nie mógłby się zdobyć. Dlatego Hilmi i Liat starają się wyzyskać do cna każdą sekundę w Nowym Jorku. Ich romans jest skazany na porażkę, bo wydarza się jakby wbrew zdrowemu rozsądkowi.
„Żywopłot” jest przede wszystkim powieścią o Liat: Hilmi do końca pozostaje nieprzenikniony, nie wiemy, co naprawdę chodziło mu po głowie. Narratorka jest nim zafascynowana tak, jak zwykle męscy bohaterowie fascynują się kobietami. Patrzy na niego i nie może oderwać oczu.
Książka jest smutna i śliczna.
https://pannazu.wordpress.com
Może spotkanie Liat i Hilmiego odbyło się w Nowym Jorku, bo po prostu nie mogło nigdzie indziej. Ona była Żydówką z Tel Awiwu, on – Palestyńczykiem, któremu właściwie nie wolno było wjechać do żydowskiej części Izraela. Dorit Rabinyan zbudowała ich dwoje na zasadzie przeciwieństw i dopełnień. Hilmi był tym żywiołowym i romantycznym, Liat miała gorzką, choć realistyczną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-19
2016-12-13
Lata sześćdziesiąte dziewiętnastego wieku. Natasza Ichmieniew jest młodą i szczęśliwą narzeczoną Wanii, początkującego pisarza. Dziewczyna zakochuje się jednak w Aloszy, książęcym synu. Żeby było jeszcze gorzej, rodzice Nataszy i ojciec księcia poróżnili się ze sobą i są w trakcie procesu sądowego (Ichmieniew, administrator majątku, został oskarżony przez księcia o sprzeniewierzenie 10 000 rubli). Natasza nie ma szans na spełnienie w miłości, ale decyduje się odejść z domu i zostać kochanką Aloszy. Dostojewski przedstawia tę historię w skrócie, prawdziwa akcja rozpoczyna się pół roku później, gdy Natasza już od dłuższego czasu tkwi na poddaszu w wynajętym mieszkaniu i orientuje się, że Alosza zaczyna kochać inną.
Mamy tutaj przede wszystkim emocje i silnie zarysowane osobowości. Natasza nie daje się opisać słowami, ale żyje tylko miłością do Aloszy – a równocześnie ani ona, ani jej rodzice nie mogą uciec od szalonej tęsknoty za sobą. Wania, narrator tej powieści, jest przede wszystkim obserwatorem, ale i jemu puszczają nerwy, kiedy chodzi o Nataszę. Tylko książę wydaje się nieco karykaturalny: jest zły do szpiku kości, wygłasza nawet iście filmowe przemówienie o tym, jak bardzo jest zły. Ale nie można się zawieść na bohaterach. Można natomiast na akcji, która jest przewidywalna i pełna podejrzanych zbiegów okoliczności.
Drugim wątkiem jest historia Nelly, mniej więcej trzynastoletniej nędzarki. Dziewczynka przypadkowo dostaje się pod opiekę Wanii. Jej historia (i historia jej matki) to przestroga dla Nataszy: matka Nelly również uciekła od ojca do innego mężczyzn, potem została porzucona i nigdy nie otrzymała rodzicielskiego przebaczenia, a w końcu umarła w nieprawdopodobnej nędzy. Los Nelly jest od początku naznaczony traumą nie-przebaczenia, z którego Dostojewski czyni główne przesłanie powieści.
