-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać348
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2023-12-31
2023-12-10
#czytamcolubię #opinia
Dedykacja:
"Powieść tę dedykuję każdemu, kto uznał, że Widmowy Zagon to wciąż za mało. Dziękuję Wam, bo zmusiliście mnie do wyprawy w Głuchobory, gdzie pewnie z własnej woli już bym nie dotarł."
Wychowałam się na Trylogii Sienkiewicza, książkach pisanych ku pokrzepieniu serc, w czasie gdy Polski na mapach nie było.
Nie wiem, czy wciąż pełnią one tę rolę, ale na pewno nie tylko Trylogia krzepi serca - myślę, że każdy czytający książki ma - lub będzie miał - taką, która dodaje sił, stawia do pionu, budzi chęć do dążenia, by świat był lepszy, dla wszystkich ludzi dobrej woli.
Dla mnie taką książką, obok Trylogii, stały się "Ostrza burzy".
Bardzo lubię książki Marcina Mortki, uwielbiam Drużynę do zadań specjalnych, z przyjemnością czytałam o Rolandzie Wywijasie, emocjonowałam się walką jaką toczył Mads Voorten i jego straceńcy ze Złem, uosobionym przez Tuistan i Smoczycę.
Ucieszyłam się, autor zdecydował się stworzyć jeszcze jeden tom.
Ale nie spodziewałam się, że to będzie aż tak dobra książka - pierwszy raz (!) dalam ocenę 10 gwiazdek - uważam, że jest to najlepsza książka autora i jedna z najlepszych jakie czytałam.
Idealnie dobrane słowa, idealna konstrukcja zdań, idealna zgodność z poprzednimi tomami; czytałam z każdym zdaniem oczarowana coraz bardziej...
Idealna okładka - jak wszystkie pozostale w serii.
A przecież to tylko baśń o nieposkromionym charakterniku, jego szalonych i nieustraszonych kompanach, magach, smokach i wojnie ...
Z tą książką w ręku, a z Trylogią w plecaku mogłabym iść na barykady ...
Marcin Mortka - chapeau bas!
Ja sama akurat na taki pomysł - by domagać się dalszego ciągu - nie wpadłam, a trochę szkoda, bo to był/jest bardzo dobry pomysł.
Tym bardziej cieszę się, że inni to wymyślili, a tobie, @mortka.marcin dziękuję, że uległeś naciskom czytelników i dotarłeś do Głuchoborów ...
#czytamcolubię #opinia
Dedykacja:
"Powieść tę dedykuję każdemu, kto uznał, że Widmowy Zagon to wciąż za mało. Dziękuję Wam, bo zmusiliście mnie do wyprawy w Głuchobory, gdzie pewnie z własnej woli już bym nie dotarł."
Wychowałam się na Trylogii Sienkiewicza, książkach pisanych ku pokrzepieniu serc, w czasie gdy Polski na mapach nie było.
Nie wiem,...
2023-11-26
Dorastałam w czasach bez Internetu, gdy źródłem wiedzy o świecie, była nauka w szkole i słowo pisane: prasa, encyklopedie, książki popularnonaukowe i beletrystyczne - o ile autor miał odpowiednio duży zasób wiedzy.
Jednym z takich autorów jest Juliusz Gabriel Verne (1828 - 1905) – francuski pisarz, jeden z pionierów gatunku science fiction. Napisał ponad 100 powieści podróżniczych, fantastyczno-naukowych, historycznych, geograficznych, kryminalnych, sztuk teatralnych i wierszy. Część jest mniej lub bardziej znana do dziś, o części wiedzą nieliczni. Przetłumaczone na ponad 90 języków obcych były czytane na całym świecie.
Jego książki odkryłam jako nastolatka, gdy zaczytywałam się książkami przygodowymi i spodobały mi się tak bardzo, że wracałam do nich wielokrotnie, czytając "po całości" lub wybrane fragmenty. Zachwyciłam się żywą i interesującą akcją, różnorodnymi bohaterami, mnóstwem informacji z geografii, biologii, historii i techniki.
Najczęściej sięgałam po "Dzieci kapitana Granta" - bo i ciekawe to było niezmiernie, i wzruszające, i nie sposób było ogarnąć całości w jednym czytaniu, tyle jest w tej książce przeróżnych wiadomości, geograficznych przede wszystkim. Przy każdej okazji dzieli się nimi z towarzyszami wyprawy (no i z czytelnikami) jeden z głównych bohaterów, Jakub Paganel, światowej sławy geograf, człowiek o olbrzymiej wiedzy.
A okazji miał niemało, bo jest to opowieść o wyprawie lorda Glenervana, zorganizowanej, by odszukać zaginionego kapitana Harry'ego Granta. Z wiadomości jaka dotarła do rąk Glenervana, było wiadomo, że statek kapitana rozbił się na 37 stopniu szerokości geograficznej półkuli południowej - niestety długości geograficznej nie dało się odczytać. Nie zrażony tym lord decyduje się wyruszyć i szukać - kapitana lub śladów po nim - wzdłuż 37 równoleżnika ...
Jest w tej powieści wszystko to, co potrzebne, by zainteresować czytelników. Wartka akcja, mnóstwo przygód, budzący sympatię bohaterowie, tubylcy - Indianie z Patagonii, Aborygenowie i Maorysi - z egzotycznych krain, bandyci, humor i smutek, pościgi, ucieczki, przyjaźń, lojalność i pomaganie sobie w potrzebie. I jest to dobrze napisane, czyta się samo i chwilami trudno się oderwać.
Takie wrażenia miałam czytając tę książkę jako nastolatka, w latach 60-tych XX wieku, w mniej więcej sto lat od jej wydania.
Czytając ją teraz, w roku 2023, czyli w kilkadziesiąt lat od pierwszego czytania i w 155 lat od jej powstania, dalej mi się podoba, na pewno wrócę do niej jeszcze nie raz.
Ale! - na wiele spraw patrzę teraz inaczej, m. in. na kolonializm, "cywilizowanie" podbitych ziem i traktowanie tubylców nie jak ludzi. I dlatego nie będę zaprzeczać, że powieść trochę się zestarzała i jest trochę naiwna - właśnie przez głoszenie powszechnych wówczas poglądy o znaczeniu i wyższości nad innymi białego człowieka, Europejczyka.
A mimo to wciąż jest jedną z fajniejszych powieści przygodowych jakie znam. Jeśli przymkniemy oko na jej "niedzisiejszość", czytając będziemy po prostu pamiętać, że czas jej powstania i czas w niej opisywany były takie jakie były, a teraz żyjemy inaczej, to możemy znakomicie się bawić przygodami grupy odważnych ludzi, którzy bez wahania wyruszyli na pomoc bez żadnej pewności, że im się uda ...
Kto sięgnie po "Dzieci kapitana Granta" - myślę, że nie pożałuje.
Dorastałam w czasach bez Internetu, gdy źródłem wiedzy o świecie, była nauka w szkole i słowo pisane: prasa, encyklopedie, książki popularnonaukowe i beletrystyczne - o ile autor miał odpowiednio duży zasób wiedzy.
Jednym z takich autorów jest Juliusz Gabriel Verne (1828 - 1905) – francuski pisarz, jeden z pionierów gatunku science fiction. Napisał ponad 100 powieści...
Nowy Kociołek pojawił się znienacka, bez fanfar i odliczania dni do premiery, bez zachwytów jaka to będzie bomba, petarda i cuda-wianki, a tylko po mrukniętej gdzieś tam, kiedyś, zapowiedzi #kociołekwpaździerniku ...
A książka jest wspaniała, z tych nieodkładalnych. Idealnie komponuje się z poprzednimi tomami: ten sam styl okładki i narracji, ci sami bohaterowie, bardzo dynamiczna akcja i wciągająca treść. W moim odczuciu jest tylko jedna zmiana - zrobiło się poważniej.
Złe, mimo wszystko, rośnie w siłę, a dotychczasowe starcia karczmarza i jego niezwyczajnej kompanii z rzezimieszkami wszelkiej maści i butnymi rycerzykami przerodziły się w bardzo poważną walkę o dobre życie dla całej Doliny i bezpieczeństwo WSZYSTKICH jej mieszkańców.
Ponieważ w tomie III rozstaliśmy się z drużyną w momencie gdy Eliah, Gramm, Urgo i Żychłoń ruszyli szukać ukrytych, nie za bardzo wiadomo gdzie, dusz trolli, a Kociołek ze Zwierzakiem mieli czekać na ich powrót w karczmie, tytuł tego tomu sugeruje, że jego treścią jest wracanie poszukiwaczy do Gryfa. No i owszem, wracają, ale nie tak po prostu - Złe zaatakowało Dolinę w sposób jakiego nikt się nie spodziewał i z wielką siłą. Tak wielką, że wszystkie znane Drużynie sposoby ledwo, ledwo wystarczyły by zwyciężyć; a może i przegraliby, gdyby w tym ostatnim starciu zabrakło Sary i wsparcia od ludzi prawdziwie służących Doli.
