Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jeden dotyk może rozpalić Twoje zmysły, jego zapach otumani i sprawi, że nie będziesz w stanie się od niego oderwać. Jest gorący, tajemniczy, zachłanny i totalnie hipnotyzujący. Lekko szorstki w dotyku a jednocześnie kruchy i delikatny. Nie będziesz w stanie skupić się na codzienności, zawładnie Twoimi myślami w trakcie i na długo po spotkaniu. Zepchnie Twoje obowiązki na drugi plan, liczy się tylko on...
Kto? Mężczyzna marzeń?
Nie, to nowy tom przygód Huberta Meyera!

Delikatnie otwierasz jego zawartość, nie zdając sobie sprawy, że już od pierwszych stron czeka Cię strzał prosto w brzuch. Kolejny, i kolejny, mocny, gniewny... oczyszczający. Przycisk SOS jest bezużyteczny, gdy przeciwnik jest szybszy od Ciebie, a magazynek pełen pocisków. Wystrzałowa akcja zamienia się w tajemnicę strawioną przez ogień. Gorąca, płomienna miłość, ognista zdrada i zemsta, która pozostawiła po sobie spustoszenie...

Nowa sprawa Meyera ma zapach lasu i spalonego rozpuszczalnika, który wdziera mu się w nozdrza w rytm „Purple Rain” i grząskiego gruntu. Zwęglone zwłoki nawet po śmierci mogą zastawić pułapkę na niczego nieświadomych śmiertelników. Hubertowi zabraknie tchu nie tylko z powodu choroby i zignorowanych zaleceń lekarza. Musi się pospieszyć, bo to nie koniec pożarów, które należy ugasić.

Katarzyna Bonda nie pozwala swoim czytelnikom tlić się bez końca. Emocje płoną żywym ogniem do ostatniej strony, pozostawiając po sobie zgliszcza tęsknoty za zakończoną historią. Seria z Hubertem Meyerem to zbiór wydarzeń, które jedną sceną potrafią zniszczyć tok myślowy czytelnika i dokonać przetasowania wrażeń. Jednak za każdym razem wiem, że przy kolejnym tomie odrodzę się z popiołów, gotowa na kolejne, palące emocje.

Lektura idealna na chłodne wieczory i mroźne poranki, które funduje w tym roku niezdecydowana wiosna i uparta zima. Rozgrzanie przy dużej dawce ognia gwarantowane!

Jeden dotyk może rozpalić Twoje zmysły, jego zapach otumani i sprawi, że nie będziesz w stanie się od niego oderwać. Jest gorący, tajemniczy, zachłanny i totalnie hipnotyzujący. Lekko szorstki w dotyku a jednocześnie kruchy i delikatny. Nie będziesz w stanie skupić się na codzienności, zawładnie Twoimi myślami w trakcie i na długo po spotkaniu. Zepchnie Twoje obowiązki na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeszcze przed lekturą najnowszej książki Bartosza Szczygielskiego, podczytywałam sobie opublikowane recenzje. Zdecydowana większość osób skupiła się na wątku dotyczącym zaniku pamięci. Czy utrata wspomnień może być wybawieniem? Czy są sytuacje, które chcielibyśmy wymazać z naszego umysłu? Wyjaśnienie: to żadne spoilery! Opisane sytuacje dzieją się na kilku pierwszych stronach powieści.

Mnie osobiście dotknął inny wątek. Jako typowemu millenialsowi, zdarza mi się iść do centrum handlowego zrobić zakupy, wypić kawę, coś zjeść. I choć nie jest to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu to, stety-niestety, bywa konieczna. I czasami nawet przyjemna. Serio! Szczególnie jak w pierwszym sklepie dorwę to czego potrzebuję w odpowiednim rozmiarze, po czym mogę opuścić ten przybytek z „darmową” lurą kawową w łapie wymienioną za ziarenka uzbierane w aplikacji i poczuciem odbębnienia limitu dorosłych spraw na dziś!

I w trakcie tej lektury naszło mnie typowe rozważanie: co by było, gdyby...
...gdybym w trakcie jednej z wizyt w centrum handlowym usłyszała potężny huk, a wokół mnie nastałby chaos?
...gdybym poczuła na twarzy lepką, ciepłą krew należącą do stojącej niedaleko mnie nieznajomej, której ciało osłoniło mnie od lecących w moją stronę odłamków?
...gdyby pędzący tłum zamienił się w stos martwych ciał a budynek zaczął trawić ogień?
...gdyby ostatnim widokiem, który mogłabym zobaczyć, byłoby dno jednorazowego kubka z sieciówkowej kawiarni?

Zbyt wymyślne? Nierealne? Proszę Was... Scenariusz o mutującym wirusie, który zamknie wszystkich w domach na długie miesiące jeszcze kilka lat temu też należał do tych rodem z sci-fi. Wojna za wschodnią granicą też miała nigdy się nie wydarzyć...

Bartosz w mistrzowski sposób ukazuje jedną z najgorszych wizji fikcyjnej rzeczywistości, która (o, zgrozo!) jest boleśnie realna. Choć opisane wydarzenia stanowią mix wyobraźni autora z talentem pisarskim, ich największym atutem jest przykucie czytelnika do lektury, wylanie na niego wiadra strachu i obdarcie z poczucia bezpieczeństwa, a to wszystko okraszone solidną dawką efektu WOW!

Czytajcie!

Jeszcze przed lekturą najnowszej książki Bartosza Szczygielskiego, podczytywałam sobie opublikowane recenzje. Zdecydowana większość osób skupiła się na wątku dotyczącym zaniku pamięci. Czy utrata wspomnień może być wybawieniem? Czy są sytuacje, które chcielibyśmy wymazać z naszego umysłu? Wyjaśnienie: to żadne spoilery! Opisane sytuacje dzieją się na kilku pierwszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szanowni Państwo, zapraszam Was na ucztę!

Świąteczno-sylwestrowe obżarstwo dobiegło końca. Skończyła się sałatka jarzynowa, po barszczu z uszkami zostały jedynie wspomnienia, czas na karpia przyjdzie za ponad jedenaście miesięcy, a po krokiecikach pozostały tylko brudne naczynia. Zgłodnieliście? Zapraszam Was na kulinarną rozkosz!

Po wymianie uprzejmości szefowa kuchni zaserwuje Wam stek z patelni! Krwisty, średnio czy mocno wysmażony? Z frytkami, talarkami czy pieczonymi ziemniaczkami? Wszystko według uznania, nikt z Was nie wyjdzie z tej uczty niezadowolony!