Chociaż nie jest to najlepsza powieść spod pióra Dostojewskiego, wciąż czyta się ją bardzo przyjemnie. Nie dostarcza jakichś szczególnie wyrafinowanych bodźców do refleksji (zbyt głęboko jest osadzona w swoich czasach), ale jest ciekawa i sprawnie napisana.
https://pannazu.wordpress.com
Lata sześćdziesiąte dziewiętnastego wieku. Natasza Ichmieniew jest młodą i szczęśliwą narzeczoną Wanii, początkującego pisarza. Dziewczyna zakochuje się jednak w Aloszy, książęcym synu. Żeby było jeszcze gorzej, rodzice Nataszy i ojciec księcia poróżnili się ze sobą i są w trakcie procesu sądowego (Ichmieniew, administrator majątku, został oskarżony przez księcia o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-11
Sięgnęłam po Dostojewskiego, bo potrzebowałam arcydzieła. I je dostałam, razem z obowiązkowym zestawem tego autora, na który składają się: nieodpowiednio ulokowane uczucia, romanse i zdrady, alkoholizm, skłonność do filozofowania, udręki moralne, samobójcze próby, morderstwa i wiara w przeznaczenie, prawosławie i drwiny z nihilizmu.
Tytułowym idiotą jest książę Myszkin, który wraca do Rosji z sanatorium dla nerwowo chorych, gdzie spędził wiele lat. Książę ma być, jak to ujmuje jeden z bohaterów, Człowiekiem. Bez wyrachowania stosuje się do reguł społecznych, jest uważający i dobry, a równocześnie nie waha się postępować wbrew opinii społeczeństwa, jeśli widzi jej niesprawiedliwość. Nie jest przy tym bohaterem papierowym czy irytująco słodkim (por. św. Franciszek u Zofii Kossak).
Znalazłszy się w Petersburgu, książę odwiedza rodzinę Jepanczynów, którzy są jego daleki krewnymi. Trafia wprost w środek skomplikowanej intrygi: generał Jepanczyn stara się wydać Nastazję Filipownę za Ganię Iwołgina. Nastazja Filipowna była od dzieciństwa na utrzymaniu finansowym Tockiego po tym, jak jej rodzice zmarli. Kiedy dziewczynka podrosła i okazała się niezwykłą pięknością, Tocki zainwestował w jej edukację i zabrał ją do Petersburga, czyniąc swoją utrzymanką (prawdopodobnie kochanką też), wypaczając charakter, wpędzając w nieustanne poczucie winy i nienawiść oraz nieodwracalnie niszcząc jej reputację. Nastazja Filipowna jest jedną z głównych postaci i bez wątpienia jest najbardziej fascynująca, mimo że pojawia się osobiście tylko w kilku rozdziałach części pierwszej i czwartej. W środku powieści znika prawie zupełnie, ale jej imię nieustannie powraca w rozmowach innych bohaterów, mieszając im szyki i zmieniając plany. Nastazja Filipowna związuje się z niebezpiecznym człowiekiem, zakochanym w niej do szaleństwa kupcem Rogożynem. Ci dwoje niszczą się wzajemnie.
Jedynym, który zdaje się mieć wpływ na tę obłąkaną z rozpaczy kobietę, jest książę Myszkin. Trudno powiedzieć, co on czuje do Nastazji Filipowny: czasem jest to miłość, a czasem tylko litość. Książę nieświadomie stawia sobie za cel ocalenie Nastazji Filipowny. Ale pewnego rodzaju przeszkodą jest tu wzrastające u księcia uczucie do Agłai Jepanczyn, najmłodszej z trzech sióstr. Agłaja i Nastazja Filipowna są najważniejszymi bohaterkami powieści, kobietami, które próbują walczyć o siebie i miłość w sposób całkiem podobny, mimo że dzielą je doświadczenia życiowe i doznane cierpienia.