Aż Kociołek zaczął się zastanawiać, czym to Złe tak naprawdę jest ...
Podziwiam tego karczmarza z tomu na tom coraz bardziej! Życie stawia przed nim coraz więcej zadań, a on, zwykły człowiek, taki chłopek-roztropek, nie poddaje się, walczy jak umie, głową głównie, choć i orężem, a czasem ... zupą grzybową. Początkowo chodzi mu tylko o wyjście cało z opresji i powrót do domu, do żony i dzieci. Ale z czasem, z karczmarza przekształca się w rycerza, (choć bez pasowania i zbroi), broniącego jak lew swego świata i tego wszystkiego, co dla niego ważne. Myślącego o tym, co zostawi po sobie, w jakim świecie będą żyły jego dzieci.
Ale - bez przyjaciół tworzący razem z nim Drużynę do zadań specjalnych zapewne nie przetrwałby tak długo.
"– Oprócz obowiązku jest jeszcze przyjaźń – powiedział Talvinn [Zwierzak] ... – Walczymy razem. Wędrujemy razem. Śmiejemy się razem. To prawdziwi przyjaciele."
Brakuje takich ludzi w dzisiejszych czasach ...
Ludzi szanujących się nawzajem, akceptujących bez zastrzeżeń inność swoją i innych, walczących ze Złem w każdej postaci.
Kolejny raz Team Marcin Mortka - SQN - Piotr Sokołowski (ilustrator) zapewnił nam mnóstwo emocji i przeżyć, takich, co chce się ich jeszcze i jeszcze ...
Na szczęście - ciąg dalszy jest zapowiedziany!
Nowy Kociołek pojawił się znienacka, bez fanfar i odliczania dni do premiery, bez zachwytów jaka to będzie bomba, petarda i cuda-wianki, a tylko po mrukniętej gdzieś tam, kiedyś, zapowiedzi #kociołekwpaździerniku ...
A książka jest wspaniała, z tych nieodkładalnych. Idealnie komponuje się z poprzednimi tomami: ten sam styl okładki i narracji, ci sami bohaterowie, bardzo...
#czytam co lubię
"Dedykuję wszystkim, którzy kochają jesień" - trudno o bardziej trafną dedykację w książce dla mnie ...
Bo pod każdym względem ta pora roku jest moją ulubioną i ukochaną - za ciepłe barwy, jakimi maluje przed zimą świat, za grzyby i owoce oraz ich zbieranie za temperaturę powietrza najczęściej taką w sam raz, a nie zabijającą żarem lub mrozem ... za wodę w jeziorach wciąż jeszcze ciepłą, tak że można pływać ... za spokój na polach i w lasach ...
A ta książka jest jesienna jak żadna inna - jesień jest w tytule, na okładce i w treści, akcja toczy się od września do grudnia, no i premiera odbyła się jesienią.
I jest w niej wszystko to co, co stanowi jesienny klimat i atmosferę - cudowne barwy liści i kwiatów, grzybobrania, dynie, wrzosy, babie lato, mgły i deszcze, Święto Zmarłych, przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia.
Czytający ją teraz, jesienią 2023, czyli po premierze, a przed Nowym Rokiem, nawet jeśli nie mieszkają w miejscu tak pięknym jak Olszowy Jar, mają za oknem tę samą porę roku co bohaterowie książki, Weronika i Darek.
Oni w pełni doceniają to szczęście, że mieszkają w tak pięknym miejscu. A my, czytając, możemy napawać się jego urodą, razem z nimi chodzić po lesie, górach i dolinach, zbierać grzyby i przeżywać przygody; bo tak, nawet na spokojnym spacerze po lesie zdarzają się niespodzianki - spotkanie z dzikiem czy szerszeniami, budzi wielkie emocje, niezależnie od jego przebiegu ...
Życie też dostarcza im mnóstwa radości, trochę smutków i zmartwień ... Tak jak i nam ...
Lubię książki autorki, a ku mej radości jest ich niemało - 19.
W większości są typowo obyczajowe i miło się je czyta, ale to nie tylko "fajne czytadła"; dużo w nich jest o sprawach ważnych dla nas wszystkich: o związkach łączących ludzi, o pracy, której brak, jak i nadmiar, jest trudny dla samodzielnego człowieka, szukaniu swego miejsca w świecie, o pomaganiu sobie nawzajem nawet gdy nie słychać prośby o pomoc, o miłości i przyjaźni. O wierze w siebie i wsparciu bliskich.
Jeśli ktoś nie zna całej serii, a chciałby poznać - to spokojnie może, tak jak ja, przeczytać teraz, jesienią, tom ostatni, a potem, przedświątecznie tom I, a tęskniąc za wiosna i latem sięgnąć po tomy II i III. By poznać całą historię Weroniki, Darka i ich bliskich i podziwiać cztery pory roku w Olszowym Jarze tak pięknie opisane przez autorkę.
#czytam co lubię
"Dedykuję wszystkim, którzy kochają jesień" - trudno o bardziej trafną dedykację w książce dla mnie ...
Bo pod każdym względem ta pora roku jest moją ulubioną i ukochaną - za ciepłe barwy, jakimi maluje przed zimą świat, za grzyby i owoce oraz ich zbieranie za temperaturę powietrza najczęściej taką w sam raz, a nie zabijającą żarem lub mrozem ... za wodę...
2023-09-09
Baśń, co dzieje się współcześnie, są m. in. telefony komórkowe i laptopy.
Ale jak w każdej baśni jest walka Dobra ze Złem, są magiczne istoty, jest współdziałanie tych, co mają wspólny cel.
Tu celem jest przetrwanie Kaszubów, ich języka i obyczajów - bo one będą dopóki będą ci co mówią "Jo jem Kaszeba".
Pięknie napisana piękna historia, w którą zasluchalam się jak małe dziecko 😁
Baśń, co dzieje się współcześnie, są m. in. telefony komórkowe i laptopy.
Ale jak w każdej baśni jest walka Dobra ze Złem, są magiczne istoty, jest współdziałanie tych, co mają wspólny cel.
Tu celem jest przetrwanie Kaszubów, ich języka i obyczajów - bo one będą dopóki będą ci co mówią "Jo jem Kaszeba".
Pięknie napisana piękna historia, w którą zasluchalam się jak małe...
2023-01-02
W poprzedniej części rozstaliśmy się z Drużyną do zadań specjalnych w momencie, gdy wrócili do Gryfa, karczmy Edmunda Kociołka, dla nich wszystkich będącej bezpiecznym domem.
Sam Kociołek ma zamiar wreszcie cieszyć się zwykłym, prostym życiem, być ojcem, mężem i przyjacielem, gotować, prowadzić karczmę i nawet - wreszcie! - wykopać staw rybny.
Ma też nadzieję, że nie ma takiej siły, która mogłaby mu to odebrać.
Ale! ... ale wie, że to tylko pobożne życzenie...
Przez pewien czas, ze sześć tygodni, udaje mu się żyć w ten sposób tak dobrze, że nawet doczekał się od żony i Grama wątpliwego komplementu, że dziadzieje ...
No i pewnej nocy do bramy Gryfa załomotały trolle - ledwie siedmiu, poranionych, poobijanych, proszących (!) o gościnę; ale na czele z Thulem - niedawnym przeciwnikiem Drużyny ...
Kociołek wbrew zasadzie obowiązującej karczmarzy, że nie wolno nie przyjąć podróżnego co puka do drzwi z prośbą o gościnę, nie chce ich wpuścić - przecież to trolle!; ale w końcu daje się przekonać i otwiera bramę.
Przy posiłku Thul i Olhar opowiadają całej Drużynie i Sarze (dzieci na szczęście spały) co ich wywiodło z Głodnej Puszczy i o potyczkach jakie stoczyli tuż przed dotarciem do Gryfa z grupą zbrojnych dowodzonych przez rycerza, w którym Urgo rozpoznał z opisu członka rodu Rosomaków, poddanych księcia Ruperta.
Cała Drużyna decyduje się dojść o co tu chodzi, czy faktycznie o przejęcie dusz trolli przez księcia Ruperta i jednocześnie dać trollom Thula więcej czasu na dotarcie w bezpieczne miejsce.
Wyruszają więc - i tym samym wkraczają w kolejny etap walki ze Złem, które usiłuje zapanować nad Doliną. Odbędzie się jeszcze jeden sprawdzian ich waleczności, inteligencji i przyjaźni.
CZYTAM CO LUBIĘ - czyli to, co mnie interesuje, bawi, daje do myślenia i ma ciekawą historię z, ewentualnie, dobrą zagadką. Nie zawsze to wszystko jest razem - a w tej serii tak!