Z czasem na stole zaczną pojawiać się kolejne dania. Stek z patelni tylko zaostrzył Wasz apetyt na więcej wyśmienitych potraw. Na tacy otrzymacie dzikie i krwawe fantazje doprawione nietypowym fetyszem. Bulion ze skrywanych tajemnic rozgrzeje Wasze podniebienia, a paszteciki z mrocznego zaginięcia będą idealną przekąską pomiędzy posiłkami. Czerwone wino z krwi ofiar szaleńca dopełni potrawy poczuciem wszechogarniającego niepokoju i niebezpieczeństwa. Na koniec zostanie podany deser z rozwiązaniem zagadki. Rozpływający się w ustach mrok ludzkiej duszy dotknie Was do głębi. Najedzeni i usatysfakcjonowani, wstaniecie od stołu, gdy wszystkie naczynia będą wyczyszczone... do cna.

Katarzyna Bonda to prawdziwa szefowa kuchni kryminalnej! Tutaj nie ma miejsca na makdonaldyzację literatury i serwowanie czytelnikom rozdziałów typu fast food. W restauracji Bondy każdy wątek jest odpowiednio wypieczony i doprawiony najlepszymi ludzkimi dramatami. Kasia podaje swoim odbiorcom wyborne tematy i najświeższe historie, które z każdym kęsem pogłębiają apetyt na więcej! Choć w trakcie lektury, niejeden mięsożerca zastanowi się nad przejściem na weganizm, to jedno jest pewne: o przejściu na bondową dietę nie ma mowy!

Premiera rozkosznej uczty w towarzystwie Jakuba Sobieskiego i Ady Kowalczyk już 11 stycznia 2023 r.

Razem z Autorką, życzymy wszystkim smacznej lektury!

Szanowni Państwo, zapraszam Was na ucztę!

Świąteczno-sylwestrowe obżarstwo dobiegło końca. Skończyła się sałatka jarzynowa, po barszczu z uszkami zostały jedynie wspomnienia, czas na karpia przyjdzie za ponad jedenaście miesięcy, a po krokiecikach pozostały tylko brudne naczynia. Zgłodnieliście? Zapraszam Was na kulinarną rozkosz!

Po wymianie uprzejmości szefowa kuchni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To ostatnia (chyba) recenzja w tym roku. Ten zaszczyt trafił na książkę niebanalną, zaskakującą i... zupełnie inną od tych, które czytam na co dzień.

"Krzycz do woli" to książka, która wzbudziła moje zainteresowanie nie tylko samą tematyką, opowieścią bazowaną na prawdziwych wydarzeniach, okładką czy licznymi polecajkami. Tutaj pierwsze skrzypce zagrał przede wszystkim autor. Wystarczyło mi przeczytanie notki biograficznej, aby stwierdzić, że chcę poznać bliżej historię, którą spisał na prawie pięciuset stronach.

To, co rzuca się czytelnikowi od pierwszych stron to styl tak różny od pióra pisarzy, których twórczość jest wszystkim doskonale znana. Wykorzystane opisy i dialogi to pokłosie przeszłości autora, które byłoby ciężko odtworzyć nawet przy najbardziej żmudnym i dokładnym researchu. Nie bez powodu pisarze otaczają się informatorami i inwestują niezliczone godziny na zgłębianie interesującego ich tematu. W końcu najlepiej pisze się o tym, co dobrze się zna. A zatem kto najtrafniej opisze gangsterskie życie, jeśli nie osoba, która poznała je od podszewki?

Historia zaginięcia małej Oli stanowi fundament całej powieści, choć ilość wątków niejednokrotnie sprawiała, że zastanawiałam się jakim cudem mogą mieć związek z takim "zwykłym" porwaniem? W tej opowieści nic nie było zero-jedynkowe, każdy scenariusz mógł zakończyć się na różne sposoby, często bardzo tragiczne. Były momenty, w których zastanawiałam się, czy bohaterowie pamiętają w ogóle o poszukiwaniach dziecka, skoro po drodze ogarniają masę innych, w moim odczuciu niepowiązanych spraw.

Im dalej w historię, tym więcej wyjaśnień. Całość łączy się w gotowy scenariusz na film akcji.

Trochę zabrakło mi, tak zwanych prostych zakończeń przy kilku wątkach. Takiego jednego zdania, które określiłoby wprost, co się stało z niektórymi bohaterami. Oczywiście, wszystkiego można się domyślać, tworząc w głowie własne scenariusze, jednak czasami lubię jak autor potrafi postawić kropkę bez dyskusji.

Polecam wielbicielom niebanalnej literatury kryminalnej opartej na prawdziwych historiach.

Współpraca reklamowa: Wydawnictwo Esprit

To ostatnia (chyba) recenzja w tym roku. Ten zaszczyt trafił na książkę niebanalną, zaskakującą i... zupełnie inną od tych, które czytam na co dzień.

"Krzycz do woli" to książka, która wzbudziła moje zainteresowanie nie tylko samą tematyką, opowieścią bazowaną na prawdziwych wydarzeniach, okładką czy licznymi polecajkami. Tutaj pierwsze skrzypce zagrał przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kiedy spotkasz kobietę, która będzie cię tak kochała, że zdoła cię uzdrowić, trzymaj się jej. Nie pozwól jej odejść, wyjść za innego, a tym bardziej jej zabić”.

Znacie to uczucie, gdy czytając książkę w pociągu, tramwaju, na przystanku, czy w innym miejscu publicznym, natrafiacie na moment, który chwyta Was za serce tak, że do oczu napływają Wam łzy? Zaczynacie mrugać i patrzeć w górę, by wróciły tam, skąd przypłynęły? Gdy przerywacie lekturę, chcąc otrząsnąć się z przeczytanego fragmentu, bo przecież rozkleić się przy obcych ludziach to wstyd i hańba? Wystarczy jedna scena, akapit, czasami jedno słowo...

„Wybacz mi, kochanie. Albo nie wybaczaj, ale zabierz ze sobą. Jestem już zmęczony. Tak bardzo zmęczony”.

„Kobieta w walizce” jest jak strzał kokainy w samo serce. W trakcie lektury następuje pobudzenie motywowane chęcią rozwiązania kolejnej sprawy. Pojawia się niepokój powodowany chwilowym brakiem głównego bohatera. Wraz z rozwojem fabuły przestają występować objawy głodu i zmęczenia. Herbata zdążyła wystygnąć, owsianka stoi nietknięta a Ty, drogi czytelniku, siedzisz z rozszerzonymi źrenicami wręcz połykając ostatnie strony książki. Euforia po rozwiązanej sprawie płynnie przechodzi w smutek i apatię. Potrzebujesz kolejnej działki...

