Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To jedna z ciekawszych książek, jakie ostatnio czytałam i podziwiam to, jak wiele pracy włożył autor w stworzenie tak bogatego, ale też przystępnego i łatwego w odbiorze reportażu. Po książkę sięgnęłam jednak nie ze względu na jej popularność, ale dlatego, że wychowałam się w miejscowości leżącej zaledwie 30 km od Miedzianki, po drugiej stronie Jeleniej Góry, którą znam bardzo dobrze, tak samo jak topografię całego regionu. W samej Miedziance jednak do tej pory nie byłam. Od jakiegoś czasu słyszałam wzmianki o tej tajemniczej miejscowości, pamiętam mniej więcej moment, gdy na nowo otwarto tam browar, ale z czasów dzieciństwa i wczesnej młodości nie pamiętam, aby się o Miedziance mówiło.
Chociaż od kilku lat bezskutecznie się tam wybieram, cieszę się, że ostatecznie ta wycieczka jest jeszcze przede mną, ponieważ nie tylko mam jeszcze większą ochotę zobaczyć to miejsce, ale przede wszystkim jestem pod wrażeniem długiej i bogatej historii Miedzianki (Kupferbergu) i wiem, że wrażenia i odbiór będą teraz o wiele bogatsze.
Ponadto z książki dowiedziałam się o kilku ciekawych lokalnych historiach i powiązaniach, co miało dla mnie dodatkowy smaczek. Czytając o Zabobrzu mogłam sobie natomiast dokładnie wyobrazić wiele opisanych tam szczegółów, by później z pomocą Google Maps zlokalizować konkretne bloki, do których sprowadzono mieszkańców Miedzianki - co przy względnej znajomości osiedla i świadomości, że nie raz się tamtędy szło lub jechało robi duże wrażenie! :)

To jedna z ciekawszych książek, jakie ostatnio czytałam i podziwiam to, jak wiele pracy włożył autor w stworzenie tak bogatego, ale też przystępnego i łatwego w odbiorze reportażu. Po książkę sięgnęłam jednak nie ze względu na jej popularność, ale dlatego, że wychowałam się w miejscowości leżącej zaledwie 30 km od Miedzianki, po drugiej stronie Jeleniej Góry, którą znam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Elena Ferrante chyba na dobre stała się jedną z moich ulubionych autorek. Czytając wcześniej inne jej powieści zdążyłam już poznać jej wyjątkowy styl i pokochać go. "Genialna przyjaciółka" jest również genialną książką. Niezaprzeczalnie ma wiele wspólnego z pozostałymi tytułami i nie chodzi tylko o Neapol, ale też o inne powtarzające się motywy (znowu mamy do czynienia z utratą lalki i beznamiętną, wręcz zimną relacją z matką).
Książki nie czyta się jednym tchem, ale za to chłonie się ją cały ciałem, linijka po linijce. Jestem pod ogromnym wrażeniem poziomu narracji i jest to jedna z tych książek, do których będę chciała kiedyś wrócić. Tymczasem nie mogę się doczekać aż rozpocznę kolejny tom. Zanim to jednak nastąpi zaczęłam oglądać 1 sezon serialu wyprodukowanego przez HBO. Wydaje mi się, że może go zrozumieć i polubić tylko ktoś, kto wcześniej czytał książkę, brakuje w nim bowiem rozbudowanej postaci narratora, która dopełniałaby całość i tak jak w książce odsłoniła życie wewnętrzne Eleny Greco, która nie tylko opisuje wydarzenia, ale też dzieli się swoimi odczuciami i pragnieniami. Inaczej też sobie wyobrażałam bohaterów (zwłaszcza Lilę) i scenerię, ale w końcu nigdy nie byłam w Neapolu, tym bardziej w latach 50. Ufam więc twórcom, z pewnością lepiej ode mnie wiedzieli jak powinno to wyglądać.

Elena Ferrante chyba na dobre stała się jedną z moich ulubionych autorek. Czytając wcześniej inne jej powieści zdążyłam już poznać jej wyjątkowy styl i pokochać go. "Genialna przyjaciółka" jest również genialną książką. Niezaprzeczalnie ma wiele wspólnego z pozostałymi tytułami i nie chodzi tylko o Neapol, ale też o inne powtarzające się motywy (znowu mamy do czynienia z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę książkę przeczytałam kilka tygodni temu, pewne wrażenia już się więc zatarły. Ale na pewno mogę powiedzieć o niej jedno: pierwsza połowa mocno mnie rozczarowała, natomiast druga odrobiła wszystko z nawiązką. Początkowo książka sprawia wrażenie bardzo banalnej, nie lubię takiego języka - silenie się na poetyckość i życiowe udręczenie - taki pozowany ból istnienia. Z tego powodu kiedyś bardzo rozczarował mnie też pewien czeski prozaik, Jan Balaban i skojarzenie z nim było niemal natychmiastowe. Kiedy jednak wymęczyłam pierwsze rozdziały i nie poddałam się, odzyskałam wiarę w tę książkę i złe wrażenie zostało zatarte przez kolejne, wciąż poruszające, ale już nie tak banalne w swojej formie strony. Jednym słowem, autor rozkręcił się i wyraźnie złapał falę, co znacząco zmieniło mój odbiór. Ostatecznie, mimo iż nadal uważam, że pierwsza część książki jest dużo słabsza, całość oceniam już zupełnie inaczej niż się na to na początku zapowiadało.