Toteż kocham ją i za to, i za olbrzymi ładunek przyjaźni, rozsądku, pomysłowości i humoru. Jest pięknie napisana, jest o czym pomyśleć. Może się spodobać nawet tym, co za fantasy nie przepadają, bo przecież ta odrobina magii - naprawdę tylko odrobina! - w niczym nie przeszkadza ...
Dlatego bardzo chciałam i chcę, by Kociołek ze swoją kompanią działał dalej - tzn. by Marcin Mortka pisał, Piotr Sokołowski tworzył okładki, a wydawnictwo SQN wydawało kolejne tomy. I cieszę się bardzo, bardzo, bardzo z trzeciego już tom serii, bo cudny jest!
I oczywiście liczę na kolejne ...
W poprzedniej części rozstaliśmy się z Drużyną do zadań specjalnych w momencie, gdy wrócili do Gryfa, karczmy Edmunda Kociołka, dla nich wszystkich będącej bezpiecznym domem.
Sam Kociołek ma zamiar wreszcie cieszyć się zwykłym, prostym życiem, być ojcem, mężem i przyjacielem, gotować, prowadzić karczmę i nawet - wreszcie! - wykopać staw rybny.
Ma też...
2023-08-07
Iwona Mejza zazwyczaj opisuje codzienne życie i sprawy dotyczące większości z nas. Robi to najprościej jak się da i delikatnie, bez "smrodku dydaktycznego" czy walenia kogokolwiek po głowie, jakby mimochodem, trafia słowem w samo sedno problematycznych sytuacji.
Ta książka ma formę pamiętnika, w którym Monika Olszewska, lat 35, opisuje co działo się w jej życiu od 1 kwietnia do 21 grudnia roku 2019.
Pisze o wydarzeniach, ale też o tym co czuła i myślała; zapisuje swoje refleksje i wnioski, wspomnienia i plany.
Dniem przełomowym dla niej stał się poniedziałek, 01.04.2019.
Zaczęło się od braku prądu w domu, a wieczorem najpierw dowiedziała się od sąsiada (!), że jej mąż się wyprowadził, a chwilę później odkryła, że dom został ogołocony nie tylko z rzeczy osobistych męża, ale i wspólnych, a wartościowych, i nawet z zawartości lodówki i zamrażarki.
Zaś brak prądu, jak wyjaśniono jej następnego dnia w zakładzie energetycznym, nie był awarią, ale odcięto go z powodu nieopłaconych rachunków ...
Że to wszystko nie jest primaaprilisowym żartem potwierdził otrzymany dopiero we wtorek o 23.30 (!) SMS od męża: "Cześć, tak wyszło, nie zdążyłem ci powiedzieć, że się wyprowadzam. Chcę rozwodu, papiery złożyłem. Dom sprzedamy.”
Po sześciu latach małżeństwa NIE ZDĄŻYŁ (!) powiedzieć ...
Zdenerwowana, rozżalona i wkurzona Monika w miarę szybko odzyskuje równowagę - "Nie ma co rozczulać się nad rozlanym mlekiem, na razie trzeba wziąć ścierę i wytrzeć do sucha, żeby się ktoś jeszcze nie pośliznął."
W tej biedzie może liczyć na tatę i brata, bo mama - no cóż, kocha córkę i dąży do jej szczęścia, ale zgodnie ze swoim wyobrażeniem, co Monika kwituje: "Kocham moją mamę bardzo, ale lubię coraz mniej."
I teściowa, już prawie była, zaproponowała jej pomoc i przyjaźń ...
Rozmyślając i analizując minione lata Monika zaczyna widzieć swoje błędy i powoli zmienia myślenie o sobie; zamierza być zależną tylko od siebie i wszystko zacząć od początku, jako że, odkąd pamięta, zawsze starała się zadowolić innych. Nie miała nawet marzeń, takich swoich. Jej spokojny, ugodowy charakter pomaga w nabraniu dystansu do sytuacji, dostrzeżeniu dobrych stron minionych wydarzeń i nie zapiekaniu się w złości i żalu.
Czytając tę książkę stwierdziłam, że dla wielu będzie to nieciekawa, może i nudna lektura - dla tych, którzy szukają w książkach tylko rozrywki, sposobu na miłe zabicie czasu.
Ale ci, co lubią porozmyślać o tym co zostało przeczytane i ci, co przeżywali podobne sytuacje powinni być zadowoleni. Mieć poczucie, że dobrze spędzili czas i zyskać świadomość, że nie jest się samym w danej sytuacji - a to przynosi ulgę. Nawet wtedy, jeśli w tej sytuacji są bohaterowie książki, a nie żywi ludzie - przecież żaden pisarz nie wymyślił niczego, co nie zdarzyło się lub nie zdarzy w realnym życiu i świecie.
Jest to książka tak pełna emocji, że nie sposób pozostać na nie obojętnym, ogarnąć po jednym przeczytaniu. Na pewno będę do niej wracać.
I na koniec uniwersalne przesłanie dla każdego:
"Ufaj tyle, ile trzeba. Żyj całą sobą, dla siebie i na własnych zasadach. Spełniaj własne marzenia, nie cudze, i pamiętaj, że życie ma niepowtarzalny smak. Ciesz się nim, dziel się radością i kochaj, bo jest tu i teraz, a nie potem i później."
Książkę otrzymałam z Wydawnictwo Dragon.
Iwona Mejza zazwyczaj opisuje codzienne życie i sprawy dotyczące większości z nas. Robi to najprościej jak się da i delikatnie, bez "smrodku dydaktycznego" czy walenia kogokolwiek po głowie, jakby mimochodem, trafia słowem w samo sedno problematycznych sytuacji.
Ta książka ma formę pamiętnika, w którym Monika Olszewska, lat 35, opisuje co działo się w jej życiu od 1...
2023-07-25
Szepto-krzyk "To nie ja!" o 4 rano (!) w w słuchawce telefonu Michela Blanca obudził go, ale nie otrzeźwił na tyle, by chciał rozmawiać - nawet po rozpoznaniu, że osobą dzwoniącą o tej nieludzkiej porze jest jego szefowa, Agata Śródka ...
Dopiero wykrzyczane w słuchawkę pełne zdanie - "To nie ja go zabiłam!" - na tyle Michela zaciekawiło, że zechciał wysłuchać, co też Agata ma mu do powiedzenia ...
A nic wcześniej nie zapowiadało takich atrakcji.
Zaproszenie Agaty Śródki do poprowadzenia warsztatów w programie kulinarnym, na których miała wyszkolić uczestników w robieniu m. in. śląskich rolad, było w jej karierze czymś zupełnie normalnym.
Fakt, że warsztaty zaplanowano w mieście Jastrzębie Zdrój, w pałacu Borynia, też nie budził żadnych zastrzeżeń.
Toteż pojechała. Trafiła na koniec obiadu dla uczestników i niemal od razu natknęła się na Alana Szpilę, bardzo popularnego krytyka kulinarnego, do którego żywiła, z wzajemnością, "bardzo gorące uczucia, wśród których prym wiodły nienawiść, odraza i wstręt."
On nie omieszkał wetknąć jej "szpileczki" na temat wzrostu, ona go zignorowała. Ponownie spotkali się dopiero na kolacji, po 17 - i od tego momentu, do godziny 4 rano następnego dnia, jedynym właściwym określeniem stanu Agaty jest to, że "film jej się urwał" ...
Co było tym straszniejsze, że gdy obudziła się nad ranem, zobaczyła że w jej łóżku leży Alan Szpila - martwy, z termometrem do mięsa wbitym w kark ...
Rzecz oczywista, że w tej sytuacji trudno było nie uznać Agaty za pierwszą podejrzaną ...
Szczęśliwie dla niej, do śledztwa przydzielono komisarza Fuksa, którego inteligencja była równie wielka jak jego wzrost (2 m), umysł miał otwarty i nie bez powodu uchodził za jednego z najlepszych śląskich śledczych.
Mimo to, nie raz żałował, że to jemu, a nie koledze trafiła się ta sprawa ...
Zgadzam się z autorką, że to najlepsza książka o Agacie Śródce.
Jest w niej wszystko to, co wg mnie w fajnej książce powinno być: duża ilość humoru, przygody różne i różniste, żywa akcja, sporo emocji, świetnie wykreowani bohaterowie i osoby z dalszego planu, wśród których pojawiają się, choćby we wspomnieniu, starzy znajomi z poprzednich książek autorki, no i ten inteligentny, sympatyczny, a bardzo ludzki śledczy - aż szkoda, że pewnie już go nie spotkamy ...
Do tego znak firmowy Małgorzaty Starosty czyli piękna, bezbłędna polszczyzna; a także oryginalna intryga kryminalna, dużo rzeczywistych informacji o przeszłości Jastrzębia Zdroju, kulinariach z regionu i nie tylko plus przepisy na dania tworzące w zestawie typowy obiad po śląsku.
