-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2020-08-25
2020-06-16
To nie powieść. To apel do wszystkich kobiet.
Najnowsza powieść Katherine Center opowiada o losach Cassie Hanwell, ratowniczki pracującej w straży pożarnej w Austin (o mieście poczytacie m.in. Tutaj), w Teksasie. W wyniku splotu wydarzeń zostaje ona przeniesiona do jednostki w okolice Bostonu, która w niczym nie przypomina jej dotychczasowych miejsc pracy.
Pracującym tu mężczyznom ciężko jest się przyznać, że "panienka" może być w czymś od nich lepsza. Co tu dużo mówić - już sama jej obecność nie wszystkim jest na rękę. Tylko pewien uroczy frycek, który rozpoczyna pracę w tym samym dniu, co Cassie, nie ma nic przeciwko jej obecności w jednostce.
Na pierwszy rzut oka "To, co bliskie sercu" zdaje się być zwykłą obyczajówką, w której główna bohaterka próbuje udowodnić swoją wartość i pokazać, że kobieta może odnaleźć się w męskim środowisku.
Zaczęłam tę książkę czytać przy porannej kawie, a potem przez cały dzień, jeżeli tylko mogłam, podczytywałam ją chociaż po kilka stron, finalnie kończąc ją prawie o 2 w nocy. Losy dzielnej Cassie naprawdę mnie wciągnęły. Jej walka o uznanie, o odbudowanie dawno zerwanej więzi z matką, wreszcie o przebaczenie samej sobie nie pozwoliły mi odłożyć lektury na później.
"Owszem, na świecie jest mnóstwo niewyobrażalnego cierpienia. Ale nie będzie dobrze, jeśli z tego powodu nie pozwolimy sobie na nadzieję, miłość, odczuwanie rozkoszy. Przeciwnie, należy cieszyć się każdą drogocenną sekundą tych uczuć, kiedy na nas spłyną.
Reakcją na zło tego świata nie powinien być strach... "
W rzeczywistości jednak pod płaszczykiem tej lekkości ukryty jest apel do wszystkich kobiet tego świata.
Po pierwsze, aby głośno mówić o krzywdzie, która nas dotyka. Aby dążyć do sprawiedliwości. Milczenie nie jest oznaką słabości, lecz lękiem. Lękiem, z którym prędzej czy później przychodzi nam się zmierzyć.
Po drugie, aby nie dać się zaszufladkować. Kobiety absolutnie w niczym nie ustępują mężczyznom. I możemy być, kim chcemy.
Bohaterka Katherine Center przez wiele lat zmagała się z bólem, który ukształtował jej osobowość. Zamknięta szczelnie w swojej skorupie nie dopuszczała do siebie nikogo. Mimo to jej udało się przeżyć. Ale nie wszystkie kobiety mają w sobie tyle siły, by odbyć najcięższą walkę w życiu... Pamiętajmy o tym.
To nie powieść. To apel do wszystkich kobiet.
Najnowsza powieść Katherine Center opowiada o losach Cassie Hanwell, ratowniczki pracującej w straży pożarnej w Austin (o mieście poczytacie m.in. Tutaj), w Teksasie. W wyniku splotu wydarzeń zostaje ona przeniesiona do jednostki w okolice Bostonu, która w niczym nie przypomina jej dotychczasowych miejsc pracy.
Pracującym...
2020-04-26
Książka sama w sobie nie była zła, ale mam wrażenie, że jest lekko przereklamowana.
Książka sama w sobie nie była zła, ale mam wrażenie, że jest lekko przereklamowana.
Pokaż mimo to
To nie jest tego typu powieść, którą wręcza się drugiemu człowiekowi z uśmiechem na ustach. To nie jest książka, o której mówi się : "słuchaj, to prawdziwa petarda. Musisz to przeczytać". To powieść, która powinna być takim punktem zapalnym do zareagowania. Bo dramat może rozgrywać się tuż pod naszym nosem.
Cała opinia dostępna na ➡ https://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2019/08/ksiezniczka-lucyna-olejniczak-recenzja.html?m=1
To nie jest tego typu powieść, którą wręcza się drugiemu człowiekowi z uśmiechem na ustach. To nie jest książka, o której mówi się : "słuchaj, to prawdziwa petarda. Musisz to przeczytać". To powieść, która powinna być takim punktem zapalnym do zareagowania. Bo dramat może rozgrywać się tuż pod naszym nosem.
Cała opinia dostępna na ➡...
Przyjrzyjcie się dokładnie okładce tek książki, nazwisku autorki oraz tytułowi i zapamiętajcie sobie jedno - WŁAŚNIE TAKIE MŁODZIEŻÓWKI POWINNY UKAZYWAĆ SIĘ NA POLSKIM RYNKU WYDAWNICZYM.
Aj! Strzeliłam sobie w kolano 😱 Właśnie zdałam sobie sprawę, że skończyłam tę recenzję zanim ją w ogóle zaczęłam. Brawo ja! Ale uwierzcie mi, że to jedno zdanie rozpoczynające ten wpis, w zupełności wystarcza, żeby przekazać Wam to, co sądzę o "Na przekór" Agaty Polte.
Ale oczywiście napiszę jeszcze kilka słów, bo obawiam się, że w oczach autorki i wydawnictwa najkrótsza recenzja w historii mogłaby być po prostu nie do przyjęcia 😉
"Na przekór" to historia skupiająca się wokół postaci licealistki, Laury. I mogłoby się wydawać, że taka nastolatka nie ma żadnych zmartwień (te stereotypy) i korzysta z życia. Jednak nie nasza bohaterka.
Otóż Laura mieszka wraz z babcią i dwoma zwierzakami, w domu, który wymaga remontu. Pozostawiona przez rodziców (ojciec odszedł, kiedy była mała, matka opuściła ją trochę później- szczegóły poznacie sięgając po tę książkę) stara się radzić sobie w tej trudnej sytuacji. Po szkole dorabia w gabinecie weterynaryjnym, aby móc chociaż trochę dołożyć się do domowego budżetu.
Laura nie jest typem imprezowiczki. Ma w zasadzie tylko jednego oddanego przyjaciela, Adama. I wydaje się pogodzona ze swoim losem.
Ale jak to w powieściach bywa, musi wydarzyć się COŚ, co odmieni życie bohaterów. Co lub kto to będzie tym razem?
"Na przekór" jest trzecią powieścią w dorobku Agaty Polte. Miałam okazję przeczytać jej literacki debiut "To, czego nie widać" i przyznam szczerze, że był dobry, ale nie zrobił on na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia.
Drugą powieść, chociaż miała pozytywne recenzje, świadomie odpuściłam, ale ta nie pozwoliła mi przejść obok niej obojętnie.
Ok, przyznaję, zwróciłam na nią uwagę ze względu na okładkę 🙈, ale szybko zainteresował mnie też opis. Nie oczekiwałam wiele, a tu proszę.
Autorka od swojego debiutu zrobiła ogromny progres. Widać, że powieść jest lepiej dopracowana i przemyślana. Dostałam w swoje ręce naprawdę dobrą, młodzieżową powieść
Specjalnie zaznaczyłam powyżej, że to powieść młodzieżowa, bo zdaję sobie sprawę, że znajdą się pewnie osoby, które uznają, że tak naprawdę życie Laury, takie dorosłe, prawdziwe, dopiero się zaczyna i że dopiero teraz przyjdzie jej się zmierzyć z prawdziwymi trudnościami.
A ja Wam powiem, że Laura naprawdę wiele przeszła, a mimo to jest fajną, odpowiedzialną i trochę zwariowaną osobą, która pragnie być szczęśliwa. Nie ma w tym nic złego, prawda?
Myślę, że dojrzalszym czytelnikom ta powieść powinna przypaść do gustu, ale uważam, że przede wszystkim powinna ona trafić w ręce młodzieży, która być może utożsami się z główną bohaterką. Zobaczy w niej swoje odbicie. I dostrzeże rozwiązanie swoich problemów.