Tę książkę przeczytałam kilka tygodni temu, pewne wrażenia już się więc zatarły. Ale na pewno mogę powiedzieć o niej jedno: pierwsza połowa mocno mnie rozczarowała, natomiast druga odrobiła wszystko z nawiązką. Początkowo książka sprawia wrażenie bardzo banalnej, nie lubię takiego języka - silenie się na poetyckość i życiowe udręczenie - taki pozowany ból istnienia. Z tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest wyborem felietonów z lat 1999-2007 i jest warta uwagi z co najmniej kilku względów. Po pierwsze, Jacek Fedorowicz jest znakomitym satyrykiem oraz bardzo inteligentnym, wrażliwym i (mimo swoich 82 lat!!) wciąż niezwykle błyskotliwym człowiekiem. Żywa reklama powiedzenia „W zdrowym ciele – zdrowy duch”, o czym świadczy fakt, że p. Jacek dopiero niedawno przestał biegać maratony, krótsze dystanse biega zaś do tej pory (polecam jego felietony w „Runner’s world”!).
Po drugie – czytając te, stare już dzisiaj teksty, możemy sobie odświeżyć wydarzenia sprzed 12-20 lat i śmiało stwierdzić, że nie tylko niewiele się w naszej polityce zmieniło, ale też dojść do wniosku, że już wtedy dostawaliśmy wiele ostrzegawczych sygnałów o tym, co jeszcze może się wydarzyć. Fedorowicz ironizując ówczesną politykę - chcąc nie chcąc - przewidział pewne zjawiska, a fragmenty, w których sięgał do peerelowskiej przeszłości przywołując np. cenzurę telewizyjną lub komiczną wręcz polityczną propagandę, które po latach znowu są obecne w naszym społeczeństwie, opatrywał „złowróżebnym” komentarzem. Czytając niektóre teksty mam wrażenie, że czytam świeży felieton w aktualnej gazecie – te same nazwiska, te same zachowania, te same układy... Niechcący przewidział nawet prezesurę Jacka Kurskiego w TVP :)
Dzięki felietonom uświadomiłam sobie, że zataczamy polityczne koło, co jest śmieszne i straszne jednocześnie. Fedorowicz w jednym z tekstów naigrywał się ze swojego „daru jasnowidzenia” i w humorystyczny sposób wyrażał nadzieję, że więcej niczego przewidzieć mu się nie uda. Niestety zupełnie nieświadomie (lub właśnie świadomie – jako człowiek doświadczony, który już wiele przeżył) ironicznie przestrzegał przed pewnymi politykami i społecznymi zachowaniami już lata temu. I to dobitnie świadczy o jego przenikliwości i znajomości życia i praw rządzących światem. A może po prostu jako jeden z niewielu ma odwagę na głos podsumowywać to, co się dzieje i wyciągać z tego wnioski.

Książka jest wyborem felietonów z lat 1999-2007 i jest warta uwagi z co najmniej kilku względów. Po pierwsze, Jacek Fedorowicz jest znakomitym satyrykiem oraz bardzo inteligentnym, wrażliwym i (mimo swoich 82 lat!!) wciąż niezwykle błyskotliwym człowiekiem. Żywa reklama powiedzenia „W zdrowym ciele – zdrowy duch”, o czym świadczy fakt, że p. Jacek dopiero niedawno przestał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię serię opowiadającą o rodzinie księgarzy z Barcelony, cieszyłam się więc na liczącą prawie 900 stron ostatnią część. Pod względem atmosfery, opisu miasta i oddania odpowiedniego klimatu nie jestem rozczarowana ani odrobinę. Jednak akcja w pierwszej połowie książki była tak rozwlekła, że momentami odpływałam i szczerze mówiąc nie wszystko z niej pamiętam. Na szczęście prawie dokładnie w połowie coś się ruszyło i rozproszone wątki zaczęły układać się w całość, a akcja i wydarzenia nabrały tempa. I to było coś co, na co czekałam, więc w końcu na dobre wciągnęłam się w opowieść, aż do ostatniej strony.
Choć moją ulubioną częścią serii pozostanie chyba „Gra anioła”, to jednak „Labirynt duchów” ma w sobie coś niesamowitego i jest to chyba ta tajemnicza aura XX-wiecznej Barcelony. Czytając książkę zapragnęłam tam pojechać i przysiąść na kawie lub winie w kawiarni przy ulicy... Poza tym, bardzo ciekawą (choć dla mnie dopiero w drugiej połowie książki) okazała się postać Alicji Gris i zastanawiam się, czy może powstanie seria kryminałów z jej udziałem? To byłoby na pewno bardzo interesujące!