Wachlarz skrajnych emocji w książkach o Hubercie Meyerze to znak rozpoznawczy Katarzyny Bondy. Bawi poczuciem humoru bohaterów, wkurza z premedytacją wrzucając odbiorcę na lewe sanki i trzyma w napięciu zwrotami akcji, by po chwili jednym zdaniem zmusić czytelnika do uronienia kilku wstydliwych łez. Jednym zdaniem potrafi roztrzaskać to, co uporczywie staram się posklejać od ukończenia „Balwierza”. Jednym zdaniem zmienia towarzyszące książce odczucia. I w końcu, jednym zdaniem sprawia, że nie mogę doczekać się kolejnej części.

Przy bohaterach takich jak Hubert Meyer, Grzegorz Kaczmarek czy wciąż wspominana Weronika Rudy, stwierdzenie CZYTANIE UZALEŻNIA nabiera dosłownego znaczenia. Tego typu powieści to najlepsze narkotyki, jakie ludzkość sobie wymyśliła. I w dodatku całkowicie legalne!

„Kiedy spotkasz kobietę, która będzie cię tak kochała, że zdoła cię uzdrowić, trzymaj się jej. Nie pozwól jej odejść, wyjść za innego, a tym bardziej jej zabić”.

Znacie to uczucie, gdy czytając książkę w pociągu, tramwaju, na przystanku, czy w innym miejscu publicznym, natrafiacie na moment, który chwyta Was za serce tak, że do oczu napływają Wam łzy? Zaczynacie mrugać i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O twórczości Roberta Małeckiego nie mam jeszcze wyrobionej opinii. Czytałam o niej dużo dobrego, na długo zanim sięgnęłam po pierwszą książkę. Niestety, po „Żałobnicy” poczułam duży zawód i rozczarowanie, co następnie przełożyło się na unikanie dalszej znajomości. Postanowiłam dać szansę przy „Najsłabszym ogniwie” i tu było znacznie lepiej! Skoro mamy tendencję rosnącą, uznałam, że nie będę skreślać tego nazwiska i zapoznam się nowością, która stosunkowo niedawno podbiła literacki rynek premier.

„Wiatrołomy” jest pierwszą książką wydaną pod szyldem nowego wydawnictwa Wydawnictwo Literackie. Nowe wydawnictwo, nowa seria, nowi bohaterowie i nowy początek – czy tym razem zaiskrzyło?

Mocny początek, czyli coś co totalnie uwielbiam w książkach. Bez zbędnego rozwodzenia się nad sensem istnienia, na dzień dobry mamy scenę, przy której dostajemy gęsiej skórki. Jedyne, czego się obawiałam, to czy pozostałe rozdziały dotrzymają jej kroku. W końcu nie sztuką jest wzbudzić zainteresowanie czytelnika, znacznie bardziej trzeba się nagimnastykować, aby je utrzymać do samego końca.

No i muszę przyznać: mamy to! Początek literackiej znajomości był trudny, jednak po raz kolejny przekonałam się, że warto dawać drugą (a nawet trzecią) szansę! Do ciekawej sprawy zaginięcia, mamy w pakiecie niebanalny duet głównych bohaterów. Trudna przeszłość i traumy, z którymi muszą się zmierzyć, to nie wszystko, co mają do zaoferowania czytelnikowi. Wraz ze swoimi demonami, próbują rozwikłać kryminalną zagadkę, która przybiera nieoczekiwany obrót, a ich życie prywatne coraz bardziej się komplikuje.

Mimo gabarytów, książka nie jest przegadana a sceny, którymi autor próbuje zmylić czytelnika nie osiągają szczytów absurdu. Ilość wątków i trudna tematyka nie są przytłaczające. Początkowe uprzedzenia zmieniają się w ciekawość i chęć rozwiązania sprawy wraz z bohaterami.

Teraz mogę śmiało stwierdzić, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.

O twórczości Roberta Małeckiego nie mam jeszcze wyrobionej opinii. Czytałam o niej dużo dobrego, na długo zanim sięgnęłam po pierwszą książkę. Niestety, po „Żałobnicy” poczułam duży zawód i rozczarowanie, co następnie przełożyło się na unikanie dalszej znajomości. Postanowiłam dać szansę przy „Najsłabszym ogniwie” i tu było znacznie lepiej! Skoro mamy tendencję rosnącą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy macie na swojej liście autorów/autorki, których znacie, ale nie poznaliście ich twórczości?

Dla mnie taką autorką była Magda Stachula. Wiedziałam kim jest, wiedziałam jak wygląda, jakie książki pisze, nawet potrafiłam rozpoznać je po okładkach! Ale jakoś nigdy nie miałam okazji, by którąś przeczytać. Częściowo poznałam jej pióro w książce „Estrogen”, gdzie wcieliła się w jedną z trzech bohaterek. Ale jak tu cokolwiek oceniać po 1/3 książki?

Okazja przyszła sama, a ja postanowiłam z niej skorzystać. „Nieobliczalna” trafiła w moje ręce.

Opinie, zarówno dotyczące tej konkretnej książki jak i całego dorobku autorki – skrajnie różne. A ja... ja jak zwykle pośrodku.

Z jednej strony ciekawy pomysł, tematyka i lekkie pióro, dzięki czemu można czytać ją w pustym mieszkaniu i w głośnym tramwaju. Z drugiej... no tyłka nie urywa. Z całym szacunkiem do fabuły, bo zawsze czuję się niekomfortowo, gdy od książki, która porusza ciężkie, dramatyczne tematy wymagam wartkiej akcji. Czy traumy i znęcanie się psychiczne powinno mi wystarczyć za ładunek emocjonalny w książkach? Może, ale cóż... nie wystarczy.

Doceniam lekki warsztat, bo takie książki czytają się same, jednak tutaj mam poczucie, że... zabrakło mi zakończenia. Po prostu, takie zakończenie to nie zakończenie. Niby wszystko wyjaśnione, ale jakoś tak jałowo. Brak pewnego pier*olnięcia, które zapewniłoby mnie, że:
a) to koniec historii,
b) to nie koniec historii.
Ani tam mocnej kropki, ani pełnego niepewności wielokropka. Ani pytajnika, ani wykrzyknika. Zupełnie jakby zakończono ją brakiem jakiegokolwiek znaku interpunkcyjnego. Nawet zwykłego przecinka, po którym można postawić pełne nienawiści ALE.

Nie wiem, jak inaczej wytłumaczyć ten niewytłumaczalny brak, który towarzyszył mi po zakończeniu lektury. Nie było efektu WOW, ale też się nie nudziłam. Trochę jednak cierpię na deficyt emocji, chociaż problemy fabularne miały potencjał. Ciężko oceniać problemy bohaterek, których sama (na szczęście) nie doświadczyłam, ale mimo to akcji brak.

Czy macie na swojej liście autorów/autorki, których znacie, ale nie poznaliście ich twórczości?