A przede wszystkim zachęci do czytania. Bo taką, chociaż niełatwą historię, czyta się naprawdę przyjemnie. Jest tu trochę i smutku i radości. Troszkę miłości (wiadomo, młode serce nie usiedzi spokojnie na miejscu, kiedy w zasięgu wzroku pojawia się fascynujący przystojniak), ale i zazdrości. Pojawia się też wątek relacji na linii córka-matka-babcia. Dzieje się naprawdę dużo.
Ja Wam ją szczerze polecam. Powiem Wam nawet więcej - uważam, że to jedna z najlepszych młodzieżówek, jakie do tej pory czytałam, a przez trzydzieści lat trochę się tego uzbierało.
Przyjrzyjcie się dokładnie okładce tek książki, nazwisku autorki oraz tytułowi i zapamiętajcie sobie jedno - WŁAŚNIE TAKIE MŁODZIEŻÓWKI POWINNY UKAZYWAĆ SIĘ NA POLSKIM RYNKU WYDAWNICZYM.
Aj! Strzeliłam sobie w kolano 😱 Właśnie zdałam sobie sprawę, że skończyłam tę recenzję zanim ją w ogóle zaczęłam. Brawo ja! Ale uwierzcie mi, że to jedno zdanie rozpoczynające ten wpis,...
Panie i Panowie, przed Państwem Richard Paul Evans w (nie)mistrzowskim wydaniu!
Alex, główny bohater najnowszej powieści R.P.Evansa dochodzi do siebie po rozwodzie. Samotność to coś, z czym mierzy się każdego dnia, mimo tego, że bez względu na porę dnia czy nocy może liczyć na swoich przyjaciel.
Za namową Nate'a i Dale'a Alex zakłada profil na portalu randkowym. Jednak to nie żadna z potencjalnych kandydatek wybranych przez system, lecz tajemnicza LBH, autorka niesamowicie refleksyjnego bloga, kradnie jego serce. Główny bohater podejmuję najbardziej szaloną decyzję w życiu i postanawia odnaleźć tajemniczą kobietę, o której nie wie kompletnie nic. Czy przeszkodzi mu w tym piękna Aria, która stanie na jego drodze?
Richard Paul Evans nazywany jest mistrzem świątecznej opowieści, ale ja mam kilka malutkich zastrzeżeń, co do jego najnowszej historii. Uwaga! Mogą pojawić się delikatne spoilery!
Po pierwsze zmęczył mnie trochę początek. Miałam wrażenie, że autor nie mógł na początku trafić na właściwe tory. Na szczęście w momencie rozpoczęcia poszukiwań LBH, akcja nabrała już odpowiedniego tempa.
Po drugie bardzo zaskoczyła mnie postawa Alexa. Generalnie mężczyźni zawsze zgrywają macho i udają, że nic ich nie rusza. Główny bohater "Tajemnicy pod jemiołą" jest inny. Nie ukrywa tego, co mu leży na sercu. Otwarcie mówi o tym, co go boli. W ogóle w pewnym momencie staje się tematem numer jeden w rozmowach z przyjaciółmi (niech mi ktoś kiedyś powie, że mężczyźni to nie plotkarze 😉), ale to, że w trakcie swojej podróży wielokrotnie tłumaczy "obcym" przyczynę pobytu w Midway było dla mnie trochę niezrozumiałe. A potem się dziwił, że niemal każdy brał go za wariata!
Po trzecie czasami miałam wrażenie, że dialogi są takie trochę ... kanciaste. Najlepiej to widać na przykładzie znajomości Alexa z Ray'em, menadżerem "Błękitnego dzika" pensjonatu, w którym zatrzymał się nasz bohater. Niby jasno jest napisane, %
Panie i Panowie, przed Państwem Richard Paul Evans w (nie)mistrzowskim wydaniu!
Alex, główny bohater najnowszej powieści R.P.Evansa dochodzi do siebie po rozwodzie. Samotność to coś, z czym mierzy się każdego dnia, mimo tego, że bez względu na porę dnia czy nocy może liczyć na swoich przyjaciel.
Za namową Nate'a i Dale'a Alex zakłada profil na portalu randkowym. Jednak...
Na wszystko jest odpowiedni czas...
Dla Nahid dobiega on już końca. Kobieta właśnie dowiedziała się, że zostało jej niewiele czasu. W obliczu śmierci pielęgniarka wspomina swoje życie. Rodzinę. Młodość, w której walczyła w imię ideałów. Związek z Masoodem. Macierzyństwo. Niekiedy jej myśli i słowa przepełnione są jadem. Złością na wszystko i na wszystkich, na córkę również. Czy to wszystko naprawdę nie miało sensu?
"Myślę, że byliśmy idiotami. Mieliśmy wszystko. Mieliśmy wszystko, co można sob
Na wszystko jest odpowiedni czas...
Dla Nahid dobiega on już końca. Kobieta właśnie dowiedziała się, że zostało jej niewiele czasu. W obliczu śmierci pielęgniarka wspomina swoje życie. Rodzinę. Młodość, w której walczyła w imię ideałów. Związek z Masoodem. Macierzyństwo. Niekiedy jej myśli i słowa przepełnione są jadem. Złością na wszystko i na wszystkich, na córkę...
To zaskakujące, gdy to, co do tej pory uważało się za największą i niewybaczalną wadę nagle staje się największym atutem...
Laura, główna bohaterka najnowszej powieści Doroty Gąsiorowskiej przenosi się z głośnej Warszawy do spokojnej (ale tylko z pozoru) Bukowej Góry. Ma nadzieję, że z dala od zgiełku wielkiego miasta i ludzi zapomni o przeszłości. Jednak ona kroczy za nią niczym cień sprawiając jej coraz większy ból.
Chyba nawet w najśmielszych snach przyjezdna ze stolicy nie marzyła, że tak szybko zostanie zaakceptowana przez mieszkańców małej mieściny, a wejście do Złotego Serca tak bardzo zmieni jej życie. Tylko, czy Laura jej już gotowa na te zmiany? Przecież obiecała sobie, że już nigdy nikogo do sobie nie dopuści. Że nie pozwoli, by ktoś znów złamał jej serce. Czy złamane naprawdę potrafi kochać dwa razy mocniej?
Powiem Wam, że jestem w szoku.
Ci, którzy zaglądają tu regularnie, i którzy wpadli na recenzje powieści Doroty Gąsiorowskiej na blogu wiedzą, że to, co najbardziej mnie drażniło w jej twórczości to opisy. Co prawda piękne, niemal poetyckie, ale zdecydowanie zbyt długie i zbyt dokładne. Często mnie męczyły, czasami nawet do tego stopnia, że miałam ochotę opuścić i przeskoczyć kilka stron. Potrzeba było kilku powieści, abym wreszcie zrozumiała, że to, co uważałam za największą wadę, tak naprawdę jest największym atutem autorki. Bo opisy też trzeba umiejętnie tworzyć. A w "Karminowym sercu" pani Dorota udowodniła, że jest w tym aspekcie mistrzynią.
Duża w tym zasługa samej historii Laury oraz przyjaciół, którzy ją otaczali. Skomplikowane relacje z Piotrem oraz przypadkowe spotkanie z przystojnym nieznajomym dodają pikanterii tej opowieści. Z kolei postać Witka (i jego mamy również) wywoła uśmiech na niejednej twarzy. Sytuacja Hani, córki właścicieli Złotego Serca uświadomi czytelnikom, że nie ma sytuacji beznadziejnych, trzeba tylko czasami uwierzyć, że nie wszystko zawsze musi skończyć się źle. Są jeszcze rodzice Laury i ich rodzinna tajemnica. Nie mogłabym zapomnieć o magicznej historii samej kawiarni, w której tak bardzo chciałabym się znaleźć i wielu innych bohaterów, którzy skradną Wasze serca ; no, może z wyjątkiem Iwonki.
Pierwszy raz, oczywiście w kontekście twórczości Doroty Gąsiorowskiej, żałowałam, że to już koniec. Naprawdę. To chyba zaskoczyło mnie najbardziej, bo do tej pory zawsze przyjmowałam zakończenie z ulgą. Tymczasem z chęcią jeszcze bym nie rozstawała się z nowo poznanymi bohaterami przez długi, długi czas. Bo wiem, że to, co najważniejsze dopiero się rozpoczęło.