I już tylko taka moja bardzo osobista refleksja ...
Czytając opis sporządzania rolad śląskich nie mogłam uwierzyć własnym oczom - w identyczny sposób moja mama, wilnianka, przygotowywała danie "zrazy wołowe zawijane", podawane u nas z kaszą gryczaną i mizerią.
Czytając o roladach śląskich nigdy na myśl mi nie przyszło, że świetnie znam to danie, i umiem je zrobić, nawet bez warsztatów!
I tak się teraz zastanawiam, jak to było - czy wiele, wiele lat temu trafił na Wileńszczyznę kucharz ze Śląska? Czy mimo dzielących Wilno od Ślaska około 800 kilometrów i tu, i tam wymyślono identyczną potrawę?
Czy ktoś to wie? ... Bo chętnie bym się dowiedziała, ze zwykłej babskiej ciekawości ...
A może Agata Śródka mogłaby rozwiązać tę zagadkę? ...
Szepto-krzyk "To nie ja!" o 4 rano (!) w w słuchawce telefonu Michela Blanca obudził go, ale nie otrzeźwił na tyle, by chciał rozmawiać - nawet po rozpoznaniu, że osobą dzwoniącą o tej nieludzkiej porze jest jego szefowa, Agata Śródka ...
Dopiero wykrzyczane w słuchawkę pełne zdanie - "To nie ja go zabiłam!" - na tyle Michela zaciekawiło, że zechciał wysłuchać, co też...
2023-07-19
#czytamcolubię
Tym razem napis na okładce, "Przerażająco śmieszne!", jest mniej zasadny niż w tomie I, ale spokojnie, dawka humoru w książce jest mniej więcej taka sama,
Jest też ten sam niepodrabialny styl pisania, bez dwóch zdań jest to komedia funeralna (nie kryminalna!) i są ci sami główni bohaterowie, a treścią książki są ich dalsze losy - jednak ta książka jest zupełnie inna niż tom I.
Więcej tu spraw poważnych, nawet takich przy których policja ma co robić - oszustwa, zastraszenia, chuligaństwo; pojawia się kilka nowych osób dobrych i złych; akcja trwa tylko rok: od stycznia do grudnia i koncentruje się, tym razem, na życiu Marty Bandurskiej, właścicielki kwiaciarni Cuda-Wianki, matki Kocia.
Marta, widząc jak szczęśliwa jest jej przyjaciółka z nowym partnerem zapragnęła podobnych emocji i szczęścia. Była mężatką od blisko 25 lat i stwierdziła, że oboje z mężem praktycznie się nie znają, żyją tylko obok siebie, bez namiętności i bliskości, a łączy ich tylko syn. Że jej mąż jest kochającym ojcem i przyzwoitym człowiekiem, ale ona nie mogła liczyć z jego strony na nic z tego, czego oczekiwała i pragnęła ...
Pojąć nie mogła, dlaczego marnowała sobie życie z człowiekiem, którego teraz nawet nie lubiła ...
Kroplą przelewającą kielich stała się wizyta w jej kwiaciarni młodego mężczyzny z niecodzienną i zadziwiającą prośbą - o dostarczanie jego żonie bukietu i listu od niego, siódmego dnia miesiąca, przez rok od jego śmierci. Chciał, by zauważyła, że świat się nie zatrzymał, czas wciąż płynie, a ona musi iść dalej i zmierzyć się na nowo z życiem.
Wtedy Marta uświadomiła sobie, że jej małżeństwo koło ideału nawet nie stoi ...
Oczywiście, próbowała, delikatnie, ożywić swoje życie małżeńskie, ale mąż nie wykazał ani zrozumienia, ani chęci współdziałania, .
No to postanowiła zadbać o siebie - i zaczęła trenować boks. Tu z kolei, wśród młodych ludzi, poczuła się staro ...
To oburzyło jej przyjaciółki i Jagna powiedziała: "Weź, Marta, kopnij w ten kalendarz, niech się nam nie narzuca! Jeszcze mamy trochę wina do wypicia i kilka marzeń do spełnienia."
I spisały co mają zrobić przed śmiercią i - kiedy.
A nie były to drobiazgi - skok ze spadochronem, wielka miłość, zdobycie Aconcagui i parę innych zadań wymagały czasu, samozaparcia i wysiłku ...
Nie szkodzi. "Marzenia trzeba spełniać. I trzeba mieć ciągle nowe, żeby zawsze był jakiś cel."
Bo od nicnierobienia człowiek szybciej się starzeje.
Co przy takim podejściu do sprawy żadnej z nich raczej nie groziło ...
Kocham takie książki! Z ciekawą treścią i ucieszne, z tematami do rozmyślań i różnymi interesującymi wiadomościami - ja np. nie wiedziałam, że istnieje niebieska herbata, a o cmentarzach pamięci tylko słyszałam.
Z bohaterami, których się lubi i z którymi nie chce się tracić kontaktu.
Które czytają się same z szybkością światła i ciężko się od nich oderwać.
Dające kopa nie tylko kalendarzowi, ale i nam.
Po prostu afirmujące życie.
P.S. Dla nie znających słowa, a nie mająch czasu na szukanie wyjaśnienia: Afirmacja życia to ukochanie życia, świata, drugiego człowieka; zaakceptowanie życia i czerpanie z niego radości oraz satysfakcji; pełne radości zaangażowanie w sprawy życia.
#czytamcolubię
Tym razem napis na okładce, "Przerażająco śmieszne!", jest mniej zasadny niż w tomie I, ale spokojnie, dawka humoru w książce jest mniej więcej taka sama,
Jest też ten sam niepodrabialny styl pisania, bez dwóch zdań jest to komedia funeralna (nie kryminalna!) i są ci sami główni bohaterowie, a treścią książki są ich dalsze losy - jednak ta książka...
2023-04-06
"Przerażająco śmieszne!" głosi napis na okładce.
"Błyskotliwa powieść, która rozśmiesza do łez." napisał wydawca.
I to jest ŚWIĘTA PRAWDA - dawno się tak serdecznie nie uśmiałam!
Monika Wawrzyńska ma niezaprzeczalny talent do pisania zwyczajnych tekstów, o zwyczajnych, codziennych sprawach, i nawet tych bardzo poważnych sprawach, w sposób który bawi i wywołuje uśmiech na twarzy, choć zapewne nie u każdego. A jednocześnie nikogo i niczego nie ośmiesza, nie ma w tym drwiny, jest tylko życzliwy uśmiech i wyczucie sytuacji.
I nawet temat tak ważny i poważny jak
śmierć - opisywany przez nią staje się czymś po prostu normalnym, nie śmiesznym, ale i nie aż tak przerażającym.
Powiedziałabym, że zajmuje należne sobie miejsce, jako nieodłączny element naszego świata, wszak życie każdej istoty zaczyna się narodzinami, a kończy śmiercią.
Jednak dla większości ludzi śmierć jest czymś strasznym i wg nich najlepiej udawać, że jej nie ma, trwać w przekonaniu, że będzie się żyło bez końca i oczywiście należy chronić dzieci przed wiedzą o umieraniu.
Błąd. Chowanie głowy w piasek nie pomoże; prędzej czy później wszyscy umrzemy; a wychowywanie dzieci w niewiedzy skutkuje tym, że jako dorośli boją się śmierci, nawet tej ze starości ...
Takiego błędu nie popełniła mama Kocia - nie zwalczała jego fascynacji śmiercią, która zaczęła się na pogrzebie dziadka, gdy chłopiec miał 4 lata. Po prostu jak najprościej, rzeczowo i rzetelnie odpowiadała na jego pytania i tłumaczyła m. in. czemu nie może spać w trumnie.
Dzięki tej pasji Kocio w szkole zyskał przyjaciela na zawsze, zaprzyjaźniły się - też na zawsze - ich mamy i nawet zaczęły ze sobą współpracować, jako że jedna prowadziła zakład pogrzebowy, a druga kwiaciarnię.
Wspólnie z przyjaciółką zajmującą się cateringiem stworzyły świetnie funkcjonującą nieformalną spółkę mogącą obsłużyć praktycznie kazdą imprezę. A prywatnie po prostu się przyjaźniły, na dobre i na złe.
Czy opowieść o życiu nawet tak mało typowych ludzi nie będzie nużąca? A otóż nie! Nie ma tu nawet jednej nudnej strony, przez tekst się płynie, a mimo tego że akcja dzieje się na przestrzeni około 20 lat i są przeskoki w czasie, to w zorientowaniu się kto-co-kiedy nie ma żadnego problemu.
Wiele zalet ma ta książka: humor - dużo i w najlepszym gatunku, fajna i fajnie opowiedziana historia, pokazanie że nie taka śmierć straszna jak ją malują i że "nie ma przypadków, wszystko jest po coś", a przyjaźń i miłość są najważniejsze.