Dla mnie taką autorką była Magda Stachula. Wiedziałam kim jest, wiedziałam jak wygląda, jakie książki pisze, nawet potrafiłam rozpoznać je po okładkach! Ale jakoś nigdy nie miałam okazji, by którąś przeczytać. Częściowo poznałam jej pióro w książce „Estrogen”, gdzie wcieliła się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Szum” to już (dopiero?) moje drugie spotkanie z twórczością Małgorzaty Oliwii Sobczak. Wiem, że napisała trylogię Kolory Zła, ale nigdy nie miałam okazji po nią sięgnąć. Zawsze inne książki wołały głośniej. No i wiadomo, jakoś ciężej sięga się po książki, które mają już określoną kontynuację – przynajmniej ja tak mam. Zatem, gdy dostałam propozycję przeczytania „Szelestu”, czyli totalnie nowej i wówczas niezależnej powieści, stwierdziłam, że to będzie idealne rozpoczęcie nowej literackiej znajomości.

„Szelest” zainteresował mnie na tyle, że już wtedy wiedziałam, iż będę chciała przeczytać dalsze losy bohaterów. Gdy w zapowiedziach pojawił się „Szum”, w myślach zapisywałam go w czytelniczym grafiku.

Zaczęłam czytać, mniej więcej pamiętając swoje odczucia w zderzeniu z pierwszym tomem i... doznałam miłego zaskoczenia! Alicja przestała być tak irytująca, a książka w zdecydowanie większej mierze była skupiona na sprawie, aniżeli na prywacie głównych bohaterów. Dwie płaszczyzny czasowe idealnie się przenikały nie gubiąc najważniejszego wątku. Zaskakujące zakończenie, ciekawa historia, elementy obyczajowe idealnie mnie usatysfakcjonowały.

Czy ciekawią mnie dalsze losy głównych bohaterów? Oczywiście, że tak! Czy przeczytam kolejny tom, gdy tylko ukaże się jego zapowiedź? Taki jest plan!

Gdy na powyższe pytania odpowiadam twierdząco, oznaczać może to tylko jedno: taka książka jest zdecydowanie warta przeczytania! O Kolorach Zła nie mogę się wypowiedzieć, ale jeśli jakimś cudem nie zapoznaliście się z szeleszcząco-szumiącymi tomami, będącymi częścią Granic Ryzyka – musicie to zmienić!

„Szum” to już (dopiero?) moje drugie spotkanie z twórczością Małgorzaty Oliwii Sobczak. Wiem, że napisała trylogię Kolory Zła, ale nigdy nie miałam okazji po nią sięgnąć. Zawsze inne książki wołały głośniej. No i wiadomo, jakoś ciężej sięga się po książki, które mają już określoną kontynuację – przynajmniej ja tak mam. Zatem, gdy dostałam propozycję przeczytania „Szelestu”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy okładka książki potrafi wzbudzić w Was określone oczekiwania?

Ostatnio trochę zaczęłam odchodzić od literatury stricte kryminalnej i coraz częściej sięgam po książki, które (przynajmniej w teorii) nie leżą w kręgu moich zainteresowań. A jak mają piękną okładkę, to już całkiem jestem kupiona...

No i spójrzcie, czyż to nie jest perfekcyjnie jesieniarska okładka? Te kolorki i grafika, obrazki w środku, smakowite nazwy poszczególnych rozdziałów i przewrotny tytuł – cudo! Nie mogłam jej zignorować!

No iiii... tutaj zachwyty niestety się kończą, bo sama historia mnie nie porwała.

Zapowiadał się przyjemny jesieniarski romans, miła odskocznia od rozlewu krwi i kilku trupów. Rozpoczęłam lekturę z mega pozytywnym nastawieniem, licząc że otrzymana książka podbije mój jesienny nastrój. I na moich wyobrażeniach w sumie można zakończyć, bo niestety nic z tego nie dostałam.

Szczerze mówiąc liczyłam na powtórkę z „Zaproś mnie na pumpkin latte” Ani Chaber. No, może liczyłam na mniej irytującą bohaterkę, ale ogólnie taki miałam zamysł sięgając po tę książkę: by była lekka, przyjemna, jesienna i odstresowująca. Niestety, dla mnie była trochę... bezpłciowa. Lekka owszem, bo przeczytałam ją ekspresowo, trochę jesienna i to tyle. Sama historia nie potrafiła mnie zainteresować. Taka książka do odhaczenia i szybkiego zapomnienia, krótka i lekka, ale nic poza tym. Był potencjał, ale gdzieś po drodze uleciał. Szkoda.

Czy okładka książki potrafi wzbudzić w Was określone oczekiwania?

Ostatnio trochę zaczęłam odchodzić od literatury stricte kryminalnej i coraz częściej sięgam po książki, które (przynajmniej w teorii) nie leżą w kręgu moich zainteresowań. A jak mają piękną okładkę, to już całkiem jestem kupiona...

No i spójrzcie, czyż to nie jest perfekcyjnie jesieniarska okładka? Te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyłka poleciała ze mną do Rzymu.

Niespecjalnie miałam dla niej czas, bo dostałam ją tuż przed Grandą, później miałam wylot i to cud, że nie zapomniałam wcisnąć jej do walizki. Jednak Chyłka nie zając, a urlopowe wyjazdy zawsze są za krótkie.

Przeczytałam i... cóż...

NO W KOŃCU! Dostałam dobrą Chyłkę!

Mam wrażenie, a wręcz wiem z doświadczenia, że Remigiusza czasami trzeba ostro opieprzyć w recenzji, by w zaciszu własnej chawiry stworzył coś przeciwnego do tego, za co dostał opieprz.
Poprzedni tom podzielił fanów niczym wybór najlepszego majonezu na MLH. Część była zachwycona scenami, na które większość z nas czekała od pierwszego tomu, druga część (w tym ja) uznała je za przewidywalne, żenujące i ogólnie 2/10. „Skazanie” wyparłam z pamięci.

Bałam się tego tomu, i też stąd takie długie vacatio legis pomiędzy otrzymaniem Chyłki a jej przeczytaniem i opublikowaniem przemyśleń. Zostałam mile zaskoczona, bo Chyłka przestała być pyskatą małolatą, którą odgrywała jeszcze kilka miesięcy temu, Zordon jakby zmężniał i... (mam nadzieję, że to nie spoiler) wisienka na torcie: NIE BYŁO SKURWYSYNGERA! Jego nazwisko zostało tylko wspomniane (o jeden raz za dużo, ale niech będzie), ale samego psychobohatera tutaj nie uświadczymy! No widzisz, Remigiusz. Można? Można! Bolało? (dobra, nie odpowiadaj...)