Bez wątpienia Karminowe serce to najlepsza powieść w dorobku autorki. Co prawda pełna bólu i cierpienia, a jednocześnie taka... ciepła. Mistrzostwo. Pierwszy raz jestem w stanie sklasyfikować powieść Pani Doroty (z przykrością musze stwierdzić, że pozostałe książki autorki do tej pory po przeczytaniu trafiały po prostu na półkę bez żadnego tytułu) jako jedną z najlepszych powieści obyczajowych, jakie do tej pory przeczytałam. Brawo!
Wy jeszcze tego nie wiecie, ale ja już wiem, że wszystkie drogi prowadzą do Złotego Serca. Mam nadzieję, że ta recenzja będzie właśnie tą drogą, którą traficie do Bukowej Góry.
To zaskakujące, gdy to, co do tej pory uważało się za największą i niewybaczalną wadę nagle staje się największym atutem...
Laura, główna bohaterka najnowszej powieści Doroty Gąsiorowskiej przenosi się z głośnej Warszawy do spokojnej (ale tylko z pozoru) Bukowej Góry. Ma nadzieję, że z dala od zgiełku wielkiego miasta i ludzi zapomni o przeszłości. Jednak ona kroczy za...
Hipnotyzująca. Właśnie taka była ta powieść. I powiem Wam, że to bardzo mnie zaskoczyło. Fakt, spodziewałam się dobrej, przede wszystkim mocnej lektury, ale nie przypuszczałam, że jest ona mnie w stanie... zaczarować (wiem, dziwnie to brzmi, zwłaszcza biorąc pod uwagę tematykę, ale tak właśnie było). Od momentu rozpoczęcia lektury, po prostu przepadłam. Ocknęłam się dopiero na 79 stronie, kiedy to przeszył mnie dreszcz. Nie taki delikatny. To było jak... kopnięcie prądem. Poczułam go od koniuszków palców, aż po czubek głowy. Aż włosy stanęły mi dęba. Coś niesamowitego.
"Obudziła się nagle, od razu przytomna, z poczuciem, że jest źle. Gwałtownie wciągnęła powietrze. Jak tonący, który wynurzył się na powierzchnię, lecz wie, że nie starczy mu sił, by się dłużej na niej utrzymać. Zimne światło jarzeniówek pod wysokim sufitem ukazało jej obszerną, pozbawioną okien halę. Leżała na szerokim i długim metalowym stole, nad którym zwieszała się piła tarczowa" - str. 7.
Potem były wzloty i upadki. Momentami akcja pędziła z szybkością światła, momentami niestety ostro zwalniała. Całość liczy 478 stron, więc domyślam się, że raczej niemożliwe byłoby utrzymanie jednorodnego tempa przez całą historię. Chociaż punkt, i to ogromny, należy się panu Zborowskiemu za stopniowe poszerzanie tytułowych kręgów. Fabuła była świetnie poprowadzona, a autor stopniowo zdradzał kolejne tajemnice. Nie lubię, podobnie jak pewnie większość z Was, kiedy wszystko wiadomo już na początku, więc pod tym względem autor wykonał kawał dobrej roboty.
Dodatkowy punkt należy się panu Zbigniewowi za... Wyszków. Już niejednokrotnie wspominałam Wam, że lubię czytać powieści, w których odwiedzam dobrze znane mi strony. To, że tamtejsza policja nie została przedstawiona w idealnym świetle pozostawię bez komentarza 😉
Hipnotyzująca. Właśnie taka była ta powieść. I powiem Wam, że to bardzo mnie zaskoczyło. Fakt, spodziewałam się dobrej, przede wszystkim mocnej lektury, ale nie przypuszczałam, że jest ona mnie w stanie... zaczarować (wiem, dziwnie to brzmi, zwłaszcza biorąc pod uwagę tematykę, ale tak właśnie było). Od momentu rozpoczęcia lektury, po prostu przepadłam. Ocknęłam się dopiero...
więcej mniej Pokaż mimo to
Idealna książka na jesień 🍁🍁🍁
W zasadzie te cztery słowa składające się na tytuł tej recenzji doskonale opisują "Stroicielkę dusz" Aldony Bognar, ale możecie być spokojni. Ta opinia będzie miała więcej niż jedno zdanie 😉
"Stroicielka dusz" opowiada o losach czterech kompletnie różnych kobiet, które połączy ze sobą postać stroicielki. Takich przeciwieństw świat literacki jeszcze nie widział 😉
Julita to dwudziestolatka, która dopiero powinna wkraczać w dorosłość. Tymczasem od dawna dźwiga ciężar, z którym na pozór świetnie sobie radzi. Prawda jest jednak taka, że nikt nie powinien dorastać zbyt szybko. W tym miejscu pozwolę sobie zaznaczyć, że Julita była bohaterką, która najczęściej wyprowadzała mnie z równowagi. O, matko! Jak ta dziewczyna grała mi na nerwach. Aż dziwne, że nie zajmowała się tym zawodowo. Myślę, ba! ja to wiem, że pozostałe bohaterki miały o niej podobne zdanie.
Druga z bohaterek, Dagmara, to pracownica korporacji, która stres odreagowuje tworząc biżuterię. W przypadku tej bohaterki od początku przed oczami miałam obraz kobiety eleganckiej, wiecznie zabieganej, może nawet trochę... sztywnej. Czy słusznie?
Eliza z kolei to ambitna nauczycielka polskiego. Taka wiecie, z piekła rodem. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałaby ta recenzja, gdyby wpadła w jej ręce 🙈🙊🙉
Łucja, ostatnia z głównych bohaterek to matka dwóch córek, będąca w kompletnej rozsypce po śmierci ukochanego męża. Nagle jej życie zamieniło się w piekło na ziemie. Ale co z dziewczynkami?
Kiedy na lokalnym forum internetowym pojawia się tajemnicza oferta dostrajania duszy do harmonii świata, wszystkie cztery kobiety postanawiają z niej skorzystać. Czy prawda je wyzwoli?
"Czasem życie po prostu źle się układa. Starasz się, jak możesz, robisz wszystko, co należy, jednak wciąż nie jesteś szczęśliwa. Potrzebujesz wskazówek, potrzebujesz pomocy, potrzebujesz życzliwego zrozumienia. Umiem dostrajać duszę do harmonii wszechświata. Siły przeznaczenia zaczną pracować na Twoją korzyść, osiągniesz to, co jest dla Ciebie najważniejsze. Dzwoń o każdej porze, nawet w nocy. Umów się na spotkanie."
Jest jeszcze oczywiście postać stroicielki, ale aby dowiedzieć się o niej czegoś więcej, będziecie musieli już sami sięgnąć po najnowszą powieść Aldony Bognar.
Kiedy zaczęłam czytać tę powieść (nie licząc pierwszego rozdziału, który napisany był z perspektywy Julity - czytając go, miałam ochotę cisnąć książką o ścianę), trochę obawiałam się, że za dużo będzie w niej magii. Wiecie, jakichś magicznych kul, skomplikowanych rytuałów itp.
Z czasem odkryłam, że to piękna powieść obyczajowa o kobietach, które w swoim życiu troszkę się pogubiły. A wiadomo, że kiedy już raz zejdzie się z tej właściwej ścieżki, kolejne błędy to tylko kwestia czasu.
W tej powieści wszystko dzieje się powoli. Poznajemy główne bohaterki i ich problemy z ich perspektyw, bo to one są tutaj narratorkami. Potem jesteśmy świadkami ich pierwszego spotkania (kobiety postanowiły się spotkać, bo coś im się nie zgadzało 😉). Następnie obserwujemy próby zrozumienia. A to bywa czasami najtrudniejsze. Nie będę mydlić Wam oczu, próbując wmówić Wam, że akcja pędzi tu jak szalona, a zwroty akcji pojawiają się tu co kilka stron, bo według mnie to po prostu nieprawda. Jednak ta historia, a raczej te historie, mają coś w sobie, co sprawia, że chcemy (a przynajmniej ja chciałam) być w tym świecie jak najdłużej.