A wracając jeszcze do zachęty z okładki - dla mnie przerażające jest to, że wśród książek określanych jako "komedia" jest stanowczo za mało książek tak komediowych jak ta. I że tak niewiele o tej książce się mówi i pisze, a inne, które są zdecydowanie za nią, jeśli chodzi o ilość i jakość humoru, promuje się na potęgę i na wszelkie sposoby, łącznie z autorytarywnym stwierdzeniem, że to "druga Chmielewska".
No nie! Chmielewska to Chmielewska, autorka niezapomniana i niepowtarzalna; ale podrobić jej się nie da, ewentualnie można mniej lub bardziej udanie sparodiować - dlatego nie ma co szukać tej "drugiej", tylko ludzi, co piszą "po swojemu", ale równie dobrze, ciekawie i z humorem.
"Przerażająco śmieszne!" głosi napis na okładce.
"Błyskotliwa powieść, która rozśmiesza do łez." napisał wydawca.
I to jest ŚWIĘTA PRAWDA - dawno się tak serdecznie nie uśmiałam!
Monika Wawrzyńska ma niezaprzeczalny talent do pisania zwyczajnych tekstów, o zwyczajnych, codziennych sprawach, i nawet tych bardzo poważnych sprawach, w sposób który bawi i wywołuje uśmiech...
"Rower to jest świat!" śpiewa Lech Janerka, bo jazda rowerem to radość, przyjemność, wygoda i zdrowie; ale gdy w grę wchodzą "sprawy wyższe" (uczucia, pieniądze itp.) to i wśród rowerzystów do głosu dochodzą negatywne emocje i nawet życie można stracić ...
Detektyw Jacek Przypadek wciąż uważa, że nic nie dzieje się przypadkiem, a ludzie są banalnie przewidywalni - i wciąż mało kto mu w to wierzy, ale jak pokazują kolejne sprawy i zdarzenia racja - jednak! - jest po jego stronie.
Nie inaczej dzieje się i tym razem, gdy zostaje poproszony o pomoc w sprawie tak dziwnej, jak zagrożenie życia powszechnie znanego aktywisty rowerowego, przez postać ... z jego własnych snów!
Nie mniej niecodzienna jest sprawa zabitego kuriera rowerowego, bo czy jest możliwe, że zamordował go za pomocą laleczki voodoo kolega z pracy, z zazdrości, bo wcześniej denat odbił mu dziewczynę? ...
A praktycznie nierozwiązalną zagadką wydawało się wyjaśnienie, jakim cudem, znany i mający szanse na wygraną w wyścigu zawodnik został w jego trakcie porażony prądem - co było tak nieprawdopodobne, że brano pod uwagę trafienie piorunem ...
W tych wszystkich sprawach Jackowi Przypadkowi do zorientowania się o co w nich tak naprawdę chodzi, wystarczyło ustalenie paru faktów i porozmawianie osobiście z zamieszanymi w sprawę osobami z najbliższego otoczenia aktywisty, kuriera i zawodnika.
Czy i tym razem logika, umiejętność myślenia i kojarzenia faktów odniosą niezaprzeczalne zwycięstwo, udowadniając przy okazji, że ludzie naprawdę są banalnie przewidywalni?...
Lubię pana Jacka Przypadka jako człowieka, bardzo cenię jego logiczne myślenie, a w tej książce dodatkowo podziwiam, że rozwiązywał te sprawy praktycznie sam, mając dodatkowo na głowie różne swoje i nie swoje kłopoty.
Polecam!
I pozwolę sobie dodać jeszcze jedno: zgadzam się z podkomisarzem Łosiem, że są jeszcze porządni ludzie na świecie, skoro znaleźli się tacy, co pozbierali stare, drukowane kiedyś w gazetach kryminały i wydają je na nowo, w wersji książkowej ...
"Rower to jest świat!" śpiewa Lech Janerka, bo jazda rowerem to radość, przyjemność, wygoda i zdrowie; ale gdy w grę wchodzą "sprawy wyższe" (uczucia, pieniądze itp.) to i wśród rowerzystów do głosu dochodzą negatywne emocje i nawet życie można stracić ...
Detektyw Jacek Przypadek wciąż uważa, że nic nie dzieje się przypadkiem, a ludzie są banalnie przewidywalni - i wciąż...
2023-06-19
Antoine de Saint-Exupery, Francuz, pisarz i lotnik, napisał powiastkę filozoficzną o chłopcu, co przybył na ziemię z gwiazd. Wydana 6 kwietnia 1943 roku okazała się światowym fenomenem.
I od tamtego czasu bardzo wielu ludziom nie dają spokoju dwie zagadki: co autor miał na myśli pisząc "Małego Księcia" i co dokładnie stało się z nim samym.
Wiadomo, że Antoine de Saint-Exupery 31 lipca 1944 o godzinie 08.45 wystartował do swojego kolejnego lotu bojowego i już nie powrócił. Do jego zestrzelenia przyznało się dwóch niemieckich pilotów, ale ciała nie odnaleziono, a części jego samolotu odkryto dopiero w 2003 roku na dnie morza.
Zginął czy zaginął?
Ludzie nie lubią jak zagadki czy tajemnice są nierozwiązane, lubią je rozwiązywać i wiedzieć wszystko na pewno. Zawsze jest ktoś, kto tak długo snuje domysły, śledzi i tropi aż tajemnicę rozwiąże lub podda się - z braku materiałów czy pomysłów.
Toteż i w sprawie interpretacji treści "Małego Księcia" oraz zaginięcia jej autora, wciąż są snute przeróżne hipotezy, rozważane są najrozmaitsze scenariusze zdarzeń.
Tym razem sprawą zajał się znany i poczytny autor kryminałów, Michel Bussi.
W przedmowie napisał: "Taka jest właśnie myśl przewodnia tej powieści: podążyć tropem dziwnego podobieństwa między odejściem pisarza i odejściem jego bohatera. Przeprowadzić ponowne śledztwo."
Bo zdaniem autora, śmierć Małego Księcia w książce i prawdopodobna rzeczywista śmierć Saint-Exupéry’ego, są szalenie podobne. Dlatego stawia pytania: Kto zabił Małego Księcia? Kto zabił Antoine’a de Saint-Exupéry’ego?
Odpowiedzi szukają bohaterowie książki przeprowadzając nowe śledztwo, bazując na powszechnie znanych faktach, zachowanych dokumentach i logicznym myśleniu.
A my, czytając, towarzyszymy im w szukaniu odpowiedzi; możemy przy tym wierzyć lub nie w ich wnioski i snuć własne przypuszczenia...
Możemy uznać, że "Mały Książę" to tylko piękna, niezwykła baśń, jej autor został zwyczajnie zestrzelony, a jego szczątki wciąż pozostają w głębinach morza.
Możemy zgodzić się z którąś wersją o innym zakończeniu niż śmierć Saint -Exuoery'ego po zestrzeleniu.
Możemy też stworzyć własną legendę ...
Z pewnością jest to książka oryginalna i interesująca, przede wszystkim dla fanów Małego Księcia.
Ale chociaż, przynajmniej dla mnie, nie jest tak porywająca jak inne kryminały autorstwa Bussy'ego, to nie żałuję czasu jaki zajęło mi jej przeczytanie.
I zapewne wrócę do niej, kiedyś ...
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Antoine de Saint-Exupery, Francuz, pisarz i lotnik, napisał powiastkę filozoficzną o chłopcu, co przybył na ziemię z gwiazd. Wydana 6 kwietnia 1943 roku okazała się światowym fenomenem.
I od tamtego czasu bardzo wielu ludziom nie dają spokoju dwie zagadki: co autor miał na myśli pisząc "Małego Księcia" i co dokładnie stało się z nim samym.
Wiadomo, że Antoine de...
Na tysiącu okrętów przybyli Grecy pod Troję, walczyli i zwyciężyli; a wrócili do domów ci, co przeżyli. Opowiedział o tym Homer pisząc "Iliadę" - opowieść o ostatnich latach 10-letniej wojny trojańskiej i "Odyseję" - opowieść o 10-letniej drodze powrotnej Odyseusza spod Troi na Itakę.
Lepiej lub gorzej znają je prawie wszyscy. To opowieści o walkach, śmierci, bogach, potworach, zdradach, podstępach, zemście i przygodach. Same męskie sprawy i zabawy.
Czytając je, jako nastolatka i w latach późniejszych, byłam zachwycona. Wielkie wrażenie zrobili na mnie wspaniali bohaterowie, a nie mniejsze - mistrzowskie opisanie walk, przygód i wszelkich wydarzeń. Te dwa eposy to hołd oddany odwadze, waleczności, sztuce walki, bohaterstwu.
Ta książka zachwyciła mnie nie mniej, choć inaczej i bardzo poruszyła.