Postępowanie było ciekawe i jak zawsze na topie obecnych „trendów”. Mimo że na tym etapie głównie prym wiedzie wątek obyczajowy, to osobiście uważam, że sprawa którą się zajmują nadal jest bardzo istotna. Oczywiście, że były wątki, które szło przewidzieć i oczywiście, gdybym chciała się przywalić, to bym się przywaliła, ale... chyba tym razem nie chcę. Jestem tak podjarana, że Remigiusz dał sobie spokój z tym psycholem, że aż w to nie wierzę! Drżę tylko na myśl, jakie skurwysyngeropierdolnięcie zaplanował na siedemnasty tom. No, chyba że uświadczymy go już w nowym Forście... Mógłby spaść z Giewontu czy coś (just sayin’)...

Także dziękuję Ci Remigiusz, dołożyłeś zacną cegiełkę do mojego urlopu. Bardzo ładnie, 2 na... nie, no, tyle to nie... 8/10. Dobra, masz 8,5/10 na zachętę. Znaj moje dobre serce.

Chyłka poleciała ze mną do Rzymu.

Niespecjalnie miałam dla niej czas, bo dostałam ją tuż przed Grandą, później miałam wylot i to cud, że nie zapomniałam wcisnąć jej do walizki. Jednak Chyłka nie zając, a urlopowe wyjazdy zawsze są za krótkie.

Przeczytałam i... cóż...

NO W KOŃCU! Dostałam dobrą Chyłkę!

Mam wrażenie, a wręcz wiem z doświadczenia, że Remigiusza czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do „Utraconego elementu” miałam dwa podejścia. Za pierwszym przeczytałam ledwie kilka stron i zaczęłam czytać coś zupełnie innego, za drugim postanowiłam przeczytać do końca.

Ciężko ocenić mi tę książkę, ponieważ nie była ani dobra, ani zła... była dziwna. Historia podzielona jest na trzy rzeczywistości trzech różnych bohaterów. Takie zabiegi zawsze wzbudzały moją ciekawość, jednak tutaj czułam się totalnie zagubiona. Zdezorientowany główny bohater, zdezorientowana ja. Gdyby ktoś w trakcie lektury zapytał mnie, o czym jest ta książka, chyba niewiele byłabym w stanie powiedzieć. W sumie po lekturze także mam problem, by opowiedzieć tę historię.

Niby wiem jak się zakończyła, z czego wynikało zagubienie głównego bohatera, ale... jakoś szybko umyka mi to z pamięci. Niestety, to będzie kolejna lektura, o której za jakiś czas totalnie zapomnę. Zapamiętam tytuł i okładkę, zapamiętam fakt, że mam ją za sobą i... chyba tyle. I fakt, że była dziwna! O, to pewnie też zapamiętam.

W każdym razie w ogólnym rozrachunku nie zachęcam ani nie odradzam. Sami podejmijcie decyzję, czy chcecie zmierzyć się z zagadką tej historii. Chętnie poczytam o Waszych wrażeniach, może ktoś z Was będzie potrafił opowiedzieć tę powieść tak, aby było wiadomo o co chodzi.

Do „Utraconego elementu” miałam dwa podejścia. Za pierwszym przeczytałam ledwie kilka stron i zaczęłam czytać coś zupełnie innego, za drugim postanowiłam przeczytać do końca.

Ciężko ocenić mi tę książkę, ponieważ nie była ani dobra, ani zła... była dziwna. Historia podzielona jest na trzy rzeczywistości trzech różnych bohaterów. Takie zabiegi zawsze wzbudzały moją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Słoneczny” to kolejna książka, którą otrzymałam w ramach naboru u @opowiem_ci i @wydawnictwo_vesper. Zgłosiłam się po nią, bo okładka „Słonecznego” totalnie przykuła moją uwagę.

Cóż mogę powiedzieć? No nie wystraszyłam się... Przepraszam! Horror, psychodela, pomieszanie jawy ze snem, książka jako idealny scenariusz do filmu! Ale nie, nie bałam się. Najwyraźniej już tak mam, że horror to nie jest coś, co mnie przeraża.

Ale skupmy się teraz na plusach, bo wyjdę na jęczybułę, której znowu coś nie pasuje. Podobał mi się klimat tej książki. Podróż pociągiem, długa trasa, mrok za oknem, specyficzni pasażerowie i jeszcze dziwniejsza obsługa. Z racji, że sama często podróżuję pociągami, były momenty, że utożsamiałam się z głównym bohaterem.

Lubię, gdy w książkach sny mieszają się z jawą i dopiero po pewnym czasie, lub w ogóle na samym końcu dowiadujemy się, co było prawdą, a co jedynie wytworem wyobraźni bohatera. Lekko psychodeliczny charakter powieści podkręcał klimat mrocznego pociągu, w którym czas stanął w miejscu. Zagubiony bohater, który zaczyna wątpić we własne zmysły stanowił dodatkowy plus powieści.

Wszystko super, ciekawy pomysł, ciekawe opisy. Chętnie zobaczyłabym tę książkę na ekranie, może wtedy serca zabiłoby mi szybciej, aniżeli w trakcie czytania.

„Słoneczny” to kolejna książka, którą otrzymałam w ramach naboru u @opowiem_ci i @wydawnictwo_vesper. Zgłosiłam się po nią, bo okładka „Słonecznego” totalnie przykuła moją uwagę.

Cóż mogę powiedzieć? No nie wystraszyłam się... Przepraszam! Horror, psychodela, pomieszanie jawy ze snem, książka jako idealny scenariusz do filmu! Ale nie, nie bałam się. Najwyraźniej już tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra Remek, odszczekuję to: "Nie ufaj mu" jednak okazało się potrzebne.

Albo inaczej: jakby go nie było, to spoko, bo wówczas nie wiedziałabym, że można to tak poprowadzić. Przecież sama napisałam, że "Wybaczam Ci" było dla mnie idealną jednotomówką. Zamknięta historia bez potrzeby kontynuacji (tak, wiem Remigiusz. Dla Ciebie jednotomówką miała być "Kasacja". No, shit happens). Okazało się jednak, że drugi tom może być lepszy niż pierwszy.

❄️Po pierwsze: w moim odczuciu "Nie ufaj mu" jest zdecydowanie bardziej realistyczne niż część pierwsza. Owszem, było kilka momentów, w których nad moją głową zaświecił się wielki, oczojebny neon z napisem WTF?!, ale w ogólnym rozrachunku nawet to kupuję.

❄️Po drugie: historia przedstawiona w drugim tomie ma ręce i nogi od początku do końca. Nie ma poplątania z pomieszaniem jak to było w części pierwszej. Znaczy jest, ale mniejsze. Wszelkie naciągnięcia uważam za dopuszczalne, gdyż paliwo fabularne musi się zgadzać. Jak wspomniałam wyżej, nawet to kupuję.