Na drugim planie mamy wielu charakterystycznych bohaterów: opowiadającego zmyślone historie generała Iwołgina, osiemnastoletniego suchotnika Hipolita, starszego urzędnika Lebiediewa, który utrzymuje dużą rodzinę, Lizawietę Prokofiewnę, silną żonę generała Jepanczyna. Dostojewski poświęca im dużo miejsca, tworzy wątki poboczne, które zwykle łączą się z głównym bohaterem, ale często służą wzbogaceniu powieści czy przedstawieniu pewnych poglądów. Autor w „Idiocie” poszukuje istoty rosyjskiej duszy, zbiera razem wady i zalety współczesnych mu ludzi. Odnosi się do aktualnych wtedy zjawisk społecznych. Krytykuje socjalizm, ateizm i katolicyzm(!) jako wyrosłe na braku wiary w chrześcijaństwo, na nihilistycznym poczuciu pustki. Krytykuje wyższe sfery jako obraz hipokryzji. Obrywa się sporo także „kwestii kobiecej” – czasem ironicznie, czasem serio – oraz studentom, którzy usiłują przedstawić się jako reprezentanci ludu, o którym nie mają najmniejszego pojęcia.
„Idiota” jest historią tragiczną o ludziach, którzy doprowadzają do ruiny moralnej siebie nawzajem. To dramat u uczuciach, które okazały się zbyt silne, by dziewiętnastowieczne społeczeństwo nie potępiło tych, którzy się im poddali. To wreszcie historia poszukiwań jakiejś większej prawdy, sensu, którego nie udaje się nigdy odkryć.
https://pannazu.wordpress.com/2016/12/13/to-juz-nieslychane-zeby-sie-tak-obnazac-czyli-idiota-fiodora-dostojewskiego/
Sięgnęłam po Dostojewskiego, bo potrzebowałam arcydzieła. I je dostałam, razem z obowiązkowym zestawem tego autora, na który składają się: nieodpowiednio ulokowane uczucia, romanse i zdrady, alkoholizm, skłonność do filozofowania, udręki moralne, samobójcze próby, morderstwa i wiara w przeznaczenie, prawosławie i drwiny z nihilizmu.
Tytułowym idiotą jest książę Myszkin,...
2016-08-09
Patricia Shaw pisze powieści obyczajowe (z rozbudowanymi wątkami miłosnymi) o życiu Australijczyków w XIX wieku. Nie miałam dotąd do czynienia z jej twórczością. I drugiego razu raczej nie będzie.
„Pióro i kamień” to poplątany romans i powieść historyczna o europejskich pionierach w Australii, ale także próba zbudowania wśród współczesnych pozytywnego obrazu własnego pochodzenia: dzisiejsi biali Australijczycy nie mogą myśleć, że są potomkami zesłańców, morderców i grabieżców – tylko ludzi dzielnych. Najważniejsze postaci (poza Loganem Conalem, o czym później) są tu wyprane z wszelkich kolonialnych odniesień. Mało tego: choć nie znamy dokładnych dat, w których toczy się akcja „Pióra i kamienia”, podbój kontynentu przez Europejczyków jeszcze nie jest przesądzony, a większości tubylców zdaje się nie przeszkadzać to, że biali spychają ich coraz bardziej wgłąb.
Z drugiej strony, Shaw pokazała stosunek głównych bohaterów do Aborygenów w sposób niezwykle poprawny. Jest tu lęk i nienawiść (wobec nieznanej grupy ludzi) oraz sympatia i zrozumienie (wobec poszczególnych jednostek). Hamiltonowie, Sibell, nawet Logan Conal zachowują się tak, jakby starali się ich nie urazić. Nie jestem specjalistką od historii Australii, ale przytoczę kilka liczb: tuż przed rozpoczęciem kolonizacji ten kontynent zamieszkiwało od 400 do 750 tysięcy ludzi; w 1933 roku Aborygenów było już tylko 67 tysięcy. Większość z nich zginęła właśnie w II połowie XIX wieku, kiedy kolonizacja była szczególnie intensywna (do czego przyczyniło się także odkrycie złóż złota). Można by się spodziewać, że stosunek bohaterów do tubylców będzie co najmniej ambiwalentny. Ale nie.
Jednak mój główny zarzut dotyczy właśnie bohaterów: są beznadziejnie jednowymiarowi, poza Sibell i Loganem. Josie jest uczuciowa, Zack dzielny, Cliff brutalny, a Maudie twarda. I tyle. Żadnej głębi psychologicznej. Tych czworo dąży prawie wyłącznie do zapewnienia sobie majątku.