Podtytuł - "Opowieść o wojnie trojańskiej z perspektywy kobiet" - mówi wszystko. Można rzec, że to "Iliada" i "Odyseja" - ale ... widziana od drugiej strony. Od strony kobiet, które nie uczestniczyły bezpośrednio w walkach pod Troją i nie towarzyszyły Odysowi w drodze powrotnej do domu, ale - choć to nie była ich wojna - też walczyły: z tęsknotą, trudami samotnej codzienności, trwogą o los ukochanych, żalem po ich stracie.
To kobiety najbardziej, najboleśniej, odczuły wojnę trojańską. I nie tylko tę, ale i każdą inną, gdzie by się nie była toczona i w jakim momencie istnienia świata.
Bo to kobiety tracą i opłakują poległych mężów, ojców i braci.
To one, gdy mężczyźni wojują gdzieś daleko, muszą - nierzadko bez żadnej pomocy - zadbać o dom, dzieci, gospodarstwo.
One żyją, czekają i tęsknią, nie wiedząc czy się doczekają, czy ich mężczyźni jeszcze są wśród żywych!
One będą jednym z łupów zwycięzców, brankami, o losie niepewnym zawsze, a często pożałowania godnym.
I choć bezpośrednim powodem wojny trojańskiej była kobieta, a Odyseusz starał się wrócić do swojej kobiety, to w obu eposach mało jest kobiet i mało o nich zostało napisane.
A tu zabierają głos Trojanki (Hekabe, Poliksena, Andromacha, Kreuza, Teano, Bryzeida, Chryzeida, Kasandra), Greczynki (Penelopa, Laodamia, Ifigenia, Klitajmestra), królowa Amazonek Pentezylea, boginie i boginki (Kaliope, Tetyda, Afrodyta, Hera, Atena, Ojnone, Gaja, Eris, Mojry). Opowiadają czym dla nich była wojna trojańska i jak zmieniła ich życie.
Smutne i tragiczne są to opowieści ...
Dla mnie ta książka jest przywróceniem proporcji - by zachwycając się czynami mężczyzn na wojnach mieć świadomość, że drugą stroną medalu jest cierpienie kobiet.
By podziwiając Achillesa i Hektora, pamiętać o rozpaczy ich matek po śmierci synów, a także o losie żony i syna Hektora ...
I jak pięknym językiem jest to napisane ...
Warta jest ta książka przeczytania, naprawdę warta!
Na tysiącu okrętów przybyli Grecy pod Troję, walczyli i zwyciężyli; a wrócili do domów ci, co przeżyli. Opowiedział o tym Homer pisząc "Iliadę" - opowieść o ostatnich latach 10-letniej wojny trojańskiej i "Odyseję" - opowieść o 10-letniej drodze powrotnej Odyseusza spod Troi na Itakę.
Lepiej lub gorzej znają je prawie wszyscy. To opowieści o walkach, śmierci, bogach,...
2023-05-25
Wielka poetka napisała: "Umrzeć? Tego nie robi się kotu ..."
No nie robi i Jovan z własnej woli nigdy by Sheili tego nie zrobił, ale jego mordercy to nie obchodziło i pewnie mocno by się uśmiał, gdyby usłyszał, że czeka go zemsta kotki, tak, tak - kotki, rasy norweski kot leśny ...
A norweski kot leśny, kot Wikingów, to rasa stara, szlachetna i bardzo, ale to bardzo inteligentna. Koty niezależne, co lubią chodzić swoimi ścieżkami bacznie obserwując otoczenie, szybko się uczą i potrafią podjąć współpracę z człowiekiem, nie tylko w temacie napełniania miski.
Sheila lubiła i doceniała Jovana, swego opiekuna, który dbał o nią bardziej niż o siebie. Uważała, że jest człowiekiem dobrym, smutnym i samotnym. Dobrze im było razem.
Toteż gdy został na jej oczach zabity, uznała, że trzeba go pomścić, bo "nie może być tak, że byle łachudra przychodzi i wbija nóż w trzewia innego człowieka i nikt z tym nic nie robi". I zaczyna działać ...
Nie do końca nikt nic nie robił - policja, zawiadomiona przez sąsiadkę, nie traciła czasu, machina śledcza ruszyła natychmiast, ale - niewiele było punktów zaczepienia, bo jak to najczęściej jest nikt nic nie widział, nie slyszał i nic istotnego nie wiedział.
Najwięcej do powiedzenia miałaby Sheila, którą zaopiekowała się prowadząca śledztwo komisarz Magda Borkońska - ale kto z normalnych ludzi rozumie miauknięcia i pomruki kota?
Widzimy jak krok po kroku śledczy starają się ustalić dlaczego i kto zabił. Jak sprawdzają nawet mało prawdopodobne przypuszczenia. Jak w międzyczasie dopasowują się do siebie Sheila i Magda. I jak kotka różnymi sposobami doprowadza policjantkę do bardzo istotnych informacji ...
Wśród 31 rozdziałów w kilku narracja należy do Sheili.
Kłaniam się nisko autorom!
Myślę, że gdyby ubrać w słowa, to co myśli i czuje kot, to byłoby to właśnie to.
Od 15 lat żyją w naszym domu norweskie koty leśne, teraz jest 8 - i czytając fragmenty z Sheilą miałam nieodparte wrażenie, że czytam o swojej kotce. Wprawdzie Barsa nie miała okazji tropić mordercy, ale na codzień wciąż zadaje kłam twierdzeniu, że nie należy uczłowieczać zwierząt. Bo ona tylko wygląda jak kot i po ludzku nie mówi ...
Jakiś czas temu przeczytałam cykl o Tomku Winklerze,
poprzednie książki autorów. Są to dobrze i sprawnie napisane kryminały, nie epatujące zbędnym okrucieństwem - a właśnie takie lubię. Czekalam na ich kolejną książkę i zapowiedź, że będzie to komedia kryminalna w której jednym z głównych bohaterów jest kot, szalenie mnie ucieszyła. Bo kocham koty i uwielbiam dobre komedie kryminalne, a książka tych autorów nie miała prawa być zła.
Chociaż i bałam się - czy kota z powieści nie spotka żadna krzywda? ... Komedia komedią, ale ...
No cóż - wg moich kryteriów nie jest to komedia kryminalna, ale kryminał z drobinkami humoru.
Jak na komedię za mało tu okazji do uśmiania się, a za dużo powagi, bo treść dotyczy spraw poważnych o naprawdę dużym ciężarze gatunkowym.
Ale absolutnie nie jestem rozczarowana - czort bierz, że komedia okazała się być niekomediowa - jest to wspaniała książka, z wzruszającą dedykacją "przyjaciołom co odeszli", pięknie opowiedzianą ciekawą i oryginalną historią. Więcej takich chcę!
P. S. A tym co chcą i Winklera poznać a zależy im na chronologii, to radzę czytac w tej kolejności:
Dwudziesta trzecia, Zimny trop, Szwedzki kryminał, Siódmy koci żywot, Śmierć druga.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Wielka poetka napisała: "Umrzeć? Tego nie robi się kotu ..."
No nie robi i Jovan z własnej woli nigdy by Sheili tego nie zrobił, ale jego mordercy to nie obchodziło i pewnie mocno by się uśmiał, gdyby usłyszał, że czeka go zemsta kotki, tak, tak - kotki, rasy norweski kot leśny ...
A norweski kot leśny, kot Wikingów, to rasa stara, szlachetna i bardzo, ale to bardzo...
2023-05-05
#czytamcolubię
"Kurpie bursztynem stoją".
Naprawdę? Przecież to morze, Bałtyk, wyrzuca bursztyny na brzeg, a na Kurpiach żadnego morza nie ma ...
Teraz nie ma - ale było kiedyś, na olbrzymim obszarze, gdzie malutki skrawek zajmowały obecne Kurpie. W swoim czasie powstał w tymże pradawnym morzu bursztyn, a jeszcze później wody opadły i część terenu stała się stałym lądem, a część w dalszym ciągu jest morzem. I dlatego są bursztyny wyrzucane przez morze na brzeg i są bursztyny wykopywane z ziemi, m. in. na Kurpiach.
I z tymże regionem i bursztynem w tle jest ta książka.
Rozpoczyna ją piękny poetycki wstęp O KURPIOWSKIM SKARBIE, po nim jest nie mniej piękna i poetycka opowieść "Skąd wziął się bursztyn?" A zaraz po nich głos zabiera Małgonia Starosta, pisarka.
Mając pierwszy od 17 lat urlop wyprawiła dziecko na letni obóz na drugi koniec Polski, a że wydawca dostał, czego chciał, to przez tydzień przynajmniej powinien się nie odzywać. Mąż w delegacji, więc pisarka ma święty spokój i telewizor tylko dla siebie!
Pełnia szczęścia, szał ciał i uprzęży!
Ale co tu - jednak - robić?