Bardzo lubię serię opowiadającą o rodzinie księgarzy z Barcelony, cieszyłam się więc na liczącą prawie 900 stron ostatnią część. Pod względem atmosfery, opisu miasta i oddania odpowiedniego klimatu nie jestem rozczarowana ani odrobinę. Jednak akcja w pierwszej połowie książki była tak rozwlekła, że momentami odpływałam i szczerze mówiąc nie wszystko z niej pamiętam. Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To moje drugie, po "Córce", spotkanie z Eleną Ferrante. Ponownie niezwykle rzuca mi się w oczy zła relacja pomiędzy matką a córką. Zaczynam już sądzić, że są to odbicia autentycznych trudnych relacji autorki z jej własną matką. Pomimo tej swoistej "wojny", która jest osią powieści, ponownie dałam się wciągnąć w cudownie realistycznie przedstawiony przez pisarkę świat. Choć książka momentami jest dla mnie aż nazbyt naturalistyczna (np. bezpruderyjny opis czynności higienicznych), to chyba pomaga to uzyskać efekt "brudnego" (piszę to w dużej przenośni), parnego i wyuzdanego charakteru neapolitańskiej ulicy. Choć bohaterowie książki ponownie nie wzbudzają większej sympatii, warto odpłynąć w tę fantastycznie napisaną, wręcz żywą opowieść.

To moje drugie, po "Córce", spotkanie z Eleną Ferrante. Ponownie niezwykle rzuca mi się w oczy zła relacja pomiędzy matką a córką. Zaczynam już sądzić, że są to odbicia autentycznych trudnych relacji autorki z jej własną matką. Pomimo tej swoistej "wojny", która jest osią powieści, ponownie dałam się wciągnąć w cudownie realistycznie przedstawiony przez pisarkę świat. Choć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Książka, którą napisałem, żeby mieć na odwyk Marek Raczkowski, Magdalena Żakowska
Ocena 6,2
Książka, którą... Marek Raczkowski, M...

Na półkach:

Jestem ogromną fanką satyrycznych rysunków Marka Raczkowskiego. Szczególną sympatią darzę „Przygody Stanisława z Łodzi”, których już w czasach nastoletnich łapczywie wyszukiwałam w każdym nowym wydaniu „Przekroju”. Spodziewałam się, że książka - wywiad będą okraszone dużą dawką humoru i ironii, jakie znam z jego twórczości rysunkowej. Ironii rzeczywiście mamy tu sporo, ale zabrakło mi w tej rozmowie humoru. W trakcie czytania książki doszłam jednak do wniosku, że p. Marek miał prawo do formułowania bardziej gorzkich i cynicznych wypowiedzi niż oczekiwałam, ze względu na sytuację prywatną (czyt. zdrowotną) w jakiej się znajdował. Pomijając jednak ten fakt, i tak spodziewałam się po tej książce czegoś innego. Owszem, nie da się w przypadku Raczkowskiego uciec od zagadnień społeczno-politycznych, w końcu na tym opiera się jego działalność satyryczna - na komentowaniu rzeczywistości. Jednak tematy in vitro, kościoła, homoseksualizmu czy kultu papieża zmęczyły mnie w życiu codziennym do tego stopnia, że czytając książkę chciałabym raczej od tego uciec i być może dlatego ta pozycja nie stała się jedną z moich ulubionych. Mimo wszystko miło było przeczytać kilka słów, które wyszły z ust ulubionego rysownika i przez to poznać go odrobinę od strony prywatnej, nawet jeśli nie jest to jego najlepsza strona. Nie wspomnę już o zbiorze genialnych rysunków, którymi książka jest okraszona i co sprawiło mi zdecydowanie najwięcej radości. Szczególnie wesoły pod względem obrazkowym był dla mnie rozdział o myśliwych ;)