O Loganie: od początku wiemy, że coś nie gra w jego wersji prawdy. Jego przeszłość jest niejasna. Początkowo jest pozytywnie postrzegany przez Sibell (przez obiektywnego narratora też), ale stopniowo ewoluuje w uwodziciela i naczelny czarny charakter powieści, który (SPOJLER!!!) słysząc jęki żony, pogrzebanej w ruinach ich wspólnego domu, spokojnie sobie odchodzi. Szkoda, że nie topi małych kotków. Ale poza tym to właśnie Logan jest najciekawszą postacią: jest cwany, odważny, przedsiębiorczy i cyniczny. Żałuję, że autorka poszła po linii najmniejszego oporu, jeśli idzie o pana Conala.
Sibell, najważniejsza bohaterka, przez większą część książki jest irytująco głupia i nieuprzejma, ale potem nabiera hartu i od tej pory da się znieść (choć nadal podejmuje decyzje co najmniej wątpliwe z logicznego punktu widzenia). Oczywiście jest piękna i zdobywa (pokrętną drogą) majątek i miłość. Niech będzie.
Powieść słaba. Pełna historycznych niedomówień (kwestia tubylców, lecz także zadziwiająca emancypacja kobiet – wszystkich!). Takie czytadło, dzięki któremu można trochę poczuć klimat Australii – bo pogodę Patricia Shaw opisywać umie.
https://pannazu.wordpress.com/2016/12/11/wszyscy-znamy-to-wszystko-czyli-pioro-i-kamien-patricii-shaw/
Patricia Shaw pisze powieści obyczajowe (z rozbudowanymi wątkami miłosnymi) o życiu Australijczyków w XIX wieku. Nie miałam dotąd do czynienia z jej twórczością. I drugiego razu raczej nie będzie.
„Pióro i kamień” to poplątany romans i powieść historyczna o europejskich pionierach w Australii, ale także próba zbudowania wśród współczesnych pozytywnego obrazu własnego...
2016-12-04
Starszy mężczyzna znika, a kilka dni później zostaje znaleziony martwy, nadziany na pale. Wkrótce wychodzi na jaw, że zaginął również właściciel kwiaciarni. Mieszkańcy Ystad i okolic zaczynają mówić o stworzeniu gwardii obywatelskiej, a komisarz Wallander próbuje dostosować się do zmian, które spotykają jego rodzinę.
Tym razem Henning Mankell bierze na warsztat przemoc wobec kobiet, jeden z najczęściej ignorowanych globalnych problemów. Nie znamy dokładnej skali tej przemocy nawet jeśli chodzi o kraje europejskie, ofiary często pomagają chronić sprawców, z którymi żyją, a władze albo ignorują problem, albo są wobec niego bezradne. Henning Mankell wydał swoją książkę 20 lat, więc można mieć nadzieję, że w tej kwestii coś się zmieniło na lepsze – przynajmniej w Szwecji.
Ale ważniejszy jest w tej książce motyw mściciela – tego, który bierze sprawiedliwość we własne ręce, bo wydaje mu się, że ma do tego prawo (przecież państwo nie zawsze działa skutecznie, prawda?). Mankell pokazuje w ten sposób pewien totalitaryzm w myśleniu, który prowadzi do raskolnikowowej zbrodni dla tzw. większego dobra. Tyle że Mankell pokazuje też niewinne ofiary takiego myślenia, daje wreszcie Lizawiecie Iwanownej twarz, której nie da się zapomnieć.