W telewizji nic ciekawego, książki też mało interesujące, do dziecka miała nie dzwonić, Barbs nie odbiera, a jak już odebrała to poradziła by wytropiła sobie trupa czy coś ...
Pozostawiona sama sobie Małgonia z nudów wysprzątała idealnie mieszkanie, upiekła sernik i spotkała się z Barbs, by namówić ją na wyjazd do skansenu w Nowogrodzie, w którym były 18 lat temu. Przyjaciółka uważa, że nie może i proponuje, by Małgonia pojechała tam razem z mężem, w drugą podróż poślubną ....
Mąż nie od razu, ale w końcu dał się przekonać i wtedy się zaczęło; najpierw on rozciął rękę, tak mocno, że rany trzeba było szyć, a że tego samego dnia ona rozbiła mężowski samochód, to w podróż wyruszyli, bo czemu nie, pociągiem.
Który nagle stanął w polu kukurydzy, bo jakaś przeszkoda znalazła się na torach. Do tego, absolutnie niespodziewanie, stanął przed Małgonią komisarz Bączyński, znany ze sprawy zabójstwa jej teściowej,...
Trudno było nie zauważyć, że coś tu jest mocno nie tak; i że zaczyna się coś, co można uznać za szybszą lub wolniejszą jazdę bez trzymanki ...
Piękna książka! Jak zawsze u Starosty: cudna polszczyzna, świetny styl, mnóstwo emocji i humoru. Mamy też niemało informacji, rzeczywistych, i legendarnych, nie tylko wplecionych w treść, ale też w formie krótkiej notatki na początku każdego rozdziału - o bursztynie i Kurpiach, regionie pięknym, bogatym w tradycje i malowniczym, choć ubogim. Z historią ciekawą i wartą poznania.
Dużą przyjemność sprawiły mi odnośniki do książek innych autorów - wprawdzie Zofia Wilkońska nie jest moją ulubioną bohaterką, ale już Edmund Kociołek tak, to jeden z najulubieńszych!
A nawiązań tych nie brakuje, więc jest dodatkowa rozrywka w ich rozpoznawaniu ...
Droga autorko, dodam już tylko, że ja na pewno chętnie bym poczytała o kucharzu Rondelku i pokochała go, tak jak kocham karczmarza Kociołka, bo dobrych książek, dających czytelnikom radość, takich jak ta, nigdy dość.
DZIĘKUJĘ ❤️
#czytamcolubię
"Kurpie bursztynem stoją".
Naprawdę? Przecież to morze, Bałtyk, wyrzuca bursztyny na brzeg, a na Kurpiach żadnego morza nie ma ...
Teraz nie ma - ale było kiedyś, na olbrzymim obszarze, gdzie malutki skrawek zajmowały obecne Kurpie. W swoim czasie powstał w tymże pradawnym morzu bursztyn, a jeszcze później wody opadły i część terenu stała się stałym...
2023-04-14
Znakomita! Jak i poprzednie.
Dzieje się dużo, mnóstwo emocji - od irytacji i nawet grozę; zagadka goni zagadkę, a zabójca nieodgadniony do końca.
Znakomita! Jak i poprzednie.
Dzieje się dużo, mnóstwo emocji - od irytacji i nawet grozę; zagadka goni zagadkę, a zabójca nieodgadniony do końca.
2023-03-30
Nie jest to książka, dla której zarwałam noc, nie czytałam jej z wypiekami na twarzy i gryząc palce z niecierpliwości "Co dalej? Co dalej?"
Nie polecam jej tym, co w książkach szukają tylko i wyłącznie rozrywki i wielkich emocji, obojętne jakich.
A przede wszystkim nie polecam tym, dla których wiara w Boga, jakiegokolwiek, to gusła i zabobony - bo tu bohaterami książki sa ludzie prawdziwie wierzący, katolicy, dla których wiara to nie puste słowa, ale życiowy drogowskaz.
Natomiast polecam ją, nawet bardzo polecam, paniom oczekującym pierwszego dziecka. Bo to jest tak, jakby serdeczna przyjaciółka, taka której się ufa i która wszystko rozumie, dokładnie opowiedziała co i jak może być, nie czarując, ale i nie strasząc. Która powie, że tak, urodzenie dziecka to euforia unosząca matkę pod niebiosa, ale też ból i wysiłek, a personel medyczny nie zawsze jest miły i uprzejmy ... i że miłości do dziecka też trzeba się nauczyć ... I że mąż też człowiek, ma prawo nie wiedzieć lub nie rozumieć ...
Sama mogę tylko żałować, że jak miałam urodzić pierwsze dziecko nie wiedziałam tego, co w tej książce jest podane jak na tacy.
Każdy jest sobą, każda rodzina i życie są inne, ale pewne sprawy i procesy są takie same - i działając tylko według swoich poglądów i upodobań, z niekompletną wiedzą o życiu, bez świadomości na czym polega małżeństwo i bycie rodzicem, nie zawsze dajemy sobie radę z "wyrabianiem się na zakrętach" i męczymy się jak potępieńcy, albo i przegrywamy życie.
Nie zawsze mamy przy sobie kogoś, kto mądrze podpowie, wytłumaczy co się dzieje, pocieszy, uświadomi, ze to nie koniec świata tylko hormony, fizjologia i zwyczajna kolej rzeczy.
Bo ta książka to samo życie - czytałam jak o sobie, wiele, wiele razy myślałam - prawda, też tak czułam, też tak uważam ...
Oto dwoje ludzi, Kamila i Brunon - wpadają na siebie przypadkiem, ale bardzo szybko spotykają się ponownie i niewiele czasu minęło, gdy podejmują decyzję o wspólnym życiu. Dzieli ich dużo - ona jest niewierząca, nie zna historii swojej rodziny, uważa się za kobietę nowoczesną; on historyk, prawdziwie wierzący, Kaszub dumny ze swego pochodzenia, tradycjonalista. A jednak, mimo tych różnic, niezgodności i nieporozumień - dali radę.
Miesiąc po miesiącu towarzyszymy Kamili i Brunonowi w ich życiu, widzimy ich radości, rozterki i smutki, ich staranie wzajemne o siebie, o swoją rodzinę.
A w tle piękne Kaszuby i Kaszubi, ludzie charakterni, z zachowanym od wieków językiem, kuchnią i obyczajami. Których w książce jest sporo i dobrze, bo warto się z nimi zapoznać.
Autorka mówi o sobie, że jest obywatelką polską narodowości kaszubskiej - i widać w tej książce, że bliskie jej jest wszystko co kaszubskie.
Nie znam autorki osobiście, nie czytałam wcześniej żadnego jej tekstu. Ale jestem ciekawa co jeszcze napisze, bo ta powieść była dla mnie jak rozmowa z dawno, dawno niewidzianą przyjaciółką, pełną jej wspomnień i opowieści o wszystkim, co dla nas ważne.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Nie jest to książka, dla której zarwałam noc, nie czytałam jej z wypiekami na twarzy i gryząc palce z niecierpliwości "Co dalej? Co dalej?"
Nie polecam jej tym, co w książkach szukają tylko i wyłącznie rozrywki i wielkich emocji, obojętne jakich.
A przede wszystkim nie polecam tym, dla których wiara w Boga, jakiegokolwiek, to gusła i zabobony - bo tu bohaterami książki sa...
2023-03-08
Niecierpliwie czekałam na tę książkę, na ciąg dalszy historii mieszkańców Anielina - bo przecież tyle spraw zostalo jeszcze niewyjaśnionych, tak bardzo gryzła ciekawość o dalsze losy ludzi, którzy, przynajmniej dla mnie, stali się osobami bliskimi i których los żywo mnie obchodził ...
Minął już rok od wypadku, w którym zginęli Marylka i Tadzik Wójciccy. Wydawałoby się, że wszystko powoli się ułożyło i życie wrócilo w koleiny codzienności, ale nie. O ile Pola i babcia Czesia pogodziły się z sytuacją i po prostu żyją dalej, to Marta wciąż nie może dać sobie rady - nie ma w niej zgody na to co się stało, jest niepewna przyszłości, a codzienność przytłacza. Zmuszona do zajęcia się Polą i pomagania babci, usiłuje żyć chwilą - bo to już wie, że jutra może nie być. Ale nie umie zaakceptować faktu, że nie ma wpływu na to, co się wydarzy i że nie uda się wszystkiego zaplanować i przewidzieć - bo życie jest po prostu pełne niespodzianek ...
Marcin natomiast pogodził się, że jest jak jest i skupił się na teraźniejszości, na zbudowaniu wspólnego życia z Martą i Polą. Pracuje u braci Pruskich, choć dla niego to nie praca, a czysta przyjemność. Nawet zamieszkanie pani Elizy w domu braci, nic w tym względzie nie zmieniło.