Jestem ogromną fanką satyrycznych rysunków Marka Raczkowskiego. Szczególną sympatią darzę „Przygody Stanisława z Łodzi”, których już w czasach nastoletnich łapczywie wyszukiwałam w każdym nowym wydaniu „Przekroju”. Spodziewałam się, że książka - wywiad będą okraszone dużą dawką humoru i ironii, jakie znam z jego twórczości rysunkowej. Ironii rzeczywiście mamy tu sporo, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy, kto spędził choćby jeden dzień na rozpalonej słońcem włoskiej plaży powinien bez trudu odpłynąć w upajający, nadmorski klimat tej powieści. Gwarny, letni kurort, stereotypowa neapolitańska rodzina – czytanie o tym to czysta przyjemność dla miłośników tego pięknego kraju, a ja zdecydowanie się do nich zaliczam. A jednak przez każdą stronę książki przemawia melancholia i niekończący się ból egzystencjalny głównej bohaterki. Wyraźnie nieszczęśliwej, z zawodowym i życiowym niedosytem. Wydaje się, że to fakt bycia matką unieszczęśliwił ją na resztę życia, napełnił goryczą i złością, która pozostała w niej nawet wtedy, gdy córki wyjechały, a ona odzyskała „święty spokój”. Świadczy o tym jej ciągła potrzeba robienia „złych” rzeczy, ranienia innych, nawet obcych osób, rozliczania ich. Tak, jakby mściła się na świecie za utraconą wolność i młodość. To, co mnie przeraża najbardziej to fakt, że Leda wspomina i opisuje swoje macierzyństwo właściwie ze wstrętem i nienawiścią. Opisuje swoje córki bardzo krytycznie, sama co chwilę łapiąc się na okrucieństwie własnych uczuć i ocen, jakim je poddawała. Wspomina sytuacje sprzed lat, gdy źle obchodziła się z dziewczynkami, mając z tego w pierwszej chwili wręcz satysfakcję, jakby karała je za swoją niechęć do życia rodzinnego, a dopiero później przychodził żal z powodu tego co zrobiła, choć bez próby wynagrodzenia tego córkom. Nie ma w niej już odrobiny czułości dla dzieci. Przewija się za to motyw fascynacji młodymi kobietami. Czy to wolną i wyzwoloną z codziennej szarości angielską autostopowiczką ze starszym od niej kochankiem, czy też Niną, młodą matką, którą codziennie spotykała na plaży i do znajomości z którą dążyła.
Nie oceniam kobiet, które nie spełniły się w roli matki, ponieważ nie potrafiły bądź tego nie chciały. Ale straszne jest to poczucie krzywdy i niechęci do córek, jakimi emanuje Leda. Zniechęca mnie do niej także wątek sadystycznej kradzieży lalki i bawienie się nią jak mała dziewczynka.
To tyle, jeżeli chodzi o wrażenia na temat bohaterki. Sama książka jest ujmująca, napisana lekko, nostalgicznie, wręcz fizycznie czuje się te leniwe dni nad morzem, wieczorną bryzę i zapach sosen, a jednak ani na moment nie poczułam się znużona. Choć postawa bohaterki od pierwszych stron bardzo mnie irytowała, nie potrafiłam się oderwać od tej historii i od tej spokojnej, nadmorskiej atmosfery. Powieść wywołuje emocje, co jest jej dużą zaletą. Porusza też temat tabu, bo przecież mało kto miałby odwagę nawet przed samym sobą przyznać się, że rola rodzica nie była wcale jego życiowym powołaniem.

Każdy, kto spędził choćby jeden dzień na rozpalonej słońcem włoskiej plaży powinien bez trudu odpłynąć w upajający, nadmorski klimat tej powieści. Gwarny, letni kurort, stereotypowa neapolitańska rodzina – czytanie o tym to czysta przyjemność dla miłośników tego pięknego kraju, a ja zdecydowanie się do nich zaliczam. A jednak przez każdą stronę książki przemawia melancholia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznaję, że długo nie chciałam sięgać po tę książkę. Kiedy po jej ukazaniu się przez dobrych kilka tygodni mijałam bannery reklamowe umieszczone na co drugim przystanku założyłam, że to czysto komercyjna lektura, jakiś banał. Ostatnio, sama nie wiem czemu (pewnie z ciekawości), postanowiłam jednak ją przeczytać i to była najlepsza decyzja. Książka jest po prostu niesamowita. Co prawda zaczyna się niczym geriatryczny erotyk pełen cielesnych szczegółów, których wolelibyśmy nie czytać, ale już wtedy uderza nas błyskotliwym językiem i może nawet wtedy już oddaje sedno tej powieści tzn. miłość, czułość, szczerość i oddanie jakimi darzą się główni bohaterowie.
Sam pomysł przeniesienia akcji do fikcyjnej Warszawy sprzed kilku dekad jest bardzo oryginalny, a dodatkowe przeniesienie znanych nam dobrze współczesnych środowisk politycznych do tamtego świata i zrównanie ich z ówczesnymi antybohaterami ma dla mnie dodatkowy smaczek.
Nie lubię jednak szczegółowo opisywać fabuły książek i ograniczę się do przedstawienia moich wrażeń, które były w tym wypadku bardzo bogate. Od zaskoczenia, przez rozbawienie i podekscytowanie, po rozczulenie i żal. Żal wynikał poniekąd z zaskoczenia, jakim było dla mnie zakończenie książki (roiłam sobie w głowie bardziej rozbudowane zamknięcie akcji), ale głównie jednak był spowodowany tym, że szybko doczytałam ostatnią stronę i na ten moment przygoda z powieścią Miłoszewskiego się dla mnie zakończyła. Aby sobie ten żal jakoś osłodzić, prawdopodobnie kiedyś sięgnę po tę książkę raz jeszcze ;) Chciałabym też bardzo, żeby została ona zekranizowana. Gdyby zabrał się za to ktoś z dużą fantazją i wrażliwością, mógłby powstać naprawdę piękny i ponadczasowy film.