❄️Po trzecie: tym razem nie łudzę się, że bohaterowie nie będą się dopominać o uwagę szanownego autora i idę o zakład, że część trzecia jest tylko kwestią czasu. W sumie to po takim zakończeniu, sama jestem ciekawa rozwiązania sprawy tajemniczego zaginięcia.

❄️Po czwarte: oczywiście jak w większości książek Mroźnego Uniwersum, także tym razem mogliśmy spotkać bohaterów z innych serii. Owa obecność była wykorzystana tylko w celach namącenia czytelnikowi we łbie, ale i tak całkiem lubię takie zabiegi.

❄️Po piąte: niesamowicie bawi mnie buźka Remigiusza z podpisem NIE UFAJ MU na plakatach. Jest to prawie tak samo dobre jak EGZEKUCJA REMIGIUSZA MROZA w odniesieniu do czternastej Chyłki 😂. Reklama dźwignią handlu, czytelnicy lubią to.

Podsumowując: ja zaufałam.

Dobra Remek, odszczekuję to: "Nie ufaj mu" jednak okazało się potrzebne.

Albo inaczej: jakby go nie było, to spoko, bo wówczas nie wiedziałabym, że można to tak poprowadzić. Przecież sama napisałam, że "Wybaczam Ci" było dla mnie idealną jednotomówką. Zamknięta historia bez potrzeby kontynuacji (tak, wiem Remigiusz. Dla Ciebie jednotomówką miała być "Kasacja". No, shit...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam słabość do książek wydawanych przez Wydawnictwo Vesper. Nawet jeśli jakimś cudem nie spodoba mi się świat opisany przez autora, to piękna, twarda okładka i szata graficzna nadrobią kilka braków.

„Cisza” swego czasu zaspamowała moją tablicę na IG. Dużo pozytywnych recenzji zachwalających nie tylko najnowsze dzieło Marcina Majchrzaka, ale także poprzednie powieści, zachęcały do szybkiego zapoznania się z otrzymaną pozycją.

Muszę przyznać, że mam trochę mieszane uczucia dotyczące tej książki. Jest zbiorem krótkich opowiadań z dreszczykiem i jakkolwiek błaho to nie brzmi, to spora część tych historii miała bardzo duży potencjał. Czytałam je z zaciekawieniem i trochę żałuję, że skończyły się na krótkiej formie. Zastanawiałam się, jak mogłaby rozwinąć się historia z pierwszego opowiadania, gdyby opowiedzieć ją na około 350 stronach? A ta z drugiego? Ile mogłaby zyskać?

Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko, że rozwinięcie historii może nadać jej rozmemłania i syndromu „Mody na sukces”, ale! w moim osobistym odczuciu mogłoby być ciekawie. W to chcę wierzyć.

W książce pojawiły się także historie, które niespecjalnie mnie zaciekawiły. Przeczytałam. Były ok, tyle. Bez specjalnych zachwytów. Właśnie dlatego mam mieszane uczucia dotyczące tej pozycji. Ciężko jednoznacznie ocenić coś, co zawiera w sobie sporo dobrego i sporo... czegoś nijakiego.

Miał być dreszczyk, trochę grozy, jakiś horror. Problem w tym, że ciężko mnie wystraszyć...

Mam słabość do książek wydawanych przez Wydawnictwo Vesper. Nawet jeśli jakimś cudem nie spodoba mi się świat opisany przez autora, to piękna, twarda okładka i szata graficzna nadrobią kilka braków.

„Cisza” swego czasu zaspamowała moją tablicę na IG. Dużo pozytywnych recenzji zachwalających nie tylko najnowsze dzieło Marcina Majchrzaka, ale także poprzednie powieści,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakie książki najbardziej zapadają Wam w pamięć?

Historie, które pamiętam najlepiej, zaliczają się do dwóch obozów: albo są totalnie genialne, emocjonalne i cudowne, albo... totalnie złe, ale także naszpikowane emocjami (głównie tymi złymi).
Książki, które znajdują się pomiędzy tymi obozami, są nijakie, nie wyróżniają się niczym szczególnym, przelatują przeze mnie jak woda przez sitko. Z czasem potrafię o nich całkowicie zapomnieć.

Niestety trochę tak mam z „Rzeką” Anny Kusiak. Przeczytałam ją już dosyć dawno, ale pomyślałam, że recenzja musi się „uleżeć”, więc stoi obecnie u mnie na półce taka przeczytana i niezrecenzowana. Pamiętam, że wtedy stwierdziłam, iż najzwyczajniej nie wiem co o niej napisać i... chyba to się nie zmieniło.

Zaginiona bohaterka była moją imienniczką i nie ukrywam, że to był jeden z czynników podjęcia się recenzji. Mamy też Dobrosławę – panią detektyw, która chyba sama nie wie, czego dokładnie chce. Mota się sama ze sobą, ale czytelnik nie wie dlaczego tak jest. Mamy mały ochłap w postaci informacji, że ma swoje demony przeszłości (a kto w tego typu książkach ich nie ma?) i to w sumie tyle. Dla mnie to trochę za mało, by zrozumieć jej postępowanie i czuć się zachęconą, do pełnego poznania jej mrocznych tajemnic.

Miałam wrażenie, że książka była bardzo opisowa. Mało konkretów i dużo „zapychajek”. Początek nawet mnie zaintrygował, ale później w sumie czytałam bardziej z chęci „odhaczenia” tej pozycji, aniżeli w potrzeby poznania rozwiązania sprawy.

Książka rozpoczyna cykl „Żywioły Podkarpacia” i pozostaje mi mieć nadzieję, że kolejne tomy będą lepsze i zrekompensują czytelnikom raczej średnie rozpoczęcie serii. Nie była zła, ale czegoś w niej zabrakło.

Jakie książki najbardziej zapadają Wam w pamięć?

Historie, które pamiętam najlepiej, zaliczają się do dwóch obozów: albo są totalnie genialne, emocjonalne i cudowne, albo... totalnie złe, ale także naszpikowane emocjami (głównie tymi złymi).
Książki, które znajdują się pomiędzy tymi obozami, są nijakie, nie wyróżniają się niczym szczególnym, przelatują przeze mnie jak woda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy książka wywołująca emocje (nawet te negatywne) to zawsze dobra książka?

Myślałam, że nigdy nie skończę tej książki. Emocji miałam aż nadto: od totalnego znudzenia po nerw pieniacza. Co poszło nie tak? Już tłumaczę.