W „Piątej kobiecie” poznajemy mordercę właściwie od razu, już w drugim rozdziale, chociaż prawie do końca nie znamy jej imienia i szczegółów motywacji. W kolejnych powieściach Mankella można zaobserwować coraz szybsze rezygnowanie z elementu tajemnicy, jeśli chodzi o główny wątek kryminału. Dlatego nie polecam tej książki ludziom, którzy lubią zagadki – chyba że równie mocno cenią portrety psychologiczne społeczeństw.
https://pannazu.wordpress.com/2016/12/09/smiertelna-wyliczanka-czyli-piata-kobieta-henninga-mankella/
Starszy mężczyzna znika, a kilka dni później zostaje znaleziony martwy, nadziany na pale. Wkrótce wychodzi na jaw, że zaginął również właściciel kwiaciarni. Mieszkańcy Ystad i okolic zaczynają mówić o stworzeniu gwardii obywatelskiej, a komisarz Wallander próbuje dostosować się do zmian, które spotykają jego rodzinę.
Tym razem Henning Mankell bierze na warsztat przemoc...
2016-11-28
Początek XIII wieku. Chrześcijaństwo w Europie coraz bardziej krzepnie, ale Palestyna i Jerozolima znalazły się pod władaniem sułtana. Tajemniczy prorok Mikołaj nawołuje dzieci do odzyskania grobu Chrystusa, bo rycerze nie chcą podjąć się ryzykownej i mało zyskownej wyprawy. Królem Jerozolimy zostaje Jan de Brienne. Papież Innocenty zatwierdza zakon franciszkański.
Zofia Kossak przedstawia krucjatę dziecięcą (1212) jako przyczynę V krucjaty (1217-1220). Dziecięca wyprawa zakończyła się tragicznie dla jej uczestników – wymarli z głodu i chorób, zostali sprzedani w niewolę, zginęli w morskiej katastrofie lub zostali porzuceni na Cyprze. Kossak przedstawia to wydarzenie jako swego rodzaju wyzwalacz wiary, który uświadomił dorosłym, że sprzeniewierzyli ideały chrześcijaństwa.
Później autorka konfrontuje ze sobą dwie postawy: rycerza-chrześcijanina, który zbrojnie dąży do odzyskania Jerozolimy (Jan de Brienne) oraz świętego Franciszka, który głosi ideały pokoju i powrót do korzeni. Z Janem de Brienne wiąże się najważniejszy wątek tej powieści, bo król jerozolimski był jednym z dowódców niezbyt udanej wyprawy krzyżowej. Pomimo początkowych sukcesów, jakie przyniosło okrężne natarcie na Egipt, chrześcijanie nie przyjęli bardzo korzystnej propozycji pokoju od sułtana i kilka miesięcy później, gdy przewaga sił się odwróciła, zostali zmuszeni do wycofania się z Egiptu i utracili wszystkie wcześniejsze zdobycze. Zofia Kossak wikła Jana de Brienne, człowieka, który nie sięgnął po pełnię dowództwa, w romans z zamężną szlachcianką – wszystko przez kobietę! Ale trzeba przyznać, że wątek polityczno-romansowy, choć potraktowany nieco pobocznie, jest najciekawszym aspektem tej książki.
Ze świętego Franciszka, jednej z najważniejszych postaci w historii chrześcijaństwa, autorka zrobiła Pollyannę – niestety. W tym bohaterze nie ma charyzmy, wygłasza banały i jest niewiarygodnie wręcz nudny, a przy tym płaski. To człowiek, który irytuje, a szkoda, bo w tej postaci jest przecież wielki potencjał. Wizja pokojowego chrześcijaństwa była w jego stuleciu wręcz rewolucyjna, a Zofia Kossak zamieniła ją w czytankę dla pięciolatków.