Przyznaję, że długo nie chciałam sięgać po tę książkę. Kiedy po jej ukazaniu się przez dobrych kilka tygodni mijałam bannery reklamowe umieszczone na co drugim przystanku założyłam, że to czysto komercyjna lektura, jakiś banał. Ostatnio, sama nie wiem czemu (pewnie z ciekawości), postanowiłam jednak ją przeczytać i to była najlepsza decyzja. Książka jest po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak na powieść fantasy fabuła książki jest bardzo uboga i toczy się wokół jednego, głównego wątku. Połowa treści to kręcenie się wokół jednego wydarzenia (akcji) i przeciąganie jej w nieskończoność. Nie czytałam wielu książek z tego gatunku, a jednak wydaje mi się, że jego cechą jest wielowątkowość i zawiłość akcji. Mimo to książka Trudi Canavan w ogóle mnie nie znudziła, czytało się ją po prostu lekko i przyjemnie. Okazała się miłą pozycją na długie, jesienne wieczory i z pewnością za jakiś czas sięgnę po kolejne tomy trylogii, aby poczytać o dalszych losach głównej bohaterki.

Jak na powieść fantasy fabuła książki jest bardzo uboga i toczy się wokół jednego, głównego wątku. Połowa treści to kręcenie się wokół jednego wydarzenia (akcji) i przeciąganie jej w nieskończoność. Nie czytałam wielu książek z tego gatunku, a jednak wydaje mi się, że jego cechą jest wielowątkowość i zawiłość akcji. Mimo to książka Trudi Canavan w ogóle mnie nie znudziła,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki. Jej poprzedniczka, czyli „Zabić drozda” jest jedną z najlepszych powieści jakie czytałam, natomiast kontynuacja nie jest do końca udana. Powieść zaczyna się jak banalny romansik, od pierwszych stron książka wręcz mnie irytowała. Na szczęście w dalszej części autorka wielokrotnie wraca do wątków z „Zabić drozda” i rozwija je, co dawało mi chwilową ulgę i na moment zamieniało pospolitą powiastkę w dzieło lepszej kategorii. Oczywiście ważnym elementem nadal pozostają poruszane w książce, bardzo istotne tematy dotyczące ówcześnie problemu segregacji rasowej, ale nie jestem przekonana czy autorka zbytnio nie zapętliła się w polityczny kontekst i próbę jakiegoś manifestu, który nie jest dla mnie do końca zrozumiały. O ile „Zabić drozda” poruszało ten problem w sposób zmuszający do refleksji, o tyle tutaj mamy do czynienia z rodzinną walką ideologiczną, wynikającą nie tyle z różnicy poglądów, co z braku wzajemnego zrozumienia, czy nawet głupoty głównej bohaterki. Sam finał jest ostatecznie naiwny i banalny i nic z niego nie wynika.

Wracając jednak do charakterystyki literackiej, niestety dorosła Jean Louise bardzo mnie rozczarowała (jej charakter, nie ideologia). Jak to możliwe, że ta rezolutna, bystra i wrażliwa dziewczynka wyrosła na tak krnąbrną, bezrefleksyjną i egocentryczną pannę? Jej postać jest tak irytująca, że momentami miałam wręcz ochotę jak najszybciej przebrnąć przez niektóre fragmenty książki. Pozostaje mi tylko wierzyć, że autorka zastosowała taki zabieg w celach dydaktycznych, jednak nie zmienia to faktu, że niestety zepsuła tak świetnie nakreśloną w poprzedniej książce postać.