Po pierwsze: książka jest zdecydowanie za długa. Ma niespełna 500 stron, z czego bez skrupułów wywaliłabym około dwustu, a nawet trzystu. Od samego początku historia ciągnie się jak flaki z olejem. Rozkminianie wszystkiego przez główną bohaterkę doprowadzało mnie do szewskiej pasji: a może tak, a może srak, a może na wznak... Ludzie! Zrób to w końcu! Jak można być taką mameją? Dżizas! Starzeję się, nie mam cierpliwości do takich ludzi.

Po drugie: na bazie przeciwieństw, do mamei dopasowano pana w-dupie-mi-się-poprzewracało. Typa totalnie nieodpowiedzialnego, wkurzającego samym swoim jestestwem i cwaniakującego. Za jego zabicie, każdy sąd by mnie uniewinnił. Wiem, że i tacy bohaterowie potrzebni są w książkach, ale tutaj było jego zdecydowanie za dużo.

Po trzecie: ja wiem, że ludziom po wygraniu milionów w lotto może, delikatnie mówiąc, odwalić (i to nie jest żaden spoiler, to wiadomo już z opisu książki), ale opisywanie dosłownie każdego głupiego wyczynu, każdej zachcianki i każdego zakupu, było zwyczajnie... płytkie. Wyglądało to tak, jakby autorka na siłę wciskała swoim bohaterom najgłupsze pomysły. Przesadzone i niepotrzebne, książka tylko na tym straciła.

Żeby nie było, że tylko narzekam, książka rozkręca się... na ostatnich stu stronach. Tutaj już poszło szybko, przestałam odkładać ją co 20 stron z nudów. Zakończenie mnie nie zaskoczyło, ale też nie było rozczarowaniem, co przy tej lekturze uważam za duży sukces.
W ogólnym rozrachunku nie było aż takiej tragedii, po prostu była strasznie rozwleczona. Większość scen, rozmów czy opisów było zbędne, a przy krótszej formie mogłaby się okazać całkiem przyzwoitą powieścią. Może nawet z morałem. Niestety głównie pozostał niesmak, a na półce czeka jeszcze poprzednia książka tej autorki. Nie wiem kiedy ją przeczytam, bo właśnie dopada mnie zastój.

Czy książka wywołująca emocje (nawet te negatywne) to zawsze dobra książka?

Myślałam, że nigdy nie skończę tej książki. Emocji miałam aż nadto: od totalnego znudzenia po nerw pieniacza. Co poszło nie tak? Już tłumaczę.

Po pierwsze: książka jest zdecydowanie za długa. Ma niespełna 500 stron, z czego bez skrupułów wywaliłabym około dwustu, a nawet trzystu. Od samego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szukacie usprawiedliwienia dla książkowych bohaterów w ich postępowaniu, nawet jeśli w realnym życiu dane postępowanie potępiacie?

Czwarty tom... trylogii? Stand alone? Serii? Tak, serii, bo o ile mnie pamięć nie myli, w przypadku przygód Seweryna Zaorskiego nie pojawiła się jawna deklaracja dotycząca ilości tomów. Wszak to Forst jest siedmiotomową trylogią, a Chyłka chyba najdłuższą stand alone w Polsce (jedyne 15 tomów i wciąż rośnie).

Początkowo do nowego bohatera remigiuszowego Universum podchodziłam z dużym dystansem, jednak już drugim tomem zaskarbił sobie wysokie miejsce w topce ulubionych mrozowych serii/trylogii/jak zwał tak zwał. „Głosy zza światów” były najbardziej emocjonalną częścią i jedną z najlepszych książek jakie wyszły spod pióra Remigiusza. Ból, krzyk, trauma, strata, płacz, strach... ale to było dobrze napisane! Nic dziwnego, że tak zawieszoną poprzeczkę trudno przeskoczyć.

Nie będę ściemniać i nie napiszę, że „Obrazy z przeszłości” pobiły „Głosy...”. No nie pobiły, ale na pewno po ich lekturze byłam bardziej ukontentowana niż po ostatnim cyrku w Chyłce. Sprawa była ciekawa, a wątek obyczajowy i relacja Seweryna z Kają... no właśnie, i tutaj cofamy się do początku recenzji! No shipuję ich, no! Nic na to nie poradzę, gdy w książkach dwoje bohaterów ciągnie do siebie, to choćby oboje byli żonaci/mężaci i dzieciaci to i tak będę liczyła na zakończenie „i żyli długo i szczęśliwie”. Może znajdą się jakieś wyjątki, ale z reguły w takich przypadkach moje resztki moralności trafia szlag! Muszą kopnąć w d*pę obecnych partnerów i zaserwować mi happy end. Nieważne, że przez większość książki klnę na ich niezdecydowanie i przebłyski uczciwości, i tak chcę ich razem. Tu i teraz, proszę mi tak napisać, innej wersji nie przyjmuję!

No i nie mogę nie wspomnieć o zakończeniu!
Remigiusz, ale miałam wku*wa! Ale to takiego wku*wa, że sobie nie wyobrażasz! Wiedziałam, że przecież nie zakończysz tego „normalnie”, tylko musi być „z pie*dolnięciem”, ale i tak był wku*w.
Ale nie taki „wku*w-mam dość, idź się lecz”, ale „wku*w-oho, będzie się działo, daj kolejny tom”.
Nie spieprz tego, a będzie cacy!

Szukacie usprawiedliwienia dla książkowych bohaterów w ich postępowaniu, nawet jeśli w realnym życiu dane postępowanie potępiacie?

Czwarty tom... trylogii? Stand alone? Serii? Tak, serii, bo o ile mnie pamięć nie myli, w przypadku przygód Seweryna Zaorskiego nie pojawiła się jawna deklaracja dotycząca ilości tomów. Wszak to Forst jest siedmiotomową trylogią, a Chyłka chyba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytacie jedną książkę w różnych formach, czy trzymacie się jednej?
Na przykład: zaczynacie czytać książkę w wersji papierowej, później przerzucacie się na ebooka lub audiobooka (bo to wygodniejsze w podróży), następnie znowu wracacie do książki papierowej, czy jak zaczynacie wersję papierową to trzymacie się jej od początku do końca?

Zdarza mi się czytać jedną książkę w różnych formach. W domu preferuję papier, w tramwaju kontynuuję lekturę w formie ebooka, a w pracy dalej leci jako audiobook. Tak miałam z najnowszą książką Ewy Przydrygi.

W ciągu jednego dnia towarzyszyła mi w różnych miejscach i w różnych formach. Czy to oznaka, że „Nienarodzona” należy do wciągających książek, skoro nawet w pracy nie zrobiłam sobie od niej przerwy? Bez wątpienia coś w tym jest!