Powieść mocno średnia, głównie przez nieznośny dydaktyzm (tak, mam na myśli św. Franciszka i dzieci jako rzeczy, które służą do budzenia sumienia dorosłych). Ma dobre momenty (Jan de Brienne, średniowieczni archeologowie w Egipcie), ale dłuży się i męczy. Nic nie wnosi, ale nie jest nieprzyjemna. Brak opisów walk i ogólna tendencja do unikania naturalizmu sprawia, że wojenny świat wykreowany przez Kossak jest nieco bezbarwny. Można.
https://pannazu.wordpress.com/2016/12/06/pollyanna-rusza-w-krucjate-czyli-bez-oreza-zofii-kossak/
Początek XIII wieku. Chrześcijaństwo w Europie coraz bardziej krzepnie, ale Palestyna i Jerozolima znalazły się pod władaniem sułtana. Tajemniczy prorok Mikołaj nawołuje dzieci do odzyskania grobu Chrystusa, bo rycerze nie chcą podjąć się ryzykownej i mało zyskownej wyprawy. Królem Jerozolimy zostaje Jan de Brienne. Papież Innocenty zatwierdza zakon franciszkański.
Zofia...
2016-12-02
Jeżeli czytaliście „Ślepowidzenie” Wattsa, to wiecie, czego możecie się mniej więcej spodziewać. Nie ma tu niespodzianek: „Echopraksja” dotyczy zdarzeń nieco wcześniejszych niż jej poprzedniczka, ale wszystko rozgrywa się w tym samym post-świecie. Ludzkość gubi się w sieciach komputerów, środowisko naturalne zostało zniszczone, technologia wykonała nieprawdopodobny skok do przodu, a wskrzeszone z otchłani mitów wampiry, choć pozornie okiełznane, wymykają się ludzkiemu pojmowaniu. Język, którym Watts przedstawia ten świat, jest nacechowany specjalistycznym słownictwem naukowym. Momentami trudno się to czyta, wymaga maksymalnego skupienia.
Daniel Brüks jest biologiem, który przypadkowo znalazł się w towarzystwie post-ludzi, inteligentniejszych bardziej, niż możemy to sobie wyobrazić. Watts używa Brüksa jako przewodnika, którego oczyma widzimy historię. To Brüks wyjaśnia nam skomplikowany świat Wattsa.
A jest co wyjaśniać: podobnie jak w „Ślepowidzeniu”, Watts poświęca dużo czasu zagadnieniu świadomości (choć nie bada tym razem jej związku z inteligencją). Zastanawia się, co zmienia świadomość (wszystko) i czy ona w ogóle ma sens ewolucyjny (nie). Świadomość w „Echopraksji” jest nieustannie manipulowana nie tylko za pomocą przyszłych technologii, ale też z użyciem rzeczy, które my już znamy. Połączenie tego z współczesną naukową wiedzą, że ciało wykonuje ruchy mięśni, jeszcze zanim pomyślimy, że chcemy sięgnąć po książkę, prowadzi autora do wniosku, że wolna wola nie istnieje i że nie ma wyboru. A równocześnie zachowujemy się (i może zawsze będziemy się zachowywać) jakby istniała. Bo nie mamy wyboru.
Trudno uciec od wrażenia, że Watts upycha do książki za dużo. Nie cierpi na tym akcja, ale bohaterowie – tak. Poza Danielem Brüksem postaci nie mają wyraźnych cech, dopiero po dwóch trzecich książki kilkoro drugoplanowych bohaterów zyskuje jakieś oblicza. Przez większość czasu po prostu wygłaszają twierdzenia i poglądy, które Brüks może oprotestowywać lub akceptować. A my razem z nim.
„Ślepowidzeniem” Watts wyznaczył sobie pewien standard i wzbudził międzynarodowe poruszenie. „Echopraksja” jest tylko kontynuacją. Trzeba przyznać, że dobrą, ale trochę zbyt wtórną.