Recenzję "Stroicielki dusz" rozpoczęłam od zdania, że to idealna książka na jesień. I będę bronić tej opinii niczym lwica.
Ta książka to doborowe towarzystwo na długie, być może wkrótce deszczowe, jesienne wieczory. Historie tych kobiet zasługują na głębszą refleksję. Na poczucie tego, co czują one. Właśnie na próbę zrozumienia. Zastanowienia się, co my byśmy zrobili na ich miejscu. Czy postąpilibyśmy tak, jak one? Czy zdecydowalibyśmy się na "zabieg" nastrojenia duszy? Przecież dusza to nie gitara, której brzmienie można poprawić. A może jednak? Rozwiązanie z pewnością Was zaskoczy.
Idealna książka na jesień 🍁🍁🍁
W zasadzie te cztery słowa składające się na tytuł tej recenzji doskonale opisują "Stroicielkę dusz" Aldony Bognar, ale możecie być spokojni. Ta opinia będzie miała więcej niż jedno zdanie 😉
"Stroicielka dusz" opowiada o losach czterech kompletnie różnych kobiet, które połączy ze sobą postać stroicielki. Takich przeciwieństw świat literacki...
Nie jest to typ powieści, który wypuściłabym do mojego czytelniczego życia kilka razy w tygodniu, ale raz na jakiś czas zatopieniu się w taki świat mówię jak najbardziej TAK.
I co najważniejsze, chociaż może ta powieść nie jest mistrzostwem świata, zrobiła na mnie na tyle dobre wrażenie, że mam ochotę na poznanie kolejnych historii spod pióra Vladimira Wolffa, a to chyba największy komplement, prawda?
Pełna wersja recenzji dostępna na ➡ http://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2018/08/odz-charona-vladimir-wolff.html?m=1
Nie jest to typ powieści, który wypuściłabym do mojego czytelniczego życia kilka razy w tygodniu, ale raz na jakiś czas zatopieniu się w taki świat mówię jak najbardziej TAK.
I co najważniejsze, chociaż może ta powieść nie jest mistrzostwem świata, zrobiła na mnie na tyle dobre wrażenie, że mam ochotę na poznanie kolejnych historii spod pióra Vladimira Wolffa, a to chyba...
Dziś nie będzie nudnego wprowadzenia. Nie będzie też przydługiego wstępu. Od razu przechodzimy do konkretów!
Powieść pt. "Uwikłani. Tom I" Adriany Rak rozpoczyna się dosyć niewinnie. Ot, Agata, młoda kobieta, która próbuje ułożyć sobie życie na nowo po bolesnym rozstaniu z Michałem, dostaje bukiet róż z okazji walentynek. Róż, których szczerze nie cierpi, ale to tylko szczegół.
Mogłabym teraz zadać masę pytań typu : ojej, od kogo mogły być te kwiaty? Jednak sobie daruję i od razu zdradzę Wam, że Agata otrzymała je od Piotra, który jest bibliotekarzem i ojcem uroczego Jasia. Niby nic, prawda? Przecież każdy mężczyzna ma prawo sprawić kobiecie tak miłą niespodziankę. Jednak historia jest dużo bardziej skomplikowana, niż się wydaje!
Bardzo ucieszyłam się, kiedy Adriana Rak napisała do mnie z propozycją objęcia przez mój blog patronatu medialnego nad jej debiutancką powieścią.
Zawsze szczerze kibicuję debiutantom, bo premiera literackiego debiutu to przełomowy moment w ich życiu. Poza tym to niesamowite uczucie być naocznym świadkiem spełniania się czyichś marzeń. Zatem pełna entuzjazmu, po krótkim namyśle i zapoznaniu się z opisem, zgodziłam się :)
Powiem Wam jednak szczerze, że kiedy emocje opadły, poważnie zaczęłam obawiać się dwóch absolutnie skrajnych efektów pracy debiutującej autorki : że albo będzie nudno, a szczegóły nie będą dopracowane, albo wręcz przeciwnie, że wszystko będzie na tip top, w rezultacie czego uznam, że powieść była... przyzwoita.
Po setkach przeczytanych książek teraz już wiem, że to najgorsze określenie jakim można obdarzyć jakąkolwiek książkę.
Książka nie ma być przyzwoita czy poprawna; ona ma wzbudzać emocje. Uwierzcie mi, nie ważne, czy pozytywne, czy negatywne. Jeżeli w jakikolwiek sposób nas porusza, wzburza, irytuje, pobudza - wiemy, że to jest TO, co czyni daną powieść wyjątkową.
Jaka zatem okazała się pierwsza powieść w dorobku autorki bloga tajemniczeksiazki?
Nie będę ukrywać, że ona nie jest idealna. Już nawet nie jako recenzentka, ale czytelniczka wprowadziłabym kilka zmian, chociażby w szyku zdań. Może gdzieniegdzie dodałabym jakiś opis, może gdzieś tam odjęłabym kilka zdań.
Ale wiecie, co mnie najbardziej cieszy w kwestii stylu Adriany Rak? On nie wymaga poprawek ani żadnych drastycznych zmian, a jedynie doszlifowania umiejętności tak, aby stał się niepowtarzalny. I autorka "Uwikłanych" jest na najlepszej drodze do sukcesu w tym temacie.
Jeżeli chodzi o fabułę - jest napięcie! Może nie takie, jak w kryminałach czy powieściach sensacyjnych, ale moim zdaniem, w fajny, kompletnie niewymuszony sposób autorka dawkowała emocje. Nie było od razu przysłowiowego wyłożenia kawy na ławę.
Historię Agaty i Piotra poznajemy powoli. Autorka w odpowiednich momentach ukazuje nam trudną przeszłość bohaterów, ale robi to stopniowo, przez co chcemy jak najszybciej poznać przyczyny, motywy i skutki, w rezultacie czego nie sposób oderwać się od lektury 😉
Jeżeli już o bohaterach mowa, chciałabym zwrócić Waszą uwagę na ich... zwyczajność. Absolutnie nie chcę wrzucać wszystkich powieści do jednego worka, bo byłoby to z mojej strony strasznie niesprawiedliwe i po prostu kłamliwe, ale często w powieściach główni bohaterowie są osobami zajmującymi wysokie stanowiska (prawnicy, lekarze, prezesi, pracownicy korporacji itp.) lub po prostu dziećmi bogatych rodziców. Zdarza się, że bohaterowie dziedziczą domy, firmy, ogromne majątki. Mogą pozwolić sobie na drogie ciuchy, jeszcze droższe kosmetyki, wyjazdy kilka razy w roku.
W przypadku Agaty i Piotra nie jest już tak kolorowo. Piotr jest bibliotekarzem, a wiadomo, że ten zawód kokosów nie przynosi. A kiedy jeszcze trzeba wysłuchiwać od własnej żony (!), że jest się nieudacznikiem, to tak jakby jeszcze tracił na znaczeniu.
Z kolei Agata zostaje nauczycielką w przedszkolu. Nie muszę chyba dodawać, że zbytnio jej się nie przelewa, prawda? Nie mieszka w willi z basenem, nie ma wypasionego auta.
Ta ich zwyczajność zbliża ich do nas lub nas do nich (jak kto woli). Ludzi z krwi i kości, którzy też często borykają się z przyziemnymi, codziennymi problemami.
Fajnym pomysłem okazało się osadzenie akcji powieści w małej, w sumie niczym niewyróżniającej się miejscowości, w której niemal każdy zna każdego.
Szczerze mówiąc, czasami już mam serdecznie dosyć tych popularnych, dużych, wiecznie głośnych miast, które stają się miejscem akcji w co piątej powieści. Taka odmiana dobrze mi zrobiła, bo poczułam się, jak u siebie :)
Na koniec pozostaje już tylko kwestia najważniejsza - główny wątek - uwikłanie w trudną i skomplikowaną relację.
Zarówno Agata jak i Piotr staną przez poważnym dylematem : czy postąpić tak, jak się od nich wymaga, czy jednak tak, jak podpowiada im serce? W przypadku tych dwojga jedno jest pewne : bez względu na to, co postanowią, mogą skrzywdzić wiele osób. Ze sobą na czele!