Już przy poprzednich książkach Ewy przekonałam się, że autorka lubi zakradać się w najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Wszelkiego rodzaju traumy i tajemnice, które objawiają się bezsennością, koszmarami, zwidami a nawet chorobami psychicznymi, to coś czym Ewa karmi czytelników poprzez charakterystykę swoich bohaterów. Styl pisania jest bardzo gęsty, wręcz lepki, naszpikowany emocjami, jak spacer po lesie niedaleko jeziora w duszny, upalny dzień. Oblepia ciało, utrudnia oddychanie, ale cień który dają drzewa jest bezcenny. Zostaje z czytelnikiem na długo.

Książka od pierwszych kilku zdań ciekawi swoją historią. Wątki z przeszłości mieszają się z teraźniejszością, odkrywając przed nami kolejne karty. Dobrze napisana z przyjemnym dla ucha audiobookiem. Polecam obie formy.

Czytacie jedną książkę w różnych formach, czy trzymacie się jednej?
Na przykład: zaczynacie czytać książkę w wersji papierowej, później przerzucacie się na ebooka lub audiobooka (bo to wygodniejsze w podróży), następnie znowu wracacie do książki papierowej, czy jak zaczynacie wersję papierową to trzymacie się jej od początku do końca?

Zdarza mi się czytać jedną książkę w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„[Książki] (...) to coś więcej niż tylko historie. Dla wielu z nas są one azylem”.

Mając w głowie ile książek czeka u mnie na recenzję, ile ich ostatnio nabyłam i ile oczekuje po prostu na przeczytanie, nie byłam do końca przekonana do historii Madeline Martin. Dodatkowo akcja powieści rozgrywa się w czasach wojny, zatem w teorii to nie do końca moja literatura. W teorii, bo w praktyce to była jedna z najpiękniejszych powieści przeczytanych w tym roku.

„Po każdym rozdziale przysięgała sobie, że to już ostatni, aż wreszcie oczy same jej się zamknęły mieszając obrazy z wyobraźni (...) z tymi ze snu”.

Zobaczyłam okładkę i już wiedziałam, że nie odmówię. Pal licho stos hańby, ta książka mnie woła! I zawołała nie bez powodu. Wywołała uśmiech i wzruszenie, dała nadzieję, by chwilę później roztrzaskać mnie emocjonalnie. To historia nie tylko o przetrwaniu wojny, o ofiarach jakie ze sobą niesie, o strachu, bólu i utracie ukochanych. To opowieść, która pokazuje jak wielką moc ma literatura, nawet w tych najczarniejszych czasach w historii ludzkości.

„Tam, gdzie książki palą, niebawem także ludzi palić będą”.

Tak jak różdżka wybiera czarodzieja, tak książka wybiera czytelnika. „Ostatnia księgarnia w Londynie” wybrała mnie, bo w niej jest wszystko to, w co wierzę z całego serca. Książki to nie tylko nadrukowany papier i ilustracja na okładce. To chwile odpoczynku i zapomnienia, najszybsza podróż dookoła świata, wehikuł czasu, nauka i przyjemność. Tysiące żyć, które możemy przeżyć w ciągu jednego własnego. Historie, które zostają w nas na zawsze.

„Czytanie jest (...) jak podróż bez konieczności wsiadania do pociągu albo na statek, odkrywanie nowych, niesamowitych światów. Otrzymanie nowego życia i szansy spojrzenia na wszystko z perspektywy innego człowieka. Nauka bez konieczności mierzenia się z konsekwencjami własnych błędów i ryzyka porażki”.

Polecam z całego serca! Przeczytajcie, warto!

„[Książki] (...) to coś więcej niż tylko historie. Dla wielu z nas są one azylem”.

Mając w głowie ile książek czeka u mnie na recenzję, ile ich ostatnio nabyłam i ile oczekuje po prostu na przeczytanie, nie byłam do końca przekonana do historii Madeline Martin. Dodatkowo akcja powieści rozgrywa się w czasach wojny, zatem w teorii to nie do końca moja literatura. W teorii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam chyba ostatnio szczęście do dobrych książek. Pożegnałam zastój czytelniczy, czytam tyle na ile pozwala mi czas i w dodatku trafiam na same dobre pozycje.

Moja pierwsza współpraca z Wydawnictwem Literackim zaowocowała cudowną lekturą, od której trudno się oderwać. Historia opowiadana jest z różnych perspektyw, różnymi narracjami. Wątki płynnie łączą się w całość, by następnie przedstawić czytelnikowi zupełnie nowe, wcześniej nieznane wydarzenia.

Książka opowiada nie tylko o zaginięciu tytułowej Mirandy. Pokuszę się o stwierdzenie, że rola tej postaci nabiera sensu dopiero pod koniec powieści. Początkowo pierwsze skrzypce gra jej mąż, który usilnie próbuje ją odnaleźć. Poszukiwania ujawniają nie tylko niechlubne uczynki Ryana, ale także odkrywają mroczną tajemnicę sprzed lat, która na zawsze miała pozostać niewyjaśniona. We wspomnieniach z młodości Mirandy i jej męża pojawia się dodatkowy bohater – ówczesny idol zakochanych, z którym nadal utrzymują kontakt. Czy autorytet sprzed lat, który obecnie jest tracącym zmysły starcem, może mieć coś wspólnego z zaginięciem swojej dawnej uczennicy?

Fabuła tej książki przypomina okazały dąb. Pień, którym jest zaginięcie Mirandy rozciąga się w konary, a następnie w gałęzie, które są skutkiem tej historii. Każda z gałęzi to nowy wątek powieści, odkryty przez usilne poszukiwania policji. Wszelkie tropy niczym podmuchy wiatru splatają ze sobą gałęzie wydarzeń tworząc zupełnie nowy obraz obserwowanego drzewa. Jednak w całej mnogości wątków należy pamiętać o jednym: to nie pień stanowi o sile drzewa, ale jego korzenie. Zaginięcie Mirandy posiada swój początek głęboko pod ziemią, bo najmroczniejsze tajemnice są niewidoczne dla oczu. Czasami należy uzbroić się w solidną łopatę i trochę pokopać...

To połączenie genialnego paliwa fabularnego, mroku ludzkiej duszy ze ślepym dążeniem do ideału i świetnego stylu, który daje niesamowitą lekkość czytania. Polecam wszystkim miłośnikom thrillerów!

Mam chyba ostatnio szczęście do dobrych książek. Pożegnałam zastój czytelniczy, czytam tyle na ile pozwala mi czas i w dodatku trafiam na same dobre pozycje.

Moja pierwsza współpraca z Wydawnictwem Literackim zaowocowała cudowną lekturą, od której trudno się oderwać. Historia opowiadana jest z różnych perspektyw, różnymi narracjami. Wątki płynnie łączą się w całość, by...

więcej Pokaż mimo to