Za to życie Ksawerego, Teofila i wielu innych osób stało się bardzo intensywne - pani Eliza zmusiła do dobrowolnego zwiększenia aktywności prawie wszystkich mieszkańców Anielina. Ponieważ potrafi dużo zobaczyć i zrozumieć, nie brakuje jej też pomysłów, postarala się po prostu by pomóc potrzebującym w sposób niezauważalny a skuteczny.
I choć nie ma tu zakończenia "żyli długo i szczęśliwie", to zamknięcie pewnych spraw staje się początkiem kolejnych, przejściem do następnego etapu życia, którego zapewne nie poznamy, bo to ostatnia część serii.
Miasteczko Anielin oczarowało mnie od pierwszego wejrzenia. Tu każdy żyje po swojemu, ale też nie jest sam - jest wśród ludzi, którzy nie odmówią pomocy, a nie raz udzielą jej bez proszenia.
Nie wszyscy są idealni, nie ma tak dobrze, jak wszędzie, tak i tu są czarne owce. A jednak większość mieszkańców nie chce żyć nigdzie indziej, uważają, że to tu jest ich miejsce na ziemi. Jeśli wyjeżdżają - to wracają, nawet z daleka, tak jak Romano.
Anielin z powieści móglby być i moim miejscem na na ziemi - m. in. dlatego, że tu szanuje się ludzi niezależnie od wieku; i głos dzieci jest brany pod uwagę, i ludzi starszych.
Często ludzie mocno starsi są mniej lub bardziej świadomie spychani przez otoczenie na margines życia - bywa, że sami się o to proszą. A przecież można tak jak w Anielinie, żyć w przyjaźni ze światem, robić swoje, kochać, realizować pragnienia nie przejmując się, że "w tym wieku nie wypada ..." - bo nie wypada tylko szkodzić innym!
Tak, nasze miejsce na ziemi, to to miejsce, gdzie jest nam dobrze. Dobrze z ludźmi, którzy w nim są, lub dobrze w miejscu, w którym jesteśmy. Albo jedno i drugie - i tak jest najlepiej.
Myślę, że można przejrzeć się w tej książce jak w lustrze - świat Anielina jest odbiciem naszego świata i życia, znanych nam wszystkim problemów, emocji i radości.
I wszystko to jest pięknie napisane, delikatnie, z zadumą, w sposób, który daje nadzieję, że tak czy inaczej, ale będzie dobrze. I dyskretnie zwracający naszą uwagę na wiele ważnych spraw - jak choć by na to by zawsze patrzeć na sprawy także z perspektywy innej osoby, nie tylko własnej. By pamiętać, że warto pomagać i warto doceniac to co jest, to co mamy, a nie tylko gonić za ... - czasami nie wiadomo czym.
I żebyśmy chcąc dobrze, a nawet jeszcze lepiej, wierząc że tylko dzięki naszym działaniom, świat jeszcze jakoś funkcjonuje nie utrudniali życia innym, nie byli uciążliwi - pozwólmy po prostu tym innym być szczęśliwym, na ich wlasny sposób.
Książkę otrzymałam z Wydawnictwo Dragon
Niecierpliwie czekałam na tę książkę, na ciąg dalszy historii mieszkańców Anielina - bo przecież tyle spraw zostalo jeszcze niewyjaśnionych, tak bardzo gryzła ciekawość o dalsze losy ludzi, którzy, przynajmniej dla mnie, stali się osobami bliskimi i których los żywo mnie obchodził ...
Minął już rok od wypadku, w którym zginęli Marylka i Tadzik Wójciccy. Wydawałoby się, że...
2023-03-17
Co sprawia, że sięgamy po tę, a nie inną książkę?
"Błyskotliwy kryminał w klasycznym stylu, znakomicie osadzony w realiach PRL-u. Połowa lat 60. XX wieku. Mały, górski kurort, a w nim elegancki pensjonat ...
W tle muzyka puszczana z adapteru Bambino, tętniące życiem kuracjuszy uzdrowisko oraz przepiękna symfonia Cevenole. Sielankę przerywa dopiero tajemnicze morderstwo. ... " (fragmenty opisu wydawcy)
Nie moglam nie zainteresować się książką tak opisaną, sprawdzić czy faktycznie jest tak, czy może znów informacje o treści są bardziej interesujące niż sama treść.
I okładka - w pięknych barwach, z sylwetką, którą od razu skojarzyłan z najnowszymi wydaniami książek o Jacku Reacherze (którego bardzo lubię) - zdecydowanie zachęcająca do sprawdzenia co jest w środku.
Obco brzmiący tytuł nie mówił mi nic, o debiutującym tą książką autorze też wiedzialam tyle co nic, ale bardzo spodobała mi się zapowiedź, że jest to kryminał w klasycznym stylu, a nie TAKI, w którym w wymyślny sposób mordowani i torturowani są bezbronni; nie brodzi się tu w krwi i szczątkach istot żywych, nie ma zrezygnowanych, zapijaczonych śledczych z nałogami.
Miał być klimat, zagadka, dawne tajemnice i detektyw-amator - inteligentny, mocno doświadczony przez życie człowiek.
I tak właśnie było ...
12 września 1964, dzień piękny i sloneczny, dzień urodzin Anny Małeckiej, wlaścicielki uroczego pensjonatu Fraszka w Krzyżowcu Zdroju. Na wieczornym przyjęciu urodzinowym są bawiący tu aktualnie goście, najbliżsi sąsiedzi i domownicy. Wszystko jest tak, jak trzeba - pięknie nakryty stół, znakomite jedzenie, alkohol i muzyka. Swobodna zabawa trwająca do północy. Prawie jak co roku.
Ale następnego dnia rano w pensjonacie zostają znalezione zwłoki i nie ma żadnych wątpliwości, że to morderstwo ...
Tak, jest to prawdziwy kryminał, bez dwóch zdań, tak jak autor zapowiadał - ze skomplikowaną, choć pozornie prostą zagadką, a bez makabry i chamstwa.
Ale nie tylko - kto ma w sobie ciekawość świata i historii, znajdzie tu zapis czasu co przeminął ...
Bo to PRL, rok 1964, czas gdy działa UB, milicja musi nie tylko szukać "kto?", ale i liczyć się z uwarunkowaniami czasu i miejsca, wciąż źle widziane są powiązania z żołnierzami wyklętymi, nawet jeśli mają oni już za sobą sąd i wyrok lub tylko nie przeżyli ...
To ciężki czas panoszenia się zła, do którego z czasem ludzie się przyzwyczaili - a stępienie wrażliwości jest nie mniej złe niż patologiczni mordercy i wszelkie dewiacje.
Szczęśliwie możemy mówić "było - minęło", choć echa przeszłości wcale nie umilkły, a minione sprawy wciąż jeszcze wypływają z głębin czasu i pamięci, wciąż Dobro toczy walkę ze Złem.
Warto przeczytać, warto poznać Stanisława Gorszewskiego i parę innych osób.
Warto odszukać nagranie i wysłuchać "Cevenole" - symfonię skomponowaną przez Vincenta d'Indy w 1886 roku ("Symphonie sur un chant montagnard français" tzn. Symfonia na temat francuskiej pieśni góralskiej).
Autor polecając swą książkę napisał: "... kocham "Cevenole" i marzę o tym, by pokochali ją i inni."; no to wprawdzie ja jej nie pokochałam, ale szczerze polubiłam i kiedyś do niej wrócę, bo wracam i do kryminałów, tak jak wraca się do muzyki. I nie polecam jej jedynie tym, którzy uznają tylko TAKIE kryminały jakim "Cevenole" nie jest i dla których wiara w Boga jest obrazą boską ...
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Co sprawia, że sięgamy po tę, a nie inną książkę?
"Błyskotliwy kryminał w klasycznym stylu, znakomicie osadzony w realiach PRL-u. Połowa lat 60. XX wieku. Mały, górski kurort, a w nim elegancki pensjonat ...
W tle muzyka puszczana z adapteru Bambino, tętniące życiem kuracjuszy uzdrowisko oraz przepiękna symfonia Cevenole. Sielankę przerywa dopiero tajemnicze morderstwo....
Od autorki: "Mam też wielką prośbę. Daj znać czy książka ci się podoba. Wystaw ocenę, zostaw opinię lub napisz do mnie. To naprawdę wiele znaczy dla autorki jeśli na to co piszę jest jakiś odzew."
Owszem, podoba - nie wszystko, ale to kwestia mego osobistego gustu. 😁 - jest rzeczywiście, dość zabawnie i dobrze się czyta.
Od autorki: "Mam też wielką prośbę. Daj znać czy książka ci się podoba. Wystaw ocenę, zostaw opinię lub napisz do mnie. To naprawdę wiele znaczy dla autorki jeśli na to co piszę jest jakiś odzew."
Pokaż mimo toOwszem, podoba - nie wszystko, ale to kwestia mego osobistego gustu. 😁 - jest rzeczywiście, dość zabawnie i dobrze się czyta.