https://pannazu.wordpress.com/2016/12/04/klamstwo-ewolucji-czyli-echopraksja-petera-wattsa/
Jeżeli czytaliście „Ślepowidzenie” Wattsa, to wiecie, czego możecie się mniej więcej spodziewać. Nie ma tu niespodzianek: „Echopraksja” dotyczy zdarzeń nieco wcześniejszych niż jej poprzedniczka, ale wszystko rozgrywa się w tym samym post-świecie. Ludzkość gubi się w sieciach komputerów, środowisko naturalne zostało zniszczone, technologia wykonała nieprawdopodobny skok do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-24
Pisarze próbują ostatnio znowu ruszać na wieś, czego przykładem mroczny „Dygot” Małeckiego oraz sentymentalny „Skoruń” Płazy. Nie piszą o wsi współczesnej (może się mylę, ale Polacy dzisiaj to raczej ludzie, którzy na wsi mają rodziców lub dziadków), przypuszczalnie dlatego, że jej nie znają i nie umieją ubrać w słowa rolników, którzy korzystają z dopłat z Unii. Muszyński również przenosi swoją wieś w przeszłość, ale jej tam nie porzuca, lecz w ostatnim rozdziale pokazuje jej bardziej teraźniejszą twarz, co mu się chwali.
„Podkrzywdzie” pokazuje wieś w konwencji realizmu magicznego, buduje jej mitologiczny obraz, organizuje jej życie wokół pewnych centralnych, nieprzemijających postaci, jak Stójkowy – reprezentant prawa, oraz niewytłumaczalnych zdarzeń (igła, która zakwitła). Świat poznajemy oczami chłopca, podobnie jak w „Skoruniu”, ale dorastanie czy dzieciństwo nie są tematami tej książki. Nie wydaje mi się, żeby temat „Podkrzywdzia” był ważny i w ogóle istniał. Bo ta powieść to przede wszystkim język.
Język, który autor dał narratorowi, jest genialny (ale nie ma prawa istnieć, dziesięcioletni chłopcy tak nie mówią i nawet jeśli narrator postarzał się w międzyczasie, my wiemy, że jego język jest fikcją). Dla niego warto przeczytać tę książkę, zapaść się w zdania. Szkoda, że nie stoi za „Podkrzywdziem” jakaś idea, która mogłaby je w literaturze unieśmiertelnić. Z takim panowaniem nad językiem… Mielibyśmy dzieło godne największych pisarzy.
https://pannazu.wordpress.com/2016/12/02/jezykowy-majstersztyk-czyli-podkrzywdzie-andrzeja-muszynskiego/
Pisarze próbują ostatnio znowu ruszać na wieś, czego przykładem mroczny „Dygot” Małeckiego oraz sentymentalny „Skoruń” Płazy. Nie piszą o wsi współczesnej (może się mylę, ale Polacy dzisiaj to raczej ludzie, którzy na wsi mają rodziców lub dziadków), przypuszczalnie dlatego, że jej nie znają i nie umieją ubrać w słowa rolników, którzy korzystają z dopłat z Unii. Muszyński...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-25
Współcześnie w Polsce kojarzymy Antoine’a de Saint – Exupéry’ego przede wszystkim jako autora „Małego księcia”, który za sprawą Facebooka zamienił się z przyjemnej opowieści w kopalnię kiczowatych cytatów, swoisty odpowiednik Paolo Coelho dla gimnazjalistów (książka jest lekturą w gimnazjum właśnie). „Nocny lot” jest dziełem zupełnie innym, kiedyś bardziej znanym.
To krótkie opowiadanie czy też minipowieść, raczej oszczędna językowo. Akcja tekstu obejmuje jeden krótki lot samolotu pocztowego. Widzimy kilka postaci: odważnego pilota Fabiena, jego młodą zakochaną żonę, samotnego i miernego inspektora Robineau oraz dyrektora lotniska nazwiskiem Rivière, który wymyślił nocne dostarczanie poczty.