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki. Jej poprzedniczka, czyli „Zabić drozda” jest jedną z najlepszych powieści jakie czytałam, natomiast kontynuacja nie jest do końca udana. Powieść zaczyna się jak banalny romansik, od pierwszych stron książka wręcz mnie irytowała. Na szczęście w dalszej części autorka wielokrotnie wraca do wątków z „Zabić drozda” i rozwija je, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kasię Nosowską kocham chyba od zawsze, a przynajmniej od momentu, gdy dojrzałam do jej twórczości. Kasia - wg mnie drugie wcielenie Agnieszki Osieckiej - wywierała na mnie wrażenie niemal każdym swoim tekstem i prowadziła przez młodzieńcze perypetie w rytmie swoich (oraz zespołu Hey) piosenek. Uważam, że jest nie tylko jedną z największych polskich artystek naszych czasów, ale też niezwykle skromną i wrażliwą osobą, choć to stwierdzi na pewno każdy, kto chociażby miał okazję zobaczyć i usłyszeć ją na żywo. Czy można być tak wspaniałym artystą i poetą i jednocześnie nie popaść w megalomanię, pozostając skromnym i pokornym wobec świata? Widocznie można i to czyni takiego artystę jeszcze bardziej wyjątkowym i godnym podziwu.
Wracając jednak do książki, pomimo mojego uwielbienia dla autorki, początkowo nie zamierzałam po nią sięgać, sądząc, że jest po prostu zbiorem zabawnych tekścików z Instagrama (bądź co bądź, w przeważającej mierze wielce udanych). Dostałam ją jednak w prezencie i z wielką ochotą rozpoczęłam lekturę. Nasyciwszy się pierwszymi linijkami typowo „Kasiowego” wprowadzenia zaczęłam się uśmiechać pod nosem, przeczuwając, że czeka mnie bardzo błyskotliwa, przyjemna lektura. Taka, owszem, jest. Jednak już po kilku stronach zrobiło się już nie tylko radośnie, ale i słodko-gorzko, a ja czytając kolejne eseje zaczęłam mieć wrażenie, że Kasia była nieszczęśliwa w dzieciństwie (przez niewystarczająco ciepłe relacje z rodzicami) i mocno odbiły się na niej rozczarowania w relacjach damsko-męskich. Oby to była moja nadinterpretacja (choć wdzięczna jestem, że odsłoniła przed czytelnikiem kawałek siebie trochę bardziej bezpośrednio), jednak tak wspaniała artystka i poetka z pewnością nie wykarmiła swojego talentu i wrażliwości rozkosznym dzieciństwem i jednym, wspaniałym i na wieki udanym związkiem. Czy wtedy mogłoby powstać tak wiele wspaniałych tekstów, obfitujących w każdej linijce w metafory życia uniwersalne dla każdego z nas? Przemycane gdzieniegdzie mikro-anegdoty z dzieciństwa czy życia prywatnego to jednak tylko niewielka część książki. Kasia w sposób na przemian zabawny (momentami bardzo! :) ) i ubolewający porusza wiele ważnych tematów, jak: zazdrość, Bóg, wstyd, kompleksy, próżność, hipokryzja, samotność czy równowaga pomiędzy kobietą i mężczyzną. Z tego wszystkiego przebija oczywiście ogromna wrażliwość, ale też dojrzałość i wewnętrzna równowaga, która (wnioskując z treści) przyszła po latach zmagań ze sobą i ze światem. Ostatecznie mam wrażenie, że filozoficznym sednem tego zbioru przemyśleń jest krytyka płytkiego i sztucznego życia, jakim my wszyscy chcemy żyć i jakim żyją bohaterowie rodzimego show-biznesu. Kasia w piękny, poetycki sposób obdziera te współczesne pozy z cekinów i makijażu i pokazuje siedzącą w każdym z nas gołą pustkę i pragnienie akceptacji, które popychają nas w zgubne ramiona Instagrama i innych współczesnych substytutów szczęścia i społecznego uznania. Pokazuje wirtualną iluzję, w jakiej żyjemy. Jej teksty są jak zawsze poruszające, błyskotliwe i prawdziwe, do tego napisane genialnym wręcz językiem, pełnym rozmaitych figur retorycznych, ekspresji i emocji. Mało kto potrafi dzisiaj w ten sposób operować językiem polskim. Dla mnie Kasia jest w tej dziedzinie arcymistrzynią!