Czy ta historia może w ogóle dobrze się skończyć? To już zagadka do rozwikłania dla Was!
Dziś nie będzie nudnego wprowadzenia. Nie będzie też przydługiego wstępu. Od razu przechodzimy do konkretów!
Powieść pt. "Uwikłani. Tom I" Adriany Rak rozpoczyna się dosyć niewinnie. Ot, Agata, młoda kobieta, która próbuje ułożyć sobie życie na nowo po bolesnym rozstaniu z Michałem, dostaje bukiet róż z okazji walentynek. Róż, których szczerze nie cierpi, ale to tylko...
Historia sama w sobie nie była zła.
Mafijne układy i wojny nie są tym, w czym codziennie uczestniczymy, ale jedno jest pewne - ten świat nie zna litości. W nim liczą się wyłącznie wpływy, pozycja i pieniądze. Uczucia? W środowisku, w którym nie szanuje się nikogo, a na podstawie tej powieści mam wrażenie, że zwłaszcza kobiet, które są traktowane wręcz instrumentalnie, nie ma na nie teoretycznie miejsca. A jednak. Komuś udało się skraść serce groźnego gangstera, Marcusa. Tylko, czy w tym świecie miłość ma w ogóle jakąkolwiek rację bytu?
Pomysł na fabułę nie był zły. Historia była intrygująca i wciągająca. Kolejne rozdziały zostały skonstruowane tak, aby utrzymać przy sobie czytelnika, ale...
O ile w pierwszej części tolerowałam język jakim posługiwali się bohaterowie (rozumiałam, że ma być dobitnie i brutalnie), o tyle w drugiej zaczęło mi to strasznie przeszkadzać. Niezliczona ilość słów na k, ch, s itd. momentami przyprawiała mnie dosłownie o ból głowy. Nie jestem święta - i mnie zdarza się rzucić mięsem, ale jednak chyba są jakieś granice. Ja wiem, że literatura erotyczna (wbrew zapewnieniom, że K.N.Haner jest mistrzynią dramatu, ta seria nie była dla mnie niczym innym, jak właśnie erotykiem) rządzi się swoimi prawami, ale od minimalnej delikatności jeszcze nikt nie umarł.
Poza tym (i nie mam tu na myśli tylko tej książki) nie rozumiem tej coraz częstszej tendencji do obsadzania ról postaciami zagranicznymi i umiejscowienia akcji poza granicami Polski. Ok, rozumiem - czasami tamte realia są po prostu prostsze do ukazania (część akcji "Piekielnej miłości" rozgrywa się w Meksyku), ale kiedy sytuacja powtarza się w piątej, dziesiątej, dwudziestej powieści, to, przynajmniej dla mnie, staje się to lekko denerwujące i irytujące. Czy naprawdę Polska jest taka zła? Kurcze, przecież poprzez fikcję literacką możemy wreszcie pokazać ją taką, jaką byśmy chcieli, żeby była w ogóle lub tylko na potrzeby powieści. Ale ok, zostawmy już ten temat, bo podejrzewam, że stąpam po cienkim lodzie i nie każdemu moja opinia może się spodobać 😉 Ilu czytelników, tyle opinii.
I teraz, już na zakończenie, prawdziwa bomba - rozczarowało mnie zakończenie! Poważnie. Liczyłam na więcej dramatu. Być może dlatego, że jakoś nieszczególnie zżyłam się z bohaterami. Nicole, chociaż niewyobrażalnie poturbowana przez los nie wzbudziła we mnie współczucia (!). A Marcus? Hmm... To nie jest postać, którą chciałabym spotkać na swojej drodze w realnym świecie. Po tym wszystkim co zrobił jego los był mi całkowicie obojętny. Jeden trup mniej lub więcej już i tak nie zrobiłby wielkiej różnicy .
Nie żałuję, że przeczytałam "Piekielną miłość", ale jest to powieść, po którą z pewnością drugi raz nie sięgnę. Spędziłam w jej towarzystwie kilka godzin i na tym nasza znajomość się zakończyła.
Historia sama w sobie nie była zła.
Mafijne układy i wojny nie są tym, w czym codziennie uczestniczymy, ale jedno jest pewne - ten świat nie zna litości. W nim liczą się wyłącznie wpływy, pozycja i pieniądze. Uczucia? W środowisku, w którym nie szanuje się nikogo, a na podstawie tej powieści mam wrażenie, że zwłaszcza kobiet, które są traktowane wręcz instrumentalnie, nie...
"Nikt nie urodził się wielkim zwycięzcą, nawet jeśli miał cholerne szczęście".
Magda Lubraniecka właśnie wzięła rozwód i rozpoczyna nowy etap w życiu bez despotycznego męża, za to z ukochaną córką Polą u boku. Chociaż wie, że przed nią jeszcze wiele ciężkiej pracy, podświadomie czuje, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym się usamodzielni i wreszcie będzie w pełni szczęśliwa. Gdyby tylko tak odważyła się zacząć spełniać marzenia...
Alek Gruszczyk to uliczny artysta - malarz. Na pozór wiedzie beztroskie życie singla, którego nikt i nic nie ogranicza. Jak wiadomo, pozory potrafią mylić, a tylko sam Alek wie, ile już musiał przejść.
Pewnego dnia kumpel podrzuca mu informację o konkursie, w którym można zdobyć konkretne pieniądze. Alek czuje, że to może być jego szansa; i na wzbogacenie się, ale też i na zaistnienie. Skąd tu tylko wziąć natchnienie? Wreszcie szczęście się do niego uśmiecha.
Magda nie kryje oburzenia, kiedy w gazecie znajduje zdjęcie zwycięskiej pracy, na której znajduje się jej ukochana córka. Wie, że nie może tego tak zostawić. Zakłada w sądzie sprawę, aby dochodzić praw swoich i córki w imię sprawiedliwości. Przecież nie może być tak, że ktoś bezpodstawnie i bez jej zgody wykorzystuje wizerunek Poli do osiągnięcia własnych celów.
Wkrótce Magda i Alek stają po przeciwległych stronach barykady na sali sądowej. W zasadzie wszystko wskazuje na to, że sprawiedliwości stanie się za dość, a uliczny malarz poniesie karę. Tyle tylko, że dzieje się coś przedziwnego. Sędzia zgadza się na spontaniczną propozycję Alka, który prosi, aby zarówno sąd, jak i Magda dali mu ostatnią szansę. Chce, aby Magda spędziłam z nim tydzień i poznała jego życie. Jeżeli po tym czasie matka Poli spojrzy na niego łaskawszym okiem, wtedy każde z nich pójdzie w swoją stronę. Jeżeli jednak Magda zdecyduje, że zdania nie zmieni, wtedy Alek podda się karze. Jak te siedem dni zmieni życie bohaterów?
"- Zrobiłaś w życiu coś szalonego? - zapytałem, mając w głowie wizję kilku pomysłów rozluźnienia jej podczas naszego tygodnia.
Jakoś nie wyobrażałem sobie jej skaczącej na bungie czy biegającej boso po świeżo powstałych kałużach. Była statyczna, niewychylająca się przed szereg, na pewno nie szalona. Jedynie jej ubiór wskazywał, że mogłaby być inną osobą - bardziej barwną. Była moją paletą. Paletą marzeń, której nie mogłem mieć ".
Uwielbiam twórczość Małgorzaty Falkowskiej, bo za każdym razem totalnie mnie zaskakuje!
Najpierw komediową serią o grupie przyjaciółek, potem dramatyczną historią walki o dziecko, a teraz piękną opowieścią o miłości. Dobrze czytacie - ta powieść nie jest ani fajna, ani przyjemna, ani sympatyczna. Ona jest po prostu piękna. Myślę, że chyba każdy chciałby przeżyć tak wyjątkowe chwile, jakie Magdzie podarował los. Tylko czy ten tydzień nie okazał się zbyt krótki? Czy można pokochać kogoś bezgranicznie znając go tak krótko? Zwłaszcza kiedy wszystko dzieje się pod czujnym okiem Marcina, byłego męża Magdy, który robi wszystko, aby odzyskać swoją rodzinę? Jedno jest pewne - ten wspólnie spędzony czas zmieni i Magdę, i Alka.
I chociaż w tej powieści podobało mi się wszystko (i fabuła, i bohaterowie, i sceneria, i styl, i poczucie humoru, i wyczucie smaku, i przecudowna okładka) jest jednak jedna kwestia, która nie daje mi do końca spokoju - wyrok sądu.
Abstrahując już od tego, że raczej w naszym państwie nie miałby on racji bytu, zaskoczyło mnie zachowanie Magdy. Generalnie przyjęła go ona ze stoickim spokojem. Nie walczyła, nie wyraziła swojego oburzenia. Ja wiem, powieści rządzą się swoimi prawami, czasami dla nas kilka stron więcej / mniej nie zrobiłoby różnicy, podczas gdy dla autora i jego zamysłu jest to zmiana niedopuszczalna. Ale mnie tutaj zabrakło dosłownie strony, może dwóch takiego... urzeczywistnienia. Niby główna bohaterka jest właśnie na etapie rozpoczynania wszystkiego od nowa, podejmuje walkę o siebie i Polę, nie waha się ani chwili w kwestii wytoczenia procesu Gruszczykowi, a potem nagle pozwala, żeby decyzja została podjęta za nią. Gdyby Magda wybuchła na tej sali sądowej, gdyby dostała upomnienie od sędziego, gdyby zrobiło się "gorąco", wybuchła awantura między bohaterami na sto fajerek, wszystko wyglądałoby bardziej realnie. A tak pozwany rzucił spontaniczny pomysł spędzenia siedmiu dni razem, matka Magdy (!) od razu się zgodziła, a sędzia jak gdyby nigdy nic odroczył sprawę o tydzień (!) podczas gdy w realnym świecie bywa, że sprawę sąd odracza i na kilka miesięcy (wiem, co mówię, bo sama kilkakrotnie w sądzie niestety bywałam).
Doskonale wiem, że w tej powieści chodzi o coś więcej - przede wszystkim o relację między Magdą i Alkiem. O spotkanie dwóch różnych światów. O pokazanie skrajności i tego, że przeciwieństwa się przyciągają, i że nie ma przeszkód, których prawdziwa miłość nie pokona, a ten abstrakcyjny wyrok sądu jest tylko pretekstem do rozwinięcia akcji, ale nie każdy to zaakceptuje. Ja należę do czytelników, którzy dopuszczają do siebie różne scenariusze. Rozumiem, że autorka miała taki, a nie inny pomysł i po prostu postanowiła go zrealizować robiąc z niego fundament swojej powieści, na którym ustawiała kolejne cegiełki wydarzeń. Ale są i tacy czytelnicy, którzy potrafią się przyczepić do najmniejszego błędu logicznego. Ba! Dla niektórych literówka jest najcięższym grzechem i obawiam się, niestety, że część z osób, które sięgną po tę powieść, może przez to (wyrok) źle odebrać tę historię. Realizm jest tym, co jak podejrzewam, wywoła największą dyskusję wokół tej powieści.
"Już wtedy, kiedy ujrzałem ją pierwszy raz, czułem, że nasza historia powinna trwać dłużej. (...) Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie, ale to, że byliśmy w jednej sali rozpraw, nie mogło być niczym innym. Musiałem tylko dobrze to rozegrać i właśnie wtedy trafiła się szansa. Nawet nie wiem, jak na to wpadłem i co kierowało mną, kiedy prosiłem o te siedem dni, ale wewnętrzny ja bił brawo temu Alkowi, który się na to odważył".
Sięgaj więc po tę książkę, odrzućcie na bok wszelkie uprzedzenia, uwierzcie, że niemożliwe może stać się możliwe, a osiągnięcie 100% satysfakcji! Jakkolwiek to brzmi 😉
"Nikt nie urodził się wielkim zwycięzcą, nawet jeśli miał cholerne szczęście".
Magda Lubraniecka właśnie wzięła rozwód i rozpoczyna nowy etap w życiu bez despotycznego męża, za to z ukochaną córką Polą u boku. Chociaż wie, że przed nią jeszcze wiele ciężkiej pracy, podświadomie czuje, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym się usamodzielni i wreszcie będzie w pełni...
Anna Janowska, główna bohaterka "Miłość ma twoje imię", nie miała łatwego życia. Odkąd w skutek tragicznego wypadku w jej życiu zabrakło matki jej rodzina się rozpadła i w zasadzie została w stolicy sama.
"Śmierć to jedyna pewna rzecz, która nas wszystkich w życiu spotka. Przychodzi nagle, nieproszona, sieje zamęt i zbiera żniwo. Zabiera tych, którzy byli dla nas całym światem. Pozostaje tylko głucha cisza i myśl, że przepadło nam tyle szans... "
To sprawiło, że bez reszty poświęciła się pracy i muzyce. Chłopaki z zespołu, a zwłaszcza Daniel, stanowili dla niej namiastkę rodziny, za którą tak bardzo tęskniła. Pewnego dnia za sprawą Zosi, znajomej z fundacji, trafia do domu bogatego małżeństwa. Ania nie ma pojęcia, że państwo Gebertowie, u których odtąd ma zamieszkać mają syna Michała, który już wkrótce wywróci jej świat do góry nogami.
Wiem, wiem. Po takim opisie można w gruncie rzeczy pomyśleć tylko jedno : następna opowieść o wielkiej miłości, która pokona wszystkie przeciwności losu. Bleee! Wiecie co? Gdybym nie znała możliwości autorki pewnie też bym tak pomyślała. Ale ja wiedziałam, że tu ukryte jest coś więcej. Że to nie jest taka zwykła opowieść o rodzącej się miłości między ambitną i pracowitą dziewczyną, a chłopakiem dla którego liczą się tylko imprezy, narkotyki i... panienki. Nie myliłam się!
Ta powieści naprawdę utkana jest z emocji, niczym pajęcza sieć. Malutkie elementy składają się na solidną całość. Na życie, które czasami obchodzi się z człowiekiem wyjątkowo brutalnie. Ale i na jego drugą twarz, niosącą nadzieję.
Mówi się, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i Bóg, czy jak kto woli po prostu los, nie zsyła na nas więcej nieszczęść niż jesteśmy w stanie unieść. Tylko czy tak jest naprawdę? Czy musimy przejść tak wiele prób, tak wiele przeszkód pokonać, tyle przeciwności ominąć, aby wreszcie być szczęśliwym?
Ile jeszcze przyjdzie nam poświęcić? Ile łez wyleją zakochani zanim będą mogli być razem? Ile nieprzespanych nocy czeka matkę, której serce pęka na samą myśl o tym, co może spotkać jej krnąbrne, ale ukochane dziecko? Ile cierpienia i bólu może znieść malutkie, niewinne serduszko? Czy musimy się z tym zgodzić? Czy mamy tak bezczynnie stać i patrzeć na ludzkie cierpienie?
Powieść Ilony Gołębiewskiej pokazuje, że odpowiednim rozwiązaniem jest wzięcie spraw w swoje ręce. Tak, to prawda - nie jesteśmy w stanie zbawić świata, nie jesteśmy w stanie wszystkich ochronić i uratować, ale jeżeli nie zrobimy nic, możemy żałować, że nie spróbowaliśmy. Przecież może by się udało!
Czy Ani uda się wyciągnąć Michała ze szpon nałogu? Czy jego rodzice wreszcie odetchną z ulgą? A może Michał wcale nie da sobie pomóc? A może tą osobą, która najbardziej potrzebuje pomocy jest... Ania?
Chyba nie muszę Wam mówić, gdzie znajdziecie odpowiedzi na te pytania?
Anna Janowska, główna bohaterka "Miłość ma twoje imię", nie miała łatwego życia. Odkąd w skutek tragicznego wypadku w jej życiu zabrakło matki jej rodzina się rozpadła i w zasadzie została w stolicy sama.
"Śmierć to jedyna pewna rzecz, która nas wszystkich w życiu spotka. Przychodzi nagle, nieproszona, sieje zamęt i zbiera żniwo. Zabiera tych, którzy byli dla nas całym...
Każdy jest inny. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Różnimy się wszystkim - kolorem skóry, językiem jakiego używamy, wyznaniem, poglądami, preferencjami seksualnymi, kulturą, zasobnością portfela, muzycznymi upodobaniami. Wymieniać można by jeszcze bardzo długo.
Możemy kogoś nie rozumieć i nie zgadzać się z czyimś spojrzeniem na świat. Ba! Mamy prawo (wszak każdy z nas jest wolny) nie akceptować odmienności, nie móc jej zrozumieć, ale to w żadnych wypadku nie zwalnia nas z okazywania szacunku drugiemu człowiekowi. Czasami najlepszym, chociaż po części brutalnym wyjściem, jest minięcie kogoś bez słowa, bez zaszczycenia go nawet najkrótszym spojrzeniem. Przecież nie musimy nikomu pluć w twarz tylko dlatego, że się od nas różni.
Jakie to proste powiedzieć komuś, że jest głupi. Że jest żałosny. Że jest biedny. Że ma beznadziejne ciuchy. Że wygląda jak gruba świnia. Że nie potrafi się wysłowić. Ha, ha, ha. Jakie to proste zrobić drugiej osobie kompromitujące zdjęcie i puścić je w obieg. A niech żyje sobie swoim życiem. Ale będzie ubaw!
Przecież nikt nic nikomu nie zrobi, jeżeli wbije się kilka niewidzialnych sztyletów w plecy tego małego grubaska w niemodnych okularach czy zada kilka ciosów tej małej latynoskiej zdzirze. A niech wiedzą, że nie są od nikogo lepsi. (Są równi, ale reszta tego nie rozumie) Zresztą, pewnie i tak jej się to spodoba. Uczucia ich rodziców? Phi! Jest im przykro? Oj tam, bez przesady. Życie z nikim nie obchodzi się łagodnie. Nikt nikogo nie zabija. Przecież nikt nie ma krwi na rękach! To tylko taki fun. Dla śmiechu. Dla zabawy.
Kto by przejmował się tym, że z każdym zadanym ciosem zabiera się innym cząstkę osobowości. Ciach! Umiera pewność siebie. Ciach! Kona poczucie własnej wartości. Ciach! Odpada uśmiech. Ciach! Piękne dotąd barwy zamieniają się w smutne szarości. Ciach! Błagam! Nie zniosę tego dłużej. Ja już nie chcę się bać. Chcę tylko żyć... Ha, ha, ha. Błagaj o litość.
Stop! To, że ktoś nie ma krwi na rękach, wcale nie świadczy o tym, że nie jest mordercą. Wręcz przeciwnie. Mniej lub bardziej świadomie zamienia się w bestię. W bestię, która zabija słowem. Czy naprawdę ludzie muszą i chcą tacy być?!
Problem rasizmu oraz prześladowań (ale nie tylko) został szeroko poruszony przez popularną pisarkę, Emily Giffin w jej najnowszej książce, pt. "Wszystko, czego pragnęliśmy", gdzie w zaskakująco dojrzałej i aktualnej społecznie powieści prowokuje pytania o współczesne wychowanie i nadużycia wobec kobiet – i jak zawsze odsłania kobiece pragnienia i emocje.
Nina należy do elity i u boku bogatego męża prowadzi wygodne życie, jakiego zawsze pragnęła. Ich syn Finch właśnie dostał się na wymarzone studia w Princeton.
Tom jest samotnym ojcem i pracuje od rana do nocy. Rozpiera go duma, gdy jego córka Lyla dzięki stypendium zaczyna naukę w prywatnym liceum. Dziewczyna usilnie stara się dopasować do obcego jej otoczenia, choć latynoska uroda odziedziczona po matce wcale jej w tym nie pomaga.
Światy Niny i Toma zderzają się gwałtownie, gdy w szkole wybucha skandal obyczajowy z udziałem ich dzieci.
Pośród piętrzących się kłamstw bohaterowie będą musieli przemyśleć relacje z najbliższymi i odpowiedzieć sobie na ważne pytanie: czego naprawdę pragną?
„– Synu, zachowałeś się dzisiaj wyjątkowo nieodpowiedzialnie i naraziłeś na szwank swoją przyszłość. Musisz zacząć myśleć...
– Nie tylko myśleć. Czuć – przerwałam mu. – Nie wolno ci traktować ludzi w ten sposób.
– Nie traktuję, mamo. Ja po prostu...
– Źle oceniłeś sytuację – dokończył za niego Kirk.
– Cóż, niestety to nie jest takie proste – stwierdziłam.
Ponieważ w głębi ducha wiedziałam, że nawet gdyby
wszyscy, którzy otrzymali zdjęcie, usunęli je z telefonów, gdyby Lyla, jej rodzice i administracja Windsor o niczym się nie dowiedzieli i nawet gdyby Finch naprawdę żałował swojego postępku, to i tak od dzisiaj nic już nie miało być takie samo. Przynajmniej dla jednego z nas.”
A my? Czego pragniemy?
Czy chcemy przyczynić się do upadku ludzkości?
Jakiś czas temu oglądałam pewien film z Bradem Pittem w roli głównej. Chociaż okazał się, delikatnie mówiąc średni (i film, i Pitt), nie zapomnę nigdy wypowiedzianej tam kwestii : "Że matka natura to największy seryjny morderca". Swoją drogą to takie oczywiste, prawda? Przychodzi kiedy chce i zabiera co chce. Z mniejszą lub większą regularnością. Burzy ludziom domy, zmiata z powierzchni ziemi dobytek całego życia , zalewa marzenia, spala nadzieje, pochłania życie...
Kim jesteśmy w obliczu tak wielkiej siły? Mam wrażenie, że tylko marnym puchem, który, chociaż brzmi to może trywialne, nie zna dnia, ani godziny. Ile jeszcze zostało nam czasu? Rok, dziesięć, pięćdziesiąt lat? Czy naprawdę chcemy marnować go na uprzykrzanie życia innym? Czy to naprawdę ma być celem naszego życia?
Matka natura robi swoje, my naprawdę nie musimy już jej pomagać. Jeden seryjny morderca w zupełności wystarczy!
Może nadszedł już czas, aby człowiek zamiast popchnąć słabszego na schodach, posłał mu uśmiech? Może zamiast po raz enty kopać leżącego, tym razem poda mu rękę i pomoże wstać? Na przekór tym wszystkim chytrym i drwiącym uśmieszkom kumpli. Może zamiast położyć brudne łapska na kolanach młodziutkiej dziewczyny, ukłoni się przed nią i powie"dzień dobry"? Może zamiast czerpać korzyści z naiwności innych, weźmie się do ciężkiej pracy? Może zamiast krytykować, pomoże innym osiągnąć cel? Może zamiast coś zrobić, warto po prostu pomyśleć o konsekwencjach, jakie będą musiały powieści obie strony?
Świat już teraz po brzegi wypełniony jest cierpieniem. Nie na wszystko przecież mamy wpływ, pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Ale są sprawy, które możemy wziąć w swoje ręce. Ten jeden raz, kiedy okażemy szacunek drugiemu człowiekowi nie zbawi świata, ale będzie pierwszym krokiem symbolizującym dobroć. I tylko od nas zależy jaki on będzie w przyszłości...
Czy wiedzą już o tym bohaterowie Emily Giffin? Przekonajcie się sami!
Każdy jest inny. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Różnimy się wszystkim - kolorem skóry, językiem jakiego używamy, wyznaniem, poglądami, preferencjami seksualnymi, kulturą, zasobnością portfela, muzycznymi upodobaniami. Wymieniać można by jeszcze bardzo długo.
Możemy kogoś nie rozumieć i nie zgadzać się z czyimś spojrzeniem na świat. Ba! Mamy prawo (wszak każdy z nas...