Rivière jest człowiekiem bardzo samotnym. Wszystko podporządkował pracy. Lotnisko i ludzi traktuje jak części w obracającym się silniku. Nie ma w nim współczucia i tolerancji dla pomyłek pracowników (powstrzymuje w sobie wszelkie ludzkie odruchy w stosunku do podwładnych, bo nie chce, by stali się przez to pobłażliwi dla samych siebie). Rivière jest okrutny, bo stoi za nim idea, by wznieść się ponad granice tego, co ludzkie, znaleźć cel, który jest wart więcej niż ludzkie życie. Przy tym trudno go nie postrzegać jako człowieka zimnego i nieszczęśliwego, który płaci za swoje wizjonerstwo gorzką cenę. Nie da się sympatyzować z bezwzględnym Rivièrem – lecz on reprezentuje cywilizację i to, co zostanie po jego pokoleniu.
Pracownicy i piloci, wśród nich Fabien, reprezentują cały romantyzm związany z lotnictwem. Są dzielni, zdobywają nowe przestrzenie i cieszą się z tego. Ale to oni płacą za pomysł nocnych lotów, na który wpadł Rivière – poprzez rozłąkę z rodzinami oraz ryzykowanie życiem.
To bardzo dobre opowiadanie, osnute wokół jednego specyficznego lotu. Jest proste, ale też piękne. I nie można go nazwać sentymentalnym, czego nie da się powiedzieć o „Małym księciu”.
https://pannazu.wordpress.com/2016/11/29/wzniesc-sie-wyzej-czyli-nocny-lot-antoinea-de-saint-exuperyego/
Współcześnie w Polsce kojarzymy Antoine’a de Saint – Exupéry’ego przede wszystkim jako autora „Małego księcia”, który za sprawą Facebooka zamienił się z przyjemnej opowieści w kopalnię kiczowatych cytatów, swoisty odpowiednik Paolo Coelho dla gimnazjalistów (książka jest lekturą w gimnazjum właśnie). „Nocny lot” jest dziełem zupełnie innym, kiedyś bardziej znanym.
To...
Opinia z 16.02.2024
Pierwszy raz "Plewy na wietrze" przeczytałam w 2016, czyli w maturalnej klasie. Teraz, wreszcie po studiach, podróżach, w wynajętym mieszkaniu i na etacie, jestem już inną czytelniczką. I oceniłabym tę książkę wyżej niż dawne 7/10, dlatego ocenę zmieniam - niech się książce trochę zwiększy średnia.
Książka jest wybitna, jeśli chodzi o tzw. światotwórstwo - świat rozbudowany, bardzo żywy, pełen walczących księstw, ludnych miast, rozciągający się od gór do morza, świat, po którym chodzą bogowie, ludzie i zwierzołaki, a tak że pradawne potwory. Wspaniały język, mocno zapożyczający z Sienkiewiczowej "Trylogii", jeśli idzie o partie dialogowe. Mistrzowskie posługiwanie się mową pozornie zależną. Wspaniała stylizacja.
Wyzwanie dla lektury to mnogość wątków, ale w końcu mamy do czynienia z sagą, tak że mówić należy o wszystkim. Jest knucie - misterne spiski na szczytach władzy, w których czytelnikowi trudno się połapać. Są postaci wrzucone nagle pod koła historii i próbujące uniknąć zmiażdżenia, nadaremno. Są wątki z perspektywy orla i wątki z perspektywy żaby. Zachwycają miniatury, małe opowieści dotyczące postaci epizodycznych, które kronikarzom zwykle by umknęły - a Brzezińska potrafi je ująć w kilku zdaniach i puścić w ruch obok swoich głównych bohaterów.
Fascynująca książka.
Opinia z 16.02.2024
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPierwszy raz "Plewy na wietrze" przeczytałam w 2016, czyli w maturalnej klasie. Teraz, wreszcie po studiach, podróżach, w wynajętym mieszkaniu i na etacie, jestem już inną czytelniczką. I oceniłabym tę książkę wyżej niż dawne 7/10, dlatego ocenę zmieniam - niech się książce trochę zwiększy średnia.
Książka jest wybitna, jeśli chodzi o tzw. światotwórstwo...