Kasię Nosowską kocham chyba od zawsze, a przynajmniej od momentu, gdy dojrzałam do jej twórczości. Kasia - wg mnie drugie wcielenie Agnieszki Osieckiej - wywierała na mnie wrażenie niemal każdym swoim tekstem i prowadziła przez młodzieńcze perypetie w rytmie swoich (oraz zespołu Hey) piosenek. Uważam, że jest nie tylko jedną z największych polskich artystek naszych czasów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zabić drozda” to dla mnie niemal przełomowa książka. Zdetronizowała moje dotychczasowe ‘bestsellery’ („Sto lat samotności” Marqueza, „Miasto utrapienia” Pilcha, choć chyba jeszcze Hłasko jej się delikatnie opiera, bo to innego typu literatura) i zawładnęła moim sercem właściwie od pierwszych stron. Zanim po nią sięgnęłam, przez długi czas nie mogłam znaleźć dla siebie odpowiedniej lektury. Nie mam na czytanie zbyt wiele czasu, więc po długiej przerwie trudno było mi na nowo wciągnąć się w książki i mimo kilku ciekawych pozycji, po które sięgałam, nic nie było na tyle odkrywczego, żebym na nowo wpadła w pasję czytania. „Zabić drozda” jest jednak dla mnie odkryciem ostatnich lat, nie mogę wręcz uwierzyć, że trafiłam na tę piękną powieść dopiero teraz.
Historia nie jest ani wyjątkowo oryginalna, ani być może w żadnym sensie niezwykła. Ot, typowe pewnie dla tamtych czasów epizody w małej społeczności, których osią jest wszechobecny jeszcze wtedy w USA rasizm, a wszystko to zostało osadzone w urywku z dzieciństwa głównej bohaterki. Jednak to, w jaki sposób ta opowieść została napisana, jak wspaniale oddaje klimat i atmosferę świata, o którym czytamy oraz wartości, o jakich jest tam mowa, czynią ją wyjątkową. Można dosłownie poczuć jakby się tam było, jakby Skaut, główna bohaterka i narratorka powieści, była nam bardzo bliska i opowiadała o zdarzeniach, których sami jesteśmy częścią.
Przeciętne miasteczko, przeciętne problemy pierwszej polowy XX wieku, zostały przedstawione oczami niezwykle rezolutnego i wrażliwego dziecka. Dziecięcy świat (pełen psikusów i zabaw, ale także poważnych rozmyślań nad światem) niezwykle przeplata się z brutalnymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w Maycomb i których uczestnikami jest rodzina Finchów. Pomimo okrucieństw, jakie się tam dokonują, dziecięca narracja sprawia, że wszystko to co złe zostaje rozbrojone, poczucie bezpieczeństwa nie zostaje zachwiane, niejednokrotnie poczułam się wręcz w sielankowym nastroju i miałam wrażenie, że czytam po prostu wspaniałą wakacyjną lekturę. Nawet to co przykre i brutalne, nie wyrywa nas z bezpiecznej pozycji obserwatora, jesteśmy oczami dziecięcej bohaterki, która pomimo wieku sprawia wrażenie, jakby doskonale rozumiała ten świat i rządzące nim prawa.
Książka od samego początku zachwyciła mnie do tego stopnia, że jej czytanie rozłożyłam na kilka tygodni, poświęcając jej tylko starannie wybrane chwile, kiedy wiedziałam, że nic nie przeszkodzi mi w oddaniu się jej nastrojowi. Trudno mi dzisiaj opisać odczucia, jakie towarzyszyły pierwszym rozdziałom, pewne jest jednak, że nie słabł on ani na moment. Z żalem obserwowałam, jak ubywa kartek i wiem, że wrócę do tej pięknie napisanej historii jeszcze nie raz...