Czy nie za dużo w literaturze już tego tematu? Czy warto sięgnąć po kolejną powieść o miłości i poświęcać jej swój cenny czas? Oczywiście! I już szybciutko wyjaśniam, czym ta książka różni się od innych i dlaczego warto jej dać szansę.
Przede wszystkim nie ma w niej cukierkowo - przesłodzonych bohaterów. Taki obraz głównych postaci możemy znaleźć w wielu książkach. Mnie osobiście to nie przeszkadza, ale nie ma co ukrywać, że w ostatnim czasie w literaturze panuje trend na powalająco przystojnych młodych mężczyzn i zjawiskowo piękne dziewczęta, obok których nie można przejść obojętnie.
Krzysztof Piotr Łabenda swoimi bohaterami uczynił zwykłych ludzi, nie idealizował ich, nie zrobił z nich herosów.
I właśnie to podobało mi się w nich najbardziej - fakt, że byli tacy... ludzcy (na pewno wiecie, co mam na myśli).
Po drugie autor podjął się trudnego zadania zaprezentowania różnych odcieni miłości. Nie bał się opowiadać o tej miłości najczystszej, niewinnej, ale i nie owijał w bawełnę, kiedy miłość powoli zmieniała się w... nienawiść. Ukazał jak bezgranicznie można kochać dziecko i jak można je winić (niekoniecznie słusznie) za wszystko, co złe. Wreszcie pokazał, że los nawet w kwiecie wieku może spłatać figla i postawić na drodze człowieka miłość jego życia. Tyle tylko, czy ten człowiek jest już na tyle nauczony doświadczeniem, by tego nie przegapić?
Po przeczytaniu ostatniego zdania jakiejkolwiek książki, chyba każdego czytelnika nachodzą różne myśli. Zastanawiamy się, co by było, gdyby...? Czasami przeżywamy tak zwanego kaca książkowego i wszystko trafi sens (to głównie po powieściach bez happy endu). Zdarza się, że po skończonej lekturze jesteśmy szczęśliwi, radośni, w pełni usatysfakcjonowani lub wręcz przeciwnie - czujemy złość, gniew, rozczarowanie. Bywa też i tak, że jesteśmy tak wbici w fotel, że aż nie wiemy, co tak naprawdę mamy myśleć.
A wiecie, co ja pomyślałam po przeczytaniu "Pierścionka z cyrkonią"?
Że Paryż jest miejscem, w którym mogłabym pokochać deszcz...
Pełna wersja recenzji dostępna na ➡ http://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2018/07/pierscionek-z-cyrkonia-krzysztof-piotr.html?m=1
Czy nie za dużo w literaturze już tego tematu? Czy warto sięgnąć po kolejną powieść o miłości i poświęcać jej swój cenny czas? Oczywiście! I już szybciutko wyjaśniam, czym ta książka różni się od innych i dlaczego warto jej dać szansę.
Przede wszystkim nie ma w niej cukierkowo - przesłodzonych bohaterów. Taki obraz głównych postaci możemy znaleźć w wielu książkach. Mnie...
Zawsze ciężko przychodzi mi ocena tego typu powieści. Jak mam zwrócić uwagę chociażby na styl, jakim posługuje się autorka, jeżeli to się wydaje takie niestosowne i małostkowe w obliczu cierpienia wylewającego się z każdej strony tej książki? Przecież ludzkiego życia nie sposób ocenić.
Chociaż Sara, Yousef, Ameer i Rebeka żyją tylko na kartach powieści, tam - wiele kilometrów stąd, pod czujnym okiem Oblubienicy morza tysiące ludzi takich jak oni przeżywają w tej chwili piekło.
Piekło, które w każdej sekundzie może ich pochłonąć. Współczujemy im, ale czy zdajemy sobie sprawę, że w tym momencie być może ktoś tam wydał właśnie ostatnie tchnienie? Może sześciomiesięczna Liam? Jakie to smutne...
Szczerze polecam tę książkę. W jednych obudzi ona nadzieje, innym otworzy oczy. Chciałabym wierzyć, że dzięki jej treści ktoś wreszcie zamiast wroga, ujrzy w drugim człowieku przyjaciela. To chyba byłaby największa nagroda dla autorów tej powieści. Małe to pocieszenie, ale gdyby chociaż śmierć tych wszystkich ludzi nie poszła na marne... Obawiam się tylko, że ta spirala nienawiści nie potrafi się już zatrzymać 😢😢😢
Cała recenzja dostępna na ➡ http://ksiazkowepodrozeanny.blogspot.com/2018/07/oblubienica-morza-michelle-cohen.html?m=1
Zawsze ciężko przychodzi mi ocena tego typu powieści. Jak mam zwrócić uwagę chociażby na styl, jakim posługuje się autorka, jeżeli to się wydaje takie niestosowne i małostkowe w obliczu cierpienia wylewającego się z każdej strony tej książki? Przecież ludzkiego życia nie sposób ocenić.
Chociaż Sara, Yousef, Ameer i Rebeka żyją tylko na kartach powieści, tam - wiele...
Wiele osób myśli, że recenzent ma fajne życie, bo dostaje darmowe egzemplarze książek. A ja Wam powiem, że jest od tego coś dużo fajniejszego - mamy możliwość poznania opowieści, po które w "normalnych warunkach" może z różnych powodów byśmy nie sięgnęli.
Cenię sobie szczerość, więc sama wobec Was, autorki i wydawnictwa też taka będę. Istnieje prawdopodobieństwo, że gdyby nie nabór u autorki, Anny Tuziak (do którego zresztą zgłosiłam się co prawda mocno zaintrygowana, ale też i święcie przekonana, że nie zostanę wybrana) nigdy po tę książkę bym nie sięgnęła. Czemu? Naturalna selekcja. Prawda jest taka, że chciałabym mieć sejf pełen kasy i możliwość kupowania każdej książki, którą chcę przeczytać, ale póki co mogę tylko o tym pomarzyć. Wracając do tematu - teraz już wiem, jak strasznie wielką głupotę bym zrobiła nie czytając tej książki.
Nie jest to książka, która zmieni Wasze życie, ale jest to powieść, przy której będziecie się świetnie bawić i miło spędzicie czas. Jest to historia, dzięki której traficie w sam środek naprawdę niebezpiecznych wydarzeń. Jest to opowieść, która być może kilkukrotnie przyspieszy bicie Waszych serc 💟
Więcej! Jest to książka, dzięki której przekonacie się ,że rodzima autorka może osadzić akcję powieści poza granicami naszego kraju, z obcokrajowcami w rolach głównych i wyjdzie z tego naprawdę smaczna mieszanka 😉 Do tej pory nie byłam przekonana do takiego rozwiązania, ale zmieniłam zdanie, bo wszystko w powieści Anny Tuziak było swobodne i naturalne.
Pamiętajcie jednak o jednej bardzo ważnej rzeczy. "Gra cieni" to książka weekendowa (już w trakcie lektury obiecałam sobie, że właśnie tak ją nazwę). Dlaczego? Każdy z nas prowadzi inny tryb życia. Ale jeżeli nie możecie pozwolić sobie na zarwanie nocy, czy po prostu nie lubicie czytać wieczorami, nie sięgajcie po nią w tygodniu, bo nie da się jej przeczytać, powiedzmy, po godzince każdego dnia, z jednej prostej przyczyny - za bardzo wciąga 📚 I ciężko Wam będzie wytrzymać do końca 😉 Chyba, że macie wolny dzień, wtedy śmiało możecie wybrać się w kilkugodzinną podróż z Azurą i Loganem w kierunku przyszłości, której chyba żadne z nas nie chce. Tylko zabierzcie ze sobą zimne napoje, bo czasami będzie baaaardzo gorąco.
Wiele osób myśli, że recenzent ma fajne życie, bo dostaje darmowe egzemplarze książek. A ja Wam powiem, że jest od tego coś dużo fajniejszego - mamy możliwość poznania opowieści, po które w "normalnych warunkach" może z różnych powodów byśmy nie sięgnęli.
więcej Pokaż mimo toCenię sobie szczerość, więc sama wobec Was, autorki i wydawnictwa też taka będę. Istnieje prawdopodobieństwo, że gdyby...