„Zabić drozda” to dla mnie niemal przełomowa książka. Zdetronizowała moje dotychczasowe ‘bestsellery’ („Sto lat samotności” Marqueza, „Miasto utrapienia” Pilcha, choć chyba jeszcze Hłasko jej się delikatnie opiera, bo to innego typu literatura) i zawładnęła moim sercem właściwie od pierwszych stron. Zanim po nią sięgnęłam, przez długi czas nie mogłam znaleźć dla siebie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książkę Katarzyny Kubisiowskiej postanowiłam ocenić z dwóch perspektyw: warsztatu pisarskiego i treści merytorycznych. Te dwie płaszczyzny należy od siebie oddzielić, ponieważ różnią się pod względem jakości.
Jeżeli chodzi o warstwę „techniczną”, książka w bardzo dużym stopniu (może nawet w większości) składa się z cytatów – bądź to wypowiedzi osób, z którymi rozmawiała autorka, czy też fragmentów utworów literackich Pilcha, którymi posłużyła się do przedstawienia danej historii czy sytuacji. W takim wypadku trudno więc w ogóle mówić o jakimkolwiek warsztacie, ponieważ książka składająca się w przeważającej mierze z cytatów kojarzy mi się bardziej z pracą magisterską niż samodzielnym dziełem. Pomiędzy licznymi cytatami możemy jednak znaleźć treści napisane samodzielnie przez autorkę biografii i tu niemile zaskakuje słaby styl, pojawiające się od czasu do czasu literówki czy wręcz błędy w druku (brak słowa, daty) i osobiście drażniąca mnie maniera używania w stosunku do bohaterów i wydarzeń czasu przyszłego.
Z merytorycznego punktu widzenia warto docenić to, że biografia zawiera bardzo dużo faktów (?) na temat Jerzego Pilcha (autorka zadała sobie sporo trudu aby zgromadzić materiały), często jednak bardzo intymnych, nie dotyczących Pilcha bezpośrednio. Miejscami zbyt głęboko „przegrzebano” wspomnienia bliskich Pilcha, naruszając tym ich prywatność i zapewne przeinaczając nieznacznie ich wspomnienia.
Sam Pilch został wg mnie przedstawiony dwojako: jako człowiek z jednej strony bardzo słaby i osamotniony, z drugiej jako „umistrzowiony” egocentryk. Nie znając go osobiście nie da się oczywiście ocenić czy takie spojrzenie jest słuszne. Z pewnością jednak podkreśla jego złożoną osobowość i życiorys. To oceniam na duży plus. Znając jego utwory, mniej więcej tak go sobie wyobrażam. Dużo też znajdziemy w książce ciekawych anegdot, nazwisk, miejsc i powiązań - to bardzo wzbogaca treść, zwłaszcza, że o większości tych niuansów nie miałam pojęcia (np. znajomość Pilcha z Czesławem Miłoszem, Marcinem Świetlickim czy Robertem Więckiewiczem i związane z tym interesujące wspomnienia/wypowiedzi).
Momentami trudno jednak nie dostrzec osobistego stosunku, czy wręcz urazy autorki wobec jej bohatera. Rozdział „Zdrady” mógł zostać czytelnikowi oszczędzony. Jest wylewem osobistej pretensji, bardzo osobistym ciosem, który wyraża złość i rozgoryczenie autorki po wydarzeniu, które miało chyba miejsce w końcowej fazie pisania biografii. We wcześniejszych rozdziałach nie wyczuwa się bowiem niechęci do Pilcha. Tutaj natomiast robi się małostkowo i stronniczo. Czytelnik taki jak ja wolałby w to miejsce chociażby dłuższy i pełniejszy rozdział o zamiłowaniu Pilcha do futbolu.
Choć książka sama w sobie dosyć mnie zaciekawiła – miło było bowiem wejść troszeczkę z butami w życie ulubionego autora, w końcu ciekawi ono trochę, zwłaszcza jeśli chodzi o Pilcha – to jednak miejscami było ono zbyt brutalne. Książkę traktuję bardziej nie jako biografię, a jako komentarz autorki do tekstów Pilcha, wyjaśniający „co z czym jeść” podczas czytania jego tekstów.

Książkę Katarzyny Kubisiowskiej postanowiłam ocenić z dwóch perspektyw: warsztatu pisarskiego i treści merytorycznych. Te dwie płaszczyzny należy od siebie oddzielić, ponieważ różnią się pod względem jakości.
Jeżeli chodzi o warstwę „techniczną”, książka w bardzo dużym stopniu (może nawet w większości) składa się z cytatów – bądź to wypowiedzi osób, z którymi rozmawiała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemna, lekka, ale też niezwykle błyskotliwa proza. Pełna humoru i beztroski, jakiej każdy z nas chciałby doznawać na co dzień. I choć ta beztroska przeplata się z życiowymi dramatami czy niepowodzeniami, historie opowiedziane z dużym dystansem, dowcipem i optymizmem podnoszą na duchu. Choroba ojca czy rozwód, komentowane przez głównego bohatera w charakterystyczny dla niego sposób, przestają straszyć. Dostarczają odrobiny wzruszenia (w końcu także grozy...), ale przede wszystkim wywołują uśmiech na twarzy. Polecam wszystkim zabieganym i zestresowanym.

Przyjemna, lekka, ale też niezwykle błyskotliwa proza. Pełna humoru i beztroski, jakiej każdy z nas chciałby doznawać na co dzień. I choć ta beztroska przeplata się z życiowymi dramatami czy niepowodzeniami, historie opowiedziane z dużym dystansem, dowcipem i optymizmem podnoszą na duchu. Choroba ojca czy rozwód, komentowane przez głównego bohatera w charakterystyczny dla...

więcej Pokaż